Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan

poniedziałek, 12 czerwiec 2017 13:42

Uncanny Avengers #04: Pomścić Ziemię

W poprzednim tomie przygód Drużyny Jedności byliśmy świadkami zniszczenia Ziemi przez kata Celestiali – Exitara. Powiódł się nikczemny plan Bliźniąt Apokalipsy. Ocalali mutanci rozpoczęli nowe życie pełne wygód i dostatku na specjalnie przygotowanej dla nich Planecie X. Jednak i w tej utopijnej rzeczywistości znaleźli się przeciwnicy nowego porządku, którzy pragną odwrócić bieg wydarzeń, cofnąć czas i uratować unicestwioną ludzkość oraz swoich przyjaciół. Na czele tej grupy stanęli Havoc i jego żona Wasp. Czy tym razem superbohaterowie pokonają bezwzględnych przeciwników?

Havoc, krytykowany za zdradę własnej rasy oraz Wasp – ostatni żyjący człowiek i członek grupy Avengers, uznawani są na Planecie X za „wrogów numer jeden”. Ich głównym celem jest zniszczenie tamy tachionowej, która uniemożliwia jakąkolwiek podróż w czasie. Jednak w świecie opanowanym tylko przez homo superior nie jest to łatwe zadanie. Przeciwko sobie mają oni nie tylko wychowywaną przez Kanga córkę Archangela, Eimin i jej podopiecznych, ale również nową grupę X-Force pod wodzą Magneto. W jej skład wchodzą dotychczasowi wrogowie jak Blob i Toad, ale również niedawni sprzymierzeńcy i członkowie X-Men: Cyclops, Storm i Jean Grey. Mutanci, bojąc się utraty oazy spokoju, robią wszystko, aby uniemożliwić Summersowi i jego towarzyszom realizację planu i podążają za Eimin niczym marionetki. Kiedy już Havoc traci nadzieję na uratowanie ludzkości, na scenie pojawia się Kang wraz ze swoją ekipą oraz Thorem. Zdobywca proponuje nawiązanie sojuszu i walkę przeciwko wspólnemu wrogowi. Choć Alexowi ciężko jest przyjąć nietypową ofertę i zaufać niegdysiejszemu przeciwnikowi, przystaje ostatecznie na współpracę. Wie, że tak naprawdę nie ma innego wyboru i Kang jest ich ostatnią nadzieją. Jednak czy intencje Zdobywcy są szczere? Jaki jest jego prawdziwy cel?

pomscic ziemie4

Rick Remender tym razem zachował umiar i oszczędził nam fabularnego chaosu, który męczył we wcześniejszych tomach. Akcja w większości prowadzona jest w jednej linii czasowej. Tym razem autor skupił się na konkretnej historii, dynamicznie ją rozwijając. Fakt, że przechodzimy praktycznie od bitwy do bitwy, jednak nie zabrakło w opowieści patetycznych dialogów. Remender znacznie rozbudował postać Havoca. Zrobił z niego człowieka z zasadami, zbawcę i lidera. W poprzednim tomie mieliśmy bardzo fajnie pokazaną emocjonalną relację między Scarlet Witch a Wonder Manem. W „Pomścić Ziemię” nie zabrakło podobnych wątków. Na dramaturgię historii wpłynęła nie tylko ukazana relacja między małżeństwem głównych bohaterów, ale również ich rodzicielska miłość do ukochanej córki.

Choć w albumie tym mamy ogrom postaci, historie wielu z nich mają charakter czysto epizodyczny lub w ogóle nie przykuwają uwagi czytelnika i nie zapadają w pamięć. Wracając jednak do samych walk -  tutaj miłośnicy spektakularnych pojedynków będą usatysfakcjonowani.  Szczególnie bardzo ciekawy i efektywny jest pojedynek X-Men pod wodzą Cyclopsa z drużyną Magneto.

Od strony graficznej album trzyma wysoki poziom. Za rysunki odpowiadał kolejny raz Daniel Acuna. Przyzwyczaił on nas już do szczegółowych kadrów, bardzo ładnych widoków czy kosmicznych scenerii. Tym razem mógł się wykazać, ukazując futurystyczną wizję Planety X. Efekt wyszedł bardzo ciekawy. Graficznie nie zawiodły również dynamiczne sceny walk, szczególnie przy takim nagromadzeniu bohaterów jakie, zafundował nam Remender.

Podsumowując, Rick Remender od czasu dość przeciętnego i mocno zagmatwanego drugiego tomu serii, nabrał tempa i nie zwalnia. Opowieść ta zamyka pewien rozdział w historii Drużyny Jedności, która znowu jest razem. Patrząc na zapowiedź kolejnego numeru, przed nimi powrót odwiecznego wroga, znanego m.in. z pierwszych zeszytów „Uncanny Avengers”. Mam nadzieję, że kolejne numery, podobnie jak ten, zagwarantują kolejne emocje i udaną lekturę. Polecam.

Dział: Komiksy
niedziela, 11 czerwiec 2017 10:23

Ostatnia rola Hattie

Dobry kryminał powinien przede wszystkim wciągać, nie pozwolić zbyt prędko czytelnikowi odkryć mordercę, a rozwiązanie winno mieć sens i idealnie pasować do poszlak. „Ostatnia rola Hattie” Mindy Mejia rzeczywiście wciąga, historia jest intrygująca – śledztwo w sprawie śmierci młodej dziewczyny odkrywa pikantne tajemnice z życia ofiary i kilku związanych z nią osób. Odkrycie mordercy – a przynajmniej pewność co do jego tożsamości – nie nadchodzi zbyt szybko, bo choć można tę osobę brać pod uwagę niemal od początku, sprytne kluczenie autorki zbija czytelnika z tropu odwracając jego uwagę różnymi szczegółami, które pod koniec nabierają właściwego znaczenia.

