lipiec 11, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Rea

piątek, 25 wrzesień 2015 14:48

Wywiad z Dariuszem Sypeniem

Prozaik, autor utworów fantastycznych i psychologiczno-obyczajowych. Studiował we Wrocławiu, a ostatnio zamieszkał z rodziną w podwarszawskiej miejscowości. "Dżungla", debiutancka powieść, ukazała się 9 września 2015 roku nakładem Wydawnictwa Czwarta Strona. Opowiada o skonolizowanym przez ludzi Marsie w XXIII wieku, na którym z nieznanych przyczyn pojawia się dziwny roślinopodobny twór.

Dział: Wywiady

Wydawnictwo Jaguar prezentuje sagę Summoner: Zaklinacz, nową trylogię fantasy, która podbiła serca miłośników gatunku i w zawrotnym tempie zdobyła popularność na platformie wattpad.com.

Dział: Książki
poniedziałek, 21 wrzesień 2015 21:21

Koty

„Koty" to urocza, pamięciowa gra rodzinna, w którą mogą grać dzieci już od przedszkolnych lat. To zabawa idealna dla wielbicieli znanej wszystkim gry „Memory" - tym razem występuje ona jednak w czterech różnych, kocich wariantach.

Wiek: 4+
Liczba graczy: 2-5
Czas rozgrywki: ok. 20 minut

Cel i fabuła gry

W grze chodzi o to by zdobyć jak największą liczbę punktów - w wariancie dla najmłodszych została ona jednak ograniczona do zaledwie sześciu. Pod względem fabularnym natomiast rozgrywka nadaje się idealnie dla dużych i małych miłośników kotów. Szukając różnokolorowych części zwierzaków (na przykład ogonów czy łapek) trzeba uważać na myszy, bo gdy kot za nimi popędzi będzie go trudno z powrotem odnaleźć.

Strona wizualna

Poz względem graficznym gra jest cudowna. Zabawne, pełne uroku obrazki, uśmiechnięte mordki i minimalistka, którą cenią sobie najmłodsi gracze (dziecko uwielbia ilustracje, które później będzie mogło przekopiować). Wykonanie także nie pozostawia wiele do życzenia - solidne kafelki, drewniane kostki, porządne pudełko i przejrzysta instrukcja. Myślę, że każda rodzina będzie z tak wykonanej gry naprawdę zadowolona.

Przygotowanie gry

Gra posiada cztery różne warianty rozgrywki - dwa familijne oraz dwa dla najmłodszych. Do każdej z nich potrzebne są różne elementy, zawsze jednak rozpoczyna się tak samo - rozkładając na stole 16 największych kafelków grzbietami ku górze. W pierwszym wariancie rodzinnym używa się kafelków fioletowych i różowych, w drugim natomiast wyłącznie zielonych (ze znakami zapytania). W pierwszym wariancie dziecięcym dla ułatwienia rozgrywki używa się wyłącznie kafelków fioletowych, natomiast w drugim, najprostszym ze wszystkich, jedynie kostek i fioletowych kafelków, które jednak tym razem służyły będą tylko do odliczania punktów.

Przebieg rozgrywki

Wariant I

Gracze otrzymują fioletowe i różowe zadania - po każdej kolejce dobierają je do trzech. Grę rozpoczyna osoba mająca największego kota. Odkrywa ona 3 leżące na stole płytki, jeżeli pasują do któregoś z zadań, może odkryć kolejne dwie, jeżeli nie, kończy swoją turę. Jeżeli natomiast udało jej się wykonać dwa zadania, może odkryć jeszcze jedną płytkę. Niezależnie od tego czy wykonała dzięki temu trzecie zadanie czy nie, kończy swoją turę, zakrywa płytki i przychodzi kolej następnego gracza. Każde z zadań ma wyznaczoną punktację - im więcej widnieje na kafelku małych kotków, tym więcej punktów otrzymuje gracz, któremu udało się wykonać zadanie. Gra kończy się w momencie gdy zabraknie nowych zdań.

