lipiec 06, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi

środa, 12 grudzień 2018 19:46

Omen

Po wielu latach miłośnicy horroru doczekali się polskiego tłumaczenia powieściowej wersji jednego z najsłynniejszych horrorów na całym świecie. Filmu, który swego czasu budził niepokój, sprawiał, że na osobliwie zachowujące się dzieci zaczęto patrzeć z nutką podejrzliwości. Wydawnictwo postarało się, aby tak upragniona przez wielu czytelników książka zachwycała nie tylko treścią, ale i oprawą. Twarda okładka, piękny projekt, a także zjawiskowe ilustracje sprawiają, że lektura staje się czystą przyjemnością.

“Omen” w wersji powieściowej to niewiele ponad to, co zaprezentowano w filmie, choć trzeba przyznać, że te wszystkie dodatkowe sceny są fantastycznym smaczkiem dla fanów gatunku.

Książka często przypomina scenariusz filmu - jej większa część zbudowana jest z dość dynamicznych dialogów bez jakichkolwiek dopowiedzeń ze strony autora. Dzięki temu książkę czyta się w ekspresowym czasie, przy czym czytelnik nie odczuwa jakichkolwiek momentów nudy.

“Omen” to horror w starym dobrym stylu, w którym brak ścielącego się gęsto trupa, ogromnej ilości krwi czy niesmacznych opisów. Całość bazuje na klimacie i budowaniu napięcia, wobec czego entuzjaści bardziej subtelnych w swojej grozie historii będą ukontentowani dziełem Davida Seltzera.

Nastrój grozy bardzo udziela się czytelnikowi, aczkolwiek należy pamiętać, iż historia, która w 1976 roku (a także wiele lat później) robiła ogromne wrażenie, dziś niekoniecznie wywoła szok. Z pewnością większość osób decydujących się na lekturę zna choć odrobinę przebieg tej opowieści, dlatego nie ma mowy o mrożących krew w żyłach momentach czy zaskakujących zwrotach akcji.

Nie jest to jednak miałka lektura, o której szybko można zapomnieć. “Omen” - czy to w wersji powieściowej, czy filmowej - głęboko zakorzenia się w umysłach czytelników i widzów i tego odmówić mu nie można. Swego czasu historia ta wywoływała kontrowersje i niepokój, jednak dziś wcale nie traci na wartości, choć trzeba przyznać, że jest to pewnego rodzaju powtórka z rozrywki. Jeżeli ktoś nie lubi takich zabiegów, może poczuć się lekko rozczarowany.

Książka w oryginale była swego rodzaju dodatkiem do promocji filmu, dlatego też można ubolewać nad faktem, iż w Polsce wydano ją dopiero w 2018 roku. Z drugiej strony może być to wspaniałe odświeżenie historii dla fanów “Omena” lub też bodziec dla młodszego pokolenia do zapoznania się z klasyką gatunku.

Dział: Książki
środa, 12 grudzień 2018 12:39

Ex Libris - premiera

12 grudnia premierę ma Ex Libris, najnowszy tytuł linii wydawniczej 2Pionki od Portal Games.

Ex Libris to gra o kolekcjonowaniu wyjątkowych ksiąg z jeszcze bardziej wyjątkowymi tytułami!

Marzysz o sprawowaniu funkcji Głównego Bibliotekarza w mieście nie z tego świata? To prestiżowe stanowisko może być twoje pod warunkiem, że pokonasz kontrkandydatów – swoich (teraz już byłych) kolegów, kolekcjonerów rzadkich i wartościowych ksiąg.

Dział: Bez prądu
wtorek, 11 grudzień 2018 21:42

Made in Abyss #1

W wrześniu Wydawnictwo Kotori wypuściło na rynek tom pierwszy „Made in Abyss”, przygodowej mangi fantasy dedykowana młodym mężczyznom (seinen). Serię tę, liczącą aktualnie siedem tomów, stworzył Akihito Tsukushi , a manga na tyle spodobała się odbiorcom, że doczekała się już swojego anime.

