sierpień 03, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i S ka Wydawnictwo

Wydawnictwo Techland zaprasza na najbardziej szaloną imprezę karaoke w twoim własnym domu. Zmierz się wraz z przyjaciółmi z hitami wprost ze szczytów list przebojów. Now Sing pojawi się na rynku już 18 listopada w wersji na konsole PlayStation 4 i Xbox One, w zestawach z jednym lub dwoma mikrofonami.

Now Sing to zestaw 30 przebojów od sław światowej muzyki. Na płycie znajdą się kawałki takich autorów takich jak Calvin Harris, Mark Ronson feat. Bruno Mars, Meghan Trainor, Ariana Grande feat. Iggy Azalea czy John Legend, Maroon 5, LMFAO i wielu innych. Wszystkie hity występuję też w wersjach instrumentalnych i mają oryginalne teledyski. Gra posiada szereg opcji pozwalających na zabawę ze znajomymi.

Now Sing wyróżnia się niespotykaną dotąd możliwością dostosowania rozgrywki do preferencji śpiewających. Gracze mogą śpiewać solo bądź w duecie, również posiadając jeden mikrofon i przekazując go sobie. Dla początkujących przewidziano klasyczny tryb z wyświetlanymi na ekranie napisami, a dla ekspertów - bez tekstu i wskazówek. Now Sing to również możliwość towarzyskiej rywalizacji - "starcia" wygrywa osoba, która pierwsza "wyśpiewa" określoną ilość punktów lub jako ostatnia straci energię, odbieraną za fałszowanie. Różnorodność Now Sing sprosta nawet najbardziej wymagającym fanom karaoke, a podłączając do gry 4 mikrofony jednocześnie może bawić się nią aż 8 osób.

„Zabawa przy karaoke w zimne i długie wieczory to idealny sposób na dobrą zabawę i sprawdzenie swoich umiejętności wokalnych.” – komentuje Anna Łada-Grodzicka, Manager ds. PR Wydawnictwa Techland. „Własne interpretacje światowych hitów są w zasięgu ręki. Karaoke Now Sing oferuje niesamowitą różnorodność w temacie trybów, które można wybrać do wspólnej zabawy.” – dodaje.

Najnowszy materiał filmowy przedstawiający czym jest Now Sing można obejrzeć tutaj: https://youtu.be/gUJTlV-nGiY

Premiera Now Sing odbędzie się 18 listopada. Gra będzie dostępna wyłącznie na konsolach nowej generacji - PlayStation 4 oraz Xbox One. Zestaw z jednym mikrofonem wyceniono na 149,90 zł, z dwoma mikrofonami - 199,90 zł.

Dział: Z prądem

WRC 6 - jedyna oficjalna gra Rajdowych Mistrzostw Świata, która ukazała się 7 października - jako jedną z nowości oferuje możliwość gry na podzielonym ekranie. Wydawnictwo Techland, oficjalny partner BigBen Interactive, do przetestowania tej opcji zaprosiło rajdowca Jakuba "Colina" Brzezińskiego oraz eksperta od WRC - dziennikarza Cezarego Gutowskiego.

Obu możliwość rywalizacji na jednej konsoli bardzo się spodobała.

"To idealna rzecz na wieczorne spotkanie z kolegami. Poza tym można rywala szturchnąć, kiedy widzi się, że idzie mu za dobrze." - uśmiechał się Brzeziński.

"Graliśmy z Colinem w wiele rajdowych gier, ale nigdy nie mieliśmy split-screena. To bardzo fajna i towarzyska opcja." - dodaje Gutowski.

Zmagania Gutowskiego i Brzezińskiego na podzielonym ekranie można obejrzeć pod adresem: https://youtu.be/__B9ylW1a2Q

WRC 6 to najnowsza odsłona popularnej rajdowej serii. Gra oferuje możliwość ścigania się za kółkiem aut z klasy WRC, WRC 2 i Junior WRC oraz zawiera wszystkie 14 rajdów obecnego sezonu WRC. Produkcja dostępna jest na platformowy PlayStation 4, Xbox One oraz PC.

Dział: Z prądem
czwartek, 20 październik 2016 14:36

Deadpool #03: Dobry, zły i brzydki

Deadpool, w porównaniu do innych postaci ze stajni Marvela, po raz pierwszy zagościł epizodycznie na kartach komiksu całkiem niedawno, bo w 1991 roku. Od tamtej pory bohater ten (a raczej patrząc na jego wyczyny – antybohater) doczekał się nie tylko swojej własnej serii ale również kinowej ekranizacji z Ryanem Reynoldsem w roli głównej.

Tym, którzy nie spotkali się do tej pory z postacią Deadpoola, spieszę wyjaśnić, iż ten pan w czerwono-czarnym kostiumie to Wade Wilson, były żołnierz i kolejny Kanadyjczyk (po Wolverinie), który padł ofiarą programu Weapon X. Posiada on skopiowany od Wolverine'a czynnik regeneracyjny, który umożliwia mu praktycznie kompletną regenerację ciała, łącznie z odrastaniem odciętych kończyn. Od pozostałych superherosów wyróżnia go nie tylko zamiłowanie do przemocy, cięty język i niestabilność psychiczna, ale przede wszystkim świadomość bycia bohaterem komiksu (czy filmu).

„Dobry, zły i brzydki” to trzeci album serii, który ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont, w ramach cyklu Marvel NOW. Scenariusz komiksu napisali: Brian Posehn (aktor i komik znany z kina czy telewizji) oraz Gerry Dugan (m.in. „Uncanny Avengers”). Rysunki zaś są dziełem Scotta Koblisha oraz Declana Shalvey’a.