Wariant II

Na stole wyłożona zostaje piramida zielonych kafelków. Podczas rozgrywki każdy z graczy stara się zrealizować zadanie leżące na wierzchu stosu. Za zrealizowanie zadania gracz otrzymuje punkty (i tym razem przedstawione w formie małych kotków na kafelkach z zadaniami). Zielone zadania przedstawiają części kota lub jego umaszczenie, na każdej płytce widnieje także przynajmniej jeden znak zapytania. Kolejni gracze (wędrując od prawej do lewej) wyznaczają element, który znajduje się pod znakiem zapytania. Grę rozpoczyna osoba mająca najmniejszego kota.

Wariant III

Trzeci wariant to po prostu uproszczony wariant z numerem jeden. Rozgrywka toczy się dokładnie tak samo, z tą tylko różnicą, że w grze biorą udział jedynie fioletowe kafelki (nie używa się różowych). Dzięki temu młodsze dziecko łatwiej będzie mogło odnaleźć pasujące elementy.

Wariant IV

Jest to najprostszy pomysł na rozgrywkę. Gracz rzuca trzema kostkami i stara się odkryć pasujące do wyników kafelki. Za każde odkrycie trzech prawidłowych płytek otrzymuje jeden punkt. Zabawa kończy się w momencie gdy któremuś z graczy uda się osiągnąć wynik 6 punktów.

Podsumowanie

„Koty" to ślicznie zrobiona, dobrze przemyślana gra. Idealnie nadaje się do tego by wraz z nią, w przyjemny sposób, spędzać rodzinne popołudnia. W doskonały sposób również rozwija pamięć najmłodszych uczestników zabawy. Cztery pomysłowe warianty sprawiają, że gra nie tylko nadaje się dla zupełnych maluchów, ale także nie znudzi się nieco starszym dzieciom. To jeden z tych tytułów, które warto mieć pod ręką - nie tylko w deszczowe dni. Grę bardzo gorąco polecam - jest naprawdę świetna i z pewnością nikt się na niej nie zawiedzie!

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 21 wrzesień 2015 02:08

Sodomion

„Sodomion" to zbiór jedenastu przedziwnych opowiadań z gatunku fantastyki, spod pióra Jacka Inglota. Pisarz posiada w swoim dorobku dwie książki (obydwie nominowane do nagrody im. Janusza A. Zajdla) oraz kilkanaście publikowanych w przeróżnych antologiach opowiadań.

Opis z tyłu okładki wyraźnie precyzuje o czym będą mówiły opowiadania w antologii i... właściwie mija się z prawdą. Owszem - pasuje do dwóch pierwszych historii, ale raczej do żadnej więcej. „Grono. Krótka story o miłości" to obraz świata przyszłości, w którym jedynie starsze osoby pamiętają czym są uczucia. Młodzi żyją w grupach, a łączą ich jedynie stosunki seksualne. Jeżeli ktoś jest niepotrzebny, niezdolny do pracy, za mało utalentowany zostaje odprawiony i kończy w „eutanie" zaznawszy litościwej śmierci. Drugi tytuł - „Kochaj swoją Celię" to obraz świata, w którym kobiety zarażały się zmutowanym wirusem i przeżyła ich zaledwie garstka. Teraz mężczyźni muszą sobie radzić zastępując je nowoczesnymi androidami. Nie wszyscy jednak wiedzą co stracili i nie każdemu to przeszkadza.

I tu kończą się opowiadania z opisu na okładce (chociaż pojawią się jeszcze takie z nutką erotyzmu), a zaczynają zupełnie inne historie. Do mnie chyba najbardziej przemówił „Powrót robinsona". Historia opowiada o ludziach, którzy pragną przed czymś w życiu uciec i zapomnieć. Główny bohater czuje się odpowiedzialny za śmierć swojej ukochanej, którą mógł uratować narażając jednak na śmierć całą pozostałą załogę statku. Nie ośmielił się podjąć takiego ryzyka, a wraz ze złamanym sercem zakończyło się jego życie i kariera zawodowa.

