czerwiec 17, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: fantasty

wtorek, 25 sierpień 2015 17:03

Terror

Stare przysłowie mówi, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jest w tym trochę racji, ale gdyby człowiek nie był ciekawy świata, o ileż uboższe byłoby jego życie i o ileż węższe horyzonty. Jednak ten sam pęd do poznawania i zgłębiania tajemnic świata może być zgubny i zabójczy. Od czasu przeczytania powieści Dana Simmonsa myślę o tym znacznie częściej. Ceną ludzkiej ciekawości świata i chęci odkrywania go jest śmierć i to wcale nie ta nagła i gwałtowna, ale często ta powolna, czająca się gdzieś w ukryciu, jakby czekała na właściwy moment.

Dan Simmons jest jednym z tych autorów, których prozę poznać trzeba, choćby z tego powodu, że pisze ciekawie i robi to naprawdę dobrze. Jego powieści mogą się spodobać miłośnikom fantastyki, sensacji, kryminału, a nawet dramatu. To typowe cegły, ale tak skonstruowane, że zapomina się o objętości, a po prostu pochłania kolejne rozdziały, chcąc się dowiedzieć, jakie będzie zakończenie.
Do tej pory przeczytałam, genialne moim zdaniem, Trupią otuchę i Drooda, teraz do tej grupy dołączył jeszcze Terror i widać, że autor przy tworzeniu swoich historii stosuje podobną zasadę. Faktyczne wydarzenia i historyczne postaci oplata nićmi fantastycznych, ponadzmysłowych motywów, które idealnie ze sobą współgrają. Z jednej strony otrzymujemy rzetelnie opisany, pełen ciekawych szczegółów świat przedstawiony, z interesującymi postaciami, z drugiej, wydarzenia, które, choć nierealne i niemożliwe, wydają się tak logiczne i prawdziwe, że trudno czasem określić, gdzie jest granica między jednym a drugim. Tak opowiedziana historia wciąga od początku do końca i co ważne, długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Po lekturze Drooda, już nigdy nie spojrzę na Charlesa Dickensa tak jak dotąd, a wampiry i czasy II wojny światowej nabrały dla mnie, po przeczytaniu Trupiej otuchy, zupełnie innego wydźwięku.
Podobnie jest w przypadku powieści Terror. Tym razem autor zajął się historią ekspedycji badawczej.
Większość rozdziałów tej tragicznej w skutkach opowieści napisało samo życie, a literacka wyobraźnia Dana Simmonsa wypełniła białe plamy, tworząc zupełnie coś nowego.

Rok 1845. Era wypraw morskich trwa. Obiektem zainteresowania człowieka stają się rejony podbiegunowe. Zadaniem członków załogi dwóch okrętów HMS Erebus i HMS Terror będzie znalezienie Przejścia Północno-Zachodniego. Jest to na tyle ważne, że pozwoliłoby na opłynięcie Ameryki Północnej bez konieczności opływania wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. Kierownictwo wyprawy obejmuje sir John Franklin. Dowództwo jest dobrej myśli: okręty są starannie wykonane i doskonale wyposażone, a załoga odpowiednio dobrana. Jednak to, z czym przyjdzie się zmierzyć załodze, przejdzie ich najgorsze wyobrażenia.
Oczami poszczególnych członków załogi śledzimy losy bohaterów. Dzięki temu, że perspektyw mamy kilka, nie tylko lepiej poznajemy samych bohaterów, ale też całą sytuację. Gdy zaczynamy czytać, okręty od kilkunastu miesięcy tkwią uwięzione w lodzie. Życie załogi skupia się teraz na przykrej codzienności, która inaczej wygląda z punktu widzenia dowódców (John Franklin, Francis Crozier), a inaczej z punktu widzenia lekarzy okrętowych Goodsir), stewardów, czy matów.
Obojętnie jak  starannie wyprawa nie byłaby przygotowana, okazuje się, że nic nie mogło przygotować bohaterów na to, z czym się tutaj spotkają. Autor starannie i drobiazgowo opisuje zmagania z zimnem, głodem, bezlitosną aurą oraz panoszącą się wszędzie beznadzieją, gdy stopniowo staje się jasne, że być może wiosną, lód wcale nie stopnieje. (Wiosną, dobre sobie).
Ale to nie wszystko. Bo w lodzie czai się coś jeszcze. Coś pierwotnego, nieuchwytnego, co wcale nie ma dobrych zamiarów, czego kule się nie imają, a lód, jakby nie był gruby, nie stanowi żadnego problemu.