Lekturę komiksu zaczynamy od podróży w przeszłość. Autorzy zabierają nas do Nowego Jorku lat 70. XX wieku. Na ulicach tego miasta spotykamy Deadpoola ubranego niczym gwiazda funky i noszącego… afro. Próbuje się on zatrudnić jako najemnik u dwóch superbohaterów: Iron Fista i Luke Cage’a. W tej krótkiej, prowadzonej przez dwa zeszyty, historii odnajdziemy wiele odniesień do popkultury oraz mnóstwo charakterystycznego dla Deadpoola, głupkowatego humoru. Wystarczy wspomnieć, iż głównym przeciwnikiem jest wręcz absurdalna postać Białego Człowieka, wyglądająca jak … alfons i potrafiąca zmieniać ludzi w kamienne posągi.

Po tym luźnym wstępie, scenarzyści robią fabularny zwrot o 180 stopni. Humorystyczna historia ustępuje miejsca poważniejszym wątkom. Na Wilsona polują tajemniczy ludzie. Efektem konfrontacji z nimi jest to, iż Deadpool niespodziewanie budzi się w … Korei Północnej. W tym totalitarnym państwie, w którym mocno czuć twardy reżim, ponownie o sobie przypomina tajna organizacja związana z programem Weapon Plus. W starciu z nią najemnikowi towarzyszą Kapitan Ameryka oraz Wolverine. Jakby nie patrzeć bohaterowie ci również są dziełem mrocznych eksperymentów i efektem żmudnych prac nad stworzeniem super żołnierza. Ta część komiksu prowadzona jest w zupełnie innym tonie. Na boczny tor zszedł specyficzny humor Deadpoola. Wilson musi zmierzyć się z własną przeszłością i konsekwencjami czynów popełnionych w okresie przedstawionym w pierwszej części albumu. Na jaw wychodzą m.in. kolejne eksperymenty prowadzone na ludziach z wykorzystaniem czynnika regeneracyjnego pozyskanego od Wade’a. Efekt tego jest taki, iż otrzymujemy zupełnie odmienną historię, niż te do których zdążył nas przyzwyczaić Deadpool. Choć humoru w niej nie brakuje, całościowy odbiór jest inny. Można odnieść wrażenie iż jest to bardziej dojrzały i momentami poruszający komiks.

Bardzo dobrze do charakterów obydwu historii pasuje oprawa graficzna komiksu. Autorem rysunków pierwszej, luźniejszej części jest Scott Koblish. Jego kreska jest lżejsza i idealnie nadaje humorystyczny ton fabule. Declan Shalvey natomiast znakomicie buduje mroczny klimat drugiej części. Jego sceny są ostrzejsze, bardziej surowe i idealnie przekładają się na mocniejszy odbiór tej historii.

Tradycyjnie wydawnictwo Egmont na koniec przygotowało zestawienie wszystkich oryginalnych okładek do zeszytów wchodzących w skład tego albumu. Urzekają one nie tylko humorem i nawiązaniem do popkultury ale i ogromem detali.

Podsumowując „Dobry, zły i brzydki” to kolejna bardzo udana pozycja wydana przez Egmont w serii Marvel NOW. Jest to świetny album, który szczerze polecam nie tylko dla fanom Deadpoola (ich pewnie nie trzeba namawiać do zapoznania się z tym tytułem). Na pewno opowieść ta przypadnie do gustu i zainteresuje każdego, komu przygody wszelakich superbohaterów nie są obce. Dodam, iż znajomość poprzednich albumów i przygód Wilsona nie jest szczególnie wymagana.

Dział: Komiksy
piątek, 14 październik 2016 08:08

SuperFarmer & Borsuk

Karol Borsuk, matematyk i profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wymyślając w 1943 roku grę „Hodowla zwierzątek", na pewno nie spodziewał się, że jego pomysł przetrwa prawie 70 lat i będzie kontynuowany w różnych odsłonach. Wydawnictwo Granna, najpierw, w latach 90, wypuściło na rynek reedycję pod nazwą „SuperFarmer" opierając się na oryginalnych zasadach profesora (zostały one spisane na podstawie ustnych przekazów, gdyż prawdopodobnie nie zachował się żaden kompletny egzemplarz „Hodowli zwierzątek"). Autor wydania, Michał Stajszczak, wprowadził również nowy, bardziej dynamiczny wariant gry. „SuperFarmer" podbił nie tylko polski rynek, ale trafił również w różnych wersjach językowych do 20 krajów na całym świecie. W międzyczasie ukazała się również kontynuacja przygód na farmie pt. „Rancho" lub inna gra o podobnej mechanice – „Ufo Farmer”. W tym roku wydawnictwo Granna z okazji swojego 25-lecia istnienia przygotowało specjalną limitowaną edycję „SuperFarmera”. Wydanie to wyróżnia nie tylko zewnętrzna oprawa graficzna, ale również specjalny dodatek Borsuk, który został przygotowany przez Michała Stajszczaka i jest hołdem dla legendarnego twórcy.

Czy zabawa w hodowanie i rozmnażanie zwierząt może bawić kolejne pokolenie, które wychowywane jest na grach komputerowych i telewizji? Czy „SuperFarmer" wzbogacony dodatkiem Borsuk wnosi świeżość do rozgrywki?

