sierpień 07, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: SPI

czwartek, 01 październik 2020 23:51

Geneza

„Obcowanie z upiornymi skutkami nieludzkiej natury niektórych ludzi było jednym z najtrudniejszych aspektów pracy lekarza medycyny sądowej.”

Moja przygoda z thrillerami zaczęła się od medycznej wersji, tak bardzo spodobał mi się ten typ rozrywki, że pozostaję mu wierna do dziś, a zwłaszcza twórczości Robina Cooka, który w zasadzie zainicjował ten gatunek literacki i tak wiele do niego wniósł. Książki Cooka nie tylko zapewniają przygodę z dreszczykiem, ale również ukazują dokonania współczesnej medycyny, dlatego i w tym wymiarze chętnie po nie sięgam, aby dowiedzieć się czegoś nowego, poznać kierunki badań naukowych, czy też otrzymać bogaty materiał do przemyśleń. W „Genezie”, dwunastym tomie serii, której odsłony można poznawać niezależnie od siebie, klimat intrygi obraca się wokół zadziwiających osiągnięć genetyki, nieprawdopodobnych możliwości, jakie oferuje ludzkości, a w tym także postęp w zakresie rozwiązywania zagadek kryminalnych.

Narracja jest gładka, płynna i przyjazna, długo nakręca spiralę napięcia, jednak od początku dozuje mocne uderzenia, jak kończące się gwałtowną śmiercią incydenty, niepewność w weryfikacji intencji postaci, niemożność uniknięcia spodziewanych po części przestępstw. Pewni możemy być jedynie w odniesieniu do głównych bohaterów serii, patologów, Laurie Montgomery-Stapleton i Jacka, jej męża, z tym że Laurie pracuje na stanowisku nowojorskiego głównego inspektora medycyny sądowej. To zderzenie dwóch zupełnie odmiennych osobowości sprawia, że ich związek wydaje się ciekawy i pełen niespodzianek. Kłopoty, które przynosi im życie prywatne, wydają się bliskie naszym, a przez to prawdziwe. Cook świetnie podsuwa bohaterom coraz to nowe problemy i wyzwania, ale nie zapomina o kontynuacji wcześniej zaczętych wątków.

Natomiast w sferze zawodowej, Laurie i Jack muszą obecnie zmierzyć się z mega irytującą rezydentką, Arią Nichols, pozbawioną empatii i wyczucia społecznego. Wyjątkowo nieznośna osobowość, lecz doskonale radząca sobie w medycznej sferze. W trakcie przeprowadzania sekcji zwłok młodej pracownicy socjalnej Laurie i Aria trafiają na coś nietypowego, co skłoni je do chęci bliższego przyjrzenia się ostatnim dniom denatki. Na prośbę Arii, Laurie przydziela jej zadanie przeprowadzenia śledztwa w sprawie osobliwej śmierci. Aria mocno angażuje się w dochodzenie, co tak naprawdę przytrafiło się kobiecie, porusza wszelkie dostępne środki, aby tylko dotrzeć do prawdy. A nie jest to łatwe, nie tylko ze względu na ograniczenia prawne i medyczne, ale również z powodu zadziwiających zbiegów okoliczności wśród ofiar i powstającego ciągu wypadków.

Powieść nie należy do dynamicznie przebiegających po scenariuszu zdarzeń, dużą uwagę przywiązuje do opisów detali istotnych ze względu na poznanie tajemnic. Czytelnik widzi nadciągające nad postaciami niebezpieczeństwo, lecz długo nie zna tożsamości czarnego charakteru. Brakowało rozbudowania motywu postępowania sprawcy, co prawda zaprezentowany okazał się prawdopodobny, ale niewspółmierny w stosunku do rozwiniętej skali zbrodniczych działań. Z kolei, spodobał mi się portret Arii, pod wieloma względami bardzo zagadkowy, i choć kobieta nie wywołuje sympatii, to jednak zbliżamy się do niej, jest inaczej niż zazwyczaj, zatem atrakcyjnie.

