Rezultaty wyszukiwania dla: Zyska i S ka
Dziewczyna, którą kochały pioruny
Współczesna Ameryka, Los Angeles. Kilka miesięcy temu ogromne trzęsienie zamieniło wszystko w stertę gruzu, w krótkim czasie zmiatając z powierzchni ziemi wieloletni dorobek ludzkości. Zapanował wielki chaos komunikacyjny i nie tylko. Wszędzie rozpanoszyły się głód, choroby, kradzieże i rozboje oraz, co najważniejsze, nielegalny handel lekami i jedzeniem. Plaże do tej pory pełniące funkcję wypoczynkową zamieniły się w miasta namiotów. Jedynym ocalałym w Śródmieściu budynkiem jest wysoka Wieża. Jakby tego było mało, miasto stało się terenem psychologicznej walki dwóch ugrupowań religijnych, z których każde stara się pozyskać jak największą grupę zwolenników. Na czele jednej z grup stoi człowiek nazywający się Prorokiem, wieszczący nadejście kolejnego trzęsienia ziemi, poprzedzonego ogromną burzą. W ciągu trzech miesięcy udało mu się zgromadzić rzesze wyznawców. Drugie ugrupowanie, zwane Tropicielami, stara się pokrzyżować plany Proroka, jednak ich często niejasne metody działania powodują, że trudno ocenić ich intencje i w rezultacie przez dłuższy czas nie wiadomo, kto chce dobrze, a kto jest tym złym.
Główną bohaterką powieści jest osiemnastoletnia Mia Price, posiadająca niezwykły talent. Sama mówi o sobie, że jest żywym piorunochronem. Z tygodniowym wyprzedzeniem jest w stanie wyczuć zbliżającą się burzę, a uderzenie piorunem i moc, jaka wówczas przepływa przez jej ciało, jest dla niej niczym narkotyk. Mia może tę energię w sobie kumulować, może ją także wyzwolić spopielając wszystko, co się wokół niej znajduje. Dziewczyna nie ma łatwego życia. Ojca, który zmarł na raka, nie pamięta, z bratem coraz trudniej jest się jej porozumieć, jednak najgorzej jest z jej mamą, która od czasu wydobycia jej przez ratowników spod gruzów, cierpi na głęboki stres pourazowy i w zasadzie nie ma z nią kontaktu. Osamotniona Mia desperacko stara się zachować pozory normalności w rodzinie, bez skutku. W dodatku członkowie obydwu ugrupowań widzą w osobie Mii swoje brakujące ogniwo i natrętnie starają się ją pozyskać dla swojej sprawy. Bohaterka jest rozbita i nie wie, komu może zaufać. Najchętniej wybrałaby własną drogę, co jednak jest bardzo trudne.
Przyznać trzeba autorce, że pomysł na główną postać i jej umiejętności miała bardzo oryginalny i udało się jej go ciekawie przedstawić. Poznaczona czerwonawymi, cienkimi bliznami i kryjąca je pod grubymi ubraniami Mia jest interesującym typem bohaterki. W sumie, gdyby nie ta dziwaczna umiejętność przyciągania piorunów, Mia byłaby zupełnie zwyczajna i taka też, mimo wszystko, stara się być. Dba o rodzinę, ostatnie pieniądze jest w stanie wydać na leki dla matki, stara się chodzić do szkoły, bo tylko tam można dostać racje żywnościowe, jest spokojna i zrównoważona. Marzenia ma takie, jak każda dziewczyna w jej wieku: chce być kochana, mieć chłopaka, przyjaciół, nie wyróżniać się z tłumu. Ma jednak ten swój dar, czy jak wielu mówi przekleństwo, i wie, że nigdy nie będzie taka jak inni.
Dzięki narracji pierwszoosobowej doskonale wiemy, co się dzieje w głowie i w sercu Mii, jakie przeżywa rozterki i czym się kieruje. Nie dowiadujemy się jednak, skąd posiada tę umiejętność i w tym miejscu byłam nieco rozczarowana. Później okazuje się, że są też inni ludzie, podobni do Mii, ale to jej moc jest największa.