Strona wizualna

Pudełko limitowanej edycji gry zostało tradycyjnie wykonane solidnie. Jest tych samych wymiarów co m.in. wcześniejsze jubileuszowe wydanie, „Rancho” czy „Ufo Farmer”, dlatego fajnie prezentuje się na półce wśród kolekcji gier wyd. Granna. W pudełku znajdziemy cztery kartonowe plansze, 120 okrągłych kartoników z wizerunkami zwierząt, cztery figurki dużych psów, dwie figurki małych psów oraz dwie dwunastościenne kostki. Gra zawiera dodatkowo tekturową figurkę borsuka wraz z instrukcją wyjaśniającą zasady wprowadzonego rozwinięcia. Świetne, śmieszne i karykaturalne ilustracje ponownie są dziełem Piotra Sochy (ilustrator m.in. Gazety Wyborczej, Polityki, Newsweeka). Fantastycznie również wyglądają plastikowe figurki psów (identyczne jak w wersji jubileuszowej). Elementy z tworzywa sztucznego (figurki czy kości) są starannie wykonane, zaś żetony czy plansze wyglądają na solidne i trwałe. W instrukcji zasady gry są przedstawione czytelnie i przejrzyście, opatrzone przykładami oraz ilustracjami. Zasady można przyjemnie przyswoić i wytłumaczyć dosłownie w kilka minut.

superfarmer gra

Cel i przebieg rozgrywki

Głównym celem gry jest hodowla zwierząt poprzez ich rozmnażanie i wymianę oraz dążenie do posiadania wszystkich gatunków zanim zrobi to konkurencja. Aby wygrać rozgrywkę, na swojej farmie musimy posiadać co najmniej jednego konia, krowę, świnię, owcę i królika. Gra przeznaczona jest dla dwóch do czterech graczy.

Każdy z graczy otrzymuje swoją planszę, czyli zagrodę, w której będzie hodował zwierzęta. Następnie, kolejno każdy rzuca dwiema kośćmi, aby rozmnożyć zwierzęta. W pierwszych fazach gry, aby uzyskać zwierzę do pustej farmy, musimy na dwóch kościach wyrzucić taki sam gatunek. Przykładowo – dwie wyrzucone owce dają nam jedną do farmy. W następnych turach, jeśli mamy już jakieś zwierzęta, otrzymujemy tyle wyrzuconego gatunku, ile mamy pełnych par (łącznie z tymi z kości). Brzmi skomplikowanie, ale kilka przykładów rozjaśni mechanikę. Na farmie mamy trzy króliki i jedną owcę. Na kościach wyrzuciliśmy królika i owcę. Z ogólnego stada otrzymujemy dwa króliki (trzy nasze i jeden z kości tworzą dwie pary) i jedną owcę (jedna nasza i jedna z kości tworzy jedną parę). Drugi przykład: na farmie mamy pięć królików i dwie krowy. Na kościach wyrzuciliśmy królika i owcę. Ze stada otrzymujemy tylko trzy króliki (pięć naszych i jeden z kości tworzą trzy pary).

Aby nie było tak kolorowo, na kościach widnieją również symbole wilka i lisa. Jeżeli na jednej z kości wypadnie drapieżnik, wychodzi on z lasu i sieje spustoszenie na naszej farmie. Lis zjada tylko króliki, zaś wilk – wszystkie zwierzęta poza końmi. Przed skutkami wywołania wilka lub lisa z lasu chronią odpowiednio duże lub małe psy, które możemy kupić za odpowiednią ilość królików.

Przed każdym rzutem kością możemy dokonać wymiany zwierząt. Na planszy znajduje się ściąga jaką ilość zwierząt danego gatunku wymieniamy na inny gatunek. Przykładowo jedna krowa warta jest trzy świnie, jedna świnia to dwie owce, jedna owca to sześć królików. Możliwe są różne kombinacje, czyli idąc za ciosem dwanaście królików to jedna świnia.

Wrażenia

W dużej mierze nasza wygrana w „SuperFarmera" zależy od losowości. Możemy jednak wpłynąć na nią stosując różne taktyki co do rozmnażania zwierząt, np. skupiać się tylko na królikach, tyle ich uzbierać, aby masowo wymienić je na pozostałe gatunki. Związane jest to z tym, że istnieje większe prawdopodobieństwo wyrzucenia na kościach królika niż owcy czy krowy. Z drugiej strony narażamy się na utratę całego dorobku przy wylosowaniu lisa. Oczywiście jeśli nie mamy małego psa do obrony.

Inna ciekawą strategią jest szybka inwestycja w konia. To jedyny gatunek, którego nie ruszy ani wilk, ani lis. Potem tylko wystarczy czekać na łut szczęścia i wyrzucenie na kościach konia. Zadanie ciężkie, gdyż jest tylko jeden koń, na jednej z kości. Jeśli jednak los się do nas uśmiechnie, wygraną mamy w kieszeni. Dodatkowego konia wymieniamy na dwie krowy, krowę na trzy świnie, świnię na dwie owce, a jedna owca to sześć królików. Tadam! … mamy wszystko.

Warto zagrać również w bardziej dynamiczny wariant gry. W nim grę rozpoczynamy z jednym królikiem (czyli szybciej rozmnażamy zwierzęta), atakujący lis oszczędza jednego królika, zaś atakujący wilk oprócz konia oszczędza również króliki.

Rozgrywka w „SuperFarmera" jest przyjemna i wesoła, choć np. w porównaniu do „Rancha” pozbawiona jest interakcji pomiędzy graczami. Nie przeszkadza jednak to w czerpaniu satysfakcji z zabawy.

Dodatek Borsuk

Borsuk, który pojawił się w Edycji Limitowanej to istny joker. Otrzymujemy go po tym, jak utracimy zwierzęta po pojawieniu się lisa lub wilka. Od tej pory jest on dodatkowym członkiem naszego stada, który staje się odpowiednim zwierzęciem, którego w danym momencie potrzebujemy. Dla przykładu: na naszej farmie mamy tylko króliki i Borsuka. Wyrzuciliśmy na kościach owcę i świnię. W normalnych warunkach nie udało nam się stworzyć pary, aby mieć z niej potomstwo. Jednak możemy wykorzystać Borsuka jako owcę, dzięki niemu utworzymy nową parę i zdobędziemy nowe zwierzę. Wykorzystany Borsuk wraca do ogólnej puli. Jest on również przechodni, tzn. gracz, który w następnej kolejce również zostanie zaatakowany przez lisa lub wilka, podbiera nam Borsuka zanim zdążymy go wykorzystać.