„Sodomion" to zbiór świetnych, mocnych opowiadań (głównie SF). Jego przewodnim tematem są ludzkie przemyślenia i uczucia oraz to w jaki sposób może zmienić się świat. Historie, które zawiera są bardzo zróżnicowane. Najczęściej jednak posiadają wyrazistą puentę i konkretny przekaz. Nie są to jednak opowiadania dla każdego. Jacek Inglot nie uznaje tematów tabu. Nie istnieje nic czego nie należałoby umieszczać w treści, także historie nadają się dla ludzi tolerancyjnych, odważnych lub gruboskórnych. Damom o delikatnych nerwach i umysłach nie polecam.

Lektura wyróżnia się pozytywnie nie tylko pod względem fabularnym, ale również warsztatu literackiego. Chociaż jak to w antologiach bywa - zdarzają się teksty lepsze i gorsze - to jednak całość prezentuje się na naprawdę wysokim poziomie i bez trudu zainteresuje nawet wybrednego czytelnika. Wizja świata przedstawiona w „Sodomionie" jest okrutna i bardzo realistyczna. Nikomu nie życzę by znalazł się w którymkolwiek z zaprezentowanych opowiadań. Samą lekturę natomiast serdecznie wszystkim polecam - chociaż ja wiem na pewno, że już nie będę do niej wracać.

Dział: Książki
niedziela, 20 wrzesień 2015 00:20

Konkurs - "Agenda 21"

Zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania są 3 egzemplarze książki "Agenda 21". Wstrząsająca wizja Ameryki w niedalekiej przyszłości, w której przyroda stała się ważniejsza od wolności Jedno pokolenie wcześniej miejsce to nazywało się Ameryką. Teraz, po wprowadzeniu na całym świecie sterowanego przez ONZ programu pod nazwą Agenda 21, jest to po prostu Republika. Bez prezydenta. Bez Kongresu. Bez Sądu Najwyższego. I bez wolności.

Dział: Zakończone
sobota, 19 wrzesień 2015 09:42

Kryptonim U.N.C.L.E.

Zimna wojna w skrócie? Stosując porównanie do znanych z dzieciństwa licytacji: walka o to, by udowodnić, kto ma lepsze zabawki. Gdy połączyć tę uproszczoną wersję wydarzeń z klasycznym kinem szpiegowskim oraz reżyserem, który ma niesamowity dryg do dynamicznych, nieco przerysowanych historii z nieprzeciętnymi bohaterami; powstaje wybuchowe kino atrakcji. Brzmi zbyt dobrze? A więc poznajcie „Kryptonim U.N.C.L.E" Guy'a Ritchiego.

Lata 60., sam środek zimnej wojny. Napoleon Solo (Henry Cavill), agent CIA, zostaje wysłany do Berlina w celu odnalezienia córki sławnego niemieckiego profesora, posiadającego wiedzę i umiejętności, by stworzyć bombę atomową. Tę samą misję realizuje Illya Kuryakin (Armie Hammer), agent KGB. Ostatecznie Gaby Teller (Alicia Vikander) trafia pod opiekę Amerykanina, jednak okazuje się, że to dopiero początek. W obliczu zagrożenia CIA i KGB zamierzają połączyć siły, a z Solo i Kuryakina uczynić współpracowników. Wkrótce, niedobrany duet, pod nowymi przykrywkami, udaje się do Włoch. Czy można zrealizować nawet najważniejszą misję, gdy jedyna osoba, na której możesz polegać, jest jednocześnie Twoim największym wrogiem?

Nie widziałam niestety serialu, który stanowi podstawę dla „Kryptonimu U.N.C.L.E.", a szkoda, bo jeżeli jest choć w połowie tak zabawny, jak jego kinowa wersja, to do tego momentu miałabym już może zmarszczki ze śmiechu. Guy Ritchie nie wychodzi z formy i serwuje widzom dokładnie to, za co go kochają – charakterystycznych bohaterów, cięty dowcip, dynamiczne tempo i natłok zwrotów akcji; a przy tym wszystkim jeszcze gatunkową świadomość oraz umiejętność odświeżania chwytów dawno już wyeksploatowanych.

