Rezultaty wyszukiwania dla: sci fi
Zapowiedź: Katabaza
Witajcie w moim Piekle
Jacek Piekara to nazwisko, którego polskim fanom fantastyki przedstawiać nie trzeba. Autor znany głównie z Cyklu Inkwizytorskiego postanowił sięgnąć do swoich literackich początków i oddać w ręce czytelników drugi już tom wczesnych opowiadań – Witajcie w moim Piekle. To powrót do lat 80. i 90.. Czasów, kiedy polska fantastyka szukała własnej tożsamości, a krótkie formy publikowane w czasopismach były czymś na wagę złota.
O czym jest książka
Zbiór prezentuje opowiadania, w których jak w soczewce skupiają się lęki tamtych czasów – strach przed totalitaryzmem, zniewoleniem jednostki, obłędnymi ideologiami, które potrafią pociągnąć za sobą tłumy. To fantastyka „bliskiego zasięgu”: światy, które przypominają naszą codzienność, tyle że poprzetykaną groźnymi systemami i eksperymentami społecznymi. Bohaterowie tych historii próbują ocalić własną wolność, buntują się przeciw opresji albo – przeciwnie – ulegają jej i płacą za to wysoką cenę. W tomie znajdziemy zarówno teksty znane, drukowane przed laty, jak i zupełne premiery, nigdy wcześniej niepublikowane.
Moja opinia i przemyślenia
Czytając Witajcie w moim Piekle, miałam poczucie obcowania z surową, ale niesamowicie szczerą literaturą. To nie są dopracowane, rozbudowane historie na kilkaset stron – to krótkie, mocne uderzenia. Pisarz nie owija w bawełnę, nie bawi się w półtony. Pokazuje człowieka poddanego presji systemu, zderzonego z ideologią, która depcze indywidualność. I choć część opowiadań można potraktować jako ciekawą wprawkę pisarską, inne uderzają z siłą, która do dziś potrafi poruszyć.
Zdecydowaną zaletą jest różnorodność – raz lądujemy w kosmosie, innym razem w alternatywnej rzeczywistości, by za chwilę znów wrócić na ulice, które wyglądają podejrzanie znajomo. Widać, jak autor eksperymentował z konwencją, szukał języka i tematów, które z czasem doprowadziły go do powstania słynnego Cyklu Inkwizytorskiego. Jednak widać też, że od początku interesował go człowiek i pytania o granice wolności, moralności i lojalności wobec samego siebie.
Nie wszystkie opowiadania są równe – to naturalne przy tego typu antologii – ale nawet te słabsze mają swój klimat i miejsce w całości. Najciekawsze zaś zostają w pamięci na długo, skłaniając do refleksji, jak łatwo jednostka może stać się ofiarą systemu i jak cienka jest granica między wolnością a zniewoleniem.
Podsumowanie
Witajcie w moim Piekle to książka, którą warto przeczytać nie tylko jako ciekawostkę dla fanów Jacka Piekary, ale też jako dokument pewnego czasu w polskiej fantastyce. To zbiór różnorodny, mocny i pełen niepokoju, który pokazuje początki autora, ale też udowadnia, że jego obsesje – wolność, władza, ideologia – to tematy ponadczasowe. Jeśli lubicie krótką formę i nie boicie się literatury, która potrafi wbić szpilkę, ten tom na pewno was zainteresuje.
Wyrzynacz
„…w życiu jest jak w książce albo w filmie: morderca kryje się tuż obok. To może być każdy...”
Nie czytałam poprzednich odsłon serii puławskiej („Klatka”, „Druciarz”, „Baron”), ale nie przeszkadzało mi to w poznawaniu czwartego tomu. Można je czytać niezależnie, bez utraty orientacji w historii. Z jednej strony kusi mnie, aby sięgnąć po zaległości, gdyż w „Wyrzynaczu” pomysł na fabułę, mieszającej thriller z kryminałem, zbliżył się do moich preferencji i oczekiwań czytelniczych. Jestem ciekawa, co autor zaprezentował we wcześniejszych książkach w klimacie puławskim. Z drugiej strony nie przekonał mnie sposób zaprezentowania intrygi, ze względu na obarczenie wysokim wskaźnikiem przewidywalności i niewiarygodności, egzaltowane zachowanie głównej bohaterki.
