Rezultaty wyszukiwania dla: Thriller
Jezioro trumien
„Gra pomiędzy ludźmi nigdy nie ma końca”.
Niesamowite wrażenia czytelnicze, niczego nie mogłam być pewna, co chwilę zaskakujące zwroty akcji, a dynamika scen mocno trzymała w niecierpliwości poznawania. Urszula Kusz-Neumann sprawiła, że szczelnie przywarłam do książki i oderwałam się dopiero w finalnej odsłonie. Bardzo mi się podobało, nie spodziewałam się, że dam się omotać akcji, mocno wciągnąć się w atrakcyjny scenariusz zdarzeń. Autorka na wysokim poziomie prowadziła z odbiorcą grę interpretacji i przypuszczeń. Pełna niuansów historia. Kiedy zaczynałam układać w głowie najbardziej prawdopodobny ciąg przeszłości i teraźniejszości, okazywało się, że nie miałam racji. Poszłam błędną ścieżką domysłów, dałam się złapać w sidła pułapek dowodów i wyjaśnień. Pomysł na frapującą opowieść w pełni wykorzystany od strony zagęszczania intrygi, wkraczania w głąb mrocznej natury człowieka, eskalacji grzechów i winy, odwetu i zemsty. Mniejsze wrażenie wywarło umocowanie powieści w prawdopodobieństwie zdarzeń, ale wybieganie poza linię realności charakterystyczne dla gatunku thrillera. Drażniła nielogiczność zachowań bohaterów, zwłaszcza kluczowej policyjnej kobiecej postaci. Miłość rządziła się swoimi prawami, lecz wydawała się naciągnięta do lekkiej paranoi.
Prolog powieści wprowadził w piekielne macki ognia, a po nich wśród ciężkiej i gorzkiej ciszy powoli dawał o sobie znać upiorny mrok wciągający w piekło zbrodni. Michał Gryska, pracownik opieki społecznej, został zmuszony do uczestnictwa w chorej rozgrywce, stawiającej twarde warunki, nieznającej zrozumienia, a tym bardziej litości. Kiedy porwano żonę i dwójkę dzieci, mężczyzna zmuszony był powrócić w rodzinne strony, gdyż tylko tam mógł odnaleźć klucz do prawdy z przeszłości i otworzyć drzwi do ratowania bliskich. To, co działo się przed dwoma dekadami, upomniało się, aby ujrzeć światło dzienne. Ińsko hipnotyzowało legendą o jeziornym raku, rozpaczliwie domagało się sposobności wymierzenia sprawiedliwości, przeszywało na wskroś dziecięcymi tragediami. W karuzeli dziwnych myśli i obrazów, szalonym wirze pozorów i uników, towarzyszyła Michałowi Milena.
Osobliwy duet, połączony uczuciem i skrajnie surowymi zasadami gry, zmierzył się nie tylko z nieznanym wrogiem, ale również z nieokiełznanymi demonami relacji. Autorka interesująco oplotła losy postaci pajęczyną niedomówień i fałszu, zawiesiła nad widmem śmierci i moralnej agonii, wprowadziła w domino krwawych incydentów. Co było prawdziwą stawką w grze iluzji i kłamstw? Czy udało się ją wystarczająco podbić, aby mieć szansę na wygraną? Jak szerokie kręgi zataczały grzechy sprzed dwudziestu lat?
Piaseczniki
„Ale prawda jest zimna, pusta i straszna, a kłamstwa bywają piękne i pokrzepiające”.
Czytanie twórczości George R.R. Martina sprawia wiele przyjemności i radości, dotyczy to krótkich i długich form literackich. Na antologię „Piaseczniki” zwróciłam uwagę wiedziona pragnieniem ponownego spotkania z niezwykłymi niby insektami, jakże mocno wkraczającymi w znajomość psychiki człowieka. Osobliwe stworki, będące odbiciem myśli i czynów gatunku ludzkiego, zaimponowały mi już wiele lat temu. Chętnie do nich powracam, gdyż opowiadanie ma wszystko to, co lubię w solidnie napisanej fantastyce, świetny pomysł na fabułę, znakomitą prezentację twórczej wyobraźni, rewelacyjnie sportretowanego złego bohatera, garść ciekawych refleksji do podchwycenia. Zachęcam gorąco do poznania, wejścia w klimat ubarwiony thrillerem, mroczną odsłoną konsekwencji czynów, szczególną aurą obcego kosmicznego życia.
Bardzo spodobało mi się „W Domu Robaka”, akcja nasycona sensacją, mrokiem i wilgocią podziemnych korytarzy, bezwzględną walką o przetrwanie, frapującą przemianą obcych ras. Cenne, że utwór zachęcał do poświęcenia chwili na myśl, że zemsta może prowadzić ku temu, co dotąd było niezrozumiałe. Z kolei, „Mroźne kwiaty” przenikały lodowatym zimnem, przedziwnym letargiem pragnień i marzeń, światem iluzji łapiącym w pułapkę wymieszania prawdziwości i nieprawdziwości, wampirów i wiatrowilków. Autor frapująco oddał wątek samotności i ponownie, odbicia walki o życie. Rewelacyjnie od strony psychologicznej poprowadził z jednej strony unikalną, z drugiej całkiem zwyczajną, przewrotną grę wymieszania kłamstw i prawd, wiary i niewiary, herezji i prawowierności. A wszystko w kosmicznej otoczce klimatycznej.