Wydawca obiecuje, iż książka jest „Mroczniejsza niż Miasteczko Twin Peaks”, co w moim odczuciu jest nadużyciem. Takie informacje na okładce są zniechęcające – chyba nigdy nie spotkałam się z książką, w której by się potwierdziły. I tu również nie doczekałam się spełnienia obietnicy, choć nie czułam się zawiedziona. Historia ma kilka elementów wspólnych z „Miasteczkiem Twin Peaks” – mała amerykańska mieścina, śmierć młodej dziewczyny, tajemnice wychodzące na jaw podczas śledztwa. Owszem, jest również nieco mroczna – wszak to kryminał i jako taki traktuje o mrocznych sprawach tego świata, ale klimat książki jest innej natury – autorka postawiła na realizm, przyczyny i naturę ludzkich potknięć i niegodziwości. I bynajmniej nie jest to zarzut. Historia poprowadzona jest inteligentnie, naturalnie, bez ideologizowania czegokolwiek i kogokolwiek z jednej strony i epatowania bez potrzeby nadmierną – acz dobrze się sprzedającą – brutalnością i wulgaryzmami z drugiej.

W dużej mierze autorka skupia się na psychologii zbrodni, w czym wspiera ją „Makbet” wpleciony zgrabnie w fabułę za pomocą szkolnego przedstawienia. I tu jest ten mrok – mrok ludzkich myśli, niekoniecznie zbrodniczych. Ale psychologiczna warstwa powieści nie ogranicza się do potencjalnego sprawcy – dotyczy również samej ofiary. Hattie to dziewczyna nieco skomplikowana: nie mieszcząc się w małomiasteczkowych normach, postanawia się do nich dopasować w sposób iście mistrzowski. Niemniej nie jest to klasyczna femme fatale jak by się mogło zdawać. To nastolatka, którą nadmiernie pochłonęły pragnienia gdy rzeczywistość zawiodła. Autorka całkiem zmyślnie uchwyciła zmagania dziewczyny ze światem, który nie dostawał do jej oczekiwań. Dozuje tę prawdę, stopniowo rozrzedza mgłę ukazując wydarzenia z perspektywy kilku osób. Nie jestem przekonana, czy zrobiła to w pełni, czegoś w tym obrazie brakuje – nie poznajemy Hattie do końca.

Nie powala scena odkrycia prawdziwego sprawcy – przypadkowość zdarzenia sugeruje, że autorka nie miała pomysłu na ten – kluczowy wszak – moment. Natomiast zakończenie historii na poziomie społecznym jest wiarygodny i świadczy o znajomości ludzkiej psychiki.

„Ostatnia rola Hattie” jako kryminał wybija się na tle takiej masówki jak książki Ericy Spindler inteligencją narracji i – w przeciwieństwie do nich – nie kładzie nacisku na tanią sensację a na budowanie ciekawej, wiarygodnej historii – historii o czymś. Zawodzi głównie jedną sceną. Poza sferą kryminału natomiast to przemyślana, niepokojąca powieść psychologiczna dotykająca bólu, niespełnienia i ciemnych zakątków ludzkiej natury.

Dział: Książki
sobota, 10 czerwiec 2017 13:47

Balerina

Każdy ma moc spełniania swoich marzeń

Kolejne animacje stają się coraz dziwniejsze, coraz bardziej uciekają od tradycji. Niektórzy producenci starają się stworzyć nowoczesną historię, promującą zupełnie inne wartości niż te od pokoleń przekazywane dzieciom. „Balerina” to jednak zupełnie inna opowieść. Baśń, w której powracają te najpiękniejsze, zawsze aktualne wartości.

Jedenastoletnia Felicja, wychowanka domu dziecka, marzy o tym by tańczyć. Od zawsze chciała zostać baleriną. Wydawać by się mogło, że nigdy nie spełni tego marzenia. Pełna wiary jednak  zabiera najlepszego przyjaciela i wspólnie uciekają do Paryża. Tam bez powodzenia próbuje się dostać do szkoły baletowej. Ostatecznie jednak udaje jej się osiągnąć cel, gdy podszywa się pod zamożną Kamilę i zajmuje należne jej miejsce.

Niezwykle ucieszył mnie powrót starego i wyświechtanego, ale jednak zawsze aktualnego motywu. Wystarczy mieć marzenia, mierzyć wysoko i ciężko pracować, by osiągnąć upragnione cele. „Balerina” to historia o przyjaźni, miłości (ale nie romantycznej), ale przede wszystkim o pasji. Baśń udowadnia, że dzięki ciężkiej pracy i wierze we własne możliwości, można osiągnąć naprawdę wiele. Oczywiście dobrze jest mieć również nieco szczęścia.

Za choreografię w filmie odpowiadają Aurelie Dupont I Jeremie Belingard, gwiazdy Opery Paryskiej. Nic więc dziwnego, że wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni Francuzi pokazali klasę.