Nie da się ukryć, że „Kryptonim U.N.C.L.E." krok po kroku realizuje punkty z przepisu na szpiegowską produkcję. Dwóch agentów o zbieżnych celach, ale działających dla innych organizacji; piękna, nie tak bezbronna jak mogłoby się wydawać, kobieta oraz misja, od której zależą losy świata. To wszystko skrywa się pod serią typowych dla stereotypowego pojęciach agencji wywiadowczych rekwizytów – przebieranek, uwodzenia, drobnych kradzieży i włamań, nowoczesnej techniki oraz wypracowanych, minimalistycznych ciosów. Brzmi jak przepis na banał, jednak Ritchie wypolerował na błysk cały ten schemat, używając niezawodnej broni – przerysowania oraz kampowego charakteru.

Kamp kampem, zabawa zabawą, ale nawet peleryna niewidka ma swoje ograniczenia. Chociaż widz świetnie się bawi, to nie umyka mu cała gama niedopracowań scenariusza. Liczne dziury logiczne rzucają się w oczy. „Kryptonim U.N.C.L.E." to ewidentnie produkcja pomyślana na kino atrakcji, niemniej większość potknięć fabularnych, na które pozwala sobie Ritchie u innych reżyserów byłyby podstawą do solidnego zmycia głowy. Co więcej, reżyser nawet nie próbuje ulogicznić swojej historii. Tam, gdzie nie ma sensownego wyjaśnienia, zostawia dziurę dającą sygnał, by widz sam sobie dopowiedział, co też się wydarzyło.

Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby części żeńskiej połowy widowni wszystko to umknęło. Jakkolwiek narodowościowo nic się tu nie trzyma kupy – Amerykanin to w realnym życiu Anglik, Rosjanin jest Amerykaninem, z kolei w rolę Niemki wcieliła się Szwedka – to aktorów dobrano i poprowadzono perfekcyjnie. Ritchie w typowy dla siebie sposób wykorzystuje grę akcentami, uwodząc widza swoją obsadą już na samym poziomie dźwiękowym. Na nic by się to jednak zdało, gdyby nie wyraźnie iskrzący duet – panowie najwyraźniej świetnie się podczas pracy bawili. Mam nadzieję, że otwarte zakończenie filmu, to realna obietnica powrotu do tegoż świata.

Jeżeli jednak o dźwięku mowa, to trzeba zaznaczyć, że warstwa muzyczna niemal zmusza – raz, że do wczucia się w klimat lat 60.; dwa, że do zakotwiczenia się w wrażeniach kina szpiegowskiego; trzy, do rytmicznego przytupu, kiwania głową lub stukania palcem. Z technicznych spraw na uwagę zasługuje również przemyślany montaż, oparty na nieco odświeżonej wersji znanych z kina akcji oraz komiksów „klatek". Serie najazdów, dynamiczne (ale nie zbyt szybkie) zestawy ujęć i samo wypełnienie kadrów – dopracowana, barwna scenografia oraz kostiumy.

Idąc do kina nie miałam w zasadzie żadnych większych oczekiwań. „Kryptonim U.N.C.L.E." okazał się jednak – choć nie do końca logiczną – rozrywką najwyższego lotu. Gromkie wybuchy śmiechu, klimatyczne scenerie i fantastycznie dopracowane postacie zmusiły mnie do wewnętrznego skandowania „jeszcze, jeszcze!" na długo po zakończeniu seansu. Poproszę o dokładkę, panie Ritchie.

Dział: Filmy

Otoczone dzikim oceanem Samotne Miasto podzielone jest na pięć położonych koncentrycznie dzielnic. Najbiedniejszy, zewnętrzny krąg to Bagno. Centralny, zamieszkały przez elitę, nosi dumną nazwę Klejnot. Premiera już 23 września!

