Rezultaty wyszukiwania dla: Sensacja
Łaska
Całe życie Marii naznaczone było tym, co wydarzyło się w roku 1955; wówczas sześcioletnia dziewczynka zaginęła w lesie. Odnaleziono ją po tygodniu, a mężczyzna, który dokonał odkrycia, zarzekał się, że mała była cała pokryta krwią. Jej ciotka zbagatelizowała wówczas całe zdarzenie, nie chcąc, by policja podjęła śledztwo. Wciąż bowiem nie było wiadomo, jakim cudem dziewczynka - ponoć - sama przetrwała w lesie.
Trzydzieści lat później Maria mieszka w domu umierającej ciotki i uczy w miejscowej podstawówce. Stara się nie myśleć o mrocznym czasie z jej dzieciństwa, choć jej myśli czasem jeszcze uciekają do tajemniczej postaci Kartoflanego Człowieka. Kim był? I dlaczego, ot tak, po tygodniu postanowił zwrócić jej wolność? Kobieta czuje, że w dawnej sprawie kryje się o wiele więcej niedopowiedzeń, niż mogłaby przypuszczać.
Samobójstwo jednego z uczniów, klasowej czarnej owcy, wzbudza w Marii multum emocji. Wojtek nie należał do jej ulubieńców, ale było jej żal chłopca. Do tego tuż przed swoją śmiercią próbował nawiązać z nią rozmowę dotyczącą wydarzeń z przeszłości. Dopiero kolejne śmierci sprawiają, że milicja bierze pod uwagę działanie seryjnego mordercy. Rysunek przedstawiający cztery dziecięce postacie, który Wojtek pozostawił Marii, może być kluczem do odnalezienia odpowiedzi.
Czy Kartoflany Człowiek to karykaturalny obraz dorosłego wyczarowany przez dziecięcą wyobraźnię? A może potwory istnieją naprawdę?
Z twórczością Kańtoch mam okazję spotkać się po raz kolejny; zdecydowanie jest to jedna z moich ulubionych polskich autorek. Sięgając po jej książki, mam pewność, że czeka na mnie historia, od której nie będę mogła się oderwać. I tak właśnie było i tym razem.
Główna bohaterka, Maria, wiedzie bardzo samotniczy żywot. Nie nawiązała głębszych relacji ani z nikim spośród mieszkańców wioski, ani z żadnym z nauczycieli, pracujących z nią. Wystarczająco trudna jest dla niej codzienność - wstać, przygotować się do pracy, nauczyć czegokolwiek młodych ludzi, oddanych jej pod opiekę. Dom ciotki również budzi w niej mieszane uczucia. Starsza kobieta swoje ostatnie chwile życia spędza w szpitalu, bez nadziei na wyzdrowienie. Maria z kolei utknęła pośród bibelotów, przypominających jej nieustannie o tym, jak wyglądało jej dzieciństwo. Zamknięta w klatce utkanej ze słodko - gorzkich wspomnień coraz bardziej zapada w letarg. Dopiero śmierć jej ucznia, a potem kolejne zgony dzieciaków sprawiają, że budzi się w niej chęć walki o czyjeś życie. Życie dzieci, które prawdopodobnie spotkały na swej drodze tego samego człowieka, co ona trzydzieści lat temu.
Maria jest doskonałym przykładem tego, jak wygląda depresja; niemożność wstania z łóżka, niechęć do czegokolwiek, także do nawiązywania jakichkolwiek relacji. Przytłoczenie. Zmęczenie. Dzisiaj wiemy o tej chorobie już sporo więcej, w tamtych czasach była ona jeszcze niezrozumiała - ba, uważana raczej za „widzimisię”, często za lenistwo. To pierwsze, co narzuciło mi się po rozpoczęciu przygody z „Łaską". Bohaterka, w której sytuację bardzo łatwo się wczuć. Papierowa, aczkolwiek w jakiś sposób z krwi i kości, jak my. Już to sprawiło, że cała historia nabrała zupełnie innego... smaku. Autorka bowiem dała nam możliwość obserwowania, czy i jak stworzona przez nią postać poradzi sobie z własnymi demonami. Przerzucając kolejne strony, przyglądałam się, jak Maria porzuca własny kokon, by móc uratować niewinnych. Jest w tym jakaś bohaterskość.
Mroczna, zawiła, pełna zagadek historia, która sprawia, że szumiący las może obudzić w czytelniku mieszane uczucia. Wielu z nas od zawsze uważa go za miejsce pełne różnorodnych tajemnic, a liczne historie tylko podsycają to stwierdzenie. Umiejscowienie części historii właśnie w lesie to moim zdaniem strzał w dziesiątkę. Zresztą, cała fabuła tak wciąga, że nie mogłam się od tej książki oderwać. Miałam wrażenie, że czas przy niej biegnie zdecydowanie za szybko. Tajemnica goni tajemnicę, a zegar nieubłaganie tyka. Miałam świadomość, że gdzieś spoczywa klucz do rozwiązania wszystkich zagadek, jednak bardzo długo znajdował się on poza moim dostępem. Dodawało to tylko smaku całej historii. I jak to zazwyczaj bywa, wszystko kryło się w przeszłości.
