Rezultaty wyszukiwania dla: Dziewczyna z g��r

czwartek, 22 marzec 2012 13:49

Klątwa tygrysa

Indie to ciekawy kraj, a Hindusi są narodem, którego kultura jest bardzo stara i złożona. W pamięci przechowują niezwykłe legendy i mity. To właśnie na tych historiach opiera się fabuła „Klątwy tygrysa”.

Wszystko zaczyna się ponad trzysta lat wcześniej. Młody książę zostaje zdradzony przez własnego brata, gdyż ten zakochał się w jego narzeczonej. Potem nadszedł czas klątwy. Wracamy do teraźniejszości, choć w dalszym ciągu jest nietypowo. Główna bohaterka – nastoletnia Kelsey Hayes – szuka pracy, znajduje ją bez problemu, tylko, że… w cyrku. Właściwie dziewczyna nie ma nic przeciwko sprzątaniu po zwierzętach – byleby nie były to słonie. W nowym miejscu pracy natychmiast czuje się jak u siebie, tam też zaczyna się jej fascynacja. Poznaje białego, indyjskiego tygrysa, z którym – dosłownie – się zaprzyjaźnia. Rozmawia z drapieżnikiem, czyta mu i poświęca na przebywanie w jego towarzystwie każdą wolną chwilę. Pewnego dnia trafia się kupiec, który chce tygrysa zabrać z polecenia swojego pracodawcy do rezerwatu w Indiach, a do dbania o jego wygodę i bezpieczeństwo w podróży, zatrudnia naszą młodą bohaterkę. Mimo, że książka wciąga już od pierwszych kartek, to dopiero tam, w obcym kraju, rozpoczyna się prawdziwa przygoda.

Colleen Houck swoją powieść pisała natchniona twórczością J.K. Rowling i Stephenie Meyer. Jednak stworzeni przez nią bohaterowie są postaciami interesującymi, nie powielającymi wzorców, a przygody oparła na mitach i legendach. Podczas czytania poznajemy wierzenia i kulturę hinduską. Kelsey wciela się w rolę Indiana Jones’s, co niestety odbiera powieści sporą dawkę wiarygodności, tym niemniej jest naprawdę ciekawe. Opisy autorka tworzy bardzo barwne, czasem aż nazbyt, jeżeli wziąć pod uwagę współczesną, konkurencyjną twórczość, jej stylowi i trafnemu doborowi słów oraz języka nie można jednak niczego zarzucić.

„Klątwa tygrysa” to właściwie przeplatanie się wartkiej akcji, która trochę nasuwała mi na myśl grę komputerową, ze scenami romantycznymi. Na nich autorka skupiła się bardzo mocno, co stworzyło ciekawy efekt – jakby świat stawał w miejscu. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana i opiera się głównie na przygodach bohaterów. Postaci książka również nie zawiera zbyt wiele – poza tymi pobocznymi, o których właściwie nic nie wiemy, te główne, są tylko cztery. Kelsey, która zdecydowanie typową dziewczyną nie jest, książę Ren – biały tygrys, książę Kishan – czarny tygrys, oraz ich opiekun, przyjaciel i sługa pan Kadam. Są one szczegółowo opisane, każda ma swój specyficzny charakter i odpowiednią motywację. Nadziwić się jednak nie mogę jak autorce udało się stworzyć tak grubą powieść tylko z czterema postaciami? Na dodatek pomimo tego, książka jest naprawdę udana.

Księcia Rena i Kelsey łączy zamiłowanie do poezji oraz literatury klasycznej. Czują wzajemne przyciąganie fizyczne i wiedzą, że są sobie przeznaczeni, a mimo to, dziewczyna ma tak niską samoocenę, że odpycha mężczyznę swoich marzeń. To irytowało mnie w powieści najbardziej. Wydawało się, że ma silną osobowość, a jednak – jak w przypadku Belli z powieści „Zmierzch” S. Meyer - nie potrafiła uwierzyć w siebie. Jednak literatura nie byłaby dobra, gdyby nie wywoływała w czytelniku żadnych – choćby takich negatywnych - emocji.

Oprawa graficzna książki jest cudna. Wreszcie powstała powieść, która nawet tym się wyróżnia! Już samo to (i oczywiście cudowny tygrys) zachęca, żeby po nią sięgnąć. Pierwszy tom – „Klątwa tygrysa” – jest wyjątkowo długi. Liczy sobie ponad 350 stron pisanych drobną czcionką. Zwykle ciekawe książki czytam w ciągu jednej nocy, a tą, mimo, że była bardzo wciągająca, musiałam rozłożyć na trzy wieczory. Błędów edytorskich nie zauważyłam. Pani Martyna Tomczak (tłumaczka) moim zdaniem spisała się znakomicie przekładając dość kwieciste zdania autorki na język polski. Ogólnie całe wydanie należy do tych urokliwych, estetycznych i wzorowych.

Jeżeli chcesz poznać romantyczną historię inną niż wszystkie, to „Klątwa tygrysa” jest właśnie dla Ciebie. Wartka akcja, ciekawa fabuła, niebezpieczeństwo i przygoda. Zazdrość i wielka miłość. Oraz oczywiście Indie, które autorka również bardzo zgrabnie czytelnikom przedstawia. To jedna z tych książek, po przeczytaniu których z pewnością sięgnie się po następną część.