Dział: Książki
piątek, 18 wrzesień 2015 13:31

Plaga samobójców

Zaczęło się od młodej osoby, który postanowiła się zabić. Nie była jednak wyjątkiem- jej śladem ruszyli inni, przyjaciele, ukochani i całkiem nieznajome osoby. Wskaźnik samobójstw wśród młodzieży rósł w zastraszającym tempie, aż przerażone głosy zaczęły mówić o... epidemii. Pladze samobójców. Strach padł na cały świat, zaś rodzice w trosce o swoje ukochane pociechy poczęli pilnie przyglądać się ich gestom, relacjom z innymi, przysłuchiwać słowom. Jedynym właściwym wyjściem był Program. Młodzi, którzy załamywali się, zostali wysyłani do specjalnego ośrodka, gdzie w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego usuwano im zagrażające ich spokojnej egzystencji wspomnienia. Byli puści, wydrążeni, ponoć bezpieczni. A nie wszyscy chcieli pozbyć się tego, co dla nich najważniejsze...

Sloane każdego dnia walczy, by utrzymać na twarzy maskę, chroniącą ją przed troską rodziców. Od czasu samobójstwa jej brata, Brady'ego, dziewczyna musi kryć prawdziwe uczucia za fasadą kłamstwa. Nie chce zostać odesłana, nie chce zostawić ukochanego Jamesa samego. Tylko wsparcie chłopaka pomaga jej przetrwać każdy kolejny dzień. Do czasu...

Jakiś czas temu po raz pierwszy o moje uszy obił się intrygujący tytuł Plaga samobójców. Można by rzec, iż depresja, a często w następstwie także odbieranie sobie życia stało się chorobą współczesności, dotykającą coraz liczniejsze grupy, niezależnie, czy chodzi o młodzież, czy osoby starsze. Temat więc jak najbardziej aktualny, pozostało tylko jedno pytanie- jak poradzi sobie autorka?

Wiecie, przeraził mnie świat tak skrzętnie nakreślony przez panią Young. Z jednej strony nikt nie może być pewien, że następnego dnia w szkole spotka swojego przyjaciela (w każdej chwili może albo się zabić, albo zostać oznakowany przez agentów jako osoba zarażona, co skutkuje natychmiastowym odesłaniem do ośrodka), z drugiej zaś ochrona jest tak intensywna, młodzież musi tak bardzo starać się nic po sobie nie pokazać, że to musi być niezwykle bolesne. Każda łza może zaprowadzić ich prostą drogą ku Programowi, nawet, jeśli to tylko krótki wyraz smutku. Życie zamienia się w egzystencję, gdy nie możesz znaleźć ujścia dla emocji. Może to właśnie odgórny nacisk cudownego Programu sprawił, że krwawa fala nadal zbierała żniwo? Kto wie...

A życie bez wspomnień? Wykasowanie wszelkich złych, a nawet dobrych momentów to dopiero okrutne rozwiązanie. I nie dziwi już to, jak często Sloane zastanawia się, kim była PRZED. Wyleczeni zamieniają się w armię na siłę uszczęśliwionych robotów. Jeden plus całej sytuacji- wciąż żyją. W tym akurat leczenie zyskuje pozytywne efekty.

Oczywiście spotykamy się także z wątkiem miłosnym, ba, uczuciowym trójkątem. Czy główna bohaterka wybierze dawną miłość, Jamesa, czy może da się skusić mrocznemu spojrzeniu niejakiego Realma? Choć takie miłosne trio już mi się przejadło, to w tym wypadku zupełnie mi nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że Sloane jest osobą pewną tego, co czuje. Nie kokietuje każdego napotkanego na swej drodze mężczyzny. Dzięki tej damskiej postaci możemy poczuć całą gamę uczuć- począwszy od rozpaczy, poprzez miłość, aż do niekontrolowanej wściekłości. Sloane żyje, a za jej sprawą żyje cała książka. Ciężko oderwać się od tej historii, los rzuca bohaterom coraz to większe kłody pod nogi, a oni niczym niezrażeni, trzymający się mocno za ręce, twardo kroczą przed siebie. Chcą wolności, chcą znowu czuć, a tylko zbuntowanie się przeciwko nowym prawom może pomóc im uwolnić się z siatki kłamstw, oplątanej wokół społeczeństwa.

Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy i mam nadzieję, że dowiem się, co obudziło do życia plagę samobójców. Sięgnijcie, bo warto!

 

Dział: Książki
środa, 16 wrzesień 2015 12:38

Punkt zapalny

„Punktu zapalnego" wyczekiwałam, gdy tylko pojawił się w zapowiedziach na stronie Wydawnictwa Zysk i S-ka. I mojego podekscytowania nie wywołał żaden opis na okładce, osoba autora czy przynależność gatunkowa. Wywołał je cytat jednego z moich ulubionych autorów na okładce książki – Petera V. Bretta. Nie dość, że twórca „Malowanego człowieka" dał Myke'owi Cole'owi swoje błogosławieństwo, to zbudowany przez niego świat porównał do „X-Menów" oraz „Helikoptera w ogniu". Niestety, piętrzący się stos zaległości książkowych pozwolił mi przeczytać ją dopiero teraz. Ale zdecydowanie warto było czekać.

Na okładce widnieje trzech mężczyzn, wojskowych. Ten na pierwszym planie, czarnoskóry, to z pewnością główny bohater powieści – porucznik Oscar. Umięśniony, łysy, w czarnej koszulce, a jego twarz w połowie zasłania cień. Jednak wyraźnie widać w jego mimice determinację oraz zawziętość. W ręku trzyma broń, nieco opuszczoną, lecz sprawiającą wrażenie wciąż gotowej do wystrzały. Mężczyzna za nim po lewej jest również jednym z obdarzonych – w dłoni dzierży błyskawicę, która sięga aż nieba. Drugi z nich zaś niesie wycelowaną, najprawdopodobniej w jakiś konkretny cel, broń. Nad ich głowami widać zachmurzone niebo, na którym zobaczyć można sporo helikopterów. Już sama okładka jest pełna akcji oraz dynamizmu.

Świat pogrążył się w chaosie. Na całej planecie ludzie zaczęli wykazywać pewne nadnaturalne zdolności. Nazywają ich „obdarzonymi" – nigdy nie wiadomo, kiedy ukaże się moc, ani na czym ona będzie polegać. Rząd Stanów Zjednoczonych jasno określił granice pomiędzy tymi zdolnościami, które są akceptowalne, a tymi, które określono jako zakazane. Został utworzony nawet specjalny wojskowy oddział – Korpus Operacji Nadzmysłowych, który ma za zadanie walczyć z zakazańcami oraz eliminować jednostki, które nie zdołały opanować swoich mocy. Porucznik Oscar Britton służy w tego typu misjach. Niespodziewanie, po jeden z kolejnych akcji Korpusu, ujawniają się jego moce. Moce, które należą do tych zakazanych. W panice Oscar zaczyna uciekać, bo wie, co go czeka, jeśli odda się w ręce swoich kolegów – lub, co gorsza – policjantów. Czy Britton zginie uznany za wroga numer jeden? Czy może zdoła się ukryć? A może odnajdzie swoje miejsce w świecie, w którym został zaburzony porządek? Czy istnieje jeszcze dla niego szansa?

„Punkt zapalny" jest kolejnym przykładem mody na superbohaterów. Niewątpliwie, gdy zaczytywałam w powieści Cole'a odnosiłam wrażenie, że ma ona charakter nieco komiksowy. Jednak owo wrażenie przyćmiewa bardzo często to, że to jednak fantasy wojskowe. Militarność oraz owa komiksowość idealnie się uzupełniają, tworząc bardzo interesującą koncepcję powieścią. A przecież połączenie wojska oraz magii mogło się skończyć naprawdę źle.

