Rezultaty wyszukiwania dla: czasu
Dziecko Odyna
Jako zagorzały czytelnik, miałam do czynienia z ogromną ilością książek, lepszych lub gorszych. Nie pamiętam jednak, kiedy jakaś książka wzbudziła we mnie tak skrajne emocje jak „Dziecko Odyna”.
Siri Pettersen na co dzień zajmuje się tworzeniem ilustracji, pisaniem komiksów i stron internetowych. W 2002 roku jej komiks Anti-klimaks wygrał konkurs organizowany przez norweskie wydawnictwo Bladkompaniet. „Dziecko Odyna” to wydana w 2013 roku debiutancka książka tej pisarki, która bardzo szybko zyskała grono fanów, a także zdobyła kilka nagród w jej rodzimym kraju. Niestety, już po kilkunastu stronach książki widać, że to jej pierwsze tego typu dzieło.
Świat stworzony przez Panią Pettersen zwany jest Ym. Zamieszkują go Ætlingowie – ludzie posiadający ogony i wrażliwi na siły życiowe płynące z ziemi - Evnę. Ym jest rządzone przez Radę, służącą Widzącemu przyjmującemu postać kruka i składającą się z 12 członków największych i najsilniejszych rodów.
Hirka – główna bohaterka historii - to kilkunastoletnia dziewczyna, która jako dziecko została zaatakowana przez wilki, tracąc w tym starciu ogon. Tam gdzie mieszka, w Elveroi, nikt nie traktuje jej z tego powodu jako odmieńca. Do czasu, gdy nadchodzi czas Rytuału, kiedy to 15-letnie dzieci z całego Ym mają stanąć przed Radą i otrzymać jej błogosławieństwo. Warunek jednak jest jeden – każde z nich podczas uroczystości musi na oczach Rady i samego Widzącego zaczerpnąć Evny. Nagle Hirka odkrywa, że brak ogona to jej najmniejszy problem. Hirka jest ślepa na ziemię, nie potrafi czerpać Evny. Tylko Ślepi, największe zagrożenie Ym, nie potrafią tego robić. Gdy ojciec wyjawia prawdę dotyczącą jej pochodzenia, świat Hirki wywraca się do góry nogami. Okazuje się, że nie może stanąć przed Radą, a jedyne co ją ratuje to ucieczka. Ucieczka, która prowadzi do zachwiania fundamentami istniejącego świata i pozycji Rady w nim. A nawet samego Widzącego.
Przyznaję, bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Jej bardzo dobre recenzje oraz to, że miała w sobie łączyć fantastykę z mitologią nordycką, zadziałały na mnie jak magnes. No właśnie, miała. Bez wątpliwości jest to fantastyka, niestety mitologii się tam nie doszukałam. Chyba, że użycie imienia Odyna jest według Pani Pettersen wystarczające. Można tutaj na siłę dorzucić jeszcze Kruczy Dwór – wygląd i temperament jego mieszkańców mogą się co wnikliwszym czytelnikom kojarzyć z wikingami, ale to by było na tyle. Nie twierdzę, że to w jakikolwiek sposób sprawia, że książka jest gorsza, niemniej jest to wprowadzanie czytelnika w błąd. Co innego jednak sprawiło, że mam do tej mieszane uczucia.
Narracja. Najsłabszy punkt tej książki, istna jej bolączka. Przykro mi to stwierdzić, ale Pani Siri Pettersen nie umie pisać narracji. Chciałoby się powiedzieć, że nie umie pisać książek, ale mogłoby to być zbyt krzywdzące. Już po pierwszych kilkunastu stronach miałam ochotę odłożyć ją i nigdy więcej do niej nie wracać. Toporne i niezrozumiałe opisy, kompletnie nietrafione porównania, niepotrzebne, czasem przydługie wyjaśnienia i dublowanie zdań. Składnia i stylistyka również pozostawiały wiele do życzenia. Momentami było to tak źle, że łapałam się za głowę krzycząc „po co? dlaczego?”. Były i takie chwile, gdy musiałam kilka zdań czy nawet cały akapit przeczytać wiele razy, żeby w ogóle zrozumieć, co autorka chciała przekazać. Odniosłam wrażenie, że pisarka chciała na siłę pokazać swój wątpliwy kunszt pisarski, chciała nam na siłę wszystko wyjaśnić i opisać, nie zostawiając czytelnikowi pola do użycia własnej wyobraźni. I niestety, robiła to w bardzo przytłaczający sposób. Z czasem jest chyba z tym lepiej, narracja jakby nabrała lekkości i polotu. Chyba, że to dzięki fabule przestałam zwracać już na to uwagę (choć momentami było ciężko).
