Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi
Gutowski konta Brzeziński na podzielonym ekranie w WRC 6
WRC 6 - jedyna oficjalna gra Rajdowych Mistrzostw Świata, która ukazała się 7 października - jako jedną z nowości oferuje możliwość gry na podzielonym ekranie. Wydawnictwo Techland, oficjalny partner BigBen Interactive, do przetestowania tej opcji zaprosiło rajdowca Jakuba "Colina" Brzezińskiego oraz eksperta od WRC - dziennikarza Cezarego Gutowskiego.
Obu możliwość rywalizacji na jednej konsoli bardzo się spodobała.
"To idealna rzecz na wieczorne spotkanie z kolegami. Poza tym można rywala szturchnąć, kiedy widzi się, że idzie mu za dobrze." - uśmiechał się Brzeziński.
"Graliśmy z Colinem w wiele rajdowych gier, ale nigdy nie mieliśmy split-screena. To bardzo fajna i towarzyska opcja." - dodaje Gutowski.
Zmagania Gutowskiego i Brzezińskiego na podzielonym ekranie można obejrzeć pod adresem: https://youtu.be/__B9ylW1a2Q
WRC 6 to najnowsza odsłona popularnej rajdowej serii. Gra oferuje możliwość ścigania się za kółkiem aut z klasy WRC, WRC 2 i Junior WRC oraz zawiera wszystkie 14 rajdów obecnego sezonu WRC. Produkcja dostępna jest na platformowy PlayStation 4, Xbox One oraz PC.
Atlantydzka zaraza
Doszło do najgorszego: starożytna zaraza opanowała świat. Ludzkość ogarnęły najpierw panika, potem apatia. Lekarstwo zwane Orchideą traci na skuteczności. Za kulisami władzy dwie frakcje Atlantów toczą walkę o władzę, a jej wynik zadecyduje o dalszych losach ludzkości. Tak w skrócie przedstawia się fabuła drugiego tomu trylogii zatytułowanej Zagadka pochodzenia autorstwa A. G. Riddle'a.
Kiedy na początku lata czytałam pierwszą część pt. Gen atlantydzki, wspominałam o moich obawach, co do zasadności tworzenia trylogii, podczas gdy cała fabuła mogłaby się zmieścić w jednym tomie. Po części te obawy okazały się uzasadnione, choć nie powiem, przyjemnie było dowiedzieć się o istnieniu kilku nowych teorii związanych z początkami cywilizacji i udziale starożytnych kosmitów.
Od wybuchu zarazy minęło blisko trzy miesiące. Ludzie gromadzeni są w obozach tymczasowych i poddawani leczeniu, jednak co raz bardziej oczywisty staje się fakt, że lekarstwo przestaje działać.
Fabułę drugiej części poznajemy z perspektywy Kate i Davida, początkowo rozdzielonych, potem działających już wspólnie. Dzięki snom, które regularnie do nich powracają, bohaterowie poznają nie tylko swoją przeszłość, ale też swój wkład w rozwój ludzkości i jej przyszłość.
W książce nie zabraknie pościgów, walk, a nawet powrotów bohaterów do życia po tym, jak w tych walkach zginęli. Całość fabuły sowicie okrasił autor przystępnie podanymi teoriami na temat starożytnych kosmitów. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, powinna mu się ta książka spodobać.
Sama natomiast byłam trochę zawiedziona. W moim odczuciu przez długi czas niewiele się dzieje. Bohaterowie uciekają przed pościgiem Immarich, sny mają pomóc w odkryciu prawdy, a jednak cały czas miałam wrażenie odwlekania momentu kulminacyjnego, byle tylko wypracować wymaganą ilość stron.
Gołym okiem widać ogromną fascynację autora teoriami o początkach ludzkiej cywilizacji, zresztą przypuszczenia te są na chwilę obecną tak popularne, że są nawet specjalne programy w telewizji na kanałach naukowych. Czy to jednak aby wystarczy? Niełatwo własną fascynacją zarazić innych, a jeśli ma to być ubrane w atrakcyjną fabułę książkową, to próg trudności dodatkowo rośnie. Oprócz tego pojawia się zagrożenie, że powieść z sensacyjnej zamieni się w naukową i napięcie spadnie do zera. To dlatego książkę czytało mi się trudno i powoli. Może kiepski ze mnie amator takich teorii? Niewykluczone.