Dział: Książki
środa, 22 maj 2013 13:45

Dziewczyna, którą kochały pioruny

Współczesna Ameryka, Los Angeles. Kilka miesięcy temu ogromne trzęsienie zamieniło wszystko w stertę gruzu, w krótkim czasie zmiatając z powierzchni ziemi wieloletni dorobek ludzkości. Zapanował wielki chaos komunikacyjny i nie tylko. Wszędzie rozpanoszyły się głód, choroby, kradzieże i rozboje oraz, co najważniejsze, nielegalny handel lekami i jedzeniem. Plaże do tej pory pełniące funkcję wypoczynkową zamieniły się w miasta namiotów. Jedynym ocalałym w Śródmieściu budynkiem jest wysoka Wieża. Jakby tego było mało, miasto stało się terenem psychologicznej walki dwóch ugrupowań religijnych, z których każde stara się pozyskać jak największą grupę zwolenników. Na czele jednej z grup stoi człowiek nazywający się Prorokiem, wieszczący nadejście kolejnego trzęsienia ziemi, poprzedzonego ogromną burzą. W ciągu trzech miesięcy udało mu się zgromadzić rzesze wyznawców. Drugie ugrupowanie, zwane Tropicielami, stara się pokrzyżować plany Proroka, jednak ich często niejasne metody działania powodują, że trudno ocenić ich intencje i w rezultacie przez dłuższy czas nie wiadomo, kto chce dobrze, a kto jest tym złym.

Główną bohaterką powieści jest osiemnastoletnia Mia Price, posiadająca niezwykły talent. Sama mówi o sobie, że jest żywym piorunochronem. Z tygodniowym wyprzedzeniem jest w stanie wyczuć zbliżającą się burzę, a uderzenie piorunem i moc, jaka wówczas przepływa przez jej ciało, jest dla niej niczym narkotyk. Mia może tę energię w sobie kumulować, może ją także wyzwolić spopielając wszystko, co się wokół niej znajduje. Dziewczyna nie ma łatwego życia. Ojca, który zmarł na raka, nie pamięta, z bratem coraz trudniej jest się jej porozumieć, jednak najgorzej jest z jej mamą, która od czasu wydobycia jej przez ratowników spod gruzów, cierpi na głęboki stres pourazowy i w zasadzie nie ma z nią kontaktu. Osamotniona Mia desperacko stara się zachować pozory normalności w rodzinie, bez skutku. W dodatku członkowie obydwu ugrupowań widzą w osobie Mii swoje brakujące ogniwo i natrętnie starają się ją pozyskać dla swojej sprawy. Bohaterka jest rozbita i nie wie, komu może zaufać. Najchętniej wybrałaby własną drogę, co jednak jest bardzo trudne.

Przyznać trzeba autorce, że pomysł na główną postać i jej umiejętności miała bardzo oryginalny i udało się jej go ciekawie przedstawić. Poznaczona czerwonawymi, cienkimi bliznami i kryjąca je pod grubymi ubraniami Mia jest interesującym typem bohaterki. W sumie, gdyby nie ta dziwaczna umiejętność przyciągania piorunów, Mia byłaby zupełnie zwyczajna i taka też, mimo wszystko, stara się być. Dba o rodzinę, ostatnie pieniądze jest w stanie wydać na leki dla matki, stara się chodzić do szkoły, bo tylko tam można dostać racje żywnościowe, jest spokojna i zrównoważona. Marzenia ma takie, jak każda dziewczyna w jej wieku: chce być kochana, mieć chłopaka, przyjaciół, nie wyróżniać się z tłumu. Ma jednak ten swój dar, czy jak wielu mówi przekleństwo, i wie, że nigdy nie będzie taka jak inni.

Dzięki narracji pierwszoosobowej doskonale wiemy, co się dzieje w głowie i w sercu Mii, jakie przeżywa rozterki i czym się kieruje. Nie dowiadujemy się jednak, skąd posiada tę umiejętność i w tym miejscu byłam nieco rozczarowana. Później okazuje się, że są też inni ludzie, podobni do Mii, ale to jej moc jest największa.

Pomimo wątków fantastycznych, umiejętnie wyważonych, powieść dobrze czyta się również jako historia sensacyjna. Stopniowane przez autorkę napięcie odsłania coraz więcej szczegółów całej intrygi i w zasadzie bardzo długo nie wiadomo, kto jest kim i czy ludzie z otoczenia bohaterki są tymi, za których się podają. Jest kilka zagadek, dla których wspólnym mianownikiem jest stara przepowiednia o Dziewczynie z Wieży, a oczekiwana burza okazuje się być tłem dla spektakularnego finału. Jakiego wyboru dokona Mia? Po której ze stron się opowie i czy będzie jej dane żyć normalnie? A może w świecie po katastrofie nie jest to możliwie?

O tym warto się przekonać samemu. Powieść czyta się szybko, z zainteresowaniem, a zakończenie jest naprawdę zakończeniem i raczej nic nie sugeruje tu kontynuacji. To ostatnie akurat jest dobre, bo miło czasem przeczytać coś w jednym tomie i przejść nad daną historią do porządku dziennego. Dlatego polecam. Elektryzująca historia o dziewczynie panującej nad piorunami jest dobrą lekturą na majowe, burzowe popołudnie.

Dział: Książki
sobota, 22 wrzesień 2012 13:36

Córka łowcy demonów

Kiedy zobaczyłam okładkę "Córki łowcy demonów" wyszłam z założenia, że recenzowana przeze mnie pozycja, będzie kolejną powieścią, o nastoletniej, seksownej łowczyni, która broni świata przed podziemiem i wszelkimi okropnościami, które z niego wychodzą. Nie dawałam książce wielkich szans na wybicie się w moich oczach. Nie pomyliłam się bo, fabuła rzeczywiście opowiada o nastoletniej łowczyni, jednak jej autorka miała w stosunku do swego dzieła ambitniejsze plany, niż zakładałam.

