lipiec 13, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Rea

niedziela, 13 styczeń 2019 16:20

Filary Świata

Jeśli pozwolisz, by inni określali, kim jesteś, pozwolisz odebrać sobie największą moc ze wszystkich.*

Żyjąc w świecie, gdzie magia i niewyjaśnione zjawiska są czymś strasznym i będąc o to posądzonym, nie czeka cię nic dobrego. Odizolowanie, strach i pogarda, brak pomocy oraz utrudnianie wszystkiego jest częścią twojego życia. Jedyne co cię trzyma na miejscu, to poczucie obowiązku przekazywane z pokolenia pokolenie. Tylko czy warto tak się poświęcać, nie otrzymując w zamian nawet wdzięczności?

Mieszkańcy Tir Alainn są coraz bardziej przerażeni, bo z niewyjaśnionych powodów zamyka się coraz więcej dróg łączących ich świat ze światem ludzi i przepadają, jeden po drugim, całe klany Fae. Łowczyni i Światły mają coraz mniej czasu na znalezienie rozwiązania, nim ich kraina przestanie zupełnie istnieć, a z nią i oni sami. Tymczasem w świecie ludzi ginie coraz więcej czarownic posądzanych o całe zło, jakie napotykało mieszkańców wiosek. Torturowane okrutnie w końcu przyznawały się do wszystkich zarzutów i ginęły straszną śmiercią. W Brightwood też mieszka wiedźma - Ari - która nie wie jeszcze, co się dzieje, ale jej życie i tak jest trudne. Na każdym kroku spotyka się z brakiem szacunku i niechęcią. Nie jest mile widziana w mieście i tylko nieliczni i to też z niechęcią dobijają z nią targu. Jedyne oparcie ma w przyjacielu Neallu oraz hodowcy koni Ahernie. Ani Fae, ani wiedźma nie podejrzewają, że ich drogi się połączą i będą musieli przypomnieć sobie o Filarach Świata oraz zmienić swoje myślenie. Jaki będzie tego finał?

Lubię książki Anne Bishop i z radością przyjęłam fakt, że w końcu i u nas zostanie wydana jej kolejna seria - Filary Świata. Jak odebrałam pierwszy tom? Było warto poświęcić mu swój czas?

Po raz kolejny autorka pokazała, że potrafi stworzyć powieść fantasy, której nic nie brakuje. Od podstaw stworzyła Tir Alainn i chociaż nie ma zbyt wiele opisów tego miejsca w pierwszym tomie, to czytelnik już teraz może sobie wyobrazić jego piękno. Z drugiej strony jest świat rzeczywisty, gdzie magia przeplata się z realnością i jest różnie odbierana. To tutaj głównie toczą się wydarzenia, które poznajemy z różnych perspektyw. Anne Bishop pokazuje, jak okrutni i nieludzcy mogą być nie tylko ludzie, ale też istoty magiczne. Mamy Inkwizytorów zabijających z zimną krwią i Fae, którzy stawiali siebie i swoje dobro ponad wszystko. Nie można też zapomnieć o magii zawartej w historii oraz magicznych zwierzętach czy też zdarzeniach, które sprawiają, że z zachwytem przewraca się kolejne strony. Filary Świata nie są też pozbawione emocji oraz akcji, dzięki czemu całość czyta się szybko i z ogromnym zainteresowaniem, zastanawiając przy tym, jaką drogą pójdzie autorka.

Jeśli chodzi o bohaterów, to mam mocno podzielone zdanie. Szczególnie jeśli chodzi o Fae. Większości z nich nie polubiłam za ich samotność i roszczeniowość. Straszne było to, że nawet przez chwilę nie pomyśleli, że coś może być z ich winy i to oni powinni ponieść konsekwencje. Oczywiście są też wyjątki. Chociażby Morag, która jest naprawdę interesującą postacią, jest Zbieraczką, to ona po śmierci przeprowadza dusze zmarłych do Krainy Wiecznego Lata. I odegra ważną rolę w tej historii. Z całego serca polubiłam też Ari, Nealla oraz Aherna. Pokazują, że nie ważne kim się jest, zawsze trzeba ponosić konsekwencje swoich decyzji i pomagać. Nie są idealni, ale dzięki temu stają się realni. Jest jednak bohater, którego z dziką radością potraktowałabym tak, jak on traktował podobno winne wiedźmy. Ugh, Inkwizytor działał na mnie, jak przysłowiowa płachta na byka.

Filary Świata nie wciągnęły mnie może od pierwszych stron, ale już po paru rozdziałach nie mogłam oderwać się od czytanej historii. Świetnie napisane fantasy z wartką akcją, która pochłania nie tylko postacie, ale i czytelnika. Anne Bishop oczarowała mnie stworzonym przez siebie światem i występującą w niej magią. Idealnie opisała dawne czasy i sposób życia ludzi. Połączyła kilka wątków, sprawiając, że każdy ze sobą współgrał i nawet ten miłosny był ciekawy, bo nie wybijał się na pierwszy plan i stanowił część czegoś istotnego. Wczułam się w losy Ari i jej szczerze kibicowałam. Nie mogę się już doczekać kontynuacji, bo czuję, że to dopiero wstęp do czegoś większego.

