Rezultaty wyszukiwania dla: powieść grozy
Marvel Fresh: Hulk
Każdy nowy album Hulka musi się mierzyć z cieniem genialnego „Immortal Hulk” Ala Ewinga. To naturalne porównanie – i niestety także przekleństwo. Donny Cates i Ryan Ottley próbują podejść do zielonego giganta inaczej: mniej grozy, więcej akcji, kosmos, planety gamma i potężne walki, które aż kipią od energii. Tylko czy taka droga wystarczy, by utrzymać uwagę czytelnika na dłużej?
Punkt wyjścia brzmi naprawdę efektownie. Bruce Banner jest przekonany, że w końcu ujarzmił Hulka – a w praktyce uczynił z niego swoisty „statek kosmiczny”, którym sam steruje jako Miazgonauta. Brzmi szalenie? Dokładnie tak. Podróżując przez kosmos, natrafia na planetę pełną istot przypominających Hulka, żyjących szczęśliwie w promieniach gwiazdy gamma. Raj, w którym zielony olbrzym traktowany jest jak bóstwo. Tylko że w świecie Hulka spokój nigdy nie trwa zbyt długo.
Cates odcina się od mrocznego, horrorowego tonu Ewinga. Stawia na dynamikę, efektowne starcia i szybkie tempo. Widać, że bawi go sama koncepcja „Hulka w kosmosie” – i momentami faktycznie jest to zabawne, pełne rozmachu widowisko. Problem w tym, że scenariusz gra mocniej na sentymentach niż na świeżych pomysłach. To Hulk, który tłucze rzeczy – a potem tłucze je w innej rzeczywistości. Niby dobrze, ale bez dreszczyku odkrywania czegoś nowego.
Z drugiej strony graficznie komiks prezentuje się znakomicie. Ryan Ottley, znany z „Invincible”, ma rękę do brutalnych, pełnych krwi i energii pojedynków. Każda plansza aż kipi od ruchu i przesady – i jeśli ktoś czyta Hulka głównie dla widowiskowych scen walki, będzie zachwycony.
Trzeba też wspomnieć o samym wydaniu. To gruby, treściwy tom, który zbiera sporą część historii – od pierwszych zeszytów nowej serii po dalsze numery, a także materiał z Free Comic Book Day. Dzięki temu dostajemy solidny pakiet przygód na raz, bez konieczności czekania na kolejne odsłony. To przyjemne dla czytelnika, bo można zanurzyć się w świecie Hulka i zobaczyć, dokąd Cates prowadzi całą opowieść, nawet jeśli nie wszystkie rozwiązania fabularne są satysfakcjonujące.
Nowy run Hulka nie dorównuje „Immortal Hulk”, ale też nie próbuje. To solidna, efektowna rozrywka, która stawia na akcję i kosmiczne szaleństwo. Dla jednych będzie to odświeżenie – dla innych krok wstecz. Jeśli jednak macie ochotę na kawałek komiksowego blockbustera z Hulkiem w roli głównej, to album Catesa i Ottleya dostarczy Wam sporo frajdy. Po prostu nie oczekujcie przełomu ani wielkiej rewolucji.
Dzieciołap
Agnieszka Miela to autorka, która konsekwentnie buduje swoje miejsce w polskiej fantastyce, sięgając po mroczne klimaty, grozę i mitologię w nietuzinkowy sposób. Jej twórczość charakteryzuje się wyraźnym zamiłowaniem do poetyckiego języka, silnych emocji i bohaterów z pogranicza światów – żywych i martwych, ludzkich i nadprzyrodzonych. „Dzieciołap” to kolejna odsłona tego literackiego uniwersum, w którym ciemność nie jest jedynie tłem, ale pełnoprawnym bohaterem.
