Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i s ka
Waleczna czarownica
To było nieuniknione. Pokonanie czarownicy spowodowało, że trwająca od pięciuset lat klątwa, została zdjęta. Tym samym trolle uwięzione w mieście pod górą, zyskały możliwość przejścia do ludzkiego miasta, Trianon. Ludziom grozi wielkie niebezpieczeństwo, bo nie wszystkie trolle są przyjaźnie nastawione. Przed Cecile, Tristanem i ich przyjaciółmi trudne zadanie. Wygranie wojny z jak najmniejszą szkodą dla obu ras.
Tak w skrócie przedstawia się fabuła trzeciego i ostatniego tomu serii Klątwa autorstwa Danielle L. Jensen. Autorce udało się wykreować fantastyczny świat, w którym realizm świata ludzi i magia trolli oraz elfów przenikają się, tworząc bardzo ciekawe połączenie. Związanie małżeństwem śmiertelnej dziewczyny i księcia trolli nie tylko zaowocowało rewolucją w obu światach, ale też zmieniło wszystko we wzajemnym postrzeganiu się obydwu nacji.
Trzeci tom jest utrzymany w poważnym tonie. Zabicie Anushki, czarownicy, która obłożyła miasto trolli klątwą, zapoczątkowało serię dramatycznych wydarzeń. To że trolle weszły do miasta ludzi, to jeszcze nic. Dużo gorszy jest fakt, że zaprzysięgły wróg Tristana i Cecile planuje zniewolić ludzi i za ich pomocą zdobyć panowanie nad oboma światami. Angouleme z pomocą Lessy oraz chorego psychicznie księcia Rolanda wydaje się praktycznie niepokonany. Co mogą zrobić Cecile i Tristan mając do pomocy niemagicznych ludzi? Przegrana sprawa. A może jednak nie?
Choć wątek romansowy został tutaj bardzo fajnie poprowadzony, Tristan i Cecile nie mają czasu na amory. Przez większość czasu działają oddzielnie, dzięki czemu widać wyraźnie, jak dużą przemianę przeszli. Cecile z nieśmiałej dziewczyny z talentem wokalnym, przeistoczyła się w potężną i nie bojącą się ryzyka czarownicę, a Tristan zmienił się z samolubnego księcia we władcę, któremu leży na sercu dobro zarówno trolli, jak i ludzi. Równie ciekawe i barwne są postaci drugiego planu: honorowy Marc, zżyte ze sobą mocno bliźnięta Vincent i Victoria oraz przyjaciele Cecile, Chris i Sabine.
Finałowe rozdziały powieści przyniosły mi kilka zdumiewających momentów i muszę przyznać, że autorka po raz kolejny bardzo miło mnie zaskoczyła, zakończyła bowiem swoją trylogię w ciekawy sposób, bez zbędnej ckliwości.
Trylogię Klątwa powinien przeczytać każdy, kto mieni się fanem fantasy. Jeśli zastanawiacie się, co wspólnego mają trolle i elfy, do czego przydaje się żelazo we krwi i po prostu lubicie dobre historie przygodowe z intrygą, romansem i wojaczką, to trzytomowa Klątwa Danielle L. Jensen jest idealną dla Was lekturą.
Polecam!
Rozjemca
Brandon Sanderson, twórca takich bestsellerowych serii jak „Z Archium Burzowego Światła” czy też „Ostatnie Imperium”, tym razem częstuje nas pierwszym tomem kolejnej serii „Siewca wojny”.
„Rozjemca” to historia dwóch sióstr-księżniczek, które poprzez dziwny zbieg okoliczności i wybory swego ojca – króla Idris, trafiają do do T-Telir. Miasto to, stanowiące stolicę wielkiego państwa Hallandren, miasto tysiąca kolorów, jest wszystkim czego Vivienne nienawidzi, a Siri brakuje. Obie stają się jego częścią, z własnej woli lub poprzez skomplikowane układy polityczne. Obie jednak na swój własny sposób próbują zapobiec nadciągającej wojnie między Hallandren a Idris. Temu wszystkiemu, jakby zupełnie biernie i spod wpół przymkniętych oczu przyglądają się mieszkańcy zupełnie nieważnej i mało znaczącej prowincji Pahn Kahl, Bogowie nie mający pozornie pojęcia o polityce i potężni Rozbudzający, mający swoje własne tajemnice.
