Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i S ka
Wyprawa na Biegun
Choć wielu z nas nie lubi zimy, prawie nikt nie wyobraża sobie Świąt bez śniegu. Piały puch spadający z nieba nie tylko buduje klimat, ale również sprawia, że świat wygląda inaczej – bajkowo. Co jednak jeśli kolejny rok z rzędu okres świąteczny pozbawiony będzie śnieżnej aury? Proponuję udać się na Biegun Północny np. z drużyną Świętego Mikołaja. Taka okazja czeka nas, jeśli zasiądziemy do wyjątkowej gry planszowej „Wyprawa na Biegun”, która ukazała się w polskiej wersji językowej nakładem wydawnictwa FoxGames.
Ta przygodowa gra to debiut fińskiego duetu: Jouni Jussila i Tomi Vainikka. Jej pierwsza edycja ukazała się w 2015 roku, zaś pierwsza polska wersja ukazała się w październiku tego roku. Przeznaczona jest dla 2-4 osób w wieku od 7 lat.
Strona wizualna
Gra spakowana jest w duże, solidne pudełko. Pierwsze co przykuwa wzrok, to duża ilość elementów oraz niestandardowa, bo obrotowa plansza do złożenia. Tworzą ją kwadratowa, nieruchoma podstawa oraz okrągła nakładka, która obraca się wokół własnej osi – w tym przypadku wokół bieguna północnego. Jakby tego było mało, w obrotowej planszy znajdują się puste pola, w które umieszczamy przezroczyste kafelki. To one wraz z możliwością obracania planszy, sprawiają, że plansza nieustannie zmienia swój wygląd w trakcie rozgrywki.
Ponadto w pudełku znajdziemy plansze graczy - poszczególnych ekspedycji. Do wyboru mamy np. drużynę Kanadyjczyków, Szkotów, Inuitów, Świętego Mikołaja czy … pingwinów (chyba z Madagaskaru). Pozostałe elementy gry to żetony ekwipunku, drewniane pionki, dużo kart. Wszystko zostało wykonane solidnie, w przyjemnej dla oka grafice.
Kolejny bardzo fajny pomysł w grze to dołączenie pustych elementów. Do dyspozycji mamy m.in. plansze graczy, żetony ekwipunku, karty. Dzięki nim możemy stworzyć swoje własne dodatkowe zasady gry, wątki fabularne itd. Ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.
Warto również wspomnieć o instrukcji. W odróżnieniu do tych, do których przyzwyczaiły nas inne tytuły, ta jest napisana w formie komiksu. Te bardzo fajne i nowatorskie podejście sprawia, że zapoznanie się z zasadami jest bardzo przyjemne. Wszystko zostało przejrzyście opisane i wyjaśnione przykładami.
Cel i przebieg rozgrywki
Celem gry jest przeprowadzenie wszystkich członków naszej drużyny na środek planszy czyli tytułowy Biegun Północny. Do pokonania jest labirynt ze szczelin w pokrywie lodowej, który zmienia się po każdej burzy śnieżnej. Ilość członków drużyny zależna jest od ilości graczy. W grze dwuosobowej nasza ekspedycja będzie się składała z czterech członków, zaś w grze czteroosobowej – z dwóch.
Tura każdego z graczy składa się z czterech faz. W pierwszej naszym zadaniem jest sprowadzenie ze statku jednego członka drużyny do bazy na planszy. Oczywiście jeśli nasz statek jest już pusty, pomijamy tą fazę i przechodzimy do drugiej.
Druga faza to czas na przeprowadzenie akcji. Z maksymalnie trzech dostępnych kart akcji, które leżą przed nami wybieramy jedną. Do wyboru mamy ruch (w różnych kierunkach na wprost lub na boki lub po przekątnej), ruch z zasadzką lub samą zasadzkę. Akcje samych ruchów umożliwiają nam poruszanie się w labiryncie szczelin. Ruch z zasadzką umożliwia nam odesłanie członka ekipy przeciwnika na statek po tym jak staniemy na tym samym polu co on. Podobny efekt uzyskuje wykonanie samej zasadzki, z tą różnicą iż działa ona na odległość (bez ruszania się z miejsca eliminujemy konkurencję). Nagrodą za wykonanie zasadzek jest dodatkowy ekwipunek, który pomaga w wyprawie.
Trzecia faza gry to sprawdzenie pogody. Wszystkie karty akcji posiadają symbol burzy z różną ilością punktów. Każdorazowo bo zakończonej drugiej fazie, sprawdzamy ile punktów się uzbierało na użytych od poprzedniej zmiany pogody kartach akcji. Jeśli ilość punktów przekroczy odpowiedni próg zależny od ilości graczy, nadchodzi burza. Górna plansza przekręcana jest wtedy zgodnie z tym co wskazuje pierwsza karta ze stosu kart akcji. Możemy np. obrócić planszę o ¼ obrotu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podstawowym efektem burzy jest całkowita zmiana układu labiryntu szczelin. Dodatkowo każdemu z graczy zmieniają się możliwe do wykorzystania w następnej turze karty akcji. Na koniec tej fazy odrzucane są wcześniej użyte karty akcji, przez co od początku zaczyna się liczenie punktów zmiany pogody.
