czerwiec 16, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: powieść fantasy

środa, 05 sierpień 2015 22:30

Ucieczka w dzicz

Jeżeli, drogi czytelniku, czujesz się już znudzony zwyczajnymi, powtarzającymi się wciąż od nowa schematami fantastycznych powieści to lektura przepięknej baśni Erin Hunter w diametralny sposób zmieni Twój punkt widzenia. Wciąż jeszcze można napisać coś niezwykłego i oryginalnego.

Koty z Klanu Rzeki wdarły się na teren łowiecki Klanu Pioruna, który nie jest w stanie obronić swoich ziem. Rodzi się zbyt mało wojowników i być może całemu klanowi grozi zagłada. Gwiazdy dają nadzieję. Klan może uratować tylko ogień. Co jednak z całą tą historią ma wspólnego zwyczajny, domowy kot?

Książka jest oryginalna i pomysłowa. „Ucieczka w dzicz" to w ciekawy sposób opowiedziana historia. Kocie klany z nazw i imion wojowników kojarzą się z indiańskimi plemionami. Akcja powieści toczy się wartko i chociaż fabuła bywa przewidywalna, to jednak czyta się ją z przyjemnością. Erin Hunter w świetny sposób opisała sceny walk między kotami - są żywe, realistyczne i niezwykle barwne. Całość urozmaicają: dokładna mapa oraz szczegółowe opisy poszczególnych klanów.

Gdy domowy kot o imieniu Rdzawy trafia na Klan Pioruna, postanawia zostać wojownikiem i zakosztować życia na wolności. To właśnie wtedy zaczyna się pełna niebezpieczeństw przygoda. Przyjaźń, lojalność, wspólne dobro - w dużej mierze to o nich opowiada „Ucieczka w dzicz". Mimo że bohaterami są koty, a nie ludzie, wartości pozostają niezmienne. Niektóre zwierzęta posiadają cechy prawdziwych, legendarnych bohaterów.

Mimo że powieść jest skierowana do młodszych czytelników, to spodoba się również dorosłym. Na jej podstawie mógłby powstać niezwykle barwny, pełen akcji film. Erin Hunter udało się wykreować plastyczny, tętniący życiem świat, a to nie lada sztuka. Jej bohaterowie, choć niekiedy wydają się nieco do siebie podobni, posiadają ważne, wyróżniające ich cechy i różną kolorystykę nie tylko futer, ale i charakterów. Również język i styl w którym została napisana książka nie pozostawiają wiele do życzenia. Są przyjemne, przystępne i łatwo przyswajalne. Sprawają, że czytelnik nawet się nie spostrzeże w którym momencie z pierwszej trafił na ostatnią stronę.

„Ucieczkę w dzicz" oczywiście serdecznie wszystkim polecam, a sama z niecierpliwością czekam na kolejny tom „Ogień i lód", który mam nadzieję ukaże się już niebawem. „Wojownicy" to jedna z tych baśniowych serii, które jak najbardziej warto przeczytać.

Dział: Książki
wtorek, 28 lipiec 2015 14:46

Origin

„Origin" to już czwarty tom serii „Lux". Katy zostaje schwytana i przebywa w siedzibie Daedalusa. Tam poddawana jest przeróżnym badaniom i testom, a niektóre z nich przypominają tortury. Deamon, wbrew rozsądkowi, nie zamierza zostawiać jej samej, nie ma jednak lepszego planu niż po prostu również dać się złapać. Być może, wspólnymi siłami, wymyślą jak wydostać się z pułapki.

Daedalus zasiał w umyśle Katy ziarno wątpliwości. Co jeżeli Luxianie - przynajmniej jakaś ich część - chcieliby przejąć panowanie nad planetą? Po czyjej stronie w takiej sytuacji stanął by Deamon, jego przyjaciele i rodzina? Co, gdyby nie zależało to od nich? Gdyby nie posiadali w tej kwestii wolności wyboru. Jak skończy się ta historia i jakie jeszcze sekrety skrywa tajna organizacja?

Chociaż cała seria jest naprawdę dobra, to wydaje mi się, że „Origin" jest najciekawszym z dotychczas wydanych tomów. Zawiera w sobie wartką akcję, wciągającą fabułę i porywające przygody, a także wiele dylematów i rozważań. Bohaterowie nie są pewni komu mogą ufać - nie wiedzą już nawet czy mogą polegać na sobie nawzajem. Nie każdy okazuje się być tym kim się wydaje.

Jeżeli chodzi o wątek romantyczny i rozwijające się uczucia, to tutaj już chyba bardziej rozwinąć się nie mogły. Sprawa pomiędzy Katy a Deamonem jest zupełnie jasna i przejrzysta. Wydawać by się mogło, że już nic nie ma szans stanąć na ich drodze. Nawet Dee przestała rozpaczać po śmierci Adama i znalazła sobie nowy obiekt, który może obdarzyć zainteresowaniem.

Tym razem Jennifer L. Armentrout naprawdę dała się ponieść na skrzydłach wyobraźni. To co dzieje się w Deadlusie jest okrutne i niewyobrażalne. Powieść przestała być przyjemną bajeczką, w której nikomu ważnemu nie może stać się krzywda. Dodatkowo pisarka ujmuje wszystko w prostych, ale obrazowych słowach. Tak stworzona historia, jak niewiarygodna by nie była, bez trudu trafi do umysłu czytelnika, być może nawet zagnieżdżając się w nim na bardzo długo.