Początkowo miałam trochę obaw, bo opis sugeruje tematykę bardziej przyjazną dla męskiego grona czytelników, ale były to niepotrzebne obawy. Powieść wciąga od pierwszych stron, a starannie budowane napięcie, nie pozwala się od książki oderwać. Jednocześnie, co bardzo lubię w  tego typu historiach, czytelnik, chcąc nie chcąc, dowiaduje się mnóstwa ciekawych rzeczy na temat XIX-wiecznej żeglugi, ludzkiej mentalności w tamtych czasach oraz co najważniejsze, surowych i zabójczych warunków panujących na biegunie.
Nowe wydanie powieści jest wzbogacone nie tylko o mapy, ryciny i zdjęcia, dotyczące wyprawy. Na końcu książki znajduje się bardzo ciekawe posłowie autorstwa Grzegorza Rachlewicza z Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor pokrótce przybliża czytelnikowi historię wypraw polarnych, których początek sięga XVI wieku.

Trudno mi nie zachęcać do sięgnięcia po tę pozycję. Obawiam się, że w swoim pobożnym zachwycie mogę nie być obiektywna, ale książka jest naprawdę godna uwagi i niesamowicie wciąga. Chylę czoła przed autorem, który naprawdę starannie zebrał materiał, a potem przełożył go na język literackich wydarzeń. Opisać coś tak, aby chciało się to czytać z wypiekami na twarzy, jest sztuką. Stworzyć historię, w której zacierają się granice między tym co rzeczywiste, a tym co ponadzmysłowe to prawdziwy kunszt.
Lektura Terroru to prawdziwa uczta duchowa. Polecam, bo naprawdę warto.

Dział: Książki
poniedziałek, 24 sierpień 2015 23:02

Kod Himmlera

„Kod Himmlera" to debiut, który – jak większość w Polsce – przeszedł bez echa. A szkoda, bo rzadko na polskim rynku pojawiają się podobne pozycje – zarówno pod względem umiejętności prowadzenia fabuły, jak i samej gatunkowości. Przemysław Piotrowski umiejętnie połączył w swojej powieści cztery gatunki, tworząc mroczną książkę z odniesieniami do II wojny światowej oraz tajemnic XX wieku.

Na okładce utrzymanej w morskim, seledynowym kolorze widać zakrwawioną dłoń, która wystaje spod śniegu. Taka kolorystyka z pewnością inspirowana jest tym, jak wygląda dzień na Antarktydzie, w mroźnym klimacie. Z oddali widać zarysy dwóch postaci, podążających w nieznanym kierunku. Już po okładce możemy stwierdzić, że będzie to mroczna historia, w której nie zabraknie krwi oraz trupów.

W 1943 w nazistowskich bunkrach Olbrzyma w Górach Sowich dochodzi do tragicznych wydarzeń. W 1947 komandosi brytyjscy oraz badacze zostają wysłani na Antarktydę, aby wypełnić tajną misję. Tylko jednemu marines udaje się przeżyć. Rok 2016, Polska. Tomasz Turczyński, dziennikarz sportowy Gazety Lubuskiej, po śmierci dziadka odnajdujenazistowskie dokumenty z czasów II wojny światowej, które odnalazł jego dziadek w kompleksie Olbrzyma. Mężczyzna postanawia rozwikłać zagadkę, która tak bardzo nurtowała jego ukochanego członka rodziny. Jednak szybko się okazuje, że Tomasz wplątuje się w bardzo niebezpieczną sytuację, w którą uwikłany jest niejeden rząd. A w tym samym czasie na Antarktydzie dochodzi do wyjątkowego odkrycia... Czy dziennikarzowi uda się dotrzeć do prawdy? Czy zdoła odkryć czego dotyczyła tajna nazistowska operacja?