Ostatnia, czwarta faza tury gracza to dociągnięcie do trzech kart akcji. Mając na uwadze efekt burzy, może zdarzyć się tak, że inni gracze będę posiadać mniej niż trzy karty na początek kolejnej tury.
Gra trwa do momentu, aż wszystkie pionki gracza wejdą na Biegun Północny. Dodam, iż wejście możliwe jest tylko z jednej strony. Dodatkowo aby jeszcze bardziej to utrudnić, każda burza zmienia lokalizację tego wejścia.
Czas na wrażenia
Jak zauważyliście czytając powyższy opis pojedynczej tury, gra nie jest trudna do opanowania. Zasady nowym graczom można wytłumaczyć w kilka minut, a rozegranie pierwszej gry nie wymaga zerkania do instrukcji co chwilę.
Gra mocno stawia na negatywną interakcję. Z jednej strony mając na uwadze, iż jest to familijny tytuł, zabieg ten może trochę dziwić, ale jeśli weźmiemy pod uwagę mechanikę, jest ona praktycznie nieodzowna. Do wykonywania zasadzek na innych graczy zmusza wręcz chęć zdobycia nagród pod postacią tzw. Lodowych Masek. Żetony te bardzo urozmaicają i ułatwiają rozgrywkę. Wśród nich odnajdziemy pomocne ekwipunki. Dla przykładu pies husky to dodatkowy ruch, raki zaś pozwalają przebrnąć przez szczeliny, a jeden z lepszych – czekan, umożliwia wejście na biegun od dowolnej strony. Jednak nie zawsze jest tak kolorowo. Za wykonany atak na przeciwnika możemy być również ukarani. Jeśli wśród Lodowych Masek wylosujemy np. dziurę w lodzie, czeka nas powrót na statek.
Negatywna interakcja praktycznie kończy się wraz z wyczerpaniem żetonów Lodowych Masek. Wtedy to na planszy obowiązuje zakaz przeprowadzania zasadzek. Szczerze to w grze 2-osobowej nie mieliśmy takiej sytuacji, ale już przy większej liczbie graczy, zdarza się to dość często. Gra wtedy zaczyna być trochę nudna i każdemu bardzo doskwiera brak interakcji. Zaczyna się wyścig i rozgrywka zaczyna przypominać trochę grę w Chińczyka.
Choć gra jest bardzo losowa, w znacznym stopniu stawia również na taktyczne przemyślenia. Możemy starać się dostosować nasze ruchy widząc, że zaraz nadejdzie burza śnieżna. Jesteśmy również w stanie wcześniej zaplanować nasze akcje wiedząc jakie mniej więcej karty do nas się obrócą. Pod kątem planowania czasami tytuł ten przypomina szachy. Szczególnie w grze 2-osobowej. Mając do dyspozycji kilka pionków, możemy tak poprowadzić turę, iż zabezpieczymy swoją drużynę przed atakami. Osłaniamy nawzajem nasze pionki tak, że zniechęcamy przeciwnika do przeprowadzenia zasadzek, gdyż jego atak będzie wiązał się z utratą pionka w następnej turze. Oczywiście niejednokrotnie takie planowanie bierze w łeb, gdyż przeciwnik nagle wywołuje burzę i cała plansza zmienia swój wygląd.
Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę bardzo fajną rzecz, dzięki której twórcy gry urozmaicili nam rozgrywkę. „Wyprawa na Biegun” współpracuje z aplikacją multimedialną Dized. Dostępna ona jest za darmo na urządzenia z systemem Android i iOS. Pierwszą ważną zaletą tego programu to interaktywny tutorial (aktualnie dostępny w języku angielskim i niemieckim). Krok po kroku pomoże nam przebrnąć przez pierwszą rozgrywkę. Kolejną zaletą Dized to wprowadzenie nowych wariantów gry. Wraz z aplikacją możemy np. rozegrać tury na czas, losowo wywoływać burze, kupować ekwipunek (za punkty otrzymywane zamiast tradycyjnego ciągnięcia żetonów). Aplikacja zgodnie z obietnicą autorów ma być nieustannie rozwijana więc zapewne czekają nas kolejne nowe warianty wzorowane na pomysłach graczy.
Podsumowując
„Wyprawa na Biegun” to idealna gra familijna i zabawa w rodzinny wyścig. Jednak w rozgrywce z dziećmi należy być trochę ostrożnym. Efektem negatywnej interakcji może być niezła frustracja i zniechęcenie do tytułu. Dlatego w takim towarzystwie czasami lepiej się zastanowić czy warto zbijać pionki za wszelką cenę. Odpowiednim wariantem do rozegrania z najmłodszymi może okazać się gra drużynowa, szczególnie jeśli pomieszamy wiekowo jej członków.