Z całego serca polecam Filary Świata wszystkim fanom autorki oraz gatunku fantasy. Jestem pewna, że ten tytuł was nie zawiedzie i dostarczy wam tyle samo wrażeń, co i mi.

Twoje myśli są twoją wolą, sprowadzasz na siebie to, czego chcesz.*

Dział: Książki
środa, 09 styczeń 2019 08:05

Chorągiew Michała Archanioła - zapowiedź

Po ogromnym sukcesie cyklu Materia Prima (Adept, Namiestnik, Cień) warto wrócić do początków.
Dlatego z początkiem 2019 r. w ręce czytelników trafią ponownie kultowe powieści Adama Przechrzty z cyklu Depozytariusz Chorągwi Archanioła w odświeżonych wydaniach.

Chorągiew Michała Archanioła PREMIERA 18 stycznia 2019
Białe Noce PREMIERA marzec 2019

O książce:

Wojna polsko-ruska pod flagą archanielską
Tajne operacje sił specjalnych. Afgańcy. Terroryści. Rosyjska mafia. Walka na śmierć i życie. Braterstwo broni. Miłość, chemia... alchemia. I bezcenna relikwia. Krótko mówiąc, metafizyka łamana przez akcje Specnazu.

Naprawdę byłem gotowy zabijać. Jeśli przeżyjesz piekło, stajesz się twardszy, mądrzejszy, bardziej cyniczny. Ale nigdy, przenigdy nie stajesz się lepszy. Coraz więcej bestii, coraz mniej człowieka... - mówi Janusz Korpacki, naukowiec zajmujący się historią i cybernetyką społeczną. Jednocześnie ekspert walki nożem z nietypową dla mola książkowego umiejętnością otwierania wszelkiego typu zamków. Na prośbę przełożonego podejmuje się prywatnego śledztwa w sprawie śmierci jednego ze studentów. Nawet nie przeczuwa, że z woli sił wyższych przyjdzie mu przewodzić wcale nie anielskim zastępom...

Dział: Patronaty
niedziela, 06 styczeń 2019 17:38

Imię wiatru

Pewne wydarzenia w życiu każdego człowieka mogą być punktem zwrotnym, stanowiącym podstawę nowych umiejętności, poglądów czy kierunek drogi życiowej. Złe emocje, chęć zemsty i władzy, jaką może dać konkretny przedmiot, są silnym czynnikiem działania, lecz równie oślepiającym. Czy jest tak również w przypadku wielkiego Kvothe?

O szczęściu może mówić tylko ten, kto znajdzie w życiu kogoś takiego, kogoś, do kogo może się przytulić i zamknąć oczy. Nawet jeśli trwałoby to tylko chwilę lub jeden dzień.

Wielki mag, którego życie jest równie imponujące co on sam, namówiony przez kronikarza postanawia przytoczyć historię swego życia jako maga, geniusza muzyki, bohatera, ale i złodzieja. Już jego dzieciństwo było niezwykle barwne. Pierwsze lata spędzone wśród trupy aktorów zamienione później na ciemne uliczki miast i życie w cieniu półświatka kształtowały jego charakter. Kvothe mierzył się z przeciwnościami losu, walczył o lepszą przyszłość, podejmując próbę dostania się na Uniwersytet, szaloną, lecz udaną. Niesiony silną chęcią zemsty na demonach, które zabiły jego rodziców, chce zdobyć władze i umiejętności magiczne, które ułatwią mu drogę do celu. Czy aby na pewno?

Muzyka bezpośrednio dotyka serca, niezależnie jak mały czy oporny umysł ma słuchacz.

Nie wiem, jak trafiłam na Imię wiatru, ale całkowicie nie żałuje tej decyzji. Patrick Rothfuss stworzył powieść, w której elementy fantastyczne są scaleniem fabuły i tworzą siatkę, która oplata historię i nadaje jej głębi. Co w takim razie świadczy, o tym, że debiut autora jest tak przekonujący?

Autor stworzył historię na miarę najlepszych powieści z tego gatunku, która może porwać nie tylko fanów fantasy. Owszem znajdziecie tu dokładność i precyzje tak ważne w tym gatunku, lecz obok magii, starożytnych wrogów i tajemnic dostaniecie również codzienność, zwykłe życie, troski i rodzące się uczucia oraz jakże ludzkie upadki i błędy.

Od pierwszych stron będziecie się zaczytywać w historii człowieka, którego życie nie oszczędzało, a on sam musiał odnaleźć się w wielu trudnych sytuacjach, by dojść do miejsca, w którym rozpoczyna snucie tej opowieści. Powoli rozwijająca się akcja ani trochę nie przeszkadza w poznawaniu świata, który stopniowo coraz mocniej nasiąka magią, prastarymi stworzeniami, zostawiając czytelnikowi naturalność. Świetnie wyważony świat realny z odpowiednim nasączeniem elementami fantastyki, których nie jest za dużo, ani za mało, daje ciekawy efekt. To pełna miłości, bólu i trudnych wyborów zwyczajna opowieść o człowieku, który wiele osiągnął dla posiadania magii i dzięki niej.