Koncepcja rozwijania wyjątkowych zdolności przez człowieka, podstaw powstawania nowego gatunku, pragnienia przemierzania wszechświata w zdobywaniu wiedzy i władzy, pojawiła się w „Szybkich pomocnikach”. Zamysł roli anielicy jako odpowiedzi na samotność w pozaziemskiej podróży ciekawie ubarwił opowiadanie, podobnie jak spotkanie energii i materii, ale nie w pełni przekonał. Wędrówka po gwiazdach, po pajęczynie czasu i przestrzeni, zatrzymanie się na skrzyżowaniu kosmicznych szlaków, wejście w długie cienie „Kamiennego miasta” wyrzutków, poznanie lisoludków, przyciągnęło uwagę od strony narodzin, trwania i przemijania światów różnorodnych cywilizacji. Nie poczułam się wygodnie w towarzystwie „Gwiezdnej Pani”, jednak doceniłam pomysłowość pisarza na zobrazowanie gwiezdnych slumsów i utrzymanie się przy życiu w skrajnie niesprzyjających warunkach.
Zerknijcie również na wrażenia po spotkaniu z innymi książkami George R.R. Martina „Gra o tron” (marzę, aby wreszcie wpadła w moje ręce jej komiksowa wersja), „Starcie królów”, „Nawałnica mieczy: stal i śnieg”, „Nawałnica mieczy: krew i złoto”, „Panowanie smoka” (pierwszy tom ilustrowanej historii dynastii Targaryenów), „Aforyzmy i mądrości Tyriona Lannistera”, a także odrębną powieścią, choć także z gatunku fantastyki, „Światło się mroczy”. Natomiast miłośnikom krótkich form literackich utrzymanych w klimacie fantasy proponuję spotkanie z „Księgą magii”.
Punkty przecięcia
„Przeszłość potrafi zmieniać przyszłość. Ale to zawsze my mamy ostatnie słowo”.
Mega satysfakcjonująca przygoda czytelnicza, podkręcała wyobraźnię w interpretowaniu zdarzeń i zachowań, zgrabnie wciągała w zabawę wysuwania domysłów i przypuszczeń. Od pierwszej do ostatniej strony trwałam w oczekiwaniu na postępujący bieg scenariusza zdarzeń. Pozytywnie szalona wzorzysta fabuła. Intryga wyjątkowo mocno zaplątana. Wątki pozszywane frapującymi nićmi akcji. Wiele się działo, sporo na pierwszym i drugim planie. Paulina Cedlerska co chwilę zaskakiwała obrotem spraw, jednocześnie konsekwentnie trzymała się wytyczonego szlaku prowokowania czytelnika do mylenia tropów i gubienia wskazówek. Długo nie potrafiłam domyślić się, dokąd wszystko zmierza, jakie barwy przyjmie, jaki obraz pokaże w finałowej odsłonie. A w finałowej odsłonie, podobnie jak w całej powieści, poczułam sporo czytelniczej przyjemności i satysfakcji.
Porwała mnie psychologiczna odsłona kluczowej kobiecej postaci. Wspaniale się ją rozgryzało. Niczym detektyw uczepiałam się każdej myśli, słowa i wspomnienia Luizy. Wnikałam w osobiste odczucia. Wydawało mi się, że chwyciłam klucz do jej duszy, lecz po chwili przekonywałam się, że jeszcze czaiło się kilka niespodzianek. Autorka zgrabnie łączyła przeszłość z teraźniejszością, trochę za szybko, jak dla mnie, następowały zmiany czasowe, ale żywiołowość przyciągała. Stworzyła solidny thriller psychologiczny, znakomicie podszyty kryminalnymi mocnymi akcentami, z ciekawą paletą bohaterów. Zastrzeżenia, ale naprawdę drobne, miałam wobec kilku wtrąceń opisów, zbyt naprowadzających na właściwy trop, przykładowo opis schowania pieniędzy użyty w dialogu. Nie do końca wykazywałam się zrozumieniem wobec osobliwej relacji Luizy z mężem, lecz ludzie mają prawo żyć według własnych postanowień, reguł i umów.
Wszystko zaczęło się od odnalezienia na morskiej plaży zgwałconej, okaleczonej i zabitej dziewczyny, o ironio, tropiącej w realu mroczne sekrety historii i zamieszczającej je w social mediach. Później mroczne incydenty zagęszczały się, Luiza zaś musiała skonfrontować się z własną dramatyczną przeszłością. Jak duży wpływ na bieżące interpretowanie rzeczywistości, miejsc i osób mają podlegające metamorfozie wspomnienia? Czy możemy oprzeć się na nich w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące nas pytania o przeżycia, zwłaszcza traumatyczne? Dokąd prowadzi zmienna i poszatkowana pamięć w meandrach lęku i zaprzeczenia? W jakim stopniu pozwala kreować to, kim jesteśmy? Jestem zdecydowanie na tak, abyście podchwycili „Punkty przecięcia” i świetnie się bawiąc, rozszyfrowali, o co tak naprawdę w przybliżanej historii chodziło.