Cechą charakterystyczną powieści Sandersona jest niezwykły, kreowany przez niego świat. Każdy z nich ma swoją historię, religię, układy poliltyczne i dziwne rodzaje magii. Świat przedstawiony w „Rozjemcy” dzieli się na wyznawców Austre (Idris) oraz wyznawców Króla-Boga (Hallandren). Ci pierwsi nie korzystają z magii, a ich świat jest wręcz fizycznie pozbawiony kolorów w każdej dziedzinie życia, które może wydawać się wręcz ascetyczne w swoich zakazach i prawach. Mieszkańcy Hallandren prowadzą, w oczach przybyszów z Idris, wręcz rozpustny tryb życia korzystając z kolorów, magii i czcząc bałwochwalczo swego króla-tyrana i wątpliwego pochodzenia Bogów. Mimo ogromnych różnic, oba kraje są nad wyraz ciekawe, barwnie opisane, przemyślane w każdym szczególe. Dopracowany plan T’Telir, zawarty w formie mapy na początku książki pozwala śledzić poczynania naszych bohaterek, a szczegółowe, jednak nie rozwlekłe i nudne opisy poszczególnych miejsc, pomagają dokładnie zorientować się w topografii miasta, co w trakcie lektury bywa bardzo pomocne. Świat poza T’Telir i dookoła niego jest w opisach jedynie naszkicowany, jednak mimo tego daje nam doskonały obraz całości. Wydaje się, jakby wszystko tu było na swoim miejscu, idealnie do siebie pasowało. Ma się wręcz wrażenie, jakby Sanderson nie opisywał świata fikcyjnego, tylko jedno z odwiedzonych przez siebie miejsc na naszym globie.
Jednym z najciekawszych elementów powieści Sandersona jest to, że potrafi, w sposób jakby naturalny, nadać pospolitym rzeczom przymiot narzędzia magii. W opisywanej przeze mnie powieści, do ożywiania, pobudzania i wykorzystywania w swoim celu przedmiotów nieożywionych używa się... oddechów. Przyznaję, że pomysł ten mnie zachwycił, gdyż coś tak pospolitego, coś na co nie zwracamy szczególnej uwagi, tutaj stało się powodem konfliktów, różnic społecznych i podstaw religii. Sposoby wykorzystania, pozyskiwania i przekazywania Biochromatycznych Oddechów zostały dopracowane ze szczególną dbałością, łącznie z przedstawieniem i wyjaśnieniem poszczególnych wywyższeń oraz możliwości z tego płynących. Stanowi to o ogromnej wyobraźni autora i niesamowitym wręcz przygotowaniu się do opowiedzenia tej historii.
Z równą szczegółowością są dopracowane pojawiające się w książce postacie. Są naturalne, wiarygodne i zaskakujące. Ich historie, tajemnice i poczynania śledzi się z zapartym tchem. Wielokrotnie nas rozśmieszą, wzruszą, zdenerwują lub niesamowicie zaskoczą. Nie są płaskie, ich cech nie poznajemy od razu, widać jak ewoluują w trakcie fabuły, zmieniają się, często okłamując nas lub siebie samych. Bohaterowie są popropstu... ludzccy! Mają skomplikowane charaktery, konkretne cechy wiodące. Mają wątpliwości, mają swoje cele, mylą się i potykają. Żadna z przedstawionych postaci nie jest idealna, za to każda wzbudza w czytelniku jakieś emocje.
Fabuła powieści jest bardzo skomplikowana, co czyni ją niezwykle ciekawą. Wydarzenia następują tu jedno po drugim, zmieniając całą historię w niesamowicie szybkim tempie. Akcja jest wartka, momentami jakby zwalnia tylko po to, żeby po kilku stronach ruszyć z kopyta w zupełnie inną stronę. Nie da się przewidzieć kolejnych losów bohaterów, nic w tej opowieści nie jest oczywiste. Przyjemny w odbiorze, prosty język pozwala się skupić na wydarzeniach i przygodach. Początkowo niezależne historie bohaterów, po jakimś czasie wiążą się ze sobą, splatają, komplikując lub wyjaśniając pewne aspekty historii. Sanderson trzyma czytelnika w ciągłym napięciu, nie podając konkretnych rozwiązań, nie wyjaśniając wszystkich faktów, milcząc często na tematy, o które czytelnik jakby mimo chodem chciałby zapytać. Są takie momenty w tej powieści, że czytelnik ma wrażenie, że już za chwilę, już za kilka stron coś się wyjaśni, coś będzie wiadomo. Jednak Sanderson bardzo umiejętnie pokazuje czytelnikowi figę z makiem i zmienia zupełnie czas, miejsce i bohaterów. Trzeba w tym miejscu nadmienić, że historie bohaterów toczą się najczęściej równolegle do siebie, nie zawsze mając ze sobą oczywisty związek. Każdy rozdział dotyczy innych postaci, czasem dziejąc się wcześniej lub później niż historia z poprzedniego rozdziału. Mogłoby się wydawać, że wprowadzi to do historii chaos, lecz jest to mylne wrażenie. Wszystko to ma przysłowiowe „ręce i nogi”, nie da się w tej historii pogubić. Tym bardziej, że fabuła jest dopracowana w każdym szczególe, nie ma żadnych nieścisłości i niedociągnięć.