Podsumowanie

Kolejna edycja „SuperFarmera” bawi w taki sam sposób jak wcześniejsze wydania. Oczywiście dużym plusem tej gry jest załączony dodatek Borsuk, który znacznie urozmaica rozgrywkę i wprowadza fajne zamieszanie. Jeśli do tej pory nie spotkałeś się z tym tytułem i szukasz gry, do rozgrywki w którą siądziesz z dziećmi; gry pełnej śmiechu oraz niespodziewanych emocji, „SuperFarmer" jest odpowiedni dla Ciebie. Hodowla zwierząt to zabawa nie tylko dla nowicjuszy, ale również dla starszego pokolenia.


Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.

Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.


Dział: Gry bez prądu
piątek, 16 wrzesień 2016 11:05

Ostatnia Gwiazda

„Ostatnia Gwiazda” to już trzeci tom trylogii „Piąta Fala”, która opowiada historię nietypowej inwazji kosmitów. Pierwszy tom już doczekał się ekranizacji i debiutu na wielkich ekranach kin, jednak wyłącznie w książkach poznać możemy dalsze losy młodych bohaterów.

Zostanie schwytanym to dla Ringer jedyna szansa by uratować Filiżankę. Ku swojemu własnemu zdumieniu dziewczyna godzi się na to bez wahania. Tym razem jednak nie trafia do oddziału Piątej Fali. W jej mózgu umieszczony zostaje program, który czyni ją nadczłowiekiem. Wielka zagadka zostaje wyjaśniona - kosmitów na Ziemi nie ma, a ocalałych zabijają ludzie, którzy zostali poddani praniu mózgu. Jedyną szansą jaką Ringer widzi na przetrwanie jest zabicie Evana Walkera, który jest nosicielem jedynego błędnego oprogramowania o jakim wiadomo.

Powieść, choć porusza doskonale wszystkim znany motyw, w znacznym stopniu odbiega od typowego SF. Rick Yancey miał swój własny, nieco zagmatwany, ale z pewnością oryginalny pomysł. Do tego dobrze i logicznie udało mu się go zrealizować. Kosmici w tej historii z pewnością nie są tym, czego czytelnik mógłby się spodziewać.

Rzeczą, która nieco drażniła mnie w książce były przeskoki między bohaterami. Gdyby, tak jak w filmie, fabułę obserwowało się wyłącznie oczami Cassie, „Piąta Fala” byłaby znacznie prostsza, stałaby się też zapewne bardziej typową młodzieżówką. Podążając drogą, którą wybrał pisarz, każdorazowo zagłębiamy się w świecie innej postaci, poznając jej profil psychologiczny i próbując podążyć jej tokiem rozumowania. Ma to zarówno dobre jak i złe strony. Przede wszystkim książka w ten sposób straciła swoją lekkość, a zyskała na powadze i złożoności. Powiedziałabym, że to dobra, pozytywna cecha, ale nie w przypadku powieści, której głównym targetem jest młodzież.

Muszę przyznać, że trylogię „Piąta Fala” przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. To dobrze napisana, nieco przerażająca i niezwykle zaskakująca powieść, która na równi traktuje akcję z rozważaniami na temat ludzkiej psychiki. Pisarz w ciekawy sposób rozwinął niezwykle w ostatnich czasach popularny wątek postapokaliptyczny. „Piąta Fala” to jednak również nieco cięższa książka, niż te, do których przyzwyczaiło nas wydawnictwo Otwarte. Wielbicielki romansów paranormalnym raczej niewiele w niej dla siebie znajdą, pozostałym czytelnikom jednak trylogię serdecznie polecam.

Dział: Książki
wtorek, 13 wrzesień 2016 10:26

Dziecko Odyna

Jako zagorzały czytelnik, miałam do czynienia z ogromną ilością książek, lepszych lub gorszych. Nie pamiętam jednak, kiedy jakaś książka wzbudziła we mnie tak skrajne emocje jak „Dziecko Odyna”.

Siri Pettersen na co dzień zajmuje się tworzeniem ilustracji, pisaniem komiksów i stron internetowych. W 2002 roku jej komiks Anti-klimaks wygrał konkurs organizowany przez norweskie wydawnictwo Bladkompaniet. „Dziecko Odyna” to wydana w 2013 roku debiutancka książka tej pisarki, która bardzo szybko zyskała grono fanów, a także zdobyła kilka nagród w jej rodzimym kraju. Niestety, już po kilkunastu stronach książki widać, że to jej pierwsze tego typu dzieło.

Świat stworzony przez Panią Pettersen zwany jest Ym. Zamieszkują go Ætlingowie – ludzie posiadający ogony i wrażliwi na siły życiowe płynące z ziemi - Evnę. Ym jest rządzone przez Radę, służącą Widzącemu przyjmującemu postać kruka i składającą się z 12 członków największych i najsilniejszych rodów.

