Rezultaty wyszukiwania dla: Zyska i S ka
Otchłań: Upiory Edenu
"Abyss: The Wraiths of Eden" to kolejny tytuł polskiego studia Artifex Mundi. Wydany w tym samym miesiącu, co "Dark Arcana: The Carnival" potwierdza, jak wiele pomysłów mają twórcy. Dzięki użyciu jednego, dobrego i sprawdzonego silnika - Spark Casual Engine - potrafią oni stworzyć grę, która nie tylko pięknie wygląda, ale i dostarcza wielu godzin satysfakcjonującej rozrywki.
W "Abyss..." kierujemy poczynaniami kobiety, która rusza w poszukiwaniu swojego ukochanego - sławnego poszukiwacza, Roberta Marceau. Podążając jego tropem, dociera ona do położonego na dnie oceanu miasta - Edenu. Stworzone w sekrecie przez grupę idealistów, wydaje się być martwe i opuszczone. Szybko okazuje się, że utopijna wizja była jedynie ułudą, a mieszkańcy przypadkowo uwolnili coś nadnaturalnego i złowieszczego, co doprowadziło do ich zguby. Ciemna sylwetka o czerwonych oczach, mała przestraszona dziewczynka i spotykane na każdym kroku ślady obecności narzeczonego prowadzą naszą protagonistkę na spotkanie tajemnicy.
Jak zwykle jesteśmy prowadzeni za rączkę utartą ścieżką, po której pozwolono nam się poruszać. Nie raz w scenie hidden-object zauważymy przedmiot, który prawdopodobnie będzie nam potrzebny, ale jeszcze na obecnym etapie gry nie możemy go wyekwipować. W gruncie rzeczy nie jest to jednak rzecz, która by przeszkadzała - fabuła, choć niezbyt oryginalna, jest na tyle ciekawa, że chętnie poznajemy jej tajemnice i szczegóły, zgodnie z planem twórców. Warte wspomnienia są także mini-gry, które w większości są nowe i nie powtarzają tych z poprzednich tytułów studia. Ich poziom trudności, w zależności od tego, co sami ustalimy na początku, nie jest ani zaniżony, ani zbyt wysoki. W razie czego zawsze mamy opcję podpowiedzi lub pomocniczą układankę.
W tym względzie nie znajdziemy tutaj nic nowego, do czego już nie przyzwyczailiby nas twórcy. Zarówno mini gry, jak i odnajdywanie ukrytych obiektów zostały odpowiednio wyważone. Rzadziej też musimy się wracać na początek gry, czy do przeszukanych już scen. W trakcie eksploracji podziemnego miasta nie raz natkniemy się na przerywniki wideo, pozwalające na większą imersję w enigmatyczny nastrój. Jeśli już będziemy z kimś rozmawiać, raczej tylko po to, by dowiedzieć się czegoś więcej o świecie lub ruszyć do przodu z fabułą. Także warstwa dźwiękowa nie rozczarowuje, chociaż znowu słyszymy te same głosy podkładane pod bohaterów. Muzyka jest nieco bardziej zróżnicowana, co na pewno docenią bierni obserwatorzy.
Gracz eksploruje zapomniane miasto, odkrywając powoli jego tajemnice na własną rękę. A te odnajdujemy w plakatach i ulotkach na ulicy, napisach na ścianach, podążając przez piękne, wielobarwne lokacje, które wyróżniają się na tle poprzednich gier studia. Widać coraz większą dbałość o szczegóły i nawet filmowe przerywniki, które niegdyś wyglądały trochę sztucznie, zostały poprawione i urealnione. Od cudownej grafiki nie można oderwać wzroku i to właśnie ona jest znakiem rozpoznawczym Artifex Mundi. Chociaż po paru tytułach, może spowszednieć, w "Abyss: The Wraiths of Eden" ponownie zapiera dech w piersiach. Dno oceanu i podwodne miasto niczym z BioShocka pozostawiają pole do popisu, a wyniki naprawdę robią wrażenie.
Autorski silnik studia sprawia także, że do podziwiania kunsztu grafików nie potrzebujemy silnej maszyny. Wręcz przeciwnie - po pewnym czasie twórcy starają się przenieść dany tytuł także na inne platformy - komputery z systemem Mac, urządzenia z iOs (iPod, iPhone) i Androidem, a nawet na Windows 8 z dotykowym ekranem. Coraz większy nacisk kładą także na tzw. grywalizację czyli motywację gracza do szybszego, bezbłędnego wykonywania zagadek, czy nawet ponownego przejścia gry poprzez system achievementów. Muszę przyznać, że jest to niezły chwyt, a satysfakcja uzyskanego osiągnięcia spora. Sama rozgrywka to jakieś 4-5 godzin, w zależności od stopnia zaawansowania gracza. Do ukończenia zachęca także dodatkowy rozdział, odblokowywany po przejściu głównego wątku fabularnego.