Podejrzewam, że znajdą się czytelnicy, którym taka konwencja przypadnie do gustu, siebie jednak do tej grupy nie mogę zaliczyć.
Nic oprócz milczenia
Bezpośrednim efektem strachu często jest milczenie, dlatego po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem Anny i jej bliskich, główna bohaterka zaszyła się w egzotycznej, barwnej Wenecji i nabrała wody w usta. Nie przyznaje się nikomu, kim jest, ani czym zajmowała się w poprzednim życiu. Pamięć o zamordowanej śpiewaczce Sofii Stiatessi wciąż jest tu żywa i Anna trochę się obawia niezdrowego rozgłosu, który mógłby dotknąć jej osobę.
Nie kontaktuje się z rodziną ani przyjaciółmi, sprawy firmowe prowadzą za nią pełnomocnicy i kobieta może w spokoju zastanawiać się, co powinna zrobić z własnym życiem.
Tak w skrócie przedstawia się początek drugiej części trylogii o komisarz Annie Lindholm, po trochu Szwedce, po trochu Polce.
Anna nie szuka przygód. Zamieszkała u antykwariuszki Lucrezzi Doldano i pomaga jej w wycenie oraz sprzedaży mebli. Zbliża się karnawał, w Wenecji obchodzony wyjątkowo hucznie i barwnie. W dniu jego rozpoczęcia Anna i Lucrezzia znajdują w jednej z uliczek ciało młodego gondoliera, a w rezydencji Marconich na inauguracji balu palona na stosie kukła okazuje się martwą kobietą. W głównej bohaterce budzi się policyjny instynkt, uśpiony od czasów Malmo. Rozpoczyna współpracę z prowadzącym śledztwo commissario Antonio Valle. Szybko okazuje się, że sprawa jest bardziej złożona, niż to się początkowo wydawało. Jej początki sięgają czasów drugiej wojny światowej, a zamieszanych w całą intrygę jest kilka najpotężniejszych w Wenecji rodzin.
Kiedy myślę o książce teraz, zbierając wrażenia, dochodzę do wniosku, że druga część jest lepsza od pierwszej z kilku powodów. Po pierwsze sam klimat Wenecji, jej krętych uliczek, życzliwych, gadatliwych ludzi i długiej historii, odpowiadał mi bardziej niż zimna, surowa Szwecja. Obraz Wenecji w książce jest żywym dowodem, że autorka dokładnie przygotowała kreację świata przedstawionego. Wenecja na kartach książki jest ciekawa i intrygująca oraz tak żywa, że nabiera się chęci, by pojechać tam osobiście.
Po drugie równie dokładnie, żeby nie rzec pieczołowicie, jest zbudowana cała intryga, której początki sięgają II wojny światowej i istniejącego w rzeczywistości frachtowca Niobe, który przewoził belgijskich Żydów. Sprawa odnawia się w l. 90 z udziałem potomków Marconich, Foscarich i Ronsardów, by w 2015 roku znaleźć swój dramatyczny finał. Bardzo lubię tak zbudowane fabuły, a motyw skarbu, który już pochłonął tyle istnień ludzkich, dodatkowo dodaje całej historii głębi i tajemniczości.
Wreszcie po trzecie, główny bohater męski jest taki, jak powinien być. Po ciamajdowatych i tylko wzdychających do Anny Leonie i Ingverze, nastała era komisarza Vallego, który jest właściwym facetem na właściwym miejscu. Oprócz tego nie wzdycha, ale też działa i nie boi się podejmować ryzykownych decyzji, zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym.
Być może właśnie w powieściach z solidną bazą historyczną tkwi potencjał autorki i taką drogę powinna kontynuować? Tak, chyba właśnie o to chodzi i właśnie dlatego lektura części drugiej poszła znacznie sprawniej.
Nic oprócz milczenia jest godną kontynuacją swojej poprzedniczki, a nawet lepszą. Widać, że autorka się rozwija, starannie przygotowuje, chcąc dać czytelnikowi naprawdę dobrą opowieść z polskim akcentem. Dobra lektura na jesienną szarugę. Polecam.
