Rezultaty wyszukiwania dla: Rea
Wołanie umarłych
Niektóre miejsca mają w sobie coś niespokojnego. Nie chodzi tylko o krajobraz – choć ten wokół Babiej Góry potrafi zapierać dech – ale o tę specyficzną aurę tajemnicy, która czai się w cieniu drzew, w niedopowiedzianych rozmowach, w spojrzeniach rzucanych ukradkiem. „Wołanie umarłych” wciąga właśnie w taki świat. Gęsty od sekretów, pełen przesądów i ludzi, którzy wolą milczeć niż mówić prawdę.
O czym jest książka?
To już trzeci tom serii o prywatnym detektywie Norbercie Krzyżu. Mężczyzna po przejściach, z przeszłością, której nie sposób wymazać. Tym razem Norbert nie planuje angażować się w żadne ryzykowne sprawy, przynajmniej w teorii. W praktyce, jak to zwykle bywa, los ma dla niego inne plany.
W Żywcu, na południu Polski, znany przedsiębiorca, Mateusz Grochowski, popełnia – rzekomo – samobójstwo. Rodzina nie wierzy w tę wersję wydarzeń i prosi Norberta o pomoc. Im głębiej bohater zanurza się w śledztwo, tym wyraźniej widzi, że sprawa ma drugie dno. W grę wchodzi śmierć Grochowskiego, zagadkowa przeszłość jego ojca i lokalne przesądy, które wydają się mieć więcej wspólnego z rzeczywistością, niż ktokolwiek by przypuszczał. W tle pojawia się medium – kobieta twierdząca, że potrafi rozmawiać ze zmarłymi.
Moja opinia i przemyślenia
Michał Zgajewski świetnie radzi sobie z budowaniem atmosfery. Żywiec w jego wydaniu to miejsce przesiąknięte tajemnicami i ludzkimi dramatami, które czekają, aż ktoś je odkryje. Dużo tu niedopowiedzeń, lokalnych legend i drobnych sygnałów, które powoli składają się w większy obraz.
Norbert Krzyż to bohater z krwi i kości. Popełnia błędy, waha się, bywa cyniczny i zmęczony życiem, ale jednocześnie nie potrafi przejść obojętnie obok zła. Jego relacja z córką dodaje historii ciepła i ludzkiego wymiaru. Jest czymś, co równoważy chłód i mrok śledztwa. Podoba mi się, jak autor pokazuje postać jako kogoś, kto balansuje między potrzebą prawdy a pragnieniem spokoju. Tylko że spokój nie jest mu pisany.
Zagadka kryminalna jest naprawdę dobrze skonstruowana. Tempo akcji nie pozwala się nudzić, a wątki, zarówno te realistyczne, jak i bardziej „mistyczne”, są poprowadzone z wyczuciem. Wątek medium i kontaktu ze zmarłymi dodaje historii szczypty niepokoju i tajemnicy, która działa na wyobraźnię.
Podsumowanie
„Wołanie umarłych” to kolejna bardzo udana odsłona serii z Norbertem Krzyżem w roli głównej. Książka wciąga, zaskakuje i nie pozwala się oderwać aż do ostatniej strony. Połączenie solidnej intrygi kryminalnej z klimatem górskiej miejscowości i elementami metafizycznymi wypada tu niezwykle naturalnie.
Jeśli szukasz historii z tajemnicą, charyzmatycznym bohaterem i duszną atmosferą małego miasteczka – nie zawiedziesz się. Autor udowadnia, że polski kryminał ma się naprawdę dobrze. Czekam na kolejny tom.
Dewolucja
Na początku lektura wygląda jak opowieść o nowoczesnym raju. Zielona technologia, ekologiczne podejście, górskie widoki i mieszkańcy, którzy bardziej przypominają startupowców niż pionierów. Greenloop to spełnienie marzeń tych, którzy pragną ucieczki od miejskiego zgiełku, ale z dostępem do Wi-Fi. Problem w tym, że natura rzadko gra według ludzkich reguł. A Max Brooks postanowił pokazać, jak szybko ten utopijny sen może zamienić się w krwawy koszmar.
O czym jest książka?
