Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i ska

Wilkozacy

„... I znów ich wrogowie będą mogli się przekonać na własnej skórze, że nie wolno doprowadzać Wilka do ostateczności.
Bo wtedy..."

Premiera już 23 listopada!

Dział: Patronaty
środa, 14 październik 2015 20:34

Diabli nadali

Zawsze, ale to zawsze kiedy dochodzą mnie wieści (nawet te niepotwierdzone) o najnowszej książce Olgi Rudnickiej, przytupuje nóżkami. Ze szczęścia, ze zniecierpliwienia i ogólnie jest szał, szał wyczekiwania. Lata temu, gdy przez przypadek zamówiłam debiutancką powieść autorki, nie wiedziałam jeszcze, nie miałam pojęcia, że oto popełniłam spontaniczną i najwspanialszą decyzję w moim czytelniczym życiu. Tak, tego dnia gdy wracałam do domu z pracy dzierżąc w dłoniach książkę, zrozumiałam, że to nie jest pierwszy i ostatni raz, że oto trafiłam na autorkę nie byle jaką. I teraz, gdy chyba już każdy zna nazwisko kobiety piszącej tak wspaniałe powieści, czuje się szczęśliwa, że moja przygoda jest od początku, nie z polecenia, a z przeczucia, które po kilu zdaniach, nie wiele mówiącego opisu podpowiedziało bym zaryzykowała i zakupiła.

Każda kolejna książka jest lepsza od poprzedniej, jak Olga Rudnica to robi? Nie mam pojęcia, lecz moja radość jest nieskończona.

O czym więc jest najnowsza publikacja? Jakie zapewniła mnie, wiernej czytelniczce, wrażenia? Przekonajcie się czytając dalszą część opinii.

Pierwsze dni bywają trudne, zwłaszcza w pracy. Każdy chyba wie, że w czasach gdy praca jest niemalże nagrodą, stanowisko w dobrej firmie, nawet śmieszny staż, jawi się niemalże przedsionkiem nieba. Dla Moniki, jeszcze nieświadomej wydaje się, że praca jako pomocnicy tych bardziej zapracowanych nie będzie zbyt ambitna i trudna, jednak i tak czuje stres. Jak wiadomo nowi ludzie i całe to otoczenie. Już na wstępie zostaje przywitana w sposób daleki od jej wyobrażeń, później jest już tylko gorzej...

Na szczęście zjawia się jedna osoba z wyciągniętą na pomoc ręką i to chyba dzięki niej Monika zbiera się w sobie, by stawić czoła samemu... Diabłu czyli dyrektorowi Dagmarowi Różykowi i Magdzie Wikcińskiej znanej jako Zdzira, przez wielkie Z.

Pierwsze co czuje Monika po otworzeniu drzwi do gabinetu dyrektora to szok i niedowierzanie. Jej szef zostaje zabity. Owszem, nie miała najlepszego zdania na temat Diabła, był kobieciarzem i flirciarzem, jednak w pewien sposób polubiła tego pewnego siebie mężczyznę, jak teraz będzie działała firma bez Różyka? Kto i dlaczego posunął się do zbrodni?

Wszyscy pracownicy zaczynają spekulować, kiedy policja zajmuje się przesłuchaniami każdy wydaje się mieć motyw. W końcu większość kobiet wodziła za dyrektorem maślanymi oczami. Mężczyźni nienawidzili rywala, który nie musiał robić zupełnie nic, by kobiety klękały pod jego nogami.

Według większości główną podejrzaną jest Zdzira, to ona nie potrafiła uwieść szefa, piekielnie zazdrosna nienawidziła każdej potencjalnej rywalki.

Monice natomiast nie pasuje całość tej dziwnej układanki, kiedy policja próbuje zasugerować, że jest pierwsza na liście podejrzanych, ponieważ jako ostatnia widziała Różyka samego, podejmuje własne kroki w sprawie by dowiedzieć się czegoś więcej. Dzięki pomocy Mateusza, znajomego pracującego w policji zyskuje kilka ważnych informacji. Jednak dalej pozostaje główne pytanie. Komu Dagmar Różyk tak mocno zalazł za skórę, że postanowił uciec się do morderstwa właśnie w taki sposób?