Całym sercem polecam każdemu, kto uwielbia thrillery, w których akcja tak naprawdę ma swój początek w przeszłości. Fanów twórczości pani Anny Kańtoch raczej nie muszę zachęcać, tak sądzę.
Sarek
Trójka przyjaciół - Henrik, Anna i Milena - jak co roku planują wybrać się w podróż w góry. Znają się od lat, znają swoje możliwości i ograniczenia. Dlatego tak dobrze ze sobą współgrają. Ten wyjazd jest jednak inny; nieoczekiwanie dołącza do nich Jakob, nowy partner Mileny. Początkowo sprawia dobre pierwsze wrażenie, jest sympatyczny i ma sporą wiedzę o różnych trasach. Mężczyzna nalega, by zmienili plan trasy i ruszyli na Sarek. Anna od początku ma wrażenie, że skądś go zna. Poszukiwania Jakoba na stronie jego domniemanego miejsca zatrudnienia nie przynoszą efektu, co wzbudza w kobiecie mieszane uczucia. I nagle dociera do niej, skąd kojarzy tę twarz. Czy nie jest jednak za późno, by wycofać się ze wspólnej podróży? Nikt nie spodziewał się, do jakiej tragedii dojdzie na szlaku.
Sarek to piękny, górzysty Park Narodowy, w którym słabsze fizycznie osoby mogą sobie jednak nie poradzić. Dlaczego więc Jakob, zauważając ograniczenia Mileny i Henrika tak bardzo nalega, by wyruszyć właśnie tam?
Nie ma to, jak mroczny, skandynawski thriller, w którym bohaterowie mierzą się nie tylko z podejrzeniami, ale także dziką, nieokiełznaną przyrodą. Od pierwszej strony czuć, że w tej książce wiele się będzie działo. Szczególnie że nie wszystko jest takie, jakie mogłoby się zdawać na początku.
Anna i Henrik to para; on jest wykładowcą na Uniwersytecie, ona z kolei była jedną ze studentek. Długo musieli ukrywać swój związek przed pozostałymi. O ich relacji wiedziała jedynie Milena, ich przyjaciółka. Relacja całej trójki trwa już około dziesięciu lat i jak do tej pory świetnie się rozumieli. Dowodem tego są liczne, wspólne podróże. Idealnie zgrani, wiedzieli, na jak długie oraz skomplikowane trasy mogą sobie pozwolić. W tym trio to Anna wysuwa się na prowadzenie; to ona jest tą najbardziej przystosowaną fizycznie do wszelakich trudności. Gdy dołącza do nich Jakob, okazuje się, że i dla niego trudne szlaki nie są problemem. Od początku jednak ta dwójka nie może się dogadać.
W tej książce przeplata się ze sobą przeszłość i teraźniejszość; historia rozpoczyna się dla czytelnika wtedy, gdy dla bohaterów już właściwie kończy. Poznajemy przebieg wydarzeń z relacji tych, którzy ocaleli. Jednak to nie wszystko - autor cofa się jeszcze bardziej, dzięki czemu mamy możliwość poznania początków znajomości całej trójki. Dozuje nam jednak te informacje w taki sposób, że praktycznie do końca nie mamy pełnego obrazu. Początkowo bowiem widzimy wszystko oczami Anny. Opisy kolejnych napotykanych na szlaku trudności są tak obrazowe, że nieomal jesteśmy pełnoprawnymi uczestnikami podróży. Czujemy strach, zmęczenie i niekiedy złość bohaterów. Mogę nawet powiedzieć, że idąc za podejrzliwością Anny, ja również skupiłam szczególną uwagę na poczynaniach Jakoba, nie zastanawiając się zupełnie nad pozostałymi postaciami.
Anna i Jakob to typowe osobowości dominujące; dwójka najsilniejszych jednostek z ich czteroosobowej grupy. Widać to po ich zachowaniu, a rozdziały pisane z perspektywy Anny pokazują, że ten temat powtarza się także w jej myślach. Zresztą, dowodem na to jest również kilka niebezpiecznych sytuacji, których stali się mimowolnymi uczestnikami. Ciekawe jest to, że o ile w przypadku Jakoba jego dominujący charakter było bardzo łatwo zauważyć, o tyle u Anny nie widać go na pierwszy rzut oka. Dużo dzieje się w jej głowie, o wielu rzeczach nie mówi na głos. Tym samym rodzi się pytanie - czy życie z dominującą osobą jest łatwe dla słabszej jednostki?
„Sarek” to historia, która sprawia, że wydaje nam się, że znamy bohaterów na wylot. A tak w żadnym wypadku nie jest, czego dowodem jest zakończenie. Wierzymy Annie, bo dlaczegóż nie mielibyśmy ufać komuś, kto od początku prowadzi nas przez wszystkie wydarzenia? Prawda jest jednak o wiele bardziej skomplikowana, a docierając do zakończenia, wszystkie elementy układanki (o których nawet mogliśmy nie mieć pojęcia) wskakują na swoje miejsce. Autor pogrywa sobie z czytelnikiem, rzucając podejrzenia na jedną postać, podczas gdy rozwiązanie zagadki leży zupełnie gdzie indziej. Ta pozycja jest zdecydowanie godna polecenia, szczególnie dla tych, którzy uwielbiają dobrze zarysowane portrety psychologiczne bohaterów, jak również dzikość otaczającej wydarzenia natury. Osobiście jestem bardzo zadowolona, że mogłam zapoznać się z tą pozycją. Polecam!