Zarówno „Origin" jak i oczywiście pozostałe tomy serii, serdecznie wszystkim polecam - bardziej jednak wielbicielom „paranormal romance" niż literatury Science Fiction. To dobrze i lekko napisana, wciągająca książka. Taka która bez trudu pomoże oderwać się od codziennych problemów i przyniesie kilka chwil cudownego, magicznego wytchnienia. Przekomarzanie się głównych bohaterów jest już wręcz legendarne i za każdym razem potrafi wywołać uśmiech na twarzy czytelnika.

Dział: Książki
wtorek, 21 lipiec 2015 16:55

Nethergrim: Otchłanny

Giną dzieci i zwierzęta. Może to oznaczać tylko jedno, ale w prawdę nikt nie ma odwagi uwierzyć. Otchłanny powrócił. Czy i tym razem znajdą się śmiałkowie gotowi, by za wszelką cenę go powstrzymać?

Edmund marzy o tym by zostać czarodziejem, póki co jednak jest jedynie zmartwieniem dla rodziców i pośmiewiskiem dla dzieci w wiosce. Jednak podczas gdy obsługuje gości w gospodzie staje się rzecz niezwykła. Jednym z klientów jest prawdziwy mag. Po tym jednak jak chłopiec go obsłuży, rzuca zaklęcie zapomnienia. Sytuacja powtarza się raz po raz aż w końcu zdeterminowany Edmund prosi go o przyjęcie na ucznia. Po tym jak czarodziej go wyśmiewa, chłopiec decyduje się na niebezpieczny krok - niezauważony przez nikogo kradnie jedną z najcenniejszych książek maga, pełną tajemnej wiedzy na temat Otchłannego i jego sług.

Głównymi bohaterami książki jest trójka dzieci, a właściwie nastolatków. Edmund jest synem karczmarza, Tom to niewolnik bestialskiego właściciela ziem uprawnych, a Katherine jest córką masztalerza, dawnego bohatera, który jako jeden z trójki ocalał po bitwie z Otchłannym. Ojciec dziewczyny skrywa niejedną tajemnicę. Postacie są żywe i barwne, niepozbawione uczuć, przemyśleń, oraz zarówno zalet jak i wad. Zostały świetnie wykreowane a ich zarysy są oznaczone grubymi konturami.

Fabuła powieści jest ciekawa i wciągająca, akcja jednak nie toczy się zbyt wartko - przynajmniej z początku. Napięcie rozwija się powoli, statecznie. Zanim cokolwiek zacznie się dziać szczegółowo poznajemy życie bohaterów i otaczającej ich wioski. Styl pisania Matthew Jobina przypomina mi nieco starą fantastykę spod pióra Eddingsa. Tam wyglądało to podobnie. „Belgariada" jednak mieściła się w pięciu tomach, a „Malloreon" w pięciu kolejnych. Czy w przypadku serii „Nethergrim" będzie tak samo?

Trudno jest stworzyć powieść fantasy tak, żeby jednocześnie była wciągająca i logiczna. Matthew Jobin'owi się to jednak udało. Jego powieść jest ciekawa i niewymuszona. Nie ma w niej nieprzemyślanych, idiotycznych wydarzeń. Dzieci nie są niezwyciężonymi bohaterami, ratującymi świat. Każdy czyni to, co uważa za słuszne, licząc się z ewentualnymi konsekwencjami.

Z lektury książki „Nethergrim" jestem bardzo zadowolona. To dobra, lekka powieść, która bez problemu porywa czytelnika do swojego świata. Z niecierpliwością czekam na to by poznać dalsze losy bohaterów i dowiedzieć się w jaki sposób pokonają Otchłannego - już teraz wierzę, że im się to uda.

Dział: Książki
piątek, 17 lipiec 2015 11:12

Zapowiedź "Głębi" Marcina Podlewskiego

Fabryka Słów na wrzesień tego roku zaplanowała wydanie ciekawego debiutu Marcina Podlewskiego - "Głębia". Będącego zarazem początkiem trylogii.

Dział: Książki
czwartek, 09 lipiec 2015 16:29

Sny bogów i potworów

Tego lata wydawnictwo AMBER zrobiło czytelnikom wspaniałą niespodziankę i wydało trzecią część intrygującej trylogii o serafinach i chimerach. Co prawda finałowa część została rozbita na dwie mniejsze, ale myślę, że za cenę poznania zakończenia tej historii można przymknąć na to oko.

Akcja powieści zaczyna się w momencie, w którym skończyła się część druga. Wielowiekowa wojna między serafinami a chimerami wchodzi w nowy etap.

Nowy Imperator, szalony Jael pragnie większej władzy nad światem. Chcąc zdobyć skuteczniejszą broń, wraz ze swoją armią udaje się do świata ludzi, a wydane tam przez niego oświadczenie budzi panikę w naszym świecie.