Nie wiem czy można z tego typu wyznaniami w opiniach, ale muszę. Kocham Olgę Rudnicką!

Jest wspaniałą pisarką, kiedy biorę do rąk jej kolejne dzieło wiem, jestem przekonana, że po zakończeniu będę rozpaczała, że to już, tak szybko nastał koniec. I dlaczego tak długo muszę czekać na następną.

Wracając do samej książki. Diabli nadali są wspaniale napisanym kryminałem, który zawiera nie tylko tak charakterystyczny humor Rudnickiej, ale coś jeszcze, co? Tego nie zdradzę, zachowam tajemnicę by każdy potencjalny czytelnik mógł lepiej wczuć się w atmosferę.

Co do samej fabuły. Jak zawsze skrojona na idealną miarę. Nawet gdybym chciała, to nie potrafiłabym się do niczego przyczepić. Bohaterowie nietuzinkowi, każdy wyrazisty i ogrywający mniejsze bądź większe znaczenie w całości utworu. Skoro już jestem przy postaciach, muszę wspomnieć o niektórych.

Monika, miała charakterek, żadna ciapa, żadna ofiara życiowa. Dziewczyna z zasadami potrafiąca tupnąć nóżką kiedy należy. Tatuś i braciszki... Wspaniała mieszanka wybuchowa z ciocią Tereską na czele. Jednak najważniejszy i najbardziej przeze ulubiony to... Diabeł! Pokochałam go z miejsca, nie dlatego, że taką odgrywał rolę, ale za jego genialne relacje z Moniką, za jego podejście do Filipka i Zdziry. Coś przepięknego i no ja kocham tego Faceta! Bardzo kocham. Wpadłam w Diabelskie macki i dobrze mi z tym.

Wątek z morderstwem, szacunek. Tylko Olga Rudnicka z tak poważnej sprawy potrafi zrobić komedię i to jeszcze na najwyższym poziomie. Tutaj nie tyle samo śledztwo wiodło prym, a co innego. Niestety nie mogę zdradzić niczego więcej. Nie odbiorę tej przyjemności innym czytelnikom. Jedno jest pewne. Każdy kto zasiądzie do lektury nie oderwie się zanim nie zakończy. Ja mimo choroby, mimo złego samopoczucia czytałam do rana, co chwila wybuchając śmiechem. I śląc miłosne spojrzenia w stronę wiadomo kogo.

Niestety wszystko co dobre ma swój koniec, gdy dotarłam do ostatniej strony po praz pierwszy od bardzo dawna poczułam smutek. Smutek, że już muszę rozstać się z ludźmi do których zapałałam aż tak wielką sympatią.

Mam nadzieje, że nie ma osoby, która czuje niepewności względem najnowszej pozycji, bo jeżeli tak jest pozbądźcie się ich. Diabli nadali trzeba, po prostu trzeba przeczytać! Jestem zachwycona formą autorki, która umacnia się z każdą kolejną wydaną książką.

Dział: Książki
środa, 14 październik 2015 14:02

Powrót króla

No i nadszedł wreszcie ten dzień, gdy zakończyłam przygodę z jedną z najbardziej znanych serii fantasy na świecie. Tak, przybiłam z J. R. R. Tolkienem mentalną piątkę, gratulując mu solidnego konceptu i tytułu prekursora, a potem odłożyłam jego dzieło na półkę. Niestety, jakkolwiek szanuję pracę profesora, to nie mogę powiedzieć – nawet, gdybym czytała jakiekolwiek książki więcej niż raz – żebym chciała wrócić do tej przygody. Szczerze, to po prostu cieszę się, że mam to już za sobą (z tych samych powodów, o których pisałam w recenzjach poprzednich tomów – to, co zaczął Tolkien inni zdążyli już solidnie udoskonalić).