Nie ma innej ciemności
Po przeczytaniu debiutanckiej powieści Sarah Hilary W obcej skórze, stałam się zadeklarowaną fanką poczynań inspektor Marnie Rome i z niecierpliwością czekałam na kontynuację. W obcej skórze czytałam z wypiekami na twarzy; zagadnienie przemocy domowej to temat stary jak sam świat, jednak Sarah Hilary przedstawiła go w zupełnie innym świetle, brawurowo łącząc elementy obyczajowe i sensacyjne, co sprawiło, że historia udała się śpiewająco, przyprawiając czytelnika o dreszcz.
W drugiej części, bazując na relacjach rodziców z małym dzieckiem, autorka ponownie wykreowała powieść, od której nie sposób się oderwać.
W jednej z wschodnich dzielnic Londynu, na nowo powstałym osiedlu, pracujący w ogrodzie Terry Doyle natrafia na podziemny bunkier. Schodzi do niego i dokonuje makabrycznego znaleziska. Odkryte szczątki dwóch małych chłopców stawiają na nogi policyjny oddział pod dowództwem inspektor Rome. Śledztwo nie będzie łatwe. Z ciał chłopców nie pozostało zbyt wiele, oprócz tego okazuje się, że nie figurują oni z żadnych kartotekach jako zaginieni czy poszukiwani. Wszystko to bardzo utrudnia policji pracę.
Kolejna sprawa Marnie Rome jest jeszcze trudniejsza od poprzedniej. Tym razem ofiarami są małe dzieci, które zależne od kochających je dorosłych, są zupełnie bezbronne. W ostatnich latach zagadnienie depresji poporodowej zyskało rozgłos, nadal jednak kojarzy się głównie ze smutkiem młodej matki i brakiem chęci do działania i opieki nad dzieckiem. Tymczasem okazuje się, że jest to zaledwie wierzchołek problemu. Autorka, opierając się na najnowszych artykułach i badaniach, ukazuje czytelnikowi mroczną stronę tego schorzenia, które jest zagrożeniem nie tylko dla zdrowia kobiety, ale też dla życia dzieci. Do czego może być zdolna matka, która kochając swoje dzieci i chcąc je chronić, jest dla nich potencjalnym niebezpieczeństwem? Jak te dolegliwości wpływają na życie rodziny i jak odbijają się na partnerach i mężach? Na podstawie dramatycznej historii Esther i Matta Reidów dowiemy się, jak to może wyglądać.
Pomimo drastycznych opisów i kilku niespodziewanych rozwiązań, tak mniej więcej w połowie, historia traci rozpęd. Stało się tak głównie dlatego, w moim odczuciu, że autorka w ogóle nie rozwinęła wątku przyrodniego brata Marnie, Stephena. Pojawiło się co prawda kilka poszlak, jednak nadal nie zyskujemy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Myślę, że zadziałało tu głównie prawo środkowych części i liczę na to, że kolejny tom wyjaśni tę tajemniczą sprawę i da odpowiedzi na liczne pytania w związku z motywami, którymi się Stephen kierował.
W tomie drugim trochę lepiej poznajemy Noaha Jake'a i jego życie prywatne co akurat było miłym urozmaiceniem.
Pomijając kwestie tempa fabuły, powieść czyta się naprawdę dobrze. Sarah Hilary ma lekkie pióro, a przy tym jest bardzo wnikliwa, dzięki czemu tworzone przez nią historie przerażają, ale też fascynują, przez co nie można się od nich oderwać.
Każdy, kto czytał część pierwszą, powinien być zadowolony, a nowi czytelnicy mogą zacząć od części drugiej, by ewentualnie potem nadrobić sobie pierwszą. Prowadzone sprawy nie łączą się ze sobą, dzięki czemu obie książki można czytać niezależnie od siebie, niemniej jednak znajomość obu daje fajne poczucie pełni.
Polecam.
Gałęziste
Nie wierz w nic, co widzisz, słyszysz
i... w to, co do tej pory wierzyłeś.
Ja bym jeszcze dodała: „nie wierz w to, co czytasz”.
Pisanie horrorów nie jest łatwym zajęciem. Reżyser ma łatwiejsze zadanie niż pisarz. W filmie ma się do dyspozycji szereg trików: z mroku może wyskoczyć paskudna morda, po minucie ciszy słychać potępieńcze wycie, odcinane kończyny i sale tortur przyprawiają o dreszcze. Autor książki musi pobudzić naszą wyobraźnię, zmusić czytelnika do widzenia tego, co przeraża, zbudować napięcie i zaskoczyć. Nigdy wcześniej nie czytałam horroru, ale postanowiłam dać jednemu szansę.