Tymczasem zbuntowani Bastardzi zawierają sojusz z pozostałymi przy życiu chimerami. Wszystko to oczywiście dzieje się za sprawą Karou i Akivy, którzy nauczeni doświadczeniem, postanawiają skierować swoje działania na zupełnie inne tory. Wykorzystując fakt, że obie strony są już mocno wyczerpane wojną, proponują połączenie sił przeciwko Jaelowi, w którym upatrują źródło wszelkiego zła, jakiego doznali.

W części trzeciej autorka znowu poszerza perspektywę fabularną i trudno nie docenić jej konsekwencji. Wojna zbliża się wielkimi krokami i wiadomo, że już nic tego nie zmieni, zanim jednak dojdzie do ostatecznego starcia, czytelnik ma szansę przyjrzeć się, jak przegrupowują się siły i jak to wszystko wpłynie na świat ludzi. Obserwujemy więc reakcje ludzi na przybycie aniołów i widzimy dosłownie paletę zachowań. Jedni wpadają w panikę, inni w ekstazę, jeszcze inni przybierają pozę żyj i użyj, natomiast władze traktują to jak inwazję obcych i próbują rozwiązać problem od strony badań naukowych.

Bardzo realistycznie przedstawiono rodzące się porozumienie między dwiema rasami, które w obliczu wspólnego zagrożenia musiały się zjednoczyć. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie pewien podstęp Karou, która jako wskrzesicielka, mogła w ciałach liczących się wśród chimer żołnierzy, umieścić przyjazne sobie dusze. Mimo to serafini i chimery, przez bardzo długi czas uczą się wspólnej egzystencji. Na przeszkodzie stoi tu nie tylko inność, ale też dzieląca ich długa i krwawa historia. Wielu z nich ma na rękach krew współbraci przeciwników, trudno zatem uniknąć drobnych złośliwości, zaczepek, a nawet poważnych prób samosądu. Na ziemiach Kirinów, gdzie schronią się niedobitki, będzie aż kipieć. Bohaterowie będą się mierzyć z uprzedzeniami, wyrzutami sumienia, które wcześniej lub później nadejdą, goryczą i bólem straty oraz nadzieją, że być może to co robią, otworzy im lub przyszłym pokoleniom zupełnie inny świat nienaznaczony wojną i krwią. Dzięki temu lepiej poznamy dumną i wyniosłą Liraz, dzielnego i wrażliwego Ziriego, a także głębię uczuć Karou i Akivy.

Finałowa część została także wzbogacona o nowych bohaterów, z którymi idą nowe wątki. Poznajemy Elizę, na co dzień zwykłą doktorantkę, od dzieciństwa dręczoną koszmarami o potworach; tajemniczego Morgana, który z pewnością nie jest tym, za kogo się podaje oraz młodziutką królową Stelian, pobratymców Akivy. Z pewnością te osoby wywrą duży wpływ na losy finałowego starcia.

Powieść czyta się naprawdę przyjemnie i choć póki co aż tak wiele się nie dzieje, bo część wątków musiała się przecież zawiązać, to i tak trudno się od lektury oderwać. Jestem bardzo ciekawa, co też zaserwuje czytelnikom prawdziwy finał, którego premiera już niebawem. Czekam niecierpliwie.

Dział: Książki
środa, 08 lipiec 2015 20:24

Diablo. Wojna Grzechu: Smocze łuski

Pierwszy tom „Wojny Grzechu" z serii „Diablo" nie do końca spełnił moje oczekiwania. Rozczarowana odwlekałam literackie spotkanie z drugą częścią tej historii, „Smoczymi łuskami", bojąc się, że nadzieje na wzrost wartości tej fabuły okażą się płonne. Tymczasem potencjał, który dostrzegłam w opisywanej przez Richarda A. Knaaka historii – pomimo jej niewątpliwych wad, minusów i niedociągnięć – rozwinął się i ukazał w zadziwiająco pozytywnym świetle.

Zmiany zaczynają się już w warstwie wizualnej „Smoczych łusek", bo chociaż – zgodnie z oryginałem – obwolutę wypełnia cała seria różnorodnych tekstów, wypisanych nadmierną ilością czcionek, to ogólnie dużo bardziej oddaje mroczny charakter uniwersum „Diablo", niż ilustracja z poprzedniej okładki. Kolorystyka utrzymana została według najdawniejszego schematu logo gry – ognista czerwień, pomarańcz płomieni i nieprzenikniona czerń. To zdecydowanie zwiastun zagęszczenia się akcji.

Uldyzjan nie poddaje się i wraz ze swoimi poplecznikami, wśród których najważniejszymi wydają się jego brat Mendeln oraz Serentia, wyrusza na podbój Świątyni Trójcy. Nefalemowie wciąż zyskują na liczebności, a ich moc na sile, jednak to wszystko może okazać się niewystarczające w obliczu przebiegłości Lilith i ślepemu wypełnianiu rozkazów zmanipulowanych przez nią kapłanów. Szalę zwycięstwa przechylić może niespodziewany sojusznik i wewnętrzne zrozumienie historii posiadanej przez bohaterów mocy. Tylko, czy to właśnie Lilith stanowi największe zagrożenie dla ludzkości? A może gdzieś czai się coś dużo bardziej potężnego?