No właśnie, fabuła! Tutaj Pani Pettersen zdała egzamin na szóstkę. Początki fabuły błyskawicznie skojarzyły mi się z kultowym już „Eragonem”, później jednak autorka pokazała, że miała swój pomysł na książkę. To, co przedstawia Pani Pettersen jest świeże i bardzo ciekawe. Zupełnie inne spojrzenie na magię, na wiarę, na rolę głównego bohatera. Hirka nie jest sztampowym przykładem „od zera do bohatera”, momentami wręcz przeczy temu wizerunkowi. Akcja toczy się wartko, jest skomplikowana i nieprzewidywalna. Wciąga, bardzo. Tak jak na początku narracja przeszkadzała mi do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na to co się w książce dzieje, tak później narracja zeszła na drugi plan. Akcja była do tego stopnia ciekawa i wciągająca, że obowiązki krzyczały do mnie „odłóż książkę!”, a ja słuchałam cichego głosu gdzieś z tyłu głowy, mówiącego „czytaj”.
Przyznaję, że ogromnie wciągająca i oryginalna fabuła jest tym, co ratuje „Dziecko Odyna”. Mimo początkowego zniesmaczenia słabą narracją, książka bardzo mi się podobała. Siadając do drugiej części serii „Krucze pierścienie” mam ogromną nadzieję, że Pani Siri Pettersen nie straciła zapału ani pomysłu na historię. I że wzięła kilka lekcji pisania książek.
Tron z żelaza
Mówią, że wszystko ma swój koniec, tym razem przyszedł kres na trylogię Czas Żelaza, Angusa Watsona. "Tron z żelaza" staje się tym samym ostatnią szansą na to, by spotkać Duga, Wiosnę, Lowę czy innych dobrze już znanych bohaterów oraz sprawdzić, jak potoczyły się ich dalsze losy.
Dwa pierwsze tomy serii wciągnęły mnie bardzo, nie mogłam więc odmówić sobie zwieńczenia trylogii. Momentami aż trudno uwierzyć, do jak wielu zmian doszło na przestrzeni czasu, ale chyba właśnie to cechuje dobry cykl - zmiana, której doświadczamy przecież również w codziennym życiu. Podobnie, jak w poprzednich tomach i w tym przyjdzie nam obserwować zmagania Brytów i Rzymian. Akcja zagęszcza się z każdą kolejną stroną, a my czekamy na rozstrzygnięcie. Zanim to jednak nastąpi, z zapartym tchem będziemy zastanawiać się, kto zwycięży, podczas licznych potyczek, w czasie których trup ścieli się gęsto. Jednak chociaż armia rzymska ma miażdżącą przewagę, zaczyna ulegać sprytowi Brytów. Legion Felixa błyszczy jednak ciągle na horyzoncie, gotowy do zmasakrowania setek żołnierzy w kilka minut.
Po meandrach powieści oprowadzają nas doskonale znane postaci. Wiosna jest już w zasadzie kobietą, która stara się uporać z uczuciami kłębiącymi się w niej po wydarzeniach znanych z poprzedniego tomu. Spotkamy również Lowę, która dzielnie przewodzi swojemu walczącemu ludowi oraz Ragnalla, w dalszym ciągu zafascynowanego Rzymem i jego udoskonaleniami.Ta część przyniosła też rozwiniecie wątku prowadzonego z perspektywy Atlasa i Chamanki. W trudnych czasach postaci reagują różnorodnie, nie przebierając w przekleństwach, najczęściej związanych z borsukiem. Liczne i wymyślne przekelństwa mogą niektórych zrazić, choć przeszkadzają stosunkowo rzadko. A ukochanym postaciom jesteśmy w stanie wybaczyć wiele. Najpewniej mamy już swoich ulubionych bohaterów i to się raczej nie zmieni wraz z nowym tomem. Jedni będą budzili naszą sympatię, a inni będą nas odrzucali. Jednym będziemy kibicowali, a drugich chętnie martwych.
Barwne i rozbudowane postaci, które nie mają tylko jednej, pozytywnej lub negatywnej strony (w większości), to jedna z największych zalet tej powieści. Jakością nie odstają także kontynuowane wątki. Po raz kolejny fantastyka śmiało miesza się z historią, podsuwając nam takie tematy, jak podboje Cezara, tyrania czy cena postępu. Zabieg z prowadzeniem narracji z poziomu kilku osób pozwala śledzić dziejące się wydarzenia z kilku perspektyw. Co jeszcze bardziej wpływa na dynamikę akcji. Nieco obawiałam się o to, że ostatnia część trylogii mnie zawiedzie, jednak tak się nie stało. Tempo nie zwalnia, dzieje się wiele, a my pędzimy wraz z bohaterami na złamanie karku, by dowiedzieć się, jak skończy się ta przygoda. No i jak zwykle przy ostatniej stronie pozostaje pewien rodzaj sentymentu, że już się skończyło. Jedyny mankament może stanowić wieńczące dzieło zachowanie Wiosny. Ale możemy przymknąć na nie oko, z racji jakości całej serii oraz ostatniej części. Reasumując, "Tron z żelaza" to świetne zwieńczenie doskonałej serii.