Akcja „Made in Abyss” rozgrywa się na odległej wyspie na południowym morzu Beolskim. Odkryto na niej ogromną rozpadlinę otoczoną tajemniczym polem siłowym, uniemożliwiającym obserwację z powietrza. Wielu śmiałków pragnąc zbadać to niedostępne miejsce, przybywali i na jej krawędzi zakładali obozy, tak dając początek miastu Orth. Wiele lat później właśnie w nim mieszka dwunastoletnia Riko, która marzy, by pójść w ślady legendarnej matki Anihilatorki Lyzy i zostać Białym Gwizdkiem. Najbardziej czego pragnie, to odnaleźć zaginioną matkę, ale jako Czerwony Gwizdek nie ma na to na razie szans, eksplorując wyłącznie początkowe części Otchłani. Jednak podczas jednej z ekspedycji znajduje chłopca-robota, Rega. Ich znajomość zmieni wszystko.

„Made in Abyss” opatrzone jest klauzulą wiekową “16+”, choć w pierwszym tomie nie spotkałam się z niczym nieodpowiednim, pozostawiam to w gestii rodziców. Tak jak wspomniałam powyżej, jest to manga przygodowa, osadzona w świecie fantasy, której bohaterami są nastolatkowie i to raczej z tej niższej półki wiekowej. Świat wykreowany pociąga tym, co od wieków ludzkość nęci, czyli tajemniczością nieodkrytych lądów, tym romantycznym zewem, by stać się odkrywcą, pomimo niebezpieczeństw. Akihito Tsukushi oczywiście odpowiednio wzbogacił realia o niespotykaną nigdzie indziej faunę i florę, jak nieszkodliwe młotodzioby, czy zabójcze karmazynowe wijce, ale również o enigmatyczne relikty. Wszystko to składa się na spójne tło przygód Riko i Rega.

Manga Tsukushiego oczarowuje również swoją kreską , a także bogactwem szczegółów. Bardzo mnie cieszy również te kilka kolorowych plansz na wstępie, które pobudzają wyobraźnie.

Komiks dedykowany jest niby młodym panom i możliwe, że w następnych tomach wyjaśni się dlaczego, w obecnym tomie nie znalazłam na to wytłumaczenia.

“Made in Abyss” poleciłabym każdemu bez względu na płeć. Każdy, kto lubi wciągające przygodowe mangi i komiksy osadzone w realiach fantasy, będzie czerpał przyjemność z przygód Riko i z niecierpliwością czekał na następne tomy.

Mangę można zakupić --> TUTAJ

Dział: Komiksy
wtorek, 11 grudzień 2018 14:36

Czarny mag. Pierwszy rok

Cykle fantasy, zwłaszcza w wydaniu young adult, to coś, czego obecnie na polskim rynku wydawniczym jest pełno. Wydawnictwa wręcz prześcigają się w wyszukiwaniu coraz to nowych serii, które sprzedały się za granicą, i oferowaniu ich rodzimemu czytelnikowi. „Czarny mag” to kolejny taki cykl, lecz w przeciwieństwie do większości obiecuje, iż na pierwszy plan nie wysunie ani wojny i wielkiej polityki, ani też płomiennego romansu, lecz mozolną naukę w akademii magii, która dwoje głównych bohaterów ma uczynić wielkimi.

Podoba mi się ta koncepcja. Świat znużył się już wybrańcami, a protagoniści powieści Rachel E. Carter, Ryiah i Alex, stanowczo nie należą do tych jedynych i wybranych. Są po prostu jednymi z wielu adeptów magii, którzy dzięki własnej wytrwałości i determinacji trafiają do ekskluzywnej akademii w Jerarze. Wiedzą, że nauka będzie ciężka, a dalsze życie może wcale nie wynagrodzić krwi, potu i łez, ale nie wyobrażają sobie robienia czegokolwiek innego. To punkt wyjścia dla pierwszego tomu „Czarnego maga” i zapewne dla całego cyklu.