Klimat animacji jest cudowny. Przenosimy się do Paryża, w którym powstaje Wieża Eiffela (około 1889 roku). Na tym tle pojawiają się trójwymiarowe, ślicznie animowane i genialne pod względem graficznym postacie. Żeby tego było mało wszystkie mają swoje niezastąpione charakterki, a przedstawiony świat nie jest czarnobiały, tylko mieni się setkami barw. Ogromnie spodobało mi się założenie, że w tej historii (tak jak w prawdziwym życiu) nie ma złych osób (no może poza jednym, niechlubnym wyjątkiem). Wszyscy jawią się w odcieniach różnej tonacji szarości (główna bohaterka popełnia błędy, jej nowi przyjaciele bywają gburowaci, a starzy wrogowie okazują serce).

Dawno nie byłam tak bardzo oczarowana żadną nową baśnią. Film „Balerina” wywarł  na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Od samego początku zaprzyjaźniłam się z intrygującymi bohaterami i z przyjemnością śledziłam ich poczynania. Uważam również, że Felicja, to bohaterka na której mogą wzorować się małe dziewczynki. Przez cały czas ciężko pracuje, jest bystra i uprzejma, ale jednocześnie nie pozbawiona dziecięcego uroku, pomysłów na psoty i poczucia humoru. Potrafi również przyznać się do swoich błędów, przeprosić i pracować nad poprawą. Ogromnie ją polubiłam.

Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Animowany film „Balerina” jest cudowny! Ostatnią baśnią, którą byłam tak bardzo zachwycona byli „Zaplątani”. Przez długie siedem lat żadnej produkcji nie udało się tak bardzo mnie oczarować.

Dział: Filmy
piątek, 09 czerwiec 2017 13:20

HMS Dolores

Dolores, hiszpański statek handlowy, podczas szalejącego na morzu sztormu, został zwabiony w pułapkę zastawioną przez piratów. Rozpalone przez korsarzy ognisko na skalistym brzegu emitowało światło niczym latarnia morska i dawało zgubną nadzieję załodze na schronienie. Niestety marynarzy spotykał tragiczny koniec. Okręt rozbił się na skałach, jego resztki zaś wraz ze skrzyniami pełnymi skarbów zostały wyrzucone przez morze na brzeg. Nadszedł czas na podział łupów pomiędzy bezwzględnymi piratami.  Nie jest to proste zadanie, jednak rozbójnicy mają swój sposób, który nie dopuszcza do niepotrzebnego rozlewu krwi.

W rolę piratów rywalizujących o zdobycie jak najlepszych łupów z tonącego statku mamy okazję wcielić się w grze „HMS Dolores”. Na polskim rynku ukazała się ona dzięki wydawnictwu Granna. Została ona wydana w ramach serii pt. „Gry z pazurem”. Wszystkie tytuły charakteryzują kompaktowe wymiary pudełka, proste zasady oraz rozgrywka polegająca na wykazaniu się sprytem, blefem i umiejętnością logicznego myślenia.

Strona wizualna

W małym, tekturowym i solidnym pudełku znajdziemy w sumie 80 kart (skarbów i wydarzeń) oraz krótką, ale rzeczową instrukcję. Została ona dobrze napisana, ilustracje zaś wyjaśniają wszystkie zasady. Jeśli chodzi o karty, są one kwadratowe i małe. Ich grubość jest jednak odpowiednia i nie powinny szybko ulec zniszczeniu w wyniku eksploatacji. Wzbogacone są również bardzo ładnymi i ciekawymi ilustracjami. Jedynie, do czego można się przyczepić, to do wielkości pudełka. Jest ono według mnie zbyt duże (pewnie wynika to ze standaryzacji wymiarów wszystkich gier z tej serii wydawniczej), a wypraska to kawałek miękkiej tekturki. Efekt tego jest taki, że po kilku transportach wypraska jest podarta, zaś karty poobijane na brzegach.

dolores 1

Cel i przebieg rozgrywki

Celem gry w „HMS Dolores” jest zgromadzenie jak największej ilości skarbów podczas pojedynków o nie z innymi piratami. Pojedynki te są rozstrzygane na zasadzie wykonywania odpowiednich gestów dłońmi niczym w zabawie papier-kamień-norzyce. Skarby mają przypisane odpowiednie wartości liczbowe od 1 do 3 i to one przekładają się na ostateczną wygraną.

Na początku rozgrywki tasujemy wszystkie karty skarbów i wiadomości tworząc z nich talię. Z niej odliczamy 15 pierwszych kart, do których następnie dokładamy kartę Świt, na którą późniejsze trafienie oznacza koniec zabawy. W sumie tworzymy talię zawierającą 70 kart łupów, 5 kart wiadomości i kartę świtu. Każdy z graczy otrzymuje 4, 3 lub 2 startowe łupy (w zależności od liczby graczy), które układa odkryte przez sobą, segregując na rodzaje (zestawy). Rozpoczynający uczestnik bierze z talii cztery karty i wykłada je parami między sobą a graczem po lewej stronie. To z nim będzie prowadzony pojedynek o te karty.

Jak wspomniałem wcześniej, wynik pojedynku zależy od zestawienia gestów, które pokażą gracze dłonią. Do wyboru są trzy gesty: dłoń otwarta – zgoda, pięść – wojna, kciuk w górę – kradzież. Możliwe są poniższe konfiguracje pojedynków:

- obaj gracze pokazali zgodę – każdy z nich zabiera dwie karty, leżące bliżej nich,

- jeden gracz pokazał zgodę, drugi walkę – wybierający walkę zabiera wszystkie cztery karty,

- obaj gracze pokazali walkę – cztery karty zostają odrzucone, nikt nic nie zdobywa,

- jeden gracz pokazał kradzież, drugi walkę – wybierający kradzież zabiera jedną dowolną kartę,  wybierający walkę bierze trzy pozostałe,

- jeden gracz pokazał kradzież, drugi zgodę – wybierający kradzież zabiera jedną dowolną kartę, wybierający zgodę bierze karty (jedną lub dwie) leżące bliżej niego,

- obaj gracze pokazali kradzież – cztery karty zostają odrzucone oraz każdy z graczy odrzuca dodatkowo swój jeden łup.

