Rezultaty wyszukiwania dla: Zysk i S ka
"Królestwo kanciarzy" w marcu!
Wydawnictwo Mag zaprezentowało okładkę "Królestwa Kanciarzy" Leigh Bardugo, kontynuacji "Szóstki Wron". Premiera 29 marca.
Kaz Brekker i jego ekipa dopiero co przeprowadzili skok przekraczający najśmielsze wyobrażenia. Zamiast jednak dzielić sowite zyski, muszą walczyć o życie. Zostali wystawieni do wiatru i poważnie osłabieni; dokucza im brak funduszy, sprzymierzeńców i nadziei.
Na ulicach miasta trwa wojna. Wzajemna lojalność w obrębie ekipy – i tak już krucha i wątpliwa – zostaje wystawiona na ciężką próbę. Kaz i jego ludzie muszą się postarać, żeby znaleźć się po stronie zwycięzców. Bez względu na koszty.
Spiskowcy
Intryg na dworach władców z pewnością było bez liku i nie jest to jedynie wymysł twórców różnego rodzaju fantasy. Dzięki grze „Spiskowcy” możesz bez żadnych konsekwencji wcielić się w rolę podłego intryganta i dowieść, że potrafisz przechytrzyć innych.
Wiek: 10+
Liczba graczy: 2-4 osób
Czas gry: około 15 minut
Cel i fabuła gry
Według instrukcji „Spiskowcy” to zacięty pojedynek pomiędzy kluczowymi postaciami w średniowiecznym zamku. W przeciągu ośmiu tur należy uzyskać jak największe wpływy u odwiedzających zamek gości.
Strona wizualna
Gra składa się z niewielkich rozmiarów tekturowego pudełka, instrukcji, żetonu pierwszego gracza i talii kart. Na kartach znajdują się przyjemne i klimatyczne, wysokiej jakości ilustracje pani Anastasi Meylus.
Przygotowanie
Karty postaci łączymy z kartami wydarzeń i tasujemy. Tak utworzoną talię kładziemy na środku stołu obok ułożonych w stosiku, w kolejności rosnącej, kart miejsc. Punkty zwycięstwa powinny leżeć w łatwo dostępnym miejscu. Losowo wybrany gracz otrzymuje żeton pierwszego gracza.
Przebieg rozgrywki
Rozgrywka składa się z ośmiu rund po cztery fazy w każdej. W fazie pierwszej każdy gracz otrzymuje tyle kart ile wskazuje aktualna karta miejsca. W fazie drugiej gracze wybierają dowolną liczbę kart z ręki i kładą je zakryte przed sobą. Wszystkie wybrane karty muszą być takie same, chyba, że gracz jest w posiadaniu wpływów u karczmarki. Wszystkie pozostałe karty należy z powrotem wtasować do talii. Faza trzecia jest fazą, w której gracze, począwszy od pierwszego, wykonują dostępne im akcje. W ostatniej fazie gracze sprawdzają czy mają przed sobą odpowiednią liczbę kart - jeżeli przekracza ona liczbę wskazaną na aktualnej karcie miejsca, muszą pozbyć się wybranych przez siebie kart, tak by ich ilość się zgadzała.
Wrażenia
Gry z wydawnictw Portal i 2Pionki mają to do siebie, że często mnie zaskakują. Kiedy otworzyłam pudełko „Spiskowców” poczułam się nieco zawiedziona. To po prostu… kolejna talia kart. Okazuje się jednak, że „talia, talii nie równa” i gra pomyślana została w taki sposób, że z przyjemnością zasiadłabym do rozgrywki nawet nad szaroburym zeszytem (a co dopiero w towarzystwie ładnie ilustrowanych kart). „Spiskowcy” wciągają i jest to niezaprzeczalny fakt.
Podsumowanie
„Spiskowcy” to dobrze przygotowana, przemyślana gra karciana, w której liczy się zarówno szczęście jak i spryt. Jest niewielkich rozmiarów i nie wymaga dysponowania dużą ilością czasu. Idealnie sprawdzi się na wyjeździe lub podczas spotkań z przyjaciółmi, które niekoniecznie muszą odbywać się w domu. Gra jest naprawdę dobra i szczerze ją wszystkim polecam - niech nie zwiedzie was jej niepozorny wygląd.