Nigdy się nie oszukuj i nie wmawiaj sobie rzeczy, które nie istnieją.

Całość można by komplementować i opisywać długo, nie powinno się jednak zapomnieć o postaciach, które są ogromnym plusem powieści i to one nadają jej charakteru. Bez problemu wczuwamy się w historię Kvothe'a i kibicujemy mu na każdym jej etapie. Ludzie, którzy pojawiają się na jego drodze, są fascynujący i różnorodni, dzięki czemu czytelnik nie odczuwa znużenia.

Imię wiatru pisane jest plastycznym językiem, ocierającym się momentami o poezje. Pełna zabawnych zwrotów akcji przeplatanych z tajemnicami, które tylko częściowo odkrywają przed nami rozwiązania powieść to idealny początek serii, która spodoba się fanom gatunku i przekona do siebie tych czytelników, którzy na co dzień fantastykę omijają. Osobiście jestem pod wrażeniem stylu i pomysłu na fabułę. Wykonanie ociera się o powieść niemalże idealną zawierającą wszystko, co sama cenie w fantasy. Myślę, że docenicie ją równie mocno, a mi nie pozostaje nic innego jak czekać na ciąg dalszy.

Niewiele jest rzeczy równie odrażających jak całkowite posłuszeństwo.

Dział: Książki
piątek, 04 styczeń 2019 21:17

Smocze kły

Michael Crichton to jeden z niewielu pisarzy, których twórczość oparła się próbie czasu. W 1993 roku na ekrany kin wszedł film Stevena Spielberga, który był, jak zresztą sporo innych jego filmów, obrazem przełomowym dla kinematografii. Historia wskrzeszonych dinozaurów doczekała się jeszcze czterech kontynuacji, a polscy czytelnicy sięgnęli po powieści Michaela Crichtona. Przez te prawie dwadzieścia sześć lat od pierwszej książki przeczytanej z zapartym tchem, zapoznałam się z wieloma tytułami, tego nadzwyczajnego pisarza, który świetnie czuł się snując zarówno opowieści sięgające daleko w przeszłość, jak i w niedaleką przyszłość. Czytając powieści Michaela Crichtona zawsze można spodziewać się pełnej napięcia przygody.

William Jason Tertullius Johnson, syn filadelfijskiego armatora, typowy przedstawiciel swojej zamożnej klasy, student w Yale College określany był jako „zdolny, przystojny, wysportowany, bystry”, ale także jako „uparty, leniwy i strasznie rozpuszczony, a także najwyraźniej zainteresowany jedynie zaspokajaniem własnych zachcianek” młody człowiek. W 1975 roku on, i jemu podobni młodzieńcy bez celu w życiu, synowie apodyktycznych rodziców, staczało się w otchłań lenistwa i występku. Ta niemiłosierna nuda i brak realnego podejścia do dnia codziennego, pchnęła osiemnastoletniego Johnsona w objęcia studenckiego zakładu. Wyzwanie, którego się podjął, wymagało wyjazdu na Zachód z ekipą badawczą Othniela Charlesa Marsha. Pierwszy raz pan Johnson podejmuje się czegoś, co wyrywa go z marazmu i konformizmu. Młody William rozpoczyna nawet naukę fotografii, aby móc przyłączyć się do wyprawy paleontologicznej w poszukiwaniu skamieniałych kości wielkich gadów. Podejrzewany przez profesora Marsha o szpiegowanie na rzecz jego konkurenta Edwarda Drinknera Cope'a, zostaje Johnson porzucony w Cheyenne. Zrządzeniem losu trafia on pod skrzydła Cope'a i kontynuuje swoją podróż na dzikie tereny, gdzie rządzą Indianie, rewolwerowcy i bezprawie. Czy Cope i Johnson znajdą tytułowe smocze kły? Czy młodzieniec wygra zakład z Haroldem Hannibalem Marlinem? Proponuję sięgnąć po książkę i się przekonać.

„Smocze kły” nawiązują do wycinka z historii Stanów Zjednoczonych, dotyczącego rywalizacji profesora Edwarda D. Cope'a z profesorem Othnielem C. Marshalem, a nazywanej „wojną o kości”. Ten wyścig po skamieliny trwał aż dwadzieścia lat od 1877 do 1897. Michael Crichton, jak sam pisze w słowie „Od autora” przedstawił złagodzony obraz tej niezdrowej, aczkolwiek pożytecznej dla nauki, rywalizacji. W posłowiu napisanym przez żonę, Sherri Crichton, można przeczytać jedno zdanie, idealnie oddające ducha i podsumowujące twórczość autora: „Uwielbiał snuć opowieści zacierające granicę między faktami a przypuszczeniami”. Dlatego w „Od autora” dokładnie tłumaczy on co jest fikcją, a co faktem w opowieści o „wojnie o kości”, a ci, co zaciekawią się tematem, mogą uzupełnić swoją wiedzę korzystając z bibliografii załączonej do książki.