Pojedynki pomiędzy graczami trwają do momentu ukazania się karty Świt. Wtedy to gra zostaje zatrzymana i następnie sumowanie ilości punktów skarbów w każdym zestawie. Do ostatecznego wyniku gracza brane są tylko te zestawy, które przyniosły najwięcej i najmniej punktów.

Wrażenia

„HMS Dolores” do szybka gra oparta na właściwym podejmowaniu decyzji i wyczuciu intencji przeciwnika. Autorzy zostawili jednak pewną furtkę w mechanice, która umożliwia negocjacje lub zawiązywanie sojuszy. Przed pojedynkiem można więc np.  naradzić się. Jednak, jak to bywa z piratami, nigdy nie wiadomo czy nie zostaniemy ostatecznie oszukani.

Kolejnym ciekawym elementem gry, jest dodanie kart akcji, tzw. wiadomości. Zdobywane są one w trakcie pojedynków jak pozostałe łupy oraz używane w dowolnym momencie gry. Dzięki nim można m.in. grabić z łupów przeciwnika, podmienić łupy będące przedmiotem pojedynku lub zwiększyć ich ilość z czterech do sześciu. Podsumowując, karty te nie tylko urozmaicają rozgrywkę, ale i wprowadzają dodatkową interakcję.

Tytuł ten charakteryzuje bardzo duża losowość. Nie ma co ukrywać, nie mamy decyzji na to, o co przyjdzie nam walczyć oraz nigdy do końca nie jesteśmy pewni wyniku pojedynku. Nie ma sensu układać strategii. Można starać się manipulować pojedynkami, walczyć o konkretne rodzaje skarbów, ale nigdy nie przewidzimy prawdziwych intencji przeciwnika. Mało tego, niejednokrotnie zdarzała się u nas sytuacja, że przez większą część rozgrywki prowadził punktowo z wielką przewagą jeden gracz. Jednak ostatni pojedynek przed zakończeniem gry (przypomnę – nigdy do końca nie wiemy, kiedy nadejdzie Świt) przegrał z kretesem i spadł na ostatnią pozycję. Dlatego pozycję tę należy traktować jako sympatyczną grę imprezową, bez zbędnego kombinowania.

Podsumowanie

„HMS Dolores” to gra szybka i przyjemna. Dzięki swojej prostocie i wykorzystaniu mechaniki znanej każdemu, czyli gry w papier-kamień-norzyce, idealnie nada się do zabawy z młodszymi graczami. Jednak przez swoją powtarzalność i losowość może nie wszystkim przypaść do gustu. Nadaje się idealne jako imprezowy przerywnik na maksymalnie dwie-trzy rozgrywki z rzędu. Nie oszukujmy się, grze tej ciężko będzie konkurować na rynku z takimi imprezowymi legendami jak np. Dobble. Nie pomoże według mnie nawet nazwisko jej autora, znanego projektanta gier, Erica Langa, który na swoim koncie posiada takie tytuły jak XCOM, Blood Rage czy karciankę Gra o tron. Podsumowując, ja oceniam ten tytuł na 4/6 - gra dobra, bez szału.

Dział: Gry bez prądu
wtorek, 06 czerwiec 2017 13:44

Życie na wynos

O mojej sympatii do twórczości autorki, pisałam wiele razy. Gdy lata temu, przeczytałam pierwszą książkę, wiedziałam, że to będzie dopiero początek fajne przygody z nowo poznaną autorką. Dlatego wyczekiwałam w zapowiedziach, czy pojawi się nazwisko, o którym wcześniej nie słyszałam. Teraz większość czytelników wie, że Olga Rudnicka, to ta od czarnego humoru, w którym śledztwo często jest prowadzone oficjalnie i na własną rękę przez uczestników ewentualnego zdarzenia. Pełno jest przy tym dziwnych zdarzeń i śmiechu. Właśnie za to, polubiliśmy Siostry Sucharskie i inne postaci.
Później pojawili się inni bohaterowie, inne sprawy, tylko pozostaje pytanie, czy książki nadal dostarczaj tej samej radości?

Życie na wynos jest drugą częścią cyklu o Emilii Przecinek. Pisarki, która została samotną matką, jej były mąż zamieszany w przekręty, odsiaduje wyrok. Ona ma na głowie, kredyt hipoteczny, dwójkę nastolatków i obie matki na głowie. Kochane mamusie litościwie postanowiły wspomóc biedną, zdradzoną i oszukaną kobietę, to też wynajęły własne mieszkania, oddając zyski na rachunku, same zaś wprowadziły się do domu córki/synowej. Tym samy tworząc dosyć interesującą mieszankę wybuchową.

Po rewolucjach, jakie zaszły w wyniku rozwodu i osadzenia niewiernego w więzieniu, rodzina Przecinków odzyskała względny spokój. O ile jest to możliwe, mając za towarzystwo, dwie starsze i w dodatku wścibskie panie.

Emilia próbuje napisać kolejną książkę, niby nic trudnego, ale nagle okazało się, że musi stworzyć wątek erotyczny. Dla niej, kobiety, której ta sfera życia, jakby chwilowo umarła, było nie do pomyślenia, a i wcześniej jakoś nie czuła się królową seksu. Jak więc teraz ma stworzyć odpowiednią scenę, tak by czytelniczki czuły się zadowolone, a ona nie zapadła się pod ziemie ze wstydu?