Fabuła książki przenosi nas do ponurego, brudnego miasta, w którym dzieci giną w tajemniczych i brutalnych okolicznościach. Główny bohater, Samuel – istota balansująca na granicy śmierci i życia – powraca, by wraz z osobliwą towarzyszką Raon stawić czoła tytułowemu Dzieciołapowi. To opowieść przesycona niepokojem, w której nie brakuje odwołań do dawnych wierzeń i legend, a także bardzo fizycznie odczuwalnej grozy. Autorka z wprawą buduje napięcie i prowadzi czytelnika przez miasto pełne przemocy, tajemnic i przeklętej historii, nie bojąc się brutalnych scen i emocjonalnego rozdarcia bohaterów.
„Dzieciołap” to lektura dla tych, którzy lubią, gdy powieść nie tylko opowiada historię, ale też wciąga w duszny klimat i nie pozwala zapomnieć o sobie długo po zakończeniu lektury. Mroczny, sugestywny język i gęsta atmosfera z pewnością przypadną do gustu miłośnikom dark fantasy i grozy. Z drugiej strony, nie jest to książka dla każdego – niektórych może przytłoczyć ciężar emocjonalny, surowość opisu czy specyficzny styl narracji. To powieść wymagająca, ale jeśli dasz jej szansę, odwdzięczy się opowieścią, która drąży pamięć jak cierń w świadomości.
Doktor Jekyll i pan Hyde
Doktor Henry Jekyll przez wiele lat pracował na to, co posiadał – zarówno jeżeli chodzi o dobra materialne, jak i nieskalaną reputację. Dzięki temu „dorobił się” również wielu prawdziwych przyjaciół, gotowych wspomóc go w ewentualnych problemach. To właśnie owi przyjaciele, do których grupy zalicza się m.in. prawnik doktora, zwrócili uwagę na dziwne zachowanie mężczyzny. A dokładniej na jego tajemnicze powiązania z niejakim Panem Hyde'em, mieszkającym w sąsiedztwie. Postać ta od początku budziła w towarzyszach Jekylla specyficzne uczucia – odrazę pomieszaną z poczuciem niebezpieczeństwa.
Wspomniany już wcześniej najbliższy kompan doktora Jekylla, prawnik nazwiskiem Utterson, postanowił zgłębić tajemnic ę tej relacji. Nie spodziewał się tego, co odkryje.
„Doktor Jekyll i Pan Hyde” to historia z pogranicza grozy i fantastyki, którą zna (bądź chociaż słyszała o niej) znaczna część czytelników na całym świecie. Pierwszy raz miałam możliwość sięgnąć po nią kilka lat temu, więc wznowienie tej historii przez wydawnictwo Uroboros okazało się świetną okazją do odświeżenia lektury. Nie mogę również nie wspomnieć o tym, jak piękna jest nowe wydanie – nie tylko okładka, lecz również wnętrze. Gratka dla fanów mrocznych opowieści w równie mrocznej szacie graficznej!
Książka ta ma zaledwie sto siedemdziesiąt sześć stron – można by pomyśleć, że wręcz za mało, by opowieść miała możliwość rozwinąć się tak, by wciągnąć czytelnika. Nic bardziej mylnego. Ciężko mi ocenić, czy to styl pisania Stevensona, czy może oryginalność pomysłu miała wpływ na to, że książka przez lata zyskała tak wielu fanów. Myślę, że oba te aspekty miały spore znaczenie.
Historia jest krótka, treściwa, a przy tym niezwykle wciągająca. Osobą, która wprowadza nas w środek sprawy, jest wspomniany już prawnik, Utterson. Zaniepokojony zmianami, jakie wprowadził do swej ostatniej woli jego kompan, doktor Jekyll, postanowił przyjrzeć się bliżej tajemniczemu osobnikowi, panu Hyde'owi. Ciekawym jest tu fakt, że Utterson od pierwszego spotkania poczuł niechęć do Hyde'a, mimo że ten nie zrobił ani nie powiedział nic niestosownego. To trochę tak, jakby zadziałał wewnętrzny alarm, który nakazywał trzymać się od tego mężczyzny z daleka. Zresztą nie tylko nasz prawnik, lecz również pozostali przyjaciele Jekylla wypowiadali się negatywnie o nowym towarzyszu doktora. Patrząc na rozwój historii - nic dziwnego.