Od pierwszych stron czytelnik zostaje wrzucony w wir akcji. Nie ma już miejsca na romanse i biadolenie Uldyzjana, na zagubienie i brak świadomości. Wszystko dzieje się brutalnie, szybko i bez półśrodków. Trup ścieli się gęsto, zło knuje, a dobro – jak zwykle w takich historiach – znajduje się w stanie zagrożenia. Autorowi udało się wykreować kilka wartych uwagi zwrotów akcji oraz garść zaskoczeń. Nie da się ukryć, zresztą nie ma i po co tego robić, że „Smocze łuski" prezentują poziom o niebo lepszy od „Prawa krwi".

Oczywiście nie obeszło się bez odrobiny starych oraz nowych błędów bądź irytujących rozwiązań. Fabuła opiera się na swoistego rodzaju zapętleniu – bohaterowie zmierzają do celu, walczą (w potyczce, która pod wieloma względami wydaje się skazana na porażkę), odnoszą pyrrusowe zwycięstwo, uzupełniają braki w armii i wyruszają do kolejnego punktu. W między czasie wpadają w kolejne zasadzki ZŁA, których oczywiście się nie spodziewają. Innymi słowy – bohaterowie ani odrobinkę nie odczuwają potrzeby uczenia się na własnych błędach.

Uldyzjan niestety wciąż irytuje, chociaż zdecydowanie mniej, niż poprzednio. Nie mogę powiedzieć, że zupełnie stracił swoje tendencje do marudzenia i wpadania w filozoficzne stany o bezsensie podejmowanych działań, albo konieczności samotnego wypełnienia misji, jednak widać poprawę. W dużej mierze jest to z pewnością zasługą Mendelna i Serentii. Ten pierwszy przestał skrywać posiadane moce, a dziewczyna stała się waleczną Amazonką, a nie jedynie głupiutką, acz śliczną wieśniaczką, zakochaną w swoim Mistrzu.

W „Smoczych łuskach" odnaleźć można znacznie więcej splotów łączących autorskie pomysły Knaaka z elementami znanymi z gier. Pojawiają się w książce jedne z najbardziej tajemniczych postaci, a sama akcja zyskuje na wymiarowości – zmieniają się przestrzenie, światy i czasy. Nagle ważne nie jest jedynie tu i teraz, ale to, co było i co być może.

Językowo także wydaje się być nieco lepiej. Niekiedy Knaak wciąż wpada w oratorskie popisy, ale dzięki zwiększeniu tempa akcji, nie przeszkadza to już tak dalece. Udało się także autorowi pozytywnie zaskoczyć mnie i w tej warstwie powieści. Tytułowe smocze łuski to jeden z najpiękniejszych obrazów i wyobrażeniowy majstersztyk, który gotowa jestem pochwalić w kontekście nie tylko samej serii, ale i literatury fantastycznej.

Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości (jak ja) po pierwszej części „Wojny Grzechu", czy jej obecność na literackim rynku jest uzasadniona w jakikolwiek inny sposób, niż chęć zarobienia na sukcesie gry, to teraz powinny nieco się rozrzedzić. „Smocze łuski" chociaż nie reprezentują najwyższego poziomu w powieściowym świecie, to podnoszą własną poprzeczkę i oferują przyjemną, pełną napięcia rozrywkę. Nie tylko fani „Diablo" poczują się zaspokojeni.

Dział: Książki
środa, 08 lipiec 2015 08:36

Dni krwi i światła gwiazd

Lektura Córki dymu i kości była dla mnie bardzo przyjemna, dlatego niemal od razu zabrałam się za czytanie części drugiej. Nie bardzo jednak wiedziałam, czego się spodziewać.

W tomie pierwszym finał historii zaowocował rozstaniem głównych bohaterów. Ona dowiedziała się prawdy na temat swojego pochodzenia i odzyskała brakujące wspomnienia, on wyznał jej, co strasznego zrobił. W jakim kierunku może pójść fabuła, po takim zwrocie akcji i co może czytelnikowi zaoferować? Drugi tom zawsze jest pewnym wyzwaniem, bo rośnie poprzeczka i wymagania odbiorców. Jak z tym zadaniem poradziła sobie Laini Taylor?

W tomie drugim drogi Karou i Akivy rozeszły się, co według mnie było bardzo dobrym posunięciem. Po pierwsze, pozwoliło to uniknąć nieustannego maglowania tematu wielkiego uczucia łączącego bohaterów, po drugie, poszerzyło perspektywę. Mówiąc krótko, wydarzenia tomu drugiego przybliżają czytelnikowi kulisy wielowiekowej wojny miedzy serafinami a chimerami.
Obie strony są zdeterminowane, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, dlatego uciekają się do coraz bardziej drastycznych i brutalnych metod walki. Wojna zaczyna przypominać podjazdówkę, a zostawiane dla przeciwnika wiadomości polegają na wymyślnym mordowaniu niewinnych cywilów. Oprócz tego wśród obu ras widać coraz większe zmęczenie walką.

