Rezultaty wyszukiwania dla: Nowe Strony

poniedziałek, 12 lipiec 2021 22:06

Wyborowa tryb domówki

Siedzenie w domu dobija nas wszystkich. Dopiero kiedy nie możemy czegoś zrobić, uświadamiamy sobie, że chcielibyśmy to zrobić. Wyjście na spacer, do restauracji, nie mówiąc już o dobrej imprezie! Trzeba się jakoś ratować, dlatego Wyborowa stworzyła specjalną serię właśnie na przedłużający lockdown. Wiadomo z uwzględnieniem rygorów sanitarnych i... odpowiedniej dezynfekcji.

Gry planszowe cieszą się niesłabnącą popularnością. Lubią je zarówno dzieci, jak i dorośli. Jest taka różnorodność, że każdy znajdzie coś dla siebie. Jednak jest jeden fundamentalny warunek, który musi zostać spełniony. Do rozgrywki potrzebne są przynajmniej dwie osoby, a jeszcze lepiej, żeby było ich więcej. Gdy do wspólnej gry zasiadają dorośli... oprócz towarzystwa przydaje się zawsze coś na poprawę koncentracji i odwagę, wódka na przykład spełnia wszystkie warunki.


„Wyborowa tryb domówki” to gra, która świetnie uzupełnia czas pomiędzy kieliszkami. Wiadomo, odkąd siedzimy w domu i nic się nie dzieje, nie ma ciekawych tematów do rozmów. Co gorsza, nie ma świeżych plotek. Co tu robić, jak się ratować, przecież przy wódce nie można siedzieć w ciszy! Wyborowa i Prosto zauważyli problem i stworzyli coś, co w 100% odpowiada na nasze aktualne potrzeby towarzysko - egzystencjalne. Czyli po prostu stworzyli grę planszową dołączaną do wódki. Genialne w swojej prostocie.

Jeśli chodzi o zasady. Wygrywa ten, kto pierwszy dojdzie do mety, ale zanim mu się to uda ma do wykonania różne zadania. Gra podzielona jest na cztery tryby. Każdy etap rządzi się swoimi prawami. Zaczynamy od trybu przyspieszonego, w którym w ciągu 10 sekund trzeba wymienić różne rzeczy (w zależności od tego, co jest napisane na karcie zadań). Następnie przechodzimy do trybu zbliżeniowego, gdzie liczy się znajomość innych graczy. Tutaj naszym zadaniem jest odpowiedzenie na pytanie (najlepiej jak najbliżej prawdy) dotyczące osoby po naszej lewej lub prawej strony. Następnie przechodzimy do trybu wyciszonego, który w skrócie można określić mianem kalambur. Na koniec moim zdaniem najlepszy etap - oświecenie, który polega na przedstawianiu haseł bez słów kluczowych, np. musimy przedstawić sok bez używania słów owoce i napój. O ile na początku zabawa jest banalna, tak z każdą rundą robi się coraz trudniejsza. To pewnie dlatego, że każdy chce wygrać lub... jego myśli zaczynają galopować po innych torach.

Oprócz planszy, na której toczy się rozgrywka mamy również do dyspozycji tryb wirtualny, który klarowniej pokazuje to, co aktualnie się dzieje w rozgrywce. Chociaż przy każdej nowej rundzie obraz w telefonie staje się jakiś rozmazany, myślę, że to wynikało z tego, że telefon nie wytrzymywał tempa, chociaż mogą być też inne przyczyny takiego stanu rzeczy.

Bardzo ciekawe jest to, że do pracy nad grą planszową włączyło się Prosto na czele z raperem Sokołem. Kto jak to, ale gwiazdy rapu wiedzą jak imprezować, więc można by się spodziewać czegoś w stylu alkochińczyka, czyli im więcej wypijesz, tym szybciej odpadniesz, znaczy - wygrasz. Tymczasem w grze „Wyborowa tryb domówki” mamy bardzo fajnie przemyślaną rozgrywkę. Zadania do wykonania najczęściej są zabawne, ale nie głupkowate, czy chamskie. Dlatego każdy, kto zasiądzie do tej gry, będzie się świetnie bawił.

Dział: Gry bez prądu
Wow! Anna Benning w swoim debiucie przewróciła mój świat do góry nogami. Historia Elaine trzymała mnie w napięciu do ostatniej strony, zachwycając złożonością postaci i różnorodnością stworzonego świata, który rozkochał mnie w sobie od pierwszego opisu. „Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat” to jedna z najlepszych książek z wątkiem fantastycznym, jakie miałam okazję przeczytać w całym swoim życiu. Prawdziwa perełka wśród masy książek, przelewającej się przez dłonie. Ludzkość na wymarciu, postapokaliptyczny świat pełen zmutowanych istot, zapierająca dech w piersiach historia – bardzo trudno będzie przebić tę pozycję. Zachwycająca.
 