Aspirant Ewa Jędrycz zachowywała się, jakby grała w sztuce, a nie we własnym życiu. Trudno nawiązywało się nić zrozumienia i sympatii. Miała tendencję do uprzedmiotowionego traktowania otaczających ją osób, co nie pokrywało się z deklarowanymi przez nią wartościami i emocjami. Brałam pod uwagę, że rozstanie z mężem przebiegało w ciężkich warunkach, że cierpiała na depresję nabytą podczas prowadzenia wcześniejszego śledztwa, jednak portret postaci wymykał się zwartości, w tym zawodowemu profesjonalizmowi policjantki.
Zastrzeżenia miałam do stylu narracji, wplatającego w opisy liczne idiomy, gdyby pojawiały się w dialogach, lepiej bym je odebrała, jako charakterystyczny dla kogoś sposób wyrażania myśli. Czasem za mocno zostały naciągane elementy scenariusza zdarzeń, co miało pomagać w podkręcaniu intrygi, ale osiągało odwrotny skutek. Przykładowo zamykanie drzwi na zamek przez dzieci w wewnętrznej przedszkolnej przestrzeni, to pierwszy krok do podważania bezpieczeństwa pobytu w placówce.
Co do intrygi, łapania mordercy bawiącego się w ćwiartowanie ofiar i rozrzucanie szczątków po mieście, to wciągnęłam się, zwłaszcza w poszukiwanie motywów postępowania oprawcy. Zszokowani i przerażeni przypadkowi mieszkańcy otrzymywali paczki z częściami ludzkich ciał. Zastanawiałam się, dlaczego oprawca pojawił się po przerwie, co nim kierowało, jaki miał stosunek do makabrycznych czynów? Zagadki w śledztwie zachęcały do odnalezienia źródła bezwzględności i psychopatyczności. Czy chodziło tylko o szokowanie, wywołanie chaosu i wzbudzenie przerażenia?
„Wyrzynacza” nie zaliczyłam do powieści z górnej półki łączącej thriller z kryminałem, lecz przypuszczam, że sprawdzi się podczas wakacyjnych spotkań z książką. Nie trzymał w elektryzującym napięciu, ale na tyle podkręcał mroczną atmosferę, że pozwalał w odprężającym nastroju poznawać prawdę o ciemnej stronie duszy zabójcy.
Marvel Fresh: Hulk
Każdy nowy album Hulka musi się mierzyć z cieniem genialnego „Immortal Hulk” Ala Ewinga. To naturalne porównanie – i niestety także przekleństwo. Donny Cates i Ryan Ottley próbują podejść do zielonego giganta inaczej: mniej grozy, więcej akcji, kosmos, planety gamma i potężne walki, które aż kipią od energii. Tylko czy taka droga wystarczy, by utrzymać uwagę czytelnika na dłużej?
Punkt wyjścia brzmi naprawdę efektownie. Bruce Banner jest przekonany, że w końcu ujarzmił Hulka – a w praktyce uczynił z niego swoisty „statek kosmiczny”, którym sam steruje jako Miazgonauta. Brzmi szalenie? Dokładnie tak. Podróżując przez kosmos, natrafia na planetę pełną istot przypominających Hulka, żyjących szczęśliwie w promieniach gwiazdy gamma. Raj, w którym zielony olbrzym traktowany jest jak bóstwo. Tylko że w świecie Hulka spokój nigdy nie trwa zbyt długo.
Cates odcina się od mrocznego, horrorowego tonu Ewinga. Stawia na dynamikę, efektowne starcia i szybkie tempo. Widać, że bawi go sama koncepcja „Hulka w kosmosie” – i momentami faktycznie jest to zabawne, pełne rozmachu widowisko. Problem w tym, że scenariusz gra mocniej na sentymentach niż na świeżych pomysłach. To Hulk, który tłucze rzeczy – a potem tłucze je w innej rzeczywistości. Niby dobrze, ale bez dreszczyku odkrywania czegoś nowego.
Z drugiej strony graficznie komiks prezentuje się znakomicie. Ryan Ottley, znany z „Invincible”, ma rękę do brutalnych, pełnych krwi i energii pojedynków. Każda plansza aż kipi od ruchu i przesady – i jeśli ktoś czyta Hulka głównie dla widowiskowych scen walki, będzie zachwycony.