Jana Oliver mieszka w Atlancie, a swój wolny czas spędza na badająniu legend, spacerach po wiekowych cmentarzach oraz buszowaniu wśród starych książek i map. Autorka w swojej powieści porusza wszystkie te kwestie, co powoduje, że pisanie, z którego się utrzymuje, uważa za najlepszą pracę na świecie. Powstanie pierwszego tomu "Łowców demonów" zawdzięcza między innymi swojej przyjaciółce i pisarce P. C. Cast.

Jest rok 2018. Ludzkość jeszcze nigdy nie była tak zróżnicowana i zagubiona. Atlanta, podobnie jak wiele innych części świata jest biednym, rozpadającym się regionem, którego mieszkańcy ledwo wiążą koniec z końcem. Zmartwienia codziennego życia są jednak niczym z chwilą, kiedy na powierzchnię wychodzą słudzy Lucyfera. Teraz, podczas największego osłabienia mieszkańców ziemi, wysłannicy piekła zdają się być najsilniejsi.

Gildia Łowców Demonów to instytucja współpracująca z Kościołem, zajmująca się łapaniem demonów i szkoleniem wszystkich, którzy są chętni do niej dołączyć, nawet kobiet.

Riley Blackthorne, córka słynnego łowcy Paula Blackthorne'a, postanawia pójść w ślady ojca, nie licząc się z jego zdaniem na ten temat. Dziewczyna jest dopiero uczennicą Gildii, jednak stara się być jak najlepsza, a im mocniej się stara, tym gorzej wszystko jej wychodzi. Film, ukazujący jej najnowszą klęskę przy łapaniu demona, który krąży po Internecie wydaje się być punktem kulminacyjnym w jej życiu. Nie to jest jednak najgorsze. Jakiś czas potem siedemnastolatka dowiaduje się, od partnera Paula, że jej tata zginął podczas polowania na demona. Straciła już matkę, a teraz ostatnią osobę, która ją kochała, i której na niej zależało.

Denver Beck spędzał z ojcem Riley więcej czasu, niż ona sama. To właśnie Paul pokazał chłopakowi, że nie musi podzielać losu matki alkoholiczki i prostytutki. To Paul Blackthorne nauczył go jak polować i to temu mężczyźnie Denver zawdzięczał wszystko. Paul zmarł z imieniem swojej córki na ustach. Okrucieństwem losu byłoby, gdyby dziewczyna została teraz sama, bez opieki. Beck przyrzekł umierającemu przyjacielowi, że się nią zajmie. Problemem jest fakt, że dziewczyna stale przyciąga do siebie kłopoty, a każdy demon, nawet najniższej klasy, zna jej imię.

Główną bohaterką "Córki łowcy demonów" jest nastoletnia Riley Blackthorne, jedyna dziewczyna w Atlancie, która jest członkinią Gildii Łowców Demonów. Młoda uczennica, w porównaniu do innych postaci podobnych książek, nie jest wysportowaną, umięśnioną siłaczka, ani też dziewczyną, której zależałoby na łamaniu chłopięcych serc. Riley jest skromną, trochę niezdarną osóbką, której zależy na osiągnięciu czegoś naprawdę wielkiego. Po śmierci ukochanego ojca jej ambicje rosną. Jednak nie rzuca się ona z zamiarem zemsty na przywódcę podziemia, jak zrobiłoby to wielu na jej miejscu. Riley stara się przeżyć, zebrać pieniądze na czynsz oraz uchronić zmarłego ojca od wskrzeszenia. Jest to naprawdę uparta osoba, jednak wcale nie taka twarda, jak jej się zdaje, poza tym jest przytłoczona całą sytuacją, potrzebuje ciepła i troski drugiej osoby.

W kręgu drugoplanowych bohaterów książki, spotykamy się z różnymi charakterami. Każdy z nich jest inny i ma na fabułę inny wpływ. Jana Oliver wprowadziła do swojej książki postać typowego twardziela, którego charakter ukształtowały życiowe doświadczenia, komputerowego maniaka, pobożnego świętoszka, a nawet grupę szkolnych dziewczyn, dla których najważniejszy jest dobry wygląd. To duże atuty powieści, jednak najważniejszym są same demony. To w końcu Piekielne Nasienie buduje całą atmosferę tej powieści.

W tym względzie autorka kompletnie mnie zaskoczyła. Słudzy Lucyfera są różni, zależnie od klasy. Im wyższa klasa tym groźniejszy demon. Te z najniższej, wyrządzające najmniejsze szkody są za to najbardziej komiczne. Od małych stworków z odstającymi uszami, w przebraniach wojowników ninja, do tych owłosionych, śliniących się i mogących rozerwać człowieka na kawałki w kilka sekund. Jest w czym wybierać!

Świat w 2018 roku nie jest niczym rewelacyjnym, wręcz przeciwnie. Autorka przedstawiła jak stopniowo zmierza do samozniszczenia. Ludzkość nie stała się bardziej nowoczesna czy ulepszona. Jedyną dużą zmianą, wraz z pokazaniem się demonów, jest przyjęcie do świadomości istnienia magii. Rytuały, nekromanci, wskrzeszanie zmarłych, aby stali się bezmyślnymi niewolnikami, czarownice - to świat wykreowany przez J. Oliver.