„Doktor Jekyll i Pan Hyde” to powieść pełna tajemnic. Pierwszym, co mnie przyciągnęło, była ta odstręczająca postać pana Hyde'a. Chciałam poznać prawdę o tym osobniku, intrygowało mnie to, z jakiego powodu tak negatywnie odbierały go osoby z otoczenia. Mimo tego, że to było moje drugie spotkanie z książką, to odbierałam tę historię zupełnie inaczej. Tym razem skupiłam się nie tylko na samej fabule, lecz na psychologicznym aspekcie tej powieści. Oczywiście, w centrum zainteresowania znalazł się nasz tytułowy duet – doktor Jekyll i pan Hyde. To wokół ich relacji kręci się cała fabuła, a z drugiej strony to właśnie ona najbardziej skłania do rozmyślań. Ta dwójka to idealny obraz tego, co tkwi w każdym z nas. Doktor Jekyll jest pomocny, dobry i poważany. Pan Hyde wręcz przeciwnie, odstrasza od siebie ludzi, zaś jego czyny są dowodem na żyjące w nim zło. Nikogo nie zdziwi raczej to, co teraz napiszę – są jedną i tą samą osobą (to jedyny spoiler, jaki otrzymacie w tej recenzji). My, ludzie, składamy się z pierwiastków dobra i zła. I tylko od nas zależy, która część naszego jestestwa będzie tą zwycięską. Na przykładzie doktora Jekylla widać zresztą, że zabawa w Boga nie kończy się dobrze i lepiej pozostawić pewne granice nieprzekraczalnymi.
Co by się stało, gdyby każdy z nas mógł „wydzielić” z siebie tę złą stronę swej natury? Czy na świecie zapanowałby pokój, a może doszłoby do jeszcze większego podziału ludzi na kategorie? Czy w takim wypadku pozwolić tej złej części siebie żyć? Tylko czy bez niej jesteśmy... kompletni? Nikt z nas nie może powiedzieć o sobie: „Tak, jestem stuprocentowo dobry/ zły". Życie nie jest czarne ani białe, tak samo jest w przypadku ludzi. Jesteśmy niejednoznaczni. Dlatego książka autorstwa pana Stevensona przez lata przyciągała tylu odbiorców – bo zmusza do zadawania pytań, do rozmyślania nad naturą ludzką.
Cóż, pewnie nigdy nie uzyskam odpowiedzi na powyższe pytania. Może to i lepiej. Przecież nikt nie chciałby skończyć jak doktor Jekyll.
Polecam!
Dewolucja
Na początku lektura wygląda jak opowieść o nowoczesnym raju. Zielona technologia, ekologiczne podejście, górskie widoki i mieszkańcy, którzy bardziej przypominają startupowców niż pionierów. Greenloop to spełnienie marzeń tych, którzy pragną ucieczki od miejskiego zgiełku, ale z dostępem do Wi-Fi. Problem w tym, że natura rzadko gra według ludzkich reguł. A Max Brooks postanowił pokazać, jak szybko ten utopijny sen może zamienić się w krwawy koszmar.
O czym jest książka?
„Dewolucja” opowiada o społeczności Greenloop – odizolowanej, nowoczesnej osadzie położonej w górach stanu Waszyngton. Po wybuchu wulkanu Mount Rainier mieszkańcy zostają całkowicie odcięci od świata. Nie działają telefony, nie ma prądu, nie ma internetu. Jest tylko cisza. I las.
Wkrótce okazuje się, że nie są tam sami. Sasquatche, legendarne, małpopodobne istoty, nie są już tylko przedmiotem lokalnych legend. Są głodni, agresywni i wcale nie zamierzają zostawić ludzi w spokoju. Z relacji ocalałych i zapisków z dziennika jednej z mieszkanek wyłania się obraz dramatycznej walki o przetrwanie, która nie ma nic wspólnego z cywilizowaną wymianą zdań na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.
