Rezultaty wyszukiwania dla: przygoda

poniedziałek, 27 kwiecień 2009 14:18

Wyspa Nim

„Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew…” a dokładniej – pośród palm. Dla większości z nas miejsce o którym marzymy, gdzie chcemy oddać się chwilom wytchnienia i zapomnienia, odpocząć od codziennego zabiegania i otaczającego nas zgiełku. Dla Nim, małej dziewczynki, to miejsce jest domem praktycznie od urodzenia. Na egzotycznej, bezludnej wyspie pośrodku błękitnego Pacyfiku mieszka wraz z ojcem, naukowcem piszącym artykuły dla National Geographic.

Dzika dżungla, jak i lazurowe wybrzeża są jej wielkim placem zabaw, gdzie za przyjaciół ma jaszczurkę agamę brodatą oraz lwa morskiego. Kiedy jej ojciec – Jack - wypływa na morze w celach badawczych, Nim zostaje sama zdana tylko na siebie. Prawdziwą sielankę przerywa sztorm, przez który zanika kontakt z naukowcem. Kiedy ten nie wraca do domu w wyznaczonym terminie, dziewczynka zaczyna szukać pomocy. Przypadkowo nawiązuje kontakt mailowy z autorką jej ulubionej serii książek przygodowych, których bohaterem jest istny Indiana Jones - Alex Rover. Podając się za asystentkę ojca namawia pisarkę do przybycia na wyspę. Cierpiąca na fobię przestrzeni, pełna urojeń i lęków, kobieta wyrusza w podróż swego życia, mając tylko współrzędne geograficzne wyspy.

W „Wyspie Nim” przygoda przeplata się z baśniowymi motywami, wykreowanymi przez wyobraźnię młodej bohaterki, jak i również halucynacjami pisarki, która wszędzie widzi i prowadzi dialogi z postacią ze swojej książki. Przedstawiona rzeczywistość jednak zbytnio odbiega od realności. Po pierwsze w oczy rzuca się kwestia rodzicielskiej opiekuńczości. Z założenia film skierowany jest do młodszej publiczności, a lekkim nietaktem jest to, że ojciec zostawia córkę na kilka dni samą na wyspie, zamiast liczyć się z tym, że dzikość natury nigdy nie jest przewidywalna. Podobnie sytuacja ma się z nauczaniem Nim, dla której głównym źródłem wiedzy są przygodowe książki oraz felietony w magazynach geograficznych. I jak tu teraz wytłumaczyć najmłodszym ten konflikt dydaktyczny? Kolejna sprawą jest niezwykła inteligencja zwierzęcych przyjaciół Nim. Ptak, morski ssak czy nawet gad zachowują mądrzej od niejednego tresowanego bohatera objazdowego cyrku, nie wspominając o naszych domowych pupilach. Dla dziecka oglądanie wybryków zwierzaków może być jednak dobrą rozrywką. Tak więc „supercórka” z jednej strony niesamowicie odważna, pomysłowa i samodzielna, z drugiej zaś głupiutka (żeby w wieku 11 lat myśleć, że się koresponduje ze swoim ulubionym bohaterem książkowym?) potrafi zainteresować widza swoją osobowością.

Kolejną ważną postacią dla fabuły filmu jest Alexandra Rover. Można w niej odnaleźć parę podobieństw do małej Nim. Po pierwsze łączy ich wyobraźnia, przez którą pisarka traci kontakt z rzeczywistością. Na każdym kroku swojej podróży rozmawia ze swoim wyimaginowanym przyjacielem, a nawet, z czego wyszła dość komiczna scena, dochodzi pomiędzy nimi do przepychanki. Po drugie obydwie bohaterką wykazały się odwagą. Kobieta, która przez kilka ostatnich miesięcy nie wychodzi z domu, panicznie boi się miejskich przestrzeni i otaczającego ją świata, pokonuje swoje fobie i wyrusza z pomocą dziewczynce w nieznane.

Przejdźmy teraz do pozytywnych elementów filmu. Na pewno dużym plusem są urzekające zdjęcia. Piękne krajobrazy, dużo słońca naprawdę sprawiają, że bardzo łatwo wczuć się w rajski klimat i ponieść się przygodzie. Podobnie jest z muzyką, która pasuje do charakteru filmu, odpowiednio komponując się z humorystycznymi scenami czy stopniując dramaturgię.

Ze swojej strony nie mam większych uwag odnośnie gry aktorskiej. Gerard Butler po rolach w „300” czy „P.S. Kocham Cię” tym razem jako Jack i Alex Rover udowadnia, że potrafi również być aktorem kina familijnego. Abigail Breslin, wcześniej nominowana do Oscara za „Małą Miss”, nawet z wyglądu pasuje do roli takiej głupiutkiej bohaterki. Ja osobiście cały czas mam ją przed oczami jako Olivie, dziewczynkę z dużymi okularami, z „Małej Miss”. Największy problem miałem z przekonaniem się co do gry aktorskiej Jodie Foster jako Alexandry Rover. Do tej pory znana z dramatycznych postaci tym razem wprowadzała humorystyczny element do filmu. Może jedynie po doświadczeniach przy „Azylu” czy „Planie lotu” nie miała problemów z odegraniem agorafobii.