Poznajemy trzy osoby. Pierwsza z nich to Anna. Rozwódka, która jedzie do chorej matki. Wcześniej się o nią nie martwiła, sporo zarabia i zatrudniła opiekunkę. Teraz jej stan się pogorszył i wymagana jest wizyta. Kobieta z powodu paskudnej pogody wybiera skrót przez las. Jej auto grzęźnie w błocie, a ona nie może wydostać się z lasu, który nie ma końca...
Ważniejszymi postaciami są Karolina i Tomek. Dwoje studentów wybrało się na Suwalszczyznę w celu ratowania ich związku. Dzieli ich wszystko: wyznanie, spojrzenie na świat, zamiłowanie do imprez, łączy za to jedynie: miłość i wybuchowy charakter. Po całym dniu podróży, kłótni dowiadują się, że właściciele domu gościnnego wyjechali i zapomnieli powiadomić gości. Proponują nocleg w małej wiosce niedaleko u znajomych. Nie wiedzą, ile w ich życiu zmieni tych parę dni.
Chciałabym się wypowiedzieć odnośnie do okładki. Jest genialna. Idealnie w moim klimacie. Na pewno bym nie przeszła obok niej obojętnie. Szkoda tylko, że jest miękka. Wydawanie grubych książek w klejonej, cienkiej oprawie, powinno być karalne.
Na początku irytowało mnie niemal wszystko: zbyt długi wstęp, za dużo wątków, bohaterzy, którzy wiecznie darli koty, nieistotnie dialogi i szczegóły. Scena seksu, tak bardzo szczegółowa, wydała mi się zwyczajnie nie na miejscu.
Jak się okazało, te wszystkie odczucia towarzyszyły mi z powodu nastawienia. Myślałam, że skoro debiut Artura Urbanowicza nie jest zbyt popularny, to musi być w tym jakiś powód. Szybko przekonałam się, że absolutnie wszystko jest dokładnie przemyślane i zwyczajnie potrzebne. Ale jeśli myślicie, że wszystko zaczęło się układać a akcja była spójna i wyrazista to się głęboko mylicie. Podczas czytania byłam wielokrotnie wprowadzana w błąd. Autor zręcznie manipuluje czytelnikiem, balansując między urojeniami a rzeczywistością. Co więcej, po przeczytaniu w dalszym ciągu nie wiem, co było prawdą, a co kłamstwem.
Bardzo lubię, gdy w książce zakończenie każe spojrzeć na książkę inaczej, wywraca całą historię do góry nogami i neguje fakt zrozumienia przeze mnie, co się działo. Tutaj to nastąpiło. Potem przeczytałam epilog, który kazał mi się zastanowić nad wszystkich, razem z zakończeniem. Także autor zatrząsł powieścią nie raz, a dwa razy.
Podobał mi się sposób kreowania świata i postaci. Nie można powiedzieć, że bohaterzy są schematyczni i płascy. Ich role nie są ograniczone. Każda z nich jest głęboka, ludzka, pełna sprzeczności. Próbują zachować zdrowy rozsądek w tym, co się dzieje, mają problem z tym, w co wierzyć. Najwięcej problemów ma Tomasz, który nie wierzy w nic, czego nie widzi, nie może zmierzyć i udowodnić. Karolinie jest lepiej. Ona wierzy w demony, ale myśli, że nie mogłaby być opętana. Jest zbyt wierząca. Właściwie myślałam, że to będzie opowieść o walce z wewnętrznymi demonami. Może po części jest? Na pewno obserwujemy wielka przemianę pary, ich relacji a przede wszystkim młodego mężczyzny.
