Rezultaty wyszukiwania dla: Nowa Ba����
Gra o Ferrin
Musisz dokonać wyboru, musisz ocalić to miejsce, musisz wybrać miedzy złem a… złem. Zdrada i Zło rozpoczęli grę, a ty jesteś jej pionkiem.
Karolina jest wychowanką domu dziecka, obecnie pracuje jako lekarz pogotowia ratunkowego. Każde uratowane życie daje jej energię do dalszego działania, a każde utracone wprawia ją w przygnębienie i bezsilność. Właśnie pędzi na pomoc młodej samobójczyni, a gdy dociera na miejsce jest w kompletnym szoku - dziewczyna, która chciała się zabić, wygląda jak ona! Po chwilowym zaskoczeniu przystępuje do działania, ale jest już za późno - dziewczyna umiera. Karolina po zakończonym dyżurze udaje się do domu, jest załamana i ma dość tego świata. Odprawia rytuał, który przenosi ją nieświadomie do Ferrinu, miejsca o którym marzy. Nie wie jednak, że trafia w sam środek wojny, w której wbrew sobie będzie musiała wziąć udział. Nie jako Karolina, a Anaela dell'Iderei, Lecząca, Pierwsza z Przepowiedni, Gwiazda Ferrinu. Jak jej czysta dusza odnajdzie się w świecie, w którym - aby zdobyć władzę - zdradzają nawet przyjaciele, w którym za twoje życie giną bliscy i tak naprawdę nie wiadomo, komu ufać?
Katarzyna Michalak zaistniała już na rynku wydawniczym jako autorka książek kobiecych, obyczajowych, erotyków, a teraz przyszedł czas na fantastykę. Chociaż „Gra o Ferrin” jest wznowieniem, pozostałe tytuły zostaną wydane po raz pierwszy. Polska powieściopisarka nieraz zaskakiwała i to pozytywnie. Po tę książkę bałam się sięgnąć. Wiedziałam, że kiedyś to zrobię, ale odkładałam to w czasie, bo bałam się zawodu i rozczarowania. No ale stało się, przeczytałam w końcu. Jaka się okazała?
Polska powieściopisarka przyzwyczaiła swoich czytelników do tego, że od razu rzuca ich na głęboką wodę, tak było i tym razem. Tylko, że początek okazał się - nie chciałam używać tego słowa, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl - dziwny. Wszystko dzieje się tak szybko, że trudno to zarejestrować i jakoś sobie ułożyć. Jest normalny świat, nagle, bum, i jest ten magiczny. Tak, tak. Jest tam jakaś wzmianka o cioci, o czarach dla żartu. Wszystko ładnie, pięknie, ale jakieś wprowadzenie by się przydało. Niestety zabrakło go i dlatego pierwsza połowa książki wydaje się być jednym wielkim bałaganem, który trudno zrozumieć. Bałaganem, który, jak się okazuje później, porządkuje się. Fabuła nabiera sensu, wszystko zaczyna się układać i tworzyć logiczną całość. Historia zaczyna wciągać, górę zaczynają brać emocje i ten „przymus” odłożenia jej dopiero po przeczytaniu ostatniego słowa.
Zafascynowana elfami, Góralami, lwianami, Cieniami (towarzyszami ludzi/magicznych istot), magią, zamkami wsiąkłam w drugiej połowie książki w ten świat i poznawałam go z coraz większą ciekawością. Podobał mi się i uważam, że mimo kilu niedociągnięć został stworzony w sposób przemyślany i staranny. Ale nie wszystko mi się w nim podobało. Od momentu, gdy Karolina przeniosła się do Ferrinu, co chwilę ktoś ginął, bo ktoś inny miał taki kaprys. Ja wiem, że to wojna, że był pokaz sił, ale tak jak Karolina/Anaela uważam, że to zwykła głupota. No i te wulgaryzmy, naprawdę są potrzebne? Dobrze, że nie było ich tak dużo, bo chyba sama zaczęłabym przeklinać… z bezsilności. I jeszcze seks albo tematy z nim związane. Każdy z każdym, jak leci… No może trochę przesadzam, ale drażnił mnie ten wątek, jest taki, no nie na miejscu.
Postacie są różne, mamią i zaskakują, niby dają się poznać, a kilka stron później okazuje się, że to była ułuda lub częściowa prawda. Do końca nie wiadomo, kto jest kim, kto jest tym złym, a kto tym dobrym, czy w ogóle istnieje ten dobry. Kochają, nienawidzą, ufają, wierzą i zdradzają. Prawdziwy wachlarz zachowań, którego nie mogę zrozumieć. Za co tyle istot ma cierpieć? Bo ktoś pragnie władzy? Bo ktoś, a może coś uważa, że zabawnie jest patrzeć, jak rozpada się rodzina, jak psują się przyjaźnie, jak niweczy się szansę na miłość? Dałam się wciągnąć w tę grę wraz z główną bohaterką, ale cieszyłam się, gdy ustanawiała ona własne zasady, choć trzeba przyznać, że bywało różnie i płaciła za to wysoką cenę. Początkowo osoba Karoliny/Anaeli mnie drażniła, ale z czasem ją polubiłam, bo tylko ona w tym całym szaleństwie nie chciała tej wojny. Taka ufna, odrobinę naiwna.
Jak sama autorka wspomina, książka jest o emocjach. Emocjach tak silnych, że mimo wszystkich mankamentów książka wciąga i nie pozwala się odłożyć. Jak wspominałam, początek był różny, ale im dalej czytałam, tym coraz częściej łapałam się na tym, że czytam powieść z zapartym tchem, w napięciu przewracając strony, niepewna tego, co na nich zastanę. Niektóre rozwiązania, w tym zakończenie, wydały mi się banalne (np. zabicie i po problemie), ale i tak uważam, że książka jest dobra. Można było w prawdzie trochę pozmieniać, ale ogólny zarys, pomysł na fabułę bardzo mi się podobał. Przeżywałam z bohaterami ich cierpienie po utracie bliskich, bawiła mnie przekora Karoliny/Anaeli, zakochałam się w małej Kasandrze i Sarisie. I mimo wszystkich zgrzytów zębami, wszystkich nerwów oraz skrajnych emocji, sięgnę po kontynuację, chociażby dla samych tych wymienionych plusów.
„Gra o Ferrin” w pierwszym wydaniu zbierała przeróżne i skrajne opinie, tak samo będzie pewnie ze wznowieniem. Mi się spodobała mimo wszystko, bo w tej książce jest to, co lubię w twórczości Michalak - mnóstwo emocji, skomplikowane relacje i uczucia, których nie da się opisać zwykłymi słowami. Co do tej pozycji opinię trzeba wyrobić sobie samemu, więc tym razem decyzję o jej przeczytaniu pozostawiam wam.
*cytat pochodzi z książki
Łza
„Miłość. To, co sprawia, że warto żyć. To, co przybywa, by ponieść nas tam, dokąd musimy się udać."*
Tragedia, która spotkała cię jakiś czas temu nie była przypadkiem czy też nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. To co się wtedy zdarzyło było starannie zaplanowanym planem, miałaś zginąć. Ale ktoś chciał inaczej, chciał, żebyś przeżyła bez względu na to, ile przyjdzie ci za to zapłacić. Kto to jest i jaka będzie cena za twoje życie? Już niedługo się przekonasz, tymczasem przyszykuj się na zmiany, które nadchodzą wielkimi krokami.