Bramy Światłości. Tom 1
Lektura „Bram Światłości”, to był eksperyment czytelniczy. Nie zapoznałam się wcześniej z czterema poprzednimi tomami Zastępów Anielskich. Co więcej, nigdy nie czytałam tekstów Mai Lidii Kossakowskiej, jej „Grillbar Galaktyka” nadal czeka na półce aż nastaną lepsze czasy.
Maja Lidia Kossakowska to weteranka polskiej literatury fantasy, która swoją pisarską działalność rozpoczęła w 1997 roku, ale dopiero po publikacjach „Soli na niebiańskich pastwiskach” (1999r.), „Beznogiego tancerza” (2000 r.) i pierwszej antologii angelologicznej „Obrońców Królestwa” (2003 r.), zdobyła prawdziwą popularność. Po sześciu latach autorka wraca do tematyki anielskiej z piątą już książką Zastępów Anielskich, a mianowicie z „Bramami Światłości”, wydanymi przez Fabrykę Słów na początku stycznia 2017 roku.
Do Królestwa przybywa „stara” uczennica Razjela, Sereda, słynna z książek naukowych podróżniczka, taka Elżbieta Dzikowska i Martyna Wojciechowska w jednej osobie. Przynosi wesołą nowinę, a mianowicie podczas jednej z wypraw doznała emanacji Światłości. Oczywiście wszyscy bardzo się „ucieszyli”, najpierw podejrzewając Seredę o postradanie zmysłów, a następnie, gdy okazało się, że jednak uczona nie popadła w osłabienie intelektualne, wpadli w panikę. Chaos jednak został szybko opanowany, a jego niszczycielskie moce ukierunkowano poza granice Królestwa, organizując monstrualnie wielką ekspedycję naukową do Stref Poza Czasem. A, jest jeszcze Otchłań i podejrzliwy Lucek, który wraz ze Zgniłym Chłopcem cały czas trzymają rękę na pulsie.
Zdaję sobie sprawę, że jako nowicjusz czytelniczy Zastępów Anielskich, nie jestem w stanie zrecenzować „Bram Światłości” z uwzględnieniem tła fabularnego, ponieważ moja przygoda z Królestwem rozpoczęła się niejako od środka. Wydaje mi się jednak, że ma to swoje plusy, z pewnością nie miałam żadnych wymagań względem tej książki, a co za tym idzie, nie rozczarowała mnie ona, nie spełniając ewentualnych wyobrażeń o tym, co powinno się w niej znaleźć. Styl pisania pani Kossakowskiej, jak najbardziej wskazuje na duże doświadczenie. Powieść, bowiem napisana jest lekko, widać, że w zaplanowany sposób, na tyle płynnie, że czyta się ją swobodnie i z przyjemnością. Muszę przyznać, że sam początek, ta część związana z przybyciem Seredy do Razjela i przygotowaniami do wyprawy, różni się w stylu od tej związanej z opisem ekspedycji. Pierwsza część zdecydowanie jest bardziej zabawna. Z jednej strony jest to humor ujawniający się z pełna mocą w powiedzonkach, jak: „Jest równie romantyczny, co baran ze stada patriarchy Abrahama” lub w porównaniach, jak: „Asmodeusz obdarzył go krzywym uśmieszkiem, złym i zajadłym jak pocałunek czarownicy”, z drugiej strony ujawnia się on w przerysowanych, kwiecistych opisach pełnych patosu, jak: „Słowa po prostu same wyrywały się na wolność, niby woda w przepełnionym kanale. Albo raczej ostre, kolczaste drobiny, diamentowy pył porażki. Sypały się niczym opiłki, twarde, lśniące, o gniewnym pobłysku żelaza”, czy „Jego przystojną twarz okalały grube, złote pukle godne cherubina z kościelnych obrazów, a oczy, niebieskie niby emalia, były pełne pogardy i chłodne. Chłodne jak nagrobne płyty”. Oczy jak nagrobne płyty! Pozostaje jedynie się śmiać z tak rozkosznego romantycznego patetetyzmu i barokowego kwietyzmu. Niestety, choć akurat nie żałuję zarzucenia tej kwiecistej maniery, w drugiej części książki, tej związanej z podróżą, zabrakło całkowicie poczucia humoru. Ekspedycja opisywana jest w sposób bardzo obrazowy, nasycona jest elementami świata rodem z hinduistycznych mitologii, ale niestety w sposób sztampowy. Czytając wyprawę Abbadona i Seredy w poszukiwaniu Pana, miałam przed oczami przygody Allana Quatermaina, Tomka Wilmowskiego, czy Philesa Fogga. Fabuła niczym nie odstaje od powieści awanturniczych, w których damy są porywane, dzielni bohaterowie wychodzą ze wszystkich opresji cało, a nawet pojawia się rzekomy trójkąt, może nie miłosny, ale emocjonalny. Trzeba nadmienić, że taki efekt właśnie chciała uzyskać autorka, cytując jej wypowiedź z wywiadu (http://niestatystyczny.pl/2017/01/11/wywiad-z-maja-lidia-kossakowska/#.WIsn1lyxIdV) „Bramy Światłości” miały być: „historią inspirowaną książkami przygodowymi, awanturniczymi. Będzie to w pewnym sensie „awantura orientalna”.” I jest to najlepsze podsumowanie powieści. Niestety jak dla mnie stworzenie powieści na kształt powieści przygodowej w stylu kolonialnego ekspansjonizmu jest odtwórcze, a bez elementów humorystycznych i ironicznych, powieść straciła pazura.