Na koniec kilka słów o polskiej edycji oraz wydaniu DVD. Z powodu przedziału wiekowego dla jakiego film jest przeznaczony, mieliśmy okazję obejrzeć go z polskim dubbingiem. W porównaniu do filmów animowanych, nasz rodzimy dubbing filmowy stoi raczej na niskim poziomie. Rzadko udaje się dopasować barwy głosów do postaci. Również tym razem nie było niespodzianek. Nawet sam Robert Więckiewicz jako Jack/Alex Rover nie uratował polskiej ekipy. Kolejna uwaga dotyczy wydania DVD. Jak na taki obraz z pięknymi widokami, format obrazu 4:3 to zdecydowanie za mało. W dzisiejszych czasach i przy nowych produkcjach, przy panoramicznych telewizorach, 16:9 jest już raczej standardem.

Podsumowując duet reżyserski: Jennifer Flackett - Mark Levin, zaserwował nam przyjemnie opowiedzianą historię baśniowo-przygodową. Warto wczuć się w egzotyczny klimat wyspy i zasiąść w kinie lub przed domowym ekranem wraz z dziećmi, przymknąć oko na niedociągnięcia i na koniec sprostować młodym widzom morał filmu rozwiewając dydaktyczne problemy.

Dział: Filmy
czwartek, 27 sierpień 2009 13:54

Bye Now

„Bye Now” to manga naszej rodzimej produkcji. Jej autorkami są Marta i Urszula Ostrowskie, pracujące pod pseudonimem Maous. Jest to zabawna przygodowa historia z odrobiną fantastyki. Głównymi bohaterkami serii są trzy młode dziewczyny: Linda, May oraz Des. Będąc absolwentkami prestiżowej Akademii ... Złodziejskiej tworzą całkiem niezwykły, żeński gang, kradnąc na zlecenie i dla przyjemności.

Warto wspomnieć, iż różne charaktery i zdolności dziewcząt tworzą istną wybuchową mieszankę. Linda wydaje się być „mózgiem” całego gangu, Des to osoba mająca bzika na punkcie swojego wyglądu, szczególnie z powodu metalowych implantów zastępujących ... biust, zaś May posiada oryginalne poczucie humoru.

Nasza wspólna przygoda rozpoczyna się w momencie, kiedy samochód trójki złodziejek psuje się na środku pustyni. Z kłopotliwej sytuacji dziewczęta ratuje mechanik Romero, który znienacka zjawia się ze swoim wozem holowniczym. Jednak one wykorzystując naiwność chłopaka kradną mu z warsztatu nowoczesny tir-poduszkowiec „Wave Flower”. Przypadkowo w jednym z barów spotykają słynnego najszybszego rewolwerowca Seta Sero, z którym zawierając umowę i wyruszają w poszukiwaniu legendarnego skarbu. Jak nietrudno się domyślić ich wspólna wyprawa pełna będzie komicznych sytuacji i być może małego romansu?

„Bye Now” jako polska manga na tle japońskich i koreańskich komiksów wypadła wcale nie najgorzej. Autorki serwują nam ciekawie rozpoczynająca się historię (zobaczymy jak fabuła ułoży się w kolejnych epizodach, gdyż pisząc tą recenzję jestem po lekturze pierwszego tomu). Nie zabrakło w niej humoru słownego jak i sytuacyjnego oraz pobocznych wątków (np. epizod o tragicznym wypadku Des, w którym straciła swoje piersi i została zakwalifikowana w Akademii jako cyborg).

Kreska w „Bye Now” nie stoi na tak wysokim poziomie jak fabuła. Jest mało szczegółowa oraz czasami „kanciasta”. Ładnie prezentują się jedynie kadrowe, cieniowane rysunki (np. ten rozpoczynający komiks).

Podsumowując „Bye Now” to komiks tworzony przez kobiety, o kobietach i skierowany głównie do młodszych przedstawicielek płci pięknej. Humorystyczna fabuła rozbawi zapewne niejedną osobę. Mam nadzieje że z tomu na tom seria będzie coraz to lepsza.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 27 luty 2012 13:20

Kuroshitsuji #03

Mroczny klimat Wiktoriańskiej Anglii. Nierozwikłane zagadki i tajemnice. Czarny humor. Dalsze losy młodego hrabiego Ciela Phantomhive i jego nadzwyczajnego kamerdynera, Sebastiana. Co może skłonić człowieka do tego, by zawarł pakt z demonem? Przyczyn jest wiele, ale konsekwencja tylko jedna – traci się duszę.

Tym razem, trzeci tom mangi „Kuroshitsuji” (mrocznego kamerdynera), nosi podtytuł Kuroninja (mroczny ninja). „W barwnym mieście Edo Oniwaban (ninja specjalizujący się w szpiegostwie i wywiadzie, otrzymywał rozkazy bezpośrednio od szoguna)Sebastian obnaża złe uczynki lokalnych urzędników w porywającej opowieści o ninja! …albo i nie.” – głosi napis z tyłu okładki. Oczywiście i tym razem skłaniamy się ku opcji „albo i nie”, ponieważ manga jest zupełnie o czym innym.