U Cole'a trochę jak i Hitchcocka – zaczyna się od trzęsienia ziemi. Powieść otwiera scena akcji, dzięki której autor znakomicie przedstawia swojego głównego bohatera już na początku. Określa jego zdanie na temat obecnego świata, zarysowuje jego etyczne problemy, nie zdradzając przy tym jeszcze do końca, na czym polega to całe „bycie obdarzonym". Dopiero potem za pomocą cytatów ustaw, urzędników, itp., odkrywa, czym jest piromancja, nekromancja czy portamancja.

Amerykański pisarz wykreował świat, w którym nie ma wyraźnego podziału na dobro i zło. Istnieje cała masa odcieni szarości i trudno określić, kto jest bohaterem pozytywnym, a kto negatywnym. Nagle świat został wywrócony do góry nogami. A rząd ustalił, czy dana siła jest zgodna z prawem, czy nie. Rząd ustalił, kto ma żyć, a kto ma zostać unicestwiony. Prowadzi wojnę po to, aby zapanować nad anarchią. Przez takie ujęcie tematu Cole zastanawia się nad działaniem wojska w ogóle oraz pewną etyką żołnierza. Czy wojskowy ma prawo kwestionować rozkazy i rozstrzygać, co jest w jego mniemaniu dobre albo złe? Czy te pojęcia w ogóle mają prawo funkcjonować podczas służby? Czy wojna jest wyłącznie polityką oraz sumą ekonomicznych zysków i strat? Jeśli spojrzeć na to głębiej, autor „Punktu zapalnego" rozstrzyga także swoje wątpliwości, które pojawiły się w ciągu służby, a przynajmniej próbuje się nad nimi zastanowić i powiedzieć o nich głośno.

Myke Cole ma niewątpliwy talent do pisania scen akcji (w które powieść obfituje – co chwila rozgrywają się pościgi czy kolejne misje Korpusu), które czyta się trochę tak, jakby się oglądało jakiś blockbuster. Jest zrozumiale, spójnie, a jednocześnie szybko, żywo, kreatywnie. Jako były żołnierz, fachowo posługuje się żargonem militarnym oraz terminologią, nie zapominając przy tym o czytelnikach, którzy mogą nie mieć pojęcia o pewnym wojskowym... slangu. Na końcu powieści znajduje się słowniczek dla nieco mniej zorientowanych w militariach odbiorców.

Nie wiem, czy to zasługa polskiego wydawcy, czy samego autora, ale bardzo dobrze ułożone zostały także rozdziały. Trzy główne podzielone zostały na kilka lub kilkanaście pojedynczych. To kolejna pozycja w ostatnim czasie, od której nie mogłam się oderwać właśnie dzięki temu, że mówienie sobie „jeszcze jeden rozdział" było proste dzięki temu, że okazywały się zaskakująco krótkie.

Błogosławieństwo Petera V. Bretta okazało się w pełni zasłużone. W książce znajdziecie to, co zostało Wam obiecane już na okładce – zarówno w cytacie, jak i w samym jej projekcie. „Punkt zapalny" to powieść, która powinna zachwycić (a przynajmniej zadowolić) zarówno miłośników fantasy, militariów, jak i wielbicieli komiksów czy filmów ze stajni Marvela. Czytając ją, bawiłam się tak dobrze, tak bardzo mnie wciągnęła, że stała się ważniejsza od aktualnych obowiązków. Na szczęście w USA zostały już wydane dwie pozostałe części serii Myke'a Cole o obdarzonych, więc pozostaje jedynie trzymać kciuki, aby jak najszybciej przetłumaczono je na język polski.

Dział: Książki
wtorek, 15 wrzesień 2015 15:14

"Plaga samobójców" - trzeci fragment

Zapraszamy na trzeci, niestety już ostratni fragment "Plagi samobójców". Na pocieszenie wybraliśmy trochę dłuższy fragment,

Dział: Patronaty