Dział: Książki
czwartek, 01 październik 2020 14:02

A Curse So Dark and Lonely

 

Retelling Pięknej i Bestii, jakiego jeszcze nie było.

Uwielbiam czytać baśnie, szczególnie te mroczne, fantastyczne i pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Z ogromnym zapałem sięgnęłam więc po pierwszy tom serii opowiadającej na nowo przygody Pięknej i Bestii, spod pióra Brigid Kemmerer, amerykańskiej pisarki ze stanu Maryland, „A Curse So Dark and Lonely”. Czy powieść spełniła moje oczekiwania?

Zarys fabuły

Czarownica rzuciła urok na księcia Rhena, zamykając go w kole czasu. Z każdą kolejną dziewczyną, która go nie pokochała, traci nadzieję i rozpoczyna cykl od nowa, od swoich osiemnastych urodzin. Co stanie się, jednak gdy los połączy drogi księcia i Harper? Dziewczyny, której życie nie jest usłane różami, a jej sposób myślenia zupełnie różni się od standardów, do których przywykł Rhen. 

Moja opinia i przemyślenia

Nie jest to pierwsza książka pisarki, jaką miałam przyjemność przeczytać. Jakiś czasem temu zagłębiłam się w lekturę powieści „Listy do utraconej”, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Tym chętniej więc sięgnęłam po „A Curse So Dark and Lonely”. Muszę przyznać, że była to słuszna decyzja. Książka wciągnęła mnie do swojego świata i nie uwolniła, dopóki nie doczytałam ostatnich stron. Teraz niecierpliwie czekam na kolejny tom, który, mam nadzieję, ukaże się już niedługo. 

Historia jest świetnie napisana. Brigid Kemmerer wie jak wzbudzić w czytelniku całą masę sprzecznych emocji. Bez trudu też potrafi przykuć jego zainteresowanie. Fabuła jest co prawda inspirowana znaną baśnią, ale zdecydowanie różni się od oryginału. Pisarka miała wiele własnych, doskonałych pomysłów, które w świetny sposób udało się jej zrealizować. 

Również bohaterowie są jej mocną stroną. Przyjemnie się o nich czyta, ale nie są to papierowe, pozbawione wszelkich wad postacie. W powieści znajdują się rozdziały pisane z punktu widzenia Rhena i Harper, dzięki czemu podczas lektury możemy ich doskonale poznać. 

Podsumowanie

„A Curse So Dark and Lonely” to prawdziwa uczta wyobraźni, nieco mroczna i niesamowicie wciągająca fantastyka młodzieżowa. Na długo po lekturze pozostawałam pod jej czarem i tak jak wspomniałam wcześniej, z niecierpliwością czekam na kolejny tom, który mam nadzieję, już wkrótce zagości na naszym polskim rynku wydawniczym. Jeżeli tak się nie stanie, to z pewnością sięgnę po wersję oryginalną, seria jest tego warta!   

 
 
Dział: Książki
czwartek, 24 wrzesień 2020 22:28

Topiel

Topiel Jakuba Ćwieka to książka, co do której nie miałam żadnych oczekiwań. Nie znam poprzednich powieści tego autora, więc nie miałam tej lektury, do czego porównać. Jednak Topiel okazał się powieścią tak ciężką, fascynującą i przerażającą, że już wiem, że koniecznie muszę nadrobić wszystkie książki pana Jakuba Ćwieka.

Lipiec 1997 roku zapisał się  na kartach historii w Głuchołazach. Dlaczego? Wielka powódź niemal pochłonęła całe miasto. Grupa ukraińskich żołnierzy dokonuje strasznego odkrycia – odnajdują ciało zaginionego chłopca. Jego rodzice stracili nie tylko dobytek życia, ale i jego sens. Jednak żeby poznać początek tej historii, należy cofnąć się kilka dni wstecz. Poznajemy czterech chłopaków – Grześka, Kacpra, Darka i Józka. Ostatni z nich jest w Głuchołazach „przejezdny” i trafia na czas powodzi. Bohaterowie dojrzewają, przeżywają pierwsze miłości, starają się odnaleźć siebie. Nie boją się też ryzykować. Jednak powódź, która zaleje Głuchołazy, na zawsze ich odmieni. Wszystkich.