Nastoletnia Eureka Boudreaux po tragicznej śmierci swojej matki traci sens życia, zamyka się w sobie, tylko Brooks i Cat - dwójka przyjaciół - są w stanie do niej dotrzeć. Wspierają ją i bez względu na wszystko trwają przy niej. Dziewczyna musiała przeprowadzić się do domu ojca i jego nowej rodziny. Mimo że kocha młodsze przyrodnie rodzeństwo, cały czas otacza się murem i jest nieprzystępna. Macocha co rusz wysyła ją do różnych psychologów, ale żaden nie jest w stanie jej pomóc. Gdy Eureka pewnego dnia wraca z jednej wizyty, spotyka Andera, tajemniczego chłopaka, który wywołuje w niej masę przeróżnych emocji. Od tej pory w jej życiu zaczynają dziać się dziwne i niewytłumaczalne rzeczy, a Ander pojawia się wszędzie, gdzie jest ona. Kim jest ten chłopak i czemu nastolatce wydaje się, że go zna?
Lauren Kate na polskim rynku zadebiutowała serią „Upadli", szybko stała się ona bardzo popularna i na długo po premierze nadal często się o niej mówi. Jakiś czas temu ukazał się pierwszy tom innego cyklu tej autorki. „Łza" zapowiada się bardzo ciekawie, ale czy rzeczywiście tak jest?
Amerykańska powieściopisarka bez wątpienia miała ciekawy pomysł na fabułę. Osobiście jeszcze z takim tematem się nie spotkałam i z zaciekawieniem zabierałam się za czytanie tej książki. Już samym Prologiem budzi zainteresowanie i pewność, że może to być coś innego i nowego w tym gatunku. W fabułę współczesnej historii zostały wplecione wątki ze starożytnej mitologii i zostało to zrobione naprawdę bardzo dobrze. Poznałam w nich historię Tragarzy Ziarna i tego, co działo się w czasie wypadku, w którym brała udział Eureka. W dalszej części wraz z bohaterką poznawałam mit o starożytnym mieście oraz zawartość „Księgi miłości", co - przyznać muszę - było bardzo dobrym posunięciem ze strony autorki. Wszystko ze sobą współgra i łączy w spójną całość, a przy tym tworzy opowieść magiczną, pełną tajemnic i sekretów.
I o ile pod tym względem powieści nie można niczego zarzucić, to ma ona jednak pewne minusy. Styl, którym posługuje się Lauren Kate, nie do końca do mnie przemawia, wydaje mi się kreowany na siłę tak, aby był typowo młodzieżowy. Do tego akcja, która toczy się wolno prawie do samego końca. Dopiero jakieś siedemdziesiąt stron przed zakończeniem nabiera tempa i momentami nawet zaskakuje. Co prawda wolno płynąca akcja nie odbierała przyjemności z czytania, ale bywały momenty kiedy najzwyczajniej w świecie się nudziłam i wyczekiwałam momentów, gdy zacznie się coś dziać.
Z żalem muszę napisać, że postacie wykreowane przez Lauren Kate też zbytnio nie przypadły mi do gustu. Są za mało wyraziste i takie niedopracowane. Eureka to dziewczyna, która sporo przeszła i ma prawo cierpieć oraz odsunąć się od otoczenia. Oczywiste jest, że musi przeżyć żałobę na swój sposób. Jednak jej niezdecydowanie strasznie mnie drażniło. Z kolei o Anderze wiem tylko tyle, że jest Tragarzem szaleńczo zakochanym w głównej bohaterce. Reszta bohaterów to też tylko kilka wzmianek, aby wiedzieć kim są i czemu się pojawiają. Może to tylko w tej części tak jest i w kolejnych będzie mi dane poznać ich lepiej, chociażby tych najważniejszych. Miło by było, bo nie twierdzę, że w tym aspekcie autorka poległa, ale zdecydowanie mogła nad tym bardziej popracować.
To tylko i w sumie aż romans paranormalny z wątkami mitologicznymi, który traktuje o przeznaczeniu i wielkiej miłości, która była pisana głównej bohaterce i Anderowi już od dawna. Książka jako całokształt jest dobra, historia mimo tych kilku niedociągnięć wciąga i sprawia, że chce się poznać jej koniec. Może nie zżyłam się z bohaterami, ale z ciekawością śledziłam ich losy i obserwowałam to, co robili. Szczerze mówiąc, pisząc mam problem z określeniem, co do końca o niej myślę. Z jednej strony czułam swego rodzaju zafascynowanie tematem, a z drugiej strony czytanie strasznie mi się dłużyło i gdy je przerywałam, nie czułam potrzeby jak najszybszego powrotu do wykreowanego przez autorkę świata. Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że całkiem mi się on nie podobał. Wizja świata i tego, co się z nim stanie jest intrygująca i chociażby dlatego sięgnę po kontynuację. Zakończenie „Łzy" jest obiecujące i mam cichą nadzieję, że drugi tom będzie lepszy od tego.
„Łza" to swego rodzaju wprowadzenie do cyklu, który może być bardzo ciekawy, jeśli tylko Lauren Kate popracuje nad mankamentami pojawiającymi się w tym tomie. Z całą pewnością mogę jednak stwierdzić, że fanom jej twórczości przypadnie ta książka do gustu, tak samo będzie z wielbicielami mitologii, ponieważ jest jej tu dużo i została ciekawie przedstawiona.
**str. 231
Kroniki Prydainu. Księga trzech
Można pokusić się o stwierdzenie, że powieści uznawane obecnie za klasykę fantastyki dziecięcej i młodzieżowej powstały w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. To wtedy powstały niezapomniane „Opowieści z Narnii”, na których wychowały się całe pokolenia. Wtedy także narodził się pięciotomowy cykl „Kroniki Prydainu”, niemalże równie znany na Zachodzie co książki C.S. Lewisa, w Polsce jednakże dopiero zdobywający pierwszych czytelników. Nakładem wydawnictwa Filia właśnie ukazała się jego pierwsza część „Księga Trzech”.
Prydain to niezwykła, piękna kraina, która właśnie stanęła w obliczu wielkiego zagrożenia. Tajemniczy i złowrogi Rogaty Król wraz ze swoją świtą szerzy strach i zniszczenie, nie oszczędzając nikogo na swojej drodze. Wskutek zbiegu okoliczności do walki z mocami zła staje Taran, młodszy świniopas marzący o zostaniu wielkim bohaterem, oraz jego niezwykli towarzysze – rezolutna księżniczka
Eilonwy, bard ze skłonnością do konfabulacji, zrzędliwy krasnolud bezowocnie ćwiczący sztukę znikania oraz leśny stwór Gurki, myślący przede wszystkim o zaspokojeniu wilczego głodu.
„Kroniki Prydainu” to cykl skierowany do najmłodszych wielbicieli niezwykłych, magicznych opowieści. Chłopcy z pewnością polubią odważnego i popędliwego, a jednocześnie nieco lekkomyślnego Tarana. Z kolei dziewczynki mogą utożsamiać się z równie dzielną Eilonwy, której zabawne, ale i mądre uwagi to wielki plus tej powieści. Także ich towarzysze to mieszanka wybuchowa, której nie sposób nie polubić. Każdy z nich ma w sobie urok i z miejsca wzbudza sympatię. Bard Fflewddur (a teraz ręka do góry, kto wie, jak przeczytać walijskie imiona!) nieodmiennie wywołuje szeroki uśmiech swoimi niezbyt udanymi próbami ubarwienia rzeczywistości. Krasnolud Doli rozczula, zwłaszcza gdy nadyma się jak balonik lub marudzi i pomstuje na wszystkich dookoła (co chyba wszystkie pryidackie krasnoludy mają we krwi). No i jest jeszcze Gurki, który chciałby przerażać, ale w ogóle mu to nie wychodzi.