Jeśli mowa o świecie, to bardzo podoba mi się pomysł zbudowania akcji na legendach polskich. Niezbyt popularnych, to prawda, ale niezwykle interesujących. Nie wiem na ile autor posiłkował się starymi podaniami, a na ile korzystał ze swoich pomysłów, ale wyobraźnię ma niezwykłą. Powoli byłam wprowadzana w świat fantazji i koszmarów. Autor umiejętnie budował napięcie, zaczynając od cieni w lesie, szmerów, niepewności. Wraz z przewracanymi kartkami pojawiało się więcej niezwykłości, niepokój rósł, aż wybuchł. Dosłownie. Znalazłam się w świecie sennych koszmarów, demonów i śmierci.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści. Oczywiście nie miałam wcześniej doświadczeń z historiami tego typu, więc może nie jestem właściwą osobą, do wydawania takich opinii, jednak napiszę. Moim zdaniem w autorze drzemie ogromny potencjał, jeszcze nie pokazał nam, na co go stać. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie starało się wypromować tej książki i tytuł „Gałęziste” zginął w tłumie. Rynek czytelniczy jest zawalony tonami grafomanii i miło przeczytać coś polskiego, co jest naprawdę dobre. Patrząc na opinie to, nie jest tylko moje zdanie. Z wielką chęcią przeczytam to, co autor jeszcze wymyśli. I mam nadzieję, że mądrzej wybierze wydawnictwo.
Recenzja pochodzi z bloga: https://chiyome.blogspot.com/
Śpiący giganci - Sylvain Neuvel pod patronatem
9 listopada nakładem wydawnictwa Akurat oraz pod patronatem Secretum ukażei się książka Sylvaina Neuvela - "Śpiący giganci". Jest to powieść na miarę „Jurassic Park”, „World War Z” i „Marsjanina”, po mistrzowsku łącząca elementy thrillera, fantastyki i powieści przygodowej.
Początek. Naukowa historia stworzenia
Jim Baggot to wielokrotnie nagradzany autor książek popularnonaukowych oraz były wykładowca na Uniwersytecie w Reading. "Wszelkie moje dokonania w dziedzinie popularyzowania nauki z ponad dwudziestu lat znajdują kulminację w tym dziele. W głębi duszy, od zawsze chciałem tę książkę napisać" mówi o swojej najnowszej pozycji "Początek. Naukowa teoria stworzenia"
Najnowsza książka Jima Baggota to współczesna teoria stworzenia oparta na wielu latach skomplikowanych badań prowadzonych przez naukowców na całym świecie. Autor w precyzyjny sposób próbuje zobrazować historię Wszechświata od momentu Wielkiego Wybuchu po dzień dzisiejszy. Skomplikowana układanka obejmuje zagadnienia z kosmologii, astrofizyki i fizyki cząstek, biologi, geologii, paleontologii i antropologii. Trzeba przyznać, że Jim Baggot wykonał kawał dobrej roboty. W swojej publikacji nawiązuje do teorii względności Einsteina, stałej Plancka, zasad Newtona oraz wielu innych.
Autor w sposób chronologiczny opowiada historię stworzenia przekazując przy tym porcję solidnej wiedzy z różnych dziedzin nauk. W pierwszej kolejności dowiadujemy się czym był Wielkich Wybuchu i jakie były jego konsekwencje, wtedy też zapoznajemy się z wynikami badań z zakresu fizyki cząstek. Potem przechodzimy do wiedzy z zakresu astronomii i kosmologii, autor objaśnia nam jak formułują się gwiazdy, galaktyki oraz planety. W następnej kolejności dowiadujemy się jak powstała Ziemia i jaki jest jej skład chemiczny, tutaj przydaje się wiedza z zakresu geologii. Na samym końcu czekają na nas odpowiedzi na pytania z zakresu biologii: w jaki sposób powstały pierwsze organizmy, jak przebiegała ewolucja oraz jak powstało człowieczeństwo i ludzka świadomość.
Ta pozycja to kopalnia wiedzy, naukowych faktów i teorii, która momentami może lekko przytłaczać, ale równocześnie dostarcza solidnej porcji wiedzy i odpowiada na nurtujące pytania dotyczące Wszechświata, świata materialnego oraz genezy Ziemi.
"Początek. Naukowa historia stworzenia" z pewnością nie należy do lekkich, relaksujących lektur na leniwe popołudnia. Jest to wymagająca pozycja dla dociekliwych, którzy chcą zdobyć lub poszerzyć wiedzę w temacie. Początkowo lektura idzie opornie, jednak wraz z kolejnymi stronami staje się coraz bardziej przyjemna i klarowna. Autor posługuje się językiem naukowym, jednak nie brak mu humoru, a ciekawe porównania i metafory sprawiają, że porcja wiedzy jaką przekazuje staje się przystępna dla zwykłego, szarego czytelnika. Dzięki niemu to co kiedyś wydawało się skomplikowane i niepojęte nabrało nowego, przejrzystego sensu.