Już za samą koncepcję stworzenia powieści należy autorowi przyklasnąć. Naprawdę wyjątkowy pomysł (choć z podobnymi zapewne wielu czytelników zetknęło się w literaturze zagranicznej) połączenia sensacji, thrillera, horroru i fantastyki zaowocował świetnym gatunkowym miszmaszem. Trzeba przyznać, że „Kod Himmlera" to opowieść bardzo dynamiczna, przepełniona zarówno szybką akcją, jak i bardzo dobrze napisanymi fragmentami dochodzenia do prawdy.

Piotrowski wykorzystał teorie spiskowe, XX-wieczne tajemnice, na których punkcie niejeden człowiek ma obsesję, postaci historyczne oraz istnienie tajnych organizacji rządowych. Przywołuje Himmlera, Wunderfafe, Anioła Śmierci, tajne eksperymenty Trzeciej Rzeszy i wykorzystywanie przez nazistów runów. Trzyma się faktów historycznych, a przy tym łączy je z domysłami oraz fantastycznymi koncepcjami. W całości, wszystkie te elementy, tworzą zagadkę tak intrygującą, że wciąga czytelnika do swojego świata nieprawdopodobności oraz sprawia, że na chwilę jesteśmy skłonni uwierzyć we wszystkie wydarzenia.

Przemysław Piotrowski postanowił, że jego bohater będzie miał podobny życiorys do niego samego. Sam autor urodzony w Zielonej Górze, niegdyś był dziennikarzem sportowym, a obecnie mieszka z żoną Kasią i pracuje w branży naftowej w Norwegii. Skoro można znaleźć tak wiele punktów stycznych przyglądając się wyłącznie suchym faktom, można założyć, że Tomasz Turczyński z pewnością prezentuje jakieś cechy Piotrowskiego.

Autor nie skupia się na zbytnio na psychologii postaci, co akurat w przypadku „Kodu Himmlera" wcale nie jest złym posunięciem. Jedynym zarzutem mogłoby stać się prezentowanie ich w czarno-białych barwach, z czego większość z nich przedstawiona została w samych superlatywach. Pobudki, którymi kieruje się Tomek, profesor oraz Kasia wydają się nieco naciągane, lecz w ostatecznym rozrachunku, biorąc pod uwagę atmosferę powieści, można te niuanse zignorować.

Polski pisarz nie stara się być zabawnym, zdystansowanym autorem, ale wywołał moją sympatię już na początku pierwszego rozdziału. Przez jeden akapit opowiada o tym, jak polska kadra piłkarska w 2015 i 2016 roku przeżywa pasmo sukcesów. Trudno przy takim pomyśle choćby się nie uśmiechnąć lub się rozczulić, prawda? Poczucie humoru jednak zanika wraz z rozwojem wydarzeń.

Oceniam książkę Piotrowskiego wysoko, dlatego że w porównaniu z innymi powieściami gatunkowymi na naszym rynku „Kod Himmlera" się wyróżnia. W tej debiutanckiej pozycji trudno dopatrzeć się nielogiczności, pewne rozwiązania fabularne można nazwać wręcz błyskotliwymi oraz nietuzinkowymi. Być może nie trafi do szerokiego grona odbiorców, lecz fanów czterech gatunków literackich czy miłośników tajemnic II wojny światowej powinna porwać.

Dział: Książki
czwartek, 20 sierpień 2015 23:12

Wyspa potępionych

„Żyjemy w baśni, którą napisał ktoś inny". *

Zastanawialiście się kiedyś co po zakończeniu przeróżnych baśni i bajek działo się z czarnymi charakterami? Jak skończyła Cruella de Mon, Zła Królowa, albo przebiegły złodziej Dżafar i wszyscy inni? Tak? To macie teraz niepowtarzalną szansę poznania dalszych losów tych niegodziwych...

