Rezultaty wyszukiwania dla: Nowa Ba����
Królikula przedstawia. Kicająca groza. T. 1 - zapowiedź
W encyklopediach możemy przeczytać o kilkunastu rasach królików. W przyrodzie występują króliki dzikie, domowe, bagienne, błotne, europejskie, olbrzymy belgijskie, olbrzymy flandryjskie i wiele, wiele innych.
Po latach badań i poszukiwań już niedługo przedstawimy Wam nowy gatunek – „Królikus vampirus warzyvus uwielbiatus”, w wolnym tłumaczeniu „Królikula”.
Uczciwie ostrzegamy – żadne warzywo nie może czuć się bezpieczne!
Wydawnictwo Nowa Baśń
Koniec dzieciństwa - zapowiedź
Przerażająco logiczna, wiarygodna i przygnębiająco wizjonerska… Clarke jest mistrzem. - „Los Angeles Times”
O losach Ziemi decydują wielkie mocarstwa, a ludzkość z napięciem śledzi wyścig programów kosmicznych USA i Rosji. Gdy jednak człowiek ma już ruszyć na podbój kosmosu, kosmos przybywa do niego – nad największymi miastami planety pojawiają się ogromne statki obcych.
Po okresie niepewności i daremnych próbach oporu sytuacja wygląda obiecująco: przybysze jednoczą państwa, eliminują ubóstwo i przestępczość, zaprowadzają powszechny pokój. Większość populacji jest zadowolona. Tylko nieliczni już mają świadomość, że nadzorcy rodzaju ludzkiego muszą mieć jakiś cel. Pytanie tylko - jaki? I co to będzie oznaczać dla świata?
Zwyczajna przysługa
„Tajemnice są jak margaryna. Łatwo się rozsmarowują, ale szkodzą na serce”.
Ta jakżeż mało wyrafinowana sentencja wygłoszona przez Stephanie, można by uznać za motyw przewodni całego filmu, który ciężko zakwalifikować jako jeden gatunek filmowy. „Zwyczajna przysługa” jest bowiem kombinacją psychologicznego thrillera, zwariowanej komedii, czarnego kryminału, którego akcja toczy się na zwyczajnym przedmieściu.
Bohaterkami filmowej adaptacji książki Darcey Bell są Stephanie (Anna Kendrick) i Emily (Blake Lively), które różnią się od siebie jak woda i ogień, łączy je jedynie fakt, że obie panie są znienawidzone przez lokalne środowisko rodzicielskie, aczkolwiek każda z innego powodu. Stephanie, to wdowa, wychowująca samotnie syna, bezrobotna, która całkowicie poświęciła się macierzyństwu, ognisku domowemu, swojemu vlogowi kury domowej, która nigdy nie jest zmęczona i zawsze pełna cudownych pomysłów, za którą jej tą idealność i świętość inni rodzice by zjedli. Na drugim krańcu jest Emily, wiecznie nieobecna kobieta sukcesu, nie mająca czasu dla syna i męża, zawsze perfekcyjnie ubrana, która celebruje hedonizmowi i wolna od ograniczeń, ukazuje wszystkim marzenia, których nigdy nie ziszczą. Obie panie połączy niezwykle delikatna przyjaźń, nawiązana przypadkiem poprzez znajomość ich synów. Obie dowiedzą się o sobie drobnych tajemnic, które każdą z nich ukażą w innym świetle. Nudna Stephanie okaże się dużo bardziej skomplikowana, a wyrafinowana Emily o wiele bardziej tajemnicza. Ta ekscentryczna niedopasowana przyjaźń zostanie gwałtownie przerwana zniknięciem Emily. Co w takiej sytuacji powinna zrobić przyjaciółka? Stephanie nie mogąc pogodzić się z nagłą pustką, którą pozostawiła po sobie tak niezwykła kobieta, postanawia odnaleźć odpowiedzi na wiele pytań, których źródło kryje się w przeszłości Emily.