Fabularnie jednak „Pierwszy rok” nie poraża. W opowieść zostajemy wrzuceni bez przygotowania, bez objaśnienia zasad działania świata, do którego właśnie trafiliśmy. Ryiah, narratorka, oraz jej brat bliźniak Alex, wędrują do akademii w Jerarze, kiedy zostają napadnięci. Fakt ten z początku ginie pod natłokiem wrażeń, zaledwie rodzeństwo dotrze do wymarzonej szkoły, lecz on jeszcze wróci, wróci i ugryzie bohaterów w czułe miejsce (nie zdradzam tu wielkiej tajemnicy – jeżeli na początku historii na ścianie wisi strzelba, prędzej czy później musi wystrzelić). Dalsza część tekstu skupia się jednak przede wszystkim na codziennym szkolnym życiu bohaterów, ich przyjaciół i wrogów. Zwłaszcza tych ostatnich, do których szeregów natychmiast trafia przystojny i obdarzony paskudnym charakterem książę Darren oraz jego przyszła narzeczona, Priscilla. Oboje uważają się za lepszych z powodu urodzenia, mają też doświadczenie z magią, którego tak rozpaczliwie brakuje Ryiah. Dziewczyna będzie musiała udowodnić nauczycielom i kolegom, że zasługuje na miejsce wśród najlepszych. Tylko czy zdoła to pokazać także superwizorowi szkoły, legendarnemu Czarnemu Magowi?

Zamysł powieści jest naprawdę dobry, świeży. Zamiast superdopakowanej od początku bohaterki dostajemy dziewczynę, która może dużo – ale najpierw musi się wiele nauczyć i oddać swojemu talentowi masę wysiłku. Idea poświęcenia całego pierwszego tomu na szkolenie Ryiah i pokazanie jej mozolnej drogi do rangi adepta akademii to pomysł ryzykowny (szkolne życie nie jest tak pasjonujące jak wojna i zakazane romanse na dobry początek), ale przy dobrym wykonaniu mógłby się obronić.

Niestety, wykonanie zawiodło. Monotonnej opowieści o kolejnych treningach i starciach z Darrenem oraz Priscillą nie równoważy wprowadzenie w świat cyklu. Tego wprowadzenia nie ma w ogóle. Nie dostajemy nic poza kilkoma rzuconymi w losowych miejscach nazwami i faktach, które byłyby dobre jako smaczki, nie zamiast panoramy rzeczywistości stworzonej przez autorkę. Chwilami mam wrażenie, że świata tu brakuje, że autorka go z jakiegoś powodu nie przemyślała i dała nam jedynie tworzoną na bieżąco namiastkę, by jakoś uzasadnić działania bohaterów. To pierwszy poważny zarzut.

Nawet brak opisu świata i jego funkcjonowania mógłby ujść płazem przy porywających bohaterach. Niestety, i tego zabrakło. Wszystkie stworzone przez Carter postacie realizują ten czy inny szablon. Priscilla jest typową Złą Rywalką znaną każdemu, kto czytał lub oglądał jakiekolwiek amerykańskie młodzieżówki. Darren to Łotr Ale Uroczy, Ella – Przyjaciółka-Gąbka-Na-Łzy, Alex – Nieco Fajtłapowaty Brat, sir Piers – Ten Wredny Nauczyciel Którego Nauki Okażą Się Bezcenne W Przyszłości... A już Ryiah to chodzące ucieleśnienie imperatywu narracyjnego. Jej charakter bowiem zależy od sytuacji fabularnej. Kiedy trzeba, realizuje założenie i jest niezależną prowincjuszką uparcie dążącą do wyznaczonego celu, ale czasem nieoczekiwanie i bezzasadnie zamienia się w damę w opałach, którą musi uratować... oczywiście, że prawdziwa miłość. Jedną sceną autorka niszczy cały niesamowity potencjał swojej głównej bohaterki.

Liczę, że Rachel E. Carter naprawi niedociągnięcia w kolejnych tomach, w końcu to tylko wstęp do sagi. Ja dam jej jeszcze jedną szansę. Ale czy świeży pomysł to dość, by otrzymać kredyt zaufania i od czytelników?

Dział: Książki
wtorek, 11 grudzień 2018 14:24

Uniwersum Metro 2035: Czerwony wariant

Mam wrażenie, że oryginalną trylogię Metro 2033 znam już niemal na pamięć. Nadal pozostaje pewną górną poprzeczką, do której dążą pozostali autorzy piszący w uniwersum. A Dmitrij Głuchowski „swoim” pisarzom wcale nie ułatwia zadania – niedawno przedstawił nowe reguły gry, czując, że Uniwersum Metra 2033 wyczerpało swoją formułę. Od Pitra. Wojny Szymuna Wroczka rozpoczęło się nowe uniwersum Metra 2035, w którym bohaterowie z ciasnych i strasznych tuneli metra wynurzają się na powierzchnię. Niedawno ukazała się kolejna powieść w tym kluczu – Czerwony Wariant Siergieja Niedoruba. Czym różni się Metro 2035 od Metra 2033 i jak sobie z tymi różnicami poradził autor?