Należałoby wspomnieć jeszcze o bohaterach, którzy są bardzo dobrze zarysowani, jak sama pisarka wspominała są z krwi i kości, aniołowie na wskroś ludzcy. Jestem osobiście zachwycona Luckiem i Asmodeuszem oraz Neferem Widmowym Kotem, ale słynny Abaddon, oj ten mnie rozczarował, jego boska bestia, by nie rzec krótko wierzchowiec, Piołun, ma w sobie więcej mocy niż Tańczący na Zgliszczach, a i tak obie postaci są dość słabe i mdłe. Piołun to super towarzysz super bohatera, który wszystko potrafi, nawet uprawiać alpinistykę, a Daimon Frey na odmianę tak naprawdę posiada świetny rynsztunek w postaci Gwiazdy Zagłady, rewelacyjnego towarzysza w osobie Piołuna, genialnych przyjaciół w niebiańskich braciach rzemieślnikach Ribhukszanach, ale sam prawdę mówiąc nie zachwyca, najpierw działa, potem myśli, a jak sknoci, to go konik uratuje. Pewnie gromy z jasnego nieba polecą na mnie za taką opinię na temat ulubionego bohatera, ale trudno, bohater się wypalił.
Podsumowując. Maja Lidia Kossakowska w „Bramach Światłości” czerpała pełnymi garściami z tradycyjnej powieści przygodowej, nasycając ją orientalnymi krajobrazami z pogranicza baśni i mitów, wprowadzając do literatury fantasy element kultury hinduistycznej, dotąd mało wykorzystywany w szczególności w polskiej fantastyce. Bogactwo opisów miejsc, czasami zabawnych (Ocean Masła, Ocean Mleka, Ocean Alkoholu), różnorodność mitycznej fauny i flory, zachwyca i wprowadza w nostalgiczny nastrój tęsknoty za baśniowością. Szkoda, że autorka poszła w stronę baśni dziecięcej, że brak w niej tak naprawdę okrucieństwa, takiego pierwotnego i dzikiego. A fabuła niestety również okazała się przewidywalna i sztampowa, aczkolwiek jak najbardziej wierna klasycznej powieści awanturniczej.
Waleczna czarownica
To było nieuniknione. Pokonanie czarownicy spowodowało, że trwająca od pięciuset lat klątwa, została zdjęta. Tym samym trolle uwięzione w mieście pod górą, zyskały możliwość przejścia do ludzkiego miasta, Trianon. Ludziom grozi wielkie niebezpieczeństwo, bo nie wszystkie trolle są przyjaźnie nastawione. Przed Cecile, Tristanem i ich przyjaciółmi trudne zadanie. Wygranie wojny z jak najmniejszą szkodą dla obu ras.
Tak w skrócie przedstawia się fabuła trzeciego i ostatniego tomu serii Klątwa autorstwa Danielle L. Jensen. Autorce udało się wykreować fantastyczny świat, w którym realizm świata ludzi i magia trolli oraz elfów przenikają się, tworząc bardzo ciekawe połączenie. Związanie małżeństwem śmiertelnej dziewczyny i księcia trolli nie tylko zaowocowało rewolucją w obu światach, ale też zmieniło wszystko we wzajemnym postrzeganiu się obydwu nacji.