Wampir
Mateusz skoczył, kończąc w ten sposób swoje dwudziestoletnie życie. Wszyscy są tego pewni, policja, prokurator, znajomi. Tylko matka drąży temat, naciska adwokata, a ten prosi o pomoc prywatnego detektywa. I tak na scenę wkracza detektyw Dawid Wolski.
Powiedzieć, że typa nie lubię, to mało. Budzi we mnie cały wachlarz negatywnych emocji. Jest zwyczajnym dupkiem, żerującym na każdym, kogo spotka. Nie ma znaczenia, czy klient, czy znajomy, z każdego chce wycisnąć coś dla siebie. Nie ma za grosz empatii, poczucia żadnej wartości czy zwykłej ludzkiej przyzwoitości. To zasadniczo powinno go skreślić, jako detektywa, a jednak nieźle sobie radzi. Na swój pokręcony sposób. Bo to, że jest moralnie wątpliwy i naprawdę nie pałam do niego, nawet minimalną sympatią, nie sprawia, że chce się odłożyć książkę. Wręcz przeciwnie. Fascynujące jest, jak taki mały człowieczek potrafi rozwikłać ciężkie sprawy. A może właśnie przez jego podejście do życia mu się udaje. Nie ma żadnych oporów przed wniknięciem w wirtualny świat ofiary, używa jego kont społecznościowych i gier, bez wahania miesza się w świat narkotyków i nieletnich prostytutek. To, jak działa, jest jakby drugorzędne. Sprawa idzie do przodu, choć czasem Dawid dostaje ostro po dupie i wcale nie jest mi go żal.
Z taką ilością mrocznych zakamarków Gliwic nie sposób się nudzić. Cały czas coś się dzieje, akcja nie czeka, a wręcz się zagęszcza. Pojawiają się nowe wątki, początkowo niby bez ładu i składu wplątane w fabułę. Potem Chmielarz po prostu je ze sobą łączy w logiczną, prostą do wyjaśnienia całość. Robi to w naprawdę dobry sposób, nic tu nie jest przypadkowe. Zarysowuje również historię, która, mimo absolutnie odpychającego głównego bohatera, ciągnie do przeczytania kolejnego tomu o detektywie Wolskim. Delikatnie rzucona, wspomniana raptem dwa czy trzy razy, zostaje w głowie i uwiera, szuka odpowiedzi, wręcz się ich domaga. Lubię książki, które zostawiają mnie w niedosycie, z ciekawością do zaspokojenia. Ta właśnie do takich należy.
Jest to druga książka Chmielarza, z którą mam styczność. I choć początkowo ciężko mi było zanurzyć się w opowieści, to po paru stronach byłam kupiona. Dobry, chwilami mocny kryminał, z bardzo dobrze zaznaczoną psychiką bohaterów. Rozkładania emocji i zakradanie się do najciemniejszych zakamarków ludzkich umysłów wychodzi autorowi naprawdę świetnie. Zdecydowanie polecam i będę wracać.
Szklarz
W życiu dziennikarza Adama Lebudy nie dzieje się dobrze – zarówno na stopie prywatnej, jak i zawodowej. Trudne rozstanie z żoną sprawiło, że mężczyzna nie może odnaleźć się w codzienności, na czym cierpi jego praca. A szefostwo naciska, by ich pracownicy tworzyli „klikalne”, pełne sensacji artykuły. Adam, który początkowo znajdował się gdzieś pomiędzy najchętniej czytanymi, teraz powoli spada na sam dół. Nieoczekiwanie na wycieraczce przed mieszkaniem znajduje łamigłówkę, i to wystarczająco skomplikowaną, by zabrała mu kilka godzin. Jeszcze nie wie, że jej rozwiązanie poprowadzi go wprost do Piekła.
Rozpoczyna się gra z mordercą, który w bestialski sposób morduje swoje ofiary. Ich ciała naszpikowane są odłamkami szkła, przez co Lebudzie bardzo szybko nasuwa się idealny (w jego mniemaniu) pseudonim dla zabójcy: Szklarz. Po opublikowaniu pierwszego artykułu bardzo szybko do drzwi dziennikarza puka policja. Jedną z dwójki stróżów prawa jest dawna ukochana Lebudy, Ewa.
Dlaczego Szklarz właśnie Adamowi podrzuca kolejne łamigłówki? Czy dziennikarz i osoby z jego otoczenia są bezpieczni?
Zapowiedź aktów brutalności na wielu czytelników działa przyciągająco; nie inaczej jest w moim przypadku. Byłam ciekawa, jak autor poradzi sobie z tematem. Szczególnie że „Szklarz” to kryminalny debiut Komorowskiego. A jak wiadomo, czasami debiutujący w danym gatunku autorzy potrafią nieźle nas zaskoczyć.