Tej książki się nie czyta, ją się pochłania. Gdy już się zasiądzie z „Rozjemcą” w ręku, trzeba się liczyć z tym, że nagle umyka nam kilka godzin życia. Naprawdę ciężko jest się od niej oderwać. Sanderson w sposób wręcz mistrzowski wciąga czytelnika w historię, sprawia że ma się wrażenie, jakby los bohaterów stał się naszym własnym, jakbyśmy to my walczyli o życie, a przyszłość całych królestw zależała od tego, co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Co ważne, pisarz porusza bardzo uniwersalne tematy takie jak wojna, śliskie ułady politycze czy religia. Robi to jednak pod przykrywką powieści fantastycznej, przez co czytelnik dopiero po lekturze zdaje sobie sprawę, że równie dobrze powieść ta mogłaby być dokumentem. Sanderson potrafi w bardzo obrazowy sposób pokazać do czego prowadzi żądza władzy i jak często się mylimy, myśląc o sobie jako o tych lepszych, tylko dlatego, że wyznajemy inną wiarę niż „oni”. Jest to powieść, która pokazuje, jak wiele zależy od zrozumienia drugiej strony konfliktu, jak często niewiedza prowadzi do nienawiści, a ślepa wiara do zaściankowości.
Dla fanów twórczości Sandersona jest to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze do czynienia z geniuszem tego pisarza, jest to idealna pozycja do rozpoczęcia cudownej drogi po światach przez niego stworzonych.
"Historia naturalna smoków" - Marie Brennan
Wydawnictwo ZYSK I SK-A jeszcze nie podało daty premiery, ale seria zapowiada się bardzo ciekawie.
Cały świat, od Scirlandii do najdalszych krańców Erigi, zna lady Izabelę Trent jako najwybitniejszą na świecie specjalistkę od smoków. Ta niezwykła kobieta wyprowadziła naukę o smokach z mglistych cieni mitów i nieporozumień w krąg światła współczesnej nauki. Zanim jednak lady Trent stała się sławną osobą, jaką dziś znamy, była pogrążoną w książkach młodą kobietą, dzięki swemu zamiłowaniu do nauki, historii naturalnej i tak, smoków, czym przeciwstawiła się sztywnym konwencjom swoich czasów.
Oto wreszcie, spisana jej własnymi słowami, prawdziwa historia kobiety o duszy pioniera, która zaryzykowała swoją reputację, życiowe perspektywy i wątłe ciało, aby zaspokoić naukową ciekawość. Jest to opowieść o tym, jak pomimo swych godnych pożałowania dziwactw poszukiwała prawdziwej miłości i szczęścia, oraz o jej ekscytującej wyprawie w niebezpieczne góry Wystrany, gdzie dokonała pierwszego z wielu historycznych odkryć, które mogły zmienić świat na zawsze.
W górach szaleństwa i inne opowieści H.P. Lovecraft
Już dzisiaj premiera nowego, pięknego wydania, które ukazało się nakładem wydawnictwa Zysk i-ska!
Tchnące niesamowitością najlepsze utwory Lovecrafta współtworzą kanon współczesnej literatury grozy. Dzieła „dżentelmena z Providence”, jak nazywano pisarza, stanowiły inspirację dla tak głośnych autorów horrorów jak Stephen King, Anne Rice czy Clive Barker. Doprowadzając do perfekcji swój styl, cyzelował w opowiadaniach gotycki klimat niezwykłości od tych najwcześniejszych aż po najsłynniejsze z cyklu mitów Cthulhu. Niniejszy tom zawiera najbardziej reprezentatywne powieści i opowiadania wybrane z niezwykle bogatego dorobku mistrza makabry, zarówno te wykorzystujące poetykę sennych koszmarów, jak i opisujące równie przerażającą jawę. „Lovecraft ukazuje zniewalające wizje koszmarnej grozy, przeklętych światów i demonów podświadomości, jakich nikt przed nim nie odważył się nawet nazwać”.
John Carpenter, reżyser Halloween, Mgły, Ucieczki z Nowego Jorku oraz W paszczy szaleństwa
Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz
Początek roku w wydawnictwie Vesper nie będzie obfitował w spektakularne premiery, ale wydawnicwo postanowiło odświeżyć jeden z tytułów naszej serii Klasycznej Literatury Grozy i zgodnie z licznymi prośbami i sugestiami - wydać go w twardej, kolekcjonerskiej oprawie. Jest to "Frankenstein" Marry Shelley, wraz z dodatkami w postaci klasycznych nowel: "Pogrzeb" George’a Gordona Byrona i "Wampir" Johna W. Polidoriego oraz opowiastek niesamowitych Percy’ego Shelleya. Dzieła te powstały - podobnie jak "Frankenstein" - jako pokłosie pewnego słynnego literackiego wieczoru, o którym szerzej napisał w posłowiu do książki Maciej Płaza, odpowiadający jednocześnie za nowy, doskonały przekład całości. Książkę uzupełniają klimatyczne drzeworyty Lynda Warda. W skrócie - klasyka w najlepszym wydaniu, czyli coś do czego wydawnictwo Vesper powoli przyzwyczaja wielbicieli klasycznych powieści grozy.
Thor Gromowładny #02: Boża bomba
Poprzedni tom „Thora Gromowładnego”, który prezentował pięć pierwszych zeszytów z oryginalnej serii, wzbudził nie tylko moją ciekawość świetnie napisaną historią Asgardczyka i jego odwiecznej walki z bogobójcą Gorrem. Scenarzysta Jason Aaron rozbudził apetyt wielu czytelników. Czy udało mu się go zaspokoić w drugim tomie?