Trzeci tom jest utrzymany w poważnym tonie. Zabicie Anushki, czarownicy, która obłożyła miasto trolli klątwą, zapoczątkowało serię dramatycznych wydarzeń. To że trolle weszły do miasta ludzi, to jeszcze nic. Dużo gorszy jest fakt, że zaprzysięgły wróg Tristana i Cecile planuje zniewolić ludzi i za ich pomocą zdobyć panowanie nad oboma światami. Angouleme z pomocą Lessy oraz chorego psychicznie księcia Rolanda wydaje się praktycznie niepokonany. Co mogą zrobić Cecile i Tristan mając do pomocy niemagicznych ludzi? Przegrana sprawa. A może jednak nie?
Choć wątek romansowy został tutaj bardzo fajnie poprowadzony, Tristan i Cecile nie mają czasu na amory. Przez większość czasu działają oddzielnie, dzięki czemu widać wyraźnie, jak dużą przemianę przeszli. Cecile z nieśmiałej dziewczyny z talentem wokalnym, przeistoczyła się w potężną i nie bojącą się ryzyka czarownicę, a Tristan zmienił się z samolubnego księcia we władcę, któremu leży na sercu dobro zarówno trolli, jak i ludzi. Równie ciekawe i barwne są postaci drugiego planu: honorowy Marc, zżyte ze sobą mocno bliźnięta Vincent i Victoria oraz przyjaciele Cecile, Chris i Sabine.
Finałowe rozdziały powieści przyniosły mi kilka zdumiewających momentów i muszę przyznać, że autorka po raz kolejny bardzo miło mnie zaskoczyła, zakończyła bowiem swoją trylogię w ciekawy sposób, bez zbędnej ckliwości.
Trylogię Klątwa powinien przeczytać każdy, kto mieni się fanem fantasy. Jeśli zastanawiacie się, co wspólnego mają trolle i elfy, do czego przydaje się żelazo we krwi i po prostu lubicie dobre historie przygodowe z intrygą, romansem i wojaczką, to trzytomowa Klątwa Danielle L. Jensen jest idealną dla Was lekturą.
Polecam!
Rozjemca
Brandon Sanderson, twórca takich bestsellerowych serii jak „Z Archium Burzowego Światła” czy też „Ostatnie Imperium”, tym razem częstuje nas pierwszym tomem kolejnej serii „Siewca wojny”.
„Rozjemca” to historia dwóch sióstr-księżniczek, które poprzez dziwny zbieg okoliczności i wybory swego ojca – króla Idris, trafiają do do T-Telir. Miasto to, stanowiące stolicę wielkiego państwa Hallandren, miasto tysiąca kolorów, jest wszystkim czego Vivienne nienawidzi, a Siri brakuje. Obie stają się jego częścią, z własnej woli lub poprzez skomplikowane układy polityczne. Obie jednak na swój własny sposób próbują zapobiec nadciągającej wojnie między Hallandren a Idris. Temu wszystkiemu, jakby zupełnie biernie i spod wpół przymkniętych oczu przyglądają się mieszkańcy zupełnie nieważnej i mało znaczącej prowincji Pahn Kahl, Bogowie nie mający pozornie pojęcia o polityce i potężni Rozbudzający, mający swoje własne tajemnice.
Cechą charakterystyczną powieści Sandersona jest niezwykły, kreowany przez niego świat. Każdy z nich ma swoją historię, religię, układy poliltyczne i dziwne rodzaje magii. Świat przedstawiony w „Rozjemcy” dzieli się na wyznawców Austre (Idris) oraz wyznawców Króla-Boga (Hallandren). Ci pierwsi nie korzystają z magii, a ich świat jest wręcz fizycznie pozbawiony kolorów w każdej dziedzinie życia, które może wydawać się wręcz ascetyczne w swoich zakazach i prawach. Mieszkańcy Hallandren prowadzą, w oczach przybyszów z Idris, wręcz rozpustny tryb życia korzystając z kolorów, magii i czcząc bałwochwalczo swego króla-tyrana i wątpliwego pochodzenia Bogów. Mimo ogromnych różnic, oba kraje są nad wyraz ciekawe, barwnie opisane, przemyślane w każdym szczególe. Dopracowany plan T’Telir, zawarty w formie mapy na początku książki pozwala śledzić poczynania naszych bohaterek, a szczegółowe, jednak nie rozwlekłe i nudne opisy poszczególnych miejsc, pomagają dokładnie zorientować się w topografii miasta, co w trakcie lektury bywa bardzo pomocne. Świat poza T’Telir i dookoła niego jest w opisach jedynie naszkicowany, jednak mimo tego daje nam doskonały obraz całości. Wydaje się, jakby wszystko tu było na swoim miejscu, idealnie do siebie pasowało. Ma się wręcz wrażenie, jakby Sanderson nie opisywał świata fikcyjnego, tylko jedno z odwiedzonych przez siebie miejsc na naszym globie.