Moja opinia i przemyślenia
Zacznijmy od tego — to naprawdę nietypowy horror. Brooks świetnie miesza gatunki. W powieści pojawia się i survival, i thriller, i opowieść w stylu found footage, złożona z dzienników, wywiadów i raportów. Efekt? Narracja, która wydaje się niepokojąco autentyczna. Gdyby ktoś powiedział, że to opowieść oparta na faktach, to miałbym problem, żeby mu nie uwierzyć.
Największą siłą tej książki jest atmosfera. Duszna. Klaustrofobiczna. Narastające napięcie sprawia, że od pewnego momentu nie chodzi już o to, czy coś się stanie, tylko kiedy i komu. Bohaterowie są zaskakująco dobrze zarysowani, to nie tylko ofiary w oczekiwaniu na rzeź, ale ludzie z krwi i kości, z różnymi reakcjami na ekstremalną sytuację. Jedni walczą. Inni poddają się. A niektórzy... zaskakują nawet samych siebie.
Pisarz sięga po rzadko wykorzystywany wątek – Wielką Stopę – i kreuje ją na naprawdę ciekawego potwora. Sasquatche w jego wersji to nie mityczne istoty, tylko bardzo realne zagrożenie. Drapieżniki. Dzikie, bezlitosne i przerażająco skuteczne. Starcie z nimi to nie bajka. To rzeź.
Podsumowanie
„Dewolucja” to świetnie napisany, trzymający w napięciu horror, który udowadnia, że w gatunku wciąż można powiedzieć coś nowego. Max Brooks rezygnuje z klasycznych straszaków na rzecz powolnego budowania grozy i realistycznej narracji. Efekt? Książka, którą połyka się z zapartym tchem.
Dla fanów World War Z to absolutny must-read. Dla miłośników klimatów survivalowych i kryptozoologii – literacka perełka. A jeśli po lekturze zaczniesz się dziwnie czuć podczas spaceru po lesie… cóż, ostrzegałam.
Zapowiedź: Do Jasnej Anielki. Balkony i demony
Miłość, rock i pelargonie! Pierwsza część przygód wiedźmy balkonowej Anieli Jasnej i jej kota Grażyny. Zapnijcie pasy i ruszajcie na spotkanie z urban fantasy, jakiego jeszcze nie było!
Straszne historie
Dzieciaki uwielbiają się bać. Każdy to wie. Jednak oczywiście w kontrolowanych warunkach! „Straszne historie” to zbiór klasycznych opowieści grozy, które zostały dostosowane do potrzeb młodych czytelników. W tej książce znajdziemy Draculę, Frankensteina, Doriania Graya, jeźdźca bez głowy i innych bohaterów legendarnych opowieści. Jednak wszystko przedstawione jest w wersji, która straszy, ale nie przeraża. Idealna lektura na wieczorne czytanie pod kołdrą… zwłaszcza że okładka świeci w ciemności!
O czym jest książka?
To dziesięć opowieści grozy, które przenoszą czytelnika w świat wampirów, duchów, przeklętych przedmiotów i eksperymentów, które wymknęły się spod kontroli. Znajdziemy tutaj zarówno historie dobrze znane, jak Dracula czy Frankenstein, jak i mniej oczywiste, np. Dorian Gray. Każda z nich została napisana w przystępny sposób. Bez przesadnej makabry, ale z zachowaniem mrocznego klimatu i tajemniczej atmosfery.
Dużym plusem jest to, że książka nie tylko straszy, ale też edukuje. I to w jaki pomysłowy sposób! To świetna okazja, by wprowadzić dzieci w klasykę literatury i pokazać im, że znane dziś potwory mają długą historię i swoje mocno utarte miejsce w kulturze. Dodatkowo została cudownie wydana. Okładka, która świeci w ciemnościach robi wśród młodych czytelników furorę!
Moja opinia i przemyślenia
Podoba mi się sposób, w jaki książka oswaja dzieciaki z literacką grozą. Nie jest to typowa „przerażająca” lektura, która sprawia, że dziecko boi się zasnąć. To raczej klimatyczne historie z dreszczykiem, które pozwalają oswoić strach w bezpieczny sposób.