Chimery borykają się z brakiem żołnierzy, a ich jedynym atutem jest wskrzesiciel, który za pomocą pradawnej magii przywraca wojowników do życia, w sumie tylko po to, by ponownie ginęli. Widać też, że tak naprawdę już nie wiedzą, o co walczą. Niemal wszyscy potracili rodziny i bliskich, a teraz ich codzienność polega na ślepym wypełnianiu planu Białego Wilka, który, jak się niebawem okaże, nie ma pomysłu na to, co będzie się działo po wojnie. Bo przecież kiedyś musi się ona skończyć.

Podobnie jest u serafinów. Akivę i jego rodzeństwo ogarnia coraz większe zwątpienie w Imperatora, któremu ciągle mało wojen i kolejnych podbojów. Rosnące w liczbę ofiary cywilne mówią same za siebie. Czy naprawdę nie ma innej możliwości, jak tylko ciągłe mordowanie się w imię zadawnionych waśni, o których młode pokolenie nie ma zielonego pojęcia?

Kaoru w roli wskrzesicielki ogląda wojnę z zupełnie nowej dla niej strony. Nie tylko dokładniej poznaje swoich pobratymców, zaczyna też rozumieć, że wojna zamiast środkiem do osiągnięcia celu, już dawno stała się sposobem na życie. Bohaterka jest tym faktem przerażona, tym bardziej, że pławiący się w glorii chwały Thiago Biały Wilk bez mrugnięcia okiem posyła swoich ludzi na śmierć, bo jest tak przepełniony nienawiścią i uprzedzeniami, że o zakończeniu działań, czy jakichkolwiek rokowaniach, nawet nie chce słyszeć.

Akiva wraz z rodzeństwem podejmuje działania, które mogą zmienić przyszłość nie tylko wszystkich Bastardów, ale całej rasy serafinów. Kierowany miłością do odrodzonej Madrigal, rozwiązanie konfliktu zaczyna postrzegać nie w starciu zbrojnym, ale w czymś zupełnie innym.
Czy starania bohaterów przyniosą pożądany skutek? To się dopiero okaże, gołym okiem jednak widać, że proces już się zaczął i nie będzie powrotu do tego, co było.

Przyznam, że takie pokierowanie fabułą bardzo mi się podobało. Wątek romansowy jest tu jedynie tłem i niekiedy umila i nieco ociepla atmosferę. Odrobina miłości i czystego, bezinteresownego uczucia w brudnym świecie przemocy i wojny jest czymś naprawdę pięknym. Ważniejsze jest jednak pokazanie strasznego oblicza wojny i tego, jak nakręca się spirala nienawiści, angażując w konflikt plemiona, które do tej pory żyły spokojnie na uboczu i o wojnie w ogóle nie miały pojęcia.

Powieść, która pozornie wydawała mi się kolejnym paranormalnym romansem okazała się dojrzałą i magiczną opowieścią z głębokim przesłaniem. Jej finał zostawia mnie w jeszcze większej niepewności niż część pierwsza. Czy wojna kiedyś się skończy? A jeśli tak, co powstanie na zgliszczach dawnego życia? Czy dwie nienawidzące się rasy mogą konflikt zakończyć wspólnie?

Z obawą, ale i wielką ciekawością sięgam po pierwszą połowę finału, a wszystkim, którzy z serią jeszcze swojej przygody nie zaczęli, serdecznie ją polecam. Naprawdę warto!


Druga recenzja - Katarzyna Chojecka

Pamiętacie, jak na końcu „Romea i Julii" Julia budzi się w krypcie, a Romeo nie żyje? Myślał, że ona umarła, więc zabił się obok niej?[...] Więc wyobraźcie sobie, że ona się obudziła, a on wciąż żył, ale... - Przełknęła ślinę, czekając, aż głos przestanie jej drżeć. – Ale on zdążył zabić całą jej rodzinę. I spalił jej miasto. I zabił, i zniewolił jej ludzi.

Zakończenie pierwszej części cyklu o niebieskowłosej Karou, ludzkiej dziewczynie o duszy chimery, stanowiło ogromny szok dla większości czytelników. „Dni krwi i światła gwiazd" to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń opisanych w „Dziewczynie dymu i kości" i już od pierwszych stron gwarantuje emocjonalny roller coaster.

Karou zniknęła. Nikt nie wie, co się z nią stało. Zuzana, jej najlepsza przyjaciółka, jako jedyna łącząca dziewczynę ze światem ludzi, martwi się, że spotkało ją coś strasznego. Nie myli się, Karou wprawdzie nie zginęła, jednak po dotarciu do miasta chimer, w którym pozostawiła wszystkich bliskich, znalazła jedynie spalone ruiny. Rozpacz i nienawiść do aniołów, które zniszczyły wszystko, co kochała, sprawiają, że dziewczyna sprzymierza się z dotychczasowym wrogiem, Białym Wilkiem. Jednocześnie Akiwa, który doprowadził do upadku miasta chimer, nie potrafi sobie tego wybaczyć. Zdaje sobie sprawę, że nieodwracalnie stracił miłość i zaufanie Karou, postanawia jednak choć częściowo odpokutować za swoje czyny i powstrzymać serafińskiego Imperatora przed dalszym pogromem chimer.