Hirka – główna bohaterka historii - to kilkunastoletnia dziewczyna, która jako dziecko została zaatakowana przez wilki, tracąc w tym starciu ogon. Tam gdzie mieszka, w Elveroi, nikt nie traktuje jej z tego powodu jako odmieńca. Do czasu, gdy nadchodzi czas Rytuału, kiedy to 15-letnie dzieci z całego Ym mają stanąć przed Radą i otrzymać jej błogosławieństwo. Warunek jednak jest jeden – każde z nich podczas uroczystości musi na oczach Rady i samego Widzącego zaczerpnąć Evny. Nagle Hirka odkrywa, że brak ogona to jej najmniejszy problem. Hirka jest ślepa na ziemię, nie potrafi czerpać Evny. Tylko Ślepi, największe zagrożenie Ym, nie potrafią tego robić. Gdy ojciec wyjawia prawdę dotyczącą jej pochodzenia, świat Hirki wywraca się do góry nogami. Okazuje się, że nie może stanąć przed Radą, a jedyne co ją ratuje to ucieczka. Ucieczka, która prowadzi do zachwiania fundamentami istniejącego świata i pozycji Rady w nim. A nawet samego Widzącego.

Przyznaję, bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Jej bardzo dobre recenzje oraz to, że miała w sobie łączyć fantastykę z mitologią nordycką, zadziałały na mnie jak magnes. No właśnie, miała. Bez wątpliwości jest to fantastyka, niestety mitologii się tam nie doszukałam. Chyba, że użycie imienia Odyna jest według Pani Pettersen wystarczające. Można tutaj na siłę dorzucić jeszcze Kruczy Dwór – wygląd i temperament jego mieszkańców mogą się co wnikliwszym czytelnikom kojarzyć z wikingami, ale to by było na tyle. Nie twierdzę, że to w jakikolwiek sposób sprawia, że książka jest gorsza, niemniej jest to wprowadzanie czytelnika w błąd. Co innego jednak sprawiło, że mam do tej mieszane uczucia.

Narracja. Najsłabszy punkt tej książki, istna jej bolączka. Przykro mi to stwierdzić, ale Pani Siri Pettersen nie umie pisać narracji. Chciałoby się powiedzieć, że nie umie pisać książek, ale mogłoby to być zbyt krzywdzące. Już po pierwszych kilkunastu stronach miałam ochotę odłożyć ją i nigdy więcej do niej nie wracać. Toporne i niezrozumiałe opisy, kompletnie nietrafione porównania, niepotrzebne, czasem przydługie wyjaśnienia i dublowanie zdań. Składnia i stylistyka również pozostawiały wiele do życzenia. Momentami było to tak źle, że łapałam się za głowę krzycząc „po co? dlaczego?”. Były i takie chwile, gdy musiałam kilka zdań czy nawet cały akapit przeczytać wiele razy, żeby w ogóle zrozumieć, co autorka chciała przekazać. Odniosłam wrażenie, że pisarka chciała na siłę pokazać swój wątpliwy kunszt pisarski, chciała nam na siłę wszystko wyjaśnić i opisać, nie zostawiając czytelnikowi pola do użycia własnej wyobraźni. I niestety, robiła to w bardzo przytłaczający sposób. Z czasem jest chyba z tym lepiej, narracja jakby nabrała lekkości i polotu. Chyba, że to dzięki fabule przestałam zwracać już na to uwagę (choć momentami było ciężko).

No właśnie, fabuła! Tutaj Pani Pettersen zdała egzamin na szóstkę. Początki fabuły błyskawicznie skojarzyły mi się z kultowym już „Eragonem”, później jednak autorka pokazała, że miała swój pomysł na książkę. To, co przedstawia Pani Pettersen jest świeże i bardzo ciekawe. Zupełnie inne spojrzenie na magię, na wiarę, na rolę głównego bohatera. Hirka nie jest sztampowym przykładem „od zera do bohatera”, momentami wręcz przeczy temu wizerunkowi. Akcja toczy się wartko, jest skomplikowana i nieprzewidywalna. Wciąga, bardzo. Tak jak na początku narracja przeszkadzała mi do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na to co się w książce dzieje, tak później narracja zeszła na drugi plan. Akcja była do tego stopnia ciekawa i wciągająca, że obowiązki krzyczały do mnie „odłóż książkę!”, a ja słuchałam cichego głosu gdzieś z tyłu głowy, mówiącego „czytaj”.

Przyznaję, że ogromnie wciągająca i oryginalna fabuła jest tym, co ratuje „Dziecko Odyna”. Mimo początkowego zniesmaczenia słabą narracją, książka bardzo mi się podobała. Siadając do drugiej części serii „Krucze pierścienie” mam ogromną nadzieję, że Pani Siri Pettersen nie straciła zapału ani pomysłu na historię. I że wzięła kilka lekcji pisania książek.

Dział: Książki
niedziela, 04 wrzesień 2016 11:13

Ostre cięcia

„Ostre cięcia” Joe Abercrombiego to krótki, ostry flirt ze znaną i lubianą naturalistyczną prozą fantasy.

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz fantasy o ugruntowanej pozycji na światowym, ale także i polskim, rynku wydawniczym. Jego trylogia Pierwszego prawa oraz książki z tegoż uniwersum zaskarbiły sobie rzeszę fanów, którzy umiłowali jego nietuzinkowych bohaterów, u których ciężko by szukać nieskazitelności charakteru, a także umiejętne wykorzystywanie szablonów tekstów kultury w literaturze fantasy (wystarczy wspomnieć o podobieństwie „Zemsty smakującej najlepiej na zimno” do „Hrabiego Monte Christo” A. Dumasa, czy „Czerwonej krainy” do westernów). Za "Pół króla" autor otrzymał w 2015 roku Nagrodę Locusa za najlepszą powieść dla młodego czytelnika ( Locus Award for best Young Adult Novel ). Pytanie brzmi, czy autor świetnych powieści, potrafi utrzymać styl i klimat na równie wysokim poziomie w krótkich formach, jakimi są opowiadania?

Antologia „Ostre cięcia” została wydana w kwietniu 2016 roku przez Gollancza, a już w czerwcu wydało ją wydawnictwo Mag. Zbiór zawiera trzynaście opowiadań, z których „Robota głupiego” (The Fool Job) ukazało się pt. „Parszywa robota” w „Mieczach i mrocznej magii” (Rebis, 2011), „Też mi desperatka” (Some Desperado) ukazało się pt. „Też mi desperado” w „Niebezpiecznych kobietach” (Zysk i S-ka, 2015) i „Czasy są ciężkie dla wszystkich” (Tough Times All Over) ukazało się w „Łotrzykach” (Zysk i S-ka, 2015), pozostałe dziesięć opowiadań wydane zostały po raz pierwszy w polskim tłumaczeniu.

Akcja opowiadań toczy się na przestrzeni dwudziestu sześciu lat, a ich bohaterami są zarówno znani z innych książek bohaterowie (jak Sand dan Glokta, Logen Dziewięciopalcy, Nicomo Cosca czy Płoszka), jak i nowe, jak Shevendieh. Część opowiadań jest samodzielnych, nie łączących się ze sobą w większą całość, i tak na przykład „Też mi desperatka” opisuje nieudaną współpracę między łotrami (opowieść o Płoszce znanej z „Czerwonej krainy”), a „Wolność!” to „koszmarne” wypociny Spilliona Sworbrecka, znanego biografa, o uwolnieniu miasta Averstock przez Nicomo Coskę i jego Drużynę Łaskawej Dłoni. Niektóre połączone są luźno powiązanymi ze sobą bohaterami i miejscem akcji, tu głównie dotyczy to opowiadań rozgrywających się na Północy, czyli „Roboty głupiego” o nieudanej akcji pozyskania tajemniczego przedmiotu przez Gnata i jego drużynę, „Wczoraj, niedaleko wioski Barden...” o nieudanym napadzie Bladego-jak-Śnieg na oddział Bremera dan Gorsta, czy „Stworzyłem potwora” o prawdziwej naturze Krwawej Dziewiątki.

Jednak najbardziej wyrazisty zrąb całej antologii pełnią opowiadania związane z nową postacią w panteonie bohaterów Abercrombiego, czyli historie o emerytowanej złodziejce Shevedieh i jej dość dziwnym trójkącie przyjaźni z Javre, Lwicą z Hoskoppu, i miłości z oszustką Carcorlf. Shev to nietuzinkowa postać, która potwierdza, że czasem nie udaje się zmienić losu i własnego przeznaczenia. Postanawia ona odejść od swojej złodziejskiej profesji i zająć się prowadzeniem palarni, jednak w wyniku splotu różnych wydarzeń, zostaje ona pozbawiona swojego miejsca pracy, które zostaje puszczone z dymem, a ona zyskuje nową, dość muskularną przyjaciółkę Jarve. Razem przeżywają różne przygody, polegające głównie na ucieczce i na paleniu (znowu) za sobą mostów, a także na pakowaniu się w kłopoty z powodu platonicznej miłości Shev do Carcolf, utalentowanej oszustce.

Historie przedstawione czytelnikowi przez Abercrombiego reprezentują różny poziom, ale generalnie całość wypada raczej pozytywnie dobrze. Przyjemność z czytania będzie miał zarówno czytelnik, który nie spotkał się dotąd z prozą Abercrombiego, jak i ten, który zna już dobrze jego twórczość. Stworzenie postaci Shev i jej historii, udowadnia, że mocniejszą stroną autora jest kreowanie dłuższych fabuł. Bardzo drażniło mnie, że przygody Shev i Jarvre przerywane są innymi opowiadaniami, więc po prostu w pierwszej kolejności je przeczytałam, dzięki czemu pozostałe historie nie straciły na odbiorze z powodu mojej irytacji. Zalecałabym zapoznać się z całą antologią po przeczytaniu powieści Joe Abercrombiego, wtedy z pełnym zrozumieniem można czerpać przyjemność z lektury.

Dział: Książki
środa, 10 sierpień 2016 13:23

Konkurs - "Trylogia Magów Prochowych"

Strzelby miecze i zapomniana magia, która odżywa.

Prochowi magowie manipulują prochem strzelniczym, uzyskując w ten sposób nadnaturalne zdolności.

Były inspektor policji Adamat, a obecnie prywatny detektyw zostaje wezwany do pałacu, aby rozwikłać niezwykłą zagadkę. Jedno jest pewne – obalenie władcy to wyjątkowo krwawy interes. Dla wszystkich.

Dział: Zakończone
niedziela, 04 listopad 2012 11:47

Zbrodnia i kojot

Powieść "Zbrodnia i kojot" to czwarty już tom "Kronik Żelaznego Druida". Początkowo autor planował stworzyć trylogię i takie właśnie echa pożegnania i dopinania na ostatni guzik wielu spraw pobrzmiewały w trzeciej części cyklu. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze nie koniec, bo tej jesieni Wydawnictwo Rebis wydało czwartą część, a niebawem w Ameryce światło dzienne ujrzy tom piąty. Czy kontynuowanie przygód celtyckiego druida i mieszanie go w kolejne awantury było dobrym pomysłem? Czy kolejna część genialnej trylogii spełniła moje oczekiwania? O tym poniżej.

Dla przypomnienia: Atticus O'Sullivan liczy sobie ponad 2 tysiące lat, choć swoim wyglądem przypomina góra dwudziestolatka. Jest ostatnim żyjącym druidem, co stara się zmienić, przyjmując na uczennicę znajomą barmankę o zwichrowanej osobowości. Atticus bardzo często musi zmieniać miejsce swojego pobytu, ponieważ ma na pieńku z przeróżnymi bogami - od staroirlandzkich począwszy na skandynawskich skończywszy. W świecie wykreowanym przez Kevina Hearne interesy wielu mniejszych i większych bóstw zazębiają się, udzielenie pomocy jednemu może przynieść drugiemu szkodę, a zabicie tego, czy tamtego może zmienić, zazwyczaj na gorsze, losy całego ludzkiego świata. Atticus wbrew swojej woli często staje się kimś w rodzaju bufora, który musi te działania od siebie separować, spowalniać, a nawet niwelować. Wszystko to dzieje się oczywiście kosztem jego własnego spokoju, zdrowia i życia prywatnego.

Najtrudniej jest mu zachować neutralność i zazwyczaj jest stawiany w sytuacji wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem. Gdyby Atticus musiał myśleć tylko o sobie, może pewne sprawy byłyby prostsze, ale gdzie by się nie osiedlił, siłą rzeczy zyskuje sąsiadów, znajomych i przyjaciół. Poza tym ma ukochanego psa Oberona, z którym komunikuje się mentalnie. Wszystko to sprawia, że każda decyzja podjęta przez druida musi być dobrze przemyślana i skalkulowana. A i tak strat ani porażek uniknąć się nie da.

W częściach 1-3 akcja pędziła na łeb na szyję, z jednej awantury druid wpadał w kolejną, zanim zdążył w ogóle ochłonąć. Obracał się w kręgu wampirów, wilkołaków - wikingów, polskich wiedźm, walczył z nazistowskimi heksami, bachantkami, przyczynił się do śmierci Aenghusa Óga oraz nordyckiego boga piorunów Thora, że o biednej wiewiórce Ratatosku nie wspomnę. Siłą powieści K. Hearne'a był cięty, błyskotliwy język, dobre tempo akcji i spójna fabuła. Smaczku dodawała niesamowita mieszanka bóstw z różnych mitologii: celtyckiej, nordyckiej, hinduskiej, a nawet z indiańskich legend. Przygoda pędziła, wciągając czytelnika w swój wir i zostawiając go z bolącym od śmiechu brzuchem oraz głodnego kontynuacji. Jak już wspomniałam w recenzji części trzeciej, finał przygód druida pachniał pożegnaniem. Druid miał zniknąć i wreszcie odpocząć od wszystkich, którzy mogliby chcieć go zabić lub w ogóle czegoś od niego chcieć. Jednak zupełnie niespodziewanie w samej końcówce autor zostawił sobie kilka haczyków, dzięki którym mógł pociągnąć całą fabułę dalej.

Kilka dni temu w moje ręce trafiła czwarta część pt. "Zbrodnia i kojot". Dziś jestem świeżo po lekturze i dzielę się wrażeniami. Atticus i jego uczennica Granuaile wraz z psem druida Oberonem, postanawiają zniknąć. Nie jest to takie łatwe i wymaga pomocy osób trzecich, a zwłaszcza indiańskiego boga oszustów Kojota. Ten ochoczo daje się za druida rozszarpać, bo przecież następnego dnia i tak się odrodzi, nie robi tego jednak bezinteresownie. Ma dla Atticusa pozornie łatwe zadanie, które jak zwykle przerodzi się w krwawą katastrofę i będzie wymagało nie lada gimnastyki nie tylko fizycznej, ale i umysłowej.

Czwarty akt przygód druida i jego potyczek z istotami nadnaturalnymi rozgrywa się na pustyni Kolorado. Grasuje tam banda zmiennoskórokształtnych, wyjątkowo silnych, krwiożerczych i dodatkowo nawiedzonych przez czyste zło. Zadanie, które miał dla Atticusa Kojot, nagle nabiera cech dramatycznego survivalu, a nasz bohater musi się zdrowo nagłówkować, przez co przypominał mi MacGyvera łączącego siły z zespołem śledczych rodem z seriali sądowych. Fabuła czwartej części jest zbudowana bardzo poprawnie i naprawdę wszystko tu do siebie ładnie pasuje. Druid dwoi się i troi, krwawi z licznych ran, przy okazji musi przewartościować swoje sądy na temat niektórych bliskich mu do tej pory osób, co do których do tej pory miał stuprocentowe zaufanie.

Zaczęłam lekturę z ogromnym entuzjazmem i po pierwszych stu stronach nadal czekałam na dobrze już mi znany cięty dowcip, zabawne przepychanki słowne Atticusa z Oberonem i zaskakujące rozwiązania. Na pewno dostałam to ostatnie, za to dowcipu było niestety jak na lekarstwo. Zupełnie jakby historia straciła pazur i tę cenną drapieżność, którą cechowały się tomy 1-3. Odniosłam wrażenie, że zamiast tego autor skupił się na dopracowaniu detali fabularnych i szczegółowości opisów. Walcząc z przeciwnikiem, w większości na sposób magiczny, druid raczy czytelnika opisami, jak to rozplecie ten, czy tamten splot i w ten sposób zniszczy potwora. Faktycznie mu się to udaje, ale przez rozkładanie magii na czynniki pierwsze traci ona na magiczności i tajemniczości.

Kevin Hearne stworzył dobrą powieść przygodowo-sensacyjną. Przygody druida prezentują się poprawnie, ale niestety nie mają tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach. Nie mnie tu wyrokować, jaka jest tego przyczyna, więc robić tego nie będę. Natomiast "Zbrodnię i Kojota" polecam tym czytelnikom, którzy znają już cykl i zwyczajnie chcą się dowiedzieć, co dalej z druidem i jego przyjaciółmi. Tym, którzy swoją znajomość z Atticusem chcą dopiero rozpocząć, radzę zacząć od pierwszej części. Co do mnie, to doczytałam się na stronie autora, że niebawem swoją premierę będzie miała część piąta cyklu i że Granuaile w końcu zostanie druidką. Odżyła we mnie tym samym nadzieja, że może ta ten tom serii będzie lepszy. Bo w końcu co druidów dwoje, to nie jeden, prawda?

Dział: Książki
czwartek, 12 kwiecień 2012 12:14

Tern

Nik Pierumow, a właściwie Nikołaj Daniłowicz Pierumow, to pisarz fantasy, któremu rozgłos na całym świecie przyniosła kontynuacja „Władcy pierścieni" J. R. R. Tolkiena napisana w 1993 roku. Jego trylogia „Pierścień mroku" zdobyła szereg nagród oraz przyczyniła się do tego, że autor został uznany najlepszym pisarzem na największym konwencie fantastycznym w Europie – Euroconie w 2004r. W 2007 roku, po próbach ze space-operą czy Steampunkiem, Pierumow rozpoczął nowy cykl fantasy „Siedem Zwierząt Rajlegu". Wydany w Polsce przez wydawnictwo Solaris w 2010 roku „Tern" rozpoczyna naszą przygodę w niesamowicie wykreowanym świecie Rajlegu.

Fabuła powieści skupia się wokół podróży dość niezwykłej drużyny. Dlaczego niezwykłej? W żadnej klasycznej fantasy nie spotkało się takiej różnorodności wśród głównych bohaterów, których łączy jeden cel. Tytułowy Tern jest kolczastym dhussem, który za członka tej rasy się nie uważa. Wraz z nim w wędrówce po magicznych krainach Rajlegu uczestniczy zmieniona genetycznie przez nekromantów Gończa Nekropolis – Stein, piękna sidha Neiss, mistrz alchemii Ksarbirus, przyzwany z innego wymiaru demon-poeta, który brzydzi się przemocą - Krojon oraz gnomi łowca demonów – Braber. Pozornie członkowie są indywidualnościami niepasującymi do siebie, na dodatek żywiącymi do siebie nawzajem urazę. W końcu Stein wymordowała cały ród Neiss, a Tern wbrew jego woli przywołał Krojona, na którego poluje Braber. Ostatecznie różne okoliczności, które splotły ścieżki ich historii, sprawiają, że muszą połączyć swoje siły i wyruszyć w podróż, aby zbadać sposób działania Zgnilizny, morderczej plagi gnębiącej Rajleg. Wspólnie muszą stanąć do heroicznej walki ze złem, typowej dla epic fantasy.

Spoiwem łączącym tą niezwykłą drużynę, która w normalnych okolicznościach nie miała by racji bytu, jest postać tytułowego bohatera. Tern jest osobą jakby wyjętą z kontekstu, niepasującą do klimatu. W życiu kieruje się honorem, miłosierdziem i szlachetnością, walka jest dla niego ostatecznością. Wyróżnia się inteligencją i wiedzą na temat całego świata Rajlegu, jego mieszkańców i używanych języków. Używa technik magii, które odeszły w zapomnienie. Ponadto jego przeszłość jest wielką niewiadomą. Nikt nic o nim nie wie. Ta tajemniczość wokół jego postaci jest również elementem, który napędza fabułę.

Na uwagę zasługuje wykreowany przez Pierumowa Rajleg. Już we wstępie do „Terna" autor zaprasza nas do swojej krainy wykorzystując mit o drzewie światów. Zabieg ten umacnia nas w przekonaniu, że pisarz profesjonalnie podszedł do zadania. Sam świat uderza różnorodnością i bogactwem, a z umieszczonych w książce dwóch mapek możemy wywnioskować, że w pierwszej części cyklu poznajemy tylko niewielki jego wycinek. Spotkamy w nim wiele znanych nam już ras (m.in. gnomy czy trolle), ale dodatkowo przyjdzie nam poznać masę nowych (dla gatunku fantasy): dhussy, sidhy, aelwy, taengowie. Autor znakomicie przedstawił relacje międzyrasowe, opisał społeczne hierarchie, kulturę, stosunki polityczne czy pozyskiwane umiejętności magiczne.

Na koniec uwaga odnośnie polskiego wydania. „Tern" wydany przez wyd. Solaris zachwyca piękną ilustracją na okładce. W tłumaczeniu znaleźć można kilka literówek, które nie wpływają jednak na przyjemność czytania. Sposób wykończenia książki jednakże przy takiej objętości (500 stron) jest nieco dokuczliwy - przy przewracaniu kartek należy uważać, by nie złamać jej grzbietu.

Czytając „Terna" bardzo często na myśl przychodzą nawiązania do Tolkiena. Już sam pomysł wędrującej drużyny wydaje się nam bardzo dobrze znany. Ponadto sposób opisywania Rajlegu, choć jest o wiele lżejszy, kojarzy nam się ze stylem autora „Władcy pierścieni". Pierumow zachował jednak swoją oryginalność, która powoduje, że jego cykl ma aspiracje do pozostawienia swojego piętna w historii literatury fantastycznej. Pomimo czasami dłużącej się fabuły, lektura sprawia przyjemność, zaś dialogi głównych bohaterów wywołują niejednokrotnie uśmiech na twarzy. Można tylko liczyć, że autor nie wypadnie z dobrego rytmu i pozostałe tomy (w trakcie pisania tej recenzji w Polsce ukazała się czwarta powieść z cyklu Siedem Zwierząt Rajlegu) będą trzymały nadany w pierwszej części wysoki poziom. Podsumowując, żaden miłośnik fantasy nie powinien przejść obojętnie obok najnowszej twórczości Nika Pierumowa.

Dział: Książki