HOPA, czyli Hidden-Object-Puzzle-Adventure to gatunek starych dobrych przygodówek typu point-and-click w nowoczesnym wydaniu, opatrzonych w mini-gry i sceny znajdywania obiektów. Studio Artifex Mundi osiągnęło już wyższy poziom w tworzeniu tego typu tytułów, z których każdy jest lepszy od następnego. Nie zwalniają oni tempa i już w połowie stycznia opublikowali kolejną część serii "Time Mysteries" o podtytule "The Final Enigma". Choć jak sami twórcy twierdzą, w ich gry grają głównie kobiety w średnim wieku, spodobają się one także innym odbiorcom. "Abyss: The Wraiths of Eden" to idealny tytuł dla spragnionych przyjemnej rozrywki, uczty dla oka i horrorowatego klimatu.
Retrowizja odc. 6 - "Furman śmierci" (1921)
Witam po raz kolejny w "Retrowizji", w której zajmuję się opisywaniem dla Was zakurzonych filmów fantasy, s-f lub horrorów - to oczywiście informacja dla tych, którzy wpadli tu po raz pierwszy. Nie będę jednak przedłużał wstępu, bo czeka na nas bardzo interesujący film będący jednym z filarów kinematografii kraju, do którego przeciętny widz nie zagląda często. Chodzi o Szwecję - ojczyznę legendarnego Ingmara Bergmana. To imię pojawia się tutaj zresztą nieprzypadkowo, bo twórca "Siódmej Pieczęci" nie ukrywa swojej fascynacji bohaterem dzisiejszego odcinka - "Körkarlen" w reżyserii Victora Sjöströma z 1921 roku. Zresztą, jak się okazuje, nie tylko on... O tym jednak za moment.
Mortadello i Filemon #02 - Władca Kamieni
Mortadello i Filemon to para tajnych agentów pracujących dla rządowej organizacji C.I.A.U. Jednak metody ich działania znacznie odbiegają od standardów pracy służb specjalnych, a kreatywności i pomysłowości pozazdrościłby im sam James Bond. Ich przygody pełne są wszelkich odmian humoru, począwszy od sytuacyjnego skończywszy na czarnym humorze.
Para, która powstała już w latach '50 dzięki hiszpańskiemu rysownikowi – Francisco Ibanezowi, szybko zyskała sławę w całej Europie. Dzięki nim autor stał się jednym z najsłynniejszych twórców komiksowych. Jego serie, a szczególnie przygody Mortadello i Filemona, mogą nam, polskim czytelnikom kojarzyć się z twórczością Tadeusza Baranowskiego, autora Profesorka Nerwosolka.
Tym razem Mortadello i Filemon wyruszają zdemaskować aferę budowlaną oraz ekscentrycznego i chytrego bossa zwanego Władcą Kamieni. Z pomocą wynalazków doktora Bakterio będą musieli wykazać się praca na budowie i nie tylko. Jednak ich zwariowane pomysły wcale nie pomagają w schwytaniu przestępcy.
Bardzo dynamiczna kreska, kadry tryskające wręcz abstrakcyjnym humorem i nieprzerwana akcja to główne cechy i zalety komiksu. Dowcip sytuacyjny oraz słowny stoi na bardzo wysokim poziomie i niejednego doprowadzi skurczu brzucha wywołanego śmiechem. Jedyną wadą jest to, że komiks jest zbyt krótki ...
Mortadello i Filemon #01 - Maskotki
Mortadello i Filemon to para tajnych agentów pracujących dla rządowej organizacji C.I.A.U. Jednak metody ich działania znacznie odbiegają od standardów pracy służb specjalnych, a kreatywności i pomysłowości pozazdrościłby im sam James Bond. Ich przygody pełne są wszelkich odmian humoru, począwszy od sytuacyjnego skończywszy na czarnym humorze.
Para, która powstała już w latach '50 dzięki hiszpańskiemu rysownikowi – Francisco Ibanezowi, szybko zyskała sławę w całej Europie. Dzięki nim autor stał się jednym z najsłynniejszych twórców komiksowych. Jego serie, a szczególnie przygody Mortadello i Filemona, mogą nam, polskim czytelnikom kojarzyć się z twórczością Tadeusza Baranowskiego, autora Profesorka Nerwosolka.
Tym razem Mortadello i Filemon postanawiają zwalczyć istne fatum wiszące nad tajną organizacją, a jedynym sposobem na pecha jest maskotka przynosząca szczęście. Jednak żadne ze zwierząt nie przynosi szczęścia agentom, a opieka nad nimi przerasta ich umiejętności. Jak zwykle wynikło z tego masę humorystycznych sytuacji.
Bardzo dynamiczna kreska, kadry tryskające wręcz abstrakcyjnym humorem i nieprzerwana akcja to główne cechy i zalety komiksu. Dowcip sytuacyjny oraz słowny stoi na bardzo wysokim poziomie i niejednego doprowadzi skurczu brzucha wywołanego śmiechem. Jedyną wadą jest to, że komiks jest zbyt krótki ...