Codziennie dokonywane są nowe odkrycia, które przybliżają nas do rozszyfrowania zagadki Wszechświata. Hipotezy dotyczące jego formułowania mogą, ale nie muszę być podparte dowodami, wiele naukowych teorii przestaje mieć sens, gdy pojawiają się chociaż minimalne odchylenia od normy.
Okazuje się, że Wszechświat nie ma celu swojego istnienia, nie został stworzony specjalnie dla ludzi, którzy są jedynie naturalną częścią tej skomplikowanej rzeczywistości. Kosmos jest niewyobrażalnie monstrualny, a badania nad jego zawiłością wciąż trwają. Kto wie jakie tajemnice jeszcze przed nami skrywa? Ludzkość z tej perspektywy wydaje się wręcz trywialna.
Pax już w księgarniach!
PAX to wzruszająca i ponadczasowa opowieść o chłopcu i jego lisie (lub lisie i jego chłopcu), o stracie i miłości, dzikiej naturze i wolności oraz wojnie. Dynamiczna akcja, głębokie emocje i uniwersalne tematy czynią z tej książki nowoczesną klasykę na miarę Małego Księcia.
Tam, gdzie ciepło
„Lodowa cytadela” zbiegła się w zeszłym roku w czasie z początkiem chłodnej pory roku. Doskonale złośliwy był to zbieg okoliczności – w mieszkaniu wysiadły mi grzejniki i owijałam się kocem w szczelny kokon, a i okładka piątej powieści Pawła Kornewa z cyklu „Przygranicze”, i zawartość tomu bynajmniej nie działały rozgrzewająco. Podobnych bodźców spodziewałam się po kolejnej odsłonie cyklu. Tymczasem najpierw okazało się, że jej tytuł to „Tam, gdzie ciepło”; następnie, że postać na okładce jest już jakaś mniej okutana, a na sam koniec – podczas lektury – że faktycznie całość wypada jakoś tak cieplej. Ale czy cieplej oznacza gorzej?
Jak wspomniałam wyżej: w sferze wrażeń po spotkaniu z graficzną stroną tomu, zaszły pewne zmiany. Mężczyzna z okładki niezmiennie wygląda męsko i niepokojąco – tak, jak może wyglądać jedynie brodacz w żołnierskim, zimowym mundurze; z karabinkiem maszynowym w garści i petem wystającym z ust – niemniej wydaje się, że otaczający go krajobraz stracił nieco boleśnie mroźnej werwy. Otoczenie zbira kojarzy się raczej z kwietniowymi kaprysami natury i roztopami połączonymi z opadami śniegu niż z postapokaliptyczną/dystopijną zimą. Zdziwienie goni zdziwienie.
Prawdziwy szok przychodzi jednak dopiero z chwilą poznania fabuły. Jewgienij Maksymowicz Apostoł, nie tak dawno szanowany za swoje niezwykłe umiejętności marketingowe, teraz jest obywatelem drugiej kategorii. Z powodu decyzji podjętych w „Lodowej cytadeli” zmuszony jest korzystać z pomocy dobrodziejów i ukrywać się w jakiejś piwnicy, dochodząc do zdrowia. Jego ukochany Fort przestał być bezpieczny (jak gdyby kiedykolwiek tak naprawdę był). Wkrótce okazuje się, że pomocni ochroniarze nie działają bezinteresownie. Jewgienij otrzymuje od nich misję, która jednocześnie daje mu szansę na nowe, normalne życie z dala od Fortu oraz zwiększa szansę na ukrócenie jego egzystencji. Zwłaszcza, gdy okazuje się, że podróżujący z nim do Siewierorieczeńska towarzysze mają swoje, bardzo niebezpieczne sekrety…
Tak, jak poprzedni tom kipiał od akcji, tak „Tam, gdzie ciepło” chwilami nieco się wlecze. Wciąż oczywiście mnóstwo się dzieje – są strzelaniny, demoniczne cienie, niespodziewane ataki, lejący się alkohol, magiczne burze i cała masa innych atrakcji – jednak kolejne dynamiczne punkty spajają fragmenty niemrawe i rozwlekłe. Ma to swoje uzasadnienie w logice fabuły i doświadczeniach bohatera, ale przy prawie sześciusetstronicowej powieści robi się nieco nużące. Zwłaszcza, że – powiedzmy to sobie szczerze – nikt nie sięga po teksty z serii np. Fabrycznej Zony, żeby obcować ze skomplikowanymi eksperymentami narracyjnymi. Kiedy idę na blockbuster oczekuję efektowanych wybuchów i amerykańskich dolarów znikających w płomieniach padających wieżowców, a nie drobiazgowej analizy psychologicznej drugoplanowych postaci i mariażu stanów psychicznych postaci z warstwą wizualną i sposobem kadrowania. Chcę się bawić! Tymczasem podczas czytania „Tam, gdzie ciepło” chwilami miałam wrażenie pracy w kamieniołomach.