Pierwszym tropem głównego bohatera jest autor niedawno wydanego bestsellera, do którego dołączono bardzo podobną łamigłówkę do tych, które otrzymuje mężczyzna. Dziennikarski nos Lebudy mówi mu jednak, że byłoby to za łatwe rozwiązanie. Bo też który morderca podaje się organom ścigania jak na talerzu? Do tego dochodzą również konflikty z prowadzącym oficjalne śledztwo duetem, a obecność dawnej miłości Adama zupełnie nie pomaga. Ponadto on sam wkrótce trafia na ich celownik.
Mam mieszane uczucia co do tej książki. Pomysł na fabułę wydawał się całkiem ciekawy, a rany zadane przez seryjnego były przedstawione bardzo obrazowo, przez co chwilami nawet mnie robiło się niedobrze podczas lektury. Jednak… coś w tym wszystkim nie do końca zagrało. Główny bohater nie budził we mnie żadnych emocji i raczej nie zapisze się w mojej pamięci na długo. Jego „dyskusje” z policyjnym partnerem Ewy przywodziły mi na myśl pyskówki między chłopcami w gimnazjum, nie zaś między – bądź co bądź – dorosłymi mężczyznami. Adam Lebuda nie wydawał się autentyczny, ciężko było „wbić się” w jego postać, bo raczej też nic konkretnego się w niej nie kryło. A wiadomo, że główny bohater ma moc, by przyciągnąć czytelnika do lektury. Nawet jeżeli cała historia jest nie do końca tym, czego czytelnik oczekiwał. W przypadku „Szklarza” niestety podróż była bardzo długa, choć książka ma nieco ponad pięćset stron. Może to też kwestia licznych dygresji, które tak naprawdę również nie wniosły nic do lektury prócz tego, że rozciągała się ona jeszcze bardziej.
Czy zakończenie mnie zaskoczyło? Niespecjalnie. Od jednego z rozdziałów, w których – powiedzmy - akcja już się rozkręcała, byłam niemal na sto procent pewna, kto jest sprawcą. Co prawda dobrym pomysłem było wykorzystanie właśnie takiego zabiegu, ale z drugiej nie wynagrodziło przebijania się przez warstwy informacji średnio bądź wcale niepotrzebnych w tej książce.
Podsumowując, pomysł na fabułę określiłabym jako całkiem niezły, jednak wykonanie nie do końca przypadło mi do gustu. Bohaterowie są papierowi, niezapadający w pamięć. Ich zachowanie niejednokrotnie przywodzi na myśl młodzież. Sama postać okrutnego Szklarza też zasługiwałaby na poprawki, bo o ile opisy tortur obrzydzają, o tyle nie ma w tym ani krzty przerażenia. Ciężko powiedzieć, czy polecam; tragicznie nie było, ale mogłoby być o wiele lepiej. Musicie zastanowić się nad tym, czy tematyka mimo wszystko do Was przemawia. Może to właśnie Wy znajdziecie w „Szklarzu” coś, na co ja nie zwróciłam uwagi.
Osuwisko
Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Leną Rudnicką, bohaterką nowej serii kryminalnej Kingi Wójcik. Było naprawdę udane, a po zakończeniu lektury „Porywu” nie mogłam się doczekać kolejnych tomów. Czas leci nieubłaganie, bo dziś przychodzę z całą paletą wrażeń i spostrzeżeń na temat „Osuwiska”, piątej już części cyklu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym już na samym początku nie uchyliła rąbka tajemnicy… Nie zawiodłam się również tym razem, wręcz przeciwnie – znowu odbyłam satysfakcjonującą podróż literacką.
Bardzo podoba mi się nie tylko kreacja głównej bohaterki, ale również jej partnera Marcela Wolskiego. Z dużą ciekawością przyglądałam się ich poczynaniom w toku śledztwa, a także ich burzliwym relacjom. Co ważne, autorka potrafiła znaleźć balans pomiędzy warstwą obyczajową a warstwą kryminalną. Dzięki temu życie prywatne postaci nie przysłania głównego wątku, a jednak nadal jest interesującym elementem całej historii. Lena to uosobienie siły i stanowczości. Inteligentna, posiadająca ogromną intuicję, zdecydowana kobieta od razu zyskała moją sympatię. Marcel również, choć bardzo się od niej różni.
Fabuła książki jest ciekawa, dobrze przemyślana, zaskakująca. W pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że to już gdzieś było, ale kolejne rozdziały wyprowadzają czytelnika z błędu. W tej powieści skrywa się sporo oryginalnych pomysłów i rozwiązań. Pełno tu niespodziewanych zwrotów akcji, które z całą pewnością Kinga Wójcik dokładnie zaplanowała. Pełno sytuacji, które, jak się później okazuje, wiodą odbiorcę nigdzie indziej, jak prosto w szczere pole. Niezwykle umiejętnie autorka prowadzi akcję, stopniowo odsłaniając karty historii i wielokrotnie myląc tropy. A finał i rozwiązanie zagadki… wprawiły mnie w niemałe osłupienie, bo nie tego, absolutnie nie tego się spodziewałam. Teraz będę wyczekiwać kolejnego tomu z niecierpliwością.