Szubienica o zmierzchu
„Szubienica o zmierzchu" - drugi tom cyklu „Łowca Czarownic" jest dostępny na rynku już od pewnego czasu. Pierwszą część przeczytałam wiedząc o autorze jedynie to, że pochodzi z Wielkiej Brytanii i porównuje się go do Stephena Kinga. Tym razem postanowiłam dowiedzieć się nieco więcej.
Zgodnie z informacjami podanymi na stronie www.williamhussey.co.uk Hussey pochodzi z rodziny cyrkowców, która osiedliła się w nadmorskiej miejscowości Skegness, kiedy mały William miał rok. Jako dziecko Hussey mieszkał w nawiedzonym domu, a latem, kiedy jego rodzice pracowali dłużej niż zwykle, chłopcem opiekowali się dziadkowie. To oni zabierali małego na długie spacery po okolicy i opowiadali historie pełne potworów... William studiował literaturę angielską, psychologię i prawo, ale prawnikiem nie został. Zaczął pisać, najpierw książki dla dorosłych, a potem zainspirowany przez swojego małego siostrzeńca, zaczął pisać książki dla młodzieży. Tak, cykl „Łowca Czarownic", ten pełnokrwisty horror, jest z założenia książką dla dzieci i nastolatków...
„Szubienica o zmierzchu" jest kontynuacją losów Jake'a Harkera, nastolatka obdarzonego magicznymi zdolnościami, odziedziczonymi po sławnym przodku. Chłopiec co prawda zniszczył Wrota Demonów i zapobiegł apokalipsie, ale z piekieł wymknął się Ojciec Demonów, Simon, przyjaciel Jake'a został uprowadzony, a jego ojciec ciężko ranny. Chłopiec i jego przyjaciele nie mogą już korzystać ze środków Instytutu dr Holmwooda, na szczęście Adam Harker wciąż ma kontakty i dłużników wśród istot mroku, którym przez wiele lat pomagał. To dzięki nim bohaterowie znajdują schronienie w Grymuarze, miejscu położonym na granicy światów ludzi i istot mroku. Jake gorączkowo poszukuje leku na ranę ojca, dodatkowo przyjaciele śledzą ruchy Ojca Demonów, który podróżuje po świecie pozostawiając w miejscach wizyt swój symbol trójzęba. Jak na złość staromoc opuściła młodego Harkera, a tylko dzięki niej Jake może zapobiec nadchodzącej zagładzie. By odzyskać swoją magię zdesperowany chłopak zgadza się na niebezpieczną podróż w przeszłość, w czasy Josiaha Hobarrona. Musi odnaleźć Wiedźmową Kulę, tajemniczy talizman pomagający kontrolować staromoc. Na jego drodze staną liczne przeszkody - oskarżenie o czary w tych czasach to praktycznie wyrok śmierci. W dodatku wielu ludzi bierze go za Josiaha, a ten miał licznych wrogów, w tym jednego, który może zakończyć misję Jake'a - niesławnego Generała Łowców Czarownic. Chłopaka czeka także spotkanie z rodziną przodka oraz z miłością jego życia - Eleanor. Czy uda mu się zdobyć talizman, uciec prześladowcom i wrócić do swoich czasów?
„Szubienica o zmierzchu" jest powieścią równie brutalną i krwawą, co pierwsza część trylogii. Mamy w niej wiedźmy, kanibali, zombie, proces o czary, tortury, wyrocznię, jadowite węże-ludojady i inne różnego rodzaju potwory. Jest atak sabatu powszechnego na instytut, powrót starych wrogów, nowi przyjaciele i tajemnice do rozwiązania. Powieść zyskuje też na stopniu skomplikowania - to co w pierwszym tomie naszkicowane było dość prosto, dzięki podróży głównego bohatera w czasie, zyskało drugie dno. Nic nie jest takie, jakim wydawało się na początku. Spojrzenie na świat Josiaha Hobarrona, przodka Jake'a nie dość, że niczego nie wyjaśnia, to stawia wiele nowych pytań, dając doskonałe przedpole trzeciej części trylogii. Myślę, że nie tylko ja z niecierpliwością czekam na ostatni tom, mając nadzieję dowiedzieć się wszystkiego. Kim naprawdę jest Jake? Kto zapoczątkował linię krwi, która latami pozwalała pieczętować Wrota Piekieł? Czy Jake spotka jeszcze Eleanor?
Książka jest niezwykle wciągająca, charakteryzuje się wartką akcją i malowniczością, znaną już z pierwszego tomu. Prawdziwą przyjemnością jest oglądanie tego plastycznego świata. Pisana przyjaznym, prostym językiem powieść sprzyja popuszczeniu wodzy fantazji i na pewno spodoba się szczególnie młodemu czytelnikowi. Jest także ciekawą propozycją dla wszystkich fanów Stephena Kinga i J. K. Rowling, bo właśnie prozę tych autorów przypomina najbardziej.