Na miejsce akcji swojego utworu pisarz wybrał Kijów i metro, które częściowo się zawaliło. Mieszkańcy podziemi wiodą życie jak bohaterowie większości powieści z uniwersum, starając się nadać swojej egzystencji pozory dawnego świata. Protagonista opowieści, Jon, zorganizował nawet szkołę, do której ściągają dzieci z całego kijowskiego metra. Mężczyzna nie umie wytłumaczyć, dlaczego właśnie uczenie dzieci stało się jego pasją po apokalipsie, ale radzi sobie z tym zadaniem znakomicie. Dogaduje się z każdym dziecięcym umysłem – również z Elzą, dorosłą dziewczyną z uszkodzonym mózgiem, co doprowadziło do jej upośledzenia. Kiedy więc znaleziony na powierzchni stalker, tajemniczy Dawid, okazuje się dawnym znajomym Elzy, to na Jona spada zadanie dotarcia wraz z dziewczyną do lekarza na drugim końcu metra. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że los Dawida jest ściśle związany z owianymi legendą zawalonymi tunelami czerwonej linii. Oto i tytułowy Czerwony Wariant. Jeżeli spodziewaliście się krwiożerczych komunistów, to nie ta historia. Jeżeli zaś liczycie na coś głębszego i z nieoczekiwanym zwrotem akcji, to powieść Siergieja Niedoruba zdecydowanie jest dla was.

Po kilkunastu powieściach z uniwersum nie uważam „Czerwonego wariantu” za szczególnie odkrywczą lekturę. Idealnie mieści się w ramach wyznaczonych przez samego Głuchowskiego, a co ciekawe – mimo że ponoć autor zaczął go pisać jeszcze przed powstaniem Uniwersum Metra 2033, bardzo dobrze realizuje założenia odnowionej wersji serii: mamy w tej powieści i bohaterów, planujących powrót na powierzchnię, i frakcję zwolenników zachowania status quo, i wiszący w powietrzu konflikt, którego nie da się już uniknąć. Nic nie brakuje także tłumaczeniu – w trakcie lektury nie potykałam się o niefortunne sformułowania czy kalki językowe, co nie znaczy, że ich nie stwierdzono, a raczej, że nie ma ich tak znowuż wiele.

Niestety, książka ma też minusy. Przede wszystkim akcja niezwykle wolno się rozkręca. Autor z jednej strony nie serwuje czytelnikowi przez większość stron żadnych przykuwających uwagę wydarzeń, z drugiej zaś nie wykorzystuje tej przestrzeni tekstu na rozbudowanie świata przedstawionego i ukazanie odbiorcy wizji metra choć trochę odmiennej od tej znanej z „pierwotnego źródła”. Właściwie cała akcja, która nie pozwala oderwać się od kolejnych stron, rozgrywa się na ostatniej ćwiartce książki. Wierni fani serii na pewno doczekają tego momentu, co do reszty czytelników – mam pewne obawy. A szkoda, ponieważ zwrot akcji jest naprawdę godny uwagi.

Warto po tę książkę sięgnąć, zwłaszcza jeżeli człowiekowi podobały się inne powieści z „metrowego” cyklu. Niedorub ładnie wpisuje się w ogólny kontekst serii, choć Ameryki „Czerwonym wariantem” nie odkrył. Ale kto wytrwa do ostatnich stron, na pewno nie pożałuje.

Dział: Książki
poniedziałek, 10 grudzień 2018 10:12

Jaksa

Jacek Komuda mimo, że wydawany już od wielu lat przez Fabrykę Słów, już dawno rozminął się z fantastyką na rzecz książek osadzonych bardzo głęboko w realiach historycznych. Dlatego też, przez te wszystkie lata był przeze mnie nie tyle co omijany, co bardziej zostawiany “na później”, pewnie gdzieś w okolicy mojej emerytury, za te lat pewnie milion, jak, i o ile dożyję. Ale “Jaksa” promowane jako słowiańskie fantasy, które zauważalnie przechodzi swój renesans, skusił mnie nie tylko ze względu na samą tematykę, ale właśnie też i autora.