Za tytułem tym przemawiają nie tylko proste zasady i duża regrywalność, ale szczególnie ładna oprawa graficzna oraz solidne i pomysłowe wykonanie. Osobom kreatywnym umożliwia rozbudowanie zasad, mechanizmów i wprowadzenie nowych wariantów z wykorzystaniem specjalnych elementów do własnej edycji.
„Wyprawę na Biegun” polecam wszystkim, którzy lubią interesujące i nowoczesne gry.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu FoxGames.
Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.
Biały trop
Jeszcze dobrze nie ucichły echa głośnej sprawy dotyczącej nielegalnych imigrantów, a młoda prokurator Jana Berzelius już pakuje się w nowe kłopoty. Przeszłość, która wróciła do niej z siłą huraganu, nie daje o sobie zapomnieć, wręcz przeciwnie każde odgrzebywać stare rany, szukać śladów dawnych wrogów, a jeśli śladów, to i zemsty.
Spotkany przez Janę po latach Danilo Pena, wyzwala w kobiecie burzę uczuć od niepokoju po wściekłość. Ich spotkanie kończy się walką, z której Jana ledwo wychodzi cała. Co więcej jest świadek tego wydarzenia. Czyżby sekrety ambitnej prokurator miały ujrzeć światło dzienne?
Biały trop to druga część serii autorstwa Emelie Schepp. Główną bohaterką uczyniła Schepp młodą prawniczkę, której tragiczna i mroczna przeszłość łączy się z przestępczą działalnością wielu ludzi w kraju.
Tym razem policjanci z komendy zostają wezwani do znalezionej w pociągu dziewczyny, która umarła z przedawkowania narkotyków. Nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby nie fakt, że nastolatka przemycała je we własnym żołądku. Trop ponownie prowadzi Janę do Danila, a także do jej ojca, z którym Jana ma chłodne relacje. Czy te dwie sprawy mają wspólny mianownik w osobie tajemniczego Starca? Dlaczego giną pozornie przypadkowe osoby niezwiązane ze sprawą? Jana Berzelius ma mało czasu. Albo odnajdzie Danila i odzyska stracone prywatne dokumenty, albo jej kariera i życie osobiste legną w gruzach.
Tym razem, takie miałam odczucie, akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej. Autorka bardzo oszczędnie raczy czytelnika szczegółami z życia Jany. Prawdopodobnie było to celowy zabieg, raz że jest to druga część (a często środkowymi częściami rządzi taka zasada), a dwa dlatego, że sama bohaterka wielu rzeczy ze swojej przeszłości nie pamięta. Pamięć wraca do niej stopniowo i w takim tempie czytelnik poznaje te szczegóły.
W drugiej części fabuła skupia się także na życiu prywatnym policjantów, w którymi na co dzień współpracuje Jana. Przyglądamy się zatem dwóm policyjnym związkom. Anneli i Gunnar, w teorii ze sobą od 20 lat, ponownie się zeszli. Czy aby jednak była to dobra decyzja? Henrik Levin i jego żona spodziewają się właśnie trzeciego dziecka. Czy zapracowany policjant poradzi sobie z nadmiarem obowiązków i poświęci partnerce odpowiednią ilość czasu? Nadal samotna Mia Bolander wciąż spotyka na swojej drodze nieodpowiednich mężczyzn i nieustannie boryka się z kłopotami finansowymi. Wszystko to jest prawdziwe i ludzkie. Policjanci, tak jak każdy mają swoje słabości, obawy, lęki, ich życie nie składa się przecież z samej tylko pracy śledczej.
Powieść, jako całokształt, czyta się nieźle. Krótkie rozdziały, w których prowadzona sprawa przeplata się z prywatnymi sprawami policjantów, stopniowo przybliżają czytelnika do rozwiązania części zagadki. Piszę części, bo i tym razem autorka nie odkryła wszystkich sekretów dotyczących Jany Berzelius. Objedliśmy się smakiem i pozostaje jedynie czekać na trzecią część, której poprzeczka ustawiła się dość wysoko.
Piekło otwarte
Mimo że dopiero debiutuje w dziedzinie literatury, to jest to debiut z przysłowiowym przytupem. Gaard Sven zgarnął już niemal wszystkie nagrody zarezerwowane w Norwegii dla tego typu powieści. Piekło otwarte to druga książka z serii o detektywie Bergmannie, mężczyźnie nieco życiowo zwichrowanym, jednak budzącym w czytelniku sympatię.