„Smocze kły” zostały napisane prawdopodobnie ok. 1974 roku, czyli po „Andromeda” znaczy śmierć”, ale przed swoimi najwybitniejszymi dziełami. Historia fikcyjnego studenta z Yale, relacjonującego walkę o miejsce w panteonie paleontologów, która toczyła się między dwoma profesorami, napisana została tak, by wciągnąć czytelnika w wydarzenia od samego początku. Nie ma w powieści zbędnych fragmentów, akcja prze do przodu, a prosty język, tylko pomaga utrzymać dynamizm wydarzeń. Prawdę powiedziawszy jest to świetny materiał na kolejny scenariusz filmowy.

„Smocze kły”nie są oczywiście najlepszą książką Michaela Crichtona, ale pozwalają raz jeszcze przeżyć przygodę stworzoną przez człowieka, który wskrzesił dla wielu pokoleń dinozaury. W „Smoczych kłach” została pokazana „euforia i niebezpieczeństwa początków paleontologii”, czyli ten wycinek historii, który potem przerodził się w klasyczny już technothriller o manipulacjach genetycznych.

Rewolwerowcy, poszukiwacze skamielin, Indianie, piękne kobiety, hazard i niebezpieczeństwa Dzikiego Zachodu -czy może być lepsza rozrywka?

Dział: Książki
czwartek, 03 styczeń 2019 15:17

Grace i Grace

Margaret Atwood to pisarka, którą poznałam dzięki serialowi „Opowieści podręcznej”. To on przekonał mnie do rozpoczęcia przygody z jej książkami. Powieści spod pióra kanadyjskiej autorki są dobrze napisane, pomysłowe i dostarczają niesamowitych wrażeń.

„Grace i Grace” to książka oparta na podstawie prawdziwej historii jednej z najbardziej zagadkowych kobiet XIX wieku. W roku 1843 Grace Marks zostaje skazana za współudział w brutalnym zabójstwie swojego pracodawcy i jego gospodyni. Wydaje się jednak, że kobieta straciła pamięć, a społeczeństwo podzieliło się na jej obrońców oraz oskarżycieli. Ostatecznie zatrudniony zostaje specjalista od chorób umysłowych, którego zadaniem jest dotarcie do wspomnień Grace i odkrycie prawdziwego przebiegu wydarzeń.

Również na podstawie tej powieści powstał świetnie zrealizowany miniserial współprodukcji CBC i Netflix. Nie jest ona może tak wstrząsająca, jak „Opowieści podręcznej”, ale posiada swój niewątpliwy urok. W historii nie brakuje tajemnic i okrucieństwa, ale też zwykłej, ludzkiej dobroci. Z pewnością i ten tytuł wywrze duże wrażenie na wielu czytelnikach.

Margaret Atwood jest pisarką starej daty (urodziła się w 1939 roku) i nieco inaczej patrzy na świat. Wiele przeżyła, zdobyła wiedzę oraz doświadczenie, co w cudowny sposób widać w jej książkach. „Grace i Grace” to tytuł, który po raz pierwszy ukazał się w 1996 roku, a teraz zainteresowanie nim powróciło dzięki serialowi. Przyznam, że bardzo mnie to cieszy, bo gdyby nie najnowsze wydanie od Prószyński i S-ka być może nigdy bym na tę książkę nie natrafiła.

Gdy dotrzemy do ostatniej strony książki, wciąż nie znamy prawdy. Czy Grace to sprytna manipulatorka, czy też niewinna ofiara? Możemy snuć jedynie własne domysły. Nie o tej jednak chodzi w tej historii. Styl pisania Margaret Atwood jest doskonały. Dopracowuje ona wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Przybliża czytelnikom swoje wyobrażenie na temat Grace, opowiadając o pracy, którą wykonywała, o jej stosunkach do pracodawcy i innych pracowników. Podczas lektury żyjemy jej życiem, stajemy się jej cieniem. Wszystkie opisy są niezwykle realistyczne i na najwyższym poziomie. Słowa pisarki wypowiadane ustami jej bohaterki sprawiają, że zaczynamy się zastanawiać, czujemy obawę, chcemy walczyć z wszelkimi niesprawiedliwościami. Może „Grace i Grace” nie jest książką akcji, ale dawno nie czytałam tak świetnie napisanej powieści psychologicznej.

Zarówno historię Grace Marks, jak i inne powieści spod pióra Margaret Atwood serdecznie wszystkim polecam. Jest to literatura stojąca na najwyższym poziomie. Natomiast po lekturze książki warto obejrzeć serial. Rzadko kiedy książka zostaje tak świetnie zekranizowana.

Dział: Książki
sobota, 29 grudzień 2018 11:11

The Investigation

Jesteś fanem zagadek kryminalnych? Z zapartym tchem oglądasz filmy o dobrych i złych, starając się przewidzieć, kto tak naprawdę jest kim? Pochłaniasz powieści kryminalne, już od pierwszych stron zastanawiając się, kto zawinił? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, to przesłanka do sięgnięcia po wyjątkową grę karcianą o kryminalnej fabule.

Mowa o grze „The investigation”, której uczestnicy mają za zadanie rozwikłać zagadkę zbrodni. Mimo iż z założenia jest to gra skierowana do osób posługujących się językiem angielskim na poziomie A2-B2, która umożliwia ćwiczenie konwersacji, struktur gramatycznych i poszerzanie słownictwa, to tak zaprawdę karty zawierające słówka (oraz pomoc pozostałych uczestników) pozwalają zasiąść do zabawy również tym, którzy naukę języka dopiero zaczynają.