Trzeba też wspomnieć o samym wydaniu. To gruby, treściwy tom, który zbiera sporą część historii – od pierwszych zeszytów nowej serii po dalsze numery, a także materiał z Free Comic Book Day. Dzięki temu dostajemy solidny pakiet przygód na raz, bez konieczności czekania na kolejne odsłony. To przyjemne dla czytelnika, bo można zanurzyć się w świecie Hulka i zobaczyć, dokąd Cates prowadzi całą opowieść, nawet jeśli nie wszystkie rozwiązania fabularne są satysfakcjonujące.
Nowy run Hulka nie dorównuje „Immortal Hulk”, ale też nie próbuje. To solidna, efektowna rozrywka, która stawia na akcję i kosmiczne szaleństwo. Dla jednych będzie to odświeżenie – dla innych krok wstecz. Jeśli jednak macie ochotę na kawałek komiksowego blockbustera z Hulkiem w roli głównej, to album Catesa i Ottleya dostarczy Wam sporo frajdy. Po prostu nie oczekujcie przełomu ani wielkiej rewolucji.
Catwoman. Rzymskie wakacje
Wakacje w Rzymie? Brzmi jak marzenie. Ale jeśli nazywasz się Selina Kyle i jesteś najlepszą złodziejką w Gotham, to nawet urlop zamienia się w ryzykowną rozgrywkę. „Catwoman. Rzymskie wakacje” to nieformalny spin-off znanych fanom Batmana serii „Długie Halloween” i „Mroczne zwycięstwo” — tyle że bez Batmana na pierwszym planie. Tym razem wszystko kręci się wokół Catwoman i jej osobistej wyprawy do Włoch, gdzie zamiast słońca i spokoju czeka ją mafia, toksyny Jokera i więcej pytań niż odpowiedzi.
Selina opuszcza Gotham — z jednej strony chce odpocząć, z drugiej: ma konkretny cel. Pragnie poznać prawdę o swoim pochodzeniu, a Rzym wydaje się kluczem do rodzinnych tajemnic. W podróży towarzyszy jej Człowiek-Zagadka (Riddler), który równie często przeszkadza, co pomaga. Na miejscu szybko okazuje się, że Włochy też mają swoje cienie: toksyczne relacje z rodziną Falcone, trupy, dziwne sny z Batmanem, płatny zabójca, a do tego Cheetah – złowieszcza i ostra jak brzytwa.
Każdy rozdział odpowiada kolejnemu dniu tygodnia, choć chronologia momentami się rozjeżdża. Mimo to historia ma wyraźny rytm – prowadzona z narracją pierwszoosobową, daje wgląd w myśli i emocje Seliny. To ważne, bo właśnie ten osobisty ton odróżnia „Rzymskie wakacje” od innych komiksów Loeba i Sale’a.
Fabuła jest prosta, momentami przewidywalna – tajemnica pochodzenia Seliny nie zaskakuje szczególnie mocno, a zakończenie nie wywraca stolika. Ale tu nie o twisty chodzi. Największym atutem komiksu jest atmosfera: duszna, elegancka, zmysłowa. I sama Catwoman, która w końcu dostaje przestrzeń, by być sobą – nie tylko jako obiekt fascynacji Batmana, ale jako pełnoprawna bohaterka z własnym konfliktem wewnętrznym.
Jeph Loeb prowadzi narrację lekko, z przymrużeniem oka, balansując pomiędzy pulpą a dramatem. Mamy tu trochę humoru, trochę flirtu, trochę melancholii. A rysunki Tima Sale’a? Rewelacja. To jeden z tych duetów scenarzysta–rysownik, który rozumie się bez słów. Styl Sale’a – miękki, przerysowany, a jednocześnie elegancki – idealnie pasuje do klimatu tej opowieści. Selina wygląda świetnie w każdym kadrze (i wie o tym), ale nie jest to nachalne – to część jej tożsamości. Kadry z Rzymem potrafią oczarować, podobnie jak sekwencje akcji i sceny snów.