Fabuła rozpoczyna się w środku akcji – tam, gdzie skończył się drugi tom. Sebastian walczy z Ponurym Żniwiarzem. Grafika kamerdynera-demona z piłą mechaniczną w rękach to widok niezapomniany. Poproszę o plakat z tej strony! Podczas walki, która sama w sobie zajmuje mniej więcej pół tomu, poznajemy wspomnienia ciotki Ciela, dowiadujemy się jak została „Czerwoną damą” oraz co nią tak naprawdę kieruje. Grell Sutcliff (mroczny żniwiarz płci pięknej) próbuje zajrzeć również we wspomnienia Sebastiana, ale okazuje się, że wszystko co znajduje, to pamięć o roku u boku Ciela, oraz wpadkach jego nieporadnej służby, czym jest naprawdę bardzo zawiedziona. Walka kończy się epicko – autorka idealnie wykorzystuje wzniosły moment, który wielu twórcom epopei narodowych wychodzi niezamierzenie zabawnie, by znowu wprowadzić swój nietypowy, czarny humor. Na koniec otrzymujemy kolejne strzępki do układanki pod tytułem „kim tak naprawdę jest Sebastian i co łączy go z młodym hrabią?”. Zagadka Kuby Rozprówacza zostaje wyjaśniona, a nasi bohaterowie w Londynie nie mają już nic więcej do roboty. Wraz z nimi wracamy do domu – posiadłości hrabiego Phantomhive - by mogła rozpocząć się kolejna przygoda. Ciel kończy trzynaście lat, a wierni czytelnicy mangi, niecierpliwie czekają na więcej!

Cudna kreska, dobrze skonstruowane postacie (zarówno narysowane jak i fabularnie rozbudowane – w obu przypadkach z dbałością o najmniejsze szczegóły), czarny humor i oczywiście… Sebastian! Trzeci tom z pewnością dorównuje swoim poprzednikom. Jedyne co mogłabym tutaj zarzucić, to dziwny układ akcji – właściwie prawie cała manga to kontynuacja przygody z poprzedniej części, a na koniec jeden, króciutki, rodzinny epizod. Wydaje mi się to niespecjalnie dobrym podziałem, ale cóż, z całym sztabem ludzi odpowiedzialnych za taki, a nie inny układ, nie będę przecież dyskutowała.

Mangę „Kuroshitsuji” pochłania się jednym tchem, a potem, z żalem i niepokojem w sercu, czeka się cały miesiąc na następną część. Ja najchętniej przeczytałabym wszystkie naraz, bo czas spędzony przy tej historii to czysta, niewymuszona przyjemność. Po raz kolejny tytuł szczerze polecam i to nie tylko wielbicielom mangi jako gatunku literackiego, ale każdemu, kto lubi czarny humor, mroczny klimat absurdu (w trzecim tomie pojawia się nawet nawiązanie do Edgara Alana Poe) i przystojnych, tajemniczych bohaterów. Jest to idealna pozycja również do tego, by nie ryzykując zniechęcenia, zacząć swoją przygodę z japońskim komiksem. Ja sama już nie mogę doczekać się czwartego tomu.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 05 listopad 2012 13:46

Carciphona #02

Drugi tom „Carciphony" rozpoczyna się podróżą. Uciekając przed gniewem króla, trójka przyjaciół postanawia szukać schronienia w Arenscurze u lorda Rae, który Weirin traktuje niczym własną córkę. Okazuje się jednak, że piękne miasto, będące pod jego władaniem, również ma swoje problemy. Z jakiejś przyczyny opanowała je plaga kocich bestii, które dopuszczają się drobnych kradzieży i innych przestępstw. Nie byłoby to może takie straszne, gdyby nie fakt, że są ich setki. Na dodatek nie czynią nic na tyle poważnego, żeby generał Des mógł temu zbrojnie zaradzić...

Manga coraz bardziej zaczyna przypominać mi „Final Fantasy". Grupa przyjaciół się powiększa, postacie stają się coraz zabawniejsze. Mimo groźnych sytuacji, klimat stał się pełen uroku i humoru. Do tego przygody bohaterów są żywcem wyjęte z gry RP; wypisz-wymaluj „Final Fantasy". Nie jest to jednak w najmniejszym stopniu wadą, ponieważ naprawdę uwielbiam tę serię i dzięki tym podobieństwom również „Carciphonę" przyjemnie mi się czyta.

Bardzo podoba mi się kolorowa wstawka na samym początku tomu, na której zostały umieszczone i opisane główne postacie z mangi. Uważam, że to był dobry pomysł. Rysunki z mangi również przypadły mi do gustu – choć przyznam, że niektóre są dość chaotyczne (zwłaszcza sceny walk). Inne jednak są bardzo dobrze zrównoważone. Pojawiają się zarówno komiczne i urokliwe, jak i zupełnie poważne, pełne emocji. Naprawdę polubiłam kreskę Shilin Huang i choć nie podoba mi się to, co reprezentuje sobą Keritzel, to w Veloce jestem po prostu zakochana.