Film Paula Feiga pozostawia mieszane uczucia. Jest to historia z pogranicza wielu gatunków, z jednej strony jest intryga i tajemnica, z drugiej strony jest cyniczny, zwariowany humor. Intryga, która rozwija się w trakcie filmu, wciąga, a widz kibicuje Stephanie, która bawi się w amatorskiego detektywa, próbującego odnaleźć przyjaciółkę. Jednak cała konwencja nie do końca do mnie przemówiła. Wątek tajemniczej Emily, granej fantastycznie przez Blake Lively, wciągnął mnie bez reszty, tym bardziej, że jej mroczna przeszłość odkrywana była przez niepozorną „mamuśkę”, która w miarę rozwoju sytuacji okazuje się wcale nie taka głupia, jak wydaje się na początku. Całość jednak zaburzała mi właśnie obraz Stephanie, której postać owszem bardzo ważna w wydźwięku, przedstawiona została miejscami, irytująco głupkowato. Ostatnim i niestety najbardziej bolesnym mankamentem filmu, było dla mnie zakończenie. Kozacki rajd hybrydą w finałowej scenie i komentarze Stephanie, były jakby wyrwane w ogóle z innego filmu. Istna katastrofa.
Film miał być ponoć nie tylko kryminałem, ale również krytyką społecznych zachowań. Emily i Stephanie zostały jednoznacznie zaszufladkowane, jako idealna pani domu i jako kobieta sukcesu, ale suka. Przewijająca się rola vlogu, jako probierza popularności i małomiasteczkowego sukcesu, ukazuje płytkość i pobieżność relacji międzyludzkich. Stephanie nie ma prawdziwych przyjaciół, to subskrybenci są dla niej ważni, ci z najbliższego otoczenia ją obgadują i krytykują, nie wspominając już o jawnej hipokryzji i zakłamaniu. Również romans Stephanie z mężem Emily Seanem (Henry Golding), został wypunktowany jako przykład jawnego dobroczynnego bałamuctwa tzw. pocieszycielek. Chociaż film Paula Feiga można odczytywać na wielu poziomach, osobiście nie doszukiwałabym się w nim nadzwyczaj wielu warstw i głębi przekazu.
Podsumowując. „Zwyczajna przysługa” to dobry film na jeden raz. Zapewne ironicznie idealna postać wykreowana przez Annę Kendrick znajdzie wielu zwolenników, mnie niestety nie przekonała. Intryga wciągnęła mnie, Blake Lively zagrała drapieżny magnetyzm ze swoim klasycznym wyrafinowaniem, ale kryminał stracił na uroku przez głupkowate wstawki. I tak to „Zwyczajna przysługa” ani nie jest krwistym thrillerem, ani czarną komedią, taka ot świnka morska, ani świnka, ani morska.
Staruszek Logan #2: Berserk
Po dość nieudanym i chaotycznym początku przygód podstarzałego Logana w świecie po Tajnych Wojnach, które mogliśmy poznać w albumie „Strefy wojny” Briana Bendisa, przyszedł czas na kontynuację. „Berserk” z poprzednim komiksem łączy tylko autor oprawy graficznej – Anrea Sorrentino. Tym razem historię naszego tytułowego bohatera opowiedział Jeff Lemire. Czy w odróżnieniu od swojego poprzednika zaserwował czytelnikom bardziej spójną fabułę? Przekonajmy się.
Dla przypomnienia Staruszek Logan pierwszy raz pojawił się w dziele Marka Millara dziesięć lat temu. Wtedy to przygody Wolverine’a zostały osadzone w dalekiej przyszłości, w której suberbohaterowie już nie żyją, a niebezpiecznym światem rządzą przestępcy. W tym świecie stracił on wszystko i wszystkich. Zmanipulowany przez Mysterio zabił wszystkich członków X-Men. Choć założył następnie rodzinę, to również i ona została mu odebrana i zabita przez Gang Hulka. Poprzedni album „Stefy wojny” Bendisa to w pewnym sensie kontynuacja historii opowiedzianej przez Millara, która sprytnie została wplątana w Tajne Wojny. Pod jej koniec Rosomak obudził się zagubiony na Times Square.