Jak możemy przeczytać we wstępie, inspiracją do stworzenia Pryidanu były dla Lloyda Alexandra walijskie legendy i podania. Warto jednak podkreślić, że była to inspiracja dosyć luźna, bowiem większość postaci i motywów to w głównej mierze wytwór wyobraźni autora, który wprawdzie pełnymi garściami czerpał z mitologii, ale przerabiał ją na własną modłę.
Nie bez przyczyny nawiązałam we wstępie do prozy C.S. Lewisa. Na okładce „Księgi trzech” znaleźć można szumny napis, że jeżeli przypadły Wam do gustu „Opowieści z Narnii” i „Władca pierścieni”, z pewnością pokochacie „Kroniki Prydainu”. W pewnym sensie skojarzenie z prozą Lewisa i Tolkiena jest trafne – mamy tu do czynienia z niezwykłym światem zamieszkanym przez tajemnicze i magiczne stworzenia, książki zostały także napisane w zbliżonym czasie. Niemniej jednak, tego rodzaju reklama może wprowadzać w błąd, bowiem „Kroniki Prydainu” to powieść skierowana przede wszystkim do dzieci w wieku 8+, a nikt mnie nie przekona, że uczeń drugiej klasy szkoły podstawowej będzie w stanie zmierzyć się z dziełami Tolkiena. Działa to także w drugą stronę – dorośli czytelnicy, którzy zaczytywali się w losach Drużyny Pierścienia, raczej nie będą zafascynowani opowieścią dla dzieci.
Wydawnictwo Filia ponownie stanęło na wysokości zadania pod względem wydania książki. Kolorowa, a jednocześnie nieco niepokojąca okładka ze skrzydełkami przyciąga uwagę, a duży i wyraźny druk to ukłon w stronę najmłodszych czytelników. Ponadto na początku powieści można znaleźć mapkę Prydainu wraz z zaznaczonymi miejscami, w których toczy się akcja.
Podsumowując, pierwszy tom „Kronik Prydainu” to interesująca, a jednocześnie mądra opowieść o przyjaźni, odwadze i honorze. Z pewnością będzie to wspaniałe wprowadzenie dzieci w świat fantastyki. Nie wątpię też, że mali czytelnicy będą nią zachwyceni.
Pocałunek Gwen Frost
Po tym, co się wydarzyło w bibliotece antycznej, kiedy to Gwen omal nie zginęła z rąk Jasmine Ashton, dziewczyna musi jeszcze bardziej na siebie uważać. Stała się bowiem celem numer jeden dla żniwiarzy, którzy nie spoczną, dopóki nie zemszczą się za śmierć Jasmine, jednej z czcicielek Lokiego - boga wszelkiego zła i chaosu. Aby zwiększyć szansę na przeżycie, Gwen musi uczęszczać dzień w dzień na treningi sztuk walki prowadzone przez jednego ze Spartan. Wybór trenera nie był przypadkowy - Spartanie słyną z tego, że są niezwykłymi wojownikami. Jednakże na jej nieszczęście trenować miał ją nie kto inny tylko Logan Quinn. Na początku roku odtrącił on Gwen łamiąc jej tym samym serce. Dziewczyna cały czas próbuje pozbierać się po tamtym ciosie, jednak nie wychodzi jej to najlepiej. Zwłaszcza, kiedy widzi Logana w objęciach innej...
Tymczasem zbliża się coroczny festyn zimowy organizowany w kurorcie narciarskim w Powder. Gwen, dzięki namowom swej najbliższej przyjaciółki Daphne, ostatecznie zgadza się pojechać tam z resztą uczniów Akademii Mitu. Liczy na to, że być może zdoła poznać tam kogoś, kto pozwoliłby jej uleczyć zbolałe serce z beznadziejnej miłości do Logana. Na jej drodze staje czarujący Preston, który szybko zawraca w głowie naszej bohaterce. Czy dzięki nowej znajomości dziewczyna zdoła zapomnieć o Loganie? Jednakże nawet tutaj, z dala od Akademii Mitu, Gwen nie może czuć się bezpiecznie. Ktoś bezsprzecznie czyha na jej życie. Czyżby żniwiarze podążyli za nią aż do kurortu?
Po poprzedni tom serii autorstwa Jennifer Estep, "Dotyk Gwen Frost", sięgnęłam z wielkim podekscytowaniem i nadzieją na fascynującą przygodę. Opis na okładce dawał powody ku temu, by sądzić, iż lektura powinna przypaść mi do gustu. Zaczęłam czytać i niestety moje nadzieje popękały niczym bańki mydlane porwane przez silniejszy wiatr. Rozczarowałam się niemiłosiernie. Denerwowała mnie główna bohaterka, zwłaszcza jej niedojrzałość. Irytowało mnie podobieństwo do cyklu "Dom Nocy" autorstwa pań P.C. Cast i Kristin Cast. Do tego te liczne powtórzenia w tekście... Wszystko to sprawiło, że niestety pierwsza część otrzymała ode mnie dość niskie końcowe noty. Być może postawiłam wówczas książce zbyt wysoką poprzeczkę, której niestety nie udało jej się osiągnąć. No nic. Było minęło, czasu nie cofniemy.
Po zakończonej lekturze zastanawiałam się, czy warto sięgnąć po kontynuację. Czy aby jest sens marnować swój jakże cenny czas na kolejny tom. Nikt nie dawał mi przecież gwarancji, że druga część okaże się lepsza od poprzedniej. Jednakże ciekawość, jak dalej potoczą się losy Gwen oraz jej przyjaciół, a także niedoszły związek z Loganem, przeważyła i postanowiłam przeczytać "Pocałunek Gwen Frost". Po cichu modliłam się o to, żebym znów się nie rozczarowała.
"Dotyk Gwen Frost", jak wspominałam, doprowadził mnie do szewskiej pasji. A kontynuacja... okazała się strzałem w dziesiątkę! Nie wiem, jakim cudem udało się to autorce, ale tym razem zupełnie inaczej odebrałam lekturę. Wciągnęła mnie od początku do samego końca. Z zainteresowaniem śledziłam dwa główne wątki w powieści - pierwszy, dotyczący kolejnych prób zgładzenia Gwen, oraz drugi - wątek miłosny. Tym razem jest on nieco bardziej rozbudowany niż w poprzedniej części. Oprócz Logana na horyzoncie pojawia się Preston, ale i jeden z kolegów Spartanina, Oliwier, niemało namiesza w głowie Gwen w kwestii miłości. Logan cały czas skrywa przed główną bohaterką jakąś straszną tajemnicę ze swojej przeszłości, która według niego staje na przeszkodzie, aby mogli być ze sobą szczęśliwi. Preston wydaje się chłopakiem bez skazy, chodzącym ideałem. A Oliwier? To już zupełnie inna bajka. Jak będą rozwijały się relacje z poszczególnymi chłopcami? Tego zdradzić Wam niestety nie mogę. Wystarczy jak powiem, że są całkiem ciekawie przedstawione.