Fabuła i pomysł na przygody są naprawdę interesujące. Akcja toczy się wartko, a w towarzystwie dziwnie dobranej paczki bohaterów nie sposób się nudzić. „Carciphona" to historia fantasy, w której nie brakuje humoru, ale momentami również tej niezbędnej w tego typu opowieściach powagi. Wszystko to w pięknym stylu okraszone zostało dużą dawką przyjaźni i wzajemnego przekomarzania się postaci oraz odsłanianą powoli tajemniczą przeszłością Veloce. Intrygująca jest również pojawiająca się od czasu do czasu postać Blackbird. W dalszym ciągu nie odsłoniła wszystkich swoich kart i nikt nie wie, co tak naprawdę czarodziejka ma na celu.

„Carciphona" to pozycja ciekawa i warta uwagi. Drugi tom jest jeszcze bardziej wciągający od pierwszego i czytelnik z przyjemnością poznaje świat, w którym zakazana jest magia. Okazuje się przy tym, że tylko ludzie nie mogą nią władać. Kocie czy psie bestie, to zupełnie co innego... Rzeczywistość pełna jest dziwacznych i niezwykle zabawnych stworzeń, a z każdą kolejną kartką dowiadujemy się czegoś nowego.

Podsumowując, w rysunkach z mangi bez trudu można się zakochać. Veloce to odważna, pewna siebie, tylko nieco samotna i wredna dziewczyna. Nie sposób się nudzić w jej towarzystwie. Komiks jak najbardziej polecam. Na czytelników czeka przygoda, którą zwyczajnie warto przeżyć!

Dział: Komiksy
środa, 02 maj 2012 12:40

Reguła Dziewiątek

Czy to bohaterowie zwariowali, czy otaczający ich świat jest szalony? Magia nie istnieje, to fakt... no cóż... przynajmniej nie w tej rzeczywistości. Jednak według reguły dziewiątek Alexander Rahl jest jedyną osobą mogącą otworzyć przejście pomiędzy światami, by umożliwić terrorystom przeniesienie przez bramę broni, dzięki której podbiją tamten drugi, nie mieszczący się w granicach ludzkiej logiki i pojmowania, wymiar.

Fani fantastyki dobrze znają sagę Terrego Goodkinda zatytułowaną „Miecz prawdy". „Reguła dziewiątek" nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń dziejących się po rozdzieleniu świata magicznego od tego zwykłego, w którym rozwijała się technika. Alex jest niemagicznym potomkiem rodu Rahlów. Utrzymuje się z malowania obrazów. Pewnego dnia spotyka dziwną i niesamowitą kobietę, Jax Amnell, którą ratuje przed pędzącą ciężarówką. Okazuje się, że dziewczyna przybyła z innego świata, by uchronić oba miejsca przed złym i okrutnym Radellem Cainem. Od tej pory losy bohaterów splatają się nierozłącznie.

Postacie stworzone przez Terry'ego Goodkinda niewiele się różnią od tych, które były bohaterami cyklu „Miecz prawdy". Alexander to idealna kopia Richarda, a Jax od Kahlan różni się jedynie kolorem włosów. Pytanie tylko czy to dobrze czy źle? Jak dla mnie rewelacyjnie, ponieważ tamtych bohaterów szczerze kochałam. Dla osób sięgających najpierw po „Regułę dziewiątek", nie będzie to miało specjalnego znaczenia, aczkolwiek jestem pewna, że fani, którzy spodziewali się czegoś nowego, podniosą głośny protest. Kolejnym, ostatnim już podobieństwem jest to, że matka Alexandra została uwięziona w szpitalu psychiatrycznym, a chłopak mieszka wraz z Benem (który jest wierną kopią czarodzieja Zeda).

Fabuła rozgrywa się w rzeczywistym świecie przy udziale pistoletów, paralizatorów, samochodów i wybuchów bombowych. Akcja jest wartka i dobrze przemyślana – rodem z książki sensacyjnej z prawdziwego zdarzenia. Do morderstw dołączmy twardą i niezachwianą postawę Alexa oraz wątek romantyczny i odrobinę ciętego humoru (np. gdy Jax nie mogła się nadziwić, dlaczego ludzie sprzedają w sklepach dziurawe spodnie), a otrzymamy mieszankę wybuchową i fantastyczną książkę roku. Może podchodzę do tego subiektywnie, ale jak zwykle, dziełem tego autora jestem zwyczajnie oczarowana. Goodkind wie, jak przemówić do czytelnika, by słowa go porwały i zapadły głęboko w serce i pamięć.