Wiele lat temu świat rozpadł się na kawałki. Wszystko, co znane, stało się niebezpieczne. Tajemnicza siła zwana Pravortexem zmieniła bieg historii. Przez świat przeszły potężne eksplozje. Natura doszła do głosu. Miasta obróciły się w pył. Ludzkość znalazła się prawie na wymarciu, a tajemnicza mutacja opanowała świat. Wszelkie żyjące istoty zaczęły się przemieniać. Ich ciała zespoliły się z ogniem, wodą, powietrzem i ziemią. Powstał nowy gatunek o niezwykłych mocach. Ludzie, którym udało się uniknąć mutacji, zaczęli budować miasta i specjalne strefy przeznaczone dla splitów – mutantów, aby odgrodzić ich od zdrowego społeczeństwa.
 
Po wielu latach obdarzeni mocy zaczęli się buntować. Wybuchały zamieszki, tworzyły się rebelie, a świat zaczął się palić. Jedynymi, którzy mogą zapanować nad splitami, są łowcy umiejący podróżować vortexami i wyszukujący mutantów. Stoją na granicy rozdzielającej zdrowych od chorych. Nie ma większego zaszczytu niż stać się jednym z nich i oddać swoje życie Kuratorium.
 
Elaine przygotowywała się do tej chwili latami – ciągłe ćwiczenia, najlepsze oceny, godziny spędzone na studiowaniu vortexów. Nadszedł czas, aby mogła się wykazać. Przyjęta do grona wybrańców, którzy mają szansę zostać łowcami, czyli zająć jedno z najbardziej prestiżowych zawodów w świecie, dziewczyna wie, że jest gotowa, aby udźwignąć odpowiedzialność płynącą za zwycięstwem. Nic jej nie powstrzyma.
 
Podróż vortexami jest niezwykle trudna. Tylko niektórzy mają odpowiednie predyspozycje, aby utrzymać się w środku tunelu energii przenoszącego w ciągu kilku chwil w najodleglejsze miejsca. W trakcie wyścigu Elaine dokonuje niemożliwego. Samodzielnie tworzy vortex, który zabiera ją prosto na metę wyścigu. Nikt nigdy nie słyszał, o takiej mocy. Świat ogarnia popłoch. Czy czyn dziewczyny oznacza, że ludzkość znowu może zostać zdziesiątkowana? Nikt tego nie wie.
 
Jedyną osobą mogącą pomóc Elaine zapanować nad nowo pozyskaną mocą jest tajemniczy chłopak – łowca przyjaźniący się ze splitami, dezerter, zdrajca. Ktoś, kto złamał wszelkie zasady. Elaine nie chce mieć z nim nic wspólnego, ale szybko okazuje się, że nie ma wyboru. Aby uratować tych, których kocha, musi zaufać Bale’owi i zapanować nad swoją mocą. Czy uda jej się ocalić bliskich i stać się prawdziwą łowczynią, która pomoże ocalić świat? A może pobyt w obecności byłego łowcy sprawi, że inaczej spojrzy na to, czego była uczona od dzieciństwa? Czasu jest coraz mniej. Czerwona Burza rośnie w siłę. Nic nie może jej powstrzymać.
 
Autorka stworzyła świetną powieść, od której nie można się oderwać. Postać Eliane – lojalnej, pewnej nieomylność Kuratorium, której największym marzeniem jest oczyszczenia świata ze splitów i przywrócenie porządku, doskonale pokazuje przemianę światopoglądową zachodzącą pod wpływem różnych wydarzeń. Dziewczyna od samego początku wzbudza ciekawość, zaczynając od tragedii rodzinnej, poprzez przyjaźń z mieszańcem posiadającym moce, które odebrały jej dzieciństwo, a kończąc na rozwijającej się relacji z Balem i odkrywaniu prawdy. Bale również jest postacią godną uwagi. Tajemniczy, sarkastyczny i pragnący odkupić swoje winy młody mężczyzna, często ryzykujący swoim życiem w obronie tych, którzy nie potrafią walczyć, skradł moje serce. Anna Benning łącząc ich losy, stworzyła niesamowitą relację pełną energii, w którą można się zagłębiać, zagłębiać i zagłębiać. Mistrzostwo. Drugoplanowe postaci nie ustępują na krok wcześniej wspomnianym. Wieczna optymista Susie, temperamentny Luka, poszukujący akceptacji ze strony ojca Holden, intrygujący Nathaniel, dobroduszny Allister i wiele innych – mam nadzieję, że w kolejnym tomie będą pojawiali się jeszcze częściej.
 
„Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat” to wyjątkowa, dopracowana w najmniejszym szczególe powieść dla fanów fantastyki i postapokaliptycznych historii, pokazujących funkcjonowanie świata po wielkiej katastrofie i poruszającej ważne tematy, takie jak: strach zmieniający się w nienawiść, wykluczenie społeczne, kłamstwa płynące z publicznych przekazów i znaczenie każdego życia. Poza tym autorka doprawiła całość romansem, od którego nie można się oderwać. Anna Benning stworzyła jedną z najlepszych historii, jaką czytałam. Debiut zasługujący na dziesięć gwiazdek. Nie mogę doczekać się, aż poznam kontynuację przygód Ellie, Bale’a oraz reszty bohaterów. Pozostało tak wiele do opowiedzenia. Ten nowy świat powstały wskutek Pravortexu rzucił na mnie urok, którego w żadnym wypadku nie chcę się pozbywać. Dajcie się zaczarować. Uwierzcie, nie będziecie tego żałowali.
Dział: Książki
czwartek, 27 maj 2021 17:52

Zawód wiedźma

O wiedźmach można powiedzieć wiele. Znają się na czarach, ziołach, fazach księżyca, lubią zwierzęta (w różnych stanach skupienia) i często mają bardzo trudny charakter w kontaktach społecznych. Co tu dużo mówić, są po prostu WREDNYMI BABAMI. Dlatego tak dobrze się o nich czyta.

O twórczości Olgi Gromyko słyszałam wiele dobrego. Zawsze, kiedy szukałam jakiejś niezobowiązującej historii osadzonej w świecie fantasy pełnej akcji i humoru, jej nazwisko gdzieś się pojawiało. Teraz z całą stanowczością i pewnością mogę stwierdzić, że odkładanie książek tej białoruskiej pisarki na później było poważnym ciosem w moje zamiłowanie do dobrej fantastyki.

Wolha Redna (W. Redna) jest wiedźmą uczącą się w Wyższej Szkole Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Jest niesamowicie inteligentna i uzdolniona magicznie. Jej gorący temperament, cięty język i rude włosy sprawiają, że wszędzie gdzie się pojawi, dzieci zaczynają głośniej płakać, koty i psy chowają się w najciemniejsze miejsca, a ptaki milkną. Każdy czuje respekt przed tą początkującą wiedźmą. Pewnie dlatego, że to W. Redna. A tak na poważnie. Wolha jest dobrze zapowiadającą się adeptką magii. Trochę zbyt pewna siebie często pakuje się w nieliche kłopoty.

W pierwszym tomie rozpoczynającym cykl Kronik Belorskich możemy przekonać się, że wygląd głównej bohaterki (rude włosy) idzie w parze z jej charakterem. Olga Gromyko w mistrzowski sposób prowadzi fabułę. Na początku główna bohaterka jeszcze jako adeptka zostaje wysłana na bardzo trudną misję do Dogewia, krainy zamieszkanej przez wampiry. Sprawa, którą ma rozwikłać główna bohaterka, pochłonęła już 13 ofiar. Dlaczego więc mistrz wybrał uczennicę do rozwiązania tej tajemnicy? Może kryje się za tym coś więcej niż…

Specjalnie zdradzam Wam tylko zarys fabuły w wielki skrócie. Z cyklem Kronik Belorskich jest tak, że kiedy zaczynie się go czytać, nie można skończyć. To już nie jest „jeszcze jeden rozdział i idę spać” to przechodzi w „jeszcze jeden tom”. Na szczęście jest ich aż sześć. Nie dziwi też fakt, że Papierowy Księżyc zdecydował się na wznowienie tej serii.

Myślałam, że nic nie dorówna twórczości sir Terryego Pratchetta. Jednak Olga Gromyko ze swoją W. Redną sprostała temu wyzwaniu. Akcja toczy się na bardzo szybkich obrotach i kiedy emocje sięgają zenitu, główna bohaterka rzuca takim tekstem, że cała powaga sytuacji rozsypuje się w drobny mak, chociaż zagrożenie wcale nie mija. Dzięki temu śledzimy losy rudowłosej wiedźmy, po prostu przewracając kolejne strony. Nie ma tu miejsca na dłużyzny. Dodatkowo autorka na każdym kroku zaskakuje nas kreacją świata. Niby są w nim utarte schematy - wiedźmy, wampiry, smoki, a z drugiej przedstawia to wszystko w tak pokrętny i zabawny sposób, że powstaje coś zupełnie nowego i niespodziewanego.
To, co dzieje się w pierwszym tomie przygód Wolhy Rednej to po prostu magia. Tym razem internet mnie nie oszukał, a nawet powiedział prawdę. Jeśli macie ochotę na solidną dawkę porządnej fantastyki, okraszonej jak pierogi skwarkami, dużą dawką humoru oraz wrednych bohaterów, to zdecydowanie musicie sięgnąć po ten tytuł i to jak najszybciej!