Topiel otumania czytelnika. Ta powieść jest duszna, upalna i mroczna. Autor przenosi czytelnika do lat 90 XX wieku – ten czas przemian miał specyficzny klimat, trudny do opisania i przekazania, ale panu Ćwiekowi się to udało. Zatapiając się w lekturę, niemal czułam ten przedziwny nastrój zmian. Kacper, Grzesiek, Józek i Darek odnajdują się w tej nowej rzeczywistości. Można powiedzieć, że są momentami dość lekkomyślni, ale młodość ma swoje prawa. Czytając Topiela, a szczególnie te fragmenty, gdy bohaterowie popisywali się brawurą i głupotą, zapomniałam, że młodość ma swoje prawa i włączało mi się umoralnianie. Jednak w opisie uczuć czy zachowań chłopców nie ma nuty dorosłości; autor w stu procentach oddał ten klimat młodości. Jako ciekawostkę dodam, że Jakub Ćwiek inspirował się własnymi przeżyciami, jednak nie wszystko w Topielu oparte jest na faktach.

Trudno mi zaklasyfikować tę powieść do jednego gatunku. Topiel wymyka się wszelkim schematom i nie da się wtłoczyć w ramy. Znajdziemy tutaj elementy dramatu, thrillera, kryminału, sensacji… Topiel to opowieść o młodości. Brutalnej. Trudnej. Kłopotliwej. Niektórych fragmentów nie byłam w stanie czytać bez łez. Prześladowanie młodych ludzi to trudny i ciężki temat. Wiele osób po latach przyznaje się do tego, że byli gnębieni przez rówieśników. Jakub Ćwiek pokazał, do czego może doprowadzić przemoc; jak łatwo można zniszczyć psychikę młodego człowieka. Dla bohaterów powódź była przygodą. Nie widzieli w niej takiego wielkiego zagrożenia jak dorośli. To była kolejna atrakcja wakacji, które na zawsze zapisały się w pamięci bohaterów.

Topiel to książka bardzo dobra; mętna i ciężka, pełna brutalnych emocji i przeżyć. Patrzenie na klęskę żywiołową, jaką jest powódź, oczami dzieci jest niezwykle fascynującym doświadczeniem. Jak dla mnie Topiel to powieść pozbawiona wad; dopracowana od pierwszej do ostatniej strony. Po tej książce nie uwolnicie się od książkowego kaca.

 

Dział: Książki
czwartek, 24 wrzesień 2020 16:09

Tajemnica potępionej

Duchy, zjawy upiory od lat pobudzają wyobraźnię kolejnych pokoleń osób, niezależnie od ich wieku czy statusu społecznego. Już wieki temu starano się podejmować próby kontaktu z tamtym świtem, szukano w ten sposób odpowiedzi na to, co będzie, ale też traktowano to jako metodę powtórnego spotkania z ukochanym, z dzieckiem czy rodzicami. Seanse spirytystyczne dziś może nie są już częstym zjawiskiem, ale godnie zastępują ten rodzaj atrakcji różnego rodzaju filmy mrożące krew w żyłach czy demoniczne powieści. Lubimy się bać, lubimy ten zastrzyk adrenaliny, pod warunkiem oczywiście, że siedzimy bezpiecznie we własnym fotelu, a naszego domu … nie nawiedzają duchy.