Ilustracje Victora Mediny mają mistrzowski klimat. Mroczne, tajemnicze, ale nie przesadnie straszne – idealnie oddają charakter każdej historii. Dużym plusem jest także świecąca w ciemności okładka, która dodaje książce wyjątkowego uroku i zachęca do sięgnięcia po nią wieczorem.
Książka może być świetnym punktem wyjścia do rozmów o strachu i o klasyce literatury. Pomaga dzieciom rozumieć swoje lęki i pokazuje, jak bardzo te historie są zakorzenione w naszej kulturze.
Podsumowanie
„Straszne historie” to doskonała książka dla dzieci od ósmego roku życia, które lubią się bać, ale w rozsądnych dawkach. Klimatyczne, pięknie zilustrowane opowieści straszą, ale nie przerażają. Przy okazji wprowadzają młodych czytelników w świat klasycznej literatury grozy. Idealna lektura na wieczorne czytanie przy latarce, pod kołdrą lub przy ognisku. Polecam każdemu małemu fanowi dreszczyku!
Sandman Uniwersum. Kraina koszmarów
„Sandman Uniwersum” to świat, który od lat fascynuje fanów komiksów swoją mroczną głębią i niepowtarzalnym klimatem. Tym razem w nasze ręce trafia kolejna opowieść, a jest nią „Kraina koszmarów”. To pierwszy tom nowej, pełnej magii i grozy, serii. Czy James Tynion IV, uznany scenarzysta, podołał wyzwaniu rozwinięcia uniwersum stworzonego przez Neila Gaimana? Dowiecie się z dzisiejszego wpisu.
Koszmar z Nieskończonych
Głównym bohaterem tego tomu jest Koryntczyk – koszmar stworzony przez Sen z Nieskończonych. Jeśli nazwa „patron seryjnych morderców” brzmi złowieszczo, to uwierzcie, że jego postać w pełni na to miano zasługuje. Tym razem jednak nie jest to jedynie morderczy potwór. Koryntczyk wyrusza na polowanie na Uśmiechniętego Człowieka – inny koszmar, który w niepokojących okolicznościach przedostał się do naszego świata. Co więcej, okazuje się, że nie stoi za nim Sen, a sama intryga szybko nabiera nadprzyrodzonego rozmachu, w który zostaje wplątany… anioł znany z amerykańskiego folkloru.
O fabule słów kilka
James Tynion IV dobrze radzi sobie z budowaniem atmosfery grozy, a „Kraina koszmarów” to prawdziwy horror z krwi i kości. Mamy tu wszystko: mroczne zakamarki snów, potwory, lejącą się krew i odrobinę makabry. Ale, choć klimat jest niepodważalny, fabuła momentami wydaje się zbyt „typowa”. Postacie, mimo swej potencjalnej głębi, mogą sprawiać wrażenie jednowymiarowych – brakuje tu tej magii i psychologicznej głębi, które charakteryzowały opowieści Gaimana.
Rysunki pełne magii
Tym, co zdecydowanie wynosi ten komiks na wyższy poziom, jest szata graficzna. Lisandro Estherren i inni artyści tchnęli życie w uniwersum Sandmana, oddając jego mroczną i surrealistyczną estetykę. Ilustracje pełne są emocji, a kolorystyka wprowadza nastrój tajemniczości i grozy. Nawet jeśli fabuła nie wciągnie każdego, oprawa graficzna zasługuje na uznanie i może być głównym powodem, dla którego warto sięgnąć po ten tytuł.
Dla kogo?
„Kraina koszmarów” to pozycja obowiązkowa dla zagorzałych fanów Sandmana. Tych, którzy chcą zgłębiać każdy zakamarek tego świata. Jednak dla nowych czytelników może okazać się zbyt mało angażująca – zwłaszcza w porównaniu do kultowych tytułów z tej serii. To także doskonała propozycja dla miłośników horroru i mrocznego dark fantasy, którzy cenią sobie artystyczny kunszt w komiksach. Dla szaty graficznej zdecydowanie warto!