Dwadzieścia lat temu król Bestia uwięził wszystkich złoczyńców (martwi zostali ożywieni) na Wyspie potępionych i otoczył ją szczelną powłoką, która uniemożliwiała czary. Obecnie wyspę zamieszkują nie tylko znane wszystkim postacie, ale i ich dzieci. Mal (córka Diaboliny), Jay (syn Dzafara), Evie (córka Złej Królowej) i Carlosa (syna Cruelli). Pozornie nic ich nie łączy, potrafią sobie dokuczać, okradać, wyśmiewać z niektórych a nawet nienawidzić. Przez splot nieoczekiwanych wydarzeń ruszają na poszukiwanie Smoczego Berła Diaboliny. Jaki będzie finał tej wyprawy?

Szczerze mówiąc to już dawno nie czekałam tak bardzo na żadną książkę jak na Wyspę potępionych. Uwielbiam baśnie, bajki, legendy i ich adaptacje, ostatnimi czasy coraz bardziej te ostatnie, bo co chwilę powstaje coś nowego na podstawie znanych od lat produkcji oraz książek. Zazwyczaj nie czuję rozczarowania swoimi wyborami w tym zakresie a jak było tym razem?

To nie jest pierwsza książka Melissy de la Cruz, ale moje pierwsze zetknięcie z jej piórem i muszę przyznać, że było ono bardzo udane. Wyspa potępionych jest swego rodzaju wstępem do filmu Następcy, który swoją telewizyjną premierę będzie miał już 18 września na kanale Disney Chanel, ale na całe szczęście powstaną również inne książki inspirowane filmem. Mam tylko nadzieję, że ich autorką będzie de la Cruz. Zapytacie czemu akurat tak? Ponieważ ten tytuł w jej wykonaniu okazał się strzałem w dziesiątkę.

Autorka od pierwszych stron udowadnia, że włożyła w powieść całe swoje serce, treść jest napisana w typowo baśniowym stylu, z różnymi zabawnymi i często ironicznymi komentarzami. Ponadto cała powieść aż kipi od czarnego humoru i doprawdy trudno się tutaj nie śmiać, chociażby z tego jak został przedstawiony obecny stan wyglądu czy zachowania tych złych, ich dzieci czy też warunków życiowych na tytułowej wyspie. Nie ma nic pięknego (no chyba, że księżniczki) i dobrego, bo to wzbudza dreszcz wstrętu, nie inaczej jest z okazywaniem uczuć, udzielaniem bezinteresownej pomocy. Zachwyciły mnie lekcje, na które uczęszczali następcy. Nauki nikczemności, samouwielbienia, historia złoczyńców i inne niesamowicie mnie ciekawiły (powinnam się chyba tego obawiać). Świetnym pomysłem było również ukazanie dobrych w złym świetle. Książka jest niesamowita, przemyślana, dopracowana i intrygująca. Fabuła trzyma poziom od początku do samego końca i doprawdy nuda tutaj nikomu nie grozi.

Podobały mi się kreacje bohaterów, no może z dwoma wyjątkami, jak przystało na dzieci złoczyńców byli oni źli, bo to mają w genach. I tak poznajemy złodziejaszka Jaya, niesamowicie złą Mal, piękną Evie i bojącego się a raczej nie lubiącego psów Carlosa. Sieją zamęt, rozrabiają, kradną i wszystko co dobre jest im obce. Co dziwne najbardziej polubiłam Mal i Jaya, byli niesamowici i nie mogłam nie darzyć ich sympatią. Pasowali mi idealnie do powieści i nie wyobrażam jej sobie bez tej dwójki. Ogólnie mówiąc postacie są dopracowane i pełnowymiarowe, z szeregiem różnorodnych cech.