Książka została wydana w twardej oprawie z obwolutą. Jest porządnie szyta i wygląda rewelacyjnie. Zarówno korekta jak i tłumaczenie są również bardzo dobre. Dodatkowo na oficjalnym kanale Youtube Terrego Goodkinda znaleźć można sześciominutowy film oparty na fragmencie powieści (choć aktor grający Alexa nie przypadł mi do gustu). Wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach zarówno przez samego autora jak i polskie wydawnictwo. Do tego, tak jak lubię, mimo że zaplanowane są kolejne części, książka ma wyraźnie zarysowane zakończenie, które jednak pozostawia przyszłość domysłom czytelników. Jest to bardzo sprytna sztuczka, która nie drażni fanów, a jednocześnie daje możliwości dalszego rozwoju akcji. Autor już niejednokrotnie udowodnił jak sprawnie potrafi ją zastosować.

Moja ocena „Reguły dziewiątek" jest daleka od obiektywizmu. Rzeczywistość stworzona przez pisarza jest moim zdaniem genialna, a ja jestem nią zachwycona w każdym calu. Tak jak kocham „Pierwsze prawo magii", tak i ta książka zajmuje miejsce na półce moich ulubionych pozycji. Przygoda, akcja, rewelacyjni bohaterowie – tacy z prawdziwym charakterem, a nie „praworządne elfy z Warhammera". Dla mnie jest to lektura obowiązkowa, więc gorąco ją polecam.

Dział: Książki
czwartek, 26 marzec 2009 11:46

Mugole i Magia

Jakże się ucieszyłem kiedy przeczytałem w sieci o planowanym wydaniu wyjątkowego opracowania dotyczącego Harry'ego Poterra, innego niż wszystkie wcześniejszego. Jeszcze większe było moje zaskoczenie, kiedy olbrzymie tomisko wylądowało na moim biurku parę dni przed polską premierą. Choć stary byk ze mnie, przeczytałem wszystkie tomy przygód młodego czarodzieja, postanowiłem jak najszybciej zapoznać się z tą książką. No i nastał moment aby podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Zacznę od autora – George'a Beahma. Ten bardzo aktywny fan literatury fantasy i science fiction do tej pory ma na swoim koncie kilka opracowań dotyczących wielkich pisarzy i najbardziej znanych bohaterów literackich. Najbardziej godne uwagi są m.in. „The Essential J.R. Tolkien Sourcebook” czy „Stephen King from A to Z: An Encyclopedia of His Life and Work” ( mam nadzieje, że te publikacje również doczekają się swojej polskiej edycji).

No ale wróćmy do głównego wątku, czyli nieoficjalnego przewodnika o J.K. Rowling i fenomenie Harry'ego Pottera. Jak wspomniałem wcześniej opracowanie te to naprawdę olbrzymie tomisko. Książka liczy prawie 500 stron, wydana jest w twardej (i pięknej) oprawie, za co ukłon w stronę wydawnictwa Rebis. Duża czcionka, gruby papier oraz liczne kolorowe i czarno-białe ilustracje umilają wgłębianie się w magiczny świat. To tyle co można zobaczyć na pierwszy rzut oka.

Książka została skonstruowana tematycznie, podzielona na sześć głównych części. Na początek czytelnik ma okazje bardziej poznać twórcę całej potteromanii, czyli autorkę J.K. Rowling. W dwóch pierwszych częściach znajdziemy wszytko o jej życiu, począwszy od różnych ciekawostek, skończywszy na odniesieniach w przygodach Harry'ego do jej życia.
Kolejna część to spojrzenie na wszystkie ekranizacje. Znajdziemy tu szczegółowe informacje o trzech pierwszych filmach, łącznie z recenzjami, pełną obsadą i plakatami. Na dodatek autor serwuje nam ciekawe cytaty i dykteryjki filmowe oraz wypowiedzi różnych osobistości (m.in. Stevena Spielberga) dotyczące ekranizacji.
W części czwartej znajdziemy zaś wszelkie informacje dotyczące książek. Zaprezentowane zostały oryginalne okładki z różnych wydań, wszystkie tła powieści, dedykacje, wybrane recenzje, ważne cytaty, a nawet spojrzenie na parodię Harry'ego – powieść Michaela Gerbera - „Barry Trotter”.
Pozostałe dwie części poświęcone są wybranym towarom reklamowym czyli klockom Lego, grom komputerowym i karcianym, pluszowym zabawkom, a nawet artykułom gospodarstwa domowego. Na dodatek znajdziemy przewodnik po głównych stronach internetowych.

„Mugole i magia” to doskonały przewodnik i skarbnica wiedzy dla wszystkich fanów młodego czarodzieja. Każdy „mugol” po przeczytaniu książki może sprawdzić swoją wiedzę w teście o zróżnicowanym stopniu trudności, zawierającym ponad 220 pytań. Choć dla mnie pytania wydawały się trudne, młodym ekspertom raczej nie powinny sprawić problemów.

Więc jeśli uważasz się za prawdziwego fana młodego czarodzieja, Twoje szkolne zeszyty poobklejane są wizerunkami bohaterów serii, na Twoich półkach stoją figurki Harry'ego, najchętniej grałbyś w Quidditcha zamiast w piłkę, a zamiast psa czy kota wolałbyś sowę płomykówkę to Ciebie nawet nie trzeba namawiać. Tą książkę musisz mieć w swojej kolekcji i traktować ją jako lekturę obowiązkową. Jeśli zaś jesteś zwykłym zjadaczem chleba, który zapoznał się z przygodami Pottera, to polecam ten nieoficjalny przewodnik, abyś mógł pogłębić swoją „magiczną” wiedzę.