Pomimo wątków fantastycznych, umiejętnie wyważonych, powieść dobrze czyta się również jako historia sensacyjna. Stopniowane przez autorkę napięcie odsłania coraz więcej szczegółów całej intrygi i w zasadzie bardzo długo nie wiadomo, kto jest kim i czy ludzie z otoczenia bohaterki są tymi, za których się podają. Jest kilka zagadek, dla których wspólnym mianownikiem jest stara przepowiednia o Dziewczynie z Wieży, a oczekiwana burza okazuje się być tłem dla spektakularnego finału. Jakiego wyboru dokona Mia? Po której ze stron się opowie i czy będzie jej dane żyć normalnie? A może w świecie po katastrofie nie jest to możliwie?
O tym warto się przekonać samemu. Powieść czyta się szybko, z zainteresowaniem, a zakończenie jest naprawdę zakończeniem i raczej nic nie sugeruje tu kontynuacji. To ostatnie akurat jest dobre, bo miło czasem przeczytać coś w jednym tomie i przejść nad daną historią do porządku dziennego. Dlatego polecam. Elektryzująca historia o dziewczynie panującej nad piorunami jest dobrą lekturą na majowe, burzowe popołudnie.
Czasodzieje. Klucz czasu
Czasem powieść dla młodzieży potrafi wciągnąć na równi z powieścią dla dorosłych, wystarczy wciągająca fabuła, zaskakujący pomysł i po prostu dobre pióro.
Generalnie staram się trzymać z daleka od powieści dla młodzieży. Nie przepadam za nastoletnimi romansami, bohaterami i ich problemami, które szczęśliwie zostawiłam za sobą dobrych naście lat temu. Dla „Czasodziejów” jednak zrobiłam wyjątek. Dlaczego? W pierwszej kolejności dlatego, że mam spore zaufanie do pisarstwa autorek zza wschodniej granicy; często ich powieści odznaczają się nietuzinkowym humorem, lekkim piórem i brakiem truizmów. Po drugie autorka była wielokrotnie nagradzana, w tym również za tę powieść; wystarczy wspomnieć o nagrodzie „EuroCon 2010” (ESFS Awards) w kategorii „Najlepszy debiut”, czy o I miejscu w konkursie „Nowa książka dla dzieci”, przeprowadzonym przez wydawnictwo „Rosman”. A to nie wszystkie powody. „Czasodzieje” zostali naprawdę pięknie wydani; twarda okładka z intrygującą ilustracją, tematycznie spójne akcenty graficzne wewnątrz książki, a także trochę większy format i czcionka, ułatwiające czytanie młodemu czytelnikowi. Właśnie z tych powodów zainteresowałam się tą powieścią, a czy treść ujęła mnie równie mocno, o tym poniżej.
„Czasodzieje” to historia Wasylisy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki o rudych włosach, pasjonującej się gimnastyką artystyczną. Wychowywana jest ona przez rzekomą kuzynkę babci, Martę Michajłownę, w zastępstwie rodziców, którzy porzucili swoją córkę. Dość trudna sytuacja społeczna i ekonomiczna Wasylisy wydaje się, że ulegnie diametralnej poprawie, gdy pojawia się bogaty ojciec. I rzeczywiście jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z biednej sierotki, Wasylisa staje się bogatą dziedziczką, przyjeżdżającą do szkoły limuzyną i mieszkającą w okazałej rezydencji. Historia jakby wyjęta z klasycznej literatury dla dzieci, wystarczy wspomnieć „Tajemniczego opiekuna” Jean Webster, czy „Małą księżniczkę” Frances Hodgson Burnett. Nic jednak bardziej mylnego. Wasylisa pomimo nagłego odzyskania rodziny, ojca, a także nie znanego dotąd rodzeństwa, trafia do domu, w którym nie jest ani mile widziana, ani właściwie traktowana, co więcej cała familia okazuje się okropna, tajemnicza i okrutna. Odkrywane powoli sekrety, rodzą kolejne, coraz trudniejsze pytania? Co kryje się za zegarem w bibliotece? Kim była mama Wasylisy? Kto to są czasodzieje i czasomajstrowie? I dlaczego nikt jej nie ufa?