W powieści pojawia się też nowy potwór. W pierwszym tomie nasza Cyganka musiała zmierzyć się z grasownikiem nemejskim, który prawie pozbawił ją życia. Tutaj pojawia się stwór o nazwie fenrir, który jest nie mniej groźny niż poprzedni przeciwnik dziewczyny.
Jeśli mowa o nowościach, to również dotyczą one głównej bohaterki, a dokładniej jej umiejętności. W tej części poznajemy kolejną odsłonę jej wyjątkowego daru, jakim jest psychometria (magia dotyku). Gwen przekona się, że swoją moc może wykorzystywać w bardziej praktyczny sposób, niż tylko w celu poszukiwania zagubionych przez innych rzeczy.
Jeśli chodzi o wydanie książki, to za każdym razem zachwycam się publikowanymi przez wydawnictwo Dreams tytułami. Nie inaczej było w przypadku "Pocałunku Gwen Frost". Okładka mieni się brokatem połyskującym na paznokciach oraz ustach bohaterki widocznej na froncie książki. Przyjemnej wielkości czcionka oraz zastosowana interlinia stanowczo ułatwiają czytanie. Kolejne strony pochłaniałam w ekspresowym tempie. Nienawidzę, kiedy historie napisane są drobną czcionką, zbyt ciasną, która tylko męczy mi oczy podczas lektury. Dlatego też sposób wydawania powieści przez wydawnictwo Dreams sprawia, że lektura jest dla mnie czystą przyjemnością - za co jestem im bardzo wdzięczna.
Cieszę się, że sięgnęłam po kontynuację "Dotyku Gwen Frost". Moje wcześniejsze obawy dotyczące kolejnego tomu, dalszych losów głównej bohaterki, na całe szczęście okazały się bezpodstawne. Może nie tyle zachwyciła mnie ta historia, ile była po prostu bardzo dobra. Z pewnością była to o wiele przyjemniejsza lektura, niż poprzednia część. Tym razem nie napotkałam sytuacji, które zirytowałyby mnie na tyle, aby później dać temu wyraz w recenzji. Widać, że autorka idzie w dobrą stronę, że się rozwija. Mam nadzieję, że kolejny tom utrzyma poziom i spodoba mi się równie mocno, jak "Pocałunek Gwen Frost". Zatem pozostaje pytanie - czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście że tak. Osobiście nie żałuję ani chwili spędzonej przy lekturze. Swoją drogą, przeczytałam tę część w ciągu jednego popołudnia - tak bardzo mnie wciągnęła. Czy muszę jeszcze coś dodawać, aby Was przekonać do lektury?
Wina Gwen Frost
„Walka ze żniwiarzami nauczyła mnie cenić to, co dobre w życiu - bo nigdy nie wiadomo, kiedy to może zostać odebrane."*
Jesteś tylko człowiekiem, masz prawo do popełnienia błędów, bo każdy je popełnia. Nie ma ludzi nieomylnych, nie ma ideałów, a ty zaufałaś tylko nie tej osobie, co trzeba. Zostałaś oszukana i wmanewrowana w coś, co sprawiło, że doszło do tego, czego wszyscy się obawiali. Ten incydent może kosztować cię, twoich przyjaciół, a także cały świat spokój. Nie jest to jednak koniec – zawsze jest jakaś szansa, tylko jak działać, kiedy wszyscy obwiniają ciebie za to, co zaszło?
Odkąd Gwen pojawiła się w Akademii między nią a Spartaninem Loganem aż iskrzyło. Niedawno zaczęli się oficjalnie spotykać, a po ostatnich drastycznych wydarzeniach mogli w końcu iść na swoją pierwszą randkę. Pomimo skrępowania wszystko szło dobrze do pewnego momentu, kiedy to proletariat przerywa im spotkanie i oskarża Gwendolyn o pomoc w ucieczce Lokiemu, który jest bogiem chaosu. Zarówno nastolatka, jak i kilka innych osób wie, że to totalna bzdura, ale władze twierdzą, że mają dowody i muszą przeprowadzić śledztwo. Jakby cała sytuacja była dla dziewczyny za prosta, to o skierowanych w jej stronę oskarżeniach poinformowana zostaje cała szkoła, co z kolei doprowadza do jej prześladowań. Pomimo tego wszystkiego Gwen wie, że musi działać, bo żniwiarze coś planują i to bardzo złego. Tylko jak ma wykonywać swoje zadanie, gdy jest oskarżona i cały czas pilnowana?
Po zapoznaniu się z trzecim tomem serii nie mogłam doczekać się momentu, kiedy to będę miała okazję zapoznać się z dalszymi losami bohaterów. Po tym, co wydarzyło się w „Tajemnicach Gwen Frost" byłam niezmiernie ciekawa tego, jak autorka pociągnie wszystko dalej, a że jest ona nieprzewidywalna, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać w kolejnej części.
Po zapoznaniu się z czterema tomami cyklu śmiało mogę napisać, że z każdą kolejną książką jest dużo lepiej. Już „Dotyk Gwen Frost" był bardzo dobry, ale im dalej, tym było coraz ciekawiej. W najnowszej publikacji autorki dzieje się jeszcze więcej niż poprzednio. Jest mnóstwo akcji, niespodziewanych zwrotów wydarzeń, walki, działań za pomocą mitologicznych rzeczy, niewyjaśnionych sytuacji. Powieściopisarka dba o to, by treść była logiczna i spójna, ale przy okazji nie odkrywa wszystkich kart na raz, tylko kluczy i zwodzi czytelnika. Fabuła jest przemyślana i dopracowana, w całości nie ma niczego ani za dużo, ani za mało.
Jak już nie raz wspominałam, lubię, gdy autor tworząc historię, szczególnie z wątkiem fantastyki, nie bierze niczego z powietrza, tylko kreśli wszystko tak, że ma to podłoże w historii. Odnosi się do dawnych wydarzeń czy też legend lub mitów. Estep nie zawodzi i w tym momencie, stworzyła Akademię Mitów pełną mitycznych wojowników szkolących się do walki ze żniwiarzami chaosu, broni. Wszystko jest opisane w taki sposób, iż bez trudu można sobie wyobrazić to, co się dzieje.
Podoba mi się to, jak Estep stworzyła bohaterów. Od czasu gdy Gwen trafiła do Akademii, zaszły w niej znaczące zmiany i pewna jestem, że nie jest to jeszcze koniec. Stała się pewniejsza siebie, swojej obecności w tym miejscu, bardziej zdeterminowana, by wykonać swoje zadanie, ale najważniejsze, że staje się coraz bardziej świadoma swojego daru. Co do pozostałych postaci autorka też nie próżnuje i na każdym kroku zaskakuje. Sprawia, że zaskakują nie tylko inne osoby w powieści, ale i odbiorcę. Nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać i domyślić, kto tym razem jest tym dobrym, a kto złym.