Przy oryginalnej treści najczęściej dużym problemem są błędy popełniane przez debiutującego pisarza, gdyż nie wszystko można osiągnąć od razu. Nie inaczej jest w przypadku J.Oliver. Mimo że powieść jest lekka i przyjemna w odbiorze, to momentami opisy sytuacji wydawały mi się zbyt proste i banalne.

Autorce zdarzają również takie potknięcia jak błędy chronologiczne, niespodziewana zmiana nazewnictwa, np. w przypadku nazw broni, co budzi w czytelniku poczucie dezorientacji i zagubienia.

Nie jest to jednak nic, czego nie można by naprawić. Przy lekturze dwóch pierwszych rozdziałów następnej części, dołączonych do tego wydania, można zauważyć, że autorka dysponuje lepszą jakością wypowiadania się, jednak potknięcia przy kolejnościach scen są nadal widoczne, nawet przy tak krótkim fragmencie.

Mimo tych drobnych błędów, pierwsza wydana książka Jany Oliver zauroczyła mnie. Ilustrację zamieszczoną na obwolucie powieści postrzegam jednak jako zbyt poważną w stosunku do zawartości tomu. Kobieca twarz z mocnym makijażem może wprowadzić czytelnika w błąd na korzyść lub niekorzyść pozycji.

Książka jest dla osób, które szukają luźnej, nieskomplikowanej rozrywki, nie kolejnego romansu paranormalnego - choć w "Córce łowcy Demonów" wątki miłosne też się znajdą. Powieść spokojnie można polecić choćby fanom twórczości Ricka Riordana, ze względu na to, że obaj autorzy łączą świat fantasy z rzeczywistym w zabawnej formie.

Dział: Książki
piątek, 22 lipiec 2016 13:22

Ślepe stado

Nie powinniśmy się obawiać kosmicznej apokalipsy, jak to przedstawia kino hollywoodzkie w „Armaggedonie” lub w „Dniu zagłady”, a szkoda, bo może taka śmierć byłaby wybawieniem, nagła i nieprzewidywalna, zdecydowanie lepsza od tego, co proponuje John Brunner – powolny skowyt ludzkości.

John Brunner dotychczas w świadomości polskiego czytelnika pojawiał się przelotnie i rzadko. Owszem jego nazwisko widniało wielokrotnie w uznawanych już za klasykę antologiach takich jak „Kroki w nieznane”, „Droga do science fiction. T.3”, „Rakietowe szlaki”, a nawet w nieco nowszych jak „Niebezpieczne wizje”, czy „To, co najlepsze w science fiction. T. 2”, jednak w szerszej świadomości czytelników John Brunner zagościł dopiero za sprawą Wydawnictwa Mag, które w krótkim czasie, bo w ciągu roku, wydało jego trzy powieści. „Ślepe stado” należy wraz ze „Wszystkimi na Zanzibarze” do dylogii, prezentującej przejmującą wizję ekologicznej zapaści w bardzo eksperymentalnej, by nie napisać ekscentrycznej, formie.

„Ślepe stado”, to wyjątkowa, ale niełatwa lektura. Zawsze w tym momencie recenzji opisuje fabułę książki, nakreślając główne wątki i tematykę. W przypadku tej powieści jest to trudne, ponieważ dzieło Brunnera prawdę powiedziawszy, nie ma kształtu typowej powieści. Książka podzielona jest na miesiące, kreślące obraz jednego roku z życia Amerykanów. Miesiące natomiast podzielone są na krótkie, zatytułowane wycinki fabularne. Oczywiście, aby czytelnikowi nie było za łatwo zapoznać się z treścią, czasami pomiędzy te wycinki, autor wplótł jeszcze krótkie adnotacje, przypominające flesze telewizyjne lub krótkie wycinki z gazet. Ten chaos początkowo jest trudny do ogarnięcia, tym bardziej, że akcja książki nie skupia się wokół jednej, lecz wielu postaci, ciężko więc się początkowo zorientować, które z nich będą kluczowe dla fabuły. A o czym jest „Ślepe stado”?

Powieść Brunnera to męcząca i zatrważająca wizja Ziemi, doszczętnie zniszczonej przez człowieka. Świat cierpi z powodu wyeksploatowania środowiska naturalnego, ale znaczenie bardzie w wyniku niefrasobliwej, nieodpowiedzialnej polityki, pozwalającej wielkim firmom na dewastację środowiska. Nieprzemyślane poczynania koncernów doprowadziły do ruiny gleby, która zatruta, nie chce dawać plonów, powietrze jest zanieczyszczone tak bardzo, że ludzie muszą poruszać się w maskach filtrujących, z nieba padają kwaśne deszcze, Morze Śródziemne jest martwe, w innych wodach morskich czyha niebezpieczeństwo związane z niewłaściwie składowanymi środków biologiczno-chemicznych, a na tle tej permanentnej ekologicznej dystopii, śledzimy codzienne życie zwykłych ludzi, którzy po prostu starają się przetrwać. Strona po stronie męczymy się razem z bohaterami, którzy po prostu próbują „normalnie” żyć w niezdrowym otoczeniu. Należy pamiętać, że „Ślepe stado”, to dytopia, dlatego za każdym razem, gdy wstępuje w czytalnika nadzieja, że może jednak jest ratunek, nadzieja, to następuje efekt martinowski – nie ma nadziei. Śledząc zmagania Austina Traina (przedstawiciela „nie-ślepych” świadomych obywateli), Peg Mankiewicz (zagubionej dziennikarki), rodziny Bamberleyów (generalnie w większości plutokratycznych hipokrytów), Lucy Ramage (wolontariuszki Globe Relief), Douga McNeila (zrezygnowanego internisty) i wielu wielu innych, widzimy jak daleko degradacja środowiska ma wpływ zarówno na życie codzienne, jak i na wielkie polityczne rozgrywki. Towarzysząc im w ich codziennych trudach, nagle uświadamiamy sobie, że głównym bohaterem nie są ci pokrzywdzeni ludzie, ale środowisko, ponieważ Brunner skupia się tak naprawdę na śmierci Ziemi, która podobnie jak zarażony organizm w swoich agonalnych podrygach próbuje pozbyć się tego, co ją zabija – ludzi.