Jednym z najciekawszych elementów powieści Sandersona jest to, że potrafi, w sposób jakby naturalny, nadać pospolitym rzeczom przymiot narzędzia magii. W opisywanej przeze mnie powieści, do ożywiania, pobudzania i wykorzystywania w swoim celu przedmiotów nieożywionych używa się... oddechów. Przyznaję, że pomysł ten mnie zachwycił, gdyż coś tak pospolitego, coś na co nie zwracamy szczególnej uwagi, tutaj stało się powodem konfliktów, różnic społecznych i podstaw religii. Sposoby wykorzystania, pozyskiwania i przekazywania Biochromatycznych Oddechów zostały dopracowane ze szczególną dbałością, łącznie z przedstawieniem i wyjaśnieniem poszczególnych wywyższeń oraz możliwości z tego płynących. Stanowi to o ogromnej wyobraźni autora i niesamowitym wręcz przygotowaniu się do opowiedzenia tej historii.
Z równą szczegółowością są dopracowane pojawiające się w książce postacie. Są naturalne, wiarygodne i zaskakujące. Ich historie, tajemnice i poczynania śledzi się z zapartym tchem. Wielokrotnie nas rozśmieszą, wzruszą, zdenerwują lub niesamowicie zaskoczą. Nie są płaskie, ich cech nie poznajemy od razu, widać jak ewoluują w trakcie fabuły, zmieniają się, często okłamując nas lub siebie samych. Bohaterowie są popropstu... ludzccy! Mają skomplikowane charaktery, konkretne cechy wiodące. Mają wątpliwości, mają swoje cele, mylą się i potykają. Żadna z przedstawionych postaci nie jest idealna, za to każda wzbudza w czytelniku jakieś emocje.
Fabuła powieści jest bardzo skomplikowana, co czyni ją niezwykle ciekawą. Wydarzenia następują tu jedno po drugim, zmieniając całą historię w niesamowicie szybkim tempie. Akcja jest wartka, momentami jakby zwalnia tylko po to, żeby po kilku stronach ruszyć z kopyta w zupełnie inną stronę. Nie da się przewidzieć kolejnych losów bohaterów, nic w tej opowieści nie jest oczywiste. Przyjemny w odbiorze, prosty język pozwala się skupić na wydarzeniach i przygodach. Początkowo niezależne historie bohaterów, po jakimś czasie wiążą się ze sobą, splatają, komplikując lub wyjaśniając pewne aspekty historii. Sanderson trzyma czytelnika w ciągłym napięciu, nie podając konkretnych rozwiązań, nie wyjaśniając wszystkich faktów, milcząc często na tematy, o które czytelnik jakby mimo chodem chciałby zapytać. Są takie momenty w tej powieści, że czytelnik ma wrażenie, że już za chwilę, już za kilka stron coś się wyjaśni, coś będzie wiadomo. Jednak Sanderson bardzo umiejętnie pokazuje czytelnikowi figę z makiem i zmienia zupełnie czas, miejsce i bohaterów. Trzeba w tym miejscu nadmienić, że historie bohaterów toczą się najczęściej równolegle do siebie, nie zawsze mając ze sobą oczywisty związek. Każdy rozdział dotyczy innych postaci, czasem dziejąc się wcześniej lub później niż historia z poprzedniego rozdziału. Mogłoby się wydawać, że wprowadzi to do historii chaos, lecz jest to mylne wrażenie. Wszystko to ma przysłowiowe „ręce i nogi”, nie da się w tej historii pogubić. Tym bardziej, że fabuła jest dopracowana w każdym szczególe, nie ma żadnych nieścisłości i niedociągnięć.