Brakuje mi takich powieści fantastycznych na naszym rynku wydawniczym, już dawno nie bawiłam się tak dobrze przy czytaniu jak w przypadku tego tytułu. Niby nie jest to nic nadzwyczajnego, ale sposób wykonania, czarny humor, groteska, fakt iż całość ma związek z baśniami przemawia na plus i ta zwyczajność ginie w całości utworu. Nie sposób nie zżyć się z bohaterami, wraz z nimi przeżywałam kolejne wydarzenia i co chwile się zaśmiewałam. Książka jest zabawna, ale posiada również morał, co bardzo mi się w niej podoba.

Melissa de la Cruz podołała zadaniu napisania tej konkretnej książki i stworzyła powieść, która pochłania, absorbuje i bawi. Wyspa potępionych, to utwór pomysłowy, dla wielbicieli adaptacji baśni i powieści fantastycznych wyróżniających się pośród innych. Gorąco polecam!

*Melissa de la Cruz, Wyspa potępionych

Dział: Książki

Kolekcja Edipresse i Wydawnictwa Prószyński „Świat Dysku" to pełen cykl autora zawarty w 42 tomach. Po raz pierwszy na polskim rynku książki Pratchetta zostaną wydane w sposób kolekcjonerski, w poręcznym formacie i w twardej oprawie oraz spójnej szacie graficznej.

Dział: Książki
środa, 12 sierpień 2015 14:24

Reputacja

„Ja, ja! Wybierz mnie! Mnie wybierz!" – krzyczałam, gdy w redakcji Secretum pojawiła się możliwość otrzymania przedpremierowego egzemplarza „Reputacji" Andrzeja Pilipiuka, chociaż zapoznawać się z jego twórczością zaczęłam stosunkowo niedawno i to nie od przygód (jeżeli tak można je nazwać) osławionego Jakuba Wędrowycza, a „Oka Jelenia". Autor uwiódł mnie jednak lekkością pióra i niezwykłą umiejętnością gatunkowego mariażu w takim stopniu, że zapragnęłam być z jego dziełami na bieżąco. „Reputacja" jednak, pomimo że przyjemna i lekka w odbiorze, nie sprostała moim oczekiwaniom.

Okładka najnowszego zbioru opowiadań Wielkiego Grafomana, jak zwą pisarza niektórzy, wypada dość niepozornie. Jej jasnobłękitna barwa nie sugeruje mocnych wrażeń, a grafika ciemnych okularów jest jedynie w niewielkim stopniu tajemnicza. Szybko okazuje się, że dotyczy pierwszego z zawartych w tomie opowiadań i związana jest ze sprawą, którą rozwiązuje doktor Paweł Skórzewski. Rzecz to o tyle dziwna, że postać ta gra pierwsze skrzypce w jednym tylko opowiadaniu. Pozostałe cztery należą do Roberta Storma. Na części fabuły związane z tą postacią wskazują grafiki ulokowane z tyłu obwoluty – wycinek z gazety opatrzony wstęgą z napisem „smak dawnych tajemnic" oraz skoczek – jedna z szachowych figur.

Tak jak wspomniałam wyżej, książka zawiera pięć opowiadań, z których bohaterem jednego jest doktor Paweł Skórzewski, a pozostałych czterech Robert Storm. Pierwszy żyje na przełomie XIX i XX wieku, drugi to postać współczesna. Mężczyzn łączy zamiłowanie do tajemnic o paranormalnym sznycie. Wokół takich sekretów właśnie oscylują zawarte w tomie historie. Niekiedy trudno jednak rozgraniczyć, co jest jedynie kwestią archaicznych wierzeń; co efektem religijnej wiary; a co można by zakwalifikować jako swoisty realizm magiczny – niemożliwe do jasnego rozgraniczenia.

Niezależnie od charakteru opisywanych wydarzeń, pewnym jest, że Andrzej Pilipiuk doskonale wykorzystuje zgromadzoną na studiach archeologicznych wiedzę. W każdym opowiadaniu autor serwuje czytelnikowi nieomalże historyczny wykład. Co więcej, pisarz nie ogranicza się do jednej epoki czy zagadnienia. Zgrabnie przeskakuje ze starożytnej Grecji czy Rzymu do średniowiecza lub rosyjskiego prawosławia. Mogłoby się wydawać, że podobne szafowanie wiedzą to dość ryzykowny zabieg. W końcu nadmiar informacji zdolny jest zabić nawet najciekawszą opowieść. Jednak nie w tym przypadku. To właśnie dialogi bohaterów lub ich monologi wydały mi się najciekawsze.