Nieco kuleje struktura – pomysł z dniami tygodnia jako tłem rozdziałów wydaje się zbędny, bo nie wnosi realnej konsekwencji w narracji. Na szczęście nie przeszkadza to w czytaniu.
„Catwoman. Rzymskie wakacje” to nie obowiązkowy punkt w batmańskim uniwersum, ale bardzo przyjemna „przerwa od Gotham”. Komiks, który daje Catwoman zasłużony moment w centrum uwagi, a czytelnikom szansę spojrzeć na nią z nowej strony: mniej jako złodziejkę, więcej jako kobietę z pytaniami bez odpowiedzi.
Nie jest to historia, która zostaje na długo, ale na pewno warta przeczytania – szczególnie jeśli lubisz dobrze narysowane opowieści z klimatem noir, lekką dawką intrygi i bohaterką, która wie, czego chce. Albo przynajmniej bardzo się stara to odkryć.
Ramienice
Kiedy bliska nam osoba znika, jesteśmy wręcz zdziwieni, że świat nadal toczy się swoim rytmem codziennych spraw. Zdziwieni, bo tylko nam zawaliło się niebo, a nikt wokół tego nie dostrzega. Nie potrafi zrozumieć, gdyż nigdy nie czuł tego rodzaju bólu; bólu braku. Niepewności.
Maj 2019; Jędrzej Rogudzki wraz ze swoją żoną Kaliną mają wyruszyć nad jezioro Binowskie, gdzie znajduje się ich domek wypoczynkowy. Kobieta ma tylko na chwilę wejść do domu, zabrać zapomnianą rzecz. I już nie wraca. Jędrzej zgłasza zaginięcie na policję, a sprawa trafia w ręce młodego sierżanta, Mikołaja Tracza. Na jaw powoli wychodzą różne fakty dotyczące nie tylko małżeństwa Rogudzkich, ale również samej Kaliny. Wkrótce do śledztwa prowadzonego przez Tracza dołącza Lena Dobrowicz, aspirantka z Archiwum X. Jej zdaniem zaginięcie Kaliny Rogudzkiej może być w jakiś sposób powiązane z morderstwem młodej dziewczyny sprzed lat.
Wątków jest wiele, a grzebanie w tajemnicach Rogudzkiej pochłania całkowicie uwagę śledczych. Jest jednak ktoś, kto może być powiązany z obydwoma sprawami.
Z jakiegoś powodu po rozpoczęciu historii pierwszym, co we mnie uderzyło, był taki nastrój... mroku. Nie wiem, czy to okładka miała w tym swój udział, ale przez całą lekturę miałam wrażenie, że wisi nade mną zasłona z mroku właśnie, zupełnie nieprzepuszczająca słońca. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to poczucie, bo śledztwo prowadzone przez naszych głównych bohaterów nie jest mroczniejsze niż inne. Może to po prostu pani Joanna Bagrij ma styl pisania, który posiada w sobie nutkę niepokoju.
Aspirantka Lena Dobrowicz, dotychczas zajmująca się nierozwiązanymi sprawami w Archiwum X oraz sierżant Mikołaj Tracz, który w swej karierze policyjnej mimo wszystko nie widział jeszcze wszystkiego. Bohaterowie stworzeni na zasadzie przeciwieństwa, a mimo to umiejący ze sobą współpracować, choć początkowo dość niechętnie. Czy ich polubiłam? Na pewno zapadają w pamięć, szczególnie aspirantka. Na tle tej damskiej postaci Mikołaj Tracz wypada nieco blado, aczkolwiek uważam, że dzięki niemu autorka podkreśliła, jak specyficzną jednostką jest Lena Dobrowicz. Oczywiście w żadnym stopniu nie odejmuje to mężczyźnie inteligencji. Po prostu znacząco się od siebie różnią, i to widać. Odnośnie do postaci naszej kobiecej bohaterki pojawia nam się jeszcze jeden wątek, ale już ze sfery prywatnej. Owa kwestia nasunęła mi myśl o podobieństwie do innej, literackiej bohaterki, również policjantki. I jakby tak przyjrzeć się obu paniom, to można by znaleźć kilka zbieżności między ich postaciami. Niemniej jednak „poznając” Lenę Dobrowicz nie odczułam, by była kopią kogokolwiek; po prostu idealnie wpasowuje się w jedną z najbardziej lubianych kategorii kobiecych postaci literackich: odważna, bezkompromisowa, poniekąd zimna, ale przy tym dbająca o swoich bliskich. No i oczywiście szalenie inteligentna oraz spostrzegawcza.