Tej książki się nie czyta, ją się pochłania. Gdy już się zasiądzie z „Rozjemcą” w ręku, trzeba się liczyć z tym, że nagle umyka nam kilka godzin życia. Naprawdę ciężko jest się od niej oderwać. Sanderson w sposób wręcz mistrzowski wciąga czytelnika w historię, sprawia że ma się wrażenie, jakby los bohaterów stał się naszym własnym, jakbyśmy to my walczyli o życie, a przyszłość całych królestw zależała od tego, co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Co ważne, pisarz porusza bardzo uniwersalne tematy takie jak wojna, śliskie ułady politycze czy religia. Robi to jednak pod przykrywką powieści fantastycznej, przez co czytelnik dopiero po lekturze zdaje sobie sprawę, że równie dobrze powieść ta mogłaby być dokumentem. Sanderson potrafi w bardzo obrazowy sposób pokazać do czego prowadzi żądza władzy i jak często się mylimy, myśląc o sobie jako o tych lepszych, tylko dlatego, że wyznajemy inną wiarę niż „oni”. Jest to powieść, która pokazuje, jak wiele zależy od zrozumienia drugiej strony konfliktu, jak często niewiedza prowadzi do nienawiści, a ślepa wiara do zaściankowości.
Dla fanów twórczości Sandersona jest to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze do czynienia z geniuszem tego pisarza, jest to idealna pozycja do rozpoczęcia cudownej drogi po światach przez niego stworzonych.
"Historia naturalna smoków" - Marie Brennan
Wydawnictwo ZYSK I SK-A jeszcze nie podało daty premiery, ale seria zapowiada się bardzo ciekawie.
Cały świat, od Scirlandii do najdalszych krańców Erigi, zna lady Izabelę Trent jako najwybitniejszą na świecie specjalistkę od smoków. Ta niezwykła kobieta wyprowadziła naukę o smokach z mglistych cieni mitów i nieporozumień w krąg światła współczesnej nauki. Zanim jednak lady Trent stała się sławną osobą, jaką dziś znamy, była pogrążoną w książkach młodą kobietą, dzięki swemu zamiłowaniu do nauki, historii naturalnej i tak, smoków, czym przeciwstawiła się sztywnym konwencjom swoich czasów.
Oto wreszcie, spisana jej własnymi słowami, prawdziwa historia kobiety o duszy pioniera, która zaryzykowała swoją reputację, życiowe perspektywy i wątłe ciało, aby zaspokoić naukową ciekawość. Jest to opowieść o tym, jak pomimo swych godnych pożałowania dziwactw poszukiwała prawdziwej miłości i szczęścia, oraz o jej ekscytującej wyprawie w niebezpieczne góry Wystrany, gdzie dokonała pierwszego z wielu historycznych odkryć, które mogły zmienić świat na zawsze.
W górach szaleństwa i inne opowieści H.P. Lovecraft
Już dzisiaj premiera nowego, pięknego wydania, które ukazało się nakładem wydawnictwa Zysk i-ska!
Tchnące niesamowitością najlepsze utwory Lovecrafta współtworzą kanon współczesnej literatury grozy. Dzieła „dżentelmena z Providence”, jak nazywano pisarza, stanowiły inspirację dla tak głośnych autorów horrorów jak Stephen King, Anne Rice czy Clive Barker. Doprowadzając do perfekcji swój styl, cyzelował w opowiadaniach gotycki klimat niezwykłości od tych najwcześniejszych aż po najsłynniejsze z cyklu mitów Cthulhu. Niniejszy tom zawiera najbardziej reprezentatywne powieści i opowiadania wybrane z niezwykle bogatego dorobku mistrza makabry, zarówno te wykorzystujące poetykę sennych koszmarów, jak i opisujące równie przerażającą jawę. „Lovecraft ukazuje zniewalające wizje koszmarnej grozy, przeklętych światów i demonów podświadomości, jakich nikt przed nim nie odważył się nawet nazwać”.