Całość wypada świetnie, to po prostu rasowy kryminał na wysokim poziomie, co świadczy o dużym doświadczeniu oraz talencie pisarki. Wszystko tutaj jest na swoim miejscu. Fabuła, dynamika akcji, bohaterowie, dialogi – autorka zadbała o każdy element. Chciałabym powiedzieć cokolwiek na temat minusów, ale nie potrafię ich dostrzec. Jeśli jakieś są, to przysłaniają mi je wspomniane wyżej atuty powieści. Polecam tę historię miłośnikom kryminałów, powieści zaskakujących, trzymających w napięciu, które wciągają bez reszty i które na długo zapadają w pamięć.
Porwani
Kilka lat temu brat Igora, Tymon, zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. To tragiczne dla rodziny wydarzenie było impulsem dla Ignacego „Igiego” Sznydera do założenia Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych „Echo". Wraz ze swoją wspólniczką Sandrą Milton odnieśli kilka sukcesów. Jednak po Tymonie nadal nie było ani śladu.
Z zaginięciem chłopaka nikt nie powiązał innej, bardzo podobnej sprawy - dwudziestoletnia Michalina Antkowiak wyszła z domu na spotkanie z przyjaciółmi i już do niego nie wróciła. Po kilku latach staje na progu rodzinnego domu, ubrana w te same rzeczy, co w dniu zaginięcia. Nie potrafi udzielić jasnych odpowiedzi na liczne pytania. W tym samym czasie nieoczekiwanie powraca również Tymon... zachowując się tak, jakby od opuszczenia przez niego domu nic się nie zmieniło. Jakby nadal był rok, w którym zaginął.
Czy te dwie sprawy są ze sobą połączone, a może to czysty przypadek? Czy odnalezieni naprawdę nie pamiętają, co działo się z nimi przez te kilka lat? Czy... kogoś chronią? Jedynym sposobem na dowiedzenie się prawdy o wydarzeniach z tamtego czasu jest ponowna analiza wydarzeń z przeszłości. A Ignacy Sznyder nie spocznie, póki porywacze jego brata nie zostaną ukarani.
Choć za mną już całkiem sporo książek autorstwa Moss, to do tej pory nie wiem, co takiego ma w sobie, że jego twórczość połykam w kilka godzin. I nigdy nie jest mi jej mało. Nie zawiodłam się jeszcze na ani jednym napisanym przez niego thrillerze, co poniekąd mnie dziwi. Mam nadzieję, że ta dobra passa będzie trwała jak najdłużej.
Często zastanawiam się, jak skomplikowane uczucia muszą towarzyszyć rodzinom osób zaginionych. Niepewność, lęk strach - czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy? Czy ukochana osoba powróci, a może zostanie odnalezione jej ciało, kończąc tym samym poszukiwania? Wiedza, że członek rodziny bądź przyjaciel nie żyje, jest straszna, ale kończy jeden etap i pozwala na rozpoczęcie kolejnego - żałoby. Z kolei czekanie na jakiekolwiek informacje odnośnie zaginionego to jak przebywanie w nieustannym stanie zawieszenia. Czytanie książek o takiej tematyce zawsze skłania do refleksji na ten temat.
„Porwani” to czwarty tom serii o agencji „Echo". Do tej pory udało mi się poznać jedynie część pierwszą, więc początkowo miałam lekkie obawy, że nie nadążę za tokiem historii. Jeżeli też się nad tym zastanawiacie - nie ma obawy. Mimo nieznajomości tomów poprzednich łatwo wczuć się w bieżącą historię, mając zaledwie zarysy poprzednich wydarzeń. Niemniej jednak warto oczywiście nadrobić zaległości.
Wydaje się, że ani Igi, ani bliscy przyjaciele Tymona tak naprawdę go nie znali. Bo czy kiedykolwiek możemy o kimś powiedzieć, że wiemy o nim wszystko? Sznyder myślał, że zna brata, a jednak w toku historii okazało się, że nie aż tak dobrze, jak mu się wydawało. Każdy z nas ma swoje tajemnice, których pilnie strzeże. Zaginiony miał ich aż nadto. Chyba sama byłam w szoku, jak wiele, gdyż Tymon wydawał mi się takim spokojnym chłopakiem, który owszem miał problemy rodzinne, ale... cóż. To tylko świadczy o tym, jak wiele o ludziach jeszcze nie wiemy.
Ta część to nie tylko historia Michaliny i Tymona. Autor zapoznaje nas również z sytuacją siostry Sandry Milton, która musi ukrywać się przed mordercami ich ojca. Mam wrażenie, że „Porwani” to jedna wielka akcja - z jednej strony powrót Tymona, z drugiej historia rodziny Milton. Nie sposób się nudzić podczas lektury, a książka wręcz „pali się w rękach".
Podsumowując, fanów twórczości Marcela Moss nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po „Porwanych”: w tej pozycji czeka na Was wiele tajemnic, ale również odpowiedzi na pytania, które prawdopodobnie zadawaliście sobie podczas lektury tomów poprzednich. Jeśli jednak z jakiegoś powodu jeszcze wstrzymujecie się przed poznaniem jego książek, to zachęcam do jak najszybszej zmiany stanowiska. Polecam z całego serducha!