Powieść białoruskiej pisarki, Natalii Sherby, rozpoczyna się tam, gdzie zazwyczaj kończą się powieści dla młodszego czytelnika, a mianowicie biedna sierotka nagle odzyskuje rodzinę i należny jej status społeczny. W „Czasodziejach” jest to punkt wyjścia. Zaskakującym, przewrotnym wręcz pomysłem, jest to, że odzyskana rodzina jest wrogo nastawiona do nowo poznanej członkini rodu Ogniewów. Gdy główna bohaterka trafia do świata równoległego, na Eflarę, co również jest klasycznym elementem powieści fantasy („Przygody Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, cykl Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, czy cykl Świata Czarownic Andre Norton), ponownie wszystko nie jest tak jak powinno; nowo poznani przyjaciele jej nie ufają, czasodzieje pragną ją zabić, wróżki uwięzić lub wykorzystać do swoich gier politycznych, a Norton Ogniew (ojciec) wraz ze swoim potomstwem pragnie ją dożywotnio więzić. Nie zdradzając więcej z fabuły chciałam podkreślić, że jest to powieść dość przewrotna, która zaskakuje permanentną wrogością wszystkich postaci wobec głównej bohaterki. Jest to na tyle mocno zaakcentowane, że czytelnik zdaje sobie nagle sprawę, że oto ta młoda dziewczyna musi nauczyć się podejmować decyzje, ufać własnym sądom, uczyć się na własnych błędach, a pozostawiona bez wsparcia, zmuszona zostaje do samodzielności. Najtrudniejsze dla młodej Wasylisy jest umiejętne rozpoznanie, kto tak naprawdę jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Powieść napisana jest sprawnie, lekkim piórem, a fabuła ze swoimi niedomówieniami i zagadkami, wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Jednak w tej beczce miodu, musi być łyżka dziegciu, a mianowicie irytowały mnie nieustające uprowadzenia Wasylisy, a ich sposób przeprowadzania, często był mocno naciągany. Rozczarowana jestem również całkowitym brakiem typowego dla wschodniego pisarstwa fantasy, poczucia humoru, choć w tym przypadku, można to tłumaczyć treścią książki, która skłania się bardziej ku grozie niż humoresce.
Powieść Natalii Sherby „Czasodzieje”, to bardzo dobra powieść dla młodego czytelnika. Główna bohaterka dostaje się do świata, w którym musi poruszać się po omacku, samodzielnie zdobywać wiedzę, doświadczenie, odkrywać prawdę i szacować, kto jest jej prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem. A czy nie właśnie na tym polega dorastanie? Autorka wprost chce przekazać młodemu czytelnikowi, że sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie, decyzje i ponosimy konsekwencje swoich działań, zarówno te dobre, jak i te złe.
Zdecydowanie jest to warta uwagi powieść, która rozpoczyna wielotomowy cykl „Czasodziejów”.
Parch Darmowe opowiadanie z uniwersum "Dopóki nie zgasną gwiazdy"
SQN Imaginatio wypuściło darmowego e-booka z opowiadaniem Piotra Patykiewicza, pt. Parch. Tekst można pobrać już w tym momencie na platformie Virtualo.pl, ale wkrótce będzie ogólnodostępny. Parch to osobna historia osadzona w spustoszonym tajemniczym Upadkiem świecie znanym z kart powieści „Dopóki nie zgasną gwiazdy" wydanej przez SQN w zeszłym roku.
Kroniki Blackwell t. II już w lipcu!
Siedmioro dzieci, Młot Thora i zastęp Walkirii - jedyni, którzy przeciwstawią się zniszczeniu świata.
Kiedy trzynastoletni Matt Thorsen, Fen i Laurie Brekke - współcześni potomkowie Thora i Lokiego - odkrywają, że ich przeznaczeniem jest wziąć udział w bitwie przeciwko apokalipsie, sądzą, że wiedzą co ich czeka. Muszą zebrać innych potomków bogów, pokonać gigantycznego węża i ocalić świat. Żaden problem - prawda?
Gdzie jest Mia?