John Carpenter, reżyser Halloween, Mgły, Ucieczki z Nowego Jorku oraz W paszczy szaleństwa
Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz
Początek roku w wydawnictwie Vesper nie będzie obfitował w spektakularne premiery, ale wydawnicwo postanowiło odświeżyć jeden z tytułów naszej serii Klasycznej Literatury Grozy i zgodnie z licznymi prośbami i sugestiami - wydać go w twardej, kolekcjonerskiej oprawie. Jest to "Frankenstein" Marry Shelley, wraz z dodatkami w postaci klasycznych nowel: "Pogrzeb" George’a Gordona Byrona i "Wampir" Johna W. Polidoriego oraz opowiastek niesamowitych Percy’ego Shelleya. Dzieła te powstały - podobnie jak "Frankenstein" - jako pokłosie pewnego słynnego literackiego wieczoru, o którym szerzej napisał w posłowiu do książki Maciej Płaza, odpowiadający jednocześnie za nowy, doskonały przekład całości. Książkę uzupełniają klimatyczne drzeworyty Lynda Warda. W skrócie - klasyka w najlepszym wydaniu, czyli coś do czego wydawnictwo Vesper powoli przyzwyczaja wielbicieli klasycznych powieści grozy.
Thor Gromowładny #02: Boża bomba
Poprzedni tom „Thora Gromowładnego”, który prezentował pięć pierwszych zeszytów z oryginalnej serii, wzbudził nie tylko moją ciekawość świetnie napisaną historią Asgardczyka i jego odwiecznej walki z bogobójcą Gorrem. Scenarzysta Jason Aaron rozbudził apetyt wielu czytelników. Czy udało mu się go zaspokoić w drugim tomie?
Album otwiera historia Gorra. Z tej retrospekcji czytelnicy w końcu mają okazję dowiedzieć się kim jest bogobójca, jaka rodzinna tragedia go spotkała oraz co najważniejsze – jak uzyskał swoją wyjątkową moc unicestwiania wszelkich bóstw. W zeszycie tym Gorr przedstawiony jest jako postać wręcz tragiczna. Wielkie nieszczęście jakie spotyka jego rodzinę ma istotny wpływ na jego charakter i rozbudza w nim chęć zemsty. Rozdział ten spaja w całość historię, wyjaśnia wiele czytelnikowi i pozwala zrozumieć tą ciekawą postać.
W dalszej części albumu poznajemy misterny plan Gorra. Na rodzimej planecie od dziewięciu stuleci bogobójca buduje niezwykłą broń. Tytułowa boża bomba po detonacji ma wyeliminować z całego wszechświata i dodatkowo ze wszystkich linii czasowych wszelkiego rodzaju bóstwa. Jak dla ironii, do jej budowy wykorzystywane są zniewolone przyszłe ofiary tej broni. Wśród nich jest m.in. młody Thor z przeszłości, któremu jednak udaje się ostatecznie wydostać z opresji. Dołącza on do Thora Avengersa i Thora Wszechojca, którzy wyruszyli z Asgardu na wojnę z Gorrem. Synowie Odyna z trzech różnych linii czasowych są świadomi tego, iż dopiero łącząc swoje siły będą mogli pokonać bezwzględnego bogobójcę.
Kontynuacja „Thora Gromowładnego” nadal trzyma wysoki poziom nie tylko pod względem fabuły, ale również grafiki. Warto dodać, iż w tym albumie do duetu Aaron-Ribic dołącza rysownik Butch Guice. To on zilustrował zeszyt przedstawiający historię Gorra. Szczerze jednak jego kreska znacznie odbiega jakościowo od chorwackiego autora pozostałych zeszytów. Przez to retrospekcyjna część wydaje się być najsłabszym rozdziałem komiksu.
Esad Ribic ponownie wykonał kawał dobrej roboty. Wspomagany tym razem przez Jacksona Guice’a po raz kolejny zbudował niesamowity klimat albumu. Panowie świetnie oddali dynamikę i brutalność scen akcji. Mistrzowsko prezentują się kosmiczne scenerie czy wszelkie detale. Ribic udowodnił iż jest prawie bezkonkurencyjny w oddawaniu szczegółów anatomii postaci. Ponownie użyję porównania, iż przedstawiona muskulatura Thora przywodzi na myśl zdjęcia Schwarzeneggera z jego czasów największej filmowej popularności.
„Boża bomba” to album równie dobrze opowiedziany co narysowany. Aaron umiejętnie skacze między różnymi planami czasowymi. Unika wszelkich pułapek i paradoksów związanych z podróżami w czasie, dzięki czemu czytelnik nie czuje swoistego zmęczenia. Na plus zasługują również dowcipne dialogi (szczególnie pomiędzy Thorami) i cięty język bohaterów. Autor w tych ostatnich zeszytach postawił głównie na widowiskowe pojedynki. Brakuje tutaj tej gęstej atmosfery i mrocznej otoczki, która charakteryzowała „Bogobójcę”. Ta zmiana stylu sprawia jednak, iż komiks jest lżejszy w odbiorze aniżeli część pierwsza.