Album otwiera historia Gorra. Z tej retrospekcji czytelnicy w końcu mają okazję dowiedzieć się kim jest bogobójca, jaka rodzinna tragedia go spotkała oraz co najważniejsze – jak uzyskał swoją wyjątkową moc unicestwiania wszelkich bóstw. W zeszycie tym Gorr przedstawiony jest jako postać wręcz tragiczna. Wielkie nieszczęście jakie spotyka jego rodzinę ma istotny wpływ na jego charakter i rozbudza w nim chęć zemsty. Rozdział ten spaja w całość historię, wyjaśnia wiele czytelnikowi i pozwala zrozumieć tą ciekawą postać.
W dalszej części albumu poznajemy misterny plan Gorra. Na rodzimej planecie od dziewięciu stuleci bogobójca buduje niezwykłą broń. Tytułowa boża bomba po detonacji ma wyeliminować z całego wszechświata i dodatkowo ze wszystkich linii czasowych wszelkiego rodzaju bóstwa. Jak dla ironii, do jej budowy wykorzystywane są zniewolone przyszłe ofiary tej broni. Wśród nich jest m.in. młody Thor z przeszłości, któremu jednak udaje się ostatecznie wydostać z opresji. Dołącza on do Thora Avengersa i Thora Wszechojca, którzy wyruszyli z Asgardu na wojnę z Gorrem. Synowie Odyna z trzech różnych linii czasowych są świadomi tego, iż dopiero łącząc swoje siły będą mogli pokonać bezwzględnego bogobójcę.
Kontynuacja „Thora Gromowładnego” nadal trzyma wysoki poziom nie tylko pod względem fabuły, ale również grafiki. Warto dodać, iż w tym albumie do duetu Aaron-Ribic dołącza rysownik Butch Guice. To on zilustrował zeszyt przedstawiający historię Gorra. Szczerze jednak jego kreska znacznie odbiega jakościowo od chorwackiego autora pozostałych zeszytów. Przez to retrospekcyjna część wydaje się być najsłabszym rozdziałem komiksu.
Esad Ribic ponownie wykonał kawał dobrej roboty. Wspomagany tym razem przez Jacksona Guice’a po raz kolejny zbudował niesamowity klimat albumu. Panowie świetnie oddali dynamikę i brutalność scen akcji. Mistrzowsko prezentują się kosmiczne scenerie czy wszelkie detale. Ribic udowodnił iż jest prawie bezkonkurencyjny w oddawaniu szczegółów anatomii postaci. Ponownie użyję porównania, iż przedstawiona muskulatura Thora przywodzi na myśl zdjęcia Schwarzeneggera z jego czasów największej filmowej popularności.
„Boża bomba” to album równie dobrze opowiedziany co narysowany. Aaron umiejętnie skacze między różnymi planami czasowymi. Unika wszelkich pułapek i paradoksów związanych z podróżami w czasie, dzięki czemu czytelnik nie czuje swoistego zmęczenia. Na plus zasługują również dowcipne dialogi (szczególnie pomiędzy Thorami) i cięty język bohaterów. Autor w tych ostatnich zeszytach postawił głównie na widowiskowe pojedynki. Brakuje tutaj tej gęstej atmosfery i mrocznej otoczki, która charakteryzowała „Bogobójcę”. Ta zmiana stylu sprawia jednak, iż komiks jest lżejszy w odbiorze aniżeli część pierwsza.
Podsumowując „Boża bomba” jako kontynuacja przygód Thora Gromowładnego trzyma nadal wysoki poziom. Aaron w przyzwoity sposób domyka rozpoczętą historię z Gorrem Bogobójcą. Album urzeka również pod kątem wizualnym. Choć zapewne każdy znajdzie w tym komiksie małe minusy, są one spokojnie do przejścia i nie psują odbioru. Nadal podtrzymuję swoją opinię, iż jest to jedna z najlepszych serii, która ukazała się w ramach cyklu Marvel Now. Dodam, iż obowiązkiem każdego fana historii obrazkowych o superbohaterach jest zapoznanie się z tym albumem i posiadanie go w swojej kolekcji.
Czarny Klucz
„Czarny Klucz” to już trzeci, a zarazem ostatni tom cyklu „Klejnot” spod pióra Amy Ewing. Czy Violet uda się poprowadzić Palladynki ku zwycięstwu, a jednocześnie ocalić życie porwanej przez diuszesę, młodszej siostry?
Ani Violet ani Ash nie mogą usiedzieć w miejscu. Marzą o tym by wyrwać się z bezpiecznego schronienia Białej Róży i wyruszyć do walki. Gdy dziewczyna dowiaduje się, że jej siostrze grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, przy pomocy augurii zmienia wygląd swojej twarzy i udaje się jako dwórka do pałacu diuszesy. Ash, wykorzystując jej nieobecność, postanawia zwerbować do grupy rebeliantów Towarzyszy, którzy i tak nie mają w życiu już nic do stracenia.
