czerwiec 18, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

środa, 08 lipiec 2020 13:51

1633

„1632” był jedną z ciekawszych książek o przenoszeniu się w czasie. „1633” to drugi ton serii Erica Flinta i tym razem pisany jest w duecie z Davidem Weberem. Udało im się obudzić nadzieję na lepsze jutro w ciemnych czasach wojny 30-letniej i cud rajdu politycznego, a jednocześnie wyrazić lęk i niejasną sytuację geopolityczną XVII wieku.

W książce łatwo można wyłapać dwugłosowość, którą powoduje podwójne autorstwo. Weber i Flint w posłowiu zwracają uwagę, że nie było im łatwo pisać wspólnie przez wielokrotne przesyłanie i redagowanie nawzajem tekstów drogą mailową. Jednak mieli już na koncie współpracę, a praca nad książką przyniosła taką satysfakcję, że nie będzie to ich ostatnie wspólne dzieło. 

Co czeka czytelnika w 1633 roku i czymże on będzie różnił się od roku poprzedniego i poprzedniego tomu? Mieszkańcy Grantville i nowych Stanów Zjednoczonych już dobrze rozgościli się w XVII-wiecznej Europie. Podobnie jak w 1632 r. większość postaci wciąż jest dość stereotypowa, jednak widać ich rozwój, zwłaszcza dzierżących władzę, na których tym razem się bardziej skupimy. „1632” była książką kobiet, silnych kobiet, tym razem mamy raczej starcie silnych męskich charakterów: Amerykanów Mike’a, Simpsona i Jesse, Francuza Richelieu, Holendra Fryderyka Henryka, Anglika Cromwella, odrobinkę mniej Szweda Gustawa Adolfa. Ciekawą postacią w przyszłości może być jego córka, Krystyna, która tu gra epizodyczną, ale bardzo charakterystyczną rolę małej przyszłej władczyni. Podnoszenie profilu już wprowadzonych postaci, a nie wprowadzanie garnizonu nowych postaci było jedną z zalet tej książki. Ponieważ mają już pewne interakcje i własne historie, są bardziej dopracowane i złożone niż jakakolwiek nowa postać. To przeszło długą drogę do naprawienia największej wady pierwszej części – rzucenia czytelnika w naprawdę sporą grupę świeżych bohaterów, z których nie wiedzieliśmy który będzie tym kluczowym, a którego można zapomnieć.

Sporo tu dłużyzn i nie każdemu opisy historycznych niuansów, konotacji, zaszłości może wydawać się nudne, jednak dzięki temu możemy bardziej poczuć klimat roku 1633 w Europie. To, co naprawdę sprawia, że ta książka jest dobra, to sposób, w jaki autorzy radzą sobie z polityką i stosunkami zagranicznymi. Oto dobrzy ludzie zostają rzuceni w nieznany im świat i pod wpływem stresu, a czasem przypadku, pokonują tych „złych”. Takie historie zwykle kończą się bez żadnych szczegółów na temat tego, co dzieje się później. Jak wygląda następny dzień? Flint i Weber czerpią wydarzenia z poprzedniej książki i zaczynają pokazywać, dlaczego współczesna demokracja i wolności osobiste miałyby trudności z integracją z polityką opartą na 1600 monarchiach. Tym bardziej, że i wśród nowoczesnych, demokratycznych Amerykanów też zdarzają się zgrzyty, a nawet… rasizm. Z powodu całego upolitycznienia nie jest to książka typowo przygodowa. W rzeczywistości akcję stanowi ledwo końcowa, bardzo dobrze zaaranżowana bitwa.

Ta książka naprawdę wywyższyła swojego poprzednika i stworzyła złożony świat z wieloma możliwościami do dalszego rozwoju. Nic więc dziwnego, że autorzy zapowiadają już kolejne cztery części.
Dział: Książki
czwartek, 11 czerwiec 2020 13:03

Jedna krew

Fanów Stefana Dardy z pewnością ucieszy informacja, że na księgarnianych półkach już czeka na nich jego najnowsza powieść grozy. Po przygodzie z kryminałem autor wrócił do korzeni, czyli horroru mocno zakotwiczonego w dawnych wierzeniach, nadal obecnych w niewielkich, niemalże odciętych od wielkiego świata, wioskach. 