Wody czerwone
Kryminały to gatunek literacki, który wciąga czytelnika w świat pełen tajemnic, napięcia i intryg. Od samego wstępu, czytelnik zostaje wciągnięty w labirynt zawiłych zagadek, gdzie każda strona książki może kryć klucz do rozwiązania mrożącej krew w żyłach historii. To podróż przez mroczne zakamarki ludzkiej psychiki i złożone relacje międzyludzkie, gdzie nic nie jest pewne, a każda postać skrywa swoje własne tajemnice i motywacje. Dokładnie tak samo wygląda sytuacja w najnowszej powieści Agaty Kunderman „Wody czerwone”. Miałam okazję czytać debiutancką powieść autorki „Wróżda” i byłam pod wrażeniem, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czy i tym razem autorka sprosta wymaganiom swoich czytelników?
Agata Kunderman „Wody czerwone”
Na tle malowniczego krajobrazu Kotliny Kłodzkiej w miasteczku przy polsko-czeskiej granicy, czas płynie ospale, a mieszkańcy przyzwyczaili się do łagodnego rytmu życia. Jednak nadejście wiosny przynosi wydarzenia, które mogą na zawsze zmienić spokój lokalnej społeczności. Marzec 2022 roku staje się punktem zwrotnym, kiedy tajemnicze odkrycie w lesie wstrząsa codziennością – beczki wypełnione dziwną cieczą stają się preludium do mrocznych sekretów skrywanych przez lata.
Policjanci z Lądka-Zdroju, a wśród nich ambitny Feliks Niemiłko i młoda policjantka Anita Starska, zostają wezwani do zbadania tego zjawiska. Jednak odkrycie w jednej z beczek ludzkiego szkieletu komplikuje sytuację, rozpoczynając lawinę zdarzeń, które odsłaniają mroczne tajemnice skrywane przez lata przez lokalną społeczność.
Śledztwo prowadzone przez prokuraturę pod wodzą Niemiłki i Starskiej odsłania nie tylko brutalną zbrodnię, ale także ukryte motywacje, zawiłe relacje międzyludzkie oraz skrywane przez lata sekrety. W miarę jak dochodzenie postępuje, napotykają na coraz to nowsze zagadki, które prowadzą ich przez labirynt przeszłości, kłamstw i zdrad. Czy uda im się odkryć, co tak naprawdę wydarzyło się tam w przeszłości? Czy uda im się wspólnie rozwikłać tę sprawę?
Niebanalny kryminał dający do myślenia
Autorka, Agata Kunderman, nie tylko kreśli niezwykle wciągającą intrygę, ale także rysuje wyraziste portrety psychologiczne głównych bohaterów. Przez misternie skomponowane dialogi i sceny, czytelnik wchodzi w świat śledztwa, czując napięcie i emocje towarzyszące bohaterom, a także ich wewnętrzne konflikty i motywacje. Dodatkowo książka dotyka tematów społecznych, takich jak mobbing oraz ekologiczne zagrożenia, co nadaje jej większej głębi i aktualności.
Agata Kunderman „Wody czerwone” – recenzja książki
„Wody czerwone” Agaty Kunderman to niezwykle angażujący thriller kryminalny, który wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do zaskakującego finału. Poprzez misternie splecione wątki, autorka buduje mroczny i niepokojący świat, w którym każde odkrycie prowadzi do kolejnych zagadek. To nie tylko lektura dla miłośników kryminałów, ale także zaproszenie do refleksji nad ludzkimi obsesjami, tajemnicami przeszłości oraz troską o środowisko naturalne. „Wody czerwone” Agaty Kunderman to książka pełna głębi, ważnych i wartościowych treści, które są ponadczasowe. Jeśli jeszcze nie znasz twórczości autorki, koniecznie musisz to nadrobić. Gorąco polecam!
Czarny żałobnik
W letnich miesiącach życie w tak ogromnym mieście, jak Warszawa może być uciążliwe, przede wszystkim przez paraliżujące upały, które nie ułatwiają codziennego życia. Ponadto wysokie temperatury przyspieszają procesy gnilne, a w tym momencie to jest jeden z wielu problemów komisarza Adama Krugera. Wraz z prokurator Alicją Ostrowską rusza śladem mordercy, który pozostawia zmasakrowane zwłoki na placach zabaw. Przy ofiarach śledczy odnajdują czarnego motyla, rusałkę żałobnika - podpis sprawcy. Żadna z badających sprawę osób nie wie jednak, jak połączyć tę niewielką ilość poszlak, jakie udało im się zdobyć. A zegar tyka... i pojawiają się kolejne ciała.
Trop wiedzie do kobiety prowadzącej terapie dla par. I choć początkowo wszystkie dowody wskazują na jej udział w zbrodniach, to Kruger i Ostrowska mają dość mocne przeczucia, że to śledztwo jest o wiele bardziej skomplikowane. Ofiary również zdają się nie być przypadkowo wybranymi osobami.
Adam Kruger i Alicja Ostrowska muszą odsunąć na bok wszystkie inne kwestie i ruszyć śladem szalonej logiki sprawcy, by ocalić kolejne, potencjalne cele.
Z założenia thriller ma nas w pewien sposób zaszokować, przyciągnąć do siebie nietuzinkowymi wydarzeniami bądź postaciami (albo i jedno, i drugie). Pozostawić z gonitwą myśli, szokować brutalnością mordercy. Zazwyczaj tego właśnie oczekuje czytelnik, szczególnie taki, który po ten gatunek sięga regularnie. Mile widziana także wartka akcja oraz wypełniające luki tło obyczajowe, dzięki czemu możemy lepiej poznać bohaterów. Jest to ważne szczególnie w przypadku serii. W praktyce jednak często zdarza się, że trafiamy na jedną i tę samą historię, tyle że przerobioną. Na szczęście w przypadku „Czarnego żałobnika” nie doszło do takiej sytuacji.