Przestań, proszę
Gdy nie wróciła wieczorem do domu, nikt nie zwrócił na to uwagi, choć powinni - w końcu miała dopiero osiem lat, a dziecko w tym wieku nie powinno przebywać samo na zewnątrz w tak późnych godzinach. Cóż, nie ma się czemu dziwić, skoro jej rodzicom wódka przesłoniła cały świat. To, że ich córeczka nie przebywa w domu, dotarło do nich dużo później. O wiele, wiele za późno.
Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że dziecko śpi; nie widać śladów walki czy niepokoju na buzi dziewczynki. Tak, jakby po raz pierwszy od bardzo dawna nie musiała bać się tego, co przyniesie jej kolejny dzień. Co więcej, ktoś ubrał ją w nowe ubrania, na twarz zaś nałożył delikatny makijaż. Sęk w tym, że - prawdopodobnie - ta sama osoba, która zadbała o dziecko, odebrała jej życie i pozostawiła jej ciało w pustostanie.
Sprawa trafia w ręce podkomisarza Floriana Gaderli, nieprzystępnego mężczyzny, acz uznanego śledczego. W śledztwie pomaga mu Zuzanna Macieszko, która stawia pierwsze kroki na nowej ścieżce. Ta sprawa porusza we Florianie pewną osobistą nutę, zmuszając do powrotu tam, gdzie nigdy nie chciałby się znaleźć ponownie. Tym bardziej jednak będzie dążył do schwytania sprawcy, by już żadne dziecko nie zostało zamordowane.
Na jakąkolwiek stronę czy konto na Bookstagramie bym nie zajrzała, tam wszędzie ścigała mnie książka „Przestań, proszę". Byłam zaskoczona ilością pozytywnych opinii i wysokich ocen, dlatego też podeszłam do niej równie z ogromną ciekawością, lecz również z dozą... niepokoju? Jaka bowiem musi kryć się w niej historia, skoro tak wiele osób ocenia ją jako majstersztyk, a przynajmniej jako bardzo dobrą? Przekonajmy się.
Podkomisarz Florian Gaderla (swoją drogą mam ogromny problem z zapamiętaniem tego nazwiska) to postać, na którą natykamy się w wielu kryminałach - samotnik, często działający wbrew wytycznym przełożonego, zamknięty w sobie, najczęściej z trudną przeszłością. Nieufny. Jednak również niezmordowany. Taki bohater, którego nie da się nie lubić. Z kolei jego partnerka, Zuzanna Macioszko - cóż. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy w szeregach policji naprawdę mogą znaleźć się osoby, które zupełnie nie myślą o tym, o czym mówią, czym mogą oczywiście narazić dobro śledztwa. Myślę, że w przypadku początkujących jest to w jakimś stopniu powszechne zjawisko. Co nie zmienia faktu, że kobieta niespecjalnie przypadła mi do gustu - może to przez bezsensowne komentowanie niektórych kwestii, może za „wpychanie się” w pewne relacje. W każdym razie raczej nie będzie to moja ulubiona postać.
Jednak to nie wykreowane przez autora postacie przyciągnęły takie rzesze czytelników, a może raczej - nie tylko one. Oczywiście mowa tu o pomyśle na fabułę, czyli o przemocy (w każdym tego słowa znaczeniu) wobec dzieci. Nie oszukujmy się, zawsze najbardziej porusza nas, gdy cierpią najmłodsi, jeszcze niewinni. W tym przypadku pan Stolarz zaserwował nam niezłą jazdę prosto w mrok codzienności nieletnich. Nękanych przez tych, którzy powinni być ich opoką. Podziwiam osoby, które potrafią się podnieść po czymś takim i funkcjonować w miarę możliwości. Dobrze, że powstają książki o takiej tematyce - bo choć zawierają w sobie bolesne historie, to dzięki temu coraz więcej osób zaczyna reagować, gdy widzi krzywdę dziecka. I oby tak dalej.
Wątek śledztwa, innymi słowy: zawodowy, jak najbardziej na plus. Wątek obyczajowy jednak moim zdaniem trochę leży. Jak już wspomniałam, Gaderla to ten zamknięty w sobie i niepotrzebujący ludzi, z kolei Zuzanna. Cóż, autor stworzył ją trochę na zasadzie: „Florian jest taki męski, wpadł mi w oko, chcę wiedzieć o nim wszystko już w tej sekundzie i zrobię wszystko, by mnie pokochał". Bohaterka zachowuje się momentami jak podlotek, który nigdy nie był w żadnej relacji. Kłóci mi się to z wizją młodej kobiety, która pracuje jako policjantka i do tego przy poważnym śledztwie. I owszem, jest to jej pierwsza sprawa, aczkolwiek chwilami nie wyczuwam w niej powagi sytuacji.