„Dewolucja” opowiada o społeczności Greenloop – odizolowanej, nowoczesnej osadzie położonej w górach stanu Waszyngton. Po wybuchu wulkanu Mount Rainier mieszkańcy zostają całkowicie odcięci od świata. Nie działają telefony, nie ma prądu, nie ma internetu. Jest tylko cisza. I las.
Wkrótce okazuje się, że nie są tam sami. Sasquatche, legendarne, małpopodobne istoty, nie są już tylko przedmiotem lokalnych legend. Są głodni, agresywni i wcale nie zamierzają zostawić ludzi w spokoju. Z relacji ocalałych i zapisków z dziennika jednej z mieszkanek wyłania się obraz dramatycznej walki o przetrwanie, która nie ma nic wspólnego z cywilizowaną wymianą zdań na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.
Moja opinia i przemyślenia
Zacznijmy od tego — to naprawdę nietypowy horror. Brooks świetnie miesza gatunki. W powieści pojawia się i survival, i thriller, i opowieść w stylu found footage, złożona z dzienników, wywiadów i raportów. Efekt? Narracja, która wydaje się niepokojąco autentyczna. Gdyby ktoś powiedział, że to opowieść oparta na faktach, to miałbym problem, żeby mu nie uwierzyć.
Największą siłą tej książki jest atmosfera. Duszna. Klaustrofobiczna. Narastające napięcie sprawia, że od pewnego momentu nie chodzi już o to, czy coś się stanie, tylko kiedy i komu. Bohaterowie są zaskakująco dobrze zarysowani, to nie tylko ofiary w oczekiwaniu na rzeź, ale ludzie z krwi i kości, z różnymi reakcjami na ekstremalną sytuację. Jedni walczą. Inni poddają się. A niektórzy... zaskakują nawet samych siebie.
Pisarz sięga po rzadko wykorzystywany wątek – Wielką Stopę – i kreuje ją na naprawdę ciekawego potwora. Sasquatche w jego wersji to nie mityczne istoty, tylko bardzo realne zagrożenie. Drapieżniki. Dzikie, bezlitosne i przerażająco skuteczne. Starcie z nimi to nie bajka. To rzeź.
Podsumowanie
„Dewolucja” to świetnie napisany, trzymający w napięciu horror, który udowadnia, że w gatunku wciąż można powiedzieć coś nowego. Max Brooks rezygnuje z klasycznych straszaków na rzecz powolnego budowania grozy i realistycznej narracji. Efekt? Książka, którą połyka się z zapartym tchem.
Dla fanów World War Z to absolutny must-read. Dla miłośników klimatów survivalowych i kryptozoologii – literacka perełka. A jeśli po lekturze zaczniesz się dziwnie czuć podczas spaceru po lesie… cóż, ostrzegałam.
Zapowiedź: Kapitan Jamróz
Nowa powieść Marcina Ciszewskiego to emocjonująca podróż w czasy, w których odwaga, honor i walka o prawdę miały najwyższą cenę. "Kapitan Jamróz" to historia oficera II Rzeczypospolitej, który nie boi się stawiać czoła wrogom – zarówno tym zewnętrznym, jak i ukrytym wewnątrz własnych struktur.
Ofiara
„...zrozumiał lepiej… jak działa sieć koneksji oplatających świat służb, biznesu i polityki”.
Żałuję, że nie miałam okazji poznać pierwszego tomu zatytułowanego „Kat”, zdecydowanie do nadrobienia z mojej strony. Odnoszę wrażenie, że lepiej poznałabym głównego bohatera i zrozumiała w aspekcie dramatycznych osobistych wydarzeń. Tomasz Branicki wydaje mi się interesującą postacią, z ciekawą zawodową przeszłością i splątanymi prywatnymi nićmi losu. Przychylnie go odbieram, mocny rys osobowościowy, silna determinacja wobec realizacji stawianych przed nim wyzwań, aczkolwiek nieco zmącona hierarchia systemu wartości. Jednak autorka nie trzyma w konsekwentnych ryzach jego portretu. Tomasz jako były komandos i snajper stosunkowo orientuje się w funkcjonowaniu świata przestępczego, w tym mafijnego biznesu handlu ludźmi. Trudno mi uwierzyć, że nie wie, na czym ten biznes polega i w jakim zakresie działa. Gdyby inna postać wzięła na siebie udział w wyjaśnieniu czytelnikowi podłoża gangsterskiej aktywności w metodach i skali wykorzystywania kobiet, brzmiałoby bardziej wiarygodnie. Innych zastrzeżeń do kreacji Branickiego nie wysuwam, w ogólnym odbiorze jestem pozytywnie nastawiona.