Legenda. Rebeliant
Po fali romansów paranormalnych, jaka przetoczyła się wśród powieści dla młodzieży, nadszedł czas na nowy trend – dystopie z nastoletnimi bohaterami w rolach głównych. Swego czasu rekordy popularności biła trylogia „Igrzyska Śmierci", zresztą przykłady tego typu literatury można mnożyć – „Nowa Ziemia", „Delirium", seria „Jutro". Już 7 listopada swoją polską premierę będzie miał „Rebeliant", pierwszy tom nowego cyklu, wpisującego się w ten nurt, pt. „Legenda".
Akcja toczy się w dalekiej przyszłości na terenie obecnych Stanów Zjednoczonych. Trwa zbrojny konflikt między Republiką, totalitarnym państwem położonym na zachodnim wybrzeżu, a Koloniami, ziemiami na wschodzie. Władzę w Republice twardą ręką sprawuje armia, którą dowodzi Elektor. Wyraźnie rzucają się też w oczy nierówność społeczna i podział mieszkańców miast na nastawione do siebie antagonistycznie klasy. Bogata elita, w skład której wchodzą osoby związane z wojskiem oraz urzędami publicznymi, zamieszkuje eleganckie dzielnice i ma dostęp do wszelkich dóbr. Z kolei w dzielnicach biedy brakuje nie tylko jedzenia i pracy, ale też ich mieszkańcy nieustannie padają ofiarami tajemniczych epidemii, które rokrocznie zbierają krwawe żniwo.
O przyszłości każdego mieszkańca Republiki decyduje wynik Próby, którą przechodzi się w wieku dziesięciu lat. Od liczby zdobytych na niej punktów zależy, czy dane dziecko będzie miało szansę kontynuować naukę i zdobyć wykształcenie, czy też zostanie wysłane do obozu pracy. Do tej pory tylko jednej osobie, June Iparis, udaje się zdobyć maksymalny wynik, dzięki czemu w wieku piętnastu lat, dziewczyna kończy już uniwersytet i szkolenie na agenta. Gdy jej starszy brat zostaje zabity przez nieuchwytnego do tej pory złodzieja i buntownika, wroga publicznego numer jeden, Daya, jej zadaniem jest wytropienie go i aresztowanie. Kiedy dochodzi do ich spotkania, oboje dość szybko przekonują się, że stanowią niejako swoje lustrzane odbicie – każde z nich jest chodzącą legendą w swoim świecie. Wkrótce June przekonuje się, że przez wiele lat była karmiona kłamstwami, a świat wygląda inaczej, niż chciałaby tego państwowa propaganda.
Gdy zaczynałam lekturę „Rebelianta", spodziewałam się pasjonującego pojedynku dwóch geniuszy, stojących po przeciwnych stronach barykady. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że mam do czynienia z dosyć typową dystopią dla młodzieży. A jednak, dosyć nieoczekiwanie, książka niesamowicie mnie wciągnęła i przeczytałam ją w jeden wieczór. Historia jest interesująca i nie pozwala się oderwać od lektury.
Bardzo dobrym rozwiązaniem, które pozwala poznać te same wydarzenia z różnej perspektywy jest użycie podwójnej narracji. Książka podzielona jest na krótkie, kilku lub kilkunastostronicowe rozdziały, w których rolę narratora pełnią na zmianę June i Day. Ciekawym zabiegiem jest użycie odmiennej czcionki do fragmentów opisujących historię każdego z głównych bohaterów.
„Rebeliant" to trzecia powieść dla młodzieży o charakterze dystopijnym, jaką miałam okazję czytać. Wiele zawartych w niej elementów fabularnych nasunęło mi skojarzenie z „Delirium" autorstwa Lauren Oliver. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z dwojgiem nastolatków pochodzących z dwóch różnych światów: ona - wierząca w szerzoną propagandę i żyjąca w dostatku, on – wyrzutek i rebeliant, żyjący na marginesie społeczeństwa. Jednak w tym porównaniu powieść Marie Lu wypada znacznie korzystniej – zawiera więcej interesujących wątków i nie skupia się jedynie na rozkwitającym pomiędzy bohaterami uczuciu, a na ich walce z systemem i próbie odkrycia tajemnic z przeszłości. Cieszę się, że autorka nie uczyniła ze swojej książki kolejnej historii miłosnej dla nastolatków i mam nadzieję, że w kolejnych tomach się to nie zmieni.
Z niecierpliwością czekam na kolejny tom i jestem niezmiernie ciekawa dalszych losów Daya i June. Książkę polecam przede wszystkim młodym czytelnikom. Jeśli podobają Wam się powieści Lauren Oliver czy Suzanne Collins, "Rebeliant" to książka dla Was!
Kwiat paproci
Znacie baśń Kraszewskiego o kwiecie paproci, który kwitnie tylko raz w roku w Noc Świętojańską? Podobno, gdy znajdzie się ten niepozorny kwiatuszek o pięciu złotych listkach i błyszczącym, wirującym oczku można mieć wszystko (dosłownie wszystko), czego tylko dusza zapragnie. Są tylko dwa warunki: nie można nikomu powiedzieć, że jest się w posiadaniu tego cudeńka i nie wolno dzielić się swoim szczęściem. Wierzcie mi, miałabym problem z wypełnieniem tak pierwszego, jak i drugiego warunku.