Linia fabularna także potrafi zainteresować, jednak nie jest to rodzaj zaangażowania czytelnika, w którym ten śledziłby akcję z wypiekami na twarzy. Ot, interesujące pomysły w dużej mierze na podobnym poziomie. Wielka szkoda, że autor nie zaplanował wciągnięcia czytelnika w próby rozwiązania zagadki. Wszystko obserwuje się z boku, czekając na nagłe olśnienie bohaterów. Tymczasem dostarczenie narzędzi, czy obiektów rozważań, mogłoby wzbogacić odbiór opowiadań w „Reputacji". Idealnie sprawdziłoby się to choćby w opowiadaniu „Szachownica", gdzie wystarczyłaby ilustracja tytułowego przedmiotu wraz z jej nietypowymi aspektami.

Skoro już o ilustracjach mowa. Tych w książce jest niewiele, ale i tak zasługują na uwagę. Głównie ze względu na urealnianie wizji autora. Każda z historii otrzymała jedną grafikę. Utrzymane w dość mrocznych tonacjach, sugestywne i dynamiczne nie stanowią wyłącznie pustego dodatku, a każą się zatrzymać i uruchomić trybiki wyobraźni.

Przez lata Andrzej Pilipiuk wypracował już charakterystyczny dla swojej prozy język oraz szkielet bohaterów. Jego postaci są zazwyczaj harde, zadziorne i nieco ironiczne, podobnie zresztą jak umiejętności ich opisywania autora. Sporo tutaj przytyków, chociaż nie sposób określić pisarza rasistą lub mizoginem. Całość czyta się płynnie, bez świadomości upływu czasu, ale i bez jakiegokolwiek zachwytu. Poza typowymi dla autora ironią i złośliwością, warstwa językowa niczego w sobie nie skrywa. Powiedziałabym, że Pilipiuk perfekcyjnie opanował warsztat, ale to jednak czasami – zwłaszcza przy podobnej konkurencji i literackiej płodności – nieco za mało.

„Reputacja" wydaje się być nieco podobną do nieheblowanej deski. Pięknie pachnie, cieszy oko, ale przy bliższym spotkaniu wbija w dłonie drzazgi. Najnowszy zbiór opowiadań Pilipiuka prezentuje się nieźle, a jego zawartość interesuje, ale mimo to wyraźnie widać jego wady. Nie znajduję logicznego wytłumaczenia dla poświęcenia jednemu bohaterowi aż czterech opowiadań, a drugiemu ledwie jednego, by ostatecznie spiąć ich – jakby nieco na siłę – przedmiotem, którego istotności ostatecznie nie rozwiązano (zakładam, że to furtka dla następnych historii). Niektóre z powracających wątków – np. Marty – sprawiały wrażenie naciąganych i przekombinowanych zapychaczy fabuły.

Jakkolwiek polubiłam Roberta Storma (w tym tomie nie miałam szansy obdarzyć podobnymi uczuciami doktora Skórzewskiego) i jego sposób na życie, to spotkanie z bohaterem pozostawiło we mnie spory niedosyt. Przypomniały mi się „Przygody Trzech Detektywów" Hitchcocka (a także historie Pana Samochodzika...), gdzie kolejne fabuły bazowały na tym samym schemacie. Jedynie cel się zmieniał. I chociaż to rzecz piękna móc przeżywać ulubione historie na nowo, to czasami chciałoby się zaczerpnąć głęboki oddech i poczuć wreszcie świeże powietrze.