Anna Potyra zręcznie żongluje naprzemiennością teraźniejszości i przeszłości. Zgrabnie opisuje to, co doprowadza do eskalacji przemocy i nienawiści. Wątek zemsty frapująco rozłożony na poszczególne elementy, a w finałowej odsłonie logicznie i przekonująco łączący nici pajęczyny złożonej z mrocznych cieni dawnych uczynków. Pojawiają się motywy seryjnego mordercy, ludzi, którzy nie dają drugiej szansy, przedzierania się przez nierozliczone grzechy. Entuzjastycznie przyjmuję głębokie ukrycie tożsamości czarnego charakteru wśród dynamicznie następujących incydentów związanych z poszukiwaniem porwanej siedemnastolatki. Również mieszanie bieli z czernią, niejednoznaczność interpretacyjna postaw i zachowań, jak najbardziej na plus dla odbioru powieści. Styl narracji przyjemny, udane zrównoważenie opisów i dialogów, wszystko zachęcająco brzmi. Anna Potyra mocno wciąga czytelnika w intrygującą historię, energicznie miesza w fabule, zmyślnie podtrzymuje atmosferę zagrożenia, niepewności i presji czasu. Z zapałem podchodzi się do poznawania tego, co dalej dzieje się w scenariuszu zdarzeń, do jakich brzydkich sekretów docierają bohaterowie, z czym zmuszeni są zmierzyć się, zarówno od strony zewnętrznych czynników, jak i wewnętrznych wątpliwości i walk.
Gwiazda pustyni. Tom 1
Klimatyczny Dziki Zachód to wspaniałe tło dla komiksowej historii. Zemsta i tajemnice skrywane na pustkowiach – oto kwintesencja albumu „Gwiazda pustyni”. Opowieść, autorstwa Stephena Desberga i Enrica Mariniego, to jeden z najbardziej uznanych europejskich westernów w historii komiksu. Opowieść o stracie, gniewie i podróży w nieznane przyciąga czytelnika doskonałą fabułą, i klimatyczną kreską. Czy warto sięgnąć po ten tytuł? Zdecydowanie tak!
Matt Montgomery to ustatkowany urzędnik Ministerstwa Obrony w Waszyngtonie. Mężczyzna prowadzi uporządkowane życie. Wszystko zmienia się w jednej chwili, gdy jego żona i córka zostają brutalnie zamordowane. Wobec braku postępów w oficjalnym śledztwie, Matt postanawia sam wymierzyć sprawiedliwość. Wyrusza na Dziki Zachód, gdzie czeka go konfrontacja z mordercami oraz własnymi demonami. Jego podróż staje się krwawą vendettą, ale także testem dla bohatera. Im bardziej zagłębia się w mroczne zakamarki amerykańskiej prerii, tym więcej odkrywa o sobie i świecie, w którym sprawiedliwość jest tylko złudzeniem.
„Gwiazda pustyni” to brutalna, ale jednocześnie niesamowicie klimatyczna opowieść. To komiks, który nie idealizuje Dzikiego Zachodu – wręcz przeciwnie, ukazuje go w pełnym zepsuciu, gdzie śmierć i przemoc są codziennością. Fabuła, choć oparta na klasycznym motywie zemsty, nie jest banalna. Desberg mistrzowsko prowadzi narrację. Stopniowo odkrywa kolejne warstwy historii. Główny bohater nie jest typowym herosem. To człowiek rozdarty między chęcią odpłaty a własnym sumieniem. Jest postacią zdecydowanie ludzką, a przez to też i niezwykle barwną, wielowymiarową.
Ilustracje Mariniego to prawdziwe arcydzieło. Realistyczna kreska, dbałość o detale i fenomenalne przedstawienie surowego świata Dzikiego Zachodu sprawiają, że kadry komiksu przypominają sceny z najlepszych westernów filmowych. Każdy kadr tchnie klimatem dzikiej, bezwzględnej krainy, a dynamika rysunków buduje napięcie na każdej stronie.