Jak się okazało “Jaksa” to przykład na to, że już życie zaledwie 6 letniego dziecka może być absolutnie przerąbane dosłownie i w przenośni. Miłosz z Drużycy (ojciec chłopaczka) popełnił czyn, uważany przez jednych za zdradę, przez innych za niehonorowy i niegodny rycerza. Fakt ten sprawia, że na jego syna polują nie tylko Hungarowie, co to ostrzą sobie na niego i zęby i palik, ale również ocalałe resztki rycerstwa, czy nawet zwykli niewolni. A ile sił może mieć zdesperowana matka, by chronić swoje dziecko, przekonacie się czytając “Jaksę”.

Chłopak ma jednak coś, co zdarza się bardzo rzadko - szczęście mu sprzyja, a i rozum też, jak na 6 latka, całkiem sporej wielkości posiada. I choć wszyscy wokół niego padają jak muchy, to ten fart “ostatniej chwili” nie opuszcza go i pomaga przeżyć, a my otrzymujemy dość brutalną opowieść o jego życiu, przerywaną białymi plamami, które sami musimy sobie wypełnić. Bo “Jaksa” to nie jest stricte powieść, ale bardziej opowiadania połączone osobą tytułowego bohatera. A sam Jaksa, jawi się nam jako zahartowany w bojach, trudny i niezmordowany przeciwnik, który ścigany przez całe życie i zaszczuty wyrasta na człowieka ze stali.

Przemoc, przedziwna gwara, język powieści i początkowy chaos sprawiają, że kilka pierwszych kartek jest dość trudnych w odbiorze, ale z każdą kolejną przewróconą, jest coraz lepiej i przestajemy się gubić w tajemniczej krainie Lendii. Jest mrocznie słowiańsko w biesich i strzygoniowych klimatach, ale mimo wszystko bardzo swojsko. Z resztą sam Komuda pisze, że jest książką o Polsce i naszym świecie, więc niech Was nie zmyli zmiana gatunku, Komuda po prostu odrzucił prawdę historyczną i pozwolił swojej fantazji napisać książkę o tym, co lubi najbardziej. A ja jestem zachwycona! Książka jest nie tylko krwawa i okrutna, a autor bezkompromisowo pozbywa się kolejnych - mniej lub bardziej ważnych - bohaterów. “Jaksa” to powieść o zemście, ale także i o tym co by się stało, gdyby na Polskę najechali lekko przemieszani i przerysowani Węgrzy i im się udało. Polski naród, zniewolony przez Hungarów, którzy okupują nasze ziemie, wprowadzają swoje własne “porządki”, to iście ciekawa koncepcja, osadzona tak bardzo głęboko w tej naszej wiecznie buntującej się polskiej naturze.

Jedynie koncepcja opowiadań nie do końca mi odpowiadała. Szkoda, naprawdę bardzo szkoda, że Jacek Komuda nie zdecydował się na typową powieść i na wypełnienie tych luk w dziejach tytułowego bohatera. Naprawdę jestem bardzo ciekawa, co działo się pomiędzy opowiadaniami, które zostały tak chronologicznie poukładane.

Co się dzieje, kiedy czołowy przedstawiciel i twórca powieści historycznej, wraca do macierzy i zabiera się za fantasy? Moi Drodzy, dzieje się wiele i do tego dzieje się bardzo dobrze. Nie pozostaje mi nic innego jak polecać “Jaksę” i czekać na jego kontynuację, bo naprawdę warto.

Dział: Książki
poniedziałek, 10 grudzień 2018 08:51

Noc bez gwiazd

Zapowiedź na Nowy Rok od Wydawnictwa Zysk i S-ka.

Klasyczna międzygwiezdna przygoda w fascynującej opowieści o zbiegu, który niesie nadzieję ocalenia dla świata Wspólnoty.

Przez stulecia więziona w Pustce, planeta Bienvenido wraz z jej mieszkańcami, zarówno ludźmi jak Upadłymi, została wyrzucona w zwykłą przestrzeń.