Śledztwo samo w sobie budziło moją niepewność, bo nie potrafiłam jednoznacznie wskazać winnego. Poszlak było całkiem sporo, a co za tym idzie - również sporo podejrzanych przewinęło się przez fabułę. Każdy z nich mógłby chcieć skrzywdzić Kalinę. I stąd moja refleksja - czy kobieta była tak złą osobą, że miała tylu wrogów? A może to pewne okoliczności sprawiały, że mogła być na celowniku? W każdym razie, mimo że zakończenie śledztwa nie powinno mnie zaskoczyć, to i tak zaskoczyło. Bardziej jednak przez szczególną umiejętność niektórych osób do ukrywania prawdziwych emocji czy swoich myśli. Do odgrywania kogoś, kim się nie jest. To swoisty talent, który z jednej strony oklaskujemy, a z drugiej - w rękach niewłaściwej osoby może być niebezpieczny.
Na myśl o „Ramienicach” przed oczami staje mi jezioro ukryte w półmroku, osnute mgłą. Alegoria do tej historii - wszystkie odpowiedzi kryją się pod powierzchnią, bardzo blisko, jednak trzeba odnaleźć właściwą ścieżkę w otaczającej nas mglistej zasłonie. A w niej nietrudno się przecież zgubić.
Moim zdaniem thriller godny polecenia, nawet przez wzgląd na ciekawych bohaterów. Polecam, szczególnie fanom gatunku.
Nowa książka Bagrij zabierze Cię nad jezioro Binowskie, które było niemym świadkiem zbrodni. W ciszy zapadającego zmroku zdradzi Ci wszystkie swoje sekrety. A może zostaniesz tu na zawsze.
Duch jeziora
„Nieważne, czy minie rok, czy ćwierć wieku, grzech zawsze cię odnajdzie. I zażąda zapłaty”.
Powieść czytało mi się dobrze. Odpowiadał mi się styl narracji, płynny i przyjazny. Doceniłam miejsce akcji przesycone legendą i tajemnicami, chociaż liczyłam na mroczniejsze ich rozwinięcie, to jednak i delikatna odsłona zagadkowości incydentów roztaczała urok. Warmińska wieś, malownicza sceneria środowiska, spokojne życie wyznaczone codziennymi rytuałami. Tylko jezioro okryte złą sławą burzyło sielankowy obraz. Przed trzydziestoma laty we Wrzosnej utonęły cztery osoby, a teraz doszło do kolejnej tragedii z udziałem młodej kobiety. Wydawałoby się, że każdemu mieszkańcowi powinno zależeć na wyjaśnieniu jeziornych incydentów, ale prawda nie wypłynęła na wierzch, przez lata obrosła bagnistymi plotkami i grząskimi domysłami. Czy faktycznie były to samobójstwa, jak zadecydowała policja, nieszczęśliwe okoliczności, jak wielu pogodziło się z tym, a może niejasność zdarzeń przybrała mroczny wydźwięk, jak sugerowała dociekliwa dziennikarka blogowa?
Eliza Korcz niedawno przeprowadziła się z partnerem do domku nad jeziorem Wrzosna. Próbowała pozyskać wenę twórczą na napisanie kolejnego bestsellera, lecz kiepsko jej to wychodziło. Wyobraźnię pochłonęła aktywność jeziornego ducha, za wszelką cenę starała się wyjaśnić, co faktycznie miało miejsce, kiedyś i teraz. Śledztwo nie należało do łatwych, trudno było pozyskać informacje, prawda skrywała się za zasłoną ślepych tropów. Dało się odczuć niecodzienne zachowanie mieszkańców wsi, zazwyczaj nie stronili od głośnych szeptanek, a teraz spuścili szczelną zasłonę milczenia. Kryminalna intryga ciekawie się rozwijała, falami zmieniała kierunek biegu, droga na skróty wiodła na manowce, wskazówki fałszowały rzeczywistość. Doceniłam pomysłowy fortel z włączeniem poetyckich nut w fabułę.