Żernica, niewielka wioska położona w samym sercu Bieszczad. Aż do lat osiemdziesiątych XX w. kultywowano zwyczaj, by zmarłym odcinać głowy, a ich serca przebijać żelaznymi zębami od bron. I to za milczącym przyzwoleniem miejscowego księdza... 

Jedenastoletniemu Wieńczykowi życie wywróciło się do góry nogami wraz z tragiczną śmiercią ukochanej kuzynki, Niki. Nie dość, że stracił najbliższą przyjaciółkę i jedyną osobę, której w pełni ufał, to wydarzenia, do których doszło tuż po jej śmierci, na zawsze skrzywiły jego psychikę. Przeżyta trauma nie pozwoliła mu cieszyć się życiem, wpłynęła też znacząco na jego rozchwianą psychikę i brak empatii.  

Mijają lata, a Wieńczyk z zagubionego chłopca wyrasta na burkliwego, zamkniętego w sobie mężczyznę, nadal żyjącego przeszłością i stłamszonego tęsknotą za Niką oraz wątpliwościami, co naprawdę wydarzyło się podczas jej pogrzebu. Pewnego dnia to co uważał za miniony już koszmar i wytwór własnej wyobraźni, powraca i to z siłą, która uderza w niego niczym obuchem.  

Już po ogólnym zarysie fabuły nietrudno się domyślić, że Darda postanowił sięgnąć po wątek wampiryczny. Co ciekawe, owe wampiryczne pochówki, do których nawiązuje w swojej powieści, sa jak najbardziej oparte na faktach. Zachowały się liczne źródła, które potwierdzają, że na terenie znacznej części Bieszczad stosowano tego rodzaju sposoby ochrony przed “podejrzanymi” zmarłymi. Najstarsze sięgają XVI wieku.  

To co dodał autor od siebie, to źródło wampirzej klątwy. Nie każdy zmarły okazuje się przecież powracającym zza grobu demonem. Co więc powoduje, że krew danej osoby staje się “skażona” i nie pozwala mu zaznać spokoju aż nasyci pragnienie cudzą krwią? To musicie już odkryć sami, kiedy sięgniecie po książkę 

Jedna krew nie jest przy tym jedynie horrorem, w zależności od interpretacji i nastawienia możemy bowiem potraktować ją jako opowieść o mocno zwichrowanym, psychopatycznym umyśle, tworzącym własną wersję rzeczywistości. Czy to co widzi Wieńczyk jest prawdziwe, czy jest jedynie wytworem jego wykoślawionych wspomnień i problemów psychicznych? Czy nie traktuje on informacji o wampirach jedynie jako pretekstu, by popuścić sobie samokontrolę. Daje to do myślenia, tym bardziej, że szybko wychodzi na jaw, ży główny bohater jest człowiekiem mocno zaburzonym. 

Powieść nie przeraziła mnie, nie sprawiła, że nie spałam w nocy po jej lekturze (o to już niestety coraz trudniej), ale wywołała za to niepokój, niezbędny podczas lektury dobrej powieści grozy. Jeśli podobał Wam się Dom na Wyrębach, spodoba Wam się również Jedna krew. 

Dział: Książki
wtorek, 26 maj 2020 18:25

Ja cię kocham, a ty miau

Strach ma wielkie oczy. Ale kot ma większe!

 

Katarzyna Berenika Miszczuk to pisarka, która już niejednokrotnie zaskakiwała mnie swoimi pomysłami. Doskonale czuje się w każdym gatunku, od fantastyki, poprzez thrillery i romanse, aż po kryminały. Takiej jednak książki jak „Ja cię kocham, a ty miau” w życiu bym się nie spodziewała. 