Dział: Książki
poniedziałek, 17 maj 2021 16:59

Magik i złodziejka

„Czas to wielki pałac, w którym jest mnóstwo drzwi wychodzących na wszystkie strony świata, za każdymi otwiera się zupełnie nowe życie.”

Nareszcie trafiłam na książkę skierowaną do młodzieży, bazującą na klimacie fantastyki, zawierającą wiele cennych treści, materiałów do refleksji i kierunków do frapujących przemyśleń. Traktującej odbiorcę jako partnera do rozmyślań, a nie biernego odbiorcę fabuły. Anniina Mikama wciąga w coś więcej niż przygodę, niewątpliwie szalenie uroczą i ujmującą, ale również sprawia, że czytelnik zastanawia się nad różnymi aspektami rozumienia człowieczeństwa, tego, co stanowi o wyjątkowości gatunku ludzkiego w świecie zwierząt, a może nie tak unikatowego, jak nam się wydaje. Delikatnie i elegancko popycha do uchwycenia istoty życia, znaczenia duszy, definicji tożsamości i inteligencji. Zestawia człowieka i jego wytwór, samouczącą się maszynę, która dąży do naśladownictwa swego twórcy, ma marzenia, pragnienia i wątpliwości.

Przez wszystko przebijają różnorodne brzmienia emocji, od zimnych i ponurych, bolesnych i dokuczliwych, do ciepłych i wesołych, zabawnych i szczęśliwych. A gdzieś pomiędzy nimi słychać przodujące nuty empatii, zrozumienia, szacunku i akceptacji. Jestem pod wrażeniem, jak zgrabnie miesza się w oczach magii dobro ze złem, a nawet to, że w samym środku kamiennych serc można natknąć się na życzliwość, z koli centrum dobra potrafi zagrać fałszywie. Rozpisuję się o tym ujęciu powieści, ale to jej szalenie mocny atut, coś, co sprawia, że niesie wartość dodaną, tak wyczekiwaną przez kogoś, kto pragnie od książki czegoś więcej niż tylko rozrywki. Choćby wyłuskiwanie skojarzeń do „Dzielnego ołowianego żołnierzyka”, baśni Hansa Christiana Andersena, wkroczenie w wiktoriański steampunk, otulenie mechanikę czarodziejskością.

Autorka powoli rozwija nić przygody, nie spieszy się z podkręcaniem tempa, dopiero pod koniec przyspiesza, intensyfikuje intrygę, dołącza wzór sensacji i kryminalnego blasku. Pośrodku lekkie przedłużenie akcji, pozornie niepotrzebne wstrzymanie, ale właśnie tego spodziewamy się przed efektowną sztuczką magika, zwodzi wyobraźnię, pozostawia na chwilę w zastygnięciu, a potem wprawia w zdziwienie. Nie mam zastrzeżeń do koncepcji akcji, z zamysłem stworzona, ani do wspaniałego klimatu. Brakło nieco głębszej konstrukcji postaci, szkielety wyraziste, lecz mało otoczki osobowości. Narracja przyjemna i przyjazna, wzbogacona dowcipem, swobodnie niesie po intrydze, przyciąga atmosferą Helsinek z końca dziewiętnastego wieku, rozpala żar tajemnic.

Z sympatią odnosimy się do kluczowych postaci, szesnastoletniej Minie, złodziejki i sieroty, oraz utalentowanego młodego artysty Toma, genialnego wynalazcy i konstruktora maszyn. Czekamy na pojawianie się zgryźliwego i zrzędliwego staruszka, samozwańczego profesora, już sam powód przyznania sobie tytułu wywołuje uśmiech, a i polski akcent mile widziany. Drogi Miny i Toma stykają się, a później prowadzą coraz szerszym wspólnym szlakiem, ku uczciwości, zaufaniu i ciepłym uczuciom. Sztuczki magiczne w Teatrze Cudów rozpalają kreatywność Miny, chętnie włącza się w przygotowywanie repertuaru, odkrywa samą siebie, swój potencjał i zaspakaja ciekawość świata. Równocześnie podąża za niebezpiecznym tropem rodzinnej przeszłości domagającej się wyjaśnienia, zbrodni, za którą nikt nie poniósł kary. I osobliwe zjawiska w otoczeniu mieszkańców domu profesora splatają się w zagadkę, której rozwiązanie zaskakuje.