Mimo, że to tylko baśń, to niesamowicie działa na wyobraźnię i niektórzy w noc świętego Jana zamiast bawić się przy blasku ognia, zapuszczają się do lasu w poszukiwaniu legendarnego kwiatu. Niestety, las nocą to nie moja bajka, a po „Kwiat paproci" spokojnie można się wybrać do księgarni, bo taki oto tytuł nosi debiut literacki Dominika Sokołowskiego.
Debiutancka powieść tego początkującego pisarza fantasy to trzy historie trzech bohaterów. Pierwszym z nich jest młody cesarzewicz Isaakios. Po napadzie na cesarstwo swojej matki musiał uciekać wraz ze swoim opiekunem przed bezwzględnymi mordercami, którzy z uśmiechem na ustach zarżnęli zakochanego w cesarzowej dowódcę gwardii, a piękną władczynię bestialsko zasztyletowali. Teraz, po jedenastu latach przymusowego ukrywania się w jednej z wiosek, młodzieniec wyrusza wraz ze swoim opiekunem, centurionem Łamignatem, aby odzyskać tron i należne mu miejsce oraz szacunek ludu. Drugą bohaterką powieści jest Michelle, pół sierota walcząca o życie na ulicach miasta Bourges. Podczas jednej z kradzieży zostaje złapana przez inkwizytora Aleksandrosa, który postanawia zaopiekować się brudną żebraczką. Po kilku latach z małej, zastraszonej i niekochanej złodziejki wyrasta prawdziwa piękność. Michelle pobiera nauki od swojego wybawcy i z czasem staje się agentką inkwizycji – mistrzynią w swoim fachu. Ostatnim z bohaterów jest Ilias, który wraz ze swoim wiernym giermkiem Basarabem ściga bezwzględnych barbarzyńców – morderców jego ukochanej żony i nienarodzonego synka. Żadna podróż i żadna misja każdego z trójki bohaterów nie będzie łatwa, lekka i przyjemna, wręcz przeciwnie. Na każdym kroku i niemalże w każdym człowieku kryje się niebezpieczeństwo, które może definitywnie zakończyć życie Isaakiosa, Michelle oraz Iliasa.
Przyznam się wam, że od zawsze miałam pewne opory przed czytaniem debiutów literackich. Wiem, że początki są trudne i staram się z przymrużeniem oka patrzeć na, niekiedy, bardzo liczne potknięcia początkujących pisarzy i pisarek. Niestety, rzecz ma się inaczej, jeśli chodzi o literaturę fantasy, której jestem fanką i od tych debiutów wymagam dużo. Czasami wydaje mi się, że zdecydowanie zbyt dużo.
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam zapowiedź „Kwiatu paproci" pomyślałam sobie, że musi to być niesamowita lektura pełna magii i niebezpieczeństw pisana w starym stylu, gdy fantasy była wolna od iskrzących się wampirów, nieszczęsnych wilkołaków i innych stworzeń paranormalnych. Gdy pierwszy tom „Kronik Arkadyjskich" znalazł się w moim posiadaniu bez żalu porzuciłam wszystkie zaczęte powieści i zagłębiłam się w uliczki arkadyjskiego cesarstwa. Niestety, zamiast zapierających dech w piersiach przygód, książka powiała niesamowitą nudą. Akcja całymi rozdziałami wlekła się niemiłosiernie tylko po to, żeby nagle gwałtownie przyspieszyć i po kilku linijkach znowu zwolnić do swojego stałego, ślimaczego wręcz tempa. A przecież obiecano mi przygody, podróże, magię i niebezpieczeństwa. Brnęłam dalej wraz z bohaterami, którzy przypominali mi marionetki potrząsane bezładnie przez swojego twórcę, przez krainy cesarstwa, zdobywałam zamek, walczyłam ze smokiem, drżałam przed samym Satanem i pokonywałam zarazę, ale nie było w tym dynamiki. Gdzieś zniknęła akcja zastąpiona suchymi, beznamiętnymi opisami znanymi mi z powieści historycznych, za którymi nie przepadam. Postaci także mnie nie urzekły. Były zbyt sztuczne, a ich przewidywalne zachowania drażniły mnie ze strony na stronę, z rozdziału na rozdział i momentami musiałam odkładać książkę na półkę, żeby odpocząć od wypływającego spomiędzy stron infantylnego zachowania całej trójki. Poza tym, gdy tylko odrywałam się na chwilkę od lektury obrazy Isaakiosa, Michelle i Iliasa szybko blakły. Może to przez to, że autor niewiele poświęcił miejsca na stworzenie ich rysu psychologicznego?