 

Zarys fabuły

 

Lord jest kotem, a konkretnie wielkim kocurem. Mieszka ze swoją ukochaną właścicielką Alą. Kobieta jest artystką, która swoimi akwarelami ozdabia książeczki dla najmłodszych. Gdy jej wieloletni chłopak oznajmia, że wyjeżdża do Niemiec i nie zamierza jej ze sobą zabierać, Ala decyduje się na desperacki krok. Zamierza wziąć udział w konkursie dla artystów, w którym stawką jest milionowy spadek ekscentrycznego konesera sztuki. Kiedy jednak chodzi o duże pieniądze, można się spodziewać, że prędzej czy później padną trupy. Problem w tym, że jedynym świadkiem zdarzeń jest… Lord. 

 

Moja opinia i przemyślenia

 

Przyznam, że na początku lektury myślałam sobie tak: „co to do licha ma być?”. Szybko jednak wciągnęłam się w fabułę (mniej więcej wtedy, kiedy jako czytelniczka dowiedziałam się o konkursie). Jeszcze chwilę później zupełnie przepadłam i nie odłożyłam książki, aż nie skończyłam czytać. Bawiłam się doskonale. Wygląda na to, że niezależnie od tego, co napisze Katarzyna Berenika Miszczuk, każda jej książka będzie miała w sobie magię. Pisarka ma też wyborne poczucie humoru. 

 

„Ja cię kocham, a ty miau” to kryminalna komedia w całości przedstawiona z punktu widzenia kota. Mimo że w książce gęsto ścielą się trupy, to podchodzimy do nich z zupełnie zimną krwią, bo przecież co mogą interesować one kota? Lord dba wyłącznie o interesy własne i swojej ukochanej właścicielki. Nadaje to powieści niezwykle interesujący klimat i wprawia czytelnika w nietypowy nastrój. Jest zabawnie, pojawia się szczypta romantyzmu zaś niektóre elementy mrożą krew w żyłach. Książka zdecydowanie przez cały czas trzyma czytelnika w napięciu. 

 

Podsumowanie

 

Lekturę tytułu „Ja cię kocham, a ty miau” polecam z całego serca. Przy powieści można bardzo przyjemnie spędzić czas, zupełnie zapominając o zwykłej codzienności. Uwielbiam książki spod pióra Katarzyny Bereniki Miszczuk, a ta nie należy do wyjątków. Zdecydowanie warto poznać przygody Lorda i jego właścicielki Ali. Myślę, że każdy czytelnik bez trudu się z nimi zaprzyjaźni. Za to Lord z pewnością w jednym względzie ma stuprocentową rację - nie sposób go nie polubić. „Ja cię kocham, a ty miau” to powieść, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. 

Dział: Książki
czwartek, 21 maj 2020 00:57

Zapowiedź: "Zdradziecka królowa"

Kiedy mąż Lary został wzięty do niewoli, ona sama myślała tylko o jednym: „Zrobię wszystko, co konieczne, by cię uwolnić”.

Dział: Książki
środa, 13 maj 2020 20:52

Zmyślenie

"Łatwo jest patrzeć na sytuację z zewnątrz i wydawać sądy na temat życia innych ludzi."

Thriller przyjemnie wypełnił wieczór, chętnie przebywałam w jego świecie, dałam się wciągnąć w niepokojące nuty klimatu. Jess Ryder zgrabnie wytwarza atmosferę niepewności i uczuciowych zawirowań. Wprowadza główną bohaterkę w stan odbiegający od spokojnej codzienności, wystawia na niebezpieczną próbę, zmusza do osobliwych zachowań. Autorka umiejętnie podgrzewa napięcie i niecierpliwość poznawania kolejnych stron. Dobrze bawiłam się zwłaszcza podczas docierania do sekretów i tajemnic, których w powieści nie brakuje. Każda postać wnosi elementy kłamstwa i niedomówień, ukrywa coś przed światem i bliskimi, stara się ponownie poskładać własne życie. Ryder potrafi zaskoczyć obrotem spraw, sprawić, że białe staje się czarnym, zaś czarne ukazuje wiele odcieni szarości. Nie wszystkie składowe scenariusza zdarzeń w pełni przekonały, podobnie jak momentami naiwne zachowania Stelli, ale przy tego typu rozrywce liczymy właśnie na coś mniej realnego, a nawet irracjonalnego. Wolałabym też otrzymać bardziej prawdopodobne zak
ończenie, bo to zaproponowane nadaje jedynie na fikcyjnych falach, ale i ono wpasowuje się w klimat powieści. Sporo drobnych nieścisłości, jakby naciągnięć na siłę, wymykania się prawu i zdrowemu rozsądkowi, jednak w całościowym spojrzeniu, wszystko zręcznie się ze sobą łączy, trzyma jednolity ton i nie razi nielogicznościami.