Lekturę „Dni krwi i światła gwiazd" rozpoczęłam z niecierpliwością i dużym zainteresowaniem. Byłam bardzo ciekawa, jak autorka poprowadzi dalej tę historię i czy nie potraktuje zbyt lekko czynu, jakiego dopuścił się Akiwa. Bądź co bądź pierwszy tom cyklu wpisywał się w kanon gatunku paranormal romance, choć od razu należy zaznaczyć, że na tle wielu powieści z tej kategorii, wyraźnie wyróżniał się głębszym przesłaniem i oryginalnością. Autorzy licznych książek tego typu przyzwyczaili nas do tego, że historia romansu głównych bohaterów jest motywem przewodnim powieści i nic innego właściwie się nie liczy – ich miłość wszystko zwycięża i wszystko wybacza. Istniało więc ryzyko, że i Laini Taylor pójdzie nieco na skróty i doprowadzi do ponownego, szybkiego pogodzenia się Karou i jej anielskiego kochanka. Na szczęście tak się nie stało. Drugi tom cyklu „Córka dymu i kości" to nie jest słodka opowieść o miłości, to przede wszystkim historia brutalnej wojny, w której wszystkie chwyty są dozwolone.

W przeciwieństwie do poprzedniej części, tym razem akcja powieści toczy się przede wszystkim w alternatywnym świecie zamieszkałym przez chimery i anioły. Z jednej strony imperium stworzone przez serafinów nasuwało mi skojarzenia z Cesarstwem Rzymskim, które systematycznie, bezlitośnie podbijało kolejne krainy i w którym także panowało niewolnictwo. Z drugiej strony, opisy ataków aniołów na bezbronne chimery-cywilów, zabijanie kobiet, dzieci i starców, ponieważ także są „wrogami", a co gorsze mogą wspierać powstańców, przywodziło na myśl konflikty na Bałkanach i Bliskim Wschodzie. Z pewnością łatwiej jest pisać o fantastycznych stworzeniach, nie opowiadając się otwarcie po żadnej ze stron, które walczą w realnym świecie. Wydźwięk powieści jest jednak jasny i klarowny – wojna to zło, a zemsta rzadko kiedy doprowadza do zakończenia konfliktu; wręcz przeciwnie - nakręca jedynie spiralę nienawiści. Jedynym rozwiązaniem jest zaprzestanie walk, czy to jednak możliwe, gdy każda ze stron straciła kogoś z rodziny? Czy można wybaczyć doprowadzenie do śmierci najbliższych?

Wydanie „Córki dymu i kości" zachwyciło mnie okładką. Tej magii zabrakło mi jednak w oprawie drugiego tomu, która nie przyciąga tak wzroku i brak jej tego „czegoś". Dziwi mnie także ujawnianie w opisie książki wydarzeń, które mają miejsce dopiero w końcowych rozdziałach i właściwie nie mają większego wpływu na fabułę drugiego tomu cyklu.

„Dni krwi i światła gwiazd" to książka, która w każdym w zbudzi wiele emocji i skłoni do przemyśleń; trudno przejść koło niej obojętnie. Jest to opowieść o wojnie, miłości i nadziei, która przecież umiera ostatnia. To porywająca kontynuacja, a otwarte zakończenie sugeruje dużą porcję wrażeń w kolejnym tomie cyklu, którego już z niecierpliwością wypatruję.

 

Dział: Książki
wtorek, 07 lipiec 2015 12:12

Ogień i woda

Do czego gotowi są posunąć się ludzie, gdy w grę wchodzi zdrowie i bezpieczeństwo najbliższych? Niektórzy będą potrafili zrobić dosłownie wszystko. Nie istnieje taki rodzaj poświęcenia przed którym by się zawahali.

Tella od roku mieszka na zupełnym odludziu. Rodzice mówią, że przeprowadzili się tam ze względu na kiepski stan zdrowia jej brata, nie tłumaczy to jednak braku telefonów komórkowych, komputerów, a nawet telewizora. Gdy pewnego dnia na łóżku dziewczyny pojawia się tajemnicza paczuszka, wydarzenia zaczynają przybierać zupełnie niespodziewany obrót. Rozpoczyna się wyścig w czterech ekosystemach: pustynia, morze, góry i dżungla. Zwycięzca może być tylko jeden. Wydaje się jednak bardzo mało prawdopodobne by mogła być nim Tella, nawet pomimo tego, że stawką jest życie jej brata.

Powieść pisana jest w taki sposób, że właściwie główna bohaterka na niewiele ma wpływ - jest niesiona na fali wydarzeń oraz wyścigu. Oczywiście liczą się też jej altruistyczne decyzje czy dobór przyjaciół, ale wszystko inne można by było zrzucić na karby przypadku. Nie zmienia to jednak faktu, że Tella jest naprawdę sympatyczna i trudno jej nie kibicować. Pojawia się także wątek romantyczny, jest on jednak ukryty za zasłoną tajemnicy i nie wpływa w nachalny sposób na treść książki.

Historia jest porywająca i dobrze napisana. Czyta się ją niesamowicie szybko. Od stron książki trudno się oderwać. Dobrego humoru w powieści również nie zabraknie, a jego głównym źródłem jest sama Tella oraz jej przemyślenia. Najlepszym jednak elementem „Ognia i wody" są pandory. Pomysłowe, wyhodowane przez naukowców, zmodyfikowane genetycznie stworzenia, mają za zadanie chronić i pomagać swoim uczestnikom. Należący do Telli Madox niejednokrotnie zadziwi zarówno ją samą jak i czytelnika.

Książka jest typowo młodzieżowa, co wcale nie znaczy, że nie nadaje się również dla starszych osób. Myślę, że bez trudu pochłonie każdego - niezależnie od wieku. Powieść bardzo przypadła mi do gustu, a sam wyścig oraz uczucia i zmagania bohaterów zostały opisane w rewelacyjny sposób. Właściwie jedyną rzeczą która wzbudziła moje zastrzeżenia była szyta grubymi nićmi historia aptekarzy i powstania samego wyścigu. Być może jednak w kolejnym tomie zostanie ona dopracowana i wzbogacona o jakieś bardziej wiarygodne szczegóły. „Ogień i woda" to część, w której uczestnicy przebyli zaledwie dwa ekosystemy.

„Ogień i woda" to tytuł, który z czystym sumieniem mogę do przeczytania polecić czytelnikom w każdym wieku (choć oczywiście najlepiej odnajdzie się w nim młodzież). Victoria Scott miała świetny pomysł, który z lekkością i polotem udało jej się przelać na papier. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom, licząc na to, że pojawi się już niebawem.

Dział: Książki
środa, 01 lipiec 2015 12:13

Stalowe Serce

Odnoszę takie wrażenie, że gdzie się ostatnio czytelnik nie obejrzy, tam ma dużą szansę natknąć się na nazwisko Sanderson.

Jedni chwalą go za cykl  Z mgły zrodzony, który niebawem doczeka się wznowienia. Inni zachwycają się powieściami z cyklu Archiwum burzowego światła, a jeszcze inni za dokończenie serii Koło czasu autorstwa przedwcześnie zmarłego Roberta Jordana. Jakby tego było mało, na początek lata otrzymujemy od Zysku i S-ki nową powieść rozpoczynającą cykl Mściciele.

Temat superbohaterów chyba nigdy nie przestanie być aktualny i chwytliwy. Motyw ten daje twórcom tak duże pole do popisu, że miejsca tu starczy dla każdego. Tradycyjnie superbohater, czy to przybyły z gwiazd Superman, czy napędzany wewnętrznym przymusem wymierzania sprawiedliwości Batman, miał chronić niewinnych. To był najważniejszy cel.

Ostatnimi czasy jednak nie da się nie zauważyć, że, co wydaje się całkiem logiczne i słuszne, superbohater, a może lepiej istota obdarzona mocą, nie zawsze musi kierować się dobrymi pobudkami. Im więcej mocy, tym większe pragnienie władzy i panowania nad światem, czyli inaczej mówiąc trzeba nie lada siły woli i zdrowego rozsądku, by posiadana moc nie skierowała superbohatera na manowce tyranii i okrucieństwa. Oprócz tego superbohater powinien też mieć dylematy moralne, które - niczym przysłowiowe kłody - los mu wciąż rzuca pod nogi. A co by się stało, gdyby tej siły woli i honoru zabrakło? Gdyby superbohaterów nagle narodziło się jak mrówek i gdyby wcale nie mieli dobrych zamiarów?

Ten pomysł postanowił wykorzystać Brandon Sanderson w powieści pt. Stalowe Serce. W niedalekiej przyszłości, gdy na niebie pojawiła się Calamity, świat stanął u progu wielkiej katastrofy. Na skutek impulsu, dziwnej ewolucji superbohaterem mógł stać się niemal każdy. Świat nagle zaludnił się osobnikami o niezwykłych mocach, ale nie stał się przez to lepszy ani bezpieczniejszy. Epicy, bo tak ich nazwano, okazali się brutalni, chciwi i samolubni. Zdewastowali miasta, ludzi zepchnęli do rangi niewolników lub marionetek, zaś sami zaczęli sprawować rządy.

Na gruzach dawnego Chicago, przemianowanego teraz na Newcago, kontrolę sprawuje Epik Stalowe Serce. Potrafi on nie tylko zmienić wszystko w stal, kule się go nie imają, a dzięki wsparciu innych Epików stale utrzymuje nad miastem nieprzeniknione ciemności. Jest niepokonany, nie ma słabych punktów. Nikt z tych, którzy rzucili mu wyzwanie, nie przeżył konfrontacji.

David Charleston wie jednak, że Epik musi mieć słaby punkt. Jako naoczny świadek masakry dokonanej przez Stalowe Serce w jednym z banków, 8-letni wówczas David (obecnie jedyny żyjący uczestnik tamtych wydarzeń) widział, jak Epik krwawi. Co jednak spowodowało tę chwilową słabość? Wypadkowa jakich sił tam zadziałała? Tego póki co nie wiadomo.

Po dziesięciu latach od tamtych wydarzeń niemal dorosły David szuka sposobności, by przyłączyć się do grupy Mścicieli (ludzi zabijających Epików) i doprowadzić do śmierci tyrana. Kiedy wreszcie udaje mu się natrafić na ślad grupy, dobitnie przekonuje się, że nie będzie to ani łatwe, ani szybkie. Oprócz tego będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy faktycznie w świecie pełnym tyranów i okrutników zabicie jednego coś zmieni? Czy po nim po prostu nie pojawią się kolejni, jeszcze gorsi?

Stalowe Serce to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora i już wiem, że nie ostatnie. Rzecz nie tylko w tym, że Sanderson pisze w sposób bardzo konkretny, a jednocześnie obrazowy, ale też w tym, że ma naprawdę ciekawe pomysły i umie je przelać na papier.

Ten pomysł jest właściwie prosty. Oto mamy świat, który obdarzeni mocami traktują jak swój prywatny plac zabaw. Ich kaprysy i żądze pozbawiły świat ludzi słońca, roślinności, bezpieczeństwa i możliwości wyboru, jak chcą żyć. Ludzie są skazani na prace w fabrykach i nędzne bytowanie na społecznym marginesie. Oczywiście są też bogaci, ale ich rola ogranicza się właściwie do bycia ładnym ozdobnikiem lub, gdy się komuś zachce, zabawką.

Co w takim świecie mogą zdziałać Mściciele? Trochę mogą, choć ich działalność obciążona jest wieloma dylematami i trudnymi wyborami, o czym David niejednokrotnie będzie się musiał przekonać. Nieustannie też w tle majaczy zagadka słabości Stalowego Serca. Wielka niewiadoma wyjaśnia się dopiero w finale powieści i nie jest to jedyne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam jeszcze kilka miłych niespodzianek.

Powieść wciąga od pierwszej strony i czyta się ją naprawdę z wielką przyjemnością. Chętnie przeczytam kolejny tom, miło by też było zobaczyć tę historię na wielkim ekranie, zwłaszcza pokazy mocy, które serwują w powieści często gęsto Epicy. Dla wzrokowca byłaby to nie lada uczta.

Stalowe Serce spodoba się nie tylko miłośnikom Herosów, Powersów i Avengersów, ale też każdemu, kto szuka dla siebie historii z pazurem, słowem początek cyklu o Mścicielach z pewnością trafi w gust wielu czytelników. Polecam!

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 13:52

Mroczna bohaterka. Jesienna Róża

„Dziewięć równoległych wymiarów. Dziewięć rodzajów mrocznych istot. Dziewięć bohaterek, które mają ocalić świat." Jesienna Różą to drugi tom cyklu „Mroczna bohaterka". W pierwszej części poznaliśmy losy nastoletniej Violet Lee, teraz nadszedł czas na Jesienną Różę.

Anna Abigail Gibbs zaczęła publikować swoje historie w sieci, gdy miała piętnaście lat. Zachęcona pozytywnymi opiniami internautów postanowiła napisać książkę, którą wydała trzy lata później. Obecnie studiuje literaturę na Oxfordzie, a wolny czas dzieli między pisanie, rodzinę i przyjaciół, pijąc hektolitry kawy by móc to wszystko pogodzić.

Akcja drugiego tomu rozgrywa się w równoległym świecie (jak głosi opis z tyłu okładki - jednym z dziewięciu). Jesienna Róża, po śmierci babci, zmuszona jest do życia wśród osób niemagicznych. Ponieważ posiada specyficzne zdolności oraz wygląd w zdecydowany sposób wyróżnia się z tłumu, przez co nie jest jej lekko. Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej gdy w szkole, której strażniczką została, pojawia się Fallon - nastoletni członek rodziny królewskiej.

Biorąc pod uwagę młody wiek Autorki, po niezbyt zachęcającej lekturze „Kolacji z wampirem", zdecydowałam się mimo wszystko sięgnąć po kontynuację. Pierwsza część „Mrocznej Bohaterki" posiadała swój niewątpliwy potencjał, a Anna Abigail Gibbs może poszczycić się bogatą wyobraźnią. Czy jednak od wydania debiutanckiej książki udało jej się dopracować swój styl i warsztat?

Tym razem główna bohaterka powieści wypadła znacznie lepiej, nie jest to jeszcze jednak strzał w dziesiątkę. Zamiast irytującej Violet mamy nieco nudnawą, cichą i wydawać by się mogło zagubioną, Różę. Również fabuła książki przestała tonąć w ogólnym chaosie i widać wyraźnie, że jej twórczyni nieco dojrzała. Zabrakło jej jednak „głębi wyobraźni" i „Jesienna Róża" zdecydowanie do porywających lektur nie należy. Mimo zdecydowanie lepszego warsztatu w powieści zabrakło głębi i chociaż książka nie odrzuca tak jak to niekiedy bywa, to wcale nie jestem przekonana czy warto ją przeczytać.

„Jesienna Róża" to dobra kontynuacja serii „Mroczna Bohaterka". Zdecydowany krok w przód jeżeli chodzi o logikę fabuły, styl pisania i dojrzałość twórczości. Również jednak ogromny krok w tył jeżeli weźmiemy pod uwagę ciekawość treści. Myślę, że seria może spodobać się osobą w wieku gimnazjalnym, ewentualnie młodszym licealistkom. Niestety starsi czytelnicy bez trudu dostrzegą w niej wyraźne braki. Oby trzeci tom serii spod pióra Anny Abigail Gibbs okazał się znacznie lepszy - pisarka ma potencjał, tylko jak do tej pory nie udało się jej go wykorzystać.

Dział: Książki