Przyznam, że bardzo niecierpliwie wyczekiwałam ostatniego tomu trylogii, ale kiedy już mogłam go przeczytać, to przeszedł bez echa. „Czarny Klucz” to dobre, pełne i ciekawe zakończenie powieści, ale brakuje mu emocji z pierwszej części, powiewu świeżości i zaskakujących zwrotów akcji.
Właściwie to chyba najbardziej do gustu przypadł mi fakt, że diuszesa nareszcie zyskała motyw swojego postępowania, dzięki czemu stała się mniej surrealistyczna, ale wolałabym, żeby jednak ostatecznie arystokracja Klejnotu dowiedziała się jak to jest być ludźmi. Zabrakło również wyjaśnienia, skąd się na tej wyspie w ogóle wzięli i irytujący jest też powiązany z tym, niezamknięty, logiczny wątek - bo skoro się już tam pojawili, to musieli mieć jakieś korzenie, stać się kolonią, a gdyby tak było to przecież powinni mieć kontakt ze światem zewnętrznym, który przecież może mieć całkiem liczną i silną armię… Kto odpuściłby sobie lekką ręką taką miodem i mlekiem płynącą kolonię z darmową siłą roboczą na dokładkę? Podsumowując „Klejnot” jest moim zdaniem zbyt hermetyczny (zamknięty na jednej, samowystarczalnej wyspie) przez co wydaje się być bardzo mało realistyczny.
Pomijając te kilka niedociągnięć, które z pewnością ułatwiały pisarce prowadzenie fabuły, powieść jest niezwykle ciekawa i wciągająca. Amy Ewing miała dobry pomysł, który udało jej się należycie wykorzystać, bez trudu przyciągając uwagę czytelnika. Gdy ludzie są nieszczęśliwi i nie mają już nic do stracenia, wystarczy jedna iskra, by wzniecić płomień buntu. Niekiedy rebelia jest chaotyczna i niespodziewana, innym razem natomiast gruntowanie przemyślana i stworzona przez ludzi, którzy na jej przygotowanie poświęcili niemalże całe życie.
Miłość, przyjaźń, fantastyka, magiczne korzenie, tajemnice - to kluczowe elementy historii umieszczonej na stronach trylogii „Klejnotu”. Książka opowiada jednak również o tym jak bardzo, dla własnej wygody, można wyzbyć się człowieczeństwa. Polecam, ponieważ naprawdę warto poznać całą historię, chociaż osobiście wolałabym czytać poszczególne tomy w nieco krótszych odstępach czasu (i nie jest to zarzut do wydawnictwa, bo tutaj naprawdę się spisało, po prostu myślę, że historia lepiej prezentowałaby się jako całość).
Wyprawa na Biegun
Choć wielu z nas nie lubi zimy, prawie nikt nie wyobraża sobie Świąt bez śniegu. Piały puch spadający z nieba nie tylko buduje klimat, ale również sprawia, że świat wygląda inaczej – bajkowo. Co jednak jeśli kolejny rok z rzędu okres świąteczny pozbawiony będzie śnieżnej aury? Proponuję udać się na Biegun Północny np. z drużyną Świętego Mikołaja. Taka okazja czeka nas, jeśli zasiądziemy do wyjątkowej gry planszowej „Wyprawa na Biegun”, która ukazała się w polskiej wersji językowej nakładem wydawnictwa FoxGames.
Ta przygodowa gra to debiut fińskiego duetu: Jouni Jussila i Tomi Vainikka. Jej pierwsza edycja ukazała się w 2015 roku, zaś pierwsza polska wersja ukazała się w październiku tego roku. Przeznaczona jest dla 2-4 osób w wieku od 7 lat.
Strona wizualna
Gra spakowana jest w duże, solidne pudełko. Pierwsze co przykuwa wzrok, to duża ilość elementów oraz niestandardowa, bo obrotowa plansza do złożenia. Tworzą ją kwadratowa, nieruchoma podstawa oraz okrągła nakładka, która obraca się wokół własnej osi – w tym przypadku wokół bieguna północnego. Jakby tego było mało, w obrotowej planszy znajdują się puste pola, w które umieszczamy przezroczyste kafelki. To one wraz z możliwością obracania planszy, sprawiają, że plansza nieustannie zmienia swój wygląd w trakcie rozgrywki.
Ponadto w pudełku znajdziemy plansze graczy - poszczególnych ekspedycji. Do wyboru mamy np. drużynę Kanadyjczyków, Szkotów, Inuitów, Świętego Mikołaja czy … pingwinów (chyba z Madagaskaru). Pozostałe elementy gry to żetony ekwipunku, drewniane pionki, dużo kart. Wszystko zostało wykonane solidnie, w przyjemnej dla oka grafice.
Kolejny bardzo fajny pomysł w grze to dołączenie pustych elementów. Do dyspozycji mamy m.in. plansze graczy, żetony ekwipunku, karty. Dzięki nim możemy stworzyć swoje własne dodatkowe zasady gry, wątki fabularne itd. Ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.