Nevansey, podstarzały nadmorski kurort, przyciągnął dwójkę młodych Londyńczyków. Wybrali nieruchomość Westhill House jako nową rodzinną siedzibę. Budynek jest jednak w opłakanym stanie i wymaga generalnego remontu. Jess Ryder ciekawie ukazuje, jak mocno spokojne życie uzależnione jest od dobrze zorganizowanej przestrzeni codzienności. Wydaje się, że bałagan związany z adoptowaniem pomieszczeń do zamieszkania w pewien sposób przekłada się też na chaos w relacjach kobiety i mężczyzny. W zasadzie wszystko wokół i w nich nosi znamiona tykającej bomby, która za sprawą lekkiego dotknięcia może wybuchnąć, a skutki jej rażenia będą ogromne. Najpierw spodziewałam się zogniskowania na kontaktach Stelli i Jacka, ale szybko przekonałam się, że to nie w tym kierunku przebiegać będzie akcja. Dochodzą nowe osoby, których obecność diametralnie zmienia barwy powieści, zaś przeszłe zdarzenia domagają się odkrycia, wyjaśnienia i interpretacji. Fascynujące, że autorka nie uwalnia postaci od aury tajemnic, a jedynie pozwala się im z nimi zmierzyć, jednocześnie jakby podkreśla, że sekrety potrafią się mnożyć i ewoluować w dynamicznych i nieoczekiwanych kierunkach.

Dział: Książki
sobota, 09 maj 2020 11:53

Skażenie

Biorąc do ręki ten cieniutki komiks z zakutym w mechaniczną, steampunkową zbroję osiłkiem raczej nie spodziewałabym się znaleźć w wiktoriańskiej Anglii. A jednak właśnie to ona jest tłem tego tomu. Ona, Sherlock Holmes i… zombie. Ale to nie wszystko, bo ktoś przecież ten zombiegenny wirus musiał wypuścić. Ktoś, kto zaraz na początku mierzy do królewskich gwardzistów na barykadach. Czy lepsza jest śmierć od spotkania z tłumem krwiożerczych zombiech czy może kulka snajpera czającego się gdzieś na londyńskich dachach? W sumie śmierć to śmierć, ale Londynu trochę szkoda...

Oto wizja nie do pozazdroszczenia dla stolicy Anglii: oto hordy nieumarłych, stworzone przez atak wirusa, pustoszą budynki, zabijają ludzi, palą pustostany. Londyn jęczy, płacze. Jednak gdzieś są jeszcze przylądki wolne od zarazy. To do nich podąża nieczynnym tunelem metra Sherlock, by dołączyć nie tylko do najważniejszych oficjeli w państwie, ale przede wszystkim ocalić miasto.

Sytuacja jest nie do pozazdroszczenia, bo nawet nie ma jak poradzić się rannego Watsona. Można liczyć tylko na spryt detektywa z Baker Street, kapitana Mycrofta i… Doktora Jekylla. Tym razem Holmes ramię w ramię z tym szalonym naukowcem będzie walczył nie tylko o Londyn, ale i o własne człowieczeństwo. Tym razem Holmes nie tylko będzie dedukował, ale i narażał własne życie i zdrowie.

Pod względem graficznym niesamowita jest nie tylko okładka projektu Ronana Toulhoata, ale jestem pod wrażeniem kreski. Sceny batalistyczne i walk są realistyczne, kuleje trochę projekt postaci po przemianie dokonanej przy pomocy szczepionki. Kadry są szczegółowe, w stonowanej kolorystyce Axela Gonzalabo. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to błąd w podanym imieniu rysownika na okładce.