Dział: Książki
poniedziałek, 04 czerwiec 2012 13:56

Klątwa tygrysa. Wyzwanie

Mogłoby się wydawać, że w świecie romantycznych powieści paranormalnych było już wszystko. Colleen Houck jednak postanowiła rozwiać ten mit. Dwa tygrysy, dwaj zaklęci hinduscy książęta i jedna, przeciętna, amerykańska dziewczyna, od której zależy ich los. „Klątwa tygrysa" to niezwykła, pełna wartkiej akcji, intrygująca historia, która zachwyci niejednego czytelnika.

Drugi tom powieści zaczyna się w miejscu, w którym skończył się pierwszy (co wbrew pozorom wcale nie jest takie oczywiste w przypadku niektórych książek). Kelsey wróciła do Stanów Zjednoczonych, jednak w nagrodę za swoją pracę otrzymała dom, samochód i sporą sumę pieniędzy. Została również, wbrew swojej woli, zapisana na uniwersytet. Ren, tak jak sobie tego życzyła, w ogóle nie odzywa się do niej, więc dziewczyna, żeby zapomnieć o swoim tygrysim księciu, zaczęła umawiać się na randki. Chętnych kandydatów jej nie brakuje, najbardziej jednak polubiła Li, swojego trenera sztuk walki. Sytuacja komplikuje się jednak, kiedy Ren również przyjeżdża do Ameryki, oznajmiając Kelsey, że nie mógł już dłużej bez niej wytrzymać.

Mimo wszystkich środków bezpieczeństwa, jakie zastosował pan Kadam, Lokeshowi udaje się namierzyć dziewczynę. Bohaterowie zostają rozdzieleni i tym razem, Kelsey przyjdzie (tak jak oczekiwali czytelnicy) spędzić sporo czasu z Kishanem (zmieniającym się w czarnego tygrysa bratem Rena). Protagoniści uświadamiają sobie wiele uciekających im wcześniej rzeczy, a autorka książki postanowiła zaskoczyć czytelników, wykorzystując niestety dość ograny motyw (którego jednak nie będę zdradzała, ponieważ jeżeli ktoś nie czytał trylogii „Igrzysk Śmierci" czy choćby przygód Drowa Drizzta Do'Urdena, to naprawdę będzie zaskoczony). Niestety przez takie chwyty powieść straciła sporo ze swojej wcześniejszej oryginalności.

Książka jest napisana ciekawie i bardzo obrazowo. Colleen Houck maluje słowem, dokładnie przedstawiając czytelnikowi miejsca, ubrania, czy przygody swoich postaci. Barwne opisy wyróżniają „Klątwę tygrysa" z grona współczesnych powieści młodzieżowych, które są pisanie niczym przepełnione akcją scenariusze filmowe. Oczywiście Indii i przygód rodem z „Indiany Jonesa" również nie zabraknie. Pod tym względem nic się nie zmieniło.

Niejednokrotnie podczas czytania powieści, szczerze się uśmiechałam. Niektóre sceny i zachowania bohaterów są po prostu do zakochania. Czasami z kolei postawa Kelsey bardzo mnie irytowała, ale nie mogłabym nazwać dobrą książki, która nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Określenie bilauta (czyli kociak), jak nazywał ją Kishan, zdecydowanie do dziewczyny pasuje.

Wydanie książki może nie jest perfekcyjne, ale z pewnością również się nie rozpada (czytałam kilka takich właśnie opinii). Okładka zdecydowanie przyciąga wzrok, tłumaczenie i opracowanie edytorskie są bez zarzutu. Brakuje mi chyba tylko skrzydełek, dzięki którym nie zaginają się rogi. Natomiast te braki nieco wynagradza cena, która jest niższa niż ceny podobnej grubości książek innych wydawców. No cóż, coś kosztem czegoś. Chyba po prostu tego rodzaju kompromisów czasami nie sposób uniknąć.

„Wyzwanie" to barwna, pełna tajemnic i intrygująca historia, w której każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie. To nie tylko „trójkąt miłosny" (jak wyczytałam z okładki), ale również ciekawa, pełna magii przygoda. Akcja przeplatana jest zabawnymi sytuacjami i legendami z Indii. Mimo powielania pewnych wzorców, książka wnosi w życie czytelników pewien powiew świeżości – jest to coś zupełnie nowego. Opowieść jakiej jeszcze dotąd nie było.

Dział: Książki
sobota, 22 czerwiec 2013 13:52

Klątwa tygrysa. Przeznaczenie

„Przeznaczenie" jest czwartym, kończącym całą tygrysią serię, tomem. Kelsey wraz z zaklętymi w drapieżniki książętami wykonała już trzy misje, teraz wspólnie stoją przed czwartą – ostatnią. Jeśli uda im się wykonać zadanie, czar przestanie działać, Ren i Kishan odzyskają swoje ludzkie postacie, a klątwa zniknie na zawsze. Bohaterowie są już o krok od przełamania tytułowej „klątwy tygrysa". Ostatnim zadaniem, które na ich drodze stawia bogini Durga jest niebezpieczna i niezwykle ryzykowna wyprawa na wyspy Adama w Zatoce Bengalskiej, gdzie na odnalezienie czeka ostatni już dar. Czy i tym razem uda im się wykonać misję?