Jeśli miałbym wskazać słabszy punkt, byłoby nim miejscami nierówne tempo akcji. Niektóre wątki mogły zostać bardziej rozwinięte. Niektóre epizody rozgrywają się zbyt szybko. Nie odbiera to jednak przyjemności z lektury. Sama historia wciąga i nie pozwala oderwać się od albumu.
„Gwiazda pustyni” to komiks, który powinien znaleźć się na półce każdego fana westernów. Jest dojrzałą opowieścią graficzną, a takich na rynku europejskim zdecydowanie brakuje. To historia o mrocznej stronie człowieka, jego żądzy zemsty i dążeniu do sprawiedliwości. W świecie, gdzie prawo należy do tych, którzy trzymają broń trzeba o nią zawalczyć samemu. Moim zdaniem to świetny komiks. Brutalny, wciągający i pięknie zilustrowany – zdecydowanie warto po niego sięgnąć!
Życzliwość
Wyobraź sobie, że żyjesz w małym, cichym i spokojnym miasteczku, jakich wiele na świecie. Praktycznie wszyscy mieszkańcy się znają, nie dochodzi tam do napaści, gwałtów czy kradzieży. Sielanka, nieprawdaż? Więc co zrobisz, gdy nagle coś ów spokój zburzy? Czy zainterweniujesz, jeśli zobaczysz spór wyglądający na groźny?
To właśnie wydarzyło się w Norrtällje; pełne życzliwości miasteczko powolnym krokiem zamieniało się w miejsce zionące nienawiścią. Przemiana, choć początkowo jeszcze nie przez wszystkich zauważana, rozpoczęła się od chwili, w której na nabrzeżu dostrzeżono jaskrawożółty kontener. Jego zawartość tylko czekała na to, by zakazić nienawiścią miasteczko.
Piątka bohaterów - Siw, Anna, Johan, Max i Marko - jako pierwsi zauważają, że kontener przyniósł do Norrtällje nie tylko rzeczywistą zawartość, lecz również coś metafizycznego, niewidocznego gołym okiem. I fakt, że to tajemnicze, złowrogie COŚ tak wpływa na mieszkańców, zupełnie im się nie podoba.
Czy piątka normalnych obywateli jest w stanie stawić czoła czemuś, czego sami do końca nie rozumieją?
Patrząc na objętość książki, wiedziałam na pewno, że wątki będą dokładnie rozwinięte. Miałam też nadzieję, że podobnie rzecz się będzie miała z bohaterami - ich historią, uczuciami, etc. Zresztą, grupa głównych postaci liczy sobie pięć osób, nie wspomnę o bohaterach pobocznych, którzy również mieli swoje pięć minut. I rzeczywiście, nadzieje się spełniły, a w gratisie dostałam jeszcze to, co uwielbiam - wątki fantastyczne, paranormalne. I jak tu nie czuć ekscytacji na myśl o rozpoczęciu przygody z tomiszczem, które ma prawie osiemset stron?
Siw i Anna przyjaźnią się od czasów szkolnych, mimo że różnią się od siebie jak ogień i woda. Siw to ta spokojniejsza, na ten moment mająca na celu wychowanie swojej córki i być może znalezienie w przyszłości partnera. Anna zaś uwielbia zakrapiane alkoholem rozmowy i zdobywanie facetów. Nawet jeżeli to znajomość na jedną noc. Pomimo różnic ufają sobie wzajemnie; Anna wie o wizjach przyjaciółki, w których ta widzi rzeczy mające się wydarzyć. Siw nie spodziewa się jednak, że w Norrtällje przebywa ktoś z podobnymi zdolnościami. I ten ktoś pamięta ją ze swojej wizji.
„Życzliwość” rozkręca się powoli; autor dozuje nam informacje, początkowo opisując po prostu życie w małym miasteczku, gdzie wszyscy są uprzejmi oraz pomocni dla siebie nawzajem. Oczywiście pan Lindqvist rzuca nam gdzieś w pierwszych rozdziałach okruch informacji o zdolnościach Siw i Maksa, jednak na rozwinięcie tematu musimy poczekać troszkę dłużej. Mnie to tylko zaostrzyło apetyt, więc z entuzjazmem powitałam rozdział, w którym jaskrawożółty kontener pojawił się na nabrzeżu. Tutaj od razu zaznaczę, że jego przybycie do miasteczka stanowiło swego rodzaju punkt zapalny dla późniejszych wydarzeń, jednak bezpośrednio w całej książce jest o nim niewiele wspominków. Ot, czas od czasu, tak dla przypomnienia.
