Rezultaty wyszukiwania dla: czasu
Tak będzie prościej
Już 22 maja do księgarń trafi osnuta na faktach powieść kryminalna autorstwa Przemysława Semczuka - Tak będzie prościej! To sprawa zabójstwa Tadeusza Stecia, która wstrząsnęła Jelenią Górą. Podczas śledztwa z początku policji wydaje się, że kluczem do sprawy jest homoseksualizm ofiary - do czasu, kiedy dochodzi do kolejnych zagadkowych morderstw. Trop prowadzi przez karkonoskie schroniska, w grę wchodzi przemyt, tajne archiwa i złoto.
"To nie tylko kryminał! To powieść społeczna o tym, jak młoda jest nasza poprawność polityczna".
Marcin Wroński
Szkarłatny kwiat kamelii
Opowiadania Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego zebrane w tom “Szkarłatny kwiat kamelii” bez problemu można by zrecenzować samymi przymiotnikami: piękne, wzruszające, urocze, ciekawe, pełne szacunku... i tak bez końca. Jednak dla dopracowania niniejszej recenzji sięgnijmy również po inne części mowy.
“Szkarłatny kwiat kamelii” to opowiadania z początków XX wieku, a zatem czasu, kiedy druk był zbyt cenny, by wydawać nim byle co. Kunszt z jakim zostały napisane przywodzi od razu na myśl klasyków literatury jak Tołstoj, Sienkiewicz, Mann. Antonii Ossendowski słowami maluje przepiękne krajobrazy Japonii, stwarza bohaterów prawych i odważnych, gdzieniegdzie pozwalając sobie na drobne mrugnięcie okiem do czytelnika. Jednocześnie z każdej strony wyziera ogromny szacunek dla tradycji i historii tegoż, jakże egzotycznego dla Polaków okresu międzywojnia (ale i nas obecnych), kraju.
Miałam przyjemność spędzić w Tokio trochę czasu, więc miejsca i historie nie były mi tak zupełnie obce. I właśnie dlatego, że znam tamtejszego “ducha”, tym bardziej doceniam kunszt autora. To niewyobrażalne, że słowami można oddać tak wiele - charakter miejsc, barwy, zapachy, dźwięki. Autor wręcz przenosi czytelnika w czasie i miejscu. A jest to sztuka, którą potrafią jedynie mistrzowie.
Same opowiadania to piękne krótkie historie o miłości, szacunku, honorze. Co piękne - historie te wcale nie są banałami. Wzruszają, zachwycają, grają na najczulszych nutach w sposób tak subtelny, że wzbudzają podziw nawet u tak oczytanego mola książkowego jak ja. Ta książka to powrót do starej pięknej literatury klasycznej, z jej dbałością o piękno mowy, kunszt opisów. Cieszę się, że było mi dane ją przeczytać. Podświadomie chyba od dawna za takim pięknem tęskniłam.
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
Seria „Millenium” już od dawna chodziła za mną. Wszyscy o niej mówili, wszędzie było jej pełno. Zdarzyło się kilka razy, że nawet w autobusie słyszałam dyskusję na jej temat! W końcu – choć raczej z thrillerami i kryminałami jestem na bakier (poza twórczością Agathy Christie) - postanowiłam zapoznać się bliżej z cyklem Stiega Larssona. Zaczęłam od komiksów „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, by niedługo później, zaintrygowana nimi do głębi, sięgnąć po wydanie książkowe i... pluć sobie w brodę, że nie czytałam wcześniej powieści tego autora!
„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to przeszło 600-stronnicowa cegiełka, którą – mimo pokaźnego rozmiaru – połknęłam dosłownie w dwa wieczory. Fabuła powieści przemyślana jest w każdym najdrobniejszym detalu, choć nie będę ukrywać, że końcówka nieco mi się dłużyła. Autor potrafi zszokować i przerazić czytelnika, prowadząc go przez mroczne meandry ludzkiej psychiki, niegodziwości. Wciąż nie mogę wyrzucić z głowy brutalnego gwałtu opisanego na kartach tej powieści. Był on tak realnie zobrazowany, że – choć od lektury „Mężczyzn...” minęło już trochę czasu – na samo wspomnienie tego wydarzenia, ciarki przechodzą mi po plecach! Styl pisarski Larssona również miał na to wpływ – jest nietuzinkowy i jak najbardziej zrozumiały dla czytelnika, a nie brakuje tutaj odrobiny wiedzy z zakresu psychopatologii.
Rzeczywiste, naturalne opisy i świetne pióro Larssona, nie są jedynymi zaletami pierwszego tomu „Millenium”. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” mają ich znacznie więcej. Największym atutem tej książki jest postać Lisabeth Salander. Ta bohaterka od razu zauroczyła mnie swoim niebanalnym stylem bycia i – prawdę mówiąc - całą swoją osobą. Rzadko kiedy nawiązuję taką więź z postacią literacką, jaką połączyłam się akurat z nią. Bardzo przeżywałam (i wciąż przeżywam!) każde wydarzenie, w którym brała udział. Pozostali bohaterowie również zostali ciekawie wykreowani, ale Lisabeth... Lisabeth po prostu wszystkich przyćmiła!
Spodobała mi się również tajemniczość Larssona, jego drobne niedopowiedzenia, ciągłe budowanie napięcia i zrównoważone prowadzenie głównego wątku. Autor stale mnie zaskakiwał i zdecydowana większość rozwiązań, których się spodziewałam... była zupełnie inna. Zresztą, wartka akcja i mnóstwo zagadek sprawiły, że szybko przestałam próbować przewidywać jego posunięcia, a zaczęłam zwyczajnie czerpać przyjemność z czytania. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” okazali się dla mnie prawdziwą ucztą literacką!
Nie bez powodu Stieg Larsson odniósł ogromny sukces. Od jego twórczości nie można się oderwać, jest trochę jak narkotyk. Mroczne i nieprzewidywalne śledztwo, liczne tajemnice, znakomicie wymalowani bohaterowie, realistyczne opisy – to wciąż nie wszystko, co ten autor ma do zaoferowania w „Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet”. Polecam tę książkę każdemu, a szczególnie osobom, które nie przepadają za thrillerami i kryminałami. Jestem pewna, że ta powieść zachęci Was do zapoznania się z tymi gatunkami bliżej, tak jak i mnie do nich przekonała.
Miszmasz!
Miszmasz! to dynamiczna, szybka gra towarzyska na spostrzegawczość i refleks, która sprawdzi się świetnie zarówno, jako gra rodzinna, jak i imprezowa. Nie można by spodziewać się czegokolwiek innego biorąc pod uwagę fakt, że projektantem Miszmaszu! jest Tom Vuarchex, ten sam, który stworzył Jungle Speed. Jeśli dołączymy do tego niewielkie rozmiary gry oraz fakt, że zbliża się okres wakacji, wyjazdów młodzieży na obozy, to znajdziemy idealną grę na zbliżający się letni sezon.
Aż do śmierci
Istniały dwa typy śmierci. Prawdziwa, jak ta, która spotkała tę biedaczkę. Wraz z cierpieniem znikały ciało i dusza. Jednak istniała też druga - kiedy nie było duszy, a ciało nadal egzystowało, żyjąc z dnia na dzień, niczym pusta skorupa. *
Żyjąc z dnia na dzień nawet przez chwilę nie podejrzewamy, że ktoś może nas obserwować. Uczyć się naszych zwyczajów, planu dnia... i czekać na ten jeden moment, kiedy będziemy sami i będzie mógł zrobić to, na co czekał tyle czasu. Odbierze nam wolność i poczucie bezpieczeństwa, sprawi, że przyszłości może już nie być.
Dekadę po tym, jak Sasha cudem uciekła seryjnemu mordercy, zwanemu przez wszystkich Panem Młodym, kobieta wraca do rodzinnego miasta, by pomóc mamie w prowadzeniu rodzinnego interesu. Boi się tego, bo po tych strasznych przeżyciach uciekła, jak najdalej mogła i odcięła się od wszystkich. Nie wie, jak zostanie przyjęta i czy jest jeszcze ktoś, kto nie ma jej tego za złe. Jak się okazuje, obawy były bezpodstawne, z jej powrotu nie cieszy się tylko mama, ale i jej przyjaciele oraz Cole, który nigdy o niej nie zapomniał. Niestety jest też ktoś, komu jej przybycie nie jest na rękę i okazuje to bardzo wyraźnie. Ponadto znowu zaczynają ginąć kobiety - zwykły przypadek czy ktoś naśladuje mordercę sprzed lat? Czy Sasha ma z tym coś wspólnego?
Do tej pory Jennifer L. Armentrout znana mi była z powieści new adult oraz paranormal romance i jak dotąd nie zawiodłam się na ani jednej przeczytanej książce. Czy z Aż do śmierci jest podobnie? Czy autorka odnalazła się w innym gatunku?
Z lekkimi obawami zabrałam się za czytanie Aż do śmierci, ale te szybko minęły, bo okazało się, że styl autorki jest dobrze mi znany, a sama historia wciąga od niemal pierwszych stron. Fabuła jest przemyślana, łączy ze sobą nutkę romansu oraz dużą dawkę thrillera, to sprawia, że czytanie jest czystą przyjemnością. Zwłaszcza że wątek morderstw jest bardzo dobrze dopracowany, Armentrout potrafi budować napięcie, mamić czytelnika mylnymi poszlakami i podsuwać rozwiązania, które mogą, ale nie muszą być prawdziwe. Ja się dałam zmylić, autorka do końca zwodziła mnie i finał historii był dla mnie ogromnym zaskoczeniem, zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
Jeśli chodzi o postacie, to muszę przyznać, że powieściopisarka świetnie poradziła sobie z ich charakterystyką. Szczególnie Sashy, która stała się ofiarą i musiało upłynąć sporo czasu, zanim zaczęła względnie egzystować, a jeszcze więcej, zanim nauczyła się na nowo otwierać na ludzi i próbować normalnie żyć. Równie fascynujący jest rys psychologiczny Pana Młodego, który odkrywamy bardzo powoli, ale każdy nowy element układanki jest coraz bardziej przerażający. Prawdę mówiąc, każda z postaci ma swój charakter i wyróżnia się na tle innych, zachowanie niektórych może być podejrzane, a inni potrafią umiejętnie nosić maski. Trudno stwierdzić komu można ufać, a komu nie.
Aż do śmierci wciągnęło mnie od początku i przełamało moją niemoc czytelniczą, więc już samo to sprawia, że patrzę na nią przychylnie. Na szczęście to nie wszystkie jej atuty. Losy Sashy intrygują i wraz z nią przeżywałam wszystkie wydarzenia, bo nie da się nie żyć z bohaterką i jej bliskimi. Armentrout świetnie poradziła sobie z napisaniem thrillera, zadbała o emocje, o to by było tajemniczo, niepewnie i niebezpiecznie. Równoważy wątki, uczucia, dba o napięcie i utrzymanie zainteresowania czytelnika od początku do końca.
Reasumując, uważam, że Aż do śmierci spodoba się fanom autorki oraz wielbicielom dobrze napisanych, ale nie krwawych, thrillerów. Wzbudza masę emocji i zapada w pamięć, ale co ważniejsze, pozwala zajrzeć w umysł seryjnego mordercy.
Uniwersum Metro 2035: Piter. Wojna
W ostatnim czasie wśród fanów uniwersum Metro 2033 słychać było głosy znużenia. Niby formuła się wyczerpała i każda kolejna książka w tym świecie tylko powtarza motywy z poprzednich. Głosy dotarły do Dmitrija Głuchowskiego*, który postanowił działać i wbrew zapowiedziom sprzed kilku lat zdecydował się stworzyć nowy etap w swoim uniwersum. Przed Wami Uniwersum Metro 2035 i otwierająca jego historię książka – „Piter. Wojna” Szymuna Wroczka.
Kto czytał „Metro 2035” albo interesuje się nadchodzącą grą video „Metro: Exodus”, ten wie, czego spodziewać się po nowym uniwersum. Ludzkość wyszła z podziemi, podniosła głowy, chce szukać życia i nowych szans na powierzchni. Jednak jak już udowodnił Głuchowski, nowa nadzieja nie sprawia, jak w hollywoodzkim hicie, że bohaterowie jednoczą się w dążeniu do odnowienia dawnej cywilizacji. Jestem niezmiernie ciekawa, czy Wroczek pójdzie w ślady ojca Uniwersum, czy inaczej rozegra nowe motywy na swojej szachownicy.
Autor jednej z pierwszych książek poprzedniego Uniwersum powraca do znanego z pierwszej części bohatera, skinheada Ubera – gościa, który sprawia problemy, jest nietolerancyjny i byłby złym człowiekiem, gdyby nie był w tym wszystkim na swój sposób sympatyczny. Czar Ubera tkwi w tym, że głośno i bezceremonialnie mówi o tym, o czym inni bohaterowie – i pewnie niektórzy czytelnicy – tylko milczą, i to wstydliwie. Ale prócz tego niezwykłego skina pojawia się też cała plejada innych charakterów: znająca wojnę Gerda, cyrkowiec z przypadku, pół-Gruzin o dźwięcznym pseudonimie Orzeł, car jednej ze stacji, którego właśnie obalono, łebski Tadżyk... Od nadmiaru postaci momentami aż kręci się w głowie, tak bogato zaludnił swój podziemny Petersburg Szymun Wroczek.
Do pewnego momentu wszystkie te osoby siedzą grzecznie na swoich stacjach, wiodą w miarę normalne życie po apokalipsie. Do czasu. Okazuje się oto, że szykuje się nowa wojna, a Imperium Wegan, z którym na pieńku mają wszyscy, zamierza przejąć władzę nad metrem. Niezależnie od siebie bohaterowie stają do walki lub szukają drogi ucieczki – a wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że życie możliwe jest nie tylko pod ziemią...
„Piter. Wojna” to właściwie nie powieść. To mozaika historii, które przeplatają się ze sobą, schodzą i rozchodzą, i w pewnym momencie docierają do punktu wspólnego, który jednak wcale nie obiecuje happy endu. Wroczek podszedł do tematu życia z nadzieją zupełnie inaczej niż Głuchowski – inaczej też niż wielu innych autorów Uniwersum Metra 2033. Nie ma tu jednego bohatera, wybrańca (niekiedy przypadkowego), który miałby szansę na poprowadzenie ludzkości ku nowej cywilizacji. Autor zdecydował się na bardziej polifoniczną formę, niewątpliwie pasującą do charakteru wykreowanego przezeń świata. Bohaterowie są wielowymiarowi, ich historie wciągające, a nadrzędny wątek fabularny nie niknie czytelnikowi z oczu. Nawet ja, chociaż wolę jedną wyrazistą postać (lecz któż tu dorówna głównemu bohaterowi oryginalnej trylogii z jego wątpliwościami, mitologiczną drogą i niechcianym heroizmem?), czuję się ukontentowana. Jeżeli tak jak ja uwielbiacie oryginalne „Metro 2035”, to powieść Wroczka też powinna się Wam spodobać – mimo to, że jest od „Metra...” zupełnie inna. A może właśnie dlatego.
Niestety, nie jest to książka idealna. I nie zawinił tu autor, kuleje bowiem tłumaczenie. Przekładowi Patrycji Zarawskiej dużo brakuje nie to, że do doskonałości, a po prostu do wysokiego poziomu. Dosłowne tłumaczenie rosyjskich idiomów sprawia, że humor oryginału w wielu miejscach staje się nieczytelny. Tekstowi brakuje płynności. Ponadto podobnie jak Paweł Podmiotko przy oryginalnej trylogii dopuściła się błędu rzędu zmiany narodowości bohatera – Artem to imię ukraińskie, po rosyjsku jest Artiom i nijak inaczej. Jedyne wytłumaczenie, jakie widzę dla tłumaczki (kalambur niezamierzony, wybaczcie), to fakt, iż z pewnością przyszło jej pracować pod ogromną presją czasu. Jeśli wierzyć datom wydania elektronicznej wersji, „Piter. Wojna” ukazał się w Rosji w połowie marca – w Polsce miesiąc później. Co działo się za kulisami wydania, wiedzą tylko w Insignis. Nadal jednak pod względem przekładu jest to książka zwyczajnie kiepska – lepiej wydać trochę później i błysnąć jakością, naprawdę. Chciałam postawić pięć z plusem, a teraz nie mogę...
*Z uwagi na szacunek do polskiej transkrypcji języka rosyjskiego i kuriozalność połączenia polskiej odmiany imienia z angielskim wariantem nazwiska, pozwalam sobie używam w niniejszej recenzji polskiego wariantu transkrypcyjnego nazwiska autora.
Atlantis Rising 2: Miasto demonów - fragment
Wraz z Drageus Publishing House mamy zaszczyt przedstawić dzisiejszą premierę - Atlantis Rising 2: Miasto demonów, i zaprosić Was do zapoznania się z fragmentem powieści Evana Curriego.
Ludzkość przegrała wojnę z demonami. Garstka wraz z Elan uciekła i schroniła się na wyspie, z dala od wrogich hord. Jednak nawet tam nie było ucieczki przed zagrożeniem. Po drugiej stronie świata demony zmieniły bowiem dawną stolicę Ziemi we własne siedlisko. Lemuria, ostatni bastion ludzkości, stał się symbolem triumfu sił piekielnych i potężnej magii.
I Elan wie, że istnieje tylko jeden sposób, aby zapewnić ludziom bezpieczne schronienie przed odwiecznym wrogiem. Miasto demonów musi zniknąć z powierzchni Ziemi...
Żona między nami
Najgłośniejszy thriller 2018 roku! Od stycznia 2018 roku w ścisłej czołówce listy bestsellerów "New York Timesa"
Niczego nie zakładaj. Podczas lektury pomyślisz, że to książka o zazdrosnej byłej żonie. I że ma obsesje na punkcie swojej następczyni - pięknej i młodej kobiety. Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Czytaj między kłamstwami...
Otchłań. Księga II - premiera książki i spotkania autorskie
Cykl Demoniczny – już dawno podbił bestsellerowe topki na całym świecie!
Został przetłumaczony i wydany w Niemczech, Grecji, Japonii, Rosji, Czechach, Francji, Hiszpanii, Danii, Portugalii, Indonezji, Tajwanie, Holandii, Korei Południowej, Chinach, Turcji, Włoszech, Bułgarii, Węgrzech, Rumunii, Serbii i Estonii, gdzie podbija serca kolejnych czytelników.
Prawa do ekranizacji zostały nabyte przez hollywoodzkiego reżysera Paula W.S. Andersona i producenta Jeremy'ego Bolt. Duet ten współpracował wcześniej przy serii filmów Resident Evil.