„Ślepe stado”, to z jednej strony przesadzona i przerysowana wizja świata, w którym ludzkość doprowadziła swoim bezrefleksyjnym działaniem do takiego zatrucia wszystkiego, że czyste powietrze, woda, żywność, jest bajkowym wspomnieniem. „Normalne” życie jest tak odległym widmem, że wręcz legendarnym. To właśnie Austin Train jest tym, „prorokiem”, nosicielem dobrych wspomnień, który stara się otworzyć oczy ludziom, przypomnieć im, że życie mogłoby wyglądać inaczej. Jednak to jest, jak już wspominałam, dystopia. Brunner jest zdecydowanym defetystą i swoją krytyką smaga wszystkich, nie dając im, jak na przykład Paolo Bacigalupi, nadziei, że człowiek się dostosuje, wyewoluuje („Ludzie piasku i popiołu”) lub wykorzysta technikę i genetykę, by ujarzmić przyrodę („Nakręcana dziewczyna”). Z drugiej strony jest to wielki, krytyczny manifest przeciw amerykańskiemu stylowi życia. Brunner dosadnie i bezpośrednio krytykuje konsumpcjonizm białego człowiek,plutokrację korporacyjną, eksportowanie amerykańskiego stylu życia, a także zadufanie Amerykanów, ich izolacjonizm i tą dumę, która nawet im ułatwia cierpienie z godnością. Poza tym zwraca uwagę na marketingowy sukces (ponoć) zdrowej żywności, wykorzystywanie lęków społecznych, nadużywanie działań firm ubezpieczeniowych, szkodliwość działań akcji humanitarnych, ekspansjonizm i konformizm, a przede wszystkim wytyka ciemną stronę natury ludzkiej; chciwość, zachłanność i krótkowzroczność.

Książka Johna Brunnera wstrząsnęła czytelnikami w latach siedemdziesiątych, wywołując szok wizją wyniszczonego świata. 44 lata później powieść nie straciła nic ze swojego strasznego wydźwięku, nadal szokuje i przeraża, trzyma w napięciu i zasiewa niepokój. Owszem pocieszający jest fakt, że wiele poprawiło się w ramach ochrony środowiska, ale jednak jeszcze więcej rzeczy się urzeczywistniło; Chińczycy w zatrutym Pekinie poruszający się w maskach, padające roje pszczół, boom zdrowej żywności, awaria reaktora w Czarnobylu i uszkodzenie Fukushimy, a także wiele, wiele innych. Proza Johna Brunnera, pomimo swojej ciężkiej formy, jest fenomenalna. „Ślepe stado” pomimo że minęło tyle lat, nadal jest aktualne i życzyłabym sobie, by było aktualne jeszcze przez wiele dziesięcioleci, ponieważ gdy jego świetność przeminie, oznaczać będzie to, że wszystko, co przepowiedział, urzeczywistniło się.

„Nie można winić ludzi, którzy nie słyszą ostrzeżeń, ale trzeba tych, którzy słyszą i nic nie robią” - to ostrzeżenie Johna Brunnera dla nas, dla ślepego stada.

Dział: Książki

Miała na imię Ewa. Codziennie ją podglądał przez lornetkę. Mieszkała naprzeciwko. Krzyknął, kiedy zobaczył, że dziewczyna potyka się upada i... Wybiegł z mieszkania, po drodze zawiadamiając straż pożarną.

Wrócił zapłakany, brudny, wściekły. Na siebie, że nie uratował ukochanej. Jeszcze kilka dni i odważyłby się do niej nawet odezwać. Umarła. Telewizor roztrzaskał jej głowę. Głupi wypadek!

Rwał włosy, krzyczał, mie spał, nie jadł, nie mył się, nie wychodził. Tęsknił, widział ją, rozmawiali, dotykała go, kochali się. Roztrzaskał dzwoniący telefon o ścianę. Hurtowo palił papierosy, pił za dużo kawy. Bezsenność, zmęczenie, frustracja, samotność, ból i rozgoryczenie sprawiły, że wymyślił rozwiązanie! Będzie dobrze, kochanie. Wrócisz. On nam pomoże! Trzeba go tylko poprosić!

Wertował książki, internet, zrobił odpowiednie zakupy. Wyniósł wszystko z pokoju. Na podłodze, białą kredą, narysował ogromny pentagram, w jego rogach ustawił czarne świece, zapalił. Rozebrał się do naga, usiadł po turecku w środku symbolu, otworzył księgę, głośno przeczytał zaklęcie.