Na szczęście nie zawsze. Zdarzały się i momenty, w których Kornew znany mi z „Lodowej cytadeli” objawiał swoją autorską obecność w „Tam, gdzie ciepło”. Działo się to głównie w chwilach pozbawionych dramaturgicznego napięcia, gdy bohaterowie prowadzili luźne, humorystyczne pogadanki. Ich docinki i żarty były jak miły gest więziennego strażnika, który widząc otarcia na skórze skazańca, zdejmuje mu na chwilę kajdany (w realnym życiu byłoby to dość niebezpieczne, ale… nie o tym przecież miałam…). Niestety i tutaj „Tam, gdzie ciepło” ustępuje miejsca poziomowi „Lodowej cytadeli”. Humor bowiem humorowi nie jest równy – szósta część „Przygranicza” posiada fragmentów z gagami i żartami (czy raczej ich udanymi przykładami) zdecydowanie mniej niż piąta.
W poprzedniej recenzji pisałam, że chętnie przyjrzałabym się bliżej postaci Napalma. Niestety, najnowsza powieść Pawła Kornewa ochłodziła moje zainteresowanie w tym względzie. Tak naprawdę żaden z bohaterów nie obudził we mnie szczególnej ciekawości (zwłaszcza Apostoł). Gdybym musiała wybierać, zdecydowałabym się na Igora, który to pojawia się jednak dopiero pod sam koniec tomu. Wybór ten nie byłby jednak podyktowany niezwykłością samej postaci, a tym jaki aspekt świata przedstawionego – podróży między rzeczywistościami wykreowanymi w powieści – reprezentuje. Wielka szkoda, że Kornew nie pociągnął dalej tego wątku. Zwłaszcza, że to, co fascynuje w „Przygraniczu” najbardziej to właśnie koncepcja samego świata, jego zasad i narodzin.
Przyznaję, że jestem zawiedziona. „Tam, gdzie ciepło” nie sprostało moim oczekiwaniom. Finalny twist i rozwiązanie intrygi okazało się bez wyrazu – głównie, dlatego że oba elementy były niespodziewanie nad wyraz przewidywalne. Bohaterowie nieszczególnie mnie do siebie przekonali, a sama akcja momentami wlokła się niemiłosiernie. Nie zrekompensowały mi tego nawet potyczki i, zdecydowanie rzadsze niż w „Lodowej cytadeli”, elementy humorystyczne. Z przykrością muszę stwierdzić, że moje zainteresowanie tym cyklem znacząco osłabło.
Timeline: Polska
Seria gier Timeline w edycji polskiej obejmuje aktualnie trzy tytuły: Wynalazki, Nauka i odkrycia, a od tego miesiąca również Polskę. „Gra Timeline: Polska” nawiązuje pomysłem do angielskiej wersji „Timeline: Britsh History”, innymi słowy jest to spersonalizowana gra obejmująca swym zakresem jedno państwo. Jest to bardzo dobry, oczywiście chwytliwy pomysł i wartościowe uzupełnienie dotychczasowych gier Timeline.
Pierwsze wrażenie.
Zaskoczenie.
Dlaczego? Jak dotąd miałam przyjemność grać w „Cardline: Zwierzęta”, nigdy nie grałam w grę z serii Timeline. Po otwarciu dosłownie szczęka mi opadła. Zaskoczona byłam bardzo wielkością kart, które są po prostu maleńkie, mają zaledwie 6,3 cm na 4,2 cm. Przyzwyczajona do Cardline’owych pięknie eksponowanych grafik, tutaj musiałam wytężać swój sokoli wzrok.