Dział: Książki

Wydawnictwo Egmont Polska, we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego, z przyjemnością prezentuje pierwszy tom cyklu „Bazyliszki”. Ta komiksowa opowieść osadzona w realiach przedwojennej Warszawy jest zaproszeniem do barwnego świata lat 30.

Dział: Komiksy
czwartek, 13 maj 2021 15:27

Śmiech diabła

Fantastyka baśniowa jest gatunkiem, który wybieram z przyjemnością, za każdym razem licząc na ciekawą fabułę z nieszablonową kreacją świata. Z taką samą nadzieją sięgałam po „Śmiech diabła”, czyli pierwszą część trylogii „Dzieci Starych Bogów” Agnieszki Mieli.

Debiutująca pisarka stworzyła na potrzeby swojej trylogii całkiem nowe uniwersum, w którym obok ludzi mieszkają wilkołaki, nieumarli i całe rzesze innych istot. Świat Kerhalory poznajemy w ważnym dla niej momencie: oto w niepamięć odchodzą starzy bogowie, ustępując miejsca jednemu bogu i jego kapłanom. Nie jest to jednak harmonijna zmiana boskiej warty i nie wszyscy potrafią się nowemu porządkowi poddać.

Kerhalora odsłania swoje tajemnice powoli, gdyż autorka pokazuje nam świat widziany początkowo oczami Bertrama dwunastoletniego chłopca ze starego rodu Arminów oraz sześcioletniej Wilgi rudowłosej dziewczynki z innego starego roku Wartów. Wraz z ich dorastaniem, czytelnik widzi więcej i głębiej wchodzi w zawiłości historii i teraźniejszości tego świata.

Początkowo miałam spory problem w zagłębieniu się w fabułę. Dosadne i bardzo brutalne opisy niegodziwości, jakich dopuszczał się ojciec Bertrama, Frithus, odrzucały mnie i sprawiały, że chciałam przerwać czytanie. Z drugiej strony ciekawa byłam, jak rozwiną się losy młodych bohaterów i jaka czeka ich przyszłość.

Z czasem fabuła zaczęła mnie wciągać, a bohaterowie zaskakiwać, podobnie jak kierunek, w jakim zmierzały ich drogi. Oto bowiem po rzezi rodziny Wilgi i zniszczeniu miasta przez Frithusa drogi dwojga głównych bohaterów rozchodzą się, a potem wielokrotnie krzyżują, jednak po dawnej dziecięcej sympatii niewiele pozostaje. Jedynym, co nadal ich łączy, jest chęć wytropienia i zabicia Frithusa. Wilga dodatkowo ma chronić Ziarna Relenvel, przy czym dziewczyna nie ma zielonego pojęcia, czym są owe ziarna i jak ma je chronić. Bohaterowie włóczą się więc po świecie, biją, szukają swojego wroga i próbują przeżyć, a przy okazji odkryć, o co tak naprawdę toczy się gra. Niestety ani oni, ani czytelnik nie dowie się tego z pierwszego tomu, choć pod koniec pisarka uchyla rąbka tajemnicy.

Mimo że narracja jest dosyć płynna, pisarka nie ustrzegła się kilku błędów. Bohaterowie, walcząc, najczęściej nabawiają się kontuzji nie rąk czy nóg, ale pośladków, przy czym każdego z nich boli tyłek. Autorka chyba lubi to słowo. Drażniące jest także epatowanie brutalnością, opisy scen gwałtów, bestialskiego mordowania niewinnych, zwłaszcza znęcania się nad dziećmi.

Zdecydowanie nie jest to najlepsza powieść fantasy, jaką miałam okazję czytać, jednak zainteresowała mnie na tyle, że z niecierpliwością czekam na kolejne tomy.

Dział: Książki
piątek, 30 kwiecień 2021 23:15

Deadpool kontra Staruszek Logan

Crossover to zjawisko, które chyba najbardziej lubiane jest przez miłośników komiksów. W uniwersum Marvela mieliśmy te lepsze i te gorsze czy praktycznie nieudane historie spotkań i współpracy superbohaterów. Były duże eventy czy krótkie one-shoty. Tym razem na naszym rynku, w ramach serii Marvel Now 2.0 ukazał się album „Deadpool kontra Staruszek Logan”, który pierwotnie publikowany był się za oceanem w postaci pięciu zeszytów. Czy spotkanie tych dwóch charakterystycznych postaci będzie można uznać za udane? Nie ukrywam, Deadpool jest jednym z moich ulubionych bohaterów. Od jakiegoś czasu śledzę również nowe przygody staruszka Logana. Choć obu panów łączą umiejętności regeneracyjne, to wiadomo, że nie przypadają sobie do gustu. Czy może jednak czeka nas kolejna zamierzona przez autorów zmyłka jak np. w przypadku albumu „Hawkeye kontra Deadpool”, gdzie tytuł mylnie wskazywał na konflikt bohaterów? Przekonajmy się.