Dział: Książki
niedziela, 09 grudzień 2018 11:25

Podniebny Harry. Holywoodland. Tom 2

Lipiec 1933 roku. Hollywood, świat pełen cekinów i wielkich pieniędzy! Idealne tło, żeby znaleźć się z daleka od wszystkich... ale nie od kłopotów! Harry Faulkner, były pilot Eskadry Lafayette, ścigany przez potentata Howarda Hughesa za wrzucenie do rzeki Hudson próbki arcyrzadkiego minerału (zwanego Z-03), ucieka do Kalifornii, gdzie znajduje pracę jako pilot-kaskader dla wytwórni Paramount... Szybko będzie mu dane się przekonać, że Miasto Aniołów skrywa też niejednego demona, chociażby piękną i niemoralną Clarę Palmer. Nasz pilot trafia w sam środek makabrycznego filmu noir, udowadniając po raz kolejny, że samo życie pisze najciekawsze scenariusze. A wszystko to w samym sercu Hollywood lat 30. XX wieku, pełnego filmowych gwiazdek, ale też intryg gotowych zmienić oblicze USA.

Dział: Komiksy
niedziela, 09 grudzień 2018 11:17

Podniebny Harry #01: Wakanda

Różne są ścieżki czytelnicze i ważne, by być otwartym na doświadczenia. W maju na Pyrkonie miałam przyjemność dowiedzieć się, jak wspaniałe autografy potrafią składać na komiksach ich twórcy. W Poznaniu pojawili się między innymi Bédu ( „Clifton”, „Hugo”) i Étienne Willem („Miecz Ardeńczyka”) i swoim czytelnikom wymalowywali całostronicowe autografy. Urzeczona kunsztem ilustracji pobiegłam zaopatrzyć się w dzieło Étienne Willema, „Hugo” w mojej biblioteczce od lat młodzieńczych dawno się znajdowało. I tak poznałam bardzo sympatycznego brodacza, który złożył przepiękny malunek na „Mieczu Ardeńczyka” i po czyjego kolejny tytuł z przyjemnością sięgnęłam.

Jest marzec 1933 roku, czasy Wielkiego kryzysu w Nowym Jorku. Społeczeństwo cierpi z braku dostępnej pracy, szerzy się bezrobocie, a slamsy miasta pękają w szwach. Burmistrz Nowego Jorku próbując przywrócić Amerykanom nadzieje i marzenia, organizuje przelot sterowca „Wakanda” nad miastem. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem i luksusowy rejs zamienia się w walkę o sterowiec, na którym znajduje się gaz musztardowy, a także inne tajemnicze rzeczy. O sterowiec, bezpieczeństwo miasta i życie umiłowanej Betty Laverne zawalczy pechowy życiowo Harry Faulkner, były pilot-kaskader i weteran eskadry Lafayette.

Étienne Willem studiował historię na Uniwersytecie w Liège, zatem nie ma co się dziwić, że akcja jego komiksów umieszczona jest w przeszłości, można mieć też pewność, że w jego dziełach będzie zachowana dbałość o szczegóły historyczne. W „Wakandzie” autor przenosi czytelnika do końcowych lat Wielkiego kryzysu w Ameryce, wnosząc jednocześnie do konkretnego czasu historycznego elementy steampunkowe. Fascynacja wynalazkami, sterowce, wyścig zbrojeń idealnie wpasowują się w całą historię Harry'ego Faulknera, pilota, który miał pecha nastąpić na odcisk samemu Howardowi Hughesowi. U Étienne Willema bohaterzy przedstawieni są jako zantropomorfizowane zwierzęta, co nie jest niczym nowym, aczkolwiek może wprowadzić niektórych czytelników w błąd, że jego komiksy skierowane są dla małego czytelnika. „Wakanda” jest komiksem przygodowym i czerpać przyjemność z lektury będą zarówno dorośli, jak i młodzież, lecz nie jest to lektura dla dzieci.

W „Wakandzie” i ogólnie w twórczości Étienne Willema, urzeka mnie przede wszystkim kreska, jak i to, jak nałożone są kolory. Miałam przyjemność zobaczyć, jak pięknie rysuje i koloruje swoje rysunki Étienne i o niebo bardzie podoba mi się jego praca farbami i tuszami, niż komputerowe plansze. Każdy obrazek ma swoją duszę, barwy są naturalne i cieniowane, dodają uroku całej historii.