Naga kobieta zmaterializowała się, kiedy już ochrypł. Podeszła do niego, chwyciła za gardło i bez wysiłku podniosła. Zamachał nogami w powietrzu. Miała ogromne oczy bez białek. Czarne. Zacisnęła palce na grdyce chłopaka, szponami przebiła skórę szyi, pociekło kilka czerwonych strużek. Łapał powietrze jak wyciągnięta z wody ryba, krzyczał bulgocząco, wierzgał. Drugą dłonią uderzyła w klatkę piersiową, łamiąc żebra, przebiła skórę, potężnym szarpnięciem wyrwała serce. Ogarnięte spazmem drgawek, tryskające krwią ciało chłopaka z hukiem upadło na podłogę. Bogini Hekate cisnęła sercem w kąt pokoju. Znikając, kręciła z politowaniem głową.

- Głupi ludzie, przecież pentagram Lucyfera jest bez zawijasów.

Dział: Secretum Grozy

CZASAMI TRZEBA ZROBIĆ COŚ NIEMOŻLIWEGO

W mieście pod górą tyran sprawuje władzę absolutną. Jedyny troll, który byłby zdolny mu się przeciwstawić, został oskarżony o zdradę i uwięziony. Cécile uciekła z mrocznego Trollus, ale już wkrótce zdała sobie sprawę, że wcale nie znajduje się poza zasięgiem władzy króla i jego manipulacji Cécile mieszka z matką w Trianon i każdego wieczora występuje na deskach sceny operowej. Za dnia zaś niestrudzenie szuka Anushki, czarownicy, która przez pięć stuleci umykała trollom. A niezależnie od tego, czy zwycięży, czy poniesie porażkę, jej bliscy zapłacą wysoką cenę.

Dział: Książki
wtorek, 19 lipiec 2016 13:03

"Epidemia" Suzanne Young już w sierpniu!

W świecie przed Programem…

Część 01 bestsellerowej serii New York Timesa, spinająca całość niczym klamra. A gdyby ktoś wymazał z Twojej pamięci wszystkie wspomnienia i potraktował Cię jak pionka w prowadzonej przez siebie grze? Od kiedy sięga pamięcią, Quinlan pomagała obcym rodzinom pogodzić się ze śmiercią ich dzieci.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 18 lipiec 2016 16:49

Czasodzieje. Klucz czasu

Czasem powieść dla młodzieży potrafi wciągnąć na równi z powieścią dla dorosłych, wystarczy wciągająca fabuła, zaskakujący pomysł i po prostu dobre pióro.

Generalnie staram się trzymać z daleka od powieści dla młodzieży. Nie przepadam za nastoletnimi romansami, bohaterami i ich problemami, które szczęśliwie zostawiłam za sobą dobrych naście lat temu. Dla „Czasodziejów” jednak zrobiłam wyjątek. Dlaczego? W pierwszej kolejności dlatego, że mam spore zaufanie do pisarstwa autorek zza wschodniej granicy; często ich powieści odznaczają się nietuzinkowym humorem, lekkim piórem i brakiem truizmów. Po drugie autorka była wielokrotnie nagradzana, w tym również za tę powieść; wystarczy wspomnieć o nagrodzie „EuroCon 2010” (ESFS Awards) w kategorii „Najlepszy debiut”, czy o I miejscu w konkursie „Nowa książka dla dzieci”, przeprowadzonym przez wydawnictwo „Rosman”. A to nie wszystkie powody. „Czasodzieje” zostali naprawdę pięknie wydani; twarda okładka z intrygującą ilustracją, tematycznie spójne akcenty graficzne wewnątrz książki, a także trochę większy format i czcionka, ułatwiające czytanie młodemu czytelnikowi. Właśnie z tych powodów zainteresowałam się tą powieścią, a czy treść ujęła mnie równie mocno, o tym poniżej.

„Czasodzieje” to historia Wasylisy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki o rudych włosach, pasjonującej się gimnastyką artystyczną. Wychowywana jest ona przez rzekomą kuzynkę babci, Martę Michajłownę, w zastępstwie rodziców, którzy porzucili swoją córkę. Dość trudna sytuacja społeczna i ekonomiczna Wasylisy wydaje się, że ulegnie diametralnej poprawie, gdy pojawia się bogaty ojciec. I rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z biednej sierotki, Wasylisa staje się bogatą dziedziczką, przyjeżdżającą do szkoły limuzyną i mieszkającą w okazałej rezydencji. Historia jakby wyjęta z klasycznej literatury dla dzieci, wystarczy wspomnieć „Tajemniczego opiekuna” Jean Webster, czy „Małą księżniczkę” Frances Hodgson Burnett. Nic jednak bardziej mylnego. Wasylisa pomimo nagłego odzyskania rodziny, ojca, a także nie znanego dotąd rodzeństwa, trafia do domu, w którym nie jest ani mile widziana, ani właściwie traktowana, co więcej cała familia okazuje się okropna, tajemnicza i okrutna. Odkrywane powoli sekrety, rodzą kolejne, coraz trudniejsze pytania? Co kryje się za zegarem w bibliotece? Kim była mama Wasylisy? Kto to są czasodzieje i czasomajstrowie? I dlaczego nikt jej nie ufa?