Już na wstępie przypadkowe spotkanie na Manhattanie zgorzkniałego mutanta z niezrównoważonym i pyskatym najemnikiem przeistacza się w krwawą potyczkę. Oczywiście jak zwykle poszło o pieniądze. Logan nieumyślnie przeszkodził w wypłaceniu Wilsonowi zapłaty za wykonane zadanie. Starcie przeplatane rzucanymi przez Deadpoola żartami i wzajemnym zadawaniem ciosów zostaje nagle przerwane przez pojawienie się tajemniczej nastolatki, którą próbuje schwytać oddział najemników GenFormu. Dotychczasowi przeciwnicy postanawiają zmienić front walk i wchodzą w konfrontację z oprawcami, chcąc pomóc bezbronnej dziewczynie. Jednak okazuje się, że nie pierwszy to już raz pozory potrafią mylić - nawet naszych skaczących sobie do gardeł wyjadaczy. Maddie, bo tak się zwie nasza nowa bohaterka, nie tylko nie jest wcale taka niewinna i bezbronna, to na dodatek w ogóle nie życzy sobie pomocy. Okazuje się być młodą mutantką z mocami (na poziomie Omega), nad którymi nie potrafi jeszcze dobrze zapanować. Po tym, jak ostatecznie zostaje porwana, Deadpool i Logan, wbrew jej prośbom i chcąc ją uszczęśliwić na siłę, ruszają na misję ratunkową. Chociaż mają teraz wspólny cel, powiedzenie, że zaczęli współpracować, jest trochę przesadne. Każdy z nich chce to zrobić na własną rękę i na swój sposób. Najlepiej jeszcze jakby druga osoba się w to nie mieszała. Oczywiście ich założenia szybko zostają zweryfikowane przez rzeczywistość. Pora zewrzeć szyki. Szczególnie że organizacja GenForm, której zadaniem było pozyskiwanie broni z mutantów, na cel wzięła sobie naszych głównych bohaterów.

Twórcami komiksu są: Declan Shalve, który do tej pory na swoim koncie miał przede wszystkim rysowanie m.in. „Avengers. Impas: Atak na Pleasant Hill” czy „All-Star Batman” oraz Mike Henderson, rysownik serii „Dead Man Logan”. Z pewnością sam pomysł stworzenia historii łączącej przygody tych dwóch bohaterów wydawał się strzałem w dziesiątkę. Szczególnie że są to postacie lubiane i ostatnio dość popularne za sprawą m.in. kinowych filmów z ich udziałem. Zadanie, przed jakim jednak stanęli twórcy, nie ukrywam, było trudne. Wielu próbowało wymyślać przygody tak „trudnemu” bohaterowi, jakim jest Deadpool. Mało jednak komu to dobrze wychodziło. Staruszek Logan zaś pewnie zawsze będzie kojarzony z Markiem Millarem.

Shalve chyba jednak nie miał wygórowanych ambicji i stworzył historię lekką, prostą i przyjemną w odbiorze. Oczywiście nie brakuje akcji, żartów i sucharów, do których zdążył nas już przyzwyczaić Wade Willson czy krwawych jatek z udziałem Logana. Czytając, można nawet parę razy parsknąć śmiechem. Jak przy scenie, w której to Logan poderżnął gardło Deadpoolowi, by móc w ciszy skupić się na poszukiwaniach. Na próżno jednak szukać tutaj głębszego przesłania. Po lekturze komiksu pozostaje jakiś niedosyt. Szczególnie, że po nawet fajnym twiście fabularnym, aż prosi się o kontynuację lub chociaż o rozwinięcie postaci głównej bohaterki. Niestety jak do tej pory Maddie nie pojawiła się w innych komiksach, choć potencjał tej postaci jest spory.

Od strony graficznej komiks wypada akceptowalnie. Nie wyróżnia się na tle innych. Mocno kreskówkowy styl Hendersona może pasuje do Deadpoola, ale jakoś gryzie mi się ze Staruszkiem Loganem. Strasznie raziły mnie te jego mocno błękitne oczy. Jakby nie patrzeć, komiks nie jest brzydki, ale graficznie nie powala na kolana. Dodam również, że równocześnie nakładem wydawnictwa Egmont ukazuje się bardziej mroczna i krwawa seria ze Staruszkiem Loganem, której to głównym rysownikiem jest Andrea Sorrentino. Graficznie jakoś jego styl bardziej pasuje mi do tej postaci.