Jak już wspomniałam, Autor dokładnie opisuje piątkę głównych postaci, jednakże poświęca również czas dla bohaterów pobocznych - do tej grupy należy na pewno siostra Marko, Maria. Ponadto rozdziały związane z Siw czy resztą przeplatane są krótszymi, w których mamy okazję być świadkami kolejnych agresywnych zachowań mieszkańców, ale również umożliwia nam chwilowe zaglądnięcie do ich głów. To, na co czasami można tam trafić, jest... cóż, szokujące.
„Życzliwość” nie jest wyłącznie książką z pogranicza fantastyki i thrillera, w której grupka bohaterów walczy z siłami zła (w tym przypadku przybyłymi w kontenerze). To również dogłębna analiza ludzkich zachowań, naszych reakcji na pewne wydarzenia czy radzenia sobie z problemami z perspektywy jednostki. To poniekąd także wizja tego, jak wyglądałby świat, gdyby zabrakło w nim... życzliwości właśnie. Tych odruchów dobra, które ma każdy z nas. Bez nich czekałby na nas wyłącznie chaos.
Jak dla mnie książka Lindqvist'a jak najbardziej na plus. Żałowałam jedynie, że tych dodatków nadnaturalnych było tak niewiele. Bądź co bądź i tak spędziłam z tą pozycją wspaniały czas. Polecam nie tylko fanom Autora, lecz również tym, którzy szukają w literaturze czegoś więcej, a przy tym lubią, gdy dużo się dzieje.
Ministerstwo czasu
Czasami lubię przeczytać coś, po co zazwyczaj nie sięgam. I właśnie taką odskocznią było dla mnie „Ministerstwo czasu". Tylko czy był to dobry wybór?
Brytyjski rząd uruchamia eksperymentalny program, który ma polegać na sprowadzeniu ludzi z przeszłości, ale tylko tych, którzy w swoich czasach i tak by zginęli. Celem badania jest sprawdzenie, jak podróże w czasie mogą wpłynąć na ludzkie ciało i na bieg historii.
Graham Gore, jest jednym z tych, którzy zostali sprowadzeni do przyszłości. Jego opiekunką zostaje trzydziestokilkuletnia, niezamężna kobieta. Czy ktoś taki zdoła wprowadzić Grahama w nowoczesny świat?
Trochę mam problem z tą książką, bo praktycznie przez cały czas, gdy ją czytałam, miałam wrażenie, że jest trochę o niczym i nic ciekawego się w niej nie dzieje. To znaczy, były opisy tego, jak Graham i inni sprowadzeni z przeszłości poznają nowoczesność, co im się podoba, a co nie. Czy mieli problem z aklimatyzacją? Pojawił się też zalążek intrygi, ale dla mnie było to za mało, żeby mnie zainteresować.
Jednak jest też końcówka, a właściwie ostatnie około stu stron, które bardzo mnie wciągnęły i czytałam je z wielkim zainteresowaniem. Byłam ciekawa, o co tak naprawdę w całym tym eksperymencie chodziło. Kilka faktów dość mocno mnie zaskoczyło. A samo zakończenie może nie należy do moich ulubionych, wolę, gdy znam definitywny koniec, ale nie było też najgorsze. Dlatego właśnie mam problem z oceną książki.
Jeśli chodzi o bohaterów, to byli oni autentyczni. Nie od razu spodobały im się nasze czasy, niektórym trudno było się pogodzić ze zmianami, które nastąpiły na przestrzeni lat. Nie polubiłam w sumie, tylko jednego bohatera, ale właśnie na takiego został wykreowany.
Na odwrocie książki, można przeczytać, że w książce jest „szalony romans, który nie miał prawda się wydarzyć". I tylko w połowie z tym stwierdzeniem mogę się zgodzić, bo może i faktycznie w realnym świecie romans pomiędzy kimś z przeszłości, nie ma prawda się wydarzyć, ale nie nazwałabym go szalonym, nie było też w nim zbyt dużo wielkich uniesień, chociaż nie do końca jest to minus, bo relacja między głównymi bohaterami, zwłaszcza na końcu mi się podobała, ale nie był to też coś, na co liczyłam.