Zresztą wspomniane duchy najbardziej kochają stare domy, dlatego że upływ czas pociąga za sobą wiele ludzkich historii, nie zawsze szczęśliwych, wiele ludzi rezydujących w tych pomieszczeniach, a co za tym idzie – wiele pozostałej energii. Dlatego o duchach mówi się szczególnie w kontekście starych pałaców i zamków, a ich pojawianie się, traktowane jest jako atrakcja turystyczna. Inaczej rzecz się ma, kiedy taki duch pojawia się w domu, który jest zamieszkały. Różne zjawiska związane z bytem z zaświatów, takie jak szepty, stukania, płacze, krzyki, potrafią nieźle wystraszyć, a nawet doprowadzić do obłędu…

Pałac koło Poznania, będący rodzinną posiadłością Sarkisiewiczów, ma właśnie takiego ducha. Zjawia kobiety, która się pojawia, pełna jest bezdennego smutku, a nawiedzając domostwo burzy spokój mieszkańców. Ponoć właśnie z jej powodu prababka małej Anety popełniła samobójstwo, ducha widział także przed śmiercią dziadek, panicznie się go zresztą bojąc. Tajemniczą kobietę widziała także ośmioletnia wówczas Aneta, choć upływ czasu zatarł te wspomnienia, a po śmierci dziadka nigdy już do tego pięknego domu nie wróciła.

Okazja do tego, by znów odwiedzić posiadłość pojawia się dopiero wówczas, kiedy Aneta, jako dorosła kobieta i mężatka, boryka się z problemami związanymi z zajściem w ciążę. Mogłoby się wydawać, że na jej rodzinie ciąży jakaś klątwa, porody kobiet bywają trudne, często tez kobiety w ich trakcie umierają. Aneta jednak straciła szanse, by w ogóle mieć dziecko, wynik badań pozbawił ją bowiem złudzeń. Nie cieszy ją już nawet malarstwo, mimo iż jest uzdolnioną artystką, a bólu nie koi też pomoc w zaprzyjaźnionym domu spokojnej starości i rozmowy z wyjątkowo jej bliską pensjonariuszką Konstancją. Aneta postanawia zatem poszukać spokoju w pałacu, mimo wyraźnego sprzeciwu matki. Wraz z mężem-architektem i siostrą wyjeżdża na wieś, ale już pierwszy dzień pobytu tam przynosi nieprzyjemne wydarzenia, a Aneta trafia do szpitala. Diagnoza: załamanie nerwowe, stawia pod znakiem zapytania jej pobyt w pałacu, który popchnął jej przodkinię do samobójstwa. Mimo wszystko Aneta decyduje się pozostać w nawiedzonym domu…

Czy w tych pięknych murach rzeczywiście rezydują duchy? Co się zdarzyło tu w przeszłości? Jaka  jest prawda o śmierci prababki? Na te wszystkie pytania odpowiedzi będziemy poszukiwać w powieści, będącej debiutem literackim Mateusza Koniecznego. Książka pt. „Tajemnica potępionej”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Novae Res to wyjątkowa historia o frapującej fabule, od której nie można się oderwać mimo istotnych jej mankamentów. Książka zainteresuje z pewnością nie tylko miłośników opowieści z dreszczykiem, ale przede wszystkim osoby ceniące sobie prostotę konstrukcji książki, która jednak daleka jest od banału.

Największy atut książki, piękny poetycki język, jest niestety również jej największą wadą. O ile bowiem doskonale sprawdza się w opisach, pobudzając nasza wyobraźnię, tak współcześni bohaterowie mówiący o „zażywaniu kąpieli”, „zaprzestaniu filozoficznych wypowiedzi” czy raczący się pozdrowieniami „Bywaj zdrowo”, wypadają sztucznie i nienaturalnie. Przez to właśnie trudno się nam do nich zbliżyć i w pełni wczuć się w historię Pozostajemy zatem biernymi obserwatorami, a szkoda, bowiem tak klimatyczna historia z pewnością zasługuje na nasze zaangażowanie.