Podsumowanie
„Sandman Uniwersum: Kraina koszmarów” to solidna kontynuacja przygód w znanym uniwersum. Choć komiks nie dorównuje pierwowzorom, to wciąż potrafi zaintrygować. Klimatyczne rysunki, mroczna fabuła i hołd oddany Gaimanowi sprawiają, że warto dać albumowi szansę. Fani mrocznych opowieści i koszmarów z pewnością znajdą tu coś dla siebie.
Joker. Świat
Joker na wakacjach, Joker w Czechach, Joker w Krakowie… czyli o co chodzi?
„Joker. Świat” to antologia, która w pewnym sensie jest odpowiedzią na popularny wcześniej „Batman. Świat”. Idea jest podobna – zbiór krótkich opowieści tworzonych przez autorów z różnych stron globu, w których Joker przenosi swoje szaleństwo do lokalnych scenerii i kultur. Tyle że tutaj bohaterem nie jest mroczny rycerz Gotham, ale jego największy przeciwnik – postać, której uśmiechnięta twarz wzbudza tyle samo fascynacji, co grozy.
Tym razem Joker trafia do trzynastu różnych krajów, w których pojawiają się jego "klony" i naśladowcy. W antologii Joker opowiada swoje historie w stylu bardzo lokalnym – od egzotycznych ulic Meksyku, przez urocze zakątki Hiszpanii, po nasz rodzimy Kraków. Co z tego wynika? Cóż, Joker w każdej z opowieści próbuje zawładnąć uwagą i wywołać chaos, wpisując się w specyfikę odwiedzanych miejsc. Każda historia ukazuje inny aspekt jego charakteru – czasem komiczny, czasem przerażający, ale zawsze fascynujący.
Polski akcent, czyli Joker w Krakowie
W polskiej odsłonie Joker zawitał do Krakowa – miasta z bogatą historią, kulturą i tradycją, co daje świetne tło do komiksowych eksperymentów. Historia autorstwa Tomasza Kołodziejczaka i zilustrowana przez Jacka Michalskiego skupia się na klimacie, który łączy stare z nowym, gdzie Joker jawi się niczym współczesny błazen królewski, który wyśmiewa wszystko, co napotka na swojej drodze. Fabuła może nie należy do najgłębszych, ale wprowadza polski akcent i wykorzystuje krakowski koloryt, co dla nas – czytelników znających te miejsca – dodaje całości przyjemnego smaczku.
Różnorodność, która zaskakuje
Największym atutem albumu „Joker. Świat” jest zdecydowanie różnorodność perspektyw. Historie pisane przez autorów z Japonii, Niemiec, Brazylii, Czech, Kamerunu i innych krajów pozwalają na spojrzenie na tę postać z wielu stron. W każdym miejscu Joker wydaje się inny, ale zawsze obecny jest jego niezmienny, przewrotny humor i pragnienie chaosu. Dzięki temu antologia pozwala poczuć, jak różnie można interpretować tę postać w zależności od kultury – od niebezpiecznego socjopaty, przez mistrza intryg, po kogoś na kształt narodowego symbolu walki z rutyną i nudą.
Na szczególną uwagę zasługują historie autorstwa Geoffa Johnsa i Davida Rubína. To właśnie ich podejście do postaci Jokera potrafi zaskoczyć – zarówno w warstwie wizualnej, jak i narracyjnej. Johns wprowadza postać z mrocznym twistem, ukazując Jokera jako niemal surrealistyczny symbol zła, podczas gdy Rubín bawi się formą, łącząc groteskę z finezyjną kreską. Reszta opowieści ma również swoje mocne strony, ale niestety nie każda historia ma równy poziom. Niektóre fabuły nie wnoszą do całości tak wiele, jak byśmy tego oczekiwali. Niemniej jednak przyjemność płynąca z podróży po różnych stylach i kulturach rekompensuje te niedociągnięcia.