Mateusz Kwiatkowski zręcznie żonglował postaciami, osobowościami i zachowaniami. Nie polubiłam głównej bohaterki, wielokrotnie irytowała postawą, ale tak właśnie zachowują się śledczy, tak pozyskują materiał do tekstów, tak podsycają zainteresowanie tematyką. Sympatyzowałam z energiczną staruszką, dawną bibliotekarką, znacząco ubarwiła opowieść. Autor przemycił do akcji elementy thrillera, a w finałową odsłonę powieści wstawił sensacyjne tło. Oczekiwałam mocniejszego prądu w scenariuszu zdarzeń, bardziej emocjonujących chwytów w przyciąganiu czytelnika, lecz zaskakujące rozwiązania kryminalne w pewnym stopniu rekompensowały te odczucia.
„Duch jeziora” uprzyjemnił wieczór czytelniczy, włączył w oprawę polskiej rzeczywistości małej społeczności, wciągnął w detektywistyczną łamigłówkę, zaserwował frapujący obrót spraw w końcówce przygody czytelniczej. Sprawił, że zwrócę uwagę na kolejną książkę autora, liczę, że w miarę szybko powstanie.
Dni Demonów
Wyobraź sobie Marvel, ale przefiltrowany przez japoński folklor i baśniową estetykę. „Dni Demonów” to nie kolejny klasyczny komiks superbohaterski – to podróż przez mglistą Japonię, pełną demonów, pradawnych duchów i tajemnic rodowych. Główna bohaterka, Mariko Yashida, zostaje wciągnięta w opowieść o wojnie ludzi i oni – potężnych istot z legend. A wszystko zaczyna się od niepokojących snów i potrzeby odkrycia własnych korzeni.
Z jednej strony mamy retrospekcje: feudalna Japonia, Psylocke jako Sai z wiernym wilkiem Loganem, demoniczne postaci Marvela przemienione w yokai. Z drugiej – współczesność: nastoletnia Mariko, która – odcięta od prawdziwej przeszłości – wyrusza na mityczną górę Kirisaki. Po drodze spotyka boginię wiatru, zielonego olbrzyma, zmiennokształtne kobiety i śmiercionośne wojowniczki. Każde spotkanie to nie tylko walka, ale też starcie z tożsamością i przeznaczeniem.
Styl Peach Momoko to przede wszystkim malarska opowieść – bardziej nastrojowa niż narracyjna. Jej kadry pomalowane akwarelami wyglądają jak żywe obrazy ukiyo-e. Format albumu (powiększony, twarda tłoczona okładka, wysokiej jakości papier) świetnie eksponuje szczegóły ilustracji: każdy obraz działa jak osobna scena artystyczna.
Fabuła jest prosta i przewidywalna – typowa podróż bohaterki od snów ku poznaniu silniejszego przeznaczenia, z kolejnymi potyczkami z demonami. Narracja bywa schematyczna: Mariko spotyka postać, konfrontacja, idzie dalej. Brakuje głębokiego rozwoju postaci i zaskakujących zwrotów – opowieść pełni raczej funkcję wizualnego nośnika niż emocjonalnej historii.
Najciekawsze są reinterpretacje postaci Marvela – Psylocke jako Sai, Logan jako wilk, symbiont jako Jadun z demonicznym pierwiastkiem. Ten miks popkultury i mitologii jest świeży i oryginalny, choć nie zawsze wykorzystany w pełni.
„Dni Demonów” to dzieło przede wszystkim dla oka. Jeśli lubisz Marvela, japoński folklor i piękne krajobrazy demonicznych legend – znajdziesz tu wiele do odkrycia. Jeśli szukasz gęstej fabuły, zapadających w pamięć postaci i dramatycznych zwrotów – możesz się rozczarować.
To album, który bardziej podziwia się niż przeżywa. Dla mnie zaletą są ilustracje i klimat, słabością – narracja. Ale jeśli chce się po prostu zajrzeć do alternatywnego Momokowersum, warto. Szczególnie jako przerywnik między klasycznymi opowieściami superbohaterskimi.