Trzeci tom najnowszego wydania serii przez Zysk i s-ka, która to niezmiennie szokuje mnie niską ceną (19 złotych za tom, to przecież rozbój artystyczny!), naznaczony jest przyjemną zielenią. Z pewnością ten duet kolorystyczny (czerń i zieleń) najmniej rzuca się w oczy w zestawieniu z poprzednimi tomami, jednak wciąż wypada nieźle. Symbole zawarte na okładce są tym razem zrozumiałe jedynie dla tych, którzy przeczytali powieść, co ma swoje plusy i minusy, ale mi osobiście bardzo się podoba.

Walki na różnych frontach trwają. Z jednej strony połowa Drużyny oraz połączone siły ludzi, krasnoludów, elfów i entów stają najpierw do walki z Sarumanem, a później samym Sauronem; z drugiej Frodo i Sam uparcie zmierzają do Mordoru. Po drodze muszą wywalczyć sobie wolność z niezwykle trudnych i mrocznych spotkań. Czy uda się im zniszczyć Pierścień Jedyny i ostatecznie zakończyć wojnę? Jakie skutki przyniesie wrzucenie artefaktu w ogień?

Będą to niezmiennie akcentować – tłumaczenie Jerzego Łozińskiego w nowej, poprawionej przez wydawnictwo na żądanie czytelników wersji, jest porównywalne, jeżeli nie lepsze w stosunku do tego proponowanego przez Skibniewską. To jakiś dziwaczny mit, że pierwszej z wymienionych wersji „nie da się czytać" (cytat). Mam wrażenie, że większość jego orędowników nawet nie zapoznało się – choćby we fragmentach – z obiema wersjami.

Jeżeli chodzi o samą fabułę, to moje zdanie również nie ewoluowało. Wciąż twierdzę, że główną przyczyną braku silnego zainteresowania akcją jest jej ogólna znajomość. Filmowa adaptacja jest naprawdę tak dalece wierna, poza drobnostkami, że czytelnik niewiele nowego otrzymuje. Jasne, fanatycy serii będą się upierać, że pominięte wątki są istotne w takim stopniu, że bez nich to już nie Tolkien, a jakiś jego ubogi krewny, ale nie znajdą we mnie poplecznika tej tezy. Dla mnie, dramaturgicznie, dynamicznie i logicznie wszystko zostało w ekranizacji zachowane.

A nawet więcej – dopieszczone. Śledzenie bowiem w książce wątku Sama i Froda wprawiało mnie chwilami w swoistego rodzaju zażenowanie. Nie byłam pewna, czy śledzę jeszcze przyjaciół czy już kochanków. Emocjonalności, która odbierała postaciom zdroworozsądkowe podejście, broni co prawda przyjęta konwencja, ale przy ogólnym mroku konceptu jakoś mi ta infantylność przeszkadzała.

Tym, z czego poznania bardzo się cieszę, to bardziej szczegółowe zakończenie, które stanowi rzadkość i we współczesnej literaturze. Bywa najczęściej tak – jeżeli bohater nie zostanie uśmiercony, że nagle zjawia się w domu. Tak, jakby trudy podróży w jedną stronę w drugą już nie obowiązywały. Tutaj jest zupełnie inaczej. Intrygujący dodatek stanowią różnorodne kroniki, pisma i opisy genealogii oraz mapy zawarte na końcu tomu. Brnie się przez to z pewną trudnością, jednak zdecydowanie wzbogacają wykreowany przez Tolkiena świat.

Po zakończeniu serii mam do przekazania potencjalnym czytelnikom tylko jedno – nie bójcie się, Tolkien nie gryzie. Nie słuchajcie malkontentów, którzy boją się upływu czasu i zmian języka, czyniąc z „Władcy pierścieni" swoisty rodzaj wyzwania. To wyzwanie naprawdę przyjemne. Nie gwarantuję, że zakochacie się w tej klasycznej już powieści fantasy, ale z pewnością nie pożałujecie spędzonych z nią chwil. Choćby z powodu finału „Powrotu króla".