Na domiar złego, w wyniku pewnej ekspedycji, teściowa łamie nogę. Niby gorzej być nie może, ale jednak. Bo ta niedogodność będzie niczym, w porównaniu do tego, co stanie się później. W ich rzekomo spokojnym domu, gdzie osiedle jest strzeżone. I nic złego nie powinno się wydarzyć...

Dwie staruszki węszące po osiedlu, nogi (nieokazujące oznak życia) wystające u wejścia do piwnicy i na samym środku tego wszystkiego Emilia, nierozumiejąca, dlaczego znowu, musi odpowiadać na pytania policji.

Przeważnie czytając książki Rudnickiej, zaśmiewałam się w głos. Bo humor, jakim operuje, bardzo wpasował się w moje gusta. Sięgając po każdą kolejną pozycję, miałam pewność, że czas spędzony w jej towarzystwie będzie pełen radości.

I tym razem miałam taką nadzieję, że będzie wesoło, mój nastrój podczas czytania znacznie się poprawi i ogólnie będzie super. No i niestety, z ogromną przykrością, a wręcz rozpaczą, muszę przyznać się, że było odwrotnie. Zupełnie nie poczułam humoru, jaki zaserwowała autorka.

Przede wszystkim, próbuje zrozumieć, w jakim celu są poruszane wątki polityczne. I to tylko pod kierunkiem jednej konkretnej partii. Tu nie chodzi o moje zapatrywania, po prostu uważam, że tego typu „chwyty” są żałosne i niesmaczne. Każdy ma prawo do własnych poglądów. I nie znaczy, że trzeba się z tego naśmiewać. A tutaj teksty - „No chyba się nie zapisałaś do PiS-u?” były tak żenujące, że aż mnie po prostu odechciewało się czytać. Podobnie było z podśmiewaniem się z Radia Maryja. Jest sobie owa stacja i będzie. Ja jej nie słucham, większość młodych tego nie robi, ba nawet nie każda staruszka. Jednak są też i takie, które słuchają, I co? Mamy się z nich śmiać? Ubliżać albo upokarzać, bo sobie słuchają różańca na antenie? Czy to sprawia komuś krzywdę, czy może jest aż tak zabawne? Bo dla mnie po prostu smutne, że autorka, która ma tak dobrą opinię, której nazwisko jest reklamą samą w sobie, zniżyła się do takiego poziomu.

Druga sprawa. Odnoszę wrażenie, że autorka stanęła w miejscu. Czytając każdą kolejną książę, jest ten sam schemat. Jakieś morderstwo, dwoje policjantów, jedno musi być mniej rozgarnięty. Musi pojawić się osoba, robiąca dochodzenie potajemnie, nawet dialogi wyglądają identyczne, z tą różnicą, że miejsce akcji i imiona postaci są pozmieniane. Wszystko inne tak samo. I owszem, na początku było naprawdę fajnie. Potyczki słowne, mnóstwo zabawnych dygresji. Tylko ileż można. Jeden trup, a sprawa ciągnie się przez całą książkę, przy czym, większość sprawy „odwala”, postronna postać, ponieważ policja jest mało ogarnięta w sprawie.

Miałam nadzieje, że fabuła książki będzie bardziej rozwinięta, coś nowego się pojawi, a tutaj na okrętkę to samo. Dużo słów, mało treści, ot, żeby leciały żarty jeden za drugim.

Ogólnie, patrząca to, co się dzieje, na rynku wydawniczym, odczuwam smutek. Tutaj spotykamy się z naśmiewaniem z partii rządzącej, gdzie indziej plakaty z wizerunkami obrazów. Czy naprawdę takie chwyty są potrzebne? Tyle marszów w sprawie tolerancji było. Ja się więc teraz pytam, gdzie jest ta tolerancja i szacunek? Nie jestem lesbijką, ale nie naśmiewam się z innych, dlaczego więc ateiście można naśmiewać się z wizerunków religijnych albo popierających konkretną partię z ich opozycji? Czy naprawdę w literaturze musi dojść do czegoś takiego? Bo jeśli tak, to ja chyba sobie odpuszczę czytanie nowości. Bo mnie nie interesuje, kto w kogo wierzy, kto, jaką partię popiera. Nie życzę sobie czytać podobnych rzeczy. Jest to po prostu niesmaczne.

Dział: Książki
piątek, 02 czerwiec 2017 10:12

Sadzimy las

„Smok Obibok poleca” to seria gier wydawnictwa Granna skierowana do dzieci w wieku wczesnoszkolnym i przedszkolnym. Jej celem jest przede wszystkim edukacja najmłodszych poprzez dobrą zabawę. Większość tytułów polecanych przez wesołego smoka to gry, które zwyciężyły w konkursie wydawnictwa „Wymyśl grę, zostań autorem Granny”. W tej recenzji chciałbym przybliżyć Wam według mnie najciekawszą pozycję pt. „Sadzimy las”, której autorką jest Katarzyna Wioska.

Jak wskazuje tytuł, wraz z naszymi dziećmi będziemy musieli stworzyć las, a dokładniej wyhodować drzewa, na których zadomowią się różne gatunki ptaków.