To, co było zdecydowanym plusem książki to morał, który z niej płynie, a mianowicie, że nie należy popełniać cały czas tych samych błędów, bo będzie stać się w miejscu. Że należy „widzieć” siebie w lepszym świetle. I najważniejsze, żeby przebaczać i zawsze mieć nadzieję.
Podsumowując, nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę. Nie była ona wybitna, przez większość czasu mnie nie wciągnęła, ale końcówka wynagrodziła mi wszystko. Myślę, że „Ministerstwo czasu” znajdzie swoich zwolenników, bo sam pomysł na fabułę był bardzo dobry.
W obronie kłamstwa
„Dzisiejszego ranka Morgan został znaleziony martwy w swojej pracowni malarskiej… w Hanncom nigdy nie doszło do tak brutalnego przestępstwa… ofiarą padł człowiek powszechnie znany, lubiany i szanowany.”
Diabelsko gęsta fabuła, tak wiele się dzieje, nici intrygi mocno splecione, czuje się ciężar krzywd i kłamstw, a jednak z wyjątkiem kilku scen zgrabnie poruszamy się po przebiegu zdarzeń. Z rozdziału na rozdział intryga nie dość, że coraz bardziej gmatwa się, to jeszcze coraz głębiej wchodzi w mrok. W pewnym momencie powstaje wahanie, a może tego wszystkiego jednak za dużo, za mocny nacisk wywierany przez autorkę na postaci, za wielkie zapętlenie supłów tajemnic? Jednak po chwili stwierdzamy, że jednak nie, że zajmująco jest przebijać się przez to wszystko. Co prawda odchodzi się sporym krokiem od prawdopodobieństwa kumulacji grzechów wystąpienia w realnym życiu, ale ponownie refleksja, czyż los i sami jego uczestnicy nie piszą najbardziej osobliwych scenariuszy i czy czasem nie dochodzi właśnie do zjednoczenia w czasie i miejscu?
Paulina Kosznik dokłada starań, aby bohaterowie prezentowali się barwnie i różnorodnie. Większość przekonuje osobowością i postawą. Jednak kluczowa postać, trzydziestoletnia korektorka, nie do końca potrafi wybronić się w swoim sercowym zagmatwaniu i logicznym zachowaniu. Owszem, możemy na to spojrzeć od strony presji, jaka była na nią wywierana przez dramatyczne okoliczności, albo tego, co działo się w jej życiu w przeszłości, jednakże uwiera niekonsekwencja w dokonywanych wyborach i nieporadność w młodości. I tu znów uchwycona w locie myśl, gdyby nie taka jej postawa, kiedyś i dziś, intryga nie przybierałaby rumieńców i napięcia. To, w co natychmiast wpadamy, to udanie opisana małomiasteczkowa mentalność, rozchodzenie się plotek lotem błyskawicy, trwałe przyklejanie etykiet przez lokalną społeczność, wręcz napiętnowanie, poprzez krytykę innych odsuwanie się od rozliczenia własnych przewinień i radzenie sobie z odciśniętym przez zbrodnię piętnem. Może nieco za jaskrawo ukazane potępienie, jednakże nie można mu odmówić nośności emocji i podgrzewania złej atmosfery.
Książka daje do myślenia. Czy faktycznie powinniśmy skrajnie uginać się w imię rodzinnych więzi i relacji? Czy poświęcając tak dużo z siebie bliskim, nie sprawiamy, że oddalamy się od samych siebie? A może staranniej wyważać, to, co inni od nas oczekują, z tym, co naprawdę jesteśmy skłonni im oferować? Powieść to także ciekawe studium brudnych sekretów, kumulacji ich negatywnego oddziaływania na psychikę, nie tylko osób niejako ich właścicieli, ale również tych, przed którymi są ukrywane. Z drugiej strony, czy prawda zawsze oczyszcza, a może staje się katalizatorem negatywnych zmian, więc lepiej niekiedy ją przemilczeć i zachować tylko w sferze własnych wyrzutów sumienia? A kłamstwo, czy tylko potrafi wszystko zniszczyć, czy wręcz odwrotnie, jest w stanie wywołać pozytywne przeobrażenia? W wielu aspektach zgadzamy się z główną bohaterką, w innych idziemy zupełnie odmienną drogą niż Alison Cole. Właśnie to podoba się nam w „Obronie kłamstwa”, niejednoznaczność wyrażana różnymi emocjami i ciekawymi rozważaniami. Podsumowując, mam kilka zastrzeżeń do powieści, ale to udany debiut, i przyznaję, że zdecydowana jestem czekać na kolejną książkę autorki.
Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe. Tom 2
Czy można cofnąć się w czasie do epoki, kiedy szarość PRL-u rozświetlały barwne światy twórców komiksów? Oczywiście! Wystarczy sięgnąć po wydanie jubileuszowe przygód „Jonki, Jonka i Kleksa”. Tom 2 to nostalgiczna podróż, ale też solidna dawka fantazji, humoru i… sentymentalnych wspomnień. Jeśli dorastaliście, czytając „Świat Młodych”, lub po prostu kochacie klasyczne komiksy, to jest to album, który musicie mieć na półce.
Kleks, jak zawsze, wyciąga naszych bohaterów z codziennej rutyny i zabiera ich do świata pełnego magii. W tym tomie znajdziecie historie takie jak „Smocze jajo”, „Odwiedziny smoka” czy „Złoto Alaski”. Każda z nich to prawdziwa perełka, w której humor, absurd i odrobina dydaktyki łączą się w idealnych proporcjach. Szarlota Pawel był mistrzem tworzenia fabuł, które z jednej strony bawiły, a z drugiej niosły subtelne przesłania – o przyjaźni, odwadze i znaczeniu wyobraźni.
To wydanie skierowane jest nie tylko do dzieci, ale także do dorosłych, którzy chcą przypomnieć sobie czasy, gdy kolorowe plansze komiksów były ucieczką od codziennych trosk. Każda historia tchnie ciepłem i lekkością, a ilustracje – proste, ale niezwykle sugestywne – pokazują, jak bogata może być wyobraźnia. Oczywiście, po latach można dostrzec, że niektóre fabuły są bardziej infantylne, ale czy to właśnie nie czyni ich tak urokliwymi?
Jubileuszowa edycja to prawdziwy ukłon w stronę fanów – zarówno tych dawnych, jak i nowych. Album zawiera odrestaurowane komiksy, ale też liczne dodatki: plany lekcji, kalendarze, alternatywne plansze i mnóstwo ciekawostek. Wstęp Tomasza Kołodziejczaka i posłowie Macieja Jasińskiego wprowadzają w świat twórczości Szarloty Pawel, rzucając światło na realia, w których powstawały te historie.
Dlaczego warto sięgnąć po ten komiks? Bo to nie tylko komiks, ale kawałek naszej kultury. „Jonka, Jonek i Kleks” to postacie, które pokochali czytelnicy na przestrzeni dekad, a teraz mogą je odkryć nowe pokolenia. Niezależnie od tego, czy szukacie lektury dla dziecka, czy dla siebie, znajdziecie tu coś wyjątkowego. Humor, przygody i ponadczasowe wartości sprawiają, że każda strona to przyjemność.
„Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe. Tom 2” to idealna mieszanka nostalgii z dziecięcą radością. To komiks, który przypomina, dlaczego kochamy historie obrazkowe – za ich zdolność do przenoszenia nas w inne światy, gdzie wszystko jest możliwe. Jeśli chcecie podarować sobie (lub komuś bliskiemu) chwilę beztroskiej przyjemności, ten album będzie strzałem w dziesiątkę. Polecam z całego serca – dla fanów klasyki i tych, którzy dopiero ją odkrywają!
Ja, Inkwizytor. Miasto Słowa Bożego
Gdy ktoś pozwala Ci do woli pić wino, chędożyć i zasadniczo nie robić nic poza tym, powinieneś wiedzieć, że będzie chciał czegoś w zamian. Inkwizytor Mordimer Madderdin z niejednego pieca chleb jadł i niejedno w swoim życiu widział, dlatego niespecjalnie zdziwiła go propozycja nowego znajomego. A mianowicie: Mordimer musi udać się do Italii, by odzyskać relikwie pozostałe po świętym Alodiuszu. Szkopuł w tym, że bogata familia, w której posiadaniu znajdują się owe cuda, nie jest zbyt chętna na zwrócenie ich - ponoć - prawowitemu właścicielowi. Wszyscy jednak doskonale znamy talent Madderdina do przekonywania drugiej strony o słuszności swoich racji.