Można z całą pewnością rzec, iż komisarz Adam Kruger i prokurator Alicja Ostrowska, stanowią naprawdę zgrany duet. Ich tok myślenia idzie zazwyczaj w tym samym kierunku, a ewentualne kwestie sporne skłaniają jedną stronę do przemyślenia teorii drugiej. Alicja Ostrowska nie bez powodu wśród współpracowników nazywana jest „Ostrą” - potrafi przeforsować swoje zdanie i wykopać drzwi do miejsc, które dla wielu pozostawałyby zamknięte. Od początku tej historii widać, że tę dwójkę łączy coś więcej niż praca; mimo mocnych docinków mogą na siebie liczyć. To pierwszy i bardzo znaczący plus tej książki - ciekawie stworzone postacie, które zapadną w pamięć na dłużej.
Co szczególnie przypadło mi do gustu? Nie zrozumcie mnie źle, żadna ze mnie psychopatka, ale... standardowo, metody tortur. A były one bardzo wymyślne. Sprawca bowiem „karał” swoje ofiary przy pomocy średniowiecznych narzędzi. Ruszenie jego śladem stanowiło bardzo emocjonującą podróż, a przez cały ten czas zastanawiałam się, jakie znaczenie ma dla niego wybrany gatunek motyla, rusałka żałobnik. Co prawda jego nazwa mogła poniekąd nasunąć pewne skojarzenia, ale czy nie byłoby wówczas zbyt łatwo?
Akcja toczy się wartko, ciągle coś się dzieje - tak w śledztwie prowadzonym przez nasz duet, jak i w tym, które prywatnie prowadzi Ostra. Naprawdę, nie da się tutaj narzekać na nudę. Jednak to, co przyniosło nam zakończenie - takiego plot twistu chyba się nie spodziewałam. Dodam jeszcze, że gdy już śledczy odnaleźli powiązania między ofiarami, to lekko się w tym pogubiłam - najlepszym rozwiązaniem byłoby rozpisanie sobie tego na jakimś wykresie. No ale finisz... majstersztyk. W pewnym momencie już myślałam, że wiem, kim jest morderca (o czym zresztą i bohaterowie byli przekonani), po czym okazywało się, że zostałam po mistrzowsku wprowadzona w błąd. Do tej pory szokuje mnie fakt, jak pełna mroku może być ludzka psychika. I jak wiele energii poświęcają ludzie na zemstę, a co za tym idzie - w jak wyszukany sposób mogą jej dokonać.
Podsumowując, z tego, co wyczytałam w odmętach internetu, „Czarny żałobnik” to debiut pani Opiłki. Gratuluję! Wyszło naprawdę bardzo dobrze. Aż jestem ciekawa, co wydarzy się w kolejnych książkach autorki - bo że będą kolejne, tego jestem pewna... zważywszy na to, jak zakończyła się ta. Polecam!
Wybacz
„Wybacz” Kamili Cudnik to drugi tom serii „Zgadnij, kim jestem”, który po raz kolejny przenosi nas do Torunia i wprowadza w mroczny świat kryminalnych zagadek. W tej części autorka kontynuuje opowieść o komisarzu Robercie Bukowskim, biorąc na warsztat sprawę podwójnego morderstwa dwojga nastolatków. „Wybacz" jest jednak nie tylko kryminałem. To także głęboka analiza ludzkich zachowań, wpływu przeszłości na teraźniejszość i trudności w akceptacji samego siebie.
O czym jest książka?
Akcja „Wybacz” rozgrywa się w Toruniu, gdzie policja staje przed trudnym zadaniem rozwikłania zagadki podwójnego morderstwa. Ofiarami jest dwoje nastolatków, których życie zostało brutalnie przerwane na terenie nieczynnego dworca kolejowego. Komisarz Robert Bukowski, doświadczony policjant z toruńskiego wydziału kryminalnego, staje na czele śledztwa. Postać Bukowskiego, choć twarda i zdeterminowana w pracy, odsłania przed czytelnikiem także swoją bardziej wrażliwą stronę, zwłaszcza gdy rozważa możliwość, że podobny los mógłby spotkać jego własną córkę.
W trakcie dochodzenia, Bukowski i jego zespół odkrywają, że za pozornie prostym motywem zbrodni kryją się znacznie głębsze, mroczne tajemnice. Śledztwo staje się coraz bardziej skomplikowane, a liczba podejrzanych rośnie. Tymczasem życie osobiste Bukowskiego zaczyna się zacierać z zawodowym, co wprowadza dodatkowe napięcie i wyzwania.
Moja opinia i przemyślenia
Kamila Cudnik w tytule „Wybacz” udowadnia, że jest mistrzynią słowa i budowania napięcia. Jej talent do kreowania wielowymiarowych postaci, które są równocześnie silne i podatne na błędy, czyni tę powieść wyjątkowo autentyczną. Przejmująca narracja, prowadzona z dwóch perspektyw – policjanta i jego żony – daje unikatowy wgląd zarówno w przebieg śledztwa, jak i również w jego wpływ na życie osobiste śledczych.