Historia pozostaje spójna, bez przestojów w scenariuszu, napięcia dawkowane w racjonalnych dozach, a te rzadkie bardziej dramatyczne chwile z Holmesem w roli głównej sprawiają, że wydaje się on być bardziej ludzkim niż był przedstawiony w literaturze. Eksperyment reżyserski Sylvaina Cordurie się zdecydowanie udał. Dzięki temu otrzymujemy świetną detektywistyczną przygodę z wątkiem batalistycznym i z zombie bez pogrążania się w fantastyce! To jest to co lubię.

Dział: Komiksy
wtorek, 28 kwiecień 2020 15:28

"Demony zemsty" pod patronatem Secretum

Pułkownikowi Razumowskiemu nie będzie dane spokojnie powrócić do zdrowia po zamachu Abakumova i spotkaniu z Qingbao. Nagła choroba Stalina rozpoczyna bezlitosną rozgrywkę, w której Razumowski odegra kompletnie niechcianą, choć znaczącą rolę. Pułkownik musi poradzić sobie z czekistami, Berią, zwolennikami monarchii z "Białego Kremla", błatnymi, triadami, przeszłością własnej rodziny i nieśmiertelnymi z seksty Doskonałych.   Prawdopodobnie najrozsądniej zrobiłby przykładając do skroni lufę tokariewa i pociągając za spust. Ale nie ma na to  czasu...

Dział: Patronaty
piątek, 24 kwiecień 2020 15:25

Premiera: Demony zemsty. Beria

Pułkownikowi Razumowskiemu nie będzie dane spokojnie powrócić do zdrowia po zamachu Abakumova i spotkaniu z Qingbao. Nagła choroba Stalina rozpoczyna bezlitosną rozgrywkę, w której Razumowski odegra kompletnie niechcianą, choć znaczącą rolę. Pułkownik musi poradzić sobie z czekistami, Berią, zwolennikami monarchii z "Białego Kremla", błatnymi, triadami, przeszłością własnej rodziny i nieśmiertelnymi z seksty Doskonałych.   Prawdopodobnie najrozsądniej zrobiłby przykładając do skroni lufę tokariewa i pociągając za spust. Ale nie ma na to  czasu...

Dział: Patronaty
poniedziałek, 20 kwiecień 2020 09:45

Zostawić ślad

Paulina Gudejko z zawodu jest dziennikarką, acz aktualnie bezrobotną; otrzymanie wypowiedzenia zmobilizowało ją do poważnego podejścia do stworzenia własnej powieści, na co zbierała się już od dłuższego czasu. Nie zastanawiając się długo rezerwuje domek w małej miejscowości o nazwie Mory, zabiera swojego psa, pakuje trochę rzeczy i rusza w podróż. Na miejscu odbiera klucze i spokojnie przenosi swoje rzeczy do niewielkiego domku. Nie dane jest jej jednak skupić się na przyszłym dziele- już następnego ranka puka do niej policja pytając, czy nie widziała niczego podejrzanego. Okazuje się, że w lesie, przy nazwanym przez miejscowych Jeziorze Filipka (przez wzgląd na utonięcie chłopca, do którego doszło kilka lat wcześniej), odnaleziono ludzkie zwłoki. Ktoś zamordował jednego z mieszkańców, odcinając mu prawą dłoń. Dla małej społeczności Mor morderstwo jest niecodziennym, szokującym zdarzeniem; każdy zna każdego, nikt na pierwszy rzut oka nie miał powodu, aby pozbawiać życia właściciela miejscowej piekarni. Sprawcą musi być więc ktoś przyjezdny, ale... czy na pewno? Paulina czuje "dziennikarskie przyciąganie", wie, że opisanie tak specyficznej sprawy prosto z miejsca zdarzenia mogłoby pomóc jej w znalezieniu pracy w swoim fachu. Dlatego tak bardzo cieszy się, gdy może dołączyć do jednoosobowego (do tej pory) zespołu lokalnej gazety. Gudejko czuje, że to sprawa dla niej. Nie wie, że ktoś skrupulatnie odnotowuje każdy jej krok.