„Przestań, proszę” to mocna historia, która głośno krzyczy o tak istotnej sprawie, jaką jest przemoc wobec dzieci. I dobrze, że to pozycja tak ostatnio rozchwytywana - niech ludzie wreszcie otworzą oczy. Polecam.
Wyrzynacz
„…w życiu jest jak w książce albo w filmie: morderca kryje się tuż obok. To może być każdy...”
Nie czytałam poprzednich odsłon serii puławskiej („Klatka”, „Druciarz”, „Baron”), ale nie przeszkadzało mi to w poznawaniu czwartego tomu. Można je czytać niezależnie, bez utraty orientacji w historii. Z jednej strony kusi mnie, aby sięgnąć po zaległości, gdyż w „Wyrzynaczu” pomysł na fabułę, mieszającej thriller z kryminałem, zbliżył się do moich preferencji i oczekiwań czytelniczych. Jestem ciekawa, co autor zaprezentował we wcześniejszych książkach w klimacie puławskim. Z drugiej strony nie przekonał mnie sposób zaprezentowania intrygi, ze względu na obarczenie wysokim wskaźnikiem przewidywalności i niewiarygodności, egzaltowane zachowanie głównej bohaterki.
Aspirant Ewa Jędrycz zachowywała się, jakby grała w sztuce, a nie we własnym życiu. Trudno nawiązywało się nić zrozumienia i sympatii. Miała tendencję do uprzedmiotowionego traktowania otaczających ją osób, co nie pokrywało się z deklarowanymi przez nią wartościami i emocjami. Brałam pod uwagę, że rozstanie z mężem przebiegało w ciężkich warunkach, że cierpiała na depresję nabytą podczas prowadzenia wcześniejszego śledztwa, jednak portret postaci wymykał się zwartości, w tym zawodowemu profesjonalizmowi policjantki.
Zastrzeżenia miałam do stylu narracji, wplatającego w opisy liczne idiomy, gdyby pojawiały się w dialogach, lepiej bym je odebrała, jako charakterystyczny dla kogoś sposób wyrażania myśli. Czasem za mocno zostały naciągane elementy scenariusza zdarzeń, co miało pomagać w podkręcaniu intrygi, ale osiągało odwrotny skutek. Przykładowo zamykanie drzwi na zamek przez dzieci w wewnętrznej przedszkolnej przestrzeni, to pierwszy krok do podważania bezpieczeństwa pobytu w placówce.
Co do intrygi, łapania mordercy bawiącego się w ćwiartowanie ofiar i rozrzucanie szczątków po mieście, to wciągnęłam się, zwłaszcza w poszukiwanie motywów postępowania oprawcy. Zszokowani i przerażeni przypadkowi mieszkańcy otrzymywali paczki z częściami ludzkich ciał. Zastanawiałam się, dlaczego oprawca pojawił się po przerwie, co nim kierowało, jaki miał stosunek do makabrycznych czynów? Zagadki w śledztwie zachęcały do odnalezienia źródła bezwzględności i psychopatyczności. Czy chodziło tylko o szokowanie, wywołanie chaosu i wzbudzenie przerażenia?
„Wyrzynacza” nie zaliczyłam do powieści z górnej półki łączącej thriller z kryminałem, lecz przypuszczam, że sprawdzi się podczas wakacyjnych spotkań z książką. Nie trzymał w elektryzującym napięciu, ale na tyle podkręcał mroczną atmosferę, że pozwalał w odprężającym nastroju poznawać prawdę o ciemnej stronie duszy zabójcy.
Ramienice
Kiedy bliska nam osoba znika, jesteśmy wręcz zdziwieni, że świat nadal toczy się swoim rytmem codziennych spraw. Zdziwieni, bo tylko nam zawaliło się niebo, a nikt wokół tego nie dostrzega. Nie potrafi zrozumieć, gdyż nigdy nie czuł tego rodzaju bólu; bólu braku. Niepewności.
Maj 2019; Jędrzej Rogudzki wraz ze swoją żoną Kaliną mają wyruszyć nad jezioro Binowskie, gdzie znajduje się ich domek wypoczynkowy. Kobieta ma tylko na chwilę wejść do domu, zabrać zapomnianą rzecz. I już nie wraca. Jędrzej zgłasza zaginięcie na policję, a sprawa trafia w ręce młodego sierżanta, Mikołaja Tracza. Na jaw powoli wychodzą różne fakty dotyczące nie tylko małżeństwa Rogudzkich, ale również samej Kaliny. Wkrótce do śledztwa prowadzonego przez Tracza dołącza Lena Dobrowicz, aspirantka z Archiwum X. Jej zdaniem zaginięcie Kaliny Rogudzkiej może być w jakiś sposób powiązane z morderstwem młodej dziewczyny sprzed lat.
Wątków jest wiele, a grzebanie w tajemnicach Rogudzkiej pochłania całkowicie uwagę śledczych. Jest jednak ktoś, kto może być powiązany z obydwoma sprawami.