Nieobecna
Julia i Julita to bliźniaczki, które od najmłodszych lat bawiły się w "zamienianie"- jedna przybierała tożsamość drugiej, ot tak, dla rozrywki. Choć od tamtych dziecinnych czasów minęło już sporo czasu, to kobiety nadal stosują tę niecodzienną rozrywkę. Na zamiany szczególnie namawia Julia, mająca dziecko i męża. Przybranie tożsamości jej samotnej siostry pomaga jej w kontaktach z kochankiem. I zapewne te wymiany trwałyby nadal, gdyby nie to, iż posiadająca drugie życie Julia zostaje zamordowana wraz z partnerem w mieszkaniu Julity. Żyjąca bliźniaczka utknęła w życiu zmarłej, bojąc się każdej decyzji. Ktoś jednak podąża jej śladem...
Miesiąc temu czytałam książkę o podobnej tematyce; tam również bliźniaczki zamieniały się ubraniami, ba, nawet imionami, twierdząc, iż są "siostrzaną jednością". Różnica była taka, iż wówczas chodziło o dzieci, nie o dorosłe kobiety. Byłam ciekawa, jak będzie z tą historią. I jestem bardzo mile zaskoczona, bo już dawno nie czytałam tak dobrej książki.
Choć identyczne, Julia i Julita różnią się osobowościami. Julita jest spokojna, pragnie życia rodzinnego, nie w głowie jej przelotne romanse. Przeciwieństwem jest jej siostra, przebojowa, seksowna i pewna siebie. I -jak się okazuje- prowadząca nieczystą grę nie tylko z mężem, ale i własną siostrą. Na jaw wychodzi mnóstwo tajemnic, skomplikowanych romansów i jeszcze dziwniejszych wydarzeń. A rozwikłanie sprawy morderstwa i poznanie na nowo własnej bliźniaczki spoczęło na barkach Julity.
Nieobecnej się nie czyta, ją się dosłownie pochłania! Każda kolejna strona to mrok, z którego po dokładnym śledztwie wyłaniają się kontury prawdy. Pogrążona w codzienności siostry Julita nie zna mężczyzn z życia zmarłej, nie wie, w jakich kontaktach pozostawała tamta z mężem. Nic. Każdy krok bohaterki może okazać się błędem. I jak się okazuje, w pewnych sytuacjach więzy krwi, nawet tak bliskie, nie znaczą nic. Czasem zastanawiam się, co się dzieje z tym światem. Komu można ufać, skoro nawet najbliżsi potrafią tak mocno zranić? A może życie ma opierać się tylko na pilnowaniu, aby nie zostać skrzywdzonym? Czy możemy z całą pewnością rzec, iż znamy swoich bliskich? Każdy ma sekrety, nawet ci, którym ufamy i sądzimy, że znamy ich na wylot.
Przy tej lekturze nie można się nudzić. Świetnie skonstruowana fabuła, bardzo dobrze zarysowane postacie (od bliźniaczek, poprzez kochanków, aż do męża, Patryka). Mnóstwo tajemnic, a ich rozwiązywanie to prawdziwy prezent od pani Olejnik. I to wszystko mieści się w 350- ciu stronach! Podziwiam Julitę za wytrwałość w dążeniu do odkrycia mordercy, a Julia... cóż, raczej nie należy do grona moich ulubionych bohaterek. I to, co zrobiła własnej siostrze, jest niewybaczalne. Żyjąca bliźniaczka tak naprawdę nie wiedziała nic o rodzinnym życiu jej siostry, okłamywana właściwie przez lata. Tym bardziej zasługuje na wyrazy uznania za tak dobre wejście w rolę zamordowanej bliźniaczki.
Nieobecna to nie tylko tajemnice "dnia codziennego", to także zagadkowa śmierć ich matki sprzed wielu lat. Pytanie, czy możliwe, aby oddalone od siebie o kilkanaście lat zgony miały ze sobą coś wspólnego... ? Ta historia jest pełna znaków zapytania, na szczęście dla czytelnika, wszystko zostaje gładko wyjaśnione, nie trzeba więc łamać sobie głowy nad niedopowiedzeniami.
Książkę pani Agnieszki Olejnik polecam każdemu, kto uwielbia zwroty akcji okraszone sekretami rodzinnymi. Nie zawiedziecie się!
Hayden War: Narodziny Walkirii.
Kontynuacja cyklu Hayden War, który nie zachwyca może poziomem, ale pozwala na szybką i bezrefleksyjną rozrywkę.
„Narodziny Walkirii” to drugi tom serii Hayden War wydawanej przez Drageus Publishing House. O pierwszym tomie pisałam tutaj, że jest to klasyczna militarna fantastyka w realiach space opery i jeśli chodzi o tom drugi, nic pod tym względem się nie zmienia, a „Narodziny Walkirii”, to po prostu bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z tomu pierwszego.