Dział: Książki
niedziela, 09 sierpień 2015 13:09

Galeria zdjęć z festiwalu NiuCon 7 we Wrocławiu

NiuCon to festiwal fantastyki po raz siódmy organizowany we Wrocławiu. Tym razem tysiące miłośników szerokopojętej fantastyki oraz kultury japońskiej spotkało się w budynkach Uniwerystetu Przyrodniczego. Imreza trwała od piątku 7 sierpnia do niedzieli 9 sierpnia. Program konwentu obfitował w atrakcje poświęcone m.in. literaturze i komiksowi – nie tylko tym fantastycznym. Odbywały się również spotkania z wydawnictwami oraz słynnymi autorami, m.in. Andrzejem Ziemiańskim, Ewą Białołęcką czy Jackiem Inglotem.

Dział: Konwenty
czwartek, 06 sierpień 2015 08:00

Colin Farrell w spin-offie "Harry'ego Pottera"

Serwis THR poinformował, iż Colin Farrell, którego możemy aktualnie oglądać w serialu "Detektyw", dołączy do obsady filmu "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć". Aktor wcieli się w rolę czarodzieja Gravesa.

Dział: Kino
środa, 05 sierpień 2015 22:30

Ucieczka w dzicz

Jeżeli, drogi czytelniku, czujesz się już znudzony zwyczajnymi, powtarzającymi się wciąż od nowa schematami fantastycznych powieści to lektura przepięknej baśni Erin Hunter w diametralny sposób zmieni Twój punkt widzenia. Wciąż jeszcze można napisać coś niezwykłego i oryginalnego.

Koty z Klanu Rzeki wdarły się na teren łowiecki Klanu Pioruna, który nie jest w stanie obronić swoich ziem. Rodzi się zbyt mało wojowników i być może całemu klanowi grozi zagłada. Gwiazdy dają nadzieję. Klan może uratować tylko ogień. Co jednak z całą tą historią ma wspólnego zwyczajny, domowy kot?

Książka jest oryginalna i pomysłowa. „Ucieczka w dzicz" to w ciekawy sposób opowiedziana historia. Kocie klany z nazw i imion wojowników kojarzą się z indiańskimi plemionami. Akcja powieści toczy się wartko i chociaż fabuła bywa przewidywalna, to jednak czyta się ją z przyjemnością. Erin Hunter w świetny sposób opisała sceny walk między kotami - są żywe, realistyczne i niezwykle barwne. Całość urozmaicają: dokładna mapa oraz szczegółowe opisy poszczególnych klanów.

Gdy domowy kot o imieniu Rdzawy trafia na Klan Pioruna, postanawia zostać wojownikiem i zakosztować życia na wolności. To właśnie wtedy zaczyna się pełna niebezpieczeństw przygoda. Przyjaźń, lojalność, wspólne dobro - w dużej mierze to o nich opowiada „Ucieczka w dzicz". Mimo że bohaterami są koty, a nie ludzie, wartości pozostają niezmienne. Niektóre zwierzęta posiadają cechy prawdziwych, legendarnych bohaterów.

Mimo że powieść jest skierowana do młodszych czytelników, to spodoba się również dorosłym. Na jej podstawie mógłby powstać niezwykle barwny, pełen akcji film. Erin Hunter udało się wykreować plastyczny, tętniący życiem świat, a to nie lada sztuka. Jej bohaterowie, choć niekiedy wydają się nieco do siebie podobni, posiadają ważne, wyróżniające ich cechy i różną kolorystykę nie tylko futer, ale i charakterów. Również język i styl w którym została napisana książka nie pozostawiają wiele do życzenia. Są przyjemne, przystępne i łatwo przyswajalne. Sprawają, że czytelnik nawet się nie spostrzeże w którym momencie z pierwszej trafił na ostatnią stronę.

„Ucieczkę w dzicz" oczywiście serdecznie wszystkim polecam, a sama z niecierpliwością czekam na kolejny tom „Ogień i lód", który mam nadzieję ukaże się już niebawem. „Wojownicy" to jedna z tych baśniowych serii, które jak najbardziej warto przeczytać.