Dział: Książki
wtorek, 13 październik 2015 18:58

Mennica

"Mennica" to trzeci, najnowszy tom serii o komisarzu Witczaku. Tym razem bohater "Zasługi nocy" i "Patrona" wraz z dawnymi współpracownikami: Agnieszką Cynowską (Cyną) i Adamem Tymańskim (zwanym Hifem) będzie musiał zmierzyć się z najtrudniejszą sprawą w swojej karierze. W znalezionym przez myśliwskiego psa płytkim grobie spoczywają cztery ciała. Z trzech zostały tylko szkielety, czwarte należy do zaginionej niedawno młodej dziewczyny. Co łączy morderstwa sprzed dziesięciu lat z sympatyczną nastolatką i tytułową Mennicą? Czemu zabójca wrócił po tak długim czasie? Te pytania będzie musiał zadać sobie Krzysztof Witczak. Śledztwa nie ułatwi fakt, że komisarz leczył się psychiatrycznie, a od jakiegoś czasu zaczyna widywać komunikującego się z nim widmowego starca. Ale kto powiedział, że w życiu ma być łatwo...

Pędząca akcja "Mennicy" nie pozwala nam ani na moment odetchnąć. To jest główny atut powieści. Bez zapychaczy, odrywających od fabuły zbędnych opisów (a książka ma ponad czterysta stron) Mateusz M. Lemberg prowadzi nas przez świat pełen przemocy. Ukazuje nieznające litości zorganizowane grupy przestępcze, pozbawionych skrupułów bandziorów i uczciwych, oddanych sprawie, choć czasem też zagubionych i skorumpowanych funkcjonariuszy policji. Nic nie jest czarne ani białe. Wszyscy mają swoje rysy i tajemnice - jak w prawdziwym życiu czasem trudno odróżnić po której stronie barykady kto stoi. Dobry czy zły? W "Mennicy" i realnym świecie te pojęcia przenikają się, często tracąc na znaczeniu. Bo nawet najuczciwszy człowiek ma swoją cenę. A jak wiadomo pieniądze potrafią zepsuć i złamać każdego. Podobnie strach o los bliskich nam osób.

Jednak powieść to nie tylko porwania i strzelaniny. Dzięki doskonale przedstawionym wątkom obyczajowym lepiej poznajemy bohaterów. Zakradamy się do prywatnego życia Cyny, Witczaka, Hifa. Wnikamy głęboko w rozterki i życiowe dylematy. Dzięki temu bardziej rozumiemy ich wybory i sposób działania. I co tu dużo mówić, powieść też wiele na tym zyskuje. Policjanci na naszych oczach ożywają. Z papierowych, stworzonych w głowie pisarza postaci, przemieniają się w żywych, oddychających i posiadających własne cele i dążenia ludzi. A my, chcąc nie chcąc, zaczynamy im kibicować, oceniać, bać się o ich los. To znaczy, że spełnili swoją rolę, wyszli poza karty powieści, nabrali czterech wymiarów, a to jest chyba celem tworzenia postaci. Lembergowi udało się to znakomicie. Co ważne, swoich bohaterów przedstawił w wyważony, mądry sposób. Wystarczająco by ukazać sedno, ale nie na tyle aby wejściem w psychologię postaci zanudzić czytelnika.

W "Mennicy" coś jeszcze zwróciło moją uwagę. Autor często wykorzystuje nawiązania popkulturowe czym, przyznam się, mnie kupił. Zarówno muzyczne, książkowe jak i filmowe. Przewija się "Obcy", "Szklana pułapka" a finał przywodził mi chwilami na myśl pamiętną scenę z "Kill Billa" i powieść "Cujo" Stephena Kinga. Kto czytał już "Mennicę" i oglądał film Tarantino, będzie wiedział o co chodzi. Oczywiście tego jest o wiele więcej, jednak nie będę psuł wam przyjemności, jaką niewątpliwie jest wyłapywanie tego typu "smaczków".