Strona wizualna

Granna przyzwyczaiła nas już do solidnych i porządnie wydanych gier. Nie inaczej jest w tym przypadku. W tekturowym pudełku odnajdziemy 40 elementów drzew, 20 ptaków, 4 plansze zagajnika oraz 3 żetony zwierząt. Wszystkie powyższe zostały wykonane z twardej tektury, dlatego z pewnością przetrwają wiele rozgrywek z dziećmi. Dodatkowo gra zawiera dwie kostki, czytelną i kolorową instrukcję oraz dwie niespodzianki: nasiona świerku w kopercie i edukacyjny plakat m.in. o tym, jak chronić las. Za szatę graficzną odpowiadało kilka osób: Agnieszka Kowalska, Maciej Szymanowicz, Małgorzata Parczewska i Sławomir Bejda. Wykonali oni kawał bardzo dobrej roboty i jak przystało na grę dla dzieci, ilustracje są kolorowe, wesołe i przyciągają wzrok.

sadzimy las 1

Cel i przebieg rozgrywki

Gra przeznaczona jest dla 4 graczy, w tym dla dzieci w wieku od 4 lat. Celem gry jest jak najszybsze wyhodowanie lasu składającego się z pięciu drzew. Każde gotowe drzewo składa się z dwóch elementów zielonych (podstawa i korona) oraz jednego ptaka.

Przed przystąpieniem do rozgrywki należy ułożyć trzy oddzielne stosy z elementami drzew. W pierwszym znajdą się podstawy, w drugim korony, a w trzecim ptaki. Następnie każdy z graczy otrzymuje planszę zagajnika z miejscami na drzewa.

Przebieg gry jest bardzo prosty do wytłumaczenia. Każdy z graczy po kolei rzuca dwiema kośćmi. Jedna z kostek oznacza stos, z którego pobiera się elementy. Druga z kostek pokazuje zaś, ile takich elementów możemy wziąć. Gracz sam decyduje, która kostka oznacza stos, a która elementy. Dodatkowym bonusem jest to, iż jeśli wypadną dwie takie same cyfry, zamiast tradycyjnego dobierania, możemy zdecydować się na wybór dowolnego jednego elementu. Szybki przykład: jeśli Zuzia wyrzuciła cyfry 2 i 3 może wziąć trzy elementy z drugiego stosu lub dwa elementy z trzeciego stosu. Jeśli zaś Zuzi udało się wyrzucić dwie cyfry 2, może wziąć dwa elementy z drugiego stosu lub jeden element z trzeciego stosu.

Małym utrudnieniem gry jest zasada, iż nie możemy wziąć elementu na zapas i wykorzystać później. Czyli jeśli nie mamy w naszym zagajniku żadnej podstawy drzewa, nie możemy wziąć korony, a tym bardziej ptaka.

Rozgrywkę oczywiście wygrywa osoba, która jako pierwsza skompletuje wszystkie pięć drzew w swoim lesie.

Ze starszymi dziećmi możemy również zagrać w zaawansowany wariant. W nim m.in. dzielimy ptaki na poszczególne gatunki oraz hodujemy tak drzewa, aby na każdym zamieszkał inny gatunek.

Wrażenia

Gra jest bardzo prosta w swoich zasadach. Według mnie można spróbować zasiąść do niej już z 3-latkiem. Bardzo fajnie został wymyślony mechanizm z rzutem kośćmi. Możliwość wyboru ogranicza jednocześnie losowość, zmusza do zastanowienia się i nawet kombinowania. Dziecko musi pomyśleć, czy woli najpierw wybierać same podstawy drzew, aby mieć później większe szanse na wylosowanie odpowiedniego elementu czy skupiać się na hodowaniu drzew pojedynczo w całości. Wielkim plusem tego tytułu jest również walor edukacyjny. Maluchy uczą się nie tylko rozpoznawania gatunków ptaków, ale również z wykorzystaniem plakatu dowiedzą się jak ważną rolę odgrywają lasy na świecie oraz kto je zamieszkuje.

Podsumowanie

„Sadzimy las” to wyjątkowa pozycja wśród gier skierowanych do najmłodszych graczy. Nie dość, że jest atrakcyjnie wydana, to w parze z dobrą zabawą idzie edukacja. Dzieci oprócz nabywania wiedzy o przyrodzie i ekologii, uczą się decyzyjności czy zasad fair play. Gra umożliwia naprawdę przyjemnie i relaksująco spędzić czas z dziećmi. Czego chcieć więcej? Szczerze polecam.

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 01 czerwiec 2017 12:40

Sherlock

Sherlock Holmes to postać wykreowana przez sir Arthura Conana Doyle’a. Nie ma chyba osoby, która by nie słyszała o tym detektywie obdarzonym nietypową umiejętnością dedukcji, niesamowitą intuicją oraz specyficznym charakterem. Od czasu pierwszego pojawienia się na łamach powieści „Studium w szkarłacie” w 1887 roku, Holmes był bohaterem wielu opowiadań, komiksów, filmów czy gier komputerowych. Dzięki wydawnictwu Granna polski gracz ma również okazję zapoznać się z południowokoreańską grą „Sherlock”. Choć nie jest ona oparta na przygodach Holmes’a, pozwala wcielić się w postać detektywa.

„Sherlock” został wydany przez Granna w ramach nowej serii pt. „Gry z pazurem”. Wszystkie tytuły charakteryzują kompaktowe wymiary pudełka, proste zasady oraz rozgrywka polegająca na wykazaniu się sprytem, blefem i umiejętnością logicznego myślenia.