A co z kreską? Czyli jak Joker wygląda w różnych kulturach
Pod względem graficznym „Joker. Świat” to prawdziwa gratka dla fanów różnorodnej stylistyki. Jason Fabok, Germán Peralta, Jack Michalski, Keisuke Gotou – to tylko niektóre nazwiska twórców, którzy odpowiadają za ilustracje. Ich prace idealnie wpasowują się w klimat danej historii, co czyni całą antologię jeszcze bardziej wciągającą. Wizualnie nie każda historia może zachwycać, ale większość z nich dobrze radzi sobie z uchwyceniem klimatu, jaki miał być oddany w danym regionie. Z jednej strony mamy tu wyrafinowane, niemal realistyczne ujęcia, a z drugiej bardziej luźne, komiksowe podejście. Daje to nam poczucie, że Joker – jako postać – może pasować do każdego stylu i każdej scenerii.
Czy warto po „Joker. Świat” sięgnąć?
Dla wiernych fanów Jokera, ta antologia to ciekawostka, która może okazać się niezłą zabawą. Nie znajdziecie tu może arcydzieł, ale z pewnością coś, co dostarczy rozrywki i pozwoli spojrzeć na postać Księcia Zbrodni z nieco innej perspektywy. To zbiór opowieści, który bardziej wzbudza zainteresowanie niż szokuje czy olśniewa, ale z pewnością jest warty uwagi tych, którzy są ciekawi, jak Joker mógłby wpłynąć na różne kultury i miejsca.
W skrócie: jeśli podobał się Wam „Batman. Świat” lub po prostu interesują Was niecodzienne spojrzenia na znane postacie, „Joker. Świat” może być świetnym wyborem na długie jesienne wieczory. To komiks, który bawi, zaskakuje, a czasem nawet pobudza do refleksji nad tym, jak uniwersalne mogą być niektóre archetypy, niezależnie od miejsca na mapie.
Wilki
Wilki wróciły w Sudety. Poczynają sobie coraz śmielej, pokazując się w okolicznych wioskach i budząc postrach w nieuświadomionych mieszkańcach. I to nie jest fikcja, a fakt. Wybierając się w góry, trzeba mieć świadomość, że są one domem dzikiej zwierzyny. Jednak bać należy się bardziej zdziczałych psów, bo one nie boją się człowieka i potrafią zaatakować oraz (a może przede wszystkim?) ludzi.
„Wilki” Grzegorza Wielgusa przenoszą nas na Dolny Śląsk do niewielkiej wioski o nazwie nomen omen: Wilki. To tu komisarz Emil Orłowiec zmuszony jest prowadzić śledztwo w sprawie makabrycznego zabójstwa myśliwego. Szybko okazuje się, że to nie ostatnia zbrodnia, a jeśli do tego dodamy krwawe znalezisko na szlaku turystycznym i budzącą grozę legendę o Bestii, to robi się naprawdę ciekawie.
Przy okazji śledztwa wychodzą na jaw nie tylko współczesne sekrety mieszkańców Wilków i pobliskich miejscowości, ale także mroczne tajemnice sprzed wielu lat.
Nawet stróż prawa i goprowcy mają swoje ciemne historie, które nagle wypływają na wierzch w najmniej oczekiwanych momentach. Wszystkie te zagadkowe elementy, podsycane dodatkowo przez miejscowe legendy nadają powieści niesamowity mroczny klimat. Oprócz typowego śledztwa w sprawie zabójstwa otrzymujemy elementy horroru czy powieści grozy. Atmosfera wokół głównych bohaterów gęstnieje, a czytelnik zaczyna powoli wierzyć w nadnaturalne zjawiska, krwiożercze bestie i duchy przeszłości.
Powieść czyta się świetnie, gdyż pisarz umiejętnie miesza wątki, plącze szyki, podsuwa wciąż nowe tropy, by na koniec całkowicie zaskoczyć czytelnika. Książka napisana jest dobrym barwnym i kwiecistym językiem, nieepatującym przy tym wulgarnością.