Nie ma to jak mała miejscowość, w której dochodzi do morderstwa: społeczność jest w szoku, solidarnie bronią siebie nawzajem (no chyba, że mieszka tam jeszcze jakiś dziwak, którego zazwyczaj obarcza się winą za całe zło tego świata), a strzałę podejrzliwości kierują przeciwko obcym, przyjezdnym. Pochodzę ze wsi i pewnie gdyby w mojej miejscowości doszło do morderstwa, a policja nie miałaby żadnych śladów, to zapewne również mieszkańcy zrzucaliby winę na przyjezdnych. Wiecie, działa wspomniana już zasada, że każdy zna każdego i gotów jest poręczyć własnym życiem za czyjąś niewinność. No chyba, że akurat trafi na osobę, z którą się jest w odwiecznym konflikcie- wtedy może być różnie. Dziennikarka Paulina Gudejko i tak miała szczęście, że nie znalazła się na celowniku mieszkańców Mor- w końcu do morderstwa doszło krótko po jej przyjeździe. I kobieta od razu wie, że powieść będzie musiała jeszcze zaczekać, bo oto niespodziewanie otworzyła się przed nią szansa na powrót do pracy zawodowej; wystarczy tylko skontaktować się z właścicielką miejscowej gazety i podsunąć własną kandydaturę. 

Przyznam szczerze, że choć książka ma niecałe trzysta stron, to czytałam ją o wiele dłużej niż inne pozycje o tej objętości. Dlaczego? Otóż historia jakoś mnie nie wciągnęła, czegoś było mi ciągle brak- może tego magicznego dreszczyku emocji, zgrozy? A już na pewno jakiejś solidnej intrygi, która wprawiłaby mnie w stan ekscytacji. Tutaj wszystko idzie zgodnie z planem, jest bardzo wyważone, jakby pisane w zgodzie z konspektem, bez nadmiernych szaleństw. Nawet atak na Gudejko nie był jakiś szalenie zatrważający czy trzymający w napięciu. No dobrze, zasadniczo Zostawić ślad posiada wszystkie elementy thrillera, aczkolwiek brak w tym jakiejś emocjonalności, umiejętności budowania napięcia. Jak już wspomniałam, ta historia po prostu się toczy, a my razem z nią. I nawet zakończenie (choć muszę przyznać, że nie stawiałabym na tę akurat osobę) nie jest szokujące, a motywu - po dostarczeniu nam przez autorkę kilku fragmentów- możemy domyślić się sami. Sprawca nie jest jakimś wytrawnym spiskowcem, choć wodzi za nos miejscowych stróżów prawa. Pióro pani Wilmowskiej jest przyjemne, nie rażą po oczach żadne błędy składniowe (co niestety zdarza się coraz częściej w innych książkach), choć rzekłabym, że bliżej mu do powieści obyczajowych, niż thrillerów. Ale przecież każdy może spróbować swoich sił w danym gatunku, prawda?

Reasumując, Zostawić ślad jest owszem, thrillerem, ale bardzo lekkim. Osoby o słabszych nerwach mogą bez strachu sięgnąć po tę pozycję, bo nawet brutalnie okaleczone zwłoki jakoś nie odstręczają tak, jak dotychczas. Jeżeli ktoś "siedzi" w owym gatunku, to raczej poczuje niedosyt- radziłabym skierować uwagę gdzieś indziej. 

 

Dział: Książki
poniedziałek, 20 kwiecień 2020 09:42

Piętno

W Zielonej Górze ktoś bestialsko morduje ludzi; i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego dla śledczych pracujących nad sprawą, gdyby nie fakt, iż sprawca nie kryje twarzy przed kamerami monitoringu- ba, wręcz przeciwnie, patrzy prosto w ich obiektyw. Policja identyfikuje go jako Filipa, jednego ze sławniejszych, zielonogórkich lekarzy. A jednak nie mogą trafić na miejsce jego obecnego pobytu.