Tak rozpoczyna się podróż inkwizytora do Italii, w której zarządza potężny przeor. On również ma plany wobec relikwii. Dodatkowo już na miejscu okazuje się, że prawie wszyscy członkowie rodziny posiadającej tak pożądane relikwie zostali zamordowani. Prócz jednej osoby.
Inkwizytor Mordimer Madderdin po raz kolejny zostaje wplątany w sieć intryg, kłamstw i oszustw; nie ominie go także udział w nadnaturalnym śledztwie. Czy mimo wielu umiejętności jego misja zakończy się sukcesem?
Osiemnasty tom! Któż by pomyślał, że moja przygoda z najbardziej znanym inkwizytorem potrwa aż tak długo. Co prawda i w tej platonicznej relacji zdarzały się wzloty i upadki, ale wciąż wiernie trwam przy Mordimerze. Nawet pomimo tego, że czasami w małym stopniu przypomina tego bohatera, którego polubiłam lata temu. Jednak czy i my nie zmieniamy się z biegiem lat?
Wróćmy jednak do początku, który... niespecjalnie zachęcał. Nie od dziś wiadomo, że nasz inkwizytor cieszy się powodzeniem u płci przeciwnej i skrzętnie z niego korzysta. Ostatecznie radość z życia doczesnego to rzecz ludzka, on zaś nie ma nałożonego na siebie celibatu. Jednak... cóż, myślałam, że już nigdy nie przejdziemy do prawdziwej akcji. Nasz główny bohater zawsze korzystał z dobrodziejstw, jakie były mu dane przez wdzięcznych wybawionych, jednak od kilku ostatnich tomów mam wrażenie, że stał się bardziej mieszczański, przyzwyczajony do wygód. Wciąż gdzieś tam tkwi w nim ten danwy Mordimer, twardy inkwizytor, przyzwyczajony do trudów dnia codziennego, tylko że ujawnia się coraz rzadziej. Trochę brakuje mi tej jego dawnej, nieprzejednanej wersji.
Początkowo wydarzenia toczą się dość spokojnym rytmem; na trasie do miejsca docelowego nie dzieje się nic niespodziewanego, prócz nieoczekiwanej towarzyszki podróży (o kim mowa, dowiecie się z lektury). Dopiero w Italii akcja nieco przyspieszyła, choć nie z kopyta. Jako inkwizytor, Madderdin ma wręcz obowiązek zbadania wszelkich nadnaturalnych wydarzeń, a morderstwo popełnione na niemalże całej rodzinie właśnie takim się jawiło. Zdaję sobie sprawę, że ten wątek jest poboczny i powstał zasadniczo tylko po to, by misja inkwizytora była trudniejsza. Bardzo jednak żałuję, że nie był trochę bardziej rozbudowany, że czytelnik nie dostał trochę więcej „smaczków”, gdyż z całej historii to właśnie on wydawał mi się najciekawszy. W końcu z demonami nie mamy do czynienia w życiu realnym (i całe szczęście!), z politycznymi zaś sporami i intrygami już tak.
No właśnie, polityka. Mordimer trafił do miejsca, w którym ogromną mocą sprawczą cieszył się przeor. To on utrzymywał całe miasto w ryzach, próbując doprowadzić do wykorzenienia wszelkiego rodzaju zła - począwszy od umiłowania wysokoprocentowych trunków, na morderstwach skończywszy. Wizyta inkwizytora na pewno była mu nie w smak, nawet jeżeli w tym obrębie Mordimer nie miał żadnej mocy sprawczej. Niemniej jednak i tak nastawcie się na liczne próby pokazania, z kim nie warto zadzierać.
Mimo wszystko nie żałuję, że sięgnęłam po osiemnasty tom cyklu. Bawiłam się całkiem dobrze, a na niektóre rzeczy (być może przez sentyment) przymknęłam oko. Nie jest to zła historia, jednak najbardziej zyskuje na tym, iż jest to część większej całości. Traktowana jako pojedyncza opowieść mogłaby przyciągnąć nieco mniej uwagi. Niemniej jednak polecam, choćby tym, którzy znają serię o Mordimerze Madderdinie.