Oddech Jacka był wolny i miarowy. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że zasnął. Ale w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia, bo nawet gdyby nie spał, nie zniósłby i połowy tego, co się we mnie kotłowało. I nie wierzcie w to, co mówią – z dna studni nie można zobaczyć gwiazd.
Boję się, że w końcu przestanę pamiętać jej zapach, dotyk jej włosów na policzku. Złości mnie myśl o tym, że mogłabym o niej całkowicie zapomnieć. Ten rodzaj złości można znieść tylko do czasu, dopóki coś w tobie nie pęknie.
Musze przyznać, iż książka „Gdzie jest Mia?" poruszyła mną dogłębnie. Alexandra Burt porusza w niej nie tylko temat uprowadzenia dziecka, ale również odrzucenia i tego, jak wydarzenia w dzieciństwie mogą mieć wpływ na nasze zdrowie psychiczne w przyszłości. Pokazuje jak media mogą kreować społeczne poglądy na dziejące się wydarzenia, jak z ofiary można stać się podejrzanym.
Estelle Paradise to matka, która straciła dziecko. Jest to kobieta cierpiąca na psychozę poporodową, która nie otrzymała pomocy kiedy był jeszcze na to czas. I nagle zostaje znaleziona na wpółżywa w wąwozie, a jej siedmiomiesięczna córeczka zaginęła. Wszystko wskazuje na to, że to właśnie Stelle skrzywdziła swoje dziecko, a teraz próbuje ukryć wszystko zasłaniając się amnezją. Odwraca się od niej mąż. Media robią z niej dzieciobójczynie, mimo braku twardych dowód. Zostaje sama ze swoimi paranojami, dziurą w pamięci i dogłębnym pragnieniem odnalezienia córki. Jednak czy ona naprawdę zaginęła? Czy ona w ogóle jeszcze żyje? Czy urojenia naprawdę są tylko urojeniami czy, czy może urywkami brutalnych wspomnień? Ostatecznie bohaterka zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem rzeczywiście nie stoi za zniknięciem swojego dziecka. W przypomnieniu sobie prawdy pomaga jej psychiatra specjalizujący się w pracy z pamięcią.
Sposób w jaki Alexandra Burt przedstawia nam historię Estelle Paradise i jej córki Mii, jest naprawdę bardzo dobry. Pierwszoosobowa narracja pomaga nam się wczuć w rolę głównej bohaterki, „wgryźć" w jej sposób myślenia i heroiczne próby odzyskania utraconych wspomnień. Czyta się ją dość lekko i szybko, a ostatecznie rozwiązanie sprawy zniknięcia dziecka nie jest tak oczywiste, jakby mogło się wydawać. Na pewno sięgnę po kolejne książki pani Burt, jeśli jeszcze jakieś się pojawią. A do „Gdzie jest Mia?" z pewnością wrócę za jakiś czas.
"Aztekowie" - przedsprzedaż!
Osadnicy: Narodziny Imperium to karciana gra, w której gracze wcielają się w role przywódców jednej z czterech wspaniałych cywilizacji. W ciągu 5 rund, gracze będą odkrywać nowe tereny, wznosić budowle, wytwarzać i handlować surowcami, najeżdżać wrogów, a wszystko po to, aby zdobywać punkty zwycięstwa.
Przekłuwacze
Jeśli nie wyobrażacie sobie fantastyki bez smoków, magii czy nadnaturalnych stworzeń, to jeszcze raz zastanówcie się nad swoją definicją. Mariusz Kaszyński udowadnia, że pomimo braku tych elementów, książka nadal może zasługiwać na to, by należeć do wcześniej wspomnianego gatunku, a do tego doskonale nas bawić.
Trafiamy do Strefy, krainy w kształcie sześcianu, którą nękają burze entropiczne. Są one tak niebezpieczne, że spotkanie z ich wyładowaniami grozi śmiercią, co wcale nie należy do rzadkości. Na dodatek trudno się przed tym niebezpieczeństwem w pełni zabezpieczyć. Między innymi właśnie ze względu na owe burze ludzie stronią od podróży i żyją w osadach nazywanych gniazdami. Główny bohater powieści to siedemnastoletni Marki syn wodza jednego z gniazd. Jego świat przypomina znane ze średniowiecza osady. Chłopcu bardzo szybko przyjdzie dojrzeć, kiedy jego dom rodzinny zostanie zrównany z ziemią. Cudem uniknie również śmierci z rąk tamtejszego władcy. Nie mając już nic co mogłoby go zatrzymac, chłopak wyrusza w podróż, razem ze swoim niedawno poznanym opiekunem, tajemniczym Szymonem Wiarołomcą.
Pierwsze z pytań, które rodzi się w naszej głowie podczas zderzenia z tym światem to czym jest bariera i skąd się wzięła? Na samym początku wiemy jedynie, że pisana historia świata sięga 400 lat i wspomina o ludziach ze skrzydłami i latających miastach. Gdzieś w tle przewijają się również legendy o Przekłuwaczach, pradawnych istotach, które przywołuje zapomniana sztuka elektryczności. O samej Strefie również nie wiemy zbyt wiele, prócz tego, ze kraina ma kształt sześcianu. Z czasem dowiadujemy się, że poszczególne krainy okalają morza magmy i góry. Są też wcześniej wspomniane burze entropiczne. W tych realiach ludzie starają się egzystować w różny sposób. Za sprawą podróży poprzez pozornie nieprzekraczalne ściany stanowiące bariery, poznajemy trzy różniące się między sobą krainy. W tej różnorodności przyjdzie nam przeżyć liczne przygody. Światy Kaszyńskiego są interesujące choć pełne przemocy i realizmu. W pewnych aspektach blisko im do naszej rzeczywistości i może dlatego tak łatwo nam się utożsamić z bohaterami. Skoro już o bohaterach mowa, to główne postaci są interesujące i chętnie towarzyszymy im w ich wędrówce. Intryguje zwłaszcza Szymon, który za najwyższą wartość uważa wiedzę i zrobi wszystko by ją zdobyć. Z innej strony jest pełen świadomości, względem tego jakie jest życie. Jego przeciwieństwo stanowi Marki, ciągle jeszcze patrzący na świat w sposób idealistyczny i kierujący się moralnością w każdej sytuacji. Bohaterowie, którzy dołączą do nich w dalszej podróży również reprezentują nieco inne światopoglądy, co stanie się powodem rozlicznych konfrontacji.
Książka podzielona została na trzy części, każda z nich kreśli losy innych mieszkańców Strefy. Przedstawione światy znacznie różnią się od siebie. Pierwsze dwie części książki czyta się jednym tchem. Akcja wciąga, jest ciekawa i dynamiczna. W naszej głowie rodzą się rozliczne pytania, na które chcemy jak najszybciej otrzymać odpowiedź. Dodatkowo wciąga nas wykreowany świat, dość różny od naszego, a jednocześnie tak bardzo podobny w pewnych aspektach. Autor tworzy liczne wątki, pośród których znajdziemy między innymi miłość, problem poszukiwania prawdy, czy wątek dotyczący dyktatury i ślepego posłuszeństwa władzy i wierze. W tym świetcie magii nie uświadczymy, są natomiast wcześniej wspomniane nierealne postaci Przekłuwaczy, czy tajemnicze studnie, które przeczą prawom fizyki. Całość podana została lekkim językiem z ciekawymi dialogami. Rysę stanowi niestety trzecia część książki, zaprezentowany świat co prawda posiada spory potencjał, jednak efekt końcowy nieco nas rozczarowuje. Dialogi również wydają się nieco przydługie.
Gdyby cała książka była utrzymana na tym poziomie i w tym tempie co jej dwie pierwsze części, to nie wahałabym się ją nazwać genialną, niestety pod koniec koncept nieco się rozchodzi, nie udaje nam się uzyskać odpowiedzi na wszystkie z dręczących nas pytań, a trzecia kraina nie intryguje już aż tak jak pierwsze dwie. To jednak absolutnie nie przekreśla "Przekłuwaczy". Zbyt trudno mi zapomnieć, jak bardzo ta książka mnie wciągnęła, a 700 stron powieści dało mi kilka godzin świetnej zabawy. Jeśli jeszcze nie wiecie po jaką lekturę warto sięgnąć tego lata, to polecam!