„Wina Gwen Frost" pochłonęła mnie od pierwszych stron, ponieważ autorka bez żadnych przydługich wstępów rzuca w wir wydarzeń i sprawia, że z zapartym tchem czytałam kolejne strony i z niedowierzaniem kręciłam głową. Nawet trochę nie podejrzewałam tego, co Jennifer Estep teraz wymyśliła. Działo się dużo i szybko, było mnóstwo akcji oraz emocji. W trakcie czytania ani przez chwilę nie czułam znużenia czy też zniecierpliwienia, ale za to towarzyszyła mi masa innych uczuć. Wraz z bohaterami śmiałam się i płakałam, denerwowałam, wzruszałam i smuciłam. Zdążyłam się zżyć z Gwen oraz jej przyjaciółmi, a ich perypetie szalenie mnie ciekawią. Estep ma głowę pełną pomysłów, co udowadnia z każdym kolejnym tomem, a co ważniejsze - nie tworzy nic stereotypowego. Nawet wątek miłosny jest tylko dodatkiem, który uzupełnia całość, ale nie wysuwa się na pierwszy plan, no i brak tu, przynajmniej, jak dotąd, miłosnego trójkąta. Szkoda tylko, że książka tak szybko się kończy i nie wiadomo, kiedy będzie kolejna część.
Najnowsza książka Jennifer Estep jest dla mnie, jak dotąd, najlepszą z całej serii. Akcja pędzi od samego początku, zaskakuje, wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Pełna emocji i sytuacji trudnych do przewidzenia. Wielbicieli twórczości amerykańskiej powieściopisarki do sięgnięcia po ten tytuł zapewniać pewnie nie muszę, ale tych, którzy mają serię przed sobą, zachęcam do sięgnięcia po nią czym prędzej, bo naprawdę warto.
*str. 76
Nieśmiertelność. Wieża
Powieść W. Hohlbeina "Nieśmiertelność. Wieża" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że pisarz ten ma na swoim koncie ponad 259 książek z czego ok. 160 stało się poczytnymi bestsellerami. Z fantastyką niemiecką cięższego kalibru również nie miałam do tej pory do czynienia i dlatego z ciekawością zabrałam się do lektury powieści, z tajemniczo brzmiącym opisem treści z tyłu książki oraz z ilustracją na okładce kojarzącą mi się z teledyskiem grupy Disturb "The Land of Confusion" .
Na początku muszę powiedzieć, że książka ta należy do trudniejszych, jakie przyszło mi czytać, nie tylko ze względu na treść, czy język jakim została napisana, ale przede wszystkim na skomplikowaną wizję świata przedstawionego i sposób narracji.
Universum stworzone przez Hohlbeina jest oryginalne i niesamowite. Akcja historii dzieje się w bardzo odległej przyszłości, na planecie, która kiedyś, bardzo dawno temu była Ziemią. Z rozmów prowadzonych przez bohaterów wynika, że doszło do tragicznej w skutkach katastrofy i Ziemia przestała się nadawać do życia z racji braku czystego powietrza, wody pitnej i miejsca. Obecnie już nikt dokładnie nie wie, jak to było, ale zbudowano Wieżę, olbrzymią budowlę, która sięga pięć mil w głąb i drugie tyle w niebo. Wynaleziony surowiec o nazwie Acheron spowodował cywilizacyjny i techniczny bum. Pozwolił on nie tylko na uczynienie Wieży twierdzą nie do zdobycia. Otoczył ją również Ścianą, odgradzającą ją od reszty. Ta reszta to tzw. Oblężenie, czyli osiedla, miasta i krainy powstałe u podnóża budowli.
Mieszkańcy Wieży pod wodzą księżniczki Arion dysponują najnowszymi zdobyczami techniki, nanorobotami, skuteczną bronią, genetycznie modyfikowanymi zwierzętami i roślinami (o wzmocnionej odCENSOREDości i sile), mogą klonować ludzi lub ich rekonstruować w razie potrzeby. Jakby tego było mało, Wieża posiada coś w rodzaju programu sterującego, nadzwyczaj przenikliwej sztucznej inteligencji, która przeprowadza konieczne badania, symulacje wojskowe, itp. R'Achernon, bo tak jest nazywana ta istota, jest wszechobecna i komunikuje się z ludźmi mentalnie. Oblężenie to z kolei barbarzyński lud zgrupowany w klany, snujący plany podboju Wieży. W jego szeregach znajdują się inne istoty, takie jak olbrzymie i silne Quorrle, Finde (coś w rodzaju pająkowatych) oraz cała masa innych dziwactw.
Historia w powieści zaczyna się w momencie, gdy księżniczka Arion przygotowuje się do swojej koronacji. W tym właśnie momencie Craiden, przywódca klanów, wchodzi w posiadanie broni, która może zniszczyć wszystko. Kto mu tę broń udostępnił, bystry czytelnik może się tylko domyślać. Nieświadomy mocy bomby Craiden odpala ładunki i przyczynia się do zniszczenia trzeciej części Oblężenia. Następnie udaje się na rokowania z księżniczką i jej doradcami, przekonany, że to on ma asa w rękawie. Idealistycznie nastawiona, a jednocześnie bardzo dobrze zorientowana w sytuacji politycznej Arion i silny, aczkolwiek krótkowzroczny Craiden (który ciągle kojarzył mi się z Conanem Barbarzyńcą) prezentują dwa odmienne punkty widzenia wielu spraw. Faktem jest, że co jakiś czas Wieża i Oblężenie prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika. Trudno zatem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Akcja powieści toczy się dwutorowo i jest prezentowana z punktu widzenia kilku bohaterów: księżniczki Arion, Craidena, doradcy Arion, senator Rymer, młodej dziewczyny Gei i generała Mardu. Początkowo czytelnikowi trudno się zorientować w sytuacji, gdy na scenę wychodzi młoda władczyni, a jej przybocznym okazuje się być wielki gadający i inteligentny szczur. W dodatku na jednej płaszczyźnie Arion rozmawia z Craidenem. Równolegle śledzimy podróż generała Mardu przez zniszczone wybuchem miasto i jego starania, by dotrzeć do przywódcy klanów. Trzeci wątek dotyczy młodej dziewczyny Gei, która sobie tylko wiadomymi sposobami dostała się do Oblężenia i spotkała Craidena. Dopiero po jakimś czasie elementy fabularnej układanki zaczynają się łączyć w całkiem zgrabną całość i można sobie zacząć spekulować, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Trzeba przyznać autorowi, że zaserwował czytelnikowi niezłą, intelektualną porcję rozrywki, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż dociekanie kto jest kim i dlaczego coś zostało zrobione tak a nie inaczej.
Odbiór powieści znacznie utrudniają opisy działania różnych urządzeń oraz słownictwo typowe dla fantastyki naukowej. Poza tym uważam, że historia zawarta na 600 stronach z powodzeniem zmieściłaby się na 400. Wędrówka Mardu podziemnymi tunelami miała zapewne na celu ukazanie ogromu zniszczeń, dokonanych przez bombę, ale tak naprawdę kończy się ona z tak niespodziewanym wynikiem, że czytelnik zadaje sobie pytanie w stylu: "no i po co to było?". Dziwiła mnie też niesamowita wytrzymałość bohaterów na zmęczenie, zranienia i ból, ale w końcu gdy się jest sztucznie ulepszonym, ma się na sobie osłonę z nanitów i podwójną liczbę niektórych narządów wewnętrznych, to faktycznie wydaje się to dość logiczne.
Pochwała należy się autorowi za zakończenie powieści i nie mam tu na myśli wątku bohaterów, a przyszłosci planety i o ile dobrze zrozumiałam, po tysiącach lat historia zatoczyła koło i znowu wszystko musi ruszyć od nowa.