Jeśli lubicie dawne filmy z Humphrey'em Bogartem, Cary Grantem, Lauren Bacall, czy Katharine Hepburn, idealnie trafiliście. Atmosfera dawnych lat z pikanterią steampunku i brawurą Indiany Jonesa sprawia, że z przyjemnością daje się nura w historię Podniebnego Harry'ego.

Dział: Komiksy
niedziela, 09 grudzień 2018 10:30

Ogień i krew. Cz. 1

“Ogień i krew” George’a R.R. Martina była chyba najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Cóż tu bowiem kryć - cykl “Pieśń lodu i ognia” jest jednym z moich ulubionych w literaturze i należę do tej części ludzkości, której serial nie powalił. I która “Wichrów Zimy doczekać się nie może.
“Ogień i krew” w jej pierwszej części to historia dziejów Targaryenów od podboju do śmierci Viserysa Pierwszego Tego Imienia, przy czym większość powieści dotyczy rządów Jaehaerysa i Alysanne. Przyjęta przez George’a Martina forma kroniki przenosi czytelnika do czasów, kiedy Żelazny Tron dopiero się wykuwał, zaś Targaryenowie tworzyli dynastię władców, których decyzje miały kształtować losy Westeros na lata. To historia o tym, jak najsilniejsi kształtują losy państwa, jak decyzje jednostek wpływają na losy ogółu. Martin z właściwą sobie swadą i inteligencją opisuje knowania i intrygi wokół Żelaznego Tronu. Ale przepychanki polityczne to nie jedyne, czemu autor poświęca uwagę. Nie mniej tu także informacji o rozwoju królestwa - jego rozbudowie i reformach. Czytelnik uczestniczy w budowie Królewskiej Przystani, śledzi rozwój dróg w królestwie, obserwuje reformy prawa i przyczyn, dla których owej reformy w ogóle się podjęto.

To także opowieść o rodzinie. W losach Jaehaerysa i Alysanne, jak w soczewce odbijają się dramaty zwykłych ludzi - śmierć dzieci, błędne wybory niosące konsekwencje nie tylko dla rodziny ale i poddanych, wewnętrzne spory i walki przeciwko sobie nawzajem. Jaehaerys i Alysanne jako małżeństwo wspierają się, ale i kłócą, kochają, ale potrafią rozstać na długo. Każde z nich ma swoją wizję rodziny, wybaczania, rzeczy ważnych. Rzec by można - rodzina jak każda, jeśli tylko przymknąć oko na to, że małżeństwo królewskie, kazirodcze i mające smoki na swoje usługi.

“Ogień i krew” wyjaśnia wątki pojawiające się w Pieśni Lodu i Ognia. W tle historii Targaryenów rozgrywają się losy pozostałych rodów: Starków, Baratheonów, Lannisterów i pozostałych, którym przyjdzie odegrać swoje role w czasach Gry o Tron. Wyjaśniają się powody późniejszych sojuszy i sporów, poznajemy historię trzech smoczych jaj i tego, jaką drogę musiały przebyć, zanim trafiły do swojej Smoczej Matki.

Przyjęta przez Martina forma kroniki sprawdziła się doskonale. Co więcej, w mojej ocenie “Ogień i krew” to najlepsza jak dotąd część cyklu. Styl w jakim jest napisana sprawia, że gdyby nie obecność smoków, można by zapomnieć, że ta historia to fikcja. Dbałość o chronologię, logika zdarzeń, powoływanie na źródła historyczne tworzone przez współczesnych wydarzeniom maesterów, sprawia, że cała powieść przedstawia historię Westeros lepiej i ciekawiej, niż Jasienica losy pierwszych Piastów.

Na uwagę zasługują także ilustracje autorstwa Douga Wheatley'a. To integralne z powieścią małe dzieła sztuki. Postaci, krajobrazy i przede wszystkim smoki, naszkocowane z pietyzmem i artyzmem godnym oprawienia w ramy i powieszenia na ścianie. Zachwycają nawet tych, którzy w ogóle nie rozumieją fenomenu literatury fantastycznej.

Pierwsza część “Ognia i krwi” kończy się tuż przed burzą i Tańcem Smoków. Viserys umiera pozostawiając niejasne zasady dziedziczenia tronów i walczące o władzę stronnictwa. Teraz pora na wydarzenia, które na Żelaznym Tronie posadzą Lannisterów.

Dział: Książki