Lemire w „Berserk” kontynuuje ten wątek. Wszystkie znaki wskazują na to, iż Logan trafił do przeszłości. Choć szwankuje mu pamięć i czuje się bardzo zagubiony, wie, że przydarzyła mu się okazja, aby zmienić bieg historii. Może nie dopuścić do znanych mu tragicznych wydarzeń. Za swój cel obrał więc sobie likwidację wszystkich osób, które przyczyniły się do skrzywdzenia czy śmierci jego rodziny oraz przyjaciół. Stworzył listę, na której znalazły się nie tylko płotki, które uprzykrzały mu życie na jałowej pustyni, ale również postacie większego kalibru, jak choćby Bruce Banner, czyli Hulk czy Red Skull. Wolverine ruszył na łowy kierując się chęcią zemsty, podczas których zmuszony zostaje do skorzystania z pomocy m.in. Hawkeye w żeńskim wydaniu (czyli Kate Bishop) oraz Kapitana Ameryki. Jednak czy linia czasowa, do której z niewiadomej przyczyny trafił to ta, którą pamiętał ze wspomnień?
„Berserk” w odróżnieniu od wcześniejszego albumu Bendisa to historia dynamiczna, pełna akcji przeplatanej retrospekcjami. To również opowieść o męczących nieustannie naszego bohatera koszmarach przeszłości, które miały wpływ na jego psychikę. Lemire postawił w niej na emocje oraz na płynność fabuły. Skupił się również na tym, co wyróżniało Wolverine’a na tle innych bohaterów, czyli na jego zwierzęcej wręcz żądzy krwi. Dzięki temu otrzymaliśmy typową dla tej postaci dawkę brutalności. Jest przemoc, są latające kończyny, a posoka leje się na lewo i prawo. Jego mocny charakter nie potrafi nawet przytemperować zawsze optymistyczna Kate Bishop. Będąc przy tej żeńskiej postaci, warto zwrócić uwagę na bardzo fajne nawiązanie Lemire’a do serii „Hawkeye” Matta Fractiona. Szczególnie mam na myśli psa Clinta Burtona i jego „psie dialogi”.
Jak już wspomniałem na początku, za oprawę graficzną ponownie odpowiada Andrea Sorrentino. W tym miejscu mógłbym się powtórzyć i ponownie wskazać na jego nieustanne eksperymentowanie praktycznie ze wszystkim. Przyznam jednak, że ten tom przypadł mi bardziej wizualnie do gustu. Sorrentino znakomicie przedstawia ból i zmęczenie na twarzy Logana. Jest również mistrzem kadrowania oraz zwracania uwagi na szczegóły poprzez stosowanie ramek w ramce. Dodatkowo świetnie prezentują się jego duże kadry np. pierwsze pojawienie się Kate czy dynamiczne 2-stronnicowe rozkładówki z pojedynkiem z Kapitanem Ameryką. Wszystko podobnie jak poprzednim tomie jest nasycone czerwienią i jest mocno przejaskrawione, gdyż na kolory znowu odpowiadał Marcelo Maiolo.
Podsumowując, „Berserk” to album krótki, ale bardzo dobry i godny polecenia nie tylko fanom X-menów. Mamy tutaj wszystko, czego oczekiwalibyśmy od Rosomaka. Choć wiek i przejścia odcisnęły piętno na jego twarzy i ciele, choć rany nie zrastają się tak jak kiedyś, nadal potrafi być brutalny i konsekwentny w działaniach. Czas na lekturę tego komiksu na pewno nie można uznać za zmarnowany.
Onyx & Ivory
Monstressa. Tom 3 : Przystań
Drugiego kwietnia zostały ogłoszone nominacje do Nagrody Hugo i trzeci raz z rzędu do tytułu Najlepszej Powieści Graficznej (Best Graphic Story) została nominowana Monstressa. Nadmienić należy, że w poprzednich latach, tom pierwszy i drugi zdobyły ten tytuł, więc tom trzeci jest na dobrej drodze do przyniesienia trzeciej nagrody obu paniom, czego oczywiście im życzę.
„Przystań”, bo taki tytuł nosi kontynuacja „Krwi”, nawiązuje bezpośrednio fabularnie do wydarzeń, które miały miejsce na Morzu Otchłannym u brzegów Pontusu. Maiko Półwilk wróciła na pokład „Wesołego Łupieżcy” i umyka na Rozlewisko Łez i dalej do Pontusu. Nigdzie jednak nie jest bezpieczna, ani ona, ani jej towarzysze. Ścigana przez Królowe Krwi musi zawrzeć sojusz z Pierwszą Radczynią Pontusu, która udzieli jej azylu, jeśli ta uruchomi magiczny artefakt - Tarczę. Nie wszystko idzie po myśli zarówno Maiki, mistrza Zinna, jak i Radczyni. Maiko spenetruje pracownię cesarzowej-szamanki, odkryje moc maski i będzie walczyć z jednym ze starych bogów. Sprawy się jednak komplikują; Cumaeańskie wiedźmy wykonały pierwszy ruch, rozpoczynając wojnę, a to nie jedyny gracz, który ujawni się w tym tomie.