Inspektor Romuald Czarnecki wraz ze swoimi współpracownikami tworzą niemalże perfekcyjną grupę dochodzeniową do trudnych zadań. Wie, że może im ufać- wielokrotnie sprawdzili się w innych tego typu sprawach. Zwołując zebranie pracownicze jeszcze nie wie, że czeka go ogromna niespodzianka. Pukanie do drzwi zapowiada nowe informacje; osoba, która staje na progu ich sali, budzi ogromny szok. Sprawca sam pakuje się w ręce policji?! Nic bardziej mylnego... Igor Brudny (bo to właśnie on postanowił dołączyć do zielonogórskiego zespołu śledczych) jest bliźnaczo podobny do mordercy i to jedyne, co go z nim łączy. Jest gliną, pracującym i żyjącym na co dzień w Warszawie, choć jego korzenie sięgają Zielonej Góry. Tylko pogoń za nieuchwytnym sprawcą sprawia, iż postanowił ponownie pojawić się w mieście, gdzie pozostawił demony przeszłości.

Czarnecki nie wie, na ile może ufać Brudnemu. Żaden z nich nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego Igor jest lustrzanym odbiciem Filipa, oskarżonego. Warszawiak zdaje sobie jednak sprawę z tego, iż rozwiązanie morderczej zagadki może tkwić w mrokach jego przeszłości.

Kilka lat temu miałam okazję zapoznać się z książką o niezwykle intrygującym tytule Droga do piekła. Wciąż wspominam ją z nostalgią- była bardzo dobra, wręcz świetna. Autor pogrywał sobie z czytelnikiem, wprowadzając go do świata, który za żadne skarby nie mógłby być realny. A jak to się skończyło wie każdy, kto również po ową lekturę sięgnął. Teraz, gdy tylko pojawiła się okazja przeczytania nowości od pana Przemysława Piotrowskiego, nie zastanawiałam się ani sekundy. Czekałam na powtórkę z tego emocjonalnego rollercoaster’a. I otrzymałam ją. Jazda bez trzymanki!

Igor Brudny w żadnym wypadku nie zamierzał pojawiać się w Zielonej Górze. Tamten etap zamknął już dawno, starając się zatrzeć złe wspomnienia nieprzerwaną pracą. To informacja od jego przyjaciółki sprawia, iż musi podjąć trudną decyzję o tymaczowym powrocie- kobieta pokazuje mu zdjęcia z monitoringu, na którym bliźniaczo podobny do niego mężczyzna morduje. Oboje zdają sobie sprawę, iż wywołają one ogromne poruszenie wśród dziennikarzy, jak również tamtejszej policji. Stąd też decyzja o wyruszeniu w podróż, na końcu której być może czeka rozwiązanie zagadki.

Przeczytałam tę książkę jednym tchem. Przez całą lekturę autor pogrywa z nami, kierując naszą uwagę na różnorodne detale, tkając piękną sieć intryg i kłamstw. Nie wiedziałam, czy mordercą jest człowiek z krwi i kości, czy za zakrętem czeka na mnie istota nie z tego świata (co prawda w każdej książce doszukuję się wątków paranormalnych, ale w tym przypadku nie jest to trudne). Zazwyczaj w tego typu lekturach kieruje się uwagę odbiorcy na przeszłość głównego bohatera i Piętno nie stanowi wyjątku. Dobrze czy źle- rozstrzygnijcie sami, jak dla mnie ta „powtarzalność” nie stanowiła żadnego problemu. Tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić- akcja wartko rwie przed siebie, bohaterowie są ciekawie skonstruowani, a wydarzenia noszą znamiona lekkiego odrealnienia. Nie sposób się nudzić. Wszystko zgrabnie się ze sobą łączy, pióro naszego polskiego autora jest przyjemne, dzięki czemu nie kręciłam nosem na żadne słowne „kwiatki”. A co najciekawsze, nowość od pana Piotrowskiego to pierwszy tom nowej serii, w której –mam takie przeczucie- odnajdę coś dla siebie.

Pan Przemysław Piotrowski pisze dobrze, ba- nawet bardzo. Zdecydowanie zachęcam do zapoznania się ze wspomnianą już Drogą do piekła i sądzę, że wówczas tego autora nie trzeba będzie już polecać, gdyż po Piętno sięgniecie już z własnej, nieprzymuszonej woli. Oby tak dalej!

Dział: Książki