W klimatycznym, w pełni nawiązującym do klimatu gry pudełku, otrzymujemy talię 110 kart, dzięki którym będziemy próbowali rozwiązać zagadkę kryminalną. W talii znajduje się 65 kart śledztwa, 13 kart miejsc, 13 kart motywów, 13 kart przedmiotów oraz 13 kart osób, a ponadto 33 karty zbrodni, 2 karty pytań oraz 8 kart pomocy zawierających przydatne słówka i określenia. Jeden z graczy wciela się w rolę Świadka i posługując się kartą zbrodni oraz kartą śledztwa, układa w myślach historię przestępstwa. Zadaniem pozostałych graczy, Śledczych, jest odtworzenie biegu wydarzeń, poprzez zadawanie Świadkowi odpowiednich pytań (oczywiście w języku angielskim). Celem graczy jest doprowadzenie Śledztwa do końca, używając do tego dostępnych wskazówek.

Na początku gry rozkładamy talię przestępców – rząd 4 kart, kryjących potencjalnych sprawców zbrodni. Następnie z talii miejsc losujemy i rozkładamy 4 karty, dzięki czemu tworzymy zestaw potencjalnych miejsc, w których wydarzyła się zbrodnia, przestępca ukrył ofiarę lub zdobycz lub w których sam się ukrywa. 4 karty losujemy również z talii przedmiotów – to rzeczy, które w jakiś sposób mogą być powiązane z przestępstwem, zaś z talii osób – 4 karty symbolizujące potencjalne ofiary, świadków oraz osób w jakiś sposób zamieszanych w zbrodnie. Taką samą ilość kart losujemy z talii motywów, reprezentującej możliwe motywy przestępstwa. Potasowane karty zbrodni kładziemy w stos, zaś obok kładziemy karty pytań, które mają służyć śledczym jako wskazówki podczas przesłuchiwania świadka.

Gra składa się z trzech etapów. W pierwszym, świadek ciągnie jedną kartę z talii kart zbrodni, czyta informacje na niej zawarte, analizuje pytania oraz karty rozłożone na stole, układając jednocześnie w tajemnicy przed pozostałymi graczami historię, a następnie przekazuje wylosowaną kartę śledczym do analizy. W fazie drugiej śledczy zadają pytania zamknięte, starając się dowiedzieć, które z kart na stole zostały wykorzystane przez świadka do tworzenia historii zbrodni. W fazie trzeciej, Śledczy oraz Świadek porównują swoje historie – śledztwo kończy się sukcesem, jeśli wszystkie wytypowane przez śledczych karty zgadzają się z wersją Świadka.

Staranne wykonanie kart oraz wciągające historie, które można tworzyć na podstawie podanych informacji, czynią grę niezwykle wciągającą, zaś tłumaczenia słówek, przydatnych wyrażeń pomagają w byciu dociekliwym, zadawaniu pytań i wymyślenia prawdopodobnego scenariusza zbrodni. Nawet nie wiemy kiedy zaczynamy posługiwać się językiem angielskim, rozmawiając na temat potencjalnych przestępców czy odtwarzając możliwy rozwój wypadków. Dzięki temu – bawiąc się – nie tylko wzbogacamy nasze słownictwo, ale również rozwijamy kreatywność. Ale przede wszystkim, mamy szansę spędzić przynajmniej godzinę na oddawaniu się wspanialej, intelektualnej rozrywce!

Dział: Gry bez prądu
wtorek, 11 grudzień 2018 21:42

Made in Abyss #1

W wrześniu Wydawnictwo Kotori wypuściło na rynek tom pierwszy „Made in Abyss”, przygodowej mangi fantasy dedykowana młodym mężczyznom (seinen). Serię tę, liczącą aktualnie siedem tomów, stworzył Akihito Tsukushi , a manga na tyle spodobała się odbiorcom, że doczekała się już swojego anime.

Akcja „Made in Abyss” rozgrywa się na odległej wyspie na południowym morzu Beolskim. Odkryto na niej ogromną rozpadlinę otoczoną tajemniczym polem siłowym, uniemożliwiającym obserwację z powietrza. Wielu śmiałków pragnąc zbadać to niedostępne miejsce, przybywali i na jej krawędzi zakładali obozy, tak dając początek miastu Orth. Wiele lat później właśnie w nim mieszka dwunastoletnia Riko, która marzy, by pójść w ślady legendarnej matki Anihilatorki Lyzy i zostać Białym Gwizdkiem. Najbardziej czego pragnie, to odnaleźć zaginioną matkę, ale jako Czerwony Gwizdek nie ma na to na razie szans, eksplorując wyłącznie początkowe części Otchłani. Jednak podczas jednej z ekspedycji znajduje chłopca-robota, Rega. Ich znajomość zmieni wszystko.