Sorilla Aida opuszcza planetę, na której z zaangażowaniem szkoliła tubylców i tworzyła oddziały partyzanckie. Wojna z obcymi przyjmuje nowe oblicze, gdy do gry wkracza Task Force Pięć, zwane potocznie Walkirią, a także, gdy na Haydenie pojawiają się doborowe jednostki wojskowe obcych. Siły lądowe pozostawione na Haydenie wraz z lokalną partyzantką wpadają w kłopoty, gdy przybysze okazują się świetnie wyszkolonymi oddziałami Strażników. Sorilla Aida przechodzi rekonwalescencję po aktualizowaniu wojskowych implantów. Czy zdąży pomóc swoim przyjaciołom z Haydena, zanim wróg przejmie absolutną kontrolę nad światem?
„Narodziny Walkirii” są bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z pierwszego tomu. Trzeba przyznać, że Evan Currie utrzymał ten sam, choć nadal niezbyt wysoki, poziom. W powieści utrzymany został klimat fantastyki militarnej, nawet bardziej niż w pierwszym tomie, i choć autor wielokrotnie robi krótkie, a w porównaniu z Weberem, nawet króciuteńkie, wykłady na temat charakterystyki poszczególnych typów wojsk, to jest ich na tyle mało, że nie zdążą zirytować. Niestety większą część powieści stanowi jakby prolog do właściwej akcji, który ukazuje przygotowania sił Sojuszu do stawienia czoła zagrożeniu, które niosą ze sobą obcy. Prawdziwa akcja zawiązuje się dopiero po 60% książki i jak już się ją naprawdę dobrze czyta, to równie szybko się kończy. Ciekawym akcentem jest wprowadzenie nowego typu obcych, którzy są odpowiednikami Wojsk Specjalnych, a także ukazanie całego konfliktu z ich punktu widzenia.
„Narodziny Walkirii” nadal pozostają lekką, nie pozbawioną słabych fragmentów powieścią na tzw. jeden wieczór. Niezaprzeczalnymi atutami książki jest może wolniejsza niż w pierwszym tomie akcja, ale nadal wciągająca i wartka, a także nieskomplikowana fabuła pozwalająca czytać książkę w każdych warunkach. Niestety sporą wadą jest jednowymiarowość postaci, w szczególności głównej bohaterki, przewidywalność wydarzeń, a także nierówne tempo akcji. Jednak pomimo wielu wad, nadal planuję przygodę z sierżant Aidą, ciekawi mnie dokąd zmierza ta wojna, a że poszczególne tomy są napisane zwięźle, nie żal mi czasu na ten bezrefleksyjny relaks.
Konkurs - "S.Q.U.A.T. Eksperyment"
Od czasu Rozbłysku rodzaj ludzki robił co mógł, żeby przetrwać. Jednak w świecie pełnym amatorów zabawy w wojnę największym wrogiem wciąż pozostaje drugi człowiek – szczególnie ten lepiej uzbrojony i bardziej brutalny. Jak w łańcuchu pokarmowym, silniejszy wygrywa.
Sztejer
Conan z Cymerii. Wiedźmin Geralt. Zbój Twardokęsek. Oto kanoniczny przykład twardych sukinkotów, dla których miecz jest podstawowym narzędziem zdolnym rozwiązać wszelkie problemy. Każdy z nich kieruje się własnym poczuciem sprawiedliwości, ten i ów nawet stosuje wymyślony przez siebie kodeks zachowania, ale fakt faktem, że wolą oni supeł przeciąć, niż się biedzić nad rozwiązaniem go. Prości herosi – proste metody.
Bo jeśli jest się najemnikiem, zbójem, czy zabójcą demonów, nie ma czasu na myślenie, zastanawianie się, polemizowanie z przeciwnikiem. Tutaj siła argumentu pada na kolana przed argumentem siły. Do owego zacnego grona rębajłów dołączył właśnie nowy członek. Vincent Sztejer. Czy za lat kilka, lub kilkanaście, każdego nowego literackiego twardego sukinkota będzie się porównywać do Sztejera, tak jak teraz do Conana czy Geralta z Rivii? Czas pokaże. Uważam, że Vincent ma szanse stać się kanonem rębajły, jednak musi zostać spełniony jeden warunek – jego przygody nie mogą się ograniczyć do tej jednej opowieści.
Robert Foryś w dwóch opowiadaniach przedstawił świat, w którym jest miejsce dla kogoś właśnie takiego jak Sztejer, osoby bezkompromisowej, twardej, kiedy trzeba okrutnej i bezwzględnej. Świat post-apokaliptyczny, rodzimy, ale już zupełnie inny niż ten, do którego przywykliśmy. Miejsce, w którym wojna ostateczna doprowadziła do degeneracji gatunku ludzkiego oraz do wszechobecnych mutacji. Pojawiają się znane nazwy, jak ghul, wampirzyca, wodnik czy strzyga, ale na tym się kończy podobieństwo – na nazwach. W rzeczywistości są to istoty poddane długotrwałym deformacjom, o które nie trudno w świecie zniszczonym przez atom. Degeneracja jest w tej opowieści wszechobecna, zwyrodnieniu uległy nie tylko istoty żywe, ale również stosunki międzyludzkie. Religia jedynie z wierzchu przypomina katolicką, w istocie jest jej całkowitym zaprzeczeniem, a jej kapłani to mroczna, wpływowa mafia, którą można traktować na równi z kilkoma innymi gangami mającymi wpływ na życie głównego bohatera. Kazirodztwo i niewolnictwo dopełniają jedynie miary zepsucia, jakiemu uległo człowieczeństwo. Bohater bez miecza i bez wiedzy jak go użyć przy byle okazji, czy nawet bez niej, byłby w tym świecie wręcz nie na miejscu.