Mimo trudności w odbiorze, książka mi się podobała, bo autor pozostawił czytelnikowi duże pole do snucia domysłów i własnych teorii. Im dłużej o tym myślę, tym więcej szczegółów dostrzegam. Dlatego, jeśli lubicie fantastykę naukową i świat odległej przyszłości, to jest to książka dla Was. Nie można oczywiście pominąć miłośników prozy tego autora i czytelników lubiących autorskie niedopowiedzenia. Ostrzegam, że nie będzie to łatwa lektura. Jeśli zaś o mnie idzie, mam dużą satysfakcję, że przeczytałam tę książkę, bo takie historie w dobie czytelniczej łatwizny stanowią wartość samą w sobie.
Opowieści praskie
"Opowieści praskie" - tytuł iście intrygujący, a książka niby taka niepozorna. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Tomasza Bochińskiego, więc wiedziałem, czego można się spodziewać - co może mnie spotkać na warszawskiej Pradze. Można w tym miejscu powtórzyć za jedną mądrą osobą, która skreśliła słów kilka w przedmowie książki, że autor chce nam ukazać swoją "ukochaną" część Warszawy trochę w innym świetle. Widać, że sam pochodzi z tytułowej Pragi - dzielnicy, po której obcemu strach się poruszać. Autor stara się uchować od zapomnienia klimat, jaki kryje się w starych kamienicach, pokazać młodemu czytelnikowi "kawałek" historii z życia miasta - dzielnicy.
Całość składa się z krótkich i długich opowiadań, które przepełnione są barwnymi bohaterami i humorem. W historii "Menelska Ballada. Kina na Małej" wszystko rozgrywa się na tytułowej ulicy. Przyjeżdża ekipa filmowa, która zamierza kręcić zdjęcia do filmu z czasów II Wojny światowej. Jak zawsze w takiej sytuacji jest wielu gapiów, ale trafiają się także podwórkowi biznesmeni, którzy polują na rekwizyty filmowe. Dlatego też jeden z filmowców postarał się o przychylność miejscowych, aby nic nie zginęło. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z ustaleniami i jeden z rekwizytów zaginął. Miejscowi uznali to za ujmę na honorze i bardzo szybko, bo już tego samego dnia odnaleźli zgubę, ale kłopoty się nie skończyły.
Na przeciwnym "biegunie" - czyli z historii dłuższych mogę zaproponować opowiadanie "Cudowny wynalazek Pana Bella". W tej historii główny bohater pewnego dnia przynosi do domu stary aparat telefoniczny, który ładnie się będzie komponował w remontowanym mieszkaniu. Jakież jest jego zdziwienie, kiedy okazuje się, że urządzenie działa, a do tego rozmówczynią jest młoda kobieta o aksamitnym głosie - balsam dla duszy zszarpanej niedawnym rozstaniem. Tajemnicza nieznajoma w pełni zaabsorbowała naszego bohatera, który zaczął się w niej podkochiwać. Ludzie na osiedlu, a nawet w najbliższym otoczeniu uważali go za wariata, gdyż zaczął chodzić do biblioteki, rozpytywał o różne sprawy związane z zakładem fotograficznym.
Kolejną historią, którą przytoczę jest "Bardzo Zły". Po tytułowej dzielnicy grasuje tajemniczy zabójca, który likwiduje ważne postacie świata przestępczego. Zarówno policja, jak i inne służby śledcze nie mogą go złapać. Dopiero grupa przyjaciół z Profesorą i Desantem na czele poprzez swoje prywatne dochodzenie namierza sprawcę. Dzięki temu również odkrywają dawno zapomnianą część Pragi - system kanałów, którymi przemieszczali się powstańcy podczas wojny. Samo odkrycie nie rozwiązuje całej zagadki, a nawet ją komplikuje, ponieważ to coś niewyjaśnionego, nienazwanego przybliża bohaterów do rozwiązania tajemnicy. Za pośrednictwem powyższych opowiadań autor próbuje uchronić od zapomnienia dzielnicę dawnych lat, pokazać kim jesteśmy. Stara się nam zademonstrować, jak wygląda życie obecnie, ale również jak dzielnica wyglądała kiedyś, przybliżyć nam kilka faktów, które rozgrywały się na tym terenie oraz co najważniejsze pokazać, że wcześniej Praga nie była tak niebezpiecznym miejscem.
Ciekawym rozwiązaniem, jakie zastosował Bochiński w swojej książce jest połączenie dwóch opowiadań w całość - jednak czytając wnioskujemy, że są to odrębne historie z innymi bohaterami. Mam tu na myśli opowiadania "Cudowny wynalazek Pana Bella" oraz "Druga liga". W pierwszym opowiadaniu pojawiają się wątki z dobrze nam znanymi postaciami, jednak wykreowane zdawkowo, drugoplanowo - dotyczy to Desanta. Natomiast w tym drugim opowiadaniu, poznając perypetie w/w osoby dowiadujemy się, co było dalej i od razu w myślach przywołujemy wcześniejszą historię - widzimy ją od innej strony. W opowiadaniu "Druga liga" autor skupia się przede wszystkim na pamięci o przodkach, która jest częścią naszej tożsamości, tradycji. Jest to równie ważny aspekt naszego życia, ponieważ zapominając o naszych bliskich lub pochodzeniu stajemy się duchami.
Na uwagę zasługują także dwie krótkie historie z serii Menelska Ballada - pierwsza to "Gołąb w pokoju", w której Bochiński stara się ukazać zapomnianą, "wymarłą" społeczność gołębiarzy, która mieszkała na warszawskiej Pradze i której nikt nie rozumiał, a raczej traktował jak zło, ponieważ ptaki przeszkadzały i brudziły. Jednak wcześniej wspomniana społeczność od zawsze była częścią Pragi, a tego już nikt nie zmieni i trzeba o tym wiedzieć, gdyż czasy się zmieniają, a pamięć jest ulotna Drugą historią serii jest opowiadanie "Bułki"; całość rozgrywa się przed jednym ze sklepów, gdzie główny bohater spotyka na ławce biedną osobę proszącą nie o parę groszy na wino, ale otwarcie mówi - "kup mi jeść człowieku ...". Jak to przeważnie bywa, potrzebujący został zignorowany, a po pewnym czasie, gdy przechodzeń przypomniał sobie o biedaku pobiegł do sklepu, ale jego już tam nie było. Przysiadł na tej ławce i porozmawiał ze staruszką, która wszystko mu wyjaśniła. Takie sytuacje zdarzają się nie tylko w Warszawie, ale w każdym mieście i przynajmniej raz każdy z nas się z nią spotkał. Jednak ogólna "znieczulica" oraz pęd za podobno ważnymi sprawami sprawia, że nie widzimy takich błahostek, a dla niektórych są to poważne rzeczy. Jeśli sami nie zmienimy czegoś w sobie, chociaż jednego pierwiastka, to będziemy się zatracać, zapominać, a wtedy stajemy się duchami bez wspomnień i tożsamości.