Podczas akcji „Wyprawy" Kelsey została porwana przez Lokesha – potężnego, żyjącego już kilkaset lat czarnoksiężnika i zagorzałego wroga młodych książąt. Ma on wobec dziewczyny swoje własne plany, jednak Ren i Kishan nie zamierzają zostawić ukochanej na pastwę losu. W poprzedniej części bohaterka zdecydowała się związać z młodszym księciem, gdy jednak pamięć – a wraz z nią miłość – Rena powracają, sprawy zaczynają się ponownie komplikować. Jak zwykle pisarka położyła duży nacisk na wątek romantyczny i zawiłe uczucia ulubionych postaci. Oprócz tego oczywiście nie zabrakło akcji w stylu filmów „Indiana Jones". „Klątwa Tygrysa: Przeznaczenie", to po raz kolejny przygodowo-uczuciowy miszmasz.

Oprócz ogólnej radości i dobrego humoru do powieści wkradają się również melancholijne i bardzo smutne momenty. Pisarka traktuje swoją sagę niczym małe dziecko i stara się ją dopieścić niemalże do perfekcji. To już czwarta część i – moim zdaniem – obok pierwszej, jest jedną z najlepszych. Wszystkie tajemnice, zagadki i niedopowiedzenia zostały w „Przeznaczeniu" rozwikłane, a podobno ma ukazać się kolejna książka. Bardzo ciekawi mnie jej zawartość. Choć chyba i tak ten właśnie tom liczony jest jako ostatni i miał właśnie zamknąć całą historię. Co pisarka stworzy później, musimy przekonać się już sami.

Ciekawy pomysł, wymyślna fabuła, wartka akcja, wątki nadprzyrodzone i romantyczne – pokusiłabym się o stwierdzenie, że „Klątwa Tygrysa" ocieka tym wszystkim. Momentami powieść wydaje się nieco płaska, ale z tomu na tom autorka staje się coraz lepsza. Wyraźnie widać, że uczy się na własnych błędach. I cała, pomysłowa przygoda staje się lekturą, którą warto przeczytać. Czasami jeszcze infantylizm i bezmyślność niektórych postaci może rozbawić, ale z pewnością nie odbierze uroku i ciekawości pozostałej części książki.

Powieść Colleen Houck od samego początku kojarzyła mi się z barwnym scenariuszem filmowym i najwyraźniej nie było to jedynie moje zdanie. Ineffable Pictures nabyło prawa do ekranizacji bestsellerowej sagi „Klątwa tygrysa". Wytwórnia planuje rozpocząć zdjęcia w przeciągu najbliższych dwóch lat. Scenarzystką została Julie Plec, która pracowała między innymi przy produkcji ABC Family's "Kyle XY" i dla CW przy „Pamiętnikach Wampirów". Wyczekiwany przez fanów film najprawdopodobniej ukaże się w 2015 r. Póki co śledzić możemy jedynie wybór wymarzonej obsady – typowanej zarówno przez fanów jak i samą autorkę.

„Klątwa Tygrysa" to wreszcie coś nowego w świecie literatury paranormal romance. Jest to powieść zupełnie inna od tych wampirzo-wilkołaczych serii i przypomina bardziej barwną baśń niż mroczną, gotycką sagę. Pomysłów autorce z pewnością nie brakowało, a i ich realizacja nie pozostawia wiele do życzenia. Myślę, że jeżeli ktoś ma ochotę na lekką fantastykę i udział w dobrej przygodzie, to jest to idealna seria dla niego. Polecam również lekturę wywiadu z Colleen Houck, która w „Klątwę Tygrysa" włożyła całe swoje serce.

Dział: Książki
czwartek, 22 marzec 2012 13:49

Klątwa tygrysa

Indie to ciekawy kraj, a Hindusi są narodem, którego kultura jest bardzo stara i złożona. W pamięci przechowują niezwykłe legendy i mity. To właśnie na tych historiach opiera się fabuła „Klątwy tygrysa”.

Wszystko zaczyna się ponad trzysta lat wcześniej. Młody książę zostaje zdradzony przez własnego brata, gdyż ten zakochał się w jego narzeczonej. Potem nadszedł czas klątwy. Wracamy do teraźniejszości, choć w dalszym ciągu jest nietypowo. Główna bohaterka – nastoletnia Kelsey Hayes – szuka pracy, znajduje ją bez problemu, tylko, że… w cyrku. Właściwie dziewczyna nie ma nic przeciwko sprzątaniu po zwierzętach – byleby nie były to słonie. W nowym miejscu pracy natychmiast czuje się jak u siebie, tam też zaczyna się jej fascynacja. Poznaje białego, indyjskiego tygrysa, z którym – dosłownie – się zaprzyjaźnia. Rozmawia z drapieżnikiem, czyta mu i poświęca na przebywanie w jego towarzystwie każdą wolną chwilę. Pewnego dnia trafia się kupiec, który chce tygrysa zabrać z polecenia swojego pracodawcy do rezerwatu w Indiach, a do dbania o jego wygodę i bezpieczeństwo w podróży, zatrudnia naszą młodą bohaterkę. Mimo, że książka wciąga już od pierwszych kartek, to dopiero tam, w obcym kraju, rozpoczyna się prawdziwa przygoda.