Fabuła drugiej części serii jest oparta na sprawie, która w Skandynawii zyskała w ostatnich latach niesamowity rozgłos. Okrzyknięty szwedzkim Hannibalem Lecterem Thomas Ouick trafił do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Przyznał się do brutalnych zabójstw 33 osób, głównie młodych chłopców. Sprawa Quicka była największym i najbardziej kosztownym procesem w historii szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości, tyle tylko że z biegiem lat zeznania oskarżonego, zaczęły budzić coraz więcej wątpliwości, głównie dlatego, że rażąco rozmijały się z pewnymi faktami dotyczącymi konkretnych spraw. Obecnie coraz więcej wskazuje na to, że Ouick jest nie tyle zabójcą, ile notorycznym kłamcą, który wodził za nos cały wymiar sprawiedliwości tylko po to, by zyskać rozgłos i sławę.
W powieści Piekło otwarte detektyw Bergmann staje przed kolejnym wyzwaniem, być może kluczowym w jego nadwątlonej ostatnio karierze. Znaleziona w ciężkim stanie młodociana prostytutka trafia do szpitala. Odniesione przez nią obrażenia, prowadzą śledczych do sprawy, którą już dawno zamknięto, co więcej sprawca od dawna siedzi za kratkami. Czyżby trafił się naśladowca? Może morderca miał wspólnika? A może Anders Rask kłamie i zabijał ktoś inny? Pytania i wątpliwości mnożą się. W sprawę jest też uwikłana matka jednej z ofiar, co potęguje tajemniczość całej sytuacji.
Bardzo przyjemnie było ponownie spotkać Tommy'ego Bergmanna. Pozornie to zwykły policjant, ma jednak intrygującą przeszłość, której sam jeszcze do końca nie odkrył. Z tego zaś wynikają problemy, z którymi boryka się w życiu zarówno zawodowym, jak i prywatnym. Ma swoje za uszami, z niewiadomych jemu i czytelnikowi powodów, pobił swoją żonę, choć nigdy za brutala nie uchodził. Teraz ma wrażenie, że przeszłość upomina się o niego, że sprawy, które jego matka zostawiła, uciekając z nim, od niepoznanego nigdy ojca, wracają z siłą tornada. Czy dolegliwości bohatera mają swoje źródło w przeszłości? Prawdopodobnie tak i z ogromną niecierpliwością czekam na trzecią część serii. Wtedy bowiem poznamy nie tylko tajemniczą przeszłość detektywa, ale też kulisy sprawy, której nie domknięto w finale części drugiej.
Piekło otwarte czytałam w ogromnym zaciekawieniem i podobała mi się ta książka bardziej niż cześć pierwsza. Pogłębiony rys psychologiczny głównego bohatera sprawił, że cała historia nabrała zupełnie innego wymiaru i mocniej mnie do siebie przyciągnęła. Polecam powieść nie tylko miłośnikom kryminałów z mroźnej Północy. Myślę, że każdy fan sensacji znajdzie tu coś dla siebie.
Za niebieskimi drzwiami
Czasem zbiegiem okoliczności wpada mi w ręce książka, której nigdy bym nie przeczytała, a potem cieszę się, że tak się stało. Lektura „Za niebieskimi drzwiami” zbiegła się z premierą filmu Mariusza Paleja, który powstał na podstawie książki, ale przyczyna sięgnięcia po tę pozycję była całkiem inna, a mianowicie szkolny konkurs czytelniczy. Nie, nie mój, tylko mojej latorośli.
O książce „Za niebieskimi drzwiami” nie wiedziałam nic, prawdę powiedziawszy twórczość Marcina Szczygielskiego kojarzyła mi się z innymi jego powieściami dla młodszego czytelnika, które rozważałam kupić, z „Czarownicą piętro niżej” i „Tuczarnią dla motyli”. Do głowy mi, niestety, nie przyszło, że jest to również „poważny” pisarz dla dorosłych. Zapoznając się z jego dorobkiem, nie dziwi mnie fakt, że „Za niebieskimi drzwiami” podejmuje ciekawy, intrygujący, ale również delikatny temat, jakim jest los osób pogrążonych w śpiączce.
Łukasz Borski od Gwiazdki wyczekiwał wakacji. Jego marzeniem było spędzenie z mamą czasu z dala od jej pracy, która ją na co dzień całkowicie absorbuje. Krystyna Borska, nie jest „wyrodną” matką, jest po prostu samotnie wychowującą swojego syna kobietą. Gdy następuje ten długo wyczekiwany moment, wydarza się tragedia. Audi, którym jechał Łukasz z mamą, uderza najpierw w samochód, a potem w drzewo, obydwoje trafiają do szpitala. Łukasz musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości; nie ma przy nim jedynej bliskiej osoby, poddawany jest długiemu leczeniu, aż w końcu trafia pod skrzydła swojej sąsiadki. Niestety to nie koniec zmian w życiu Łukasza. Nagle w życiu dwunastoletniego już wtedy chłopca, pojawia się nieznana dotychczas ciotka Agata Borska, rodzona siostra mamy. Zostaje zabrany do Brzegu, niewielkiej miejscowości nad morzem, gdzie od teraz będzie mieszkał w „Wysokim Klifie”, pensjonacie ciotki. Tam Łukasz odkryje wiele rodzinnych tajemnic.