Z jakiegoś powodu po rozpoczęciu historii pierwszym, co we mnie uderzyło, był taki nastrój... mroku. Nie wiem, czy to okładka miała w tym swój udział, ale przez całą lekturę miałam wrażenie, że wisi nade mną zasłona z mroku właśnie, zupełnie nieprzepuszczająca słońca. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to poczucie, bo śledztwo prowadzone przez naszych głównych bohaterów nie jest mroczniejsze niż inne. Może to po prostu pani Joanna Bagrij ma styl pisania, który posiada w sobie nutkę niepokoju.
Aspirantka Lena Dobrowicz, dotychczas zajmująca się nierozwiązanymi sprawami w Archiwum X oraz sierżant Mikołaj Tracz, który w swej karierze policyjnej mimo wszystko nie widział jeszcze wszystkiego. Bohaterowie stworzeni na zasadzie przeciwieństwa, a mimo to umiejący ze sobą współpracować, choć początkowo dość niechętnie. Czy ich polubiłam? Na pewno zapadają w pamięć, szczególnie aspirantka. Na tle tej damskiej postaci Mikołaj Tracz wypada nieco blado, aczkolwiek uważam, że dzięki niemu autorka podkreśliła, jak specyficzną jednostką jest Lena Dobrowicz. Oczywiście w żadnym stopniu nie odejmuje to mężczyźnie inteligencji. Po prostu znacząco się od siebie różnią, i to widać. Odnośnie do postaci naszej kobiecej bohaterki pojawia nam się jeszcze jeden wątek, ale już ze sfery prywatnej. Owa kwestia nasunęła mi myśl o podobieństwie do innej, literackiej bohaterki, również policjantki. I jakby tak przyjrzeć się obu paniom, to można by znaleźć kilka zbieżności między ich postaciami. Niemniej jednak „poznając” Lenę Dobrowicz nie odczułam, by była kopią kogokolwiek; po prostu idealnie wpasowuje się w jedną z najbardziej lubianych kategorii kobiecych postaci literackich: odważna, bezkompromisowa, poniekąd zimna, ale przy tym dbająca o swoich bliskich. No i oczywiście szalenie inteligentna oraz spostrzegawcza.
Śledztwo samo w sobie budziło moją niepewność, bo nie potrafiłam jednoznacznie wskazać winnego. Poszlak było całkiem sporo, a co za tym idzie - również sporo podejrzanych przewinęło się przez fabułę. Każdy z nich mógłby chcieć skrzywdzić Kalinę. I stąd moja refleksja - czy kobieta była tak złą osobą, że miała tylu wrogów? A może to pewne okoliczności sprawiały, że mogła być na celowniku? W każdym razie, mimo że zakończenie śledztwa nie powinno mnie zaskoczyć, to i tak zaskoczyło. Bardziej jednak przez szczególną umiejętność niektórych osób do ukrywania prawdziwych emocji czy swoich myśli. Do odgrywania kogoś, kim się nie jest. To swoisty talent, który z jednej strony oklaskujemy, a z drugiej - w rękach niewłaściwej osoby może być niebezpieczny.
Na myśl o „Ramienicach” przed oczami staje mi jezioro ukryte w półmroku, osnute mgłą. Alegoria do tej historii - wszystkie odpowiedzi kryją się pod powierzchnią, bardzo blisko, jednak trzeba odnaleźć właściwą ścieżkę w otaczającej nas mglistej zasłonie. A w niej nietrudno się przecież zgubić.
Moim zdaniem thriller godny polecenia, nawet przez wzgląd na ciekawych bohaterów. Polecam, szczególnie fanom gatunku.
Nowa książka Bagrij zabierze Cię nad jezioro Binowskie, które było niemym świadkiem zbrodni. W ciszy zapadającego zmroku zdradzi Ci wszystkie swoje sekrety. A może zostaniesz tu na zawsze.
Duch jeziora
„Nieważne, czy minie rok, czy ćwierć wieku, grzech zawsze cię odnajdzie. I zażąda zapłaty”.
Powieść czytało mi się dobrze. Odpowiadał mi się styl narracji, płynny i przyjazny. Doceniłam miejsce akcji przesycone legendą i tajemnicami, chociaż liczyłam na mroczniejsze ich rozwinięcie, to jednak i delikatna odsłona zagadkowości incydentów roztaczała urok. Warmińska wieś, malownicza sceneria środowiska, spokojne życie wyznaczone codziennymi rytuałami. Tylko jezioro okryte złą sławą burzyło sielankowy obraz. Przed trzydziestoma laty we Wrzosnej utonęły cztery osoby, a teraz doszło do kolejnej tragedii z udziałem młodej kobiety. Wydawałoby się, że każdemu mieszkańcowi powinno zależeć na wyjaśnieniu jeziornych incydentów, ale prawda nie wypłynęła na wierzch, przez lata obrosła bagnistymi plotkami i grząskimi domysłami. Czy faktycznie były to samobójstwa, jak zadecydowała policja, nieszczęśliwe okoliczności, jak wielu pogodziło się z tym, a może niejasność zdarzeń przybrała mroczny wydźwięk, jak sugerowała dociekliwa dziennikarka blogowa?