Colleen Houck swoją powieść pisała natchniona twórczością J.K. Rowling i Stephenie Meyer. Jednak stworzeni przez nią bohaterowie są postaciami interesującymi, nie powielającymi wzorców, a przygody oparła na mitach i legendach. Podczas czytania poznajemy wierzenia i kulturę hinduską. Kelsey wciela się w rolę Indiana Jones’s, co niestety odbiera powieści sporą dawkę wiarygodności, tym niemniej jest naprawdę ciekawe. Opisy autorka tworzy bardzo barwne, czasem aż nazbyt, jeżeli wziąć pod uwagę współczesną, konkurencyjną twórczość, jej stylowi i trafnemu doborowi słów oraz języka nie można jednak niczego zarzucić.

„Klątwa tygrysa” to właściwie przeplatanie się wartkiej akcji, która trochę nasuwała mi na myśl grę komputerową, ze scenami romantycznymi. Na nich autorka skupiła się bardzo mocno, co stworzyło ciekawy efekt – jakby świat stawał w miejscu. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana i opiera się głównie na przygodach bohaterów. Postaci książka również nie zawiera zbyt wiele – poza tymi pobocznymi, o których właściwie nic nie wiemy, te główne, są tylko cztery. Kelsey, która zdecydowanie typową dziewczyną nie jest, książę Ren – biały tygrys, książę Kishan – czarny tygrys, oraz ich opiekun, przyjaciel i sługa pan Kadam. Są one szczegółowo opisane, każda ma swój specyficzny charakter i odpowiednią motywację. Nadziwić się jednak nie mogę jak autorce udało się stworzyć tak grubą powieść tylko z czterema postaciami? Na dodatek pomimo tego, książka jest naprawdę udana.

Księcia Rena i Kelsey łączy zamiłowanie do poezji oraz literatury klasycznej. Czują wzajemne przyciąganie fizyczne i wiedzą, że są sobie przeznaczeni, a mimo to, dziewczyna ma tak niską samoocenę, że odpycha mężczyznę swoich marzeń. To irytowało mnie w powieści najbardziej. Wydawało się, że ma silną osobowość, a jednak – jak w przypadku Belli z powieści „Zmierzch” S. Meyer - nie potrafiła uwierzyć w siebie. Jednak literatura nie byłaby dobra, gdyby nie wywoływała w czytelniku żadnych – choćby takich negatywnych - emocji.

Oprawa graficzna książki jest cudna. Wreszcie powstała powieść, która nawet tym się wyróżnia! Już samo to (i oczywiście cudowny tygrys) zachęca, żeby po nią sięgnąć. Pierwszy tom – „Klątwa tygrysa” – jest wyjątkowo długi. Liczy sobie ponad 350 stron pisanych drobną czcionką. Zwykle ciekawe książki czytam w ciągu jednej nocy, a tą, mimo, że była bardzo wciągająca, musiałam rozłożyć na trzy wieczory. Błędów edytorskich nie zauważyłam. Pani Martyna Tomczak (tłumaczka) moim zdaniem spisała się znakomicie przekładając dość kwieciste zdania autorki na język polski. Ogólnie całe wydanie należy do tych urokliwych, estetycznych i wzorowych.

Jeżeli chcesz poznać romantyczną historię inną niż wszystkie, to „Klątwa tygrysa” jest właśnie dla Ciebie. Wartka akcja, ciekawa fabuła, niebezpieczeństwo i przygoda. Zazdrość i wielka miłość. Oraz oczywiście Indie, które autorka również bardzo zgrabnie czytelnikom przedstawia. To jedna z tych książek, po przeczytaniu których z pewnością sięgnie się po następną część.

Dział: Książki
niedziela, 12 czerwiec 2016 00:14

"Heaven. Miasto elfów" już w księgarniach!

Londyn jest jego miastem. Ponad dachami brytyjskiej stolicy osiemnastoletni David znalazł swój drugi dom. Tylko tutaj czuje się wolny i może zapomnieć o swojej niechlubnej przeszłości.

Pewnej nocy na jednym z dachów spotyka dziwną i piękną dziewczynę. Ma na imię Heaven i błaga o pomoc. Twierdzi, że właśnie wycięto jej serce. Choć David nic z tego nie rozumie i nie dowierza słowom Heaven, postanawia jej pomóc. W szpitalu lekarz potwierdza, że Heaven naprawdę nie ma serca. W ten sposób rozpoczyna się ich wspólna niebezpieczna przygoda. Przeżyją tylko wtedy, gdy uda im się poznać tajemnicę Heaven.

Dział: Patronaty