Dokładnie taki sam jak Vincent Sztejer, czyli szorstki i wulgarny, jest język opowieści. Czerpie z najniższych ludzkich instynktów, gdzie liczy się pełny brzuch i seksualne zaspokojenie. Nie jest to opowieść dla grzecznych panienek o rozkosznym emo-wampirku uwodzącym nastolatki. Nie jest to opowieść dla subtelnych młodzieńców, przeżywających liryczne cierpienia. To książka, w której o grube słowo można się potknąć niemal na każdej stronie, a główny bohater w chwilach wolnych od szlachtowania mutantów i przeciwników po mieczu i obrzynie, odreagowuje stres dnia codziennego, zaspokajając swe przeogromne libido. Komu nie w smak tak dosadnie ujęta historia, nie powinien sięgać po tę książkę. Tylko, że żyjemy przecież w czasach, w których każdy aspekt życia został poddany brutalnej wiwisekcji, w której dzielenie włosa na czworo to niemalże jedenaste przykazanie i uciekanie od tego jest zwyczajnym oszukiwaniem się. Opowieść, zwłaszcza fantastyczna taka właśnie powinna być – dosłowna. Mogę mówić jedynie za siebie, więc powiem: Przeczytałem powieść Roberta Forysia z niekłamaną przyjemnością, a czas spędzony przy lekturze nie był czasem straconym. Każdy, kto uronił choć jedną łzę za Geraltem z Rivii, niech sięgnie po „Sztejera” – w Vincencie odnajdzie całkiem sporo z wiedźmina.
Ilustrowany przewodnik po rasach obcych istot wszechświata Gwiezdnych Wojen
Jak głosi tylna okładka w tej pozycji możemy znaleźć ponad 150 opisów istot obcych ras i gatunków galaktyki Gwiezdnych Wojen. Książka została wydana w roku 1999, a więc wtedy, gdy na dużych ekranach pojawił się I epizod nowej trylogii - „Mroczne widmo”. Do tego czasu ukazało się wiele książek, komiksów i oczywiście stara trylogia. Niemała bibliografia mówi nam, że autorka informacji nie wyssała z palca i odrobiła pracę domową.
Na pierwszych stronach podane są informacje odnośnie zasad zapisu. Opisy istot zawierają klasyfikację stopnia inteligencji (inteligentne, półinteligentne i nieinteligentne), wymiary przeciętnego dorosłego osobnika (podane w metrach), planetę macierzystą oraz inne wiadomości (wygląd, pochodzenie, tryb życia i ważniejsze cechy charakteru). Poszczególne rasy są dobrze opisane, możemy znaleźć wiele ciekawych informacji. Niektóre gatunki są przedstawione bardziej, inne mniej - przeciętnie jest to jedna strona. Dodatkowo znalazły się tam anegdoty ze zbioru antropologa Mammona Hoole’a i komentarze reprezentantów społeczności galaktyki Gwiezdnych Wojen.
Następnie możemy znaleźć skróconą chronologię wydarzeń z historii ras obcych istot, co jest dobrym pomysłem, ponieważ Star Wars, to naprawdę wiele lat, w których sporo się działo.
Co do dodatkowych komentarzy antropologa i innych mieszkańców galaktyki mam mieszane uczucia. Autorka miała wyobraźnię pisząc wypowiedzi znanych przedstawicieli danych ras lub postaci, które zetknęły się z daną istotą. Jednak myślę, że Boba Fett miał ważniejsze sprawy niż opowiadanie o Assemblerach. Najsłynniejszy łowca nagród chyba nie udzielał wywiadów, nawet za 10 tys. kredytów. Chociaż komentarze mnie rozbawiały lub były przydatne.
Ilustracje uważam za dobre, chociaż mogłyby być bardziej wyraźniejsze. Początkowo zraziło mnie, że są jedynie czarno-białe, lecz to nadaje książce naukowy wygląd. Zapewne koncepcją było stworzenie encyklopedii o lekkim zabarwieniu humorystycznym i tego się trzymano. Wizerunki istot spod ołówka R.K. Posta pomagają nam wyobrazić sobie dane rasy, które ukazane są w różnych pozach i sytuacjach, co sprawia, że pozycja nie jest nudną książką dla naukowców.