Kolejny tom dark fantasy z pogranicza horroru, autorstwa Liu i Takeda, to przede wszystkim wizualna uczta. Pomimo że seria Monstressa obfituje w krwawe i okrutne fragmenty, to przepych i bogactwo kreski, niweluje nieprzyjemne doznania splatterpunkowych wizji, kreowanych przez autorki. Świat Monstressy z pogranicza cyberpunku, secesji i japońskiej mitologii zanurzony jest z barokowym przepychem w estetyce szczegółu. Owszem część odbiorców ta gargantuicznych rozmiarów fantazyjność detalu i bodźców może przytłoczyć, ale mnie wyjątkowo uwodzi. Styl Sany Takedy w dużej mierze daje życie całej tej opowieści, której wątek fabularny stworzony przez Marjorie Liu jest zawiły, a świat tak rozległy, że trudno go objąć w powieści graficznej. Autorka w jednym z wywiadów wspomniała, że między innymi ze względu na rozległość i zagmatwanie realiów stworzonego przez siebie świata, stworzyła między innymi wykłady szacownej profesor Tam Tam, w których mogła wyjaśnić i uzupełnić wiedzę na jego temat, co w toku fabularnym, byłoby trudne. Akcja tomu trzeciego bliższa jest tomowi pierwszemu, więcej tutaj nawiązań do tajemnic cesarzowej-szamanki, krwi, która stworzyła Maiko i starych bogów, niż do powieści przygodowej z tomu drugiego. Jedynym zarzutem, jaki mogę postawić komiksowi są dialogi. Niestety są koszmarnie sztuczne, drętwe i nienaturalne. Najlepiej wypadają te pomiędzy Maiko i mistrzem Zinnem oraz te, które wypowiada lisiczka, pozostałe już nie trącą drętwotą, ale rzucają literacką cegłą i w żadnym razie nie można mówić tutaj o złym przekładzie, bowiem tłumaczem jest bardzo doświadczona tłumaczka Paulina Braiter.
Tom trzeci wypada minimalnie lepiej niż tom drugi. Historia nadal utrzymuje napięcie, podobnie, jak poprzednie, a grafika zachwyca. Dialogi trącą drętwotą przez co z bohaterami nie można się zżyć, ale na przebieg akcji nie mają żadnego wpływu, więc historię Maiko można nadal śledzić i cieszyć oko pięknymi ilustracjami Takedy.
Milcząca ofiara
„Przeszłość to fajne miejsce na odwiedziny, lecz niedobre na pobyt” – to niezwykle trafne stwierdzenie mogłoby zmienić na lepsze życie wielu ludzi, gdyby tylko przeanalizowali go, poddali się chwili refleksji i zastosowali się to tej niezwykle cennej wskazówki. Czym innym jest bowiem czerpanie z przeszłości nauki, wyciąganie wniosków z minionych wydarzeń, a czym innym nieustanne rozpamiętywanie przeszłości, bez możliwości ruszenia do przodu.
Jednak nie każdy ma w sobie na tyle siły, by tę przeszłość zostawić za sobą. Co więcej, są nawet takie przypadki, kiedy ta przeszłość – mimo naszych starań – nie daje o sobie zapomnieć, wciąż złośliwie miesza w naszym życiu sprawiając, że tkwimy w matni, nie potrafiąc się z niej wyplątać. Jednym z takich przypadków, jest Emma, kochająca żona i matka, właścicielka prężnie prosperującego salonu z sukniami ślubnymi. Można stwierdzić, że odniosła w życiu sukces, że jest osobą wiodącą godne pozazdroszczenia życie tym bardziej teraz, kiedy mąż Alex dostał awans i w związku z tym przeprowadzają się z małej wyspy, często odciętej od świata, do Leeds, gdzie kupują nowy dom.