Podsumowując „Boża bomba” jako kontynuacja przygód Thora Gromowładnego trzyma nadal wysoki poziom. Aaron w przyzwoity sposób domyka rozpoczętą historię z Gorrem Bogobójcą. Album urzeka również pod kątem wizualnym. Choć zapewne każdy znajdzie w tym komiksie małe minusy, są one spokojnie do przejścia i nie psują odbioru. Nadal podtrzymuję swoją opinię, iż jest to jedna z najlepszych serii, która ukazała się w ramach cyklu Marvel Now. Dodam, iż obowiązkiem każdego fana historii obrazkowych o superbohaterach jest zapoznanie się z tym albumem i posiadanie go w swojej kolekcji.
Czarny Klucz
„Czarny Klucz” to już trzeci, a zarazem ostatni tom cyklu „Klejnot” spod pióra Amy Ewing. Czy Violet uda się poprowadzić Palladynki ku zwycięstwu, a jednocześnie ocalić życie porwanej przez diuszesę, młodszej siostry?
Ani Violet ani Ash nie mogą usiedzieć w miejscu. Marzą o tym by wyrwać się z bezpiecznego schronienia Białej Róży i wyruszyć do walki. Gdy dziewczyna dowiaduje się, że jej siostrze grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, przy pomocy augurii zmienia wygląd swojej twarzy i udaje się jako dwórka do pałacu diuszesy. Ash, wykorzystując jej nieobecność, postanawia zwerbować do grupy rebeliantów Towarzyszy, którzy i tak nie mają w życiu już nic do stracenia.
Przyznam, że bardzo niecierpliwie wyczekiwałam ostatniego tomu trylogii, ale kiedy już mogłam go przeczytać, to przeszedł bez echa. „Czarny Klucz” to dobre, pełne i ciekawe zakończenie powieści, ale brakuje mu emocji z pierwszej części, powiewu świeżości i zaskakujących zwrotów akcji.
Właściwie to chyba najbardziej do gustu przypadł mi fakt, że diuszesa nareszcie zyskała motyw swojego postępowania, dzięki czemu stała się mniej surrealistyczna, ale wolałabym, żeby jednak ostatecznie arystokracja Klejnotu dowiedziała się jak to jest być ludźmi. Zabrakło również wyjaśnienia, skąd się na tej wyspie w ogóle wzięli i irytujący jest też powiązany z tym, niezamknięty, logiczny wątek - bo skoro się już tam pojawili, to musieli mieć jakieś korzenie, stać się kolonią, a gdyby tak było to przecież powinni mieć kontakt ze światem zewnętrznym, który przecież może mieć całkiem liczną i silną armię… Kto odpuściłby sobie lekką ręką taką miodem i mlekiem płynącą kolonię z darmową siłą roboczą na dokładkę? Podsumowując „Klejnot” jest moim zdaniem zbyt hermetyczny (zamknięty na jednej, samowystarczalnej wyspie) przez co wydaje się być bardzo mało realistyczny.
Pomijając te kilka niedociągnięć, które z pewnością ułatwiały pisarce prowadzenie fabuły, powieść jest niezwykle ciekawa i wciągająca. Amy Ewing miała dobry pomysł, który udało jej się należycie wykorzystać, bez trudu przyciągając uwagę czytelnika. Gdy ludzie są nieszczęśliwi i nie mają już nic do stracenia, wystarczy jedna iskra, by wzniecić płomień buntu. Niekiedy rebelia jest chaotyczna i niespodziewana, innym razem natomiast gruntowanie przemyślana i stworzona przez ludzi, którzy na jej przygotowanie poświęcili niemalże całe życie.
Miłość, przyjaźń, fantastyka, magiczne korzenie, tajemnice - to kluczowe elementy historii umieszczonej na stronach trylogii „Klejnotu”. Książka opowiada jednak również o tym jak bardzo, dla własnej wygody, można wyzbyć się człowieczeństwa. Polecam, ponieważ naprawdę warto poznać całą historię, chociaż osobiście wolałabym czytać poszczególne tomy w nieco krótszych odstępach czasu (i nie jest to zarzut do wydawnictwa, bo tutaj naprawdę się spisało, po prostu myślę, że historia lepiej prezentowałaby się jako całość).