Widać, że autor miał świetny pomysł na niesamowitą książkę, niemniej jednak czegoś tutaj zabrakło, żeby „Kwiat paproci" stał się lekturą porywającą, intrygującą i trzymającą w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Fabuła stworzona przez Sokołowskiego przypomina tytułowy kwiat, który bardzo, ale to bardzo powoli rozkwita i jest to raczej lektura dla tych, którzy uwielbiają delektować się literaturą fantasy z bogatym tłem historycznym oraz nieposiadających mdłości na wzmianki o patroszeniu, ścinaniu głów, zrywaniu z twarzy skóry, pod której aż roi się od robactwa i bezlitosnym sztyletowaniu. „Kwiat paproci" zdecydowanie odradzam tym, którzy (tak jak ja) są przyzwyczajeni do pędzącej na łeb na szyję akcji, w której można bez reszty się zatracić i mają słaby żołądek. Wierzcie mi, „Kwiat paproci" momentami spływa litrami krwi i nie tylko.
Nie powiem, że debiut Sokołowskiego jest beznadziejny i nie warto po niego sięgać, bo tak nie jest. Może i nie rzuca na kolana, ale co poniektórzy na pewno zasmakują w „Kwiecie paproci", który jest tylko preludium do kolejnych tomów trylogii. Osobiście czekam na drugi tom „Kronik Arkadyjskich", bo może to w nim znajdę to, czego szukam w polskiej literaturze fantasy? Kto wie?
Klątwa tygrysa. Wyprawa
„Wyprawa" to już trzeci tom przygód Kelsey i dwóch towarzyszących jej tygrysów. To historia natchniona sagą „Zmierzchu", którą autorka postanowiła wydać na własną rękę, ponieważ nie udało jej się znaleźć żadnego zainteresowanego wydawcy. I tym razem wydawnictwa popełniły poważny błąd, ponieważ powieść szybko trafiła na listy bestsellerów, po drodze zdobywając setki tysięcy fanów.
Po tym jak książę Ren (biały tygrys) został porwany przez Lokesha, dzieją się z nim dziwne rzeczy. Przede wszystkim nie pamięta swojej ukochanej, przyjaciółki i wybawczyni – Kelsey. Na dodatek sam dotyk dziewczyny sprawia mu fizyczny ból. Za to uczucie Kishana (czarnego tygrysa) rozkwita. Chłopak staje się dojrzalszy, mądrzejszy, a dla ukochanej jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Mimo dziwnej sytuacji, bohaterowie decydują się podjąć przerwaną przygodę i rozwiązać zagadkę, a dziewczyna postanawia, że jeżeli Ren jej już nigdy więcej nie pokocha, to przynajmniej odzyska jego przyjaźń.
Wydawało mi się, że przeczytałam gdzieś informację o tym, że „Klątwa tygrysa" ma być trylogią. Jeżeli tak jest rzeczywiście, to będzie mi bardzo przykro z tego powodu, ponieważ książka tak naprawdę się nie kończy. Nawet epilog to jedynie wstęp do ciągu dalszego. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, co ostatecznie stanie się z bohaterami... Cóż, „Wyprawa" w każdym razie nie rozwiązuje tego dylematu.
To samo co w pierwszym tomie „Klątwy tygrysa" podobało mi się bardzo, w drugim i trzecim zwyczajnie mi przeszkadza. Wyprawy w stylu Indiany Jonesa niestety stały się motywem nudnym i oklepanym, ponieważ przez ile tomów może dziać się ciągle to samo? Nie podobało mi się również to, że Kelsey się w ogóle nie zmieniła. Przez cały czas zachowuje się dokładnie tak samo. Podczas gdy Ren i Kishan przeszli wewnętrzną przemianę ona jest tą samą, chaotycznie postępującą dziewczynką, która ma swój własny, dość nierzeczywisty, pogląd na świat. Naprawdę liczyłam na to, że coś w tej kwestii się w końcu zmieni.
Pomysł fabularny jest ciekawy i innowacyjny. Autorka pisze dość dobrze, jej największym problemem jest jednak sztuczność niektórych sytuacji. Na przykład kiedy chce coś przedstawić czytelnikowi, najczęściej Kelsey pyta o to pana Kadama, a on jej w dość nużący sposób różne rzeczy opowiada. Sądzę, że można było to zrobić znacznie bardziej interesująco.
Największą zaletą książki są relacje między głównymi bohaterami. Trójkąt miłosny, Ren – Kelsey – Kishan, wyszedł autorce perfekcyjnie. Postacie przekomarzają się ze sobą w naturalny i przyjemny sposób. Ich uczucia to naprawdę spora część fabuły. Obok przygód właśnie to w tej powieści stało się najważniejsze i do opisywania takich scen Colleen Houck ma prawdziwy talent. Jestem niezmiernie ciekawa ekranizacji i tego, w jaki sposób ukaże to reżyser.
Trylogia „Klatwy tygrysa" to pełna przygód, fantastyczna powieść. Ma swoje braki i niedociągnięcia, ale i tak bardzo przyjemnie się ją czyta. Z ciekawością śledzi się losy Kelsey i dwóch tygrysich braci. Sama autorka ze swoich książek jest bardzo dumna, a na Facebooku śledzą ją setki fanów. Książka reprezentuje sobą coś nowego. Jest inna od setek takich samych historii i choćby dlatego warto ją przeczytać. Myślę, że każda dziewczyna o romantycznym sercu i duszy, ucieszy się z poznania pełnej uczuć, dzielnej i dobrej Kelsey. Nie wspominając już o dwóch zabiegających o jej względy książętach. Jeżeli szukasz czegoś, co pomoże Ci oderwać się od szarej rzeczywistości, ta książka jest właśnie dla Ciebie.