Nikt jednak nie wie, że życie Emmy pełne jest demonów mieszkających w jej głowie, a także mrocznych sekretów – takich jak ten, że jest morderczynią. Cztery lata temu bowiem pozbyła się jednego z balastów z przeszłości, który nie pozwalał jej normalnie żyć. Tym obciążeniem był Luke Priestwood, mężczyzna, który niegdyś uczył ją w szkole plastyki, który ją bezwstydnie uwiódł, a następnie porzucił osiągnowszy swój cel. Co więcej otoczenie uwierzyło w jego wersję wydarzeń, zaś Emma została oskarżona o nękanie go. Kiedy po latach wrócił, nic dziwnego, że jego ofiara, już teraz dorosła kobieta, chciała się od niego uwolnić. Szczególnie, że miała wspaniałego męża, z którym rozpaczliwie starali się o dziecko.
Emma nie planowała morderstwa, a jednak – gdy Luke stał się zbyt napastliwy – nie miała oporu, by ciosem łopatą pozbawić go życia, a następnie zakopać w ogródku. Była przerażona swoim czynem, a jednocześnie przekonana, że zamknęła przynajmniej jeden rozdział swojego skomplikowanego dorastania. Teraz jednak, kiedy w związku z przeprowadzką, posiadłość odziedziczona po ojcu będzie miała nowych właścicieli, trup w ziemi może sprowadzić na nią kłopoty. Postanawia zatem pozbyć się ciała i ostatecznie zatrzeć ślady swojej zbrodni. Tyle tylko, że grób okazuje się być pusty…
Co tak naprawdę wydarzyło się cztery lata temu? Czy Emma rzeczywiście zabiła mężczyznę, a jeśli tak, to co stało się ze zwłokami? Gdzie kryje się prawda i kto był w tym niemoralnym związku naprawdę ofiarą, a kto oprawcą? To pytania, które towarzyszą nam w trakcie lektury wstrząsającej i zaskakującej powieści „Milcząca ofiara”, autorstwa Caroline Mitchell. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka książka to zarówno pełen napięcia thriller, jak i doskonała powieść psychologiczna. Sposób narracji – oddanie głosu bohaterom sprawia, że czujemy się bezpośrednimi uczestnikami zdarzeń, mamy też możliwość obserwowania powolnej destrukcji osoby tak kruchej psychicznie, jak Emma, ale i powolnego rozpadu małżeństwa. Tym samym, jest to powieść dla wszystkich osób lubiących zarówno zagadki, jak i zagłębianie się w ludzkie emocje, sposób odbierania przez nich świata.
Zmagająca się ze wspomnieniami o matce alkoholiczce i sadystce, borykająca się naddatek z zaburzeniami odżywiania Emma, cierpi również na lęki, które zaburzają jej osąd sytuacji. Czy to możliwe jednak, by popadała w paranoję? By tworzyła alternatywną rzeczywistość? By spadała w otchłań szaleństwa? Na te pytania wraz z czytelnikiem odpowiedzi będzie poszukiwał mąż Emmy, a także jej siostra. Problem w tym, że ona również trzyma w szafie własne trupy…
Kiedy już jesteśmy przekonani, że doskonale wiemy, kto mówi prawdę, autorka przewrotnie podsuwa nam nowe okoliczności, dowody, zasiewa w nas ziarno wątpliwości. Właśnie dlatego „Milcząca ofiara” jest jedną z tych książek, które - między innymi dzięki doskonale skonstruowanej fabule i genialnie zarysowanym postaciom – nie tylko wciągają, ale i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Matka
Szczęście zmieniło wygląd Christophera. Dostrzegałam to w falowaniu jego piersi, w tym jak się prostował, odciągając ramiona do tyłu, a na jego twarzy niemal bez przerwy gościł uśmiech. W tym czasie Margaret raz na dwa tygodnie opisywała w liście, co nowego zaszło w życiu rodzinnym w Morecambe. W prawym górnym rogu koperty zawsze widniał jego własny adres, jakby chciała mu przypomnieć, gdzie mieszka.
Tak naprawdę nie do końca wiem od czego powinnam zacząć. Bo „Matka” S.E. Lynes wywołała u mnie dość mocno skrajne emocje. Biorąc się za czytanie tej książki spodziewałam się thrillera psychologicznego opartego na rywalizacji dwóch matek. I thriller faktycznie dostałam, lecz nie taki jakiego oczekiwałam. Dostałam coