sierpień 06, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: powieść dla dzieci

czwartek, 21 kwiecień 2016 01:17

Fragment: "Inwazja na Tearling"

Rozdział 1

Hall

Było niemal pewne, że druga inwazja Mort będzie wyglądała jak rzeźnia. Po jednej stronie stała pierwszorzędna armia mortmesneńska uzbrojona w najlepszą broń, jaką widział Nowy Świat, dowodzona przez człowieka, który nie zawaha się przed niczym. Po drugiej stro- nie stała armia tearlińska: czterokrotnie mniejsza, uzbrojona w tanie żelazo, które nie wytrzymałoby uderzenia solidnej stali. Szanse Tear- lingu nie były niewielkie. Były katastrofalnie małe. Nikt nie widział możliwości ucieczki przed tragedią.

Dział: Książki
środa, 20 kwiecień 2016 18:23

Pani Noc

Wydawało mi się, że szósty tom Darów Anioła to wszystko, co na temat świata Nocnych Łowców miała do powiedzenia Cassandra Clare. Historia zakończyła się dobrze, jako czytelnik byłam usatysfakcjonowana i w sumie nie poświęciłam poznanym w finale ostatniej części młodym Blackthorne'om zbyt wiele uwagi. Uznałam ich za dzieci, które - jak wiele ofiar tamtej wojny - znalazły się w ciężkiej sytuacji, tracąc rodziców. Tymczasem wydaną ostatnio powieścią Pani Noc autorka pokazuje, że ostatnie słowo jeszcze nie padło. I to dobrze, naprawdę bardzo dobrze.

Od czasu, gdy zakończyła się Wielka Wojna, minęło pięć lat. Pamięć o poległych jest nadal żywa, wielcy bohaterowie czyli Clary, Jace i spółka na stałe już weszli do panteonu zasłużonych, surowe warunki Zimnego Pokoju utrzymują wszystkie rasy w ryzach, a tymczasem w dorosłość wchodzi nowe pokolenie Nocnych Łowców. To młodzi Blackthorne'owie, którzy w minionej wojnie stracili rodziców.

Los Angeles. Głową tutejszego Instytutu oficjalnie jest Arthur Blackthorne, książkowy mól, którego dawna styczność z faerie, pozbawiła zdrowego spojrzenia na rzeczywistość. Nieoficjalnie opiekę nad młodszym rodzeństwem i wszystkim, co związane z prowadzeniem Instytutu, sprawuje niespełna 18-letni Julian Blackthorne. To na niego spadły te wszystkie obowiązki i trzeba mu oddać sprawiedliwość, wypełnia je z godną podziwu cierpliwością i spokojem.
Tymczasem parabatai Juliana, Emma Carstairs, nie chce przyjąć do wiadomości faktu, że za śmiercią jej rodziców miałby stać Sebastian Morgenstern. Okoliczności ich śmierci nie dają jej spokoju, dlatego myślenie o tym i szukanie jakichkolwiek poszlak stało się dla dziewczyny swoistą obsesją, z której nie chce zrezygnować. Niespodziewanie z młodymi bohaterami kontaktują się faerie, które przed pięciu laty uprowadziły Marka Blackthorne'a. W zamian za odszukanie grasującego po L.A. zabójcy Podziemnych, proponują, że zwrócą Marka rodzinie, o ile rzecz jasna, sam będzie chciał z nimi zostać.

Tak rozpoczyna się śledztwo, które nie tylko może doprowadzić Emmę do prawdy na temat zabójstwa jej rodziców, na nowo połączyć rozbitą rodzinę, ale też odsłonić nowe fakty z zamierzchłej przeszłości Blackthorne'ów. Jak to będzie? Uwierzcie na słowo, bardzo fajnie.

Po pierwsze, mamy bardzo sympatycznie przedstawionych młodych bohaterów, którzy w niedalekiej przyszłości mają szansę stać się cennymi dla Clave wojownikami. Rodzeństwo Blackthorne jest jak każda duża rodzina, różnorodne, ale i bardzo ze sobą zżyte. Przyjemnie obserwuje się ich poczynania i wzajemne relacje. Marnotrawny brat Mark, który, przez bytność wśród faerie, zapomniał, jak wygląda ludzkie życie, czyni ten obraz ciekawszym, czasem bardziej zabawnym, czasem nieco smutnym.
Po drugie, para głównych bohaterów, których często porównuje się do Cary i Jace'a, czyli Emma i Julian. Czy bardzo ich przypominają, nie będę się tutaj nad tym rozwodzić, bo uważam, że każdy powinien wyrobić sobie własne zdanie. Wiadomo jednak, że powieści C. Clare nie mogłyby się obyć bez dramatycznego wątku miłosnego, a duet Emma/Julian z pewnością go nam tutaj zapewni. Oczywiście, żeby nie było za łatwo, jest to miłość, która, nim będzie miała szansę zaistnieć, będzie musiała pokonać wiele przeszkód, ale czymże byłaby miłość, gdyby była lekka i przyjemna?
Po trzecie, wątek związany z intrygą napędzającą całą fabułę. Jasne, że o taką, jak ta związana z Sebastianem Morgensternem, byłoby trudno po raz drugi. Dlatego, na początek autorka tworzy coś, może na trochę mniejszą skalę, ale z szansą na rozwój w coś poważniejszego. Wiadomo, że praktyki związane z czarną magią mogą wstrząsnąć w posadach światem Nocnych Łowców, że od jednej rzeczy może się zacząć, a potem nagle powstanie lawina. Dlatego, choć prawdopodobnie, druga Wielka Wojna nas nie czeka, to może być całkiem ciekawie.

Czy tytułowa Pani Noc to tylko postać z książeczek dla dzieci? Czym właściwie jest więź łącząca parabatai? Jak kochają faerie? I dlaczego wampiry nie powinny prowadzić pizzerii? Na te i masę innych pytań, w tonie poważnym, zabawnym, czasem łzawym, daje odpowiedzi najnowsza powieść Cassandry Clare, zatytułowana Pani Noc.

Dodatkowo na deser dostajemy całą garść szczegółów na temat obecnego życia Clary, Jace'a, Simona, Isabelle, Tessy, Jema i całej reszty. Finał książki wieńczy zaś nowe opowiadanie ze świata Nocnych Łowców. Myślę, że fani książek z serii Dary Anioła czy Diabelskie Machiny powinni być zadowoleni, bo ja jestem. Książkę przeczytałam w dwa popołudnia, była dla mnie odskocznią na nudnym, długim dyżurze i ani się obejrzałam, a dyżur dobiegł końca, a powieść otworzyła się na ostatnim rozdziale.

Zapowiada się, że ma to być trylogia i muszę przyznać, że zaczyna się obiecująco, być może dlatego, że bohaterów tych książek nie da się nie polubić, a przecież nic przyjemniejszego czytać, o kimś, kogo się lubi. Prawda? Nawet, jeśli momentami jest trochę cukierkowo, to mnie to wcale nie przeszkadzało. To był bardzo miły powrót do świata Nefilim i z przyjemnością do niego zajrzę, gdy pojawi się kontynuacja.

 

Dział: Książki
niedziela, 17 kwiecień 2016 19:01

Puchaty smok

Tak sobie myślę, że gdy człowiek ma siedmioro dzieci, to siłą rzeczy musi mieć bujną wyobraźnię, która pozwoli mu snuć masę historii na dobranoc i ciekawie odpowiadać na każde pytanie. Być może właśnie z takich rozmów narodziła się trylogia o Złym jednorożcu. Kiedy wszystkie bajki zostały opowiedziane, a potem zdążyły się znudzić, trzeba było stanąć na wysokości zadania i wymyślić coś nowego, czego jeszcze nie było. Może właśnie w ten sposób do życia powołany został Max i jego kompania? No bo kto powiedział, że jednorożce muszą być piękne i słodkie, a nie mogą być krwiożercze i żądne władzy? A smoki? Nie wszystkie muszą być pokryte łuskami, może istnieją takie, które są puchate? Brzmi niewiarygodnie? Otóż, zapewniam Was, że w książkach tego autora wszystko jest możliwe i przybiera zupełnie inne formy, niż w tradycyjnych bajkach.

Kiedy przeczytałam Złego jednorożca, od razu deklarowałam, że czekam na część drugą, dlatego bardzo się ucieszyłam, widząc, że książka się pojawiła.

Po pokonaniu Robo-Księżniczki w odległej przyszłości, Max i jego przyjaciele mieli wrócić do domu, do swojej rzeczywistości i tak miała się zakończyć ich magiczna przygoda. Okazało się jednak, że Kodeks nie działa, tak jak powinien i młodzi bohaterowie po raz kolejny wylądowali w Magrusie. Walka z Księżniczką w przyszłości rozwiązała tylko część problemów. Teraz okazuje się, że zagrożone są smoki, które stały się celem tajemnych planów Rezormoora Przerażającego. Maxa, będącego jedynym potomkiem wielkiego maga Maximiliana Sporazo, ściga nie tylko Księżniczka z czasów obecnych. Właściwie wszyscy są zainteresowani Maxem, a raczej Kodeksem, który chłopiec potrafi odczytać. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Bardzo trudno stwierdzić to jednoznacznie na pierwszy rzut oka.

W drugiej części pojawiają się nowi bohaterowie. Mamy więc parę ognistych kociąt o co prawda małych rozumkach, ale potężnych ogonkach, mentora, który pojawia się i znika, smoka, który, jak mówi tytuł jest puchaty oraz niezłą gromadę potworów. Pozornie może się wydawać, że w książce Clarke'a nie obowiązuje żadna logika, jeśli chodzi o właściwości czy zachowanie magicznych stworzeń. To dlatego, gdy zaczynałam czytać, ogniste kocięta nie wydawały mi się dobrym pomysłem, tak samo zresztą, jak puchaty smok. Pomyślałam sobie, co to jest? Jednak już po kilku rozdziałach, kiedy na arenie pojawili się Max, Sara i Dirk, wszystko zaczęło się ładnie układać.
Druga część trylogii jest, w moim odczuciu, lepsza niż pierwsza. Bohaterowie nabywają doświadczenie, mają coraz lepsze pomysły i, tu głównie chodzi o Maxa, nie boją się podejmować decyzji, które mogą wydawać kontrowersyjne, ale potem okazują się trafne. Powieść jest dowcipna i zabawna, głównie dzięki nietypowym bohaterom oraz sytuacjom, w które się wikłają.
Do czego może się przydać zombie kaczka? Po co Gildii Czarodziejów smoczy puch? Jak zrestartować gnuśną książkę, która żyje własnym życiem? I czy ze starego wroga może powstać nowy sprzymierzeniec? Tego wszystkiego i jeszcze więcej dowiecie się z lektury Puchatego smoka. Powieść zadowoli młodszych czytelników, dla których czasem im coś jest dziwniejsze tym fajniejsze oraz tych nieco starszych, zdolnych dostrzec autorską ironię, co może być niezłą zabawą.

Niecierpliwie czekam na Miłego ogra, będącego finałem trylogii, a Wam tymczasem polecam lekturę Puchatego smoka. Będziecie się dobrze bawić, to mogę zagwarantować!

Dział: Książki
poniedziałek, 11 kwiecień 2016 10:28

Bazar złych snów

Na bazarze koszmarów mogłabym wystawić całkiem pokaźny asortyment. Ewentualni klienci mogliby przebierać w towarach z najwyższej półki, wyśnionych zwłaszcza w ostatnich latach mojego życia. Mimo to, wielu nie znalazłoby zapewne dla siebie czegoś wystarczająco koszmarnego. Nie przerażają mnie pająki czy węże, chociaż podchodzę do nich z respektem śmiercionośności; w mrocznych wizjach mojej podświadomości brakuje płomieni, wysokości czy pił mechanicznych; nie pojawiają się zabójcze auta, faceci w czerni czy mordercze dzieci. Na „Bazarze złych snów" Stephena Kinga znaleźć można jednak towary wszelkiej maści, zwłaszcza dla oryginalnych koneserów koszmarów.

Robactwo, gady, pułapki, ogień, widmowe silne ręce – to wszystko czai się na śpiącą na okładce powieści mistrza grozy, nadając pierwszy komunikat: A co Ciebie przeraża? Od pierwszej chwili wiadomo, że przeprawa przez zbiór opowiadań pisarza z Maine, łatwa nie będzie. Im dłużej potencjalny czytelnik wpatruje się w okładkę, tym wyżej po jego plecach wspina się lodowaty dreszcz niepokoju. W końcu dociera do niego drugi komunikat: Czy w „Bazarze złych snów" opisano i moje fobie?

Prawdopodobieństwo jest całkiem spore, bowiem tom zawiera aż dwadzieścia opowiadań o bardzo odmiennej od siebie tematyce. Fani grozy konfrontują się z wizjami bardziej i mniej realistycznymi, raz bliższymi fantasy czy science fiction i horrorowi, innym thrillerowi. Wszystkie opatrzone są wstępami, w których autor wyjaśnia inspiracje do ich powstania i/lub dedykuje daną historię konkretnym postaciom, wyjaśniając, dlaczego akurat z nimi wiąże się następujący po wprowadzeniu tekst. Opowiadania różnią się też wyraźnie długością. Niektóre liczą raptem kilkanaście stron, inne kilkadziesiąt. Ponieważ można czytać je nie zachowując kolejności ułożenia w tomie, pozwala to na lekturę w chwilach, gdy nie ma się zbyt wiele czasu, jak np. podróż tramwajem czy uczelniana przerwa.

Muszę przyznać, że nie znalazłam w „Bazarze złych snów" opowiadania, które wyjątkowo by mnie przeraziło. Standardowo w zawrotnym tempie chłonęłam to, co wyszło spod pióra Kinga, pragnąc więcej i więcej, starając się zawłaszczyć trochę pisarskiej magii autora dla siebie, jednak – chociaż historie jak zwykle okazały się nad wyraz oryginalne i wciągające – nie przyspieszyły rytmu mojego serca w sposób, który wiązałby się ze strachem czy poczuciem zagrożenia. Tym razem była to fascynacja typowo warsztatowa i dyktowana zachwytem nad kreatywnością mistrza grozy.

Nie zmienia to jednak faktu, że cztery z dwudziestu tekstów trafiły do specjalnej przegródki mojego mózgu pod tytułem „nigdy nie zapomnę", co – wbrew temu, co można by sądzić z perspektywy matematycznej – jest wynikiem niezwykłym. Otwierające zbiór opowiadanie „130 kilometr" uwiodło mnie realistycznie poprowadzonym mariażem fantastyki i historii dojrzewania, wydzielającym miejsce na wzruszenia nostalgiczne (za czasami dziecięcymi) oraz napięcie wywołane tajemniczością i troską o losy kolejnych bohaterów. Z kolei „Wredny dzieciak" znalazł się najbliżej wtrącenia mnie w stan strachu. Mówcie, co chcecie, ale niektóre kilkulatki sprawiają, że drżę o swoje życie. „Ur", opowiadanie napisane dla Kindle, sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać nad komunikacją za pomocą zdobyczy techniki z różnymi wymiarami oraz tym, ile potencjalnych dzieł odebrała światu śmierć najwybitniejszych autorów. Jak wiele genialnych tekstów powstałoby, gdyby przeżyli jeszcze miesiąc, rok, dziesięć lat? Czy żyjąc dłużej utrzymaliby swą literacką formę, czy wpisaliby się do kanonu? A może jakieś wydarzenia, nieszczególnie udane testy, zepchnęłyby ich z literackiego podium? I wreszcie „Nekrologi", w których King zdaje się zadawać powracające czasami pytanie – czy gdybyś mógł bezkarnie kogoś uśmiercić, zrobiłbyś to? Czy potrafiłbyś zmierzyć się z konsekwencjami? I jakie w ogóle byłyby to konsekwencje?

„Bazar złych snów" to z pewnością nie pozycja obowiązkowa dla czytelników w ogóle, nie wybija się ponad „przeciętność" Kinga – która, czego pewnie i tak nie muszę dodawać, bije na głowę najwyższą formę większości pisarzy – i nie spędza snu z powiek czytającego, niemniej to wciąż bardzo solidny, różnorodny zbiór opowiadań. To przede wszystkim gratka dla fanów autora, którzy nie tylko wciąż cierpią na niedosyt jego fabuł, ale też z radością przyjmują każdy przejaw prywatnych wynurzeń mistrza grozy (wstępy przed opowiadaniami). Z perspektywy praktycznej, „Bazar złych snów" powinien trafić w gusta wszystkich zabieganych, którzy nie mają czasu na szybkie przeczytanie obszernej powieści. Historie zaprezentowane przez Kinga to bowiem skondensowane do opowiadań tomy; historie, z których każda mogłaby stanowić punkt wyjścia do nawet tysiącstronicowej książki. No i kto wie, może Was choć jedna z zawartych w „Bazarze złych snów" fabuł naprawdę przerazi?

Dział: Książki
czwartek, 31 marzec 2016 17:19

Wikingowie. Wilcze dziedzictwo

Wikingowie to bardzo popularny w ostatnich czasach temat. Pojawia się coraz więcej książek i filmów, dlatego gdy w moje ręce trafiła książka z Wydawnictwa Akurat i pióra Radosława Lewandowskiego "Wikingowie - wilcze dziedzictwo" zastanawiałem się, o czym ona będzie. Na szczęście już pierwsze stronice utwierdziły mnie w przekonaniu, że był to dobry wybór. Bardzo prosty, a zarazem barwny język sprawia, że czytelnik całkowicie wpada w wir wydarzeń.

Akcja rozgrywa się w X wieku n.e. kiedy to na Półwyspie skandynawskim cyklicznie dochodzi do konfliktów zbrojnych o supremacje pomiędzy Norwegami, Szwedami i Duńczykami. Główny bohater Asgot Czerwona Tarcza zostaje wysłany z poselstwem przez króla Szwecji Eryka Zwycięzcę o z prośbą wsparcie w wojnie z Danią. Celem misji jest siedziba największego Jarla Norwegów Hakona Benlosa. Po burzliwej wyprawie, którą opłacono wieloma stratami osiągnięto cel i Asgot wraz z synem Oddim rozpoczęli  pertraktacje, które do pewnego momentu toczyły się pomyślnie. Jednak za murami grodu Hakona wydarzyło się coś, co na zawsze miało zmienić układ sił na półwyspie, jak również los Asgota.

Hakon przedstawia posłom kontrofertę, która ma ochronić ich od niechybnej śmierci. Przebiegły wódz Norwegów postanowił wesprzeć Asgota swoim wojskiem i ruszyć na Eryka, a po wygranej bitwie ustanowić Czerwoną Tarczę prawowitym wodzem Szwedów. Pierwszym celem miało być miasto portowe Birka, które stanowiło klucz i zarazem bramę w dalszej kampanii. To właśnie pod murami i na ulicach miasta rozgrywa się dramatyczna bratobójcza bitwa. Kilka dni oblężenia i najazdów zarówno lądem jak i od morza sprawia, że miasto upada. Jednak pozostający przy życiu obrońcy dzięki doświadczeniu i hartowi ducha zadali najeźdźcom spore straty, co pozwoliło odłożyć w czasie klęskę. Do tego wszystkiego fortel Eryka doprowadził do sytuacji, w której upadek Birki można było przekuć w zwycięstwo.

Co było w następnych dniach po bitwie, jak rozwinęła się kampania Asgota? Tego musicie dowiedzieć się sami, ale zaręczam - nie będziecie się nudzić. Cała książka napisana jest prostym językiem, ale tak magicznym, który czytelnikowi pozwala poczuć klimat tamtych czasów. Bardzo dokładnie i z krwawą precyzją opisana bitwa pokazuje temperament, wierzenia ludzi północy, jak również rozwój ich cywilizacji. Jeśli do tego wszystkiego dołożymy zwroty akcji i wątki miłosne, to otrzymujemy książkę, która usatysfakcjonuje każdego, zarówno miłośnika historii, fantastyki, jak i po prostu dobrej literatury.

Muszę przyznać, że duet, który wydał Wikingów, czyli Wydawnictwo Akurat i autor R. Lewandowski stworzyli książkę, którą odkłada się na półkę z żalem, że już została przeczytana. Z drugiej strony można się tylko cieszyć, że jest to pierwsza część serii, a to z pewnością gwarantuje emocje i dobre chwile z książką.

Dział: Książki
środa, 30 marzec 2016 19:43

Srebrny chłopiec

Srebrny chłopiec to druga część serii opisującej przygody trójki przyjaciół z małej szwedzkiej mieściny o nazwie Ahus. Od wydarzeń z powieści Szklane dzieci minęło kilka miesięcy. Billie wraz z Aladdinem i Simoną rozprawili się z tajemnicą nawiedzonego domu i nastał spokój. Ale przecież, gdyby było spokojnie, to wiałoby nudą. Co tym razem spotka bohaterów? Tym razem historię poznajemy z perspektywy Aladdina, co jak już wspominałam wcześniej, pozwala nie tylko poznać lepiej bohaterów i ich otoczenie, ale też jest miłą odmianą i odświeżeniem.

Do Ahus zawitała zima w całej swej okazałości. Aladdin i jego rodzice nie mogą już mieszkać na barce, dlatego przeprowadzają się do starej wieży ciśnień, w której mieści się też ich restauracja. Interes idzie jednak coraz gorzej, a w dodatku z kuchni znikają duże porcje jedzenia. Pogrążony w nieprzyjemnych myślach Aladdin zaczyna widywać chłopca, który, jak na zimowe warunki, jest zbyt lekko ubrany. Nieznajomy jest szybki i znika równie niespodziewanie, jak się pojawia. W dodatku na rzece pojawił się statek pełen uchodźców, co dodatkowo podgrzewa nastroje w miasteczku.

Aladdin, Bilie i Simona ponownie jednoczą siły. Postanawiają nie tylko pomóc rodzicom chłopca, ale przede wszystkim zdemaskować tajemniczego złodzieja. Zawiłe śledztwo będzie od nich wymagało pomysłowości i odwagi, a tej im przecież nie brakuje.

Druga część przygód młodocianych detektywów opiera się głównie na poszukiwaniach zaginionego przed stu laty srebra, które odnalezione, mogłoby być lekarstwem na bolączki trawiące rodziców Aladdina. Oprócz tego autorka delikatnie porusza temat inności kulturowej, wprowadzając do powieści wątek statku z uchodźcami z Syrii i oraz pokazując trudny proces adaptacji w nowej ojczyźnie na przykładzie rodziców Aladdina. Uważam, że w powieści dla młodego czytelnika tego typu tematy są jak najbardziej potrzebne i uzasadnione.

Kim jest tajemniczy chłopiec w przykrótkich spodenkach i czego chce od Aladdina? Gdzie podziało się zrabowane z warsztatu złotniczego srebro? I dlaczego pracownik rodziców Aladdina Mats jest taki tajemniczy? Bohaterów czeka masa roboty. Czy uda im się wspomóc rodzinę Aladdina?

W moim odczuciu druga część jest jeszcze lepsza niż pierwsza. Wykreowane przez autorkę dzieciaki są sympatyczne i takie, określiłabym to, niezmanierowane. Mają otwarte umysły, chętnie rozmawiają z ludźmi i co ważne, nikogo nie oceniają po pozorach. Bardzo mi się tow nich podobało.

Powieść jest napisana prostym i przystępnym językiem, a spora czcionka sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko.

Przysłowie mówi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i faktycznie coś w tym jest. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku będzie mi dane przeczytać trzecią część, tym razem przedstawianą z perspektywy Simony.

Polecam młodszym i starszym czytelnikom powieści Szklane dzieci i Srebrny chłopiec. Będzie to miła odskocznia od codzienności.

Dział: Książki
środa, 30 marzec 2016 19:37

Szklane dzieci

Kristina Ohlsson z wykształcenia politolog i analityk policyjny dała się poznać polskim czytelnikom jako autorka serii kryminalnej z Frederiką Bergman w roli głównej. Tym większe było dla mnie zaskoczenie, gdy skojarzyłam nazwisko autorki i okazało się, że pisze ona również książki dla dzieci. Moją uwagę przykuły głównie ilustracje okładkowe, które sugerowały naprawdę fajną opowieść z wątkiem kryminalnym z domieszką elementów fantastycznych.

Po śmierci taty, Billie i jej mama przeprowadzają się do Ahus, rodzinnej miejscowości kobiety. Ma to być dla nich nowy początek i powrót do korzeni, kupują więc stary dom w pobliżu lasu i zaczynają się powoli aklimatyzować.

Billie nie jest jednak przekonana do nowego planu na życie. Tęskni za miastem, szkołą, do której tam chodziła i zostawionymi przyjaciółmi. W dodatku nowy dom wydaje się jej podejrzanie dziwny. Drobne przedmioty nagle zmieniają miejsce, lampa w salonie buja się bez powodu, a nocą w okno pokoju dziewczynki coś lub ktoś stuka. Oczywiście nikt poza Billie tych rzeczy nie dostrzega, co tylko potęguje frustrację nastolatki.

Z czasem zjawiska nasilają się i bohaterka wspólnie z przyjaciółmi, poznanym niedawno Aladdinem i szkolną koleżanką Simoną, dochodzą do wniosku, że dom musi być nawiedzony. Ich przerażenie rośnie, gdy od przypadkowo spotkanej staruszki dowiadują się, co spotkało poprzednich lokatorów domu. Historia budynku jest długa i zagmatwana. Wiedząc, że na pomoc dorosłych raczej liczyć nie mogą, bohaterowie postanawiają sami rozprawić się z domem i jego historią i rozpoczynają własne śledztwo.

Kim byli poprzedni mieszkańcy domu i co spowodowało, że lampa się buja? Kto jest autorem wiadomości z pogróżkami i dlaczego ze ścian domu tak nagminnie schodzi farba? I najważniejsze: kim są lub były tytułowe szklane dzieci i co mają wspólnego z całą sprawą?

Z powieściami dla dorosłych tej autorki jeszcze nie miałam do czynienia, ale trzeba jej przyznać, że książki adresowane do młodszego czytelnika wychodzą jej całkiem dobrze. Nastoletni bohaterowie są bardzo sympatyczni i borykają się z problemami, które z pewnością ma wielu współczesnych nastolatków. Rozpad małżeństwa rodziców, śmierć kogoś bliskiego, nowe środowisko i trudny proces adaptacji w nowym miejscu. Dorośli, choć w sumie w porządku, są bardzo zapracowani i mają kompletnie inne spojrzenie na wiele spraw niż ich dzieci. Z tym też będą się w kolejnych częściach zmagać młodzi bohaterowie. W przystępny i przemyślany sposób został poprowadzony wątek kryminalny i choć wiele spraw da się wytłumaczyć logiką, autorka zostawiła też kilka niedomówień i rzeczy, dla których prostego wyjaśnienia nie ma.

Szklane dzieci to dopiero początek przygód Billie, Simony i Aladdina, ale jak na początek historia jest na tyle zachęcająca, że już sięgnęłam po drugi tom. Bardzo mi się podoba, że w pierwszej części narracja jest prowadzona z perspektywy Billie, w drugiej - Aladdina, zaś w trzeciej - Simony. Dzięki temu czytelnik unika nudy i ma szansę lepiej poznać bohaterów i ich otoczenie.

Bardzo miło spędziłam czas przy lekturze i z czystym sumieniem mogę ją polecić zarówno młodszym czytelnikom, jak i tym nieco starszym, lubiącym sentymentalne powroty do klimatów z dzieciństwa.

Dział: Książki
wtorek, 29 marzec 2016 14:27

Łowca czarownic

„Łowca czarownic" to projekt ciekawy. Sam pomysł zainspirowany został klasyką RPG - grą Dungeons & Dragons, zaś główny bohater postacią stworzoną na potrzeby tejże gry. Niestety ostatecznie w filmie niewiele z tego zostało i stał się po prostu brawurową opowieścią fantasy - jedną z takich do których idealnie pasuje Vin Diesel jako odtwórca pierwszoplanowej roli.

Na świecie mieszkają ludzie obdarzeni umiejętnością używania magii, nie jest ona jednak ani dobra ani zła, to tylko narzędzie, którego można użyć w dowolny sposób. Pięćset lat wcześniej czarownice zesłały na ludzi zarazę. Zrozpaczeni ojcowie rodzin postanowili dokonać zemsty i powstrzymać sabat, zabijając królową czarownic. Udało się tego dokonać Kaulderowi, którego jednak spotkała za to surowa kara - stał się nieśmiertelny. Przez kolejne pięćset lat błąka się po świecie, jako stróż porządku magicznego świata, by ostatecznie ponownie zetknąć się z królową. Czy i tym razem uda mu się ją pokonać?

Trudno w wypadku tego typu filmu mówić o grze aktorskiej. Praktycznie w niemalże całym filmie zastąpiła ją akcja i efekty specjalne. Bez przerwy coś się dzieje. Myślę, że Van Diesel, gwiazda cyklu „Szybcy i wściekli", bardzo dobrze sprawdza się właśnie w tego typu rolach. Poza tym film sprawia sobą całkiem przyjemne wrażenie. Z pewnością nie jest to hit wielkich ekranów, ale nie jest to również pełen śmieszności szajs. Fabuła została stworzona w ciekawy sposób, akcja wartko płynie do przodu, pojawia się klika hollywoodzkich scen.

Raczej trudno tu mówić o zawodzie, chyba, że nastawiało się na kino niewiadomo jak wysokiej klasy. Wydaje mi się, że film w Polsce zbiera dość kiepskie opinie przede wszystkim dlatego, że widzowie zupełnie nie na to się nastawiali. Zapowiedzi obiecywały imponujące wręcz widowisko z intrygującymi bohaterami oraz rozbudowaną opowieścią podczas gdy „Łowca czarownic" to tak naprawdę sympatyczna bajka dla nieco starszych dzieci oraz dorosłych wielbicieli fantastycznych scenariuszy.

Podsumowując - „Łowca czarownic" to prosta historia, która zawiera sporo akcji i efektów specjalnych. Film ma przyzwoitą oprawę wizualną oraz dźwiękową, został też całkiem dobrze nakręcony. Raczej nie wnosi zbyt wiele w życie kina i z pewnością nie zostanie też nigdy superprodukcją, dostarcza jednak całkiem przyjemnej rozrywki i chyba właśnie z myślą o tym został w ogóle nakręcony. Obejrzenia go w żadnym razie nie uważam za stratę czasu. Nie sugerujcie się opiniami Internautów - warto dać mu szansę. Zasługuje na to.

Dział: Filmy
niedziela, 13 marzec 2016 18:21

Pokój światów - audiobook

W natłoku literatury fantastycznej coraz trudniej o wartościowe i oryginalne pozycje. Autorzy, chociaż prześcigają się w płodności, nieustająco powtarzają bardzo zbliżone do siebie schematy. Rewersem dla tej tendencji okazuje się powieść Pawła Majki „Pokój Światów", która chociaż luźno nawiązuje do  prozy Herberta George'a Wellesa, to wciąż może być uznawana za nowatorską i nietuzinkową. Szczególnie, że to ten rzadki typ literatury, którą nie tylko doskonale się czyta, ale również słucha – o czym miałam okazję się przekonać, obcując z audiobookiem, tej podbijającej szturmem serca czytelników, powieści.

I wojna światowa, Europa. W alternatywnym świecie Pawła Majki nie jest to jednak punkt historycznie oczywisty. Owszem, międzynarodowy konflikt miał miejsce, ale jego finał potoczył się zgoła inaczej – na Ziemię przybyły istoty z obcych planet (zwane potocznie Marsjanami) i zaatakowały jej mieszkańców, licząc na szybki podbój skłóconej ludzkości. Jednak zastosowana przez kosmitów technologia – mitbomby – obróciła się przeciwko nim. Uwolnione pokłady ludzkiej wiary przywróciły (czy też powołały) do życia postaci z różnorodnych legend i wierzeń. Pod naporem zawziętości ludzi oraz przebudzonych widm, strzyg i charakterystycznych bohaterów mitów (np. smok wawelski) najeźdźcy musieli pogodzić się z przegraną i... zasymilować z mieszkańcami Ziemi. Lata później, w politycznie zmienionym świecie, nowe społeczeństwo wciąż próbuje odnaleźć się w zrewolucjonizowanej rzeczywistości i, jak to bywa, ugrać coś dla siebie. Przykładem tajemniczych rozgrywek różnych ras jest historia opętanego (nie tylko) chęcią zemsty Kutrzeby, zaangażowanego w misję o nie do końca jasnym celu, zorganizowaną przez Marsjanina Nowakowskiego. Zgromadzona przez kosmitę drużyna liczy sobie zresztą wiele ciekawych osobowości. Czy zrealizuje cel? I co tak naprawdę jest jej celem? Wewnętrzne gierki dopiero się zaczęły, a świat po wybuchu mitbomb nie powiedział ostatniego słowa.

Fabuła „Pokoju Światów" powinna zadowolić wszystkich fanów steampunku, fantastycznych ingerencji w historię i odwracania losów świata oraz nawiązań mitologicznych. Słuchając książki czytanej przez Leszka Filipowicza nie mogłam opędzić się od skojarzeń z przetłumaczonym niedawno na język polski cyklem opowiadań pod redakcją George'a R. R. Martina – „Dzikie karty". Autorzy podążają co prawda odmiennymi ścieżkami w zakresie rozwoju fabuły, ale sam koncept, by wywrócić historię do góry nogami i „umagicznić" przeszłość w celu zmienienia literackiej „teraźniejszości" okazują się bardzo zbliżone. Dla mnie osobiście to ogromny plus, bo wypełnia lukę w zapotrzebowaniu na podobne realizacje, a jednocześnie pozwala poznać alternatywną historię – wreszcie – nie Stanów Zjednoczonych, a bliższych terenów.

Nie można zarzucić Pawłowi Majce braku skrupulatnego wykreowania świata przedstawionego oraz występujących w nim bohaterów. To prawda, nowych nazw krain (czy też pozornie nowych) jest sporo, a postaci mnożą się z każdą minutą. Wszystko jednak nakreślone zostało w sposób na tyle wyraźny i uporządkowany, że pomimo dźwiękowego odbioru literatury, nie miałam problemu z odnalezieniem się w gąszczu lokacji i imion. Charakterystyczny sposób mówienia bohaterów został zaakcentowany już w samej warstwie tekstowej, ale lektor dodatkowo pogłębił te różnice na tyle, że nawet w sytuacjach dialogu między kilkoma postaciami, nie można się pogubić.

Językowo „Pokój Światów" przemówi przede wszystkim do fanów naturalistycznych i brutalnych opisów, zwolenników ironii, sarkazmu i ciętych ripost. Paweł Majka nie przebiera w słowach. Jego drużyna ma być bandą zbirów – chociaż niekoniecznie pozbawionych wrażliwości – i tak właśnie się dzieje. Wulgarne docinki, tak jak w prawdziwym życiu, przeplatają się tutaj z filozoficznymi wywodami dotyczącymi życia i istnienia czy uczuciowymi wyznaniami. Z drugiej jednak strony Majka sporo pozostawia do dopowiedzenia czytelnikowi – kreuje obrazy sytuacji, wskazuje przesłanki interpretacyjne, ale niekoniecznie podsuwa całość gotową na tacy.

„Pokój światów" to zdecydowanie pozycja warta uwagi, zarówno jako dzieło literackie ogólnie, jak i gdy spojrzeć na nią z perspektywy formatu audiobooka. Leszek Filipowicz nie tylko hipnotyzuje głębokim i lekko zachrypniętym głosem, ale umiejętnie go moduluje, nie pozwalając na zagubienie słuchacza. Historia wciąga, bohaterowie intrygują, a pomysł autora budzi zazdrość z gatunku „dlaczego ja na to nie wpadłam/wpadłem?". Szerokie wykorzystanie różnorodnych kontekstów i mnogość nawiązań intertekstualnych sprawiają, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Szukacie audiobooka na długie trasy? Piętnastogodzinne nagranie „Pokoju światów" sprawi, że będziecie chcieli nadłożyć drogi, gdziekolwiek byście się nie wybierali.

Dział: Książki
środa, 09 marzec 2016 08:22

Wywiad z Arturem Laisenem

Twoja debiutancka powieść „CK Monogatari" była książką raczej nietypową, jeśli chodzi o przynależność gatunkową – określasz ją „thrillerem metafizycznym" czy też „współczesną powieścią obyczajową z elementami fantastyki". Pierwsza część „Teraii" czyli „Studnia Zagubionych Aniołów" to fantasy nawiązująca bardziej do klasyki gatunku niż do najnowszych powieści Martina czy Eriksona. Skąd ten zwrot?

Dział: Wywiady