PLUSY
• Przepiękne, akwarelowe ilustracje w baśniowym stylu
• Pomysłowa reinterpretacja postaci Marvela z japońskim folklorem
• Wysoka jakość wydania: powiększony format, tłoczona okładka, dodatki i bestiariusz yokai
MINUSY
• Fabuła powtarzalna i schematyczna, pozbawiona narracyjnego napięcia
• Bohaterowie poboczni pojawiają się tylko epizodycznie, brak głębokich motywacji
Zapowiedź: Księżycowy pył
Powieść nominowana do nagrody HUGO w 1963 roku.
W XXI wieku Księżyc stał się celem wypraw turystów i marzycieli.
XIII tom 3
Jeśli wiesz, że „XIII” to opowieść o człowieku bez przeszłości, który budzi się z tatuażem „XIII” i próbuje odnaleźć własną tożsamość, trzeci tom to idealny moment, by wskoczyć głębiej w tę sieć spisków. „XIII. Tom 3” to album, który rozwija dotychczasowy wątek, odkrywając kolejne fragmenty przeszłości i ukazując coraz bardziej skomplikowane powiązania między postaciami.
Tom 3 zbiera cztery historie: „Na ratunek Marii”, „El Cascador”, „Trzy srebrne zegarki” i „Proces”.
Część historii przenosi nas do Ameryki Południowej — do fikcyjnego państwka San Miguel, gdzie XIII sprzymierza się z Marią, walcząc o wolność i prawdę. Narracja buduje most między teraźniejszością a wspomnieniami: rozdział „Trzy srebrne zegarki” zabiera czytelników w głąb genealogii bohatera, cofając się do XIX wieku i odkrywając korzenie rodzinnych tajemnic. Całość kończy dynamiczny rozdział „Proces” — dramat sądowy i militarna rozgrywka o życie prezydenta Sheridana.
Fabuła rozwija się warstwowo. Van Hamme dodaje kolejne elementy układanki. Spiski, zdrady, tajne organizacje i polityczne intrygi — to wciąż motor napędowy serii. Choć czasem tempo zwalnia, a momenty retrospekcji wymagają skupienia, nagrodą są kolejki zaskakujących szczegółów i historii bohaterów, którzy zyskują coraz większą głębię.
Narracja wymaga skupienia. Złożoność wątków i liczba postaci potrafią przytłoczyć. Jeśli nie znasz pierwszych dwóch tomów, łatwo się pogubić — ale jeśli jesteś w grze, dostaniesz satysfakcję z logicznego łączenia kolejnych tropów.
Rysunki Williama Vance’a robią tu robotę. Postaci są realistyczne, emocje widoczne na twarzach. Sceny akcji – pościgi helikopterów, wybuchy, dynamiczne kadry — podane są z precyzją i filmowym rozmachem. Vance wie, kiedy spowolnić i zbudować napięcie detalem — półcień, refleks w oku, grymas twarzy – to detale, które zostają z czytelnikiem dłużej.
„XIII. Tom 3” to komiksowy thriller najwyższej klasy. Gęsta intryga, rozwijające się osobiste historie bohatera oraz sceny, które zapierają dech. Niektóre elementy mogą wydawać się przewidywalne, ale wciągająca narracja i realizm wizualny wciąż przyciągają uwagę.
Dla kogo? Dla tych, którzy znają poprzednie tomy i chcą dalej podążać za historią bez pamięci — to must-read. Dla nowych czytelników — warto nadrobić wcześniejsze wydania, zanim zanurzycie się w ten tom.
Plusy i minusy
PLUSY
• Rozbudowana, wielowarstwowa fabuła pełna zaskakujących powiązań
• Precyzyjne, realistyczne rysunki Vance’a, dynamiczne sceny akcji
• Wydanie zbiorcze Egmont – twarda oprawa, dodatki zza kulis, solidna jakość papieru i szata graficzna
MINUSY
• Złożoność wątków i liczba postaci mogą być trudne do śledzenia bez znajomości serii
• Momentami narracja zwalnia i wymaga skupienia — nie dla czytelnika szukającego szybkiej akcji
To komiks, który pokazuje, dlaczego „XIII” przetrwał dekady i zdobył status kultowego. Trzeci tom dalej rozwija ten świat. Dla fanów inteligentnych thrillerów politycznych i opowieści o tożsamości — pozycja obowiązkowa.