Muszę przyznać, że powieść Marcina Szczygielskiego pozytywnie mnie zaskoczyła. Wygląda na to, że jeżeli polski pisarz pisze powieść obyczajową z elementami fantastycznymi, nie brnie zbyt głęboko w przytłaczającą, tak bardzo w polskiej literaturze dziecięcej, parenetykę. „Za niebieskimi drzwiami” jest powieścią mądrą, ale nie wydumaną. Z pewnością tą dydaktyczność ogranicza szczęśliwie narracja pierwszoosobowa. Opisywanie wrażeń, odczuć, a także spostrzeżenia pozostają na poziomie jedenasto/dwunastoletniego chłopca. Jest to o tyle ważne, że młody czytelnik, a muszę nadmienić, że była to pierwsza zaleta, którą spostrzegła moja córka, identyfikuje się z bohaterem, tym bardziej, że używa on słownictwa, a także otacza się przedmiotami znanymi dla współczesnego młodego człowieka; nie są to inkausty, stalówki i kałamarze, ale play station, iPhone'y, mentosy, sprite'y, i inne elementy życia codziennego. Sytuacje przedstawiane w powieści też są bliskie relacjom między dziećmi, a dorosłymi. Gniew, którym pała Łukasz, jego bezsilność i brak wpływu na to, co dzieje się wokół niego, przerasta go, dlatego wyładowuje te wszystkie negatywne uczucia na Bogu ducha winnej ciotce, która wykazuje się może brakiem psychologicznego podejścia do trudnej dla chłopca sytuacji, ale z pewnością ma świętą cierpliwością w obliczu inwektyw, którymi obrzuca ją siostrzeniec. Relacje Łukasza z rówieśnikami, również bardzo przypomina codzienność młodych, które czasem bywają trudne, zabarwione są często obopólnym okrucieństwem, choć w obliczu wspólnego celu, antypatie schodzą na dalszy plan. A co z fantastyką? Przecież adaptacja filmowa reklamowała się jako najlepszy polski film fantasy dla dzieci? Jest oczywiście i element fantastyczny, czyli przenoszenie się Łukasza do innych światów poprzez drzwi od pokoi w pensjonacie. Nie chcę za dużo zdradzać, ale jak w wielu powieściach dla młodszego czytelnika, elementy magiczne są jakby metaforą problemów dziecięcych, a także środkiem do ich rozwikłania.
Czy powieść ma wady? Pod koniec powieści autor tłumaczy skąd się wziął świat za niebieskimi drzwiami, abstrahując od absurdalności jego proweniencji, to forma tego wyjaśnienia nosi znamiona dyletanctwa. Cała historia świata podana jest w sposób, jak to określiła moja córka – wykładu. Wszystko podane jest od razu w całości. Niestety odniosłam wrażenie, że autor nie miał po prostu wcześniej przygotowanej koncepcji i wymyślił coś naprędce.
Na zakończenie wspomnę, że powieść „Za niebieskimi drzwiami” w 2011 roku zdobyła w konkursie Donga, organizowanym przez Polską Sekcję IBBY (Międzynarodowa Izba ds. Książek dla Młodych), Dużego Donga, czyli I Nagrodę Jury Profesjonalnego oraz Wyróżnienie Jury Dziecięcego, a także w tym samym roku uzyskała II Nagrodę w III Konkursie Literatury Dziecięcej im. Haliny Skrobiszewskiej i wpisanie jej na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. Ważne jest również, że od sprzedaży książek i biletów na film, odprowadzana jest część funduszy na fundację Akogo Ewy Błaszczyk, która w ekranizacji powieści zagrała ciotkę Agatę.
Serdecznie z córką polecamy tę książkę, nie tylko dlatego, że opowiada o nas samych, gdy czujemy się bezsilni, a także nie dlatego, że porusza delikatny temat śpiączki i wszystkich związanych z tym konsekwencjami, nie tylko medycznymi, ale również społecznymi, ale dlatego, że czyta się ją z przyjemnością, że wciąga swoją intrygującą fabułą, a czasami może nawet lekko przeraża.
Mroczna materia
Czy jesteś w życiu szczęśliwy? Czy wybory jakie dotychczas podejmowałeś były słuszne? Czy gdybyś miał taką możliwość poszedłbyś inną drogą i podjął inną decyzję? Czy często zastanawiasz się nad tym "co by było gdyby..."?
Wybory jakich dokonujemy w decydujący sposób wpływają na jakość naszego życia. Czasami drobny, mogłoby się wydawać, że nic nie znaczący element, w diametralny sposób może przyczynić się do nieprzewidzianych zmian, które zaprowadzą nas w bliżej niesprecyzowanym kierunku. A co, by było gdybyś miał możliwość poznania kilka wariantów swojego życia, w których historia potoczyła się w odmienny sposób i wybrać to, które najbardziej ci odpowiada?