Cała antologia napisana jest w ciekawy sposób, przyciąga czytelnika i sprawia, że już po pierwszej historii zostajemy owładnięci mistyką tego miejsca. Dzięki tej książce autor chce pokazać nam, że w każdym mieście czy wiosce możemy odnaleźć ciekawe miejsca, spotkać interesujących ludzi, odkryć niesamowite opowieści. Przecież "lokalny patriotyzm" jest w każdym z nas czy tego chcemy, czy nie, a co jest piękniejsze od odkrywania tajemnic swoich rodzinnych stron. Czytając "Opowieści praskie" nabieramy ochoty, aby wybrać się do stolicy i pooglądać ulice i zakamarki, w których rozgrywała się akcja poszczególnych opowiadań. Sam autor posiada warsztat pisarski, który pozwala mu dowolnie kreować postacie i światy, a co za tym idzie tworzyć ciekawe historie, pełne mistyki. Przecież każdy z nas uwielbia historie z dreszczykiem opowiadane nam przez dziadków czy rodziców.
Książka dedykowana jest młodzieży, jak również starszym czytelnikom, gdyż czytając sami zaczynamy wspominać swoje dzieciństwo, naszych dziadków i inne wydarzenia jakie miały miejsce w dawnych latach.
Player One
„Player one" Ernesta Cline'a wpisuje się w nurt książek zawierających motyw gier komputerowych. „Hyperversum", „Kroniki awatarów", czy „Erebus" to tytuły, które próbują podjąć ten temat, aczkolwiek nie zawsze im się to udaje. Książki ze wzniosłymi rekomendacjami na okładce w stylu „Najlepsza powieść science fiction 2011" zawsze wzbudzają słuszny sceptycyzm. Jednakże w przypadku „Player one" w pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem, a jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego – sprawdźcie poniżej.
Graczy na pewno ucieszy informacja, że w 2044 roku cały świat gra w jedno darmowe MMORPG (grę fabularną online) Oasis, o niewiarygodnej grafice, pozwalającej na najwyższy stopień wciągnięcia. Do minimalnej interakcji potrzebny jest sprzęt na oczy i ręce, a także spokojne miejsce, w którym można zalogować się do gry. Z tym ostatnim ciężko jest szczególnie dla Wade'a, nastolatka, żyjącego w stosie – górze przyczep, pełnych uchodźców. Świat wokół podupadł i chyli się ku zagładzie, a światełko nadziei milionom ludzi zaoferował James Halliday, który niegdyś dał im równoległą rzeczywistość w postaci Oasis. Teraz otrzymali od niego nowy cel życia w postaci wielkanocnego jaja, konkursu, w którym do wygrania jest cała fortuna geniusza. Pierwszy krok na drodze do zwycięstwa postawił właśnie Wade, pięć lat później. A świat oszalał.
„Kiedy wokół wszystko się wali, a my możemy porozmawiać tylko ze swoim zarządcą systemowym w komputerze, to wiadomo, że spieprzyliśmy sobie życie."
Wizja przyszłości Ernesta Cline'a jest pesymistyczna. Chociaż jest to niewiarygodne, łatwo mi wyobrazić sobie, jak wszyscy wokół stopniowo zaczynają tracić ochotę do życia, powoli przenosząc się do wirtualnej rzeczywistości Oasis. Tam każdy może być kim chce, stworzyć postać na swoje podobieństwo lub wręcz przeciwnie. Granice się zacierają i w ogromnym świecie, pełnym nieograniczonych możliwości wydaje się być lepiej niż w realu, gdzie bieda i głód zaglądają w oczy ze wszystkich stron. Któż z nas nie wybrałby tego potencjalnie lepszego świata? Pisarz przedstawia nam twór Hallidaya równocześnie jako zbawienie i zgubę ludzkości. Chociaż w 2044 roku nadal mamy Youtube'a, a postęp technologiczny jest ogromny, powinniśmy starać się, żeby na Ziemi nadal istniała chęć do życia.
Świat Oasis i wielkanocne jajo jego autora to pomysł genialny, także w swojej formie. Usatysfakcjonuje on szczególnie fanów gier komputerowych, ale także pasjonatów lat 80. Książka stanowi swoisty hymn pochwalny na ich część. Jeżeli ktoś lubi te czasy lub się nimi interesuje, to bardzo szybko odnajdzie się w realiach książki i wyłapie wszystkie smaczki i zagrywki słowne, których Cline umieścił naprawdę wiele. Cały konkurs polega na odszyfrowaniu zagadek, które Halliday powiązał ze swoim ukochanym dziesięcioleciem. Wraz z Wadem poznajemy losy powstawania pierwszych komputerów i gier, fantastyczne seriale i filmy z tamtych lat, a także muzykę. Nigdy mnie to szczególnie nie fascynowało, aż do teraz. Żałuję, że nie poznałam tamtych czasów, a czytelnicy, którzy je pamiętają na pewno będą świetnie się bawić, odkrywając ponownie swoje dzieciństwo. Jedynymi mankamentami, które mnie rozpraszały było tłumaczenie skrótów związanych z grami (NPC, PVP) jednakże jeśli ktoś nie grał nigdy w MMORPG, nie będzie mu to przeszkadzać.
„Player one" łączy w sobie science fiction z niezwykle emocjonującym thrillerem. Wade wraz z przyjaciółmi, poznanymi w wirtualnym świecie, musi podjąć wyzwanie i nie dać wygrać grupie Szóstek – ludzi, którym zależy na zwycięstwie, aby przejąć świat Oasis i uczynić go komercyjnym piekłem. Z ogromnym zapleczem pracowników i pieniędzy stanowią bardzo groźnego wroga, który nie powstrzyma się nawet przed morderstwem w rzeczywistym świecie. Do końca książki nie jesteśmy pewni, czy głównemu bohaterowi uda się ich pokonać, jednakże gorąco mu kibicujemy. Jest on postacią całkowicie z krwi i kości, którą Cline przedstawił w wiarygodny sposób. Śledzimy jego wzloty i upadki, wraz z nim dochodząc powoli do emocjonującego finału.
Ernest Cline stworzył przyszłość, w której świat nie jest przyjaznym miejscem, a ludzie uciekają do wirtualnej rzeczywistości, pełnej nieograniczonych możliwości. Wraz z Wadem przeżyjemy niezapomnianą przygodę będąc równocześnie w dwóch miejscach i czasach na raz – na Ziemi i w Oasis, w 2044 roku i w latach 80. Tytuł „najlepszej powieści science fiction 2011" jak najbardziej należy się tej powieści i po prostu trzeba ją poznać!
Wśród zdradzonych. Wśród Notabli
Seria „Dzieci cieni" w Polsce została podzielona inaczej niż w Ameryce. Zamiast cienkich książeczek otrzymaliśmy nieco grubsze, zawierające w sobie po dwa tomy. I tak, „Wśród zdradzonych, Wśród notabli" łączy w sobie dwie oddzielne historie.
Nina, a raczej Elodie, została zamknięta w więzieniu. Jej chłopak, Jason, pracował dla policji populacyjnej, mającej na celu zabijanie wszystkich dzieci, które urodziły się jako trzecie w rodzinie. Wcześniej zaznaczył jej udział w tej sprawie, a później, kiedy ich podstęp się wydał, został przechytrzony i to oni trafili do więzienia, zamiast dzieci, które chcieli wydać. W celi Nina poznaje trójkę przyjaciół – dziewczynkę i dwóch chłopców. Policjanci oferują jej układ. Jeżeli chce przeżyć, musi nakłonić swoich towarzyszy do zeznań.