Eliza Korcz niedawno przeprowadziła się z partnerem do domku nad jeziorem Wrzosna. Próbowała pozyskać wenę twórczą na napisanie kolejnego bestsellera, lecz kiepsko jej to wychodziło. Wyobraźnię pochłonęła aktywność jeziornego ducha, za wszelką cenę starała się wyjaśnić, co faktycznie miało miejsce, kiedyś i teraz. Śledztwo nie należało do łatwych, trudno było pozyskać informacje, prawda skrywała się za zasłoną ślepych tropów. Dało się odczuć niecodzienne zachowanie mieszkańców wsi, zazwyczaj nie stronili od głośnych szeptanek, a teraz spuścili szczelną zasłonę milczenia. Kryminalna intryga ciekawie się rozwijała, falami zmieniała kierunek biegu, droga na skróty wiodła na manowce, wskazówki fałszowały rzeczywistość. Doceniłam pomysłowy fortel z włączeniem poetyckich nut w fabułę.
Mateusz Kwiatkowski zręcznie żonglował postaciami, osobowościami i zachowaniami. Nie polubiłam głównej bohaterki, wielokrotnie irytowała postawą, ale tak właśnie zachowują się śledczy, tak pozyskują materiał do tekstów, tak podsycają zainteresowanie tematyką. Sympatyzowałam z energiczną staruszką, dawną bibliotekarką, znacząco ubarwiła opowieść. Autor przemycił do akcji elementy thrillera, a w finałową odsłonę powieści wstawił sensacyjne tło. Oczekiwałam mocniejszego prądu w scenariuszu zdarzeń, bardziej emocjonujących chwytów w przyciąganiu czytelnika, lecz zaskakujące rozwiązania kryminalne w pewnym stopniu rekompensowały te odczucia.
„Duch jeziora” uprzyjemnił wieczór czytelniczy, włączył w oprawę polskiej rzeczywistości małej społeczności, wciągnął w detektywistyczną łamigłówkę, zaserwował frapujący obrót spraw w końcówce przygody czytelniczej. Sprawił, że zwrócę uwagę na kolejną książkę autora, liczę, że w miarę szybko powstanie.
XIII tom 3
Jeśli wiesz, że „XIII” to opowieść o człowieku bez przeszłości, który budzi się z tatuażem „XIII” i próbuje odnaleźć własną tożsamość, trzeci tom to idealny moment, by wskoczyć głębiej w tę sieć spisków. „XIII. Tom 3” to album, który rozwija dotychczasowy wątek, odkrywając kolejne fragmenty przeszłości i ukazując coraz bardziej skomplikowane powiązania między postaciami.
Tom 3 zbiera cztery historie: „Na ratunek Marii”, „El Cascador”, „Trzy srebrne zegarki” i „Proces”.
Część historii przenosi nas do Ameryki Południowej — do fikcyjnego państwka San Miguel, gdzie XIII sprzymierza się z Marią, walcząc o wolność i prawdę. Narracja buduje most między teraźniejszością a wspomnieniami: rozdział „Trzy srebrne zegarki” zabiera czytelników w głąb genealogii bohatera, cofając się do XIX wieku i odkrywając korzenie rodzinnych tajemnic. Całość kończy dynamiczny rozdział „Proces” — dramat sądowy i militarna rozgrywka o życie prezydenta Sheridana.
Fabuła rozwija się warstwowo. Van Hamme dodaje kolejne elementy układanki. Spiski, zdrady, tajne organizacje i polityczne intrygi — to wciąż motor napędowy serii. Choć czasem tempo zwalnia, a momenty retrospekcji wymagają skupienia, nagrodą są kolejki zaskakujących szczegółów i historii bohaterów, którzy zyskują coraz większą głębię.
Narracja wymaga skupienia. Złożoność wątków i liczba postaci potrafią przytłoczyć. Jeśli nie znasz pierwszych dwóch tomów, łatwo się pogubić — ale jeśli jesteś w grze, dostaniesz satysfakcję z logicznego łączenia kolejnych tropów.
Rysunki Williama Vance’a robią tu robotę. Postaci są realistyczne, emocje widoczne na twarzach. Sceny akcji – pościgi helikopterów, wybuchy, dynamiczne kadry — podane są z precyzją i filmowym rozmachem. Vance wie, kiedy spowolnić i zbudować napięcie detalem — półcień, refleks w oku, grymas twarzy – to detale, które zostają z czytelnikiem dłużej.
„XIII. Tom 3” to komiksowy thriller najwyższej klasy. Gęsta intryga, rozwijające się osobiste historie bohatera oraz sceny, które zapierają dech. Niektóre elementy mogą wydawać się przewidywalne, ale wciągająca narracja i realizm wizualny wciąż przyciągają uwagę.
Dla kogo? Dla tych, którzy znają poprzednie tomy i chcą dalej podążać za historią bez pamięci — to must-read. Dla nowych czytelników — warto nadrobić wcześniejsze wydania, zanim zanurzycie się w ten tom.