Strona wizualna

W małym, ale solidnym pudełku znajdziemy 13 kart postaci. Każda z nich związana jest z opowiadaniami Doyle’a. Wśród nich są oczywiście: Sherlock Holmes, jego brat Mycroft, inspektor Hopkins czy doktor Watson. Dodatkowo gra zawiera cztery zasłonki, blok z kartkami do notowania wniosków ze śledztwa oraz krótką, ale rzeczową instrukcję. Autorem ilustracji na kartach i zasłonkach jest Vincent Dutrait. Pasują one do charakteru rozgrywki oraz pozwalają poczuć klimat zasnutego mgłą dziewiętnastowiecznego Londynu. Karty, jak i również zasłonki zostały wykonane solidnie, więc nie powinny po wielu rozgrywkach wyglądać na mocno wyeksploatowane.

shrelock granna2

Cel i przebieg rozgrywki

„Sherlock” to przede wszystkim gra dedukcyjna. Jej celem jest odgadnięcie kim jest przestępca, którego zasłonięta karta znajduje się na środku stołu. Czas rozgrywki jest krótki i zamyka się w 10-15 minutach w zależności od liczby graczy. Jak przystało na kompaktową grę, zasady są proste i można je wytłumaczyć nowym graczom w kilka minut.

Zabawa w detektywów rozpoczyna się od potasowania kart postaci. Spośród nich losowo oraz tak, aby nikt z graczy jej nie zobaczył wybierana jest jedna. To będzie poszukiwany przestępca. Pozostałe karty rozdajemy po równo wszystkim graczom. Dodatkowo każdy otrzymuje zasłonkę, za którą będzie mógł w tajemnicy przed pozostałymi wyłożyć swoje karty postaci oraz kartę do prowadzenia śledztwa.

Każda z postaci w grze dysponuje unikalnym zestawem atrybutów – znaczników. Ich ilość oraz typ widnieje na kartach. Mając wiedzę ile poszczególnym znaczników występuje na wszystkich kartach w grze, prowadzimy dochodzenie poprzez wykluczanie poszczególnych postaci z kręgu podejrzanych. W swojej turze każda osoba może wykonać jedną z trzech niżej wymienionych akcji, która przybliży do rozwiązania zagadki.

1. Śledztwo – graczy pyta wszystkich pozostałych uczestników o to, czy ich postacie posiadają dany atrybut na kartach. Pozostali zgodnie z prawdą muszą odpowiedzieć bez podawania konkretnej ilości znaczników.
2. Przesłuchanie – gracz pyta jednego wybranego uczestnika, ile ikonek konkretnego atrybutu posiadają sumarycznie jego postacie na kartach.
3. Oskarżenie – gracz głośno typuje przestępcę, którego karta leży na środku stołu. Sprawdza tak, aby reszta uczestników nie poznała tożsamości. Jeśli błędnie rozpozna postać, nadal zakrywa kartę i kończy grę. Jeśli odgadł, oczywiście wygrywa grę.

W prowadzeniu notatek pomocne są arkusze dochodzenia. Na nich mamy podpowiedzi odnośnie do ilości konkretnych atrybutów w grze oraz spis wszystkich postaci wraz ze znacznikami zawartymi na ich kartach. Dodatkowa ściągawka dotycząca możliwych do wykonania akcji widnieje na zasłonkach.
Osobny wariant gry został przygotowany dla rozgrywki dwuosobowej. Na środku stołu zamiast jednej, leżą trzy zakryte karty. Środkowa przedstawia poszukiwanego przestępcę. W związku z tą zmianą inny jest przebieg akcji Śledztwo. Gracz zamiast zadawania pytania wybiera jedną z dwóch kart leżących obok przestępcy i wymienia ją na jedną ze swoich. Taką akcję w sumie można przeprowadzić tylko dwa razy, czyli do czasu aż dwie karty zostaną wymienione.

Wrażenia i podsumowanie

Dużym plusem gry jest prosta mechanika, która jednak wymaga on graczy dedukcji i szybkiego myślenia. Podczas rozgrywki należy być ciągle skupionym oraz śledzić również odpowiedzi na pytania zadawane przez innych graczy. Choć początki są trudne, każdy zapewne wypracuje swój własny sposób na prowadzenie arkusza dochodzenia oraz własną strategię na stopniowe eliminowanie podejrzanych. Czasami warto zaryzykować i wcześniej wytypować przestępcę, choć może nie jesteśmy w 100% pewni. Niejednokrotnie zdarza się, iż pod koniec wszyscy uczestnicy są pewni co do jego tożsamości i o zwycięstwie decyduje kolejność rozgrywki danego gracza. Dlatego również w grze liczy się refleks.

Choć „Sherlock” charakteryzuje się dużą regrywalnością, dla osób których już znudził podstawowy, wyżej opisany wariant gry, autorzy przygotowali wersję zaawansowaną. Dochodzenie jest o wiele trudniejsze i dłuższe.
Podsumowując, jeśli szukacie gry estetycznie wykonanej, w której musicie sporo myśleć, kombinować i dedukować „Shrerlock” jest dla Was. Gra mocno wciąga i angażuje w rozgrywkę wszystkich uczestników. Wszystko to zaserwowane jest w klimacie dziewiętnastowiecznej Anglii. Choć jest to gra nieskomplikowana i prosta, dostarcza wiele dobrej zabawy graczom. Polecam.