Podsumowując, „Deadpool kontra Staruszek Logan” to komiks dobry, ale faktem jest, że na rynku jest o wiele więcej ciekawszych pozycji. Nie oczekujmy tutaj fajerwerków czy czegoś nadzwyczajnego. Może gdyby historia była bardziej rozbudowana i dłuższa. Aktualnie można traktować go bardziej jako ciekawostkę przede wszystkim dla zagorzałych fanów Deadpoola. Fani Logana na rynku mają ciekawsze pozycje do lektury.

Dział: Komiksy
wtorek, 13 kwiecień 2021 16:20

Gwiezdna ofensywa komiksowa 2021

Wiosną 2021 roku rozpocznie się gwiezdna ofensywa wydawnictwa Egmont Polska na rynku komiksowym. W kwietniu i maju, zaledwie kilka miesięcy po premierze w USA, na rynek trafią pierwsze tomy trzech nowych serii osadzonych w uniwersum Gwiezdnych wojen: Star Wars, Darth Vader oraz Łowcy nagród.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 12 kwiecień 2021 19:43

Stalowe Szczury: Fort 72

Mieli zdobyć ten fort za wszelką cenę; wiedzieli, że bez tak dobrze strzeżonego miejsca ich wróg nie będzie mieć najmniejszych szans. Druga strona z kolei za nic nie chciała odpuścić, broniąc fortu do ostatniej kropli krwi. Pech chciał, że to właśnie ów budynek dla wszystkich stał się pułapką.
 
W wyniku intensywnych działań zbrojnych wejście do fortu zostaje zasypane. Problem w tym, że wszystkie strony konfliktu znajdowały się wewnątrz. I tak jeszcze niedawni wrogowie musieli zewrzeć szyki, by ramię w ramię odnaleźć drogę ku wolności. Fort 72 nie bez powodu nazywany jest twierdzą nie do zdobycia: liczne korytarze, piętra, skrzętnie ukryte pomieszczenia oraz wszędobylska ciemność nie ułatwiają sprawy. I choć w tej trudnej sytuacji takowe określenie może wydawać się nieco śmieszne, to tak naprawdę odnalezienie wyjścia jest najmniejszym z ich problemów. W ciemności bowiem czai się COŚ... coś, co śledzi każdy ich ruch, powoli wyciągając ku nim swe szpony.
 
Na początku poznawanie tej historii szło mi dosyć opornie - nie pasjonuję się tematyką wojenną (choć też nie jestem jej przeciwna), a wielość postaci wybijała mnie z rytmu. Do tej pory mam problem z wymienieniem wszystkich bohaterów, jak również przypisanie ich do konkretnej strony konfliktu (no, chyba że ktoś miał bardzo niemieckie lub amerykańskie nazwisko). Skusiłam się na „Stalowe Szczury” głównie przez pragnienie poszerzenia literackich horyzontów, a jako że fabuła kręci się wokół działań bitewnych, uznałam to za dobry powód do lektury. I nie żałuję. Każdy kolejny rozdział umykał coraz szybciej, akcja nabierała tempa, by doprowadzić mnie do punktu kulminacyjnego, który prawie zwalił mnie z nóg.
 
To nie do końca tak, że w każdym rozdziale czeka na nas jakieś „wow". Początkowo nie dzieje się praktycznie nic, prócz prób odnalezienia się uwięzionych w nowej sytuacji. Zresztą nie wydaje mi się, żeby autor chciał jedynie zalać czytelnika potokiem akcji. W tej książce spotykamy się z czymś jeszcze innym - portretem psychologicznym osoby uwięzionej, praktycznie bez nadziei na uwolnienie. Towarzyszymy żołnierzom podczas prób odnalezienia wyjścia, szukania kolejnych rozwiązań mających pomóc w nowej codzienności, odkrywania kolejnych tajemnic fortu, lecz również - niestety - podczas stopniowego zanikania człowieczeństwa. Czytamy o dziwnych snach, omamach, głodzie tak ogromnym, że nawet martwe ciała niedawnych przyjaciół wydają się smacznym kąskiem. Wraz z bohaterami stopniowo popadamy w coraz większe odrętwienie, przerywane nikłym światełkiem nadziei. Nasze żyły toczy coraz większe szaleństwo. Z grupy młodych, silnych mężczyzn przeistaczają się w starców, niemających sił na nic. I my jesteśmy tego świadkami - tego, co zamknięcie oraz stopniowo odbierana nadzieja może zrobić z człowiekiem.
 