Plusy i minusy
PLUSY
• Rozbudowana, wielowarstwowa fabuła pełna zaskakujących powiązań
• Precyzyjne, realistyczne rysunki Vance’a, dynamiczne sceny akcji
• Wydanie zbiorcze Egmont – twarda oprawa, dodatki zza kulis, solidna jakość papieru i szata graficzna
MINUSY
• Złożoność wątków i liczba postaci mogą być trudne do śledzenia bez znajomości serii
• Momentami narracja zwalnia i wymaga skupienia — nie dla czytelnika szukającego szybkiej akcji
To komiks, który pokazuje, dlaczego „XIII” przetrwał dekady i zdobył status kultowego. Trzeci tom dalej rozwija ten świat. Dla fanów inteligentnych thrillerów politycznych i opowieści o tożsamości — pozycja obowiązkowa.
Dziewczyna z pokoju 12
Od jakiegoś czasu Hannah ma pewność, że coś niedobrego dzieje się z jej mężem. Co prawda mężczyzna tłumaczy osobliwy chłód wobec żony oraz córki nieustannym stresem w pracy, jednak Hannah ma przeczucie, że to nie wszystko. Wydawałoby się, że sprawy związane z prowadzeniem księgarni i chwilowymi problemami w małżeństwie pochłoną ją na tyle, że reszta przestanie istnieć. Nie wiadomo, dlaczego właśnie to morderstwo przyciągnęło jej uwagę. Co prawda ofiarą była młoda dziewczyna, jednak we współczesnym świecie nie był to aż tak odosobniony przypadek. Może to okoliczności, w jakich została odnaleziona, a może tajemnica związana z jej ostatnimi godzinami życia, spędzonymi w hotelu...
... A może to fakt, że w kieszeni Maxa Hannah znajduje kartę do pokoju hotelowego. Tego samego, w którym po raz ostatni widziano zmarłą Alice. Czy to mąż bohaterki stoi za morderstwem? A może tę dwójkę łączyło coś o wiele bardziej skomplikowanego?
Nikt nie jest w stanie udzielić jej jasnych odpowiedzi; aby poznać prawdę, Hannah musi rozpocząć swoje własne śledztwo. Przed nią wiele do pokonania.
Skądś kojarzyłam nazwisko autorki; nie byłam do końca pewna, czy rzuciło mi się w oczy gdzieś w odmętach internetu, czy miałam okazję przeczytać którąś z książek z literackiego dorobku pani Croft. Jak się okazuje - opcja druga. Kilka lat temu na moją listę książek przeczytanych trafiło dwie pozycje od autorki. I wciąż mam je w swojej biblioteczce. A jak się sprawa ma z najnowszą lekturą spod jej pióra?
Od początku „Dziewczyny z pokoju 12”, aż praktycznie do połowy historia idzie dość prostą ścieżką, powtarzaną w sporej części książek z gatunku: domniemanie zdrady, tajemnice, odkrycie mniej lub bardziej bolesnej prawdy. W trakcie amatorskiego śledztwa na drodze Hannah pojawia się kilka osób, dzięki którym ma szansę lepiej poznać zamordowaną dziewczynę, Alice. Nic dziwnego, w końcu zmarła w jakiś sposób wdarła się w jej życie, niszcząc to, na co tak skrzętnie przez lata pracowali z Maxem. Z odpowiedziami na niektóre pytania jest jednak często tak, że nie do końca mają one związek z rzeczywistymi wydarzeniami. Ot, ktoś coś zobaczył i wysnuł własne wnioski. Jak w takiej sytuacji dokopać się do prawdy?
Nowość od pani Kathryn Croft nie wyróżnia się na tle pozostałych książek z tego gatunku, aczkolwiek ma w sobie coś, co zmusza do przeczytania jej od deski do deski, na raz. Duży wpływ na to ma zapewne fakt, iż po tej części, w której nasza główna bohaterka stara się jak najlepiej poznać zmarłą i złożyć z tych nielicznych informacji spójny obraz jej relacji z Maxem, następuje dosłowne tsunami. Tsunami, bo akcja rozkręca się do tego stopnia, że chwilami ciężko nadążyć za bombardującymi czytelnika wydarzeniami. Bezwzględnie mogę powiedzieć, że pani Kathryn Croft potrafi upleść pajęczą sieć niedomówień i tajemnic, którą następnie owija nas, czytelników, od pierwszej strony.
Bohaterowie, choć dobrze stworzeni, nie budzili we mnie głębszych emocji. Oczywiście, że współczułam Hannah i potępiałam Maxa, aczkolwiek nie było to bardzo intensywne odczucie - i trwało dokładnie tak długo, jak lektura tego thrillera.
Podsumowując, „Dziewczyna z pokoju 12” to dobry thriller, który może nie powala na kolana oryginalnością, lecz rekompensuje to wartkością akcji, a także ilością dozowanych nam informacji, które dopiero zebrane „w kupę” dają nam część odpowiedzi. Co do zakończenia książki to muszę przyznać, że zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. A z drugiej strony - jak dla mnie - bylo ono odrobinę przekombinowane. Niemniej jednak zrobiło robotę, gdyż przyciągnęło uwagę.