Pod koniec przewodnika mamy kilka dodatków. Pierwszym z nich to zasady zalecanej wymowy. Autorka zadbała o to żebyśmy dobrze wymawiali nazwy poszczególnych ras - duży plus. Następnie możemy znaleźć 25 krótkich opisów innych ważniejszych stworzeń, w które nie zagłębiano się wcześniej. Informacje są zawarte w takim samym schemacie jak poprzednio. Trzecim dodatkiem jest wykaz planet i ras istot, które je zamieszkują. Możemy przeczytać, co żyje na Malastare lub Tatooine.
Uważam, że „Ilustrowany przewodnik po rasach obcych istot wszechświata Gwiezdnych Wojen” (nazwa mogłaby być krótsza) jest warty polecenia i mimo, iż jest obecnie trudno dostępny na rynku, to warto o niego zawalczyć. Prawdziwy fan Star Wars, który zamiast monitora lubi mieć przed sobą papier powinien mieć tę pozycję na półce.
Jad
„(...) przed światem zakładamy różne maski i nigdy nie pokazujemy swojej prawdziwej twarzy."*
Wiedziesz spokojne życie, masz mamę - trochę inną niż pozostałe matki, ale co z tego? Masz przyjaciółki, właśnie się zakochałaś, w szkole też nie pojawiają się najmniejsze problemy. Wszystko jest tak, jak powinno, ale do czasu. Bo może się okazać, że zjawi się ktoś, kto będzie chciał ci to odebrać, krok po kroku, patrząc jak się miotasz i cierpisz. I będzie czerpał z tego wielką radość.
Katy jest właśnie taką dziewczyną. Gdy wszystko zaczyna się układać, w życiu szesnastolatki pojawia tajemnicza Genevieve, łudząco podobna do bohaterki. Ich przypadkowe spotkanie przemienia życie Katy w koszmar. Nowa dziewczyna zapowiada szesnastolatce, że zrobi wszystko, by odebrać jej życie - przyjaciół, chłopaka, a nawet sympatię nauczycieli. Szybko okazuje się, że nie są to tylko puste słowa i Gen sprawia, że życie bohaterki zmienia się na gorsze, a ona nie wie początkowo, jak sobie z tym poradzić. Jednak do czasu, bowiem wraz z przyjacielem z dzieciństwa rozpoczyna śledztwo, którego wyniki przechodzą jej najśmielsze oczekiwania. Kim jest tajemnicza Genevieve i czemu obrała sobie za cel właśnie Katy? Co takiego odkryła nastolatka w trakcie poszukiwań?
Już dawno nie miałam okazji czytać żadnego thrillera psychologicznego, dlatego bardzo chętnie sięgnęłam po „Jad" Hayes. Ten gatunek literacki cechuje się głównie dziwnymi i trudnymi do wyjaśnienia wydarzeniami oraz wgłębieniem w zawiłą ludzką psychikę, zarówno ofiary, jak i napastnika. Dziwne, czasem straszne, nie do przyjęcia wydarzenia. Czy „Jad" sprostał moim oczekiwaniom?
Muszę przyznać, że S. B. Hayes miała bardzo ciekawy pomysł na fabułę książki. Tajemnica, która ciągnie się przez całą opowieść, odkrywana kawałek po kawałku, jest największym jej atutem. I choć w połowie tej historii mogłam się już domyśleć, kim są dla siebie te dwie dziewczyny, to nadal nie rozgryzłam, czemu stało się tak, a nie inaczej. Ciekawym posunięciem było według mnie wodzenie czytelnika za nos w związku z dziwnymi sytuacjami, które aż się proszą o powiązane z magicznymi umiejętnościami. Autorka nie podaje wyjaśnień na tacy, tylko wymaga, byśmy sami doszli do właściwych wniosków. Fabuła jest przemyślana, akcja powieści toczy się dość szybko, a postaci nie są szablonowe. S. B. Hayes próbuje pokazać, co może się stać, gdy ktoś podejmuje decyzje pochopnie i pod wpływem chwili oraz ilu ludzi może przez to ucierpieć.
Dużym plusem było opisanie relacji między Katy a Genevieve, przedstawienie ich psychiki oraz motywów postępowania. Ciekawiła mnie postać tej drugiej dziewczyny, jej tajemnicza aura i to coś, co miała w sobie - przez chwilę naprawdę byłam gotowa uwierzyć, że nie jest zwykłym człowiekiem. Z kolei główna bohaterka nie wzbudzała we mnie jakichś głębszych emocji. Było widać jej przemianę w biegu wydarzeń, ale czasami jej zachowanie było bardzo irytujące. Ogólnie widać, że autorka starała się przy tworzeniu postaci, szczególnie tych grających pierwsze skrzypce.