„Made in Abyss” opatrzone jest klauzulą wiekową “16+”, choć w pierwszym tomie nie spotkałam się z niczym nieodpowiednim, pozostawiam to w gestii rodziców. Tak jak wspomniałam powyżej, jest to manga przygodowa, osadzona w świecie fantasy, której bohaterami są nastolatkowie i to raczej z tej niższej półki wiekowej. Świat wykreowany pociąga tym, co od wieków ludzkość nęci, czyli tajemniczością nieodkrytych lądów, tym romantycznym zewem, by stać się odkrywcą, pomimo niebezpieczeństw. Akihito Tsukushi oczywiście odpowiednio wzbogacił realia o niespotykaną nigdzie indziej faunę i florę, jak nieszkodliwe młotodzioby, czy zabójcze karmazynowe wijce, ale również o enigmatyczne relikty. Wszystko to składa się na spójne tło przygód Riko i Rega.

Manga Tsukushiego oczarowuje również swoją kreską , a także bogactwem szczegółów. Bardzo mnie cieszy również te kilka kolorowych plansz na wstępie, które pobudzają wyobraźnie.

Komiks dedykowany jest niby młodym panom i możliwe, że w następnych tomach wyjaśni się dlaczego, w obecnym tomie nie znalazłam na to wytłumaczenia.

“Made in Abyss” poleciłabym każdemu bez względu na płeć. Każdy, kto lubi wciągające przygodowe mangi i komiksy osadzone w realiach fantasy, będzie czerpał przyjemność z przygód Riko i z niecierpliwością czekał na następne tomy.

Mangę można zakupić --> TUTAJ

Dział: Komiksy
wtorek, 11 grudzień 2018 14:36

Czarny mag. Pierwszy rok

Cykle fantasy, zwłaszcza w wydaniu young adult, to coś, czego obecnie na polskim rynku wydawniczym jest pełno. Wydawnictwa wręcz prześcigają się w wyszukiwaniu coraz to nowych serii, które sprzedały się za granicą, i oferowaniu ich rodzimemu czytelnikowi. „Czarny mag” to kolejny taki cykl, lecz w przeciwieństwie do większości obiecuje, iż na pierwszy plan nie wysunie ani wojny i wielkiej polityki, ani też płomiennego romansu, lecz mozolną naukę w akademii magii, która dwoje głównych bohaterów ma uczynić wielkimi.

Podoba mi się ta koncepcja. Świat znużył się już wybrańcami, a protagoniści powieści Rachel E. Carter, Ryiah i Alex, stanowczo nie należą do tych jedynych i wybranych. Są po prostu jednymi z wielu adeptów magii, którzy dzięki własnej wytrwałości i determinacji trafiają do ekskluzywnej akademii w Jerarze. Wiedzą, że nauka będzie ciężka, a dalsze życie może wcale nie wynagrodzić krwi, potu i łez, ale nie wyobrażają sobie robienia czegokolwiek innego. To punkt wyjścia dla pierwszego tomu „Czarnego maga” i zapewne dla całego cyklu.

Fabularnie jednak „Pierwszy rok” nie poraża. W opowieść zostajemy wrzuceni bez przygotowania, bez objaśnienia zasad działania świata, do którego właśnie trafiliśmy. Ryiah, narratorka, oraz jej brat bliźniak Alex, wędrują do akademii w Jerarze, kiedy zostają napadnięci. Fakt ten z początku ginie pod natłokiem wrażeń, zaledwie rodzeństwo dotrze do wymarzonej szkoły, lecz on jeszcze wróci, wróci i ugryzie bohaterów w czułe miejsce (nie zdradzam tu wielkiej tajemnicy – jeżeli na początku historii na ścianie wisi strzelba, prędzej czy później musi wystrzelić). Dalsza część tekstu skupia się jednak przede wszystkim na codziennym szkolnym życiu bohaterów, ich przyjaciół i wrogów. Zwłaszcza tych ostatnich, do których szeregów natychmiast trafia przystojny i obdarzony paskudnym charakterem książę Darren oraz jego przyszła narzeczona, Priscilla. Oboje uważają się za lepszych z powodu urodzenia, mają też doświadczenie z magią, którego tak rozpaczliwie brakuje Ryiah. Dziewczyna będzie musiała udowodnić nauczycielom i kolegom, że zasługuje na miejsce wśród najlepszych. Tylko czy zdoła to pokazać także superwizorowi szkoły, legendarnemu Czarnemu Magowi?

Zamysł powieści jest naprawdę dobry, świeży. Zamiast superdopakowanej od początku bohaterki dostajemy dziewczynę, która może dużo – ale najpierw musi się wiele nauczyć i oddać swojemu talentowi masę wysiłku. Idea poświęcenia całego pierwszego tomu na szkolenie Ryiah i pokazanie jej mozolnej drogi do rangi adepta akademii to pomysł ryzykowny (szkolne życie nie jest tak pasjonujące jak wojna i zakazane romanse na dobry początek), ale przy dobrym wykonaniu mógłby się obronić.