Czy polecam? Myślę, że tak. Nie ma tutaj żadnego elementu, który nie grałby z całością fabuły. Takiego, który byłby na tyle niedorzeczny, że wzbudzałby w czytelniku irytację. Akcja płynie wartko, a my płyniemy, niesieni z nurtem. Idealny wybór na wieczór spędzony z książką, o ile ktoś chce zarwać noc.
Śmierć w Kornwalii
Skradziony obraz Picassa od wielu lat budził spore zainteresowanie; każdy, kto znał jego rzeczywistą wartość (i miał na ten cel odpowiednio dużo gotówki) pragnął go odnaleźć. I zarobić na nim krocie, oczywiście. Niestety, dzieło przepadło bez żadnych wieści i nawet najbardziej dociekliwi nie mogli natrafić na ślad po nim. Aż do czasu...
Profesor Charlotte Blake również była zaintrygowana obrazem, jednak o tym, że należała do grona osób poszukujących go, dowiedziano się dopiero po jej śmierci. Nieoczekiwanej, uznanej za morderstwo. Ktoś pragnął posiąść dane, które zebrała kobieta. W notatniku ofiary odnaleziono trzycyfrowy szyfr, policja nie jest jednak w stanie określić, do czego mógłby służyć. To sprawa dla osoby, która wie, czego szuka. I właśnie taką jest Gabriel Allon, światowej sławy szpieg, a do tego konserwator sztuki. Wie, jaką wartość ma obraz, którego szuka. I zdaje sobie sprawę z tego, do czego zdolni są jego konkurenci.
W niemalże niemożliwym do wykonania zadaniu pomaga mu grupa przyjaciół: niezwykle sprytna złodziejka, sławna skrzypaczka oraz brytyjski szpieg, który wcześniej był płatnym zabójcą. Takiej grupie nie może się nie udać.
Zaczynanie serii od dwudziestego czwartego tomu nie jest najlepszym pomysłem. Głównie dlatego, że czytelnik nie ma okazji obserwować, jak rozwijają się postacie i relacje między nimi. Na szczęście historia sama w sobie nie wyglądała na związaną z poprzednimi częściami.
Szpiegowska fabuła to nie do końca to, po co sięgam na co dzień. Tego rodzaju historie raczej nie należą do moich ulubionych i zazwyczaj zgrabnie je omijam. Tym razem jednak postanowiłam stanąć w szranki z serią o Gabrielu Allonie (a przynajmniej jedną z jej części). I przyznaję, że nie był to wybór do końca zły.
To, co mogę powiedzieć na pewno, to że czytelnik nie może narzekać na nudę. Zasadniczo od pierwszych stron dzieje się tu naprawdę dużo. Historia rozpoczyna się od śmierci profesor Charlotte Blake, później robi się jeszcze goręcej. Wygląda na to, że ktoś jest o krok przed Allonem i „usuwa” z jego drogi potencjalnych pomocników w odnalezieniu zaginionego obrazu Picassa. Ten tajemniczy ktoś pragnie tego, co Gabriel - obrazu. I wydaje się przeciwnikiem na miarę naszego sławnego szpiega. Akcja tak wartko gna przed siebie, spotykamy tylu różnych ludzi, że momentami musiałam odkładać książkę, by nieco odetchnąć. I powiązać ze sobą pewne wątki, tak, aby powstała spójna, zrozumiała całość.
W książkach tego rodzaju zawsze bawi mnie fakt, że nie ma w nich miejsca na brzydkich ludzi. A jeżeli już, to zazwyczaj są to tak zwane „czarne charaktery". Nie inaczej jest w „Śmierci w Kornwalii” - główny bohater ma wszystkie przymioty samca alfa, od przystojnego oblicza po błyskotliwy umysł. Podobnie pozostali bohaterowie czy bohaterki, którzy należą do jego „grupy". Mam wrażenie, że to taka cecha książek, a nawet filmów sensacyjnych.
Jak już wspomniałam tematyka co prawda kompletnie nie moja, aczkolwiek nie oznacza to, że książka mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, było całkiem dobrze. Największym plusem jest to, że ciągle coś się dzieje, więc nie sposób się nudzić. Bohaterowie również są stworzeni w taki sposób, że od razu budzą sympatię (nawet, jeżeli byliby mniej urodziwi). Prowadzone śledztwo było intrygujące, a ja przez bardzo długi czas nie miałam żadnych wyobrażeń odnośnie do tego, jaki będzie finał tej historii i kto stoi za wszystkimi wydarzeniami. Silva doskonale wie, jak wciągnąć odbiorcę w wir tworzonej przez siebie historii, oplatując nas siecią niedopowiedzeń, kłamstw oraz intryg. Aż w głowie rodzi się pytanie - czy na pewno mogę ufać tym, którzy twierdzą, że są po mojej stronie? A może to właśnie pośród nich ukrywa się ktoś, kto ma złe zamiary?
Czy polecam? Zdecydowanie fanom twórczości Silva oraz czytelnikom, dla których książki sensacyjne to chleb powszedni. Ja - mimo że lektura przypadła mi do gustu- raczej spasuję, rozpoczynając i kończąc jednocześnie przygodę z Gabrielem Allonem na tym tomie.