Podstawowe informacje:
Wiek graczy: 8+
Ilość graczy: 2-8
Czas rozgrywki: 15 minut
Rozgrywka:
Gra z założenia jest linearna i prosta. Na początku gry potasowane karty rozdaje się uczestnikom w ilości adekwatnej do ilości graczy np. dla 2 graczy 6 kart, ale dla 7 graczy już tylko 4 (wszystko wg instrukcji). Pozostałe karty stanowią talię. Zarówno karty na ręce, jak i te na stole muszą być położone tak, by gracze nie widzieli dat na tyle karty. Na stół wykłada się jedną kartę z talii, tak by data była dla wszystkich widoczna. Najmłodszy gracz rozpoczyna grę poprzez umieszczenie jednej ze swoich kart w odpowiednim miejscu na osi czasu, czyli przed (jeśli podejrzewa, że dane wydarzenie miało miejsce wcześniej) lub za (jeśli podejrzewa, że dane wydarzenie miało miejsce później) karta wyłożoną na stole. Czynność powtarzają gracze w swojej turze aż do osiągnięcia wygranej przez jednego z graczy.
Cel gry:
Zwycięstwo!
Precyzyjniej ujmując to pojęcie, należy wykazać się na tyle większą wiedzą, spostrzegawczością, logiką od swoich przeciwników, aby ich pokonać poprzez pozbycie się wszystkich kart z ręki, jako pierwszy gracz.
Podsumowanie
Cechy gry:
losowość – ma znaczenie o tyle, że możemy mieć szczęście wylosować karty dla nas łatwiejsze lub pecha i wylosować te trudniejsze. Nagromadzenie kart z niewielkiego przedziału czasowego zagęszcza daty przez co trudniej jest wstrzelić się w odpowiednie miejsce na osi czasu,
złożoność – niska, zasady są proste, można wydłużyć rozgrywkę poprzez rozdanie większej ilości kart lub mieszając z innymi wersjami Timeline,
interakcja – niewielka, owszem można mając dobrą pamięć do dat, próbować zagęszczać oś czasu, tak by utrudniać rozgrywkę przeciwnikom, ale w stopniu i tak niewielkim,
mechanika – polega na dobrej spostrzegawczości i odpowiedniej logice, z czasem dochodzi kolejny czynnik, czyli pamięć graczy,
wykonanie – solidne opakowanie, umożliwiające zabranie gry w podróż. Grafiki dość dobrze oddają dane wydarzenia historyczne. Wielkość kart jest nieporęczna, ale są dość solidnie wykonane.
Dla kogo jest to gra?
Prawdę powiedziawszy jest to gra dla każdego. Oczywiście zasób wiedzy historycznej, czy fenomenalna pamięć do dat ma znaczenie, ale można grać również na logikę i spostrzegawczość, które odgrywają główną rolę w rozgrywkach z dziećmi. Obrazki na kartach czasem podpowiedzą, gdzie umieścić kartę lub można na logikę układać karty np. wiedząc, że II wojna światowa wybuchła później niż wojny toczone przez rycerstwo. Wszyscy mają względnie równe szanse, bo czasami różnice w datach, to tylko jeden rok, więc nawet omnibusy mogą się z datą pomylić.
Plusy:
- gra przeznaczona dla każdego gracza, który jest w stanie zrozumieć na czym polega oś czasu,
- karty można wymieszać z innymi wersjami Timeline, by wzbogacić rozgrywkę, a dzięki temu, że każda wersja ma inne tło daty na karcie, można potem bez problemu te karty rozdzielić,
- niewielki format kart pozwala na granie w miejscach, gdzie nie ma zbyt dużo powierzchni płaskiej,
- walory edukacyjne; dorośli mogą odświeżyć wiedzę, a dzieci nauczyć się chronologii wydarzeń, dat, a przynajmniej umiejętnego kojarzenia faktów.
Minusy:
- mała regrywalność w podstawowej wersji,
- niewielki format kart, które są nieporęczne, a grafiki słabo widoczne.
Końcowe wrażenie.
„Timeline: Polska” jest dobrą grą, gdy nie ma się zbyt dużo czasu na rozgrywkę, do zabawy wciągnąć można prawie każdego, a zaskakujące braki w wiedzy wywołują raczej uśmiech niż irytację. Grę przetestowaliśmy z dziewięcioletnią córką, która jeszcze nie ma lekcji historii w szkole, i pozytywnie zaskoczyła nas tym, że dzięki sprytowi, logice i spostrzegawczości mogła być równorzędnym graczem.