W drugiej części książki powracamy do Luka Garnera, obecnie znanego pod nazwiskiem Lee Grant. To właśnie on był bohaterem dwóch pierwszych tomów. Teraz chłopiec znacznie zmężniał i pomaga innym ściganym dzieciom wyjść z ukrycia, co nie zawsze jest rzeczą łatwą. Do szkoły Hendricksa, który jest dla nich bezpiecznym azylem, przyjeżdża jego przyszywany brat, Smits Grant i nikt nie wie, dlaczego...
Fabuła, którą stworzyła Margaret Peterson Haddix, jest po prostu genialna (i wcale nie przesadzam używając tak mocnego słowa). To antyutopijna powieść, w której na świecie zapanował wielki głód, a rząd, aby rozwiązać problem, zabronił posiadania więcej niż dwójki dzieci. Zadziałało to dokładnie tak, jak prohibicja w Stanach Zjednoczonych. Trzecie, czwarte, a nawet piąte dziecko, przychodziło na świat w ukryciu. Do tego, niczym w komunizmie, społeczeństwo podzieliło się na klasy. Notable, ludzie u władzy, mieli wszystko i to w nadmiarze. Natomiast zwykli robotnicy ciężką, nieopłacalną pracą, walczyć musieli o przetrwanie, podczas gdy rząd zabierał im coraz więcej.
Postacie wykreowane przez autorkę to po prostu zwyczajne dzieci. Często mają problemy natury psychologicznej - są przerażone, a sytuacja w której się znajdują, zwyczajnie je przerasta. Młodzi bohaterowie przez całe swoje życie uczą się walczyć o przetrwanie. Gdy tylko dać im szansę, wychodzą z siebie, by udowodnić, że rząd nie ma racji, trzecie dzieci nie są pasożytami, a ich istnienie jak najbardziej ma sens. Chcą czuć się potrzebne i przydatne. Pragną swojego miejsca w świecie.
Z tyłu okładki wkradł się drobny błąd. W treści nazwisko Niny brzmiało Idi, tam natomiast wcisnęło się dodatkowe „n" i brzmi Indi. Niemal jak Indiana Jones. To jednak chyba jedyny błąd edytorski, jaki znalazłam w książce. Cała reszta wydana jest bardzo dobrze. Książkę wygodnie się czyta. Nawet grafika okładki bardzo mi się podoba.
Powieść Margaret Peterson Haddix ma w sobie tą, jakże dzisiaj rzadką, wciągającą głębię. Od przygód L (skrót zarówno od Luka, jak i Lee) trudno się oderwać. Opowieść o Ninie podobała mi się nieco mniej, ale również była bardzo ciekawa. To książka o problemach społecznych i psychologicznych, przedstawionych w przerażający, a jednocześnie przystępny sposób. Styl autorki jest lekki, bardzo łatwo czyta się to, co stworzyła, a przy okazji szczerze wierzy się w możliwość istnienia wykreowanych przez nią bohaterów.
Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie polecić wszystkim tę powieść. Świat dzieci cieni wcale nie jest odległy od naszego i każdy ma szansę wyciągnąć z tej historii własne wnioski, które być może kiedyś pozytywnie wpłyną na świat. To historia zarówno dla małych jak i dużych. Lektura ma szansę trafić do każdego.
The Book of Unwritten Tales
Osobiście bardzo lubię wszelkiego rodzaju baśnie i historie fantasy. Czytam książki i oglądam filmy poruszające tę tematykę. To mój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Czy jednak może być coś fajniejszego od rzeczywistego wcielenia się w jednego z ukochanych bohaterów, podążania za nim przez świat, chwytając jedną przygodę za drugą i obmyślając, jak wydostać się z kolejnej opresji? Taką właśnie możliwość przedstawili nam twórcy fantastycznej, pełnej humoru gry „The Book of Unwritten Tales".
Na dobry początek wcielasz się w rolę wesołego elfa, który jest świadkiem porwania. Uprowadzony został gremlin – archeolog, ponieważ odkrył miejsce położenia pewnego niezwykle cennego artefaktu. Nasz bohater – elf (a raczej elfka) – bez namysłu rusza za porwanym, wślizgując się niepostrzeżenie na zeppelin. Tak oto zaczyna się przygoda. Jak się zakończy, zależy jedynie od gracza.
Zdecydowanym plusem tej przygodówki są postacie - ich różnorodność oraz pełne humoru profile. Gracz może przełączać się pomiędzy bohaterami, którzy znajdują się w jego drużynie. Przyznaję, że nie jestem wyjadaczką gier komputerowych, ale w kilka tego typu pozycji już grałam i zawsze „prowadziło się" jednego bohatera, więc takie rozwiązanie to dla mnie zupełnie zaskakująca nowość. Zadania, wbrew pozorom (i oznaczeniu PEGI na okładce 12+), wcale nie są proste i trzeba nad nimi nieźle pokombinować. Za to logiki z pewnością im nie brakuje. Nie są na siłę i w dziwny sposób utrudnione lub przekombinowane – twórcy po prostu mieli na nie dobre, sensowne pomysły.
Grafika gry jest typowo baśniowa, aczkolwiek bardziej mroczna niż kolorowa i radosna. Przyznaję jednak z lekkim żalem, że bohaterowie są raczej zabawniej niż ładniej narysowani. Na przykład księżniczka elfów swoją urodą nie ma szans nikogo zachwycić. Sam klimat rozgrywki natomiast trzyma się ściśle gatunków steampunkwych. W treści gry pojawia się również wiele nawiązań do motywów popkulturowych, na przykład znanych już wszystkim MMORP w stylu „World of Warcraft". Jako ścieżki dźwiękowej użyto dwudziestu pięciu utworów, których bardzo przyjemnie się słucha. Jest to coś, co z pewnością umili, co najmniej kilkunastu godzinny, czas gry.
Wytwórnia King Art Games stworzyła już wiele tytułów – między innymi współpracowała przy kreacji znanej gry „Simon the Sorcerer". „The Book of Unwritten Tales" jest pozycją kolejną, a więc możemy się również spodziewać, że lepiej dopracowaną i ciekawszą. Niestety nie mam porównania, gdyż nie znam jej poprzedniczek, ale gra sama w sobie stoi na wysokim poziomie i mocno podnosi poprzeczkę kolejnym przygodówkom, jakie może mieć w planach wytwórnia.
Wymagania sprzętowe nie są zbyt wygórowane, ale nie polecam gry dla osób posiadających laptopa z zintegrowaną kartą graficzną. Niestety komputer musi należeć do tych nieco nowszych. Minimalne wymagania sprzętowe to: Windows XP/ Vista / 7; Procesor Pentium 2GHz; Pamięć operacyjna 1GB; 6GB miejsca wolnego na dysku, karta graficzna 128 MB, kompatybilna z DirectX 9c.
Jeżeli ktoś lubi gry przygodowe, to „The Book of Unwritten Tales" jest tytułem jak najbardziej godnym polecenia. Zacząć będzie można również od "The Critter Chronicles", prequelu „The Book of Unwritten Tales", który również ukazał się w Polsce (pod patronatem Secretum). Podsumowując, przygodówka zbiera naprawdę wiele pochlebnych opinii i są one jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli ktoś lubi tego rodzaju gry, to nie powinien się wahać, czy sięgnąć po ten tytuł. Natomiast jeżeli ma to być jego pierwsza styczność, to może mieć pewność, że „The Book of Unwritten" do gatunku – jako takiego – go nie zniechęci.