Klątwa tygrysa. Przeznaczenie
„Przeznaczenie" jest czwartym, kończącym całą tygrysią serię, tomem. Kelsey wraz z zaklętymi w drapieżniki książętami wykonała już trzy misje, teraz wspólnie stoją przed czwartą – ostatnią. Jeśli uda im się wykonać zadanie, czar przestanie działać, Ren i Kishan odzyskają swoje ludzkie postacie, a klątwa zniknie na zawsze. Bohaterowie są już o krok od przełamania tytułowej „klątwy tygrysa". Ostatnim zadaniem, które na ich drodze stawia bogini Durga jest niebezpieczna i niezwykle ryzykowna wyprawa na wyspy Adama w Zatoce Bengalskiej, gdzie na odnalezienie czeka ostatni już dar. Czy i tym razem uda im się wykonać misję?
Podczas akcji „Wyprawy" Kelsey została porwana przez Lokesha – potężnego, żyjącego już kilkaset lat czarnoksiężnika i zagorzałego wroga młodych książąt. Ma on wobec dziewczyny swoje własne plany, jednak Ren i Kishan nie zamierzają zostawić ukochanej na pastwę losu. W poprzedniej części bohaterka zdecydowała się związać z młodszym księciem, gdy jednak pamięć – a wraz z nią miłość – Rena powracają, sprawy zaczynają się ponownie komplikować. Jak zwykle pisarka położyła duży nacisk na wątek romantyczny i zawiłe uczucia ulubionych postaci. Oprócz tego oczywiście nie zabrakło akcji w stylu filmów „Indiana Jones". „Klątwa Tygrysa: Przeznaczenie", to po raz kolejny przygodowo-uczuciowy miszmasz.
Oprócz ogólnej radości i dobrego humoru do powieści wkradają się również melancholijne i bardzo smutne momenty. Pisarka traktuje swoją sagę niczym małe dziecko i stara się ją dopieścić niemalże do perfekcji. To już czwarta część i – moim zdaniem – obok pierwszej, jest jedną z najlepszych. Wszystkie tajemnice, zagadki i niedopowiedzenia zostały w „Przeznaczeniu" rozwikłane, a podobno ma ukazać się kolejna książka. Bardzo ciekawi mnie jej zawartość. Choć chyba i tak ten właśnie tom liczony jest jako ostatni i miał właśnie zamknąć całą historię. Co pisarka stworzy później, musimy przekonać się już sami.
Ciekawy pomysł, wymyślna fabuła, wartka akcja, wątki nadprzyrodzone i romantyczne – pokusiłabym się o stwierdzenie, że „Klątwa Tygrysa" ocieka tym wszystkim. Momentami powieść wydaje się nieco płaska, ale z tomu na tom autorka staje się coraz lepsza. Wyraźnie widać, że uczy się na własnych błędach. I cała, pomysłowa przygoda staje się lekturą, którą warto przeczytać. Czasami jeszcze infantylizm i bezmyślność niektórych postaci może rozbawić, ale z pewnością nie odbierze uroku i ciekawości pozostałej części książki.
Powieść Colleen Houck od samego początku kojarzyła mi się z barwnym scenariuszem filmowym i najwyraźniej nie było to jedynie moje zdanie. Ineffable Pictures nabyło prawa do ekranizacji bestsellerowej sagi „Klątwa tygrysa". Wytwórnia planuje rozpocząć zdjęcia w przeciągu najbliższych dwóch lat. Scenarzystką została Julie Plec, która pracowała między innymi przy produkcji ABC Family's "Kyle XY" i dla CW przy „Pamiętnikach Wampirów". Wyczekiwany przez fanów film najprawdopodobniej ukaże się w 2015 r. Póki co śledzić możemy jedynie wybór wymarzonej obsady – typowanej zarówno przez fanów jak i samą autorkę.
„Klątwa Tygrysa" to wreszcie coś nowego w świecie literatury paranormal romance. Jest to powieść zupełnie inna od tych wampirzo-wilkołaczych serii i przypomina bardziej barwną baśń niż mroczną, gotycką sagę. Pomysłów autorce z pewnością nie brakowało, a i ich realizacja nie pozostawia wiele do życzenia. Myślę, że jeżeli ktoś ma ochotę na lekką fantastykę i udział w dobrej przygodzie, to jest to idealna seria dla niego. Polecam również lekturę wywiadu z Colleen Houck, która w „Klątwę Tygrysa" włożyła całe swoje serce.