Bagno Szaleńców
Witajcie w ZONie! Miejscu, gdzie możecie zostać rozczłonkowani przez Anomalię (lub przeniesieni w inne, nawet najbardziej odległe od punktu wyjścia miejsce- także niekoniecznie w jednym kawałku), rozszarpani przez monstra, o jakich nawet Wam się nie śniło, albo... zabici przez dwa nie do końca pałające do siebie miłością ugrupowania: Wolności czy Powinności. Zielony, mimo swojej ksywki w ZONie spędził wystarczająco dużo czasu, aby zetknąć się twarzą w twarz z większością zagrożeń lub słyszeć o nich od przybywających do ich "bazy" ludzi. Coś jednak ciągnie go do dalszego podróżowania... mimo czyhających nań wokół zagrożeń. Niewątpliwa okazja nadaża się, gdy stalker o pseudonimie Kosa chce wynająć przewodników (i poniekąd ochroniarzy). Zamierza dostać się do miejsca, w którym jego zmarły wujek ponoć zakopał wartościowe zegarki. A że w ZONie każdy rubelek się liczy...
Zielony, Łazik oraz Dyszka wraz z nowym kompanem ruszają ku nowym, niebezpiecznym przygodom. Kim jednak tak naprawdę jest Kosa- stalkerskim żółtodziobem, czy kimś o wiele bardziej niebezpiecznym... ?
Sięgnięcie po jedną z części Fabrycznej ZONy było dla mnie nie lada gratką, ale i pewnym wyzwaniem. Choć z założenia nie rozdzielam książek na "damskie" oraz "męskie", czytam jak leci, to lekko obawiałam się, że Bagno Szaleńców należy do kategorii lektur wojennych, które omijam jak największym łukiem. Jako że wydawnictwo przyporządkowało ją do fantastyki, byłam podniesiona na duchu. I wiecie? Przepadłam!
Szczerze żałuję, że do serii S. T. A. L. K. E. R. nie dotarłam wcześniej; nie dość, że to bardzo dobra historia, a przy tym oryginalna, to jeszcze możemy się tam natknąć na istoty zupełnie nam (dotychczas) nieznane z literatury. Do wyboru, do koloru! Bohaterowie to twardzi faceci, których praktycznie nic już nie może zdziwić- i nic dziwnego, w końcu zdecydowali się na życie w bardzo trudnych, ekstremalnych wręcz warunkach. To tak, jakby zadomowili się na polu bitwy, otoczeni wojennym pyłem. Nie ma kobiet, dzieci; jest tylko wojskowa codzienność, dzięki której albo stwardnieją i przeżyją, albo uciekną z podkulonym ogonem.
Myślę, że znajomość poprzednich tomów znacznie ułatwiłaby mi wczucie się w codzienność stalkerów, swego rodzaju przesiąknięcie ich światem. Tutaj na nowicjusza nie czeka gotowe wyjaśnienie wszystkich niezrozumiałych sytuacji, nie dostajemy krótkiego streszczenia poprzednich części ani powodu, dla którego świat stalkerów wygląda tak,a nie inaczej oraz skąd w ogóle wzięła się ZONA. Dlatego też na początku było mi trochę ciężko połapać się w biegu historii. Pozytywnym aspektem jest to, iż wystarczyło zaledwie kilka rozdziałów, abym nieco przyswoiła ich świat i... wsiąkła.
Wiem, że to, co teraz napiszę, zabrzmi strasznie stereotypowo i poniekąd okropnie, ale gdybym przed sięgnięciem po książkę nie wiedziała, iż jej autorką jest kobieta, w życiu nie odczułabym tego po stylu pisania. Zwyczajnie bym w to nie uwierzyła. Brawa dla pani Kanickiej, której pióro jest tak dobre, że bez najmniejszego problemu mogłaby tworzyć lektury skierowane przede wszystkim do mężczyzn, a i tak nikt by się nie spostrzegł! Talent, ot co.
Zakładam, że serię zwaną Fabryczną ZONą zna wielu z Was; ja dopiero w tym temacie raczkuję. Teraz pozostało mi jedynie polecać serię dalej, tak, by jak najwięcej osób mogło spędzić z lekturą niebanalne chwile. Nie bójcie się sięgać po S.T.A.L.K.E.R.A.!