Domek
Mawia się, że prawdziwy mężczyzna powinien wybudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Dwa ostatnie zadania w miarę są do wykonania. Jednak w dzisiejszych czasach mamy większy problem aby zapewnić byt swojej rodzinie. Wielu z nas marzy o własnym mieszkaniu, zaś własny dom to tzw. marzenie ściętej głowy. Jak wielka jest radość, kiedy możemy od podstaw uczestniczyć w projekcie, budowie oraz wykończeniu swojego domu. Ostatecznie ta skarbonka bez dna niesie ze sobą nowe stresujące obowiązki i zadania. Należy o nią dbać, nieustanie remontować czy przemeblowywać. I choć często ciągnie się za nami kredytowe utrapienie, emocje związane z własnym domem są bardzo przyjemne. Dla tych wszystkich, którzy lubią odczuwać frajdę z planowania, projektowania i urządzania własnego domku, wydawnictwo Rebel przygotowało odpowiednią pozycję.
„Domek" to rodzima produkcja, której autorami są Klemens Kalicki (projektant) oraz Bartłomiej Kordowski (ilustracje). Jej wydanie poprzedzała spora kampania reklamowa w Internecie czy na Targach Książki w Warszawie. Czym się wyróżnia ten tytuł na tle innych gier rodzinnych? Co w nim zachwyca, a co denerwuje?
Strona wizualna
W solidnym, kartonowym pudełku znajdziemy plastikową wypraskę w kształcie domu. Mieści ona planszę, 4 plansze graczy, 60 kart pokojów, 28 kart dachów, 20 kart narzędzi, wyposażenia i pomocników, 10 żetonów wyposażenia, 4 płytki pomocy, znacznik pierwszego gracza, notes do sumowania wyników oraz oczywiście instrukcję. Plansze, żetony wyposażenia oraz płytki pomocy zostały wykonane z grubszej tektury, więc powinny mieć długą żywotność. Pozostałe karty proponuję ubrać w odpowiednie koszulki (pasują Mini European). Rolę znacznika pierwszego gracza pełni drewniany klocek o kształcie domku.
Oprawa graficzna to bardzo mocna strona tej pozycji. Ilustracje są rewelacyjne. Bardzo kolorowe, szczegółowe, pełne detali i odpowiednio pasują do rodzinnego klimatu gry.
Na pochwały zasługuje szczególnie talia pomieszczeń. Znajdziemy w niej karty salonów, kuchni, sypialni, łazienek, piwnic. Każdego typu pomieszczeń jest kilka różnych wariantów graficznych, a na dodatek, położone obok siebie, idealnie się komponują w jedną całość niczym puzzle.
Kilkunastostronicowa instrukcja w przejrzysty sposób przedstawia nam wszystkie zasady oraz prezentuje przykłady zagrywania kart czy końcowego zliczania punktacji.

Zasady i przebieg gry
„Domek" z racji iż jest grą skierowaną do całych rodzin, nie jest skomplikowany. Zasady spokojnie można wytłumaczyć w kilka minut nawet siedmiolatkowi. Głównym celem gry jest stworzenie idealnego domku, który będzie nie tylko w pełni funkcjonalny, ale również odpowiednio wyposażony.
Każdy z graczy otrzymuje swoją planszę pustego, dwukondygnacyjnego budynku do urządzenia. Na niej będziemy układać karty pomieszczeń i żetony wyposażenia. Pomieści ona 12 kart: pięć na każdej kondygnacji oraz dwie w podpiwniczeniu.
Przez dwanaście rund, każdy z graczy dobiera po jednej karcie pomieszczenia z centralnej planszy. Podzielona jest ona na dwa rzędy z kartami pomieszczeń oraz kartami dodatków. Rzędy te są nierozerwalnie połączone. Wybierając odpowiednią kartę pokoju musimy jednocześnie zabrać kartę dodatku, która leży nad nią. Ponadto, karty te muszą być od razu wyłożone na naszej planszy.
Po każdej turze, niewykorzystane karty są usuwane z centralnej planszy oraz wykładane nowe.