Dziewczyna, którą kochały pioruny
Współczesna Ameryka, Los Angeles. Kilka miesięcy temu ogromne trzęsienie zamieniło wszystko w stertę gruzu, w krótkim czasie zmiatając z powierzchni ziemi wieloletni dorobek ludzkości. Zapanował wielki chaos komunikacyjny i nie tylko. Wszędzie rozpanoszyły się głód, choroby, kradzieże i rozboje oraz, co najważniejsze, nielegalny handel lekami i jedzeniem. Plaże do tej pory pełniące funkcję wypoczynkową zamieniły się w miasta namiotów. Jedynym ocalałym w Śródmieściu budynkiem jest wysoka Wieża. Jakby tego było mało, miasto stało się terenem psychologicznej walki dwóch ugrupowań religijnych, z których każde stara się pozyskać jak największą grupę zwolenników. Na czele jednej z grup stoi człowiek nazywający się Prorokiem, wieszczący nadejście kolejnego trzęsienia ziemi, poprzedzonego ogromną burzą. W ciągu trzech miesięcy udało mu się zgromadzić rzesze wyznawców. Drugie ugrupowanie, zwane Tropicielami, stara się pokrzyżować plany Proroka, jednak ich często niejasne metody działania powodują, że trudno ocenić ich intencje i w rezultacie przez dłuższy czas nie wiadomo, kto chce dobrze, a kto jest tym złym.
Główną bohaterką powieści jest osiemnastoletnia Mia Price, posiadająca niezwykły talent. Sama mówi o sobie, że jest żywym piorunochronem. Z tygodniowym wyprzedzeniem jest w stanie wyczuć zbliżającą się burzę, a uderzenie piorunem i moc, jaka wówczas przepływa przez jej ciało, jest dla niej niczym narkotyk. Mia może tę energię w sobie kumulować, może ją także wyzwolić spopielając wszystko, co się wokół niej znajduje. Dziewczyna nie ma łatwego życia. Ojca, który zmarł na raka, nie pamięta, z bratem coraz trudniej jest się jej porozumieć, jednak najgorzej jest z jej mamą, która od czasu wydobycia jej przez ratowników spod gruzów, cierpi na głęboki stres pourazowy i w zasadzie nie ma z nią kontaktu. Osamotniona Mia desperacko stara się zachować pozory normalności w rodzinie, bez skutku. W dodatku członkowie obydwu ugrupowań widzą w osobie Mii swoje brakujące ogniwo i natrętnie starają się ją pozyskać dla swojej sprawy. Bohaterka jest rozbita i nie wie, komu może zaufać. Najchętniej wybrałaby własną drogę, co jednak jest bardzo trudne.
Przyznać trzeba autorce, że pomysł na główną postać i jej umiejętności miała bardzo oryginalny i udało się jej go ciekawie przedstawić. Poznaczona czerwonawymi, cienkimi bliznami i kryjąca je pod grubymi ubraniami Mia jest interesującym typem bohaterki. W sumie, gdyby nie ta dziwaczna umiejętność przyciągania piorunów, Mia byłaby zupełnie zwyczajna i taka też, mimo wszystko, stara się być. Dba o rodzinę, ostatnie pieniądze jest w stanie wydać na leki dla matki, stara się chodzić do szkoły, bo tylko tam można dostać racje żywnościowe, jest spokojna i zrównoważona. Marzenia ma takie, jak każda dziewczyna w jej wieku: chce być kochana, mieć chłopaka, przyjaciół, nie wyróżniać się z tłumu. Ma jednak ten swój dar, czy jak wielu mówi przekleństwo, i wie, że nigdy nie będzie taka jak inni.
Dzięki narracji pierwszoosobowej doskonale wiemy, co się dzieje w głowie i w sercu Mii, jakie przeżywa rozterki i czym się kieruje. Nie dowiadujemy się jednak, skąd posiada tę umiejętność i w tym miejscu byłam nieco rozczarowana. Później okazuje się, że są też inni ludzie, podobni do Mii, ale to jej moc jest największa.
Pomimo wątków fantastycznych, umiejętnie wyważonych, powieść dobrze czyta się również jako historia sensacyjna. Stopniowane przez autorkę napięcie odsłania coraz więcej szczegółów całej intrygi i w zasadzie bardzo długo nie wiadomo, kto jest kim i czy ludzie z otoczenia bohaterki są tymi, za których się podają. Jest kilka zagadek, dla których wspólnym mianownikiem jest stara przepowiednia o Dziewczynie z Wieży, a oczekiwana burza okazuje się być tłem dla spektakularnego finału. Jakiego wyboru dokona Mia? Po której ze stron się opowie i czy będzie jej dane żyć normalnie? A może w świecie po katastrofie nie jest to możliwie?
O tym warto się przekonać samemu. Powieść czyta się szybko, z zainteresowaniem, a zakończenie jest naprawdę zakończeniem i raczej nic nie sugeruje tu kontynuacji. To ostatnie akurat jest dobre, bo miło czasem przeczytać coś w jednym tomie i przejść nad daną historią do porządku dziennego. Dlatego polecam. Elektryzująca historia o dziewczynie panującej nad piorunami jest dobrą lekturą na majowe, burzowe popołudnie.