Jason Dessen jest szanowanym wykładowcą uniwersyteckim, ma kochającą żonę i wspaniałego syna. Kilkanaście lat wcześniej mógł podążyć ścieżką swoich ambicji i zostać cenionym naukowcem odnoszącym znaczne sukcesy, jednak Jason wybrał rodzinę. Dla nienarodzonego syna zrezygnował z kariery i chociaż zaprzepaścił szansę na osiągnięcie czegoś wielkiego to nigdy nie żałował podjętej decyzji, czasami tylko zastanawia się nad tym co by było gdyby...Poukładane i stabilne życie mężczyzny w jednej chwili zmienia się w najgorszy koszmar. Pewnego dnia Jason budzi się w nowej, nieznanej rzeczywistości, gdzie nie ma jego rodziny, a on sam otrzymał wybitną nagrodę naukową za niewyobrażalne odkrycie. Czy tak miałoby wyglądać jego życie gdyby w kulminacyjnym momencie postanowił porzucić Daniele i ich nienarodzonego syna? Brzmi niewiarygodnie, jednak wraz z postępem czasu i wyjaśnianiem kolejnych niewiadomych wszystko zaczyna układać się w jedną spójną całość. Jason postanawia wrócić do domu i za wszelką cenę odzyskać rodzinę, którą utracił.
Blake Crouch w swojej powieści wykorzystał teorię wieloświatów, gdzie nasze życie przebiega w sposób alternatywny okraszając je elementami thrillera. Mieszanka jaką otrzymujemy jest niemalże wybuchowa. Autor w znakomity sposób buduje napięcie i wprowadza czytelnika w dezorientację. Czy Jason zwariował? Czy to co się dzieje jest rzeczywistością, czy tylko wymysłem chorego umysłu? Dążenie do odkrycia prawdy stanowi najbardziej pasjonujący element powieści.
Kreacja Janon'a Dessen'a jest niemalże genialna, a emocjonalne rozterki bohatera bardzo prawdziwe i ludzkie. Z jednej strony zderzenie wybitnego umysłu naukowca zafascynowanego tym co się dzieje, z kochającym, opiekuńczym mężem i ojcem, który jedynie czego pragnie to odzyskać swoją rodzinę. Głównym bohaterem targają rozterki, wielokrotnie zastanawiał się jakby potoczyło się jego życie gdyby nie niespodziewana ciąża jego partnerki. Czy rezygnacja z kariery naukowej była dobrym posunięciem? W momencie gdy staje przed obliczem utraty tego czego kocha wszelkie wątpliwości zostają rozwiane. Tylko rodzina się liczy, tylko rodzina jest najważniejsza.
W powieści nie brak również warstwy naukowej, która przedstawiona jest w sposób prosty i rzeczowy. Teoria strun, mostu Einsteina - Rosena, kota Schrodingera, wieloświatów, superpozycje czy mechanika kwantowa, to z pewnością nie są pojęcia powszechnie znane. Na szczęście autor nie popada w przesadnie naukowy ton, a podaje tyle szczegółów ile jest to konieczne dla zrozumienia powieści i zagmatwanej sytuacji bohatera.
"Mroczna materia" to niezwykle intrygująca i trzymająca w napięciu powieść, która zabiera nas w fantastyczną, pełną niebezpieczeństw przygodę po światach równoległych, gdzie historia potoczyła się na diametralnie różne sposoby (żałuję, że autor dłużej nie pociągnął tego wątku i nie przedstawił nam większej ilości różnych wersji Chicago). Jest to kompletna, dopracowana historia, w której nie ma miejsca na niedopowiedzenia czy zbędne wątki. Historia Jasona jest nieprzewidywalna, autor wielokrotnie zaskakuje kolejnymi pomysłami i rozwiązaniami, a samo zakończenie pozostawia czytelnika z uczuciem lekkiego szoku i niedowierzania. Z chęcią obejrzałabym ekranizację, ta powieść wręcz się o to prosi.
Granat poproszę
Przyszedł czas, że i do mnie trafiła najnowsza książka Olgi Rudnickiej, jeszcze przed premierą zachwalana. I dziwnym trafem, nie zasiadłam od razu do czytania. Granat poproszę musiał swoje odleżeć. Dlaczego? W końcu ulubiona autorka, pewnik na dawkę dobrego humoru. Co się w takim razie stało? Czyżby mój za chwyt do kryminałów z czarnym humorem się ulotnił? Jak odebrałam długo wyczekiwany tytuł?
Poznajemy Emilię Przecinek. Znaną autorkę, piszącą dla kobiet. Czasy naszły takie, że o romantycznej miłości możemy tylko w książce, więc i popyt na historie w normalnym życiu już nierealne, jest spory. Dlatego kobieta zyskała sławę, pisząc o postaciach, których losy przeżywała całą sobą. Teraz była w trakcie tworzenia najnowszej powieści, co najgorsze jej agentka kazała pozbyć się babci Pelagii, której kobiety nie można było nie kochać, jak więc pisarka miała tak po prostu ją wykasować?