Powieść białoruskiej pisarki, Natalii Sherby, rozpoczyna się tam, gdzie zazwyczaj kończą się powieści dla młodszego czytelnika, a mianowicie biedna sierotka nagle odzyskuje rodzinę i należny jej status społeczny. W „Czasodziejach” jest to punkt wyjścia. Zaskakującym, przewrotnym wręcz pomysłem, jest to, że odzyskana rodzina jest wrogo nastawiona do nowo poznanej członkini rodu Ogniewów. Gdy główna bohaterka trafia do świata równoległego, na Eflarę, co również jest klasycznym elementem powieści fantasy („Przygody Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, cykl Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, czy cykl Świata Czarownic Andre Norton), ponownie wszystko nie jest tak jak powinno; nowo poznani przyjaciele jej nie ufają, czasodzieje pragną ją zabić, wróżki uwięzić lub wykorzystać do swoich gier politycznych, a Norton Ogniew (ojciec) wraz ze swoim potomstwem pragnie ją dożywotnio więzić. Nie zdradzając więcej z fabuły chciałam podkreślić, że jest to powieść dość przewrotna, która zaskakuje permanentną wrogością wszystkich postaci wobec głównej bohaterki. Jest to na tyle mocno zaakcentowane, że czytelnik zdaje sobie nagle sprawę, że oto ta młoda dziewczyna musi nauczyć się podejmować decyzje, ufać własnym sądom, uczyć się na własnych błędach, a pozostawiona bez wsparcia, zmuszona zostaje do samodzielności. Najtrudniejsze dla młodej Wasylisy jest umiejętne rozpoznanie, kto tak naprawdę jest przyjacielem, a kto wrogiem.

Powieść napisana jest sprawnie, lekkim piórem, a fabuła ze swoimi niedomówieniami i zagadkami, wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Jednak w tej beczce miodu, musi być łyżka dziegciu, a mianowicie irytowały mnie nieustające uprowadzenia Wasylisy, a ich sposób przeprowadzania, często był mocno naciągany. Rozczarowana jestem również całkowitym brakiem typowego dla wschodniego pisarstwa fantasy, poczucia humoru, choć w tym przypadku, można to tłumaczyć treścią książki, która skłania się bardziej ku grozie niż humoresce.

Powieść Natalii Sherby „Czasodzieje”, to bardzo dobra powieść dla młodego czytelnika. Główna bohaterka dostaje się do świata, w którym musi poruszać się po omacku, samodzielnie zdobywać wiedzę, doświadczenie, odkrywać prawdę i szacować, kto jest jej prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. A czy nie właśnie na tym polega dorastanie? Autorka wprost chce przekazać młodemu czytelnikowi, że sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, decyzje i ponosimy konsekwencje swoich działań, zarówno te dobre, jak i te złe.

Zdecydowanie jest to warta uwagi powieść, która rozpoczyna wielotomowy cykl „Czasodziejów”.

Dział: Książki
piątek, 15 lipiec 2016 23:38

Alive/Żywi

Jeśli uciekniesz, twój wróg będzie cię ścigać. Zabij swojego wroga, a wtedy już zawsze będziesz wolna.*

Co czujecie po przebudzeniu? Spokój, odprężenie, miękkie otulające przykrycie, ciepło i bezpieczeństwo? Wyobraźcie sobie, że w momencie pobudki otacza was ciemność, jesteście w czymś ciasnym, związani i coś bezlitośnie kąsa was w szyję a o ucieczce nie ma mowy... Przerażająca perspektywa, prawda?

Dziewczyna nigdy nie sądziła, że w swoje dwunaste urodziny przeżyje koszmar. Koszmar, który nie będzie miał końca, a coraz to nowsze odkrycia będą tak przerażające, że aż trudno o nich mówić. Budzi się za sprawą dotkliwego bólu z tyłu głowy, odkrywa, że przytrzymują ją metalowe pręty, a na dodatek jest zamknięta w ciasnym i ciemnym... czymś. Co gorsza odkrywa, że nic nie pamięta, jak ma na imię, żadnych wspomnień. Jedyne co wie to, że ma dziś urodziny. Pomimo bólu i strachu udaje jej się wydostać, ale to co odkrywa przeraża ją jeszcze bardziej.

Szczerze? Opis książki nawet w minimalny sposób nie przygotowuje na to, co się w niej zastanie. I mam nadzieję, że i ja tego nie zdradzę, bo książka jest więcej niż dobra, a fabuła sprawia, że jedyne, co można robić to czytać do ostatniej kropki, a po zakończeniu próbować otrząsnąć się z szoku i strachu, jaki nieustannie towarzyszył czytaniu.

Mając na uwadze prośbę autora, by nie spojlerować postaram się jak najmniej zdradzać z fabuły i skupić się tylko na wrażeniach z lektury. Niech każdy sam odkryje, co ukrywa się na kartkach tej powieści. A musicie wiedzieć,że Alive/Żywi są niesamowite, przerażające, zaskakujące i nieprzewidywalne. Scott Sigler miał pomysł na historię i go świetnie wykorzystał, zadbał o to by opisy miejsc, ludzi oraz tego co się działo i co czuli bohaterowie były szczegółowe i intrygujące, by przykuwały uwagę i ją utrzymały. Fabuła została przemyślana w najmniejszym stopniu, dosłownie nie mam do czego się przyczepić. Akcja pędzi, zmienia się jak w kalejdoskopie, sprawia, że nie idzie się oderwać od książki dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania i bardzo często zbiera szczękę z podłogi. Dosłownie.

Równie mocno jestem zachwycona wykreowanymi przez autora postaciami, ich zachowaniem w danej historii, myśleniem, tym co czują, jak sobie radzą z tym, co ich spotkało. Dość często piszę, że jestem zdumiona tym jak wszyscy bohaterowie różnią się od siebie i zaskakują podejmowanymi przed siebie decyzjami, tym jak działa ich psychika, ale dopiero teraz jestem w prawdziwym szoku, bo chyba nigdy jeszcze nie spotkałam zarazem tak złożonych i niewinnych osobowości. Cały czas nie wiadomo jak postąpią bohaterowie i co wybiorą. Ponadto nie jest łatwo wczuć się w położenie osoby, która nic nie pamięta i walczy z umysłem, z mgłą go otaczającą, a Sigler uczynił to genialnie.