 

 

Dział: Książki
piątek, 18 wrzesień 2020 15:35

Przyrodnia siostra

Historię Kopciuszka zna praktycznie każdy – zła macocha i okrutne przyrodnie siostry zrobiły z pięknej i dobrej dziewczyny służącą, ta za pomocą wróżki wybrała się na bal, zakochał się w niej książę, zgubiła pantofelek, książę przeszukał całe królestwo, odnalazł ją i… wszyscy żyli długo i szczęśliwie. No prawie wszyscy. Bo dobrze wiemy, że ogry… a nie, to nie ten motyw, że zła macocha i przyrodnie siostry nie żyły długo i szczęśliwie. Dopadła je karma i raczej nie miały lekkiego życia. W porównaniu do Kopciuszka, dziewczyny, która ze służącej stała się królową. Jednak co wtedy działo się z jej okropnymi siostrami?

Właśnie tę perspektywę zaprezentowała w swojej powieści Jennifer Donnelly, skupiając się przede wszystkim na jednej z brzydkich sióstr. Historia rozpoczyna się w tym słynnym momencie, gdy książę przybywa do ich domu i każda z obecnych w nim panien musi przymierzyć zgubiony pantofelek. Chcąc zdobyć bogactwo, pozycję i uznanie księcia, Isabelle obcina sobie palce u stopy. Niestety, kłamstwo wychodzi na jaw, a wtedy całe pasmo nieszczęść spada na dziewczynę jak grom z jasnego nieba. Czy w przypadku tej powieści możemy mówić o typowym retellingu? Wydaje mi się, że nie do końca.

Jest to bardzo luźna inspiracja dobrze znanej wszystkim bajki, ale tak naprawdę to zupełnie inna historia. Historia o samoakceptacji, o powierzchowności piękna, o spełnianiu marzeń – chociaż jestem w stanie dostrzec te wszystkie wyniosłe motywy w najnowszym dziele Donnelly, tak niestety z przykrością muszę stwierdzić, że powieść ta do mnie nie trafiła. Dostrzegłam w niej sporo mankamentów, które zdecydowanie nie działały na korzyść owej lektury. Przede wszystkim brakowało mi tutaj konkretnego celu – kierunku, w którym zmierzałaby fabuła. Niby chwilami dostrzegałam, że chodzi o to, że Isabelle próbuje odpokutować swoje grzechy, aby wróżka uczyniła ją piękną, ale jednak w dużej mierze rozwój wydarzeń sprawiał wrażenie nieuporządkowanego i chaotycznego. Jakby za dużo rzeczy zostało wrzuconych do jednego worka.

Ciekawe dla wielu odbiorców może się jednak okazać zaprezentowanie głównej bohaterki. Wydawać by się mogło, że przyrodnia siostra będzie zła, podła i okrutna, a tymczasem widzimy niesamowicie smutną i zagubioną istotę, która pragnie miłości i akceptacji. Praktycznie na każdym kroku była wytykana palcami, każdy wypominał jej brzydotę, a ona sama błąkała się od jednego punktu do drugiego. Zdecydowanie nie jest to „mój” typ bohaterki. Szanuję ją jednak za to, że podejmowała próbę walki o siebie, przebijała się przez nią odwaga, ale mimo wszystko to nie jest postać, z którą mogłabym się w jakikolwiek sposób zżyć.

Sam rozwój fabuły też nie do końca przypadł mi do gustu, chociaż przyznaję, że ostatnie sto stron wypadło znacznie lepiej niż początek. W końcu była jakaś konkretna akcja, która mnie nie nudziła. To właśnie dzięki zaskakującemu zwrotowi akcji ta powieść wiele zyskała, chociaż to wciąż za mało, abym uznała ją za naprawdę porywającą opowieść. Oczywiście szanuję autorkę za sam pomysł zrobienia głównej bohaterki z przyrodniej siostry, bo to zawsze jakaś odmiana od bajkowych księżniczek, życia długo i szczęśliwie czy po prostu wyidealizowanych schematów, ale odnoszę wrażenie, że nie do końca wszystko tutaj dobrze ze sobą współgrało.

Ciężko mi jednoznacznie ocenić tę powieść. Z pewnością znajdą się tacy odbiorcy, którym przypadnie ona do gustu i dostrzegą w niej coś więcej niż typową rozrywkę literacką. Nie da się ukryć, że są w niej pewne życiowe mądrości czy przesłania, ale po prostu sama fabuła i bohaterowie do mnie nie trafili. Jednak jeżeli lubicie retellingi – lżejsze bądź bardziej przypominające pierwowzór, to może jednak powinniście dać tej książce szansę.