Jeśli mam być szczera, mimo zalet książka nie wzbudziła we mnie żadnych wielkich emocji. Odkładałam ją bez żalu, gdy musiałam, a wracałam do czytania, bo nie lubię porzucać rozpoczętych powieści. Nie mogłam wczuć się w sytuacje bohaterów i jakoś szczególnie nie przejmowałam się tym, co akurat się dzieje. Przez większą część książki czytałam, aby przeczytać. Fakt, ciekawiło mnie to, czy moje podejrzenia co do rozwiązania sprawy były słuszne i jak autorka zamierza to zakończyć. Okazało się, że miałam rację, ale mimo wszystko samo zakończenie zaskoczyło mnie i to bardzo, bo takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Jednak, jak widać, ciekawa fabuła i w miarę dynamiczna akcja to nie wszystko, by stworzyć coś naprawdę dobrego. Zabrakło mi tu emocji i strasznie drażnił mnie styl pisania Hayes, który momentami był sztuczny, a nawet trochę i dziecinny.
Książka jest dobra pod wieloma względami, ale do mnie niestety nie do końca trafiła. Co nie znaczy, że w przypadku innych czytelników będzie tak samo. Jest skierowana do młodszego grona czytelników i to, co mi wydaje się być mankamentem dla innych może okazać się plusem. Ogólnie mówiąc uważam iż „Jad" mimo wielu niedociągnięć spodoba się niejednemu nastolatkowi, ale liczę też na to, że kolejna książka autorki będzie o wiele lepsza.
*str. 394
Lot Nocnych Jastrzębi
"Lot Nocnych Jastrzębi" to najnowsza powieść Raymonda E. Feista, będąca jednocześnie pierwszym tomem kolejnego cyklu pt. "Saga wojny mroku". Akcja powieści rozgrywa się w znanym nam już z cyklu "Imperium" uniwersum Kelewanu i Midkemii, tym razem jednak w większości w drugiej z krain. Zdarzenia opisane w "Locie..." mają miejsce wiele lat po wydarzeniach "Władczyni Imperium".
Oto z nocnego koszmaru budzi się Pug, którego poznaliśmy już w czasach Mary Acoma. Pug nie jest już jednak młodym adeptem - jest starym, doświadczonym magiem, więc wizję zagrażającej Midkemii inwazji z innego świata bierze jak najbardziej poważnie. Pug musi przygotować do wojny cały midkemijski świat, co wiąże się również z koniecznością dopilnowania, by do czasu inwazji władza w midkemijskich krainach spoczęła w odpowiednich rękach. Pug przewodzi tajemniczej organizacji zwanej Konklawe Cieni. Wraz z przyjaciółmi i współpracownikami ze stowarzyszenia musi udaremnić spisek, w który zamieszany jest klan zabójców - śmiertelnie niebezpiecznych Nocnych Jastrzębi, wytropić wroga z dawnych czasów i dowiedzieć się, jak opanować ukryte na Midkemii tysiące lat temu i na pewno związane ze zbliżającą się inwazją zabójcze artefakty - Talnoye. W sam środek tych wydarzeń trafiają Tad i Zane - przybrani bracia z dalekiego miasta Stardock. Bardzo młodych i bardzo naiwnych, nieprzyuczonych do żadnego zawodu chłopców bierze pod swoje skrzydła kochanek ich matki - Caleb. Ich wspólna podróż komplikuje się na skutek nieprzewidzianych wydarzeń, które sprawiają, że chłopcy będą musieli wziąć udział w bardzo niebezpiecznej misji.
Akcja powieści rozkręca się bardzo wolno. Autor nie szczędzi nam informacji na temat niemal każdego z bohaterów. Niestety przywołuje często minione zdarzenia, o których czytelnik na podstawie tych wzmianek ma raczej mgliste pojęcie. Przez cały czas ma się wrażenie, że książce przydałby się solidny "prequel". Nie należy jednak zapominać, że to dopiero pierwsza część opowieści. Niektore wątki dopiero się rozpoczynają.
Zdecydowanie na plus liczę wątek szpiegowski. Pug jest tu niczym M z filmów o Jamesie Bondzie, choć jego uczestnictwo w akcji jest nieco bardziej rozbudowane. Jest on doświadczonym weteranem wielu wojen i potyczek, w przeszłości poniósł na rzecz zwycięstw kilka bolesnych osobistych ofiar. Jego organizacja jest dość tajemnicza - posiada rozbudowaną siatkę licznych agentów, natomiast nie wiadomo skąd czerpie inspirację i środki do działania. Jednego z przyjaciół Puga - Nakora porównałabym do Q - choć jego mocną stroną nie są gadżety dla agenta 007. Niepozorny Nakor jest badaczem, filozofem i myślicielem oraz, zdaniem Puga, jednym z najniebezpieczniejszych magów świata, choć sam siebie nazywa szulerem, a swą magię "kilkoma sztuczkami". Rolę Bonda podzieliłabym w powieści między dwóch synów Puga - aroganckiego maga Magnusa i zupełnie pozbawionego magicznych talentów łowcę, Caleba. To właśnie życiowe wybory tego drugiego włączają do akcji dwóch zupełnie zielonych młodzików, którzy będą musieli w szybkim tempie wiele się nauczyć by w ogóle przeżyć.