Pokoje w naszych domkach możemy układać dowolnie. Oprócz naszej wyobraźni ograniczają nas tylko drobne, logiczne zasady. Karty pomieszczeń piwnicznych, mogą być wyłożone tylko na dwóch odpowiednich polach podpiwniczenia. Nie możemy również urządzać pokoju na piętrze, jeśli nie mamy ukończonego pomieszczenia pod nim na parterze. Możemy rozbudowywać nasze pomieszczenia poprzez układanie obok siebie pokoi o takiej samej funkcjonalności. Ma to istotny wpływ na końcową punktację, gdyż oczywiście czym większy salon tym lepszy. Nie możemy jednak przekroczyć maksymalnej wielkości pomieszczenia, którą określa cyfra na karcie. Dla przykładu największy pokój dziecięcy może składać się z dwóch wyłożonych obok siebie kart.
Po tym jak każdy z graczy ukończy urządzanie swojego domu, następuje pora na końcowe zliczanie punktów. Przyznawane są one za odpowiednią funkcjonalność domu, np. jeśli udało nam się zaprojektować po jednej łazience na każdej kondygnacji. Otrzymujemy je również za uzyskanie dodatkowego wyposażenia np. wanny z hydromasażem do łazienki czy fortepianu do salonu. Oczywiście dom jest niekompletny bez dachu. Jeśli udało nam się zbudować pełen dach o jednolitym kolorze, również uzyskujemy bonusowe punkty.
Do zliczenia końcowych punktów bardzo pomocny jest załączony do gry notesik z podziałem na poszczególne elementy budynku.
Wrażenia
Z racji, iż „Domek" to gra familijna, bardzo dobrze odnajdą się w niej osoby młodsze i starsze. Pod tym kątem gra została bardzo dobrze przemyślana i zaprojektowana. Cała rozgrywka przebiega płynnie, nie ma postojów na chwilowe zerkanie do instrukcji lub wyjaśnianie zasad. Tytuł ten wyróżnia duża regrywalność. Różnorodność kart sprawia, że każde spotkanie z grą będzie inne, zaś nasze domki na pewno będą inaczej się prezentowały. Niesamowite grafiki jeszcze bardziej podkręcają klimat. Wręcz oczarowują graczy i wywołują uśmiech na twarzy. Polecam dokładnie przyglądać się detalom w pokojach. Można odkryć np. plakat z filmu „Terminator" wiszący w garażu czy poukrywane dzieci w niektórych pomieszczeniach.
Tryb gry dla 2 lub 3 osób wprowadza dodatkową interakcję wśród graczy. Mianowicie po rozłożeniu kart na centralnej planszy, osoba która posiada znacznik pierwszego gracza musi odrzucić z gry parę sąsiadujących ze sobą kart. Oczywiście powoduje to złośliwe zagrania, gdyż najczęściej usuwane są pomieszczenia, które mogą przypasować lub brakują konkurentowi.
Podsumowanie
Wszystkie cechy gry, czyli tematyka, mechanika oraz oprawa graficzna składają się na tytuł, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu miłośnikowi rodzinnych spotkań przy planszy. Ogromną zaletą „Domku" jest prostota zasad. Praktycznie wszystko w tej grze zachwyca i urzeka. A co denerwuje? Aktualnie minusów nie znalazłem. Może po czasie, kiedy już wszystkie karty będą znane mi na pamięć i odkryję wszystkie graficzne detale, stwierdzę, że od gry należy trochę odpocząć. Aktualnie prawie każdy dzień spędzamy z żoną na przynajmniej jednej rozgrywce i nadal się zachwycamy tym tytułem. Żona utwierdziła się nawet w przekonaniu, że posiada ukryty talent do projektowania mieszkań :)
Jeśli więc znudziły się Wam już spotkania przy Monopoly lub męczą Was Scrabble, na Waszym rodzinnym stole powinien znaleźć się „Domek". Na dodatek macie szansę rozbudować konsumencki patriotyzm. Do gry idealne pasuje hasło „Dobre, bo polskie".
P.S. Kupując grę bezpośrednio u producenta, otrzymujecie dodatkowy żeton wyposażenia – samochód do garażu :)
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl
Ilustracja w tekście pochodzi ze sklepu Rebel.pl.