Dodatkowym atutem okazuje się ciekawie zarysowane tło obyczajowe, wykorzystanie miejscowych legend oraz bolesnej wojennej i powojennej historii Dolnego Śląska. Tu nic przecież nie było proste. Ziemie należące do 1945 roku do Niemców, nagle przeszły w polskie ręce. W wielu wsiach pozostali niemieccy mieszkańcy, którym dokwaterowano Polaków z Kresów Wschodnich. Echa takich historii także w powieści znajdziemy.
Mnie, mieszkankę Dolnego Śląska, właśnie takie wielobarwne i wieloaspektowe ukazanie złożonych losów Kotliny Kłodzkiej wyjątkowo się podoba.
Powieść mogę polecić z czystym sumieniem, bo pisarz nie tylko świetnie radzi sobie budując napięcie śledztwa, ale także doskonale zna specyfikę regionu, o którym pisze.
Obecność. Ukochana
Świat pełen mrocznych tajemnic, niepewności i demonicznych zagrożeń - „Obecność. Ukochana” to komiks dla miłośników wszelkiego rodzaju horrorów. Główna historia, napisana przez Rexa Ogle’a i Davida L. Johnson-McGoldricka, skupia się na Jessice, studentce, której życie zaczyna się rozpadać pod wpływem serii przerażających wydarzeń.
Jessica, choć na pierwszy rzut oka jest zwykłą studentką, zmaga się z wewnętrznymi demonami i trudnymi doświadczeniami z przeszłości. Kiedy wraca na uczelnię po feriach zimowych, zaczyna mieć wrażenie, że jest obserwowana przez złowrogą siłę, która zna jej najgłębsze sekrety. Narracja stopniowo buduje napięcie, sprawiając, że czytelnik zastanawia się, czy to psychika Jessiki płata jej figle, czy rzeczywiście stoi za tym coś nadprzyrodzonego.
Komiks jest prequelem do filmu „Obecność 3”, w którym myślę, że warto docenić rysunki Garry’ego Browna, doskonale oddające ponury i klaustrofobiczny klimat opowieści. Choć sama akcja komiksu, jak na horror, płynie dość powoli.
Oprócz głównej historii, album zawiera pięć krótszych opowieści, które stanowią swoiste „Opowieści z pokoju artefaktów” zgromadzonych przez Warrenów. To właśnie te historie wnoszą dodatkowy element grozy do całego komiksu. Każda z nich jest inna, oferując różnorodne podejście do tematyki nawiedzeń i mrocznych tajemnic.
Spośród tych krótkich historii, zdecydowanie wyróżnia się „Grająca małpka”, stworzona przez Tima Seeleya i Kelley’a Jonesa. Opowieść, mimo że krótka, jest intensywna i potrafi wywołać dreszcze, co jest rzadkością w przypadku komiksowych horrorów. Pozostałe historie, choć na różnym poziomie, dodają albumowi głębi i różnorodności, której może brakować w głównej opowieści.
„Obecność. Ukochana” to także komiks, który zachwyca pod względem estetycznym. Twarda okładka, gruby i połyskujący papier, a także doskonałe ilustracje sprawiają, że wydanie cieszy oko i zadowoli nawet najbardziej wymagających kolekcjonerów. Dodatkowym atutem są przerywniki w formie „reklam” creepy gadżetów, które dodają komiksowi niepowtarzalnego charakteru.
Myślę, że komiks, mimo drobnych wad, spodoba się fanom serii „Obecność” oraz miłośnikom horrorów, których na polskim rynku pojawia się stosunkowo niewiele. Choć główna historia może nie dorównywać poziomem intensywności poprzednim częściom, to warto pochylić się nad całością, w której krótsze opowieści dodają nieco więcej grozy i napięcia. Oprawa graficzna oraz estetyka wydania są na bardzo wysokim poziomie, a sam album uważam za ciekawą propozycję dla wszystkich fanów mrocznych opowieści.