Dział: Książki
czwartek, 17 wrzesień 2020 12:32

Fragment: „Przebudzenie cieni”

Do księgarń trafiła właśnie nowa oficjalna powieść w uniwersum gry World of Warcraft firmy Blizzard Entertainment, będąca prequelem dodatku „Shadowlands”. Zanurz się w niezwykły świat opisany przez autorkę bestsellerów „New York Times’a”, Madeleine Roux…

Dział: Książki
czwartek, 17 wrzesień 2020 12:25

Nieważne, kto przegra, zło zawsze zwycięży!

Jak przeżyć niesamowitą przygodę w świecie DC Comics i pokonać Superbohaterów? Wystarczy wcielić się w LEXA LUTHORA™, SINESTRO™ lub innego Superłotra. Już 7 października premiera gry „Wieczne zło”, kolejnej propozycji z serii DC Deck Buliding Game, która pozwoli stanąć do pojedynku z największymi Superbohaterami DC. Tego samego dnia ukaże się też dodatek crossover „Łotrzy”.

Dział: Bez prądu
czwartek, 03 wrzesień 2020 20:51

Zapowiedź: Zjadaczka grzechów

W tej niezwykłej i poruszającej historii "Opowieść podręcznej" spotyka się z "Alicją w krainie czarów". Za kradzież bochenka chleba czternastoletnia May zostaje skazana dożywotnio na straszną karę: zostaje Zjadaczką Grzechów – kobietą społecznie wyklętą, brutalnie napiętnowaną, która musi wysłuchiwać wyznań umierających, i w ramach pogrzebowego obrządku spożywać rytualne pokarmy, symbolizujące ich grzechy, aby w ten sposób wziąć na siebie winę za ich występki. Niespodziewanie zostaje wplątana w spisek z morderstwem w tle na królewskim dworze w XVI wiecznej Anglii i aby ocalić życie, musi znaleźć w sobie siłę i pomścić śmierć poprzedniczki, mimo społecznego odrzucenia.

Dział: Książki
czwartek, 27 sierpień 2020 18:50

Smocza straż. Pan Widmowej Wyspy

„Smocza straż. Pan Widmowej Wyspy” to trzeci tom nowej serii Brandona Mulla, która jest kontynuacją kultowego już „Baśnioboru”. Rozpoczyna się dokładnie w miejscu, w którym zostawił na drugi tom, czyli „Gniew króla smoków”. Smoki wciąż szukają sposobności do okazania dominacji nad ludźmi. Trudno sobie wyobrazić większe zagrożenie. A jednak… Czy jednak pozostawiona sobie Kendra może stawić czoła temu mrocznemu zagrożeniu bez pomocy Setha, który zawsze jej towarzyszył?

Tym razem zobaczymy Setha w niecodziennej sytuacji. Oto dopiero co stracił pamięć i dodatkowo został porwany, albo jak się mu wmawia – wyzwolony. Przez amnezję nie bardzo wie komu ma wierzyć, bo właściwie każda histora, którą słyszy, jest prawdą. Zwyczajnie opowiadają ją każdy z własnego puntu widzenia. Dla Setha takie życie jest ciężkie. Szczerze mu współczułam, jednak dzięki temu niesamowicie głęboko mogliśmy poznać Setha, dotychczas będącego dość często przypadkowym bohaterem lub chłopcem, który ma nieprzemyślane decyzje. Wszak już raz opowiedział się nie po tej co wszyscy w Baśnioborze stronie. Tym razem poznamy jego prawdziwe pragnienia.

Jednak rzecz nie będzie się działa ani w Baśnioborze ani w twierdzy. Książka przenosi czytelnika do tropikalnych miejsc z plażami i palmami, ale z pewnością nie są to wakacje. Tu niebezpieczeństwo czai się pod każdym ziarnkiem piasku, za i nawet w każdym kwiatku. Będzie to wyspa zamieszkała przez pewne plemię, dzięki którego pomocy być może Kendra znajdzie brata i lubego, a Seth wypełni dość mroczne przyrzeczenie.