Podsumowując, "Mennica" to udany kryminał, pełen napięcia, zwrotów akcji i dobrze uknutej, przemyślanej intrygi z masą charakterystycznych, niesztampowych bohaterów. Wszystko trzyma się kupy a finał nie rozczarowuje. "Mennica" posiada wszystkie cechy jakie powinna mieć powieść tego gatunku. To doskonała pozycja, która zasługuje na uznanie, i to nie tylko w kraju, bo mam nadzieję, że po Katarzynach Puzyńskiej i Bondzie, Mateusz M. Lemberg będzie kolejnym eksportowym hitem polskiego kryminału. Tego autorowi życzę, a tym, którzy nie zapoznali się jeszcze z najnowszą powieścią Lemberga serdecznie polecam. Sięgnijcie po "Mennicę", naprawdę warto! Ja swój egzemplarz odkładam na półkę gdzie obok "Zasługi nocy" i "Patrona" czekać będzie cierpliwie na kolejną powieść Mateusza Lemberga. Podobnie ja, może nie aż tak cierpliwie.

Dział: Książki
środa, 07 październik 2015 16:34

Pół świata

Ach długo musiało czekać na swoją kolej „Pół świata" Joe Abercrombiego na recenzenckim stosiku. Patrzyłam nań tęsknie i za każdym razem, gdy zbliżałam się do nagromadzonej literatury, walczyłam z sobą by nie zignorować kolejności i nie sięgnąć po drugi tom „Morza Drzazg". Cierpliwość jednak bardzo się opłaciła. Smak długo wyczekiwanej kontynuacji okazał się dużo bogatszy i uzależniający, niż mogłam to sobie wyobrazić.

Okładka „Połowy świata" jest zdecydowanie bardziej niepokojąca, niż ta „Połowy króla". Poprzedni chłód i surowość krajobrazu zastąpiło wrażenie zagrożenia. Fala, której grzbiet jeży się ostrzami to wyraźny sygnał nadciągających bitew i spotkań na ubitej ziemi, a przy tym – od samej strony wizualnej – niezwykle hipnotyzujący i niestandardowy. Wykorzystanie dwóch faktur okładki (lśniącej i gładkiej) daje wrażenie trójwymiarowości, budząc podświadomą obawę o skaleczenie się orężem. Przynajmniej tym, którzy pozwalają czasami pohasać swojej wyobraźni.

Najwyższy Król ma się czego obawiać. Pamiętający dawne słowa przysięgi Ojciec Yarvi, minister Gettlandu, gotowy jest przemierzyć cały świat, byle zjednoczyć armię dość potężną by stawić czoła jego tyranii. Jak jednak powiadają: silniejszego nie da się pokonać siłą. Wykorzystując w swoich rozgrywkach przeszłe znajomości, mając świadomość wad i zalet swoich wrogów oraz układając plan, w który angażuje niepozorną choć waleczną dziewczynkę-morderczynię, Zadrę, oraz wojownika-orędownika pokoju, Branda, Yarvi rozmyślnie rozkłada figury. Tylko czy wszyscy będą chcieli podążać wyznaczonymi przezeń ścieżkami?

Kto przyzwyczaił się do serii, w których kolejny tom zaczyna się tam, gdzie skończył poprzedni, może się srogo zdziwić otwierając „Pół świata", drugi tom „Morza Drzazg". Joe Abercrombie stawia bowiem wyraźnie na proces przemian i dojrzewania, a ten w przypadku Yarviego już się skończył. Kiedyś młody, okaleczony i życiowo nieprzygotowany pretendent do tronu stał się przebiegłym ministrem poważanym i traktowanym z pełną szacunku dozą nieufności. Jego miejsce zajęła jednak postać nie mniej nieprzeciętna i charakterystyczna.

Zadra Bathu jako dziewczyna-wojownik, dopiero dojrzewająca i odkrywająca świat, to solidny powiew świeżości. Podobnie zresztą jak Brand, który poświęcając wszystko by zostać wojownikiem, brzydzi się zabijaniem. Nie da się nie mówić o pewnym jakościowym skoku, jeżeli chodzi o kształtowanie nowych bohaterów. W przeciwieństwie do młodego Yarviego z „Połowy króla", Zadra i Brand to postaci, z którymi bardzo łatwo się utożsamić i odnaleźć uniwersalne życiowe prawdy – o poszukiwaniu własnej drogi, cudzych oczekiwaniach, własnych pragnieniach i pierwszych uczuciach. Sam Yarvi, w nowej wersji, także sporo zyskał. Osobiście zazdroszczę mu przebiegłości i umiejętności planowania.