Dział: Gry bez prądu
środa, 31 maj 2017 18:19

,,Projekt Królowa" - Dominika Rosik

Wspomnienia ciągle nam towarzyszą. Wszystko może je wywołać. Choćby były najgorsze, to i tak do nas powracają. Czasami wystarczy tylko jedna rzecz, innym razem wypowiedź - nie ważne co może przypomnieć nam jakiś wydarzenie z przeszłości, ono i tak znów nas zaatakuje. Wspomnienia dzielą się na dobre i złe - dobre to te, które sprawiają, że na naszej twarzy gości uśmiech i choć być może nasze serce wtedy znów zatapia się w smutku, to i tak towarzyszy mu wielka miłość, natomiast złe, to te, które ciągle nas niszczą, sprawiają, że nie możemy powstrzymać bólu, który do nas znów przyciągają. Czasami pragniemy zapomnieć o czymś, co zdarzyło się w przeszłości i wpłynęło na nas niesamowicie destrukcyjnie. Chcemy spokoju i bezpieczeństwa, których powracające wspomnienia nie gwarantują, a wręcz je zaburzają. Gdyby istniała tak możliwość, by wymazać to, co złe z naszej pamięci, czy bylibyście na to chętni? Powiem wam szczerze, że zastanawiałam się nieraz nad tym pytaniem i cały czas w moim umyśle kołacze tylko jedna odpowiedź - NIE. Choćby te wspomnienia były jak najgorsze, to przecież właśnie im zawdzięczam swoją siłę. Nie byłabym tą samą osobą, gdybym pozbyła się niektórych chwil ze swojej przeszłości... Zapraszam Was do zapoznania się z recenzją książki, która mnie niesamowicie zaskoczyła i zachwyciła. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek potrafi napisać tak dobrze skonstruowany debiut literacki. Najwyraźniej byłam w błędzie, bo powieść Dominiki Rosik pt. ,,Projekt Królowa" to wciągająca, idealnie dopracowana, intrygująca historia, która skradła całkowicie moje serce i sprawiła, że CHCĘ WIĘCEJ!

Dział: Książki
środa, 31 maj 2017 18:30

Nowa Gwiazda na Warsaw Comic Conie

Theon Greyjoy z Gry o Tron na Warsaw Comic Con

Na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem pierwszego w Polsce Warsaw Comic Conu zwiększa się obsada imprezy. Swój udział potwierdził właśnie Alfie Allen – szerokiej publiczności znany jako Theon Greyjoy z Gry o Tron. To kolejna wielka gwiazda tego serialu, którą będzie można spotkać w warszawskim Nadarzynie między 1 a 4 czerwca.

Dział: Konwenty
wtorek, 30 maj 2017 20:50

Biegacz

Zanim zapadłem w rwany, nerwowy sen, postanowiłem, że dam sobie wreszcie spokój z tą całą historią. Kim ja w końcu byłem, żeby uporczywie wracać do czegoś, czego nie rozumiałem i nie byłem w stanie wyjaśnić? Prostym belfrem, któremu przez chwilę wydawało się, że może zostać komisarzem Wallanderem. A w rzeczywistości wystawił się na pośmiewisko. Okrutne, bo podszyte krańcową naiwnością.

Muszę przyznać, że do pozycji pod tytułem „Biegacz” podchodziłam ostrożnie (z resztą, jak do większości polskiej literatury). Nie byłam pewna czy afery ekologiczne i komunistyczne tajemnice są konkretnie z mojej bajki. Dlatego byłam naprawdę miło zaskoczona kiedy okazało się, że Piotr Bojarski stworzył coś, co wciągnęło mnie od pierwszych stron. Chciałam od razu wiedzieć co tak naprawdę stało się z Janem Kucharskim i w jakie bagno wdepnął główny bohater.

Książka zaczyna się z pozoru niewinnie. Bogdan Popiołek, nauczyciel historii w gimnazjum, postanawia rozpocząć „karierę” biegacza. Truchtając w pobliskim lesie spotyka naburmuszonego, starszego jegomościa, który nie odpowiada na jego przywitanie. I pewnie szybko zapomniałby o tym spotkaniu, gdyby na następny dzień nie okazało się, że Jan Kucharski (bo tak nazywa się denat) nie żyje, a Popiołek był prawdopodobnie ostatnią osobą, która widziała go żywa. Jako porządny obywatel, Bogdan udaje się na policję w celu złożenia zeznań, gdzie niestety zostaje potraktowany jak zbzikowany staruszek. Główny bohater postanawia na własną rękę dowiedzieć się, co stało się tego feralnego dnia na leśnej ścieżce. Nie spodziewa się jednak, że jego zabawa w detektywa może skończyć się tragicznie również dla niego.

Piotr Bojarski stworzył świetny kryminał z genialnym podłożem historycznym (czasy komunizmu) oraz niezwykle realnym głównym bohaterem. Bogdan Popiołek jest bowiem zwykłym, szarym „Kowalskim”, który postanowił zabawić się trochę detektywa na stare lata. Ma wzloty i upadki. Widać, że nie jest to postać idealna, która radzi sobie w każdej sytuacji. Bojarski poprowadził fabułę tak, by jedna poszlaka wynikła z drugiej, ale nie zabrakło tam również ślepych zaułków i zwątpienia we własne możliwości.
Ciężko natomiast odnieść się do jakichkolwiek postaci drugoplanowych, bo odnoszę wrażenie, że ich zwyczajnie nie ma. Przewija nam się tle właściciel lokalnej gazety, inny gimnazjalny nauczyciel, sąsiad głównego bohatera. Nikt z nich jednak nie zrobił na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia.

Podsumowując. Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, aczkolwiek miała jeden minus – dość szybko domyśliłam się (mimo zawiłej fabuły) rozwiązania sprawy. Ale być może, to dlatego, że czytam za dużo kryminałów.

Dział: Książki