Niestety, wykonanie zawiodło. Monotonnej opowieści o kolejnych treningach i starciach z Darrenem oraz Priscillą nie równoważy wprowadzenie w świat cyklu. Tego wprowadzenia nie ma w ogóle. Nie dostajemy nic poza kilkoma rzuconymi w losowych miejscach nazwami i faktach, które byłyby dobre jako smaczki, nie zamiast panoramy rzeczywistości stworzonej przez autorkę. Chwilami mam wrażenie, że świata tu brakuje, że autorka go z jakiegoś powodu nie przemyślała i dała nam jedynie tworzoną na bieżąco namiastkę, by jakoś uzasadnić działania bohaterów. To pierwszy poważny zarzut.

Nawet brak opisu świata i jego funkcjonowania mógłby ujść płazem przy porywających bohaterach. Niestety, i tego zabrakło. Wszystkie stworzone przez Carter postacie realizują ten czy inny szablon. Priscilla jest typową Złą Rywalką znaną każdemu, kto czytał lub oglądał jakiekolwiek amerykańskie młodzieżówki. Darren to Łotr Ale Uroczy, Ella – Przyjaciółka-Gąbka-Na-Łzy, Alex – Nieco Fajtłapowaty Brat, sir Piers – Ten Wredny Nauczyciel Którego Nauki Okażą Się Bezcenne W Przyszłości... A już Ryiah to chodzące ucieleśnienie imperatywu narracyjnego. Jej charakter bowiem zależy od sytuacji fabularnej. Kiedy trzeba, realizuje założenie i jest niezależną prowincjuszką uparcie dążącą do wyznaczonego celu, ale czasem nieoczekiwanie i bezzasadnie zamienia się w damę w opałach, którą musi uratować... oczywiście, że prawdziwa miłość. Jedną sceną autorka niszczy cały niesamowity potencjał swojej głównej bohaterki.

Liczę, że Rachel E. Carter naprawi niedociągnięcia w kolejnych tomach, w końcu to tylko wstęp do sagi. Ja dam jej jeszcze jedną szansę. Ale czy świeży pomysł to dość, by otrzymać kredyt zaufania i od czytelników?

Dział: Książki
wtorek, 11 grudzień 2018 14:24

Uniwersum Metro 2035: Czerwony wariant

Mam wrażenie, że oryginalną trylogię Metro 2033 znam już niemal na pamięć. Nadal pozostaje pewną górną poprzeczką, do której dążą pozostali autorzy piszący w uniwersum. A Dmitrij Głuchowski „swoim” pisarzom wcale nie ułatwia zadania – niedawno przedstawił nowe reguły gry, czując, że Uniwersum Metra 2033 wyczerpało swoją formułę. Od Pitra. Wojny Szymuna Wroczka rozpoczęło się nowe uniwersum Metra 2035, w którym bohaterowie z ciasnych i strasznych tuneli metra wynurzają się na powierzchnię. Niedawno ukazała się kolejna powieść w tym kluczu – Czerwony Wariant Siergieja Niedoruba. Czym różni się Metro 2035 od Metra 2033 i jak sobie z tymi różnicami poradził autor?

Na miejsce akcji swojego utworu pisarz wybrał Kijów i metro, które częściowo się zawaliło. Mieszkańcy podziemi wiodą życie jak bohaterowie większości powieści z uniwersum, starając się nadać swojej egzystencji pozory dawnego świata. Protagonista opowieści, Jon, zorganizował nawet szkołę, do której ściągają dzieci z całego kijowskiego metra. Mężczyzna nie umie wytłumaczyć, dlaczego właśnie uczenie dzieci stało się jego pasją po apokalipsie, ale radzi sobie z tym zadaniem znakomicie. Dogaduje się z każdym dziecięcym umysłem – również z Elzą, dorosłą dziewczyną z uszkodzonym mózgiem, co doprowadziło do jej upośledzenia. Kiedy więc znaleziony na powierzchni stalker, tajemniczy Dawid, okazuje się dawnym znajomym Elzy, to na Jona spada zadanie dotarcia wraz z dziewczyną do lekarza na drugim końcu metra. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że los Dawida jest ściśle związany z owianymi legendą zawalonymi tunelami czerwonej linii. Oto i tytułowy Czerwony Wariant. Jeżeli spodziewaliście się krwiożerczych komunistów, to nie ta historia. Jeżeli zaś liczycie na coś głębszego i z nieoczekiwanym zwrotem akcji, to powieść Siergieja Niedoruba zdecydowanie jest dla was.

Po kilkunastu powieściach z uniwersum nie uważam „Czerwonego wariantu” za szczególnie odkrywczą lekturę. Idealnie mieści się w ramach wyznaczonych przez samego Głuchowskiego, a co ciekawe – mimo że ponoć autor zaczął go pisać jeszcze przed powstaniem Uniwersum Metra 2033, bardzo dobrze realizuje założenia odnowionej wersji serii: mamy w tej powieści i bohaterów, planujących powrót na powierzchnię, i frakcję zwolenników zachowania status quo, i wiszący w powietrzu konflikt, którego nie da się już uniknąć. Nic nie brakuje także tłumaczeniu – w trakcie lektury nie potykałam się o niefortunne sformułowania czy kalki językowe, co nie znaczy, że ich nie stwierdzono, a raczej, że nie ma ich tak znowuż wiele.