Na domiar złego dostaje informacje od męża, który stwierdza, że poznał inną kobietę, zakochał się i z nią odchodzi. Żarto od losu albo jakieś nieporozumienie. Pisze o wielkich miłościach, kiedy jej samej życie małżeńskie właśnie legło w gruzach. Dwoje dzieci zostaną bez ojca, a ona sama z kredytem hipotecznym do spłacenia.
Na szczęście albo i nie. Zależy z której strony spojrzeć, Emilia ma rezolutną córkę, Kropkę. Ona bardzo szybko uświadamia porzuconą matkę o ich stanie materialnym i fakcie ewentualnego zabezpieczenia. Matka i zarazem kobieta, nie wie, czy ma przeżywać ból zdrady, czy świadomość spłaty kredytu, z którym sama absolutnie sobie nie poradzi. Dlatego Kropka musi zrobić coś, co nie spodoba się nikomu, ale jest koniecznością...
Większość osób śledzących mojego bloga wie, że jestem ogromną fanką pióra Rudnickiej, wyczekuję każdej kolejnej książki niczym pierwszej gwiazdki. Dlatego nie mogło być inaczej z granatem, zaczęłam czytanie i... natrafiłam na pewien opór. Coś mnie się nie spodobało. Mianowicie, chodziło nawiązywanie do polityki. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, kiedy w książkach spotykam się z prześmiewczymi określeniami w kierunku konkretnego ugrupowania. I nie w tym sensie, że mnie to jakoś szczególnie dotyka, po prostu w książce chcę mieć to, co mnie odpręża, sprawi, że oderwę się od takie, a nie inne rzeczywistości. Tutaj chodziło o jedną, konkretną, uważam, że zabieg ten był zupełnie niepotrzebny, bo Olga Rudnicka nie potrzebuje zniżać się do tego poziomu. Nie wiem czym, miało posłużyć, może taki chwyt reklamowy, dla przeciwników. Niestety należy pamiętać, że czytelnicy to różni ludzie, zwolennicy PiS, PO, Kukiza czy nawet Zenka spod monopolowego. Naśmiewaniem się na przykład z tego ostatniego można kogoś urazić. I po co? Czy warto zrażać do siebie czytelnika? Takie moje przemyślenie, bo no nie miałam ochoty na przytyki, które znalazły się w książce. Mam zasadę na „imprezie” i w książce żadnej polityki, i tematów religijnych. I tego zawsze się trzymam.
Wracając do samej fabuły, pomijając wyżej wymienione zarzuty, które po ominięciu można zapomnieć (aczkolwiek nie każdy musi), muszę powiedzieć, że książka dostarczyła mi mnóstwo uciechy. Zacznijmy od problemu Emilii, która jako porzucona żona i matka miała na głowie kredyt, z którym musiała sobie jakoś poradzić. Nie miała pojęcia co dzieje się z podłym już nie mężem. Ponieważ tchórz uciekł i z nikim się nie kontaktował.
Sprawa zrobiła się o tyle ciekawa, kiedy tematem rozwodu zainteresowały się dwie starsze panie. Matka porzuconej i teściowa. Dwie nielubiące się kobiety, teraz w tak niełatwej chwili zawiązują sojusz.
Cóż to był za duet! Za każdym razem, gdy obie matki wychodziły na pierwszy plan, a szczególnie ich rozmowy, płakałam ze śmiechu. No wręcz nie mogłam się opanować. Ich dialogi są po prostu genialne, przemyślenia. Polubiłam obie. One liczą się jako całość. Nie można tych dwóch rozdzielić.
Oczywiście jest jakiś wątek kryminalny, o którym każdy się dowiaduje, ja jednak nie o tym. Tutaj postaci odgrywają świetnie swoje role. Agentka Wieśka, Kropka i Kropeczek — zwłaszcza w natarciu przez obie babcie. Ten to miał przechlapane. No genialnie. Ubawiłam się niesamowicie, aż żałowałam, że książka tak szybko się skończyła.
Olga Rudnicka jest reklamą samą w sobie, nie potrzebuje namawiania, aby przeczytać. Wystarczy, że ukażę się nawet niepotwierdzona zapowiedź kolejnej książki, każdy zaznaczy sobie ten dzień w kalendarzu i zacznie odliczanie. Bo naprawdę jest na co, porządna dawka humoru gwarantowana. I co najważniejsze nie ma schematów, autorka zawsze czym zaskoczy, nowymi charakterami lub czymś innym.
Nie muszę nikomu polecać i specjalnie namawiać, każdy wie, że po prostu trzeba czytać i koniec.
Stalowe Szczury. Koeningsberg - pod patronatem
Już 18 listopada nakładem wydawnictwa Fabryka Słów oraz pod patronatem Secretum ukaże się kolejna powieść z cyklu "Stalowe Szczury" Michała Gołkowskiego pt. "Koeningsberg". Książka ta to preludium do wydarzeń pierwszego tomu serii. Wprowadza czytelnika w uniwersum poźniejszych wydarzeń.