Osobiście nie jestem fanem fabuły bazującej na utracie pamięci przez bohatera. To dość oklepany zabieg, jednak w książce to działa. Ale jest trochę "ale". Po pierwsze, osobowość Setha, choć nadal podobna do Setha, uległa zmianie. To prawda, pamięta takie rzeczy, jak nazwy stanów i jak działają rzeczy, ale każdy osobisty element tego, kim on jest, jego opinie i tak dalej, został całkowicie wymazany. Otóż, jedną z powszechnych zasad amnezji jest to, że w każdej sytuacji osoba, która doznała amnezji, nie zachowywałaby się inaczej niż z pełną pamięcią - to znaczy, jej osobowość pozostałaby taka sama. Tu Seth zmienia się z ufnego każdej podpowiedzi raptusa w planującego z wyprzedzeniem niedowiarka. Trochę denerwowała mnie też przemiana Kendry. Jasne, straciła nagle brata i dopiero co chłopaka, którego chyba pokochała, jednak czy to może aż tak wpływać na jej zachowanie? Stała się bierna, ciągle szukała kogoś, z kim mogłaby podzielić się swoim żalem, a dotąd każda porażka czy śmierć raczej skłaniały ją do działania niż zaniechania.

Jest za to coś co mnie ucieszyło: spisek. W pierwszych dwóch książkach nie było super mocnego, nadrzędnej intrygi. Smoki dokonują wyzwolenia i naturalnie próbują zdominować świat. W tej trzeciej części sprawy zaczynają się jednak łączyć. Nierozwiązany problem poruszony w pierwszej książce zostaje rozwiązany. I do końca nie jest jasne, dokąd się potoczą.

Za to według mnie zakończenie, które tym razem nie jest typowo niszczycielskim cliffhangerem, jest naprawdę udane. Nawet powiedziałabym, że znacznie lepsze niż to w poprzednich dwóch tomach serii. Jest nadal dość otwarte, ale wydaje się, że daje nadzieję, czego tamte raczej pozbawiały. Oczywiście, wciąż jest wiele rzeczy nierozwiązane i wiele rzeczy, które mogą pójść nie tak, ponieważ nasi złoczyńcy wciąż działają, ale przynajmniej teraz mamy od czego zacząć walkę z nimi. Nie ma poczucia beznadziei. Przypomina to nieco zakończenie „Gwiezdnych wojen: Ostatni Jedi”, ponieważ jest szansa na wszystko, co się wydarzy, a historia może pójść w każdym właściwie kierunku. Teraz tylko wystarczy czekać na kolejne losy rodzeństwa.

I to jest najtrudniejsze! To czekanie. Polubiłam rodzeństwo Soersenów już od pierwszego tomu „Baśnioboru”. „Smocza straż” całkiem ciekawie rozwijają ich losy, nadając bardzo poważne jak na ich wiek obowiązki. To taka wspaniała historia, którą mogę wszystkim polecić. Jeśli kochasz wielką fantazję pełną przygód i mistycznych stworzeń, to jest to książka dla Ciebie.

Dział: Książki
wtorek, 25 sierpień 2020 20:04

Kolor z przestworzy

„Kolor z przestworzy” to pierwszy nie-dokumentalny film Stanleya od lat 90., kiedy to stał się wyrzutkiem Hoollywood za 40-milionową adaptację Wyspy doktora Moreau. Teraz, prawie dwie dekady później, branża zmieniła się na tyle, że ktoś dał Stanleyowi kolejną szansę na zrobienie horroru. Tym kimś jest firma producencka Elijaha Wooda, SpectreVision, specjaliści od kosmicznego horroru. I dzięki temu oto nastała chwila, w której plugawe opowiadanie Lovecrafta pt. „Kolor z przestworzy” zostało zekranizowane. Niestety nie jest to wierna adaptacja, ale czerpie garściami z pomysłów autora weird fiction.