Nie spodziewałam się, że ta pozycja tak mi się spodoba. Jak już wspomniałam, wojenna tematyka (choć książka sama w sobie należy do fantastyki) to raczej nie moje klimaty, lecz w tym przypadku to nie o wojnę głównie chodzi, a konkretnie nie o taką w naszym tradycyjnym rozumieniu. To walka z naszymi demonami, strachem, głodem i przerażeniem. Wewnętrzna wojna, związana z własnymi zasadami moralnymi, wpajanymi nam od urodzenia. W tak trudnej sytuacji wielokrotnie trzeba było je łamać- albo to, albo śmierć. Wybór jest raczej prosty. To takie pozbywanie się własnego człowieczeństwa, uczenie się bardziej egoistycznego podejścia - co prawda niektórzy od dawna kierowali się tylko swoim dobrem. My, jako czytelnicy, jesteśmy świadkami, jak żołnierze popadają w szaleństwo. A były to obrazy niekiedy bardzo drastyczne.
 
„Fort 72” to książka, która zaprowadzi Was głęboko w odmęty szaleństwa. Skłoni Was do refleksji nad tym, jak wiele trzeba, by człowiek przekroczył granice własnego jestestwa. Polecam!
Dział: Książki
środa, 31 marzec 2021 01:13

Dlaczego właśnie ja

„Bywa, że w niektórych ludziach przeglądamy się jak w lustrze.”

Szybko przemknęłam przez książkę, dobrze mi się ją czytało. I chociaż nie wciągnęła mnie maksymalnie, to sprawiła, że miło spędziłam czas. Ciekawa konstrukcja budowania napięcia, czterogłosowy chór narracji, jednak dwa przeciwstawne obozy intrygi, każdy z innej perspektywy prezentował to, co się działo. Charlotte i Rachel - przyjacielskie relacje, w które wkradło się coś sekretnego, a także Silvestri i Wolcott - duet detektywów, wyznaczony do wyjaśnienia sprawy śmierci kobiety. Typowe przeciąganie liny kłamstw i prawdy, stopniowe odkrywanie faktów z przeszłości, spora aktywność w teraźniejszości. Autorzy ciekawie zapletli nić intrygi, wzbogacili atrakcyjnymi elementami, namieszali w życiorysach kobiecych postaci, postawili je w niekomfortowych sytuacjach i wystawili na ciężką próbę.

O ile spodobał mi się zamysł na fabułę, atrakcyjne przedstawienie scenariusza zdarzeń, zgrabne podkręcanie dreszczy emocji, tak pogubiłam się w niespójnych portretach bohaterów. Zestawienie charakterów z postawami nie przekonywało, sfery kłóciły się ze sobą. Charlotte, wykształcona osoba a uwikłała się w znajomość o szalenie niskiej wartości, z góry mogła przewidzieć, że więcej na niej straci, niż zyska. Rachel pogubiona w tym, co chciała osiągnąć, jaki cel jej przyświecał, trudno było mi zrozumieć, czym się kierowała. Silvestri wysyłał sprzeczne sygnały, z jednej strony ukazywał spory profesjonalizm zawodowy, z drugiej potykał się o nieistotne drobiazgi. Wolcott wyjątkowo bezbarwny, momentami mdły. Trzeba jednak podkreślić, że takie nakreślenie osób służyło zmyleniu czytelnika, dostarczeniu materiału do interpretacji, namąceniu w domysłach. Bardzo spodobał mi się poboczny wątek traktujący o przeprawach między Charlotte a matką, poprowadzony sugestywnie, frapująco ubarwiający historię, wyczekiwałam kolejnych osłon.

Zwolenników holistycznego leczenia zadowoli rozbudowane zerknięcie w tę dziedzinę medycyny, w tym pozytywne przesłania akupunktury. Zastanawiałam się, ile bym zyskała, gdybym poddała się zabiegowi udrażniania przepływu energii w ciele, co wcześniej nie brałam pod rozwagę. Doceniłam wypełnienie fabuły incydentami, umiejętne podgrzewanie atmosfery. Wiele się działo, zachodziły ciekawe procesy. Kariera Charlotty jako neurochirurga zapowiadała się wyśmienicie, raptownie przerwała ją śmierć pacjentki na stole operacyjnym. Po chwilowym załamaniu Charlotte zdobywa nowe kwalifikacje, otwiera gabinet akupunktury, ale klientów brakuje. Pewnego dnia policja prosi ją, aby dokonała identyfikacji zwłok osoby, która wskazała ją jako kontakt w nagłych przypadkach. Uruchomiona zostaje lawina wydarzeń w życiu kobiety, nagłych i zaskakujących, osobliwych i dziwacznych, mrocznych i niepokojących. W jaką wyrafinowaną grę nieświadomie wplątała się Charlotte?

Dział: Książki