Autorka zręcznie lawiruje między wątkami kryminalnymi a obyczajowymi, tworząc spójną i wciągającą historię. „Wybacz” to wciągający kryminał, ale także jako opowieść o ludzkich relacjach, bólu, żalu i – co najważniejsze – wybaczeniu. Jest to książka, która zmusza do refleksji, a zarazem dostarcza solidnej dawki emocji. Kamila Cudnik skutecznie buduje napięcie, kierując czytelnika przez meandry ludzkich uczuć, traum i tajemnic, które ujawniają się w najmniej oczekiwanych momentach.
Co ważne, „Wybacz” można czytać niezależnie od pierwszej części, choć znajomość "Zgadnij, kim jestem” z pewnością wzbogaci doświadczenie czytelnicze. Pisarka udowadnia, że polska scena kryminalna ma się dobrze, a jej powieści zasługują na miano literackich perełek w tym gatunku.
Podsumowanie
„Wybacz” spod pióra Kamili Cudnik to kryminał, który z pewnością zadowoli fanów gatunku, ale również tych czytelników, którzy szukają czegoś więcej niż tylko rozwiązania zagadki kryminalnej. Autorka z wirtuozerią łączy elementy kryminalne z historią obyczajową, tworząc powieść, która długo pozostaje w pamięci. To doskonały wybór dla wszystkich, którzy cenią sobie dobrze napisane, emocjonujące i pełne napięcia książki. Kamila Cudnik po raz kolejny pokazuje, że ma talent do tworzenia intrygujących fabuł i zdolność do poruszania ważnych, uniwersalnych tematów. Książkę serdecznie polecam, zdecydowanie warto ją poznać!
Na psa urok, ości śledzia
Lubicie czytać twórczość polskich pisarek i pisarzy? Moim zdaniem niczego nie tworzą tak dobrze, jak pełnych humoru historii kryminalnych. Dlatego zawsze z przyjemnością po nie sięgam i rzadko kiedy mnie zawodzą. Czy i tym razem byłam zadowolona z lektury?
O czym jest książka
„Na psa urok, ości śledzia” spod pióra znakomitej pisarki, Olgi Rudnickiej, to książka, która wprowadza czytelnika w świat pełen humoru, tajemnic i nietuzinkowych postaci. Główną bohaterką powieści jest Tekla, która zmagając się z własnymi problemami, niechcący wpada w wir zdarzeń, które znacząco wpływają na życie mieszkańców jej rodzinnej wsi. Olga Rudnicka z wirtuozerią łączy elementy komedii z intrygą kryminalną, tworząc powieść niezwykle wciągającą i pełną niespodzianek.
Moja opinia i przemyślenia
Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że książka jest kontynuacją losów Tekli, ale można ją czytać niezależnie od poprzednich części serii. Olga Rudnicka przedstawia postać Tekli jako kobietę niezłomną, pełną sprzeczności, które czynią ją niezwykle ludzką i bliską czytelnikowi. Charyzmatyczna i pełna życia, Tekla staje się nieoczekiwanie "boginią sprawiedliwości" w oczach kobiet, które pragną uwolnić się od trudnych małżeńskich relacji. To właśnie ten motyw, złożoność postaci oraz niezwykłe okoliczności, w których znalazła się główna bohaterka, są kluczowe dla całości opowieści.
Pisarka z łatwością przewodzi czytelnikowi przez zawirowania fabularne, balansując między komedią a dramatem. Dialogi, często przesycone ironią i dowcipem, dodają lekkości i sprawiają, że lektura staje się przyjemnością. Wątek kryminalny, choć może wydawać się niewątpliwym fundamentem historii, jest tak naprawdę pretekstem do ukazania głębszych relacji międzyludzkich i problemów społecznych. Czytelnik z zainteresowaniem śledzi rozwój wydarzeń, próbując zgadnąć, kto stoi za tajemniczymi zgonami, a autorka zręcznie utrzymuje napięcie do ostatnich stron.
Powieść „Na psa urok, ości śledzia” to również historia o sile kobiecej solidarności, wsparciu i poszukiwaniu własnej drogi do szczęścia. Tekla, z pomocą nowo poznanych przyjaciółek, uczy się, że prawdziwa magia tkwi nie w rytuałach i urokach, ale w ludziach i ich wzajemnych relacjach. Zakończenie powieści, choć może nieco przewidywalne dla niektórych czytelników, pozostawia satysfakcjonujące poczucie zamknięcia pewnego etapu w życiu Tekli, jednocześnie otwierając drzwi do nowych możliwości i przygód, które mogą czekać na bohaterkę w przyszłości.
Na zakończenie
Podsumowując, „Na psa urok, ości śledzia” Olgi Rudnickiej to powieść pełna ciepła, humoru i ludzkich emocji. Autorka tworzy barwny i pełen życia świat, w którym każdy czytelnik może znaleźć coś dla siebie. Książka jest doskonałym wyborem dla tych, którzy szukają rozrywki, jak i głębszych przemyśleń na temat życia, miłości i poszukiwania szczęścia. Warto po nią sięgnąć!