Dział: Książki
wtorek, 04 sierpień 2015 20:04

Na drugą stronę

Często zastanawiają mnie książki, które autorzy wydają pod pseudonimem. O ile potrafię to zrozumieć przy literaturze erotycznej, o tyle taki zabieg w literaturze fantastycznej to dla mnie zagadka. Szczególnie w przypadku książki „Na drugą stronę", która co prawda nie jest bez wad, jednak Anna Kendall z pewnością nie ma czego się wstydzić.

Roger ma zaledwie czternaście lat. Obdarzony jest niespotykaną umiejętnością przechodzenia między światami żywych i umarłych. Niestety chłopiec ma też nad sobą wuja, który bezlitośnie wykorzystuje jego dar, nie szczędząc mu bólu potrzebnego do przejścia. W końcu łut szczęścia umożliwia Rogerowi ucieczkę, dzięki której dostaje się na dwór królowej. Ukrywa swoją umiejętność tak długo, jak może, jednak w końcu i tak wychodzi ona na jaw. Chłopiec zaczyna gubić się we własnych pragnieniach,myślach o Wrzosowisku Duszorośli i w końcu zapomina o niebezpiecznych elementach podróży, w tym przypadkowych „pasażerach na gapę" ze świata umarłych.

Jak wspominałam, pierwszy tom Kronik Duszorośli nie jest idealny. Książka ma trochę wad, jednak wciąż nie mogę nazwać jej złą ani przeciętną, gdyż naprawdę dobrze się ją czyta. Pomysł podróży między światami również nie jest oryginalny, szczególnie między żywymi a umarłymi. Czytaliśmy o tym nie raz, zaczynając od mitologii. To nie koniec minusów, jednak „Na drugą stronę" jest pozycją o tyle specyficzną, że w każdej wadzie znajdzie się jakiś plus.

Roger jako narrator i zarazem główny bohater jest jedną z tych postaci, których po prostu się nie lubi. Nie jest zbyt spójny – wpierw nad wyraz dorosły, by zaraz zmienić się w nadmiernie dziecinnego. Naiwny, tchórzliwy, irytujący. Mimo to muszę przyznać autorce, że nie jest to postać, która pozostaje czytelnikowi obojętna. Czuje się głównie negatywne emocje, ale jakby nie było to zawsze są jakieś uczucia! Nie ma nic gorszego niż bohater, który ich nie wyzwala. Dodatkowo z początku czujemy wobec niego litość z powodu sytuacji, w jakiej znalazł się z wujem. Jest postacią rozwijającą się, uczącą, że każda decyzja ma swoje konsekwencje.

Nie ujął mnie też wątek romantyczny, ale na szczęście nadrabiała je pasjonująca walka o władzę między matką i córką. Też nie była do końca tym, na co liczyłam przy rozpoczęciu tego wątku, jednak doceniam i to ujęcie. Znana już nam rywalizacja o koronę w obrębie rodziny, jednak tym razem między kobietami to coś odmiennego.

Dobrze za to zostały zrealizowane pomysły na oba światy. Z najdrobniejszymi szczegółami oddane zostały nawet mniej przyjemne elementy, czasem wręcz ordynarne, za to dodające rzeczywistości dokładniejszych rysów. W świecie martwych ludzie z trudem dają włączyć się w rozmowę. Każda rzeczywistość ma charakterystyczne cechy, wyróżniające książkę z tłumu innych z motywem przechodzenia między dwoma miejscami.

„Na drugą stronę" jest książką dobrą, ale nie wybitną. Nie żałuję lektury. Co więcej, kolejne tomy już czytałam i są równie dobre. Lektura zdecydowanie bardziej nadaje się dla chłopaków, jednak dziewczyny, które lubią takie klimaty, nie powinny narzekać. W Rogerze się nie zakochacie, ale fabuła jest warta uwagi.

Dział: Książki

Autorem okładek do nowego wydania cyklu nocarskiego jest Dark Crayon. Znany niektórym jako Piotrek Cieśliński. Fantastyczny artysta grafik, który zdobi swoimi grafikami okładki Fabryki Słów już od niemal 12 lat!

Dział: Książki