Nie spodziewałam się, że mam w swoich rękach coś tak dobrego, coś co sprawi, że od pierwszych stron będę cała w nerwach, z napięciem przewracać kolejne strony. Już od początku wczułam się w wydarzenia i próbowałam zobrazować sobie to, co widzą bohaterowie, ale chyba nie potrafię ujrzeć tego tak jak autor... to zbyt straszne, okropne i odrażające, ale zarazem fascynujące. Zżyłam się z bohaterami i wraz z nimi próbowałam domyśleć się o co w tym wszystkim chodzi i gdzie się znajdują, ale do samego końca tego nie wiadomo. Jestem pełna podziwu, Sigler zadbał dosłownie o wszystko i zapewnił mi niezłą dawkę strachu, niecierpliwości oraz ciekawości. Chcę więcej!

Alive/Żywi polecam fanom science-fition oraz osobom o mocnych nerwach, bo niektóre opisy mrożą krew w żyłach, wzbudzają strach i mogą mocno przerazić. Scott Sigler napisał powieść, którą po prostu trzeba przeczytać.

Dział: Książki
poniedziałek, 20 czerwiec 2016 14:23

Heaven. Miasto elfów

Chociaż nie jestem zwolennikiem gwarnych metropolii, to miasto ma w sobie coś tajemniczego, co zniewala. Urban fantasy od dawna budzi we mnie nie małe zainteresowanie, szczerze lubię ten gatunek literatury chyba właśnie poprzez fakt, iż opisy akcji są niezwykle dokładne, a budowane uniwersum skrupulatnie tworzone jest na miarę tego rzeczywistego, jednak ze sporą domieszka magii. Heaven. Miasto elfów to urban fantasy pełną parą, i chociaż przeznaczone raczej dla młodszego czytelnika, potrafi przynieść mnóstwo frajdy także dorosłemu!

Christoph Marzi (1970), pisarz niemiecki, studiował ekonomię na Uniwersytecie w Mainz. Zaczął pisać jako nastolatek. Debiutował w 2004 roku wspaniałą powieścią Lycidias, która odniosła zaskakujący sukces i od razu zapewniła mu miejsce w gronie autorów fantasy. W roku 2005 został laureatem Deutsche Phantastik-Preis. Mieszka z żoną Tamarą i trzema córkami w Saarsbrucken.

Osiemnastoletni David, chociaż zamieszkujący olbrzymi i hałaśliwy Londyn, w głębi serca pragnie ciszy i wolności. Właśnie to przynoszą mu nocne wędrówki po dachach śpiących kamienic i budynków. Stanowią one zarówno jego hobby jak i drugi dom, w którym spędza naprawdę mnóstwo czasu. Nocne śledzenie nieba pomaga mu zapomnieć o swojej niechlubnej przeszłości. Pewnego razu na jednym z dachów znajduję leżącą dziewczyna. Ta zniewala go praktycznie od pierwszego wejrzenia swoją tajemniczością i specyficzną urodą. Okazuje się jednak, że nieznajoma dziewczyna o pięknym imieniu Heaven ma olbrzymi problem. Twierdzi, że w nocy ktoś wyciął jej serce... Z początku sceptycznie nastawiony do tego faktu David, z czasem zaczyna wierzyć Heaven, a wizyta u lekarza nieoczekiwanie rozwiewa wszelkie wątpliwości chłopaka. Postanawia pomóc obcej znajomej, mimo, że na ich drodze wyskakują nagle niebezpieczne przeszkody.

Muszę przyznać, że powieść Christopha Marzi nieco mnie zaskoczyła. Z jednej strony książka widnieje jako dzieło przeznaczone dla młodszego czytelnika. Mamy tutaj raczej prostą fabułę; tajemnicza nieznajoma, wielki sekret skrywający się za niespotykaną urodą bohaterki, rodzące się powoli uczucie między nastolatkami... W dodatku postacie występujące na kartach lektury są wykreowani troszeczkę na wyrost. Niby zagubione małolaty, a jednak z dziwną, dorosłą mentalnością.  Z drugiej strony jednak, powieść skonstruowana jest w sposób bardzo baśniowy, smutny (żeby nie powiedzieć nawet depresyjny) ale zarazem wyrazisty. Styl pisarski autora zasługuje na olbrzymie słowa uznania, Miasto Elfów napisane jest prosto i przejrzyście, jednak dobór słów i budowanie baśniowego klimatu wychodzi Marzi znakomicie i w tym wypadku sprawdza się na szóstkę! To bardzo umiejętne połączenie prostej historii przedstawionej w sposób istnie fantastyczny.

Podsumowując powiem, że dzieło na pewno jest warte przeczytania. Tak jak już wspomniałem wyżej, zdecydowanie mogę polecić je nie tylko tej młodej części czytelników. Autor włożył w książkę naprawdę dużo pracy, co zresztą udowadnia nie tylko wszechobecnym klimatem tajemniczości, lecz także licznymi opisami Londynu, które bardzo oddanie pokazują istotę miasta. Poza tym lektura to rozrywka na maksymalnie dwa wieczory... tak, właśnie wieczory, bo moim zdaniem ta pora najbardziej sprzyja fabule i właśnie wtedy czerpie się z czytania prawdziwą frajdę!

Dział: Książki