Warto również wspomnieć o instrukcji. W odróżnieniu do tych, do których przyzwyczaiły nas inne tytuły, ta jest napisana w formie komiksu. Te bardzo fajne i nowatorskie podejście sprawia, że zapoznanie się z zasadami jest bardzo przyjemne. Wszystko zostało przejrzyście opisane i wyjaśnione przykładami.
Cel i przebieg rozgrywki
Celem gry jest przeprowadzenie wszystkich członków naszej drużyny na środek planszy czyli tytułowy Biegun Północny. Do pokonania jest labirynt ze szczelin w pokrywie lodowej, który zmienia się po każdej burzy śnieżnej. Ilość członków drużyny zależna jest od ilości graczy. W grze dwuosobowej nasza ekspedycja będzie się składała z czterech członków, zaś w grze czteroosobowej – z dwóch.
Tura każdego z graczy składa się z czterech faz. W pierwszej naszym zadaniem jest sprowadzenie ze statku jednego członka drużyny do bazy na planszy. Oczywiście jeśli nasz statek jest już pusty, pomijamy tą fazę i przechodzimy do drugiej.
Druga faza to czas na przeprowadzenie akcji. Z maksymalnie trzech dostępnych kart akcji, które leżą przed nami wybieramy jedną. Do wyboru mamy ruch (w różnych kierunkach na wprost lub na boki lub po przekątnej), ruch z zasadzką lub samą zasadzkę. Akcje samych ruchów umożliwiają nam poruszanie się w labiryncie szczelin. Ruch z zasadzką umożliwia nam odesłanie członka ekipy przeciwnika na statek po tym jak staniemy na tym samym polu co on. Podobny efekt uzyskuje wykonanie samej zasadzki, z tą różnicą iż działa ona na odległość (bez ruszania się z miejsca eliminujemy konkurencję). Nagrodą za wykonanie zasadzek jest dodatkowy ekwipunek, który pomaga w wyprawie.
Trzecia faza gry to sprawdzenie pogody. Wszystkie karty akcji posiadają symbol burzy z różną ilością punktów. Każdorazowo bo zakończonej drugiej fazie, sprawdzamy ile punktów się uzbierało na użytych od poprzedniej zmiany pogody kartach akcji. Jeśli ilość punktów przekroczy odpowiedni próg zależny od ilości graczy, nadchodzi burza. Górna plansza przekręcana jest wtedy zgodnie z tym co wskazuje pierwsza karta ze stosu kart akcji. Możemy np. obrócić planszę o ¼ obrotu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podstawowym efektem burzy jest całkowita zmiana układu labiryntu szczelin. Dodatkowo każdemu z graczy zmieniają się możliwe do wykorzystania w następnej turze karty akcji. Na koniec tej fazy odrzucane są wcześniej użyte karty akcji, przez co od początku zaczyna się liczenie punktów zmiany pogody.
Ostatnia, czwarta faza tury gracza to dociągnięcie do trzech kart akcji. Mając na uwadze efekt burzy, może zdarzyć się tak, że inni gracze będę posiadać mniej niż trzy karty na początek kolejnej tury.
Gra trwa do momentu, aż wszystkie pionki gracza wejdą na Biegun Północny. Dodam, iż wejście możliwe jest tylko z jednej strony. Dodatkowo aby jeszcze bardziej to utrudnić, każda burza zmienia lokalizację tego wejścia.
Czas na wrażenia
Jak zauważyliście czytając powyższy opis pojedynczej tury, gra nie jest trudna do opanowania. Zasady nowym graczom można wytłumaczyć w kilka minut, a rozegranie pierwszej gry nie wymaga zerkania do instrukcji co chwilę.
Gra mocno stawia na negatywną interakcję. Z jednej strony mając na uwadze, iż jest to familijny tytuł, zabieg ten może trochę dziwić, ale jeśli weźmiemy pod uwagę mechanikę, jest ona praktycznie nieodzowna. Do wykonywania zasadzek na innych graczy zmusza wręcz chęć zdobycia nagród pod postacią tzw. Lodowych Masek. Żetony te bardzo urozmaicają i ułatwiają rozgrywkę. Wśród nich odnajdziemy pomocne ekwipunki. Dla przykładu pies husky to dodatkowy ruch, raki zaś pozwalają przebrnąć przez szczeliny, a jeden z lepszych – czekan, umożliwia wejście na biegun od dowolnej strony. Jednak nie zawsze jest tak kolorowo. Za wykonany atak na przeciwnika możemy być również ukarani. Jeśli wśród Lodowych Masek wylosujemy np. dziurę w lodzie, czeka nas powrót na statek.
Negatywna interakcja praktycznie kończy się wraz z wyczerpaniem żetonów Lodowych Masek. Wtedy to na planszy obowiązuje zakaz przeprowadzania zasadzek. Szczerze to w grze 2-osobowej nie mieliśmy takiej sytuacji, ale już przy większej liczbie graczy, zdarza się to dość często. Gra wtedy zaczyna być trochę nudna i każdemu bardzo doskwiera brak interakcji. Zaczyna się wyścig i rozgrywka zaczyna przypominać trochę grę w Chińczyka.
Choć gra jest bardzo losowa, w znacznym stopniu stawia również na taktyczne przemyślenia. Możemy starać się dostosować nasze ruchy widząc, że zaraz nadejdzie burza śnieżna. Jesteśmy również w stanie wcześniej zaplanować nasze akcje wiedząc jakie mniej więcej karty do nas się obrócą. Pod kątem planowania czasami tytuł ten przypomina szachy. Szczególnie w grze 2-osobowej. Mając do dyspozycji kilka pionków, możemy tak poprowadzić turę, iż zabezpieczymy swoją drużynę przed atakami. Osłaniamy nawzajem nasze pionki tak, że zniechęcamy przeciwnika do przeprowadzenia zasadzek, gdyż jego atak będzie wiązał się z utratą pionka w następnej turze. Oczywiście niejednokrotnie takie planowanie bierze w łeb, gdyż przeciwnik nagle wywołuje burzę i cała plansza zmienia swój wygląd.
Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę bardzo fajną rzecz, dzięki której twórcy gry urozmaicili nam rozgrywkę. „Wyprawa na Biegun” współpracuje z aplikacją multimedialną Dized. Dostępna ona jest za darmo na urządzenia z systemem Android i iOS. Pierwszą ważną zaletą tego programu to interaktywny tutorial (aktualnie dostępny w języku angielskim i niemieckim). Krok po kroku pomoże nam przebrnąć przez pierwszą rozgrywkę. Kolejną zaletą Dized to wprowadzenie nowych wariantów gry. Wraz z aplikacją możemy np. rozegrać tury na czas, losowo wywoływać burze, kupować ekwipunek (za punkty otrzymywane zamiast tradycyjnego ciągnięcia żetonów). Aplikacja zgodnie z obietnicą autorów ma być nieustannie rozwijana więc zapewne czekają nas kolejne nowe warianty wzorowane na pomysłach graczy.
Podsumowując
„Wyprawa na Biegun” to idealna gra familijna i zabawa w rodzinny wyścig. Jednak w rozgrywce z dziećmi należy być trochę ostrożnym. Efektem negatywnej interakcji może być niezła frustracja i zniechęcenie do tytułu. Dlatego w takim towarzystwie czasami lepiej się zastanowić czy warto zbijać pionki za wszelką cenę. Odpowiednim wariantem do rozegrania z najmłodszymi może okazać się gra drużynowa, szczególnie jeśli pomieszamy wiekowo jej członków.
Za tytułem tym przemawiają nie tylko proste zasady i duża regrywalność, ale szczególnie ładna oprawa graficzna oraz solidne i pomysłowe wykonanie. Osobom kreatywnym umożliwia rozbudowanie zasad, mechanizmów i wprowadzenie nowych wariantów z wykorzystaniem specjalnych elementów do własnej edycji.
„Wyprawę na Biegun” polecam wszystkim, którzy lubią interesujące i nowoczesne gry.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu FoxGames.
Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.
Biały trop
Jeszcze dobrze nie ucichły echa głośnej sprawy dotyczącej nielegalnych imigrantów, a młoda prokurator Jana Berzelius już pakuje się w nowe kłopoty. Przeszłość, która wróciła do niej z siłą huraganu, nie daje o sobie zapomnieć, wręcz przeciwnie każde odgrzebywać stare rany, szukać śladów dawnych wrogów, a jeśli śladów, to i zemsty.
Spotkany przez Janę po latach Danilo Pena, wyzwala w kobiecie burzę uczuć od niepokoju po wściekłość. Ich spotkanie kończy się walką, z której Jana ledwo wychodzi cała. Co więcej jest świadek tego wydarzenia. Czyżby sekrety ambitnej prokurator miały ujrzeć światło dzienne?
Biały trop to druga część serii autorstwa Emelie Schepp. Główną bohaterką uczyniła Schepp młodą prawniczkę, której tragiczna i mroczna przeszłość łączy się z przestępczą działalnością wielu ludzi w kraju.
Tym razem policjanci z komendy zostają wezwani do znalezionej w pociągu dziewczyny, która umarła z przedawkowania narkotyków. Nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby nie fakt, że nastolatka przemycała je we własnym żołądku. Trop ponownie prowadzi Janę do Danila, a także do jej ojca, z którym Jana ma chłodne relacje. Czy te dwie sprawy mają wspólny mianownik w osobie tajemniczego Starca? Dlaczego giną pozornie przypadkowe osoby niezwiązane ze sprawą? Jana Berzelius ma mało czasu. Albo odnajdzie Danila i odzyska stracone prywatne dokumenty, albo jej kariera i życie osobiste legną w gruzach.
Tym razem, takie miałam odczucie, akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej. Autorka bardzo oszczędnie raczy czytelnika szczegółami z życia Jany. Prawdopodobnie było to celowy zabieg, raz że jest to druga część (a często środkowymi częściami rządzi taka zasada), a dwa dlatego, że sama bohaterka wielu rzeczy ze swojej przeszłości nie pamięta. Pamięć wraca do niej stopniowo i w takim tempie czytelnik poznaje te szczegóły.
W drugiej części fabuła skupia się także na życiu prywatnym policjantów, w którymi na co dzień współpracuje Jana. Przyglądamy się zatem dwóm policyjnym związkom. Anneli i Gunnar, w teorii ze sobą od 20 lat, ponownie się zeszli. Czy aby jednak była to dobra decyzja? Henrik Levin i jego żona spodziewają się właśnie trzeciego dziecka. Czy zapracowany policjant poradzi sobie z nadmiarem obowiązków i poświęci partnerce odpowiednią ilość czasu? Nadal samotna Mia Bolander wciąż spotyka na swojej drodze nieodpowiednich mężczyzn i nieustannie boryka się z kłopotami finansowymi. Wszystko to jest prawdziwe i ludzkie. Policjanci, tak jak każdy mają swoje słabości, obawy, lęki, ich życie nie składa się przecież z samej tylko pracy śledczej.
Powieść, jako całokształt, czyta się nieźle. Krótkie rozdziały, w których prowadzona sprawa przeplata się z prywatnymi sprawami policjantów, stopniowo przybliżają czytelnika do rozwiązania części zagadki. Piszę części, bo i tym razem autorka nie odkryła wszystkich sekretów dotyczących Jany Berzelius. Objedliśmy się smakiem i pozostaje jedynie czekać na trzecią część, której poprzeczka ustawiła się dość wysoko.
Piekło otwarte
Mimo że dopiero debiutuje w dziedzinie literatury, to jest to debiut z przysłowiowym przytupem. Gaard Sven zgarnął już niemal wszystkie nagrody zarezerwowane w Norwegii dla tego typu powieści. Piekło otwarte to druga książka z serii o detektywie Bergmannie, mężczyźnie nieco życiowo zwichrowanym, jednak budzącym w czytelniku sympatię.
Fabuła drugiej części serii jest oparta na sprawie, która w Skandynawii zyskała w ostatnich latach niesamowity rozgłos. Okrzyknięty szwedzkim Hannibalem Lecterem Thomas Ouick trafił do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Przyznał się do brutalnych zabójstw 33 osób, głównie młodych chłopców. Sprawa Quicka była największym i najbardziej kosztownym procesem w historii szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości, tyle tylko że z biegiem lat zeznania oskarżonego, zaczęły budzić coraz więcej wątpliwości, głównie dlatego, że rażąco rozmijały się z pewnymi faktami dotyczącymi konkretnych spraw. Obecnie coraz więcej wskazuje na to, że Ouick jest nie tyle zabójcą, ile notorycznym kłamcą, który wodził za nos cały wymiar sprawiedliwości tylko po to, by zyskać rozgłos i sławę.
W powieści Piekło otwarte detektyw Bergmann staje przed kolejnym wyzwaniem, być może kluczowym w jego nadwątlonej ostatnio karierze. Znaleziona w ciężkim stanie młodociana prostytutka trafia do szpitala. Odniesione przez nią obrażenia, prowadzą śledczych do sprawy, którą już dawno zamknięto, co więcej sprawca od dawna siedzi za kratkami. Czyżby trafił się naśladowca? Może morderca miał wspólnika? A może Anders Rask kłamie i zabijał ktoś inny? Pytania i wątpliwości mnożą się. W sprawę jest też uwikłana matka jednej z ofiar, co potęguje tajemniczość całej sytuacji.
Bardzo przyjemnie było ponownie spotkać Tommy'ego Bergmanna. Pozornie to zwykły policjant, ma jednak intrygującą przeszłość, której sam jeszcze do końca nie odkrył. Z tego zaś wynikają problemy, z którymi boryka się w życiu zarówno zawodowym, jak i prywatnym. Ma swoje za uszami, z niewiadomych jemu i czytelnikowi powodów, pobił swoją żonę, choć nigdy za brutala nie uchodził. Teraz ma wrażenie, że przeszłość upomina się o niego, że sprawy, które jego matka zostawiła, uciekając z nim, od niepoznanego nigdy ojca, wracają z siłą tornada. Czy dolegliwości bohatera mają swoje źródło w przeszłości? Prawdopodobnie tak i z ogromną niecierpliwością czekam na trzecią część serii. Wtedy bowiem poznamy nie tylko tajemniczą przeszłość detektywa, ale też kulisy sprawy, której nie domknięto w finale części drugiej.
Piekło otwarte czytałam w ogromnym zaciekawieniem i podobała mi się ta książka bardziej niż cześć pierwsza. Pogłębiony rys psychologiczny głównego bohatera sprawił, że cała historia nabrała zupełnie innego wymiaru i mocniej mnie do siebie przyciągnęła. Polecam powieść nie tylko miłośnikom kryminałów z mroźnej Północy. Myślę, że każdy fan sensacji znajdzie tu coś dla siebie.