Mamy tu więc Lovecraftowe typowe tematy jak: istoty spoza przestrzeni i czasu, które mogą zepchnąć ludzi z klifu szaleństwa, zmutowny świat, plugastwo i szaleństwo. Stanley aktualizuje jednak dosyć mocno materiał, wykorzystując współczesny niepokój związany z narkotykami, bezrobociem czy katastrofami ekologicznymi, w szczególności skażoną wodą. Stanley podkreśla ten temat na tyle mocno, że nie sposób go przeoczyć, umieszczając szklanki wody na pierwszym planie, jeszcze zanim pulsujący asteroid spadnie z nieba i zacznie wypluwać tęcze, których dotyk płonie jak promieniowanie. Ale trochę się zapędzam.

Muszę w tym miejscu nieco powiedzieć o aktorach. Otóż, może to dziwne, ale najlepiej spisał się najbardziej memiczny z nich: Nicolas Cage. Nie wiem czy też tak macie, ale jak słyszę jego nazwisko, to wpadam w histeryczny chichot. Tu Cage wciela się w Nathana Gardnera, artystę, który porzucił miejskie życie i... hoduje alpaki w wiejskiej Nowej Anglii ze swoją żoną, maklerką, Theresą (Joely Richardson) i wspólnymi dziećmi. Fabuła nie jest pozbawiona konfliktów: Nathan toczy boje na słowa ze swoją nastoletnią córką Lavinią (Madeleine Arthur), początkującą wiccanką,  średni syn Benny (Brendan Meyer) zwykle pali trawkę w stodole (alpaki nie lubią tego), a najmłodszy Jack (Julian Hillard) plącze się pod nogami. Na dodatek Theresa nadal nie czuje się za dobrze po walce z rakiem. Ale ogólnie rzecz biorąc Gardnerowie są kochającą i wspierającą rodziną, a każda z nich ma własną wersję ekscentryczności, która doprowadziła ich w to nieco odludne miejsce w środku lasu. W sumie czego więcej im trzeba? Mają siebie, duży dom, sąsiada hipisa (tylko Benny się z tego cieszy) i studnię z wyśmienitą wodą.

Ta studnia zaczyna być jednak problemem zaraz po wylądowaniu meteorytu w ogrodzie. Zwierzęta zauważają to jako pierwsze. Choć szczury nie uciekają, to ucieka kot o fantazyjnym imieniu Punkt G. Potem pora na psa i alpaki i dziwne dolegliwości samych gospodarzy. Takze flora się zmienia: cały ogród wygląda jak neonowo-różowo-fioletowe zjawisko. Wizualnie: cudo. Tu jednak kończy się wszystko co dobre dla rodziny. I dla alpak.

Efekty cyfrowe są inteligentnie zastosowane. Stanley wie również, jak rozsądnie rozplanować charakterystyczną dla Cage'a grę aktorską, którą pokochaliśmy choćby z filmów takich jak „Bez twarzy” z 1997 czy „Ptasiek” z 1984 roku, używając jego przesadnych napadów złości jako narzędzia do wzmacniania stale budującego się w filmie poczucia niepokoju. Co jak co, ale udawać wariata Cage potrafi!

Biorąc to pod uwagę, że „Kolor z przestworzy” jest wyraźnie niskobudżetową produkcją, bazującą jedynie na opowiadaniu H.P. Lovecrafta, reżyser wykonuje niezwykłą robotę, utrzymując film osadzony w emocjonalnej rzeczywistości. Jest to wprawdzie osobliwy film o niekonwencjonalnych ludziach, nakręcony przez niekonwencjonalnego reżysera. Jeśli przeczytałeś tak daleko, prawdopodobnie już wiesz, czy jesteś publicznością, czy też nie. Jeśli myślisz, że tak, mam tylko jedną sugestię: nie oglądaj jeśli jesteś hodowcą alpak.

Dział: Filmy