Niestety, książka ma też minusy. Przede wszystkim akcja niezwykle wolno się rozkręca. Autor z jednej strony nie serwuje czytelnikowi przez większość stron żadnych przykuwających uwagę wydarzeń, z drugiej zaś nie wykorzystuje tej przestrzeni tekstu na rozbudowanie świata przedstawionego i ukazanie odbiorcy wizji metra choć trochę odmiennej od tej znanej z „pierwotnego źródła”. Właściwie cała akcja, która nie pozwala oderwać się od kolejnych stron, rozgrywa się na ostatniej ćwiartce książki. Wierni fani serii na pewno doczekają tego momentu, co do reszty czytelników – mam pewne obawy. A szkoda, ponieważ zwrot akcji jest naprawdę godny uwagi.

Warto po tę książkę sięgnąć, zwłaszcza jeżeli człowiekowi podobały się inne powieści z „metrowego” cyklu. Niedorub ładnie wpisuje się w ogólny kontekst serii, choć Ameryki „Czerwonym wariantem” nie odkrył. Ale kto wytrwa do ostatnich stron, na pewno nie pożałuje.

Dział: Książki
poniedziałek, 10 grudzień 2018 10:12

Jaksa

Jacek Komuda mimo, że wydawany już od wielu lat przez Fabrykę Słów, już dawno rozminął się z fantastyką na rzecz książek osadzonych bardzo głęboko w realiach historycznych. Dlatego też, przez te wszystkie lata był przeze mnie nie tyle co omijany, co bardziej zostawiany “na później”, pewnie gdzieś w okolicy mojej emerytury, za te lat pewnie milion, jak, i o ile dożyję. Ale “Jaksa” promowane jako słowiańskie fantasy, które zauważalnie przechodzi swój renesans, skusił mnie nie tylko ze względu na samą tematykę, ale właśnie też i autora.

Jak się okazało “Jaksa” to przykład na to, że już życie zaledwie 6 letniego dziecka może być absolutnie przerąbane dosłownie i w przenośni. Miłosz z Drużycy (ojciec chłopaczka) popełnił czyn, uważany przez jednych za zdradę, przez innych za niehonorowy i niegodny rycerza. Fakt ten sprawia, że na jego syna polują nie tylko Hungarowie, co to ostrzą sobie na niego i zęby i palik, ale również ocalałe resztki rycerstwa, czy nawet zwykli niewolni. A ile sił może mieć zdesperowana matka, by chronić swoje dziecko, przekonacie się czytając “Jaksę”.

Chłopak ma jednak coś, co zdarza się bardzo rzadko - szczęście mu sprzyja, a i rozum też, jak na 6 latka, całkiem sporej wielkości posiada. I choć wszyscy wokół niego padają jak muchy, to ten fart “ostatniej chwili” nie opuszcza go i pomaga przeżyć, a my otrzymujemy dość brutalną opowieść o jego życiu, przerywaną białymi plamami, które sami musimy sobie wypełnić. Bo “Jaksa” to nie jest stricte powieść, ale bardziej opowiadania połączone osobą tytułowego bohatera. A sam Jaksa, jawi się nam jako zahartowany w bojach, trudny i niezmordowany przeciwnik, który ścigany przez całe życie i zaszczuty wyrasta na człowieka ze stali.

Przemoc, przedziwna gwara, język powieści i początkowy chaos sprawiają, że kilka pierwszych kartek jest dość trudnych w odbiorze, ale z każdą kolejną przewróconą, jest coraz lepiej i przestajemy się gubić w tajemniczej krainie Lendii. Jest mrocznie słowiańsko w biesich i strzygoniowych klimatach, ale mimo wszystko bardzo swojsko. Z resztą sam Komuda pisze, że jest książką o Polsce i naszym świecie, więc niech Was nie zmyli zmiana gatunku, Komuda po prostu odrzucił prawdę historyczną i pozwolił swojej fantazji napisać książkę o tym, co lubi najbardziej. A ja jestem zachwycona! Książka jest nie tylko krwawa i okrutna, a autor bezkompromisowo pozbywa się kolejnych - mniej lub bardziej ważnych - bohaterów. “Jaksa” to powieść o zemście, ale także i o tym co by się stało, gdyby na Polskę najechali lekko przemieszani i przerysowani Węgrzy i im się udało. Polski naród, zniewolony przez Hungarów, którzy okupują nasze ziemie, wprowadzają swoje własne “porządki”, to iście ciekawa koncepcja, osadzona tak bardzo głęboko w tej naszej wiecznie buntującej się polskiej naturze.

Jedynie koncepcja opowiadań nie do końca mi odpowiadała. Szkoda, naprawdę bardzo szkoda, że Jacek Komuda nie zdecydował się na typową powieść i na wypełnienie tych luk w dziejach tytułowego bohatera. Naprawdę jestem bardzo ciekawa, co działo się pomiędzy opowiadaniami, które zostały tak chronologicznie poukładane.

Co się dzieje, kiedy czołowy przedstawiciel i twórca powieści historycznej, wraca do macierzy i zabiera się za fantasy? Moi Drodzy, dzieje się wiele i do tego dzieje się bardzo dobrze. Nie pozostaje mi nic innego jak polecać “Jaksę” i czekać na jego kontynuację, bo naprawdę warto.

Dział: Książki