Teoretycznie „Pół świata" to kontynuacja „Połowy króla" świat jest przecież ten sam, bohaterowie po części również i ogólna motywacja fabularna (zemsta, zemsta, zemsta!) także się nie zmieniła. Jednak wysunięcie na pierwszy plan nowych postaci sprawia, że ma się mgliste wrażenie śledzenia jakiegoś rodzaju rebootu albo sequela. Co więcej, zamiast z czasem zniknąć, pogłębia się aż do ostatniej strony. Fani nastrojowości poprzedniej odsłony „Morza Drzazg" mimo wszystko nie powinni być jednak zawiedzeni. Najważniejsze bowiem elementy kreacji świata przedstawionego zostały zachowane. Polityczne intrygi, tajemnicze ruiny, wszechobecne knowania i spiski oraz bardzo barwny język.

Barwny i specyficzny o dość jasno ukierunkowanym odbiorcy. Nagromadzenie wulgaryzmów (żadnych siarczystych), pyskatych odzywek i obraźliwych kombinacji w połączeniu z dominacją męskich bohaterów i pewną maskulinizacją postaci kobiecych sprawia, że lektura wydaje się być przeznaczona raczej dla czytelnika niż czytelniczki. Opisy wciąż są raczej surowe (chociaż byłam też pod wrażeniem niemal subtelnych przywołań obrazów związanych z emocjami bohaterów), a akcja toczy się gładko i bardzo szybko. To, czego autor ochoty opisywać nie ma (np. powrotu z wyprawy) po prostu pomija. Jakkolwiek Abercrombie podobnie jak Tolkien postawił na drogę, to u tego pierwszego jest ona zdecydowanie mniej szczegółowa. Jak dla mnie, to wielki plus.

Lekturę zakończyłam po części szczęśliwa – że wreszcie miałam szansę się za nią wziąć – a po części smutna – obawiając się, że kolejny tom przyniesie kolejnych bohaterów. Związałam się emocjonalnie z Zadrą i Brandem oraz ich dziwaczną relacją. Chciałabym móc śledzić ich z podobną dokładnością w następnym tomie, a obawiam się, że nie będzie to możliwe. Chociaż kto wie? Jak widać Abercrombie potrafi przecież zaskakiwać.Tymczasem pozostaje mi tylko czekać i rozmyślać nad knowaniami Ojca Yarviego. Jestem pewna, że ukrył coś między wierszami.

Dział: Książki
środa, 30 wrzesień 2015 17:35

"Keller" - już w październiku

Już 21 października nakładem wydawnictwa Czwarta Strona ukaże się najnowsza książka z gatunku science fiction. "Keller" Marcina Jamiołkowskiego ukaże się miedzy innymi pod medialnym patronatem Secretum.

Dział: Patronaty
środa, 23 wrzesień 2015 12:48

Agenda 21

Świat osiemnastoletniej Emmeline wyznaczają mury jej Mieszkalnika, a wypełnia go obowiązek wyprodukowania codziennej dawki energii na desce energetycznej i uczestnictwa w Zebraniach Uświadomienia. Nie wie, co to wolność, możliwość wyboru i wiara, a opowieści matki o „dawnych czasach" i świecie zwanym Ameryką są dla niej zbiorem zakazanych baśni. Do czasu.

Agenda 21 przedstawia przerażającą, totalitarną wizję przyszłości, w której ludzie stłoczeni w niewielkich Wspólnotach, zostają pozbawieni wszelkich praw, nawet tych elementarnych, jak prawo wyboru partnera i możliwości wychowania własnego dziecka. Nadrzędne wytyczne wymagają od nich jedynie produkowania energii oraz rozmnażania, przy czym dzieci odbierane są matkom natychmiast po porodzie i umieszczane w tzw. dziecięcych Wioskach. Niewiele więc różni się to od warunków życia zwierząt na współczesnych hodowlach i fermach.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest wdrożenie przed laty dyrektyw, których głównym celem było ograniczenie wpływu człowieka na środowisko naturalne, a ostatecznym celem – cofnięcie szkód wyrządzonych przez minione stulecia. Krok po kroku zaawansowana ludzka cywilizacja cofała się w kierunku stadium, w którym człowiek miał minimalny wpływ na przyrodę, ale jednocześnie został od niej całkowicie odseparowany.

Autorką książki jest Harriet Parke, jeden z niewielu ghost writerów, wymienionych z nazwiska na okładce napisanych przez nich książek. Gdyby historia ta ukazała się tylko jako jej powieść, byłaby po prostu jedną z wielu dystopii, tak popularnych w ostatnim czasie. Agenda 21 to jej powieściowy debiut, co można dostrzec w niektórych rozwiązaniach fabularnych oraz sposobie przedstawienia postaci, ale w ogólnym rozrachunku można orzec, że jest to debiut udany. Historia płynie wartko, ma swoje logiczne uzasadnienie i – mimo pewnych niedociągnięć – wciąga.

Jednak odbiór powieści, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, zmienia się diametralnie za sprawą drugiego nazwiska, które widnieje na okładce. Glenn Beck, raczej nieznany po tej stronie Atlantyku, wzbudza za oceanem wiele kontrowersji. Znany jest z radykalnych politycznych przekonań, a za sprawą dołączonego posłowia jego autorstwa, książka nabiera mocno politycznego wydźwięku i staje się swoistym manifestem przeciwko wdrożeniu w życie tytułowej Agendy 21.

O istnieniu Agendy 21, wstyd się przyznać, dowiedziałam się dopiero za sprawą niniejszej powieści. To przygotowany przez ONZ program dotyczący zrównoważonego rozwoju ludzkości i ochrony zasobów środowiska naturalnego, zaakceptowany przez ponad sto państw już w 1992 roku. Glenn Beck postrzega jej założenia jako pierwszy krok do sprawowania kontroli nad społeczeństwem, bowiem wdrożenie w życie większości jej założeń wymaga przede wszystkim monitorowania niemal wszystkich aspektów ludzkiej działalności. Z tego względu przez wielu krytykowany jest jako propagator teorii spiskowych, choć muszę przyznać, że swoje wywody potrafi ubrać w naprawdę przekonujące argumenty. Czy się z nim zgodzimy, to już zupełnie odmienna, całkiem indywidualna kwestia.

Podsumowując, Agenda 21 przedstawia szokującą wizja świata, w którym ekologia staje się źródłem zła i upadku człowieczeństwa. Można odczytywać ją dwojako – zarówno jako dystopijną, fikcyjną wizję przyszłości, jak i przestrogę przed bezmyślnym wdrażaniem niebezpiecznych w skutkach dyrektyw polityczno-ekonomicznych. Jednak niezależnie od tego, czy uwierzymy w teorię spiskową otaczającą rzeczywistą Agendę 21, warto sprawdzić, jak mógłby wyglądać świat, gdyby jej najbardziej radykalne założenia zostały wprowadzone w życie.

Dział: Książki
piątek, 18 wrzesień 2015 13:31

Plaga samobójców

Zaczęło się od młodej osoby, który postanowiła się zabić. Nie była jednak wyjątkiem- jej śladem ruszyli inni, przyjaciele, ukochani i całkiem nieznajome osoby. Wskaźnik samobójstw wśród młodzieży rósł w zastraszającym tempie, aż przerażone głosy zaczęły mówić o... epidemii. Pladze samobójców. Strach padł na cały świat, zaś rodzice w trosce o swoje ukochane pociechy poczęli pilnie przyglądać się ich gestom, relacjom z innymi, przysłuchiwać słowom. Jedynym właściwym wyjściem był Program. Młodzi, którzy załamywali się, zostali wysyłani do specjalnego ośrodka, gdzie w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego usuwano im zagrażające ich spokojnej egzystencji wspomnienia. Byli puści, wydrążeni, ponoć bezpieczni. A nie wszyscy chcieli pozbyć się tego, co dla nich najważniejsze...

Sloane każdego dnia walczy, by utrzymać na twarzy maskę, chroniącą ją przed troską rodziców. Od czasu samobójstwa jej brata, Brady'ego, dziewczyna musi kryć prawdziwe uczucia za fasadą kłamstwa. Nie chce zostać odesłana, nie chce zostawić ukochanego Jamesa samego. Tylko wsparcie chłopaka pomaga jej przetrwać każdy kolejny dzień. Do czasu...

Jakiś czas temu po raz pierwszy o moje uszy obił się intrygujący tytuł Plaga samobójców. Można by rzec, iż depresja, a często w następstwie także odbieranie sobie życia stało się chorobą współczesności, dotykającą coraz liczniejsze grupy, niezależnie, czy chodzi o młodzież, czy osoby starsze. Temat więc jak najbardziej aktualny, pozostało tylko jedno pytanie- jak poradzi sobie autorka?

Wiecie, przeraził mnie świat tak skrzętnie nakreślony przez panią Young. Z jednej strony nikt nie może być pewien, że następnego dnia w szkole spotka swojego przyjaciela (w każdej chwili może albo się zabić, albo zostać oznakowany przez agentów jako osoba zarażona, co skutkuje natychmiastowym odesłaniem do ośrodka), z drugiej zaś ochrona jest tak intensywna, młodzież musi tak bardzo starać się nic po sobie nie pokazać, że to musi być niezwykle bolesne. Każda łza może zaprowadzić ich prostą drogą ku Programowi, nawet, jeśli to tylko krótki wyraz smutku. Życie zamienia się w egzystencję, gdy nie możesz znaleźć ujścia dla emocji. Może to właśnie odgórny nacisk cudownego Programu sprawił, że krwawa fala nadal zbierała żniwo? Kto wie...

A życie bez wspomnień? Wykasowanie wszelkich złych, a nawet dobrych momentów to dopiero okrutne rozwiązanie. I nie dziwi już to, jak często Sloane zastanawia się, kim była PRZED. Wyleczeni zamieniają się w armię na siłę uszczęśliwionych robotów. Jeden plus całej sytuacji- wciąż żyją. W tym akurat leczenie zyskuje pozytywne efekty.

Oczywiście spotykamy się także z wątkiem miłosnym, ba, uczuciowym trójkątem. Czy główna bohaterka wybierze dawną miłość, Jamesa, czy może da się skusić mrocznemu spojrzeniu niejakiego Realma? Choć takie miłosne trio już mi się przejadło, to w tym wypadku zupełnie mi nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że Sloane jest osobą pewną tego, co czuje. Nie kokietuje każdego napotkanego na swej drodze mężczyzny. Dzięki tej damskiej postaci możemy poczuć całą gamę uczuć- począwszy od rozpaczy, poprzez miłość, aż do niekontrolowanej wściekłości. Sloane żyje, a za jej sprawą żyje cała książka. Ciężko oderwać się od tej historii, los rzuca bohaterom coraz to większe kłody pod nogi, a oni niczym niezrażeni, trzymający się mocno za ręce, twardo kroczą przed siebie. Chcą wolności, chcą znowu czuć, a tylko zbuntowanie się przeciwko nowym prawom może pomóc im uwolnić się z siatki kłamstw, oplątanej wokół społeczeństwa.

Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy i mam nadzieję, że dowiem się, co obudziło do życia plagę samobójców. Sięgnijcie, bo warto!

 

Dział: Książki
piątek, 18 wrzesień 2015 13:14

"Dzień 21" już niebawem!

Druga część Misji 100, która zainspirowała twórców popularnego serialu The 100. Premiera już 7 października!

Dział: Książki

20 listopada na ekrany polskich kin wejdzie ostatnia odsłona "Igrzysk Śmierci". W internecie możemy zapoznać się z kolejnym zwiastunem produkcji.

Dział: Kino