Powieść mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim fanom fantasy, choć jak wcześniej napisałam akcja rozkręca się powoli. "Lot Nocnych Jastrzębi" jest jednak dobrą zapowiedzią dalszego ciągu sagi. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom.
Niewidzialni. Czarownica z Dark Falls
Pierwszy tom nowej serii dla dzieci i młodzieży, pt. „Niewidzialni", zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, dlatego z dużą chęcią i dość wysokimi oczekiwaniami sięgnęłam po drugą część. Często zdarza się, że udany początek danego cyklu nie gwarantuje równie satysfakcjonującej kontynuacji. W tym jednak przypadku czekało mnie spore zaskoczenie: „Czarownica z Dark Falls" nie jest równie dobra jak „Tajemnica Misty Bay" – jest znacznie lepsza!
Od wydarzeń opisanych w pierwszym tomie minęło kilka miesięcy. Od tego czasu Douglas nie widział ani Crystal, ani Petera, którzy pozostali w Misty Bay. Dlatego też chętnie korzysta z zaproszenia dziewczynki, by w trójkę spędzili przerwę wielkanocną w niewielkim miasteczku Dark Falls, do którego Crystal wybiera się razem ze swoimi opiekunami - wujkiem Kenem i ciocią Hettie. Gdy chłopcy docierają na miejsce, okazuje się, że dziewczynka zniknęła. Z pozostawionych przez nią wiadomości wynika, że starała się na własną rękę rozwiązać tajemnicę miejscowej legendy o osiemnastowiecznej czarownicy Maryann. Douglas i Peter postanawiają odnaleźć przyjaciółkę, ponieważ policja zdaje się bezradna. By tego dokonać, będą musieli wykazać się nie tylko sprytem i inteligencją, ale także dużą odwagą, bowiem przyjdzie im zmierzyć się z naprawdę groźnym przeciwnikiem.
Choć książka skierowana jest przede wszystkim do młodych czytelników w wieku 10+, jej fabuła wciągnęła mnie już niemal od pierwszych stron. Intrygująca legenda, której kolejne fragmenty poznajemy aż do ostatnich rozdziałów powieści, nie ma w sobie nic z infantylności niektórych opowiastek dla dzieci. Wręcz przeciwnie, świetnie obrazuje prawdziwe ludzkie zachowania. Nie brak w niej także sporej dawki grozy. W znacznej części książkę można potraktować jako mieszankę powieści przygodowej i horroru. I muszę przyznać, że jest to kombinacja naprawdę udana. Autorowi udało się także bardzo dobrze stopniować napięcie oraz umiejętnie dawkować czytelnikowi kolejne informacje prowadzące do rozwikłania zagadki. Niemal do ostatnich stron nie wiadomo, gdzie tkwi klucz do jej rozwiązania oraz odkrycia, co naprawdę wydarzyło się w Dark Falls ponad dwieście lat wcześniej.
W przeciwieństwie do „Tajemnicy Misty Bay", która była raczej lekką lekturą, drugi tom „Niewidzialnych" porusza istotny, zwłaszcza dla młodych ludzi, problem, jakim jest brak prawdziwego porozumienia w rodzinie. Douglas reprezentuje dzieci wychowane przez jednego z rodziców, w dodatku często zmieniającego pracę, co wiąże się z częstymi przeprowadzkami. Chłopiec nigdzie nie może się zaaklimatyzować ani nawiązać prawdziwych przyjaźni. Nieustanny brak obecności ojca, który całe dnie spędza w pracy, odbija się w widoczny sposób na jego zachowaniu i stanie emocjonalnym. Z kolei Peter stanowi przykład dziecka nadopiekuńczych rodziców, którzy nie tylko starają się kontrolować każdy aspekt jego życia, ale także nieustannie stawiają mu trudne do zrealizowania wymagania. Jednocześnie w każdej z tych rodzin brakuje prawdziwych, szczerych rozmów, a bohaterowie i ich rodzice dopiero w sytuacji kryzysowej zdają sobie sprawę z popełnionych przez siebie błędów.
Dużą zaletą książki jest niezależność fabularna kolejnych tomów. Choć łączą je ci sami bohaterowie, nie trzeba koniecznie znać wydarzeń opisanych w pierwszej części, by sięgnąć po drugą. Jest ona niezależną i zamkniętą historią. Równie dobrze można więc zacząć przygodę z „Niewidzialnymi" od lektury „Czarownicy...", zwłaszcza, że stoi ona na wyższym poziomie niż jej poprzedniczka.
„Czarownica z Dark Falls" to świetna lektura nie tylko dla młodych czytelników. Stanowi przemyślaną i bardzo dobrze napisaną mieszankę niezwykłej przygody doprawionej elementami fantastyki i grozy. Jednocześnie zawiera wyraźne przesłanie, że w rodzinie i wśród przyjaciół najważniejsze jest zrozumienie drugiej osoby i szczera rozmowa. Warto, by przypomnieli sobie o tym nie tylko nastoletni czytelnicy, ale także ich rodzice. Serdecznie polecam!