Kochamy Hermionę bardziej niż Harry'ego Pottera!
Oto sylwetka polskiego fana serii J.K. Rowling
22 października w księgarniach pojawił się „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” - ósmy tom serii J.K. Rowling, która przygodami trójki czarodziejów podbiła serca czytelników na całym świecie. Merlin.pl, we współpracy z serwisem harry-potter.net.pl przeprowadził własne badanie, aby sprawdzić co najbardziej kręci nas w Harrym Potterze - cyklu, w którym, jak się okazuje, najbardziej pokochaliśmy… Hermionę Granger
Najnowsze konsolowe karaoke – Now Sing, na rynku w listopadzie
Wydawnictwo Techland zaprasza na najbardziej szaloną imprezę karaoke w twoim własnym domu. Zmierz się wraz z przyjaciółmi z hitami wprost ze szczytów list przebojów. Now Sing pojawi się na rynku już 18 listopada w wersji na konsole PlayStation 4 i Xbox One, w zestawach z jednym lub dwoma mikrofonami.
Now Sing to zestaw 30 przebojów od sław światowej muzyki. Na płycie znajdą się kawałki takich autorów takich jak Calvin Harris, Mark Ronson feat. Bruno Mars, Meghan Trainor, Ariana Grande feat. Iggy Azalea czy John Legend, Maroon 5, LMFAO i wielu innych. Wszystkie hity występuję też w wersjach instrumentalnych i mają oryginalne teledyski. Gra posiada szereg opcji pozwalających na zabawę ze znajomymi.
Now Sing wyróżnia się niespotykaną dotąd możliwością dostosowania rozgrywki do preferencji śpiewających. Gracze mogą śpiewać solo bądź w duecie, również posiadając jeden mikrofon i przekazując go sobie. Dla początkujących przewidziano klasyczny tryb z wyświetlanymi na ekranie napisami, a dla ekspertów - bez tekstu i wskazówek. Now Sing to również możliwość towarzyskiej rywalizacji - "starcia" wygrywa osoba, która pierwsza "wyśpiewa" określoną ilość punktów lub jako ostatnia straci energię, odbieraną za fałszowanie. Różnorodność Now Sing sprosta nawet najbardziej wymagającym fanom karaoke, a podłączając do gry 4 mikrofony jednocześnie może bawić się nią aż 8 osób.
„Zabawa przy karaoke w zimne i długie wieczory to idealny sposób na dobrą zabawę i sprawdzenie swoich umiejętności wokalnych.” – komentuje Anna Łada-Grodzicka, Manager ds. PR Wydawnictwa Techland. „Własne interpretacje światowych hitów są w zasięgu ręki. Karaoke Now Sing oferuje niesamowitą różnorodność w temacie trybów, które można wybrać do wspólnej zabawy.” – dodaje.
Najnowszy materiał filmowy przedstawiający czym jest Now Sing można obejrzeć tutaj: https://youtu.be/gUJTlV-nGiY
Premiera Now Sing odbędzie się 18 listopada. Gra będzie dostępna wyłącznie na konsolach nowej generacji - PlayStation 4 oraz Xbox One. Zestaw z jednym mikrofonem wyceniono na 149,90 zł, z dwoma mikrofonami - 199,90 zł.
Gutowski konta Brzeziński na podzielonym ekranie w WRC 6
WRC 6 - jedyna oficjalna gra Rajdowych Mistrzostw Świata, która ukazała się 7 października - jako jedną z nowości oferuje możliwość gry na podzielonym ekranie. Wydawnictwo Techland, oficjalny partner BigBen Interactive, do przetestowania tej opcji zaprosiło rajdowca Jakuba "Colina" Brzezińskiego oraz eksperta od WRC - dziennikarza Cezarego Gutowskiego.
Obu możliwość rywalizacji na jednej konsoli bardzo się spodobała.
"To idealna rzecz na wieczorne spotkanie z kolegami. Poza tym można rywala szturchnąć, kiedy widzi się, że idzie mu za dobrze." - uśmiechał się Brzeziński.
"Graliśmy z Colinem w wiele rajdowych gier, ale nigdy nie mieliśmy split-screena. To bardzo fajna i towarzyska opcja." - dodaje Gutowski.
Zmagania Gutowskiego i Brzezińskiego na podzielonym ekranie można obejrzeć pod adresem: https://youtu.be/__B9ylW1a2Q
WRC 6 to najnowsza odsłona popularnej rajdowej serii. Gra oferuje możliwość ścigania się za kółkiem aut z klasy WRC, WRC 2 i Junior WRC oraz zawiera wszystkie 14 rajdów obecnego sezonu WRC. Produkcja dostępna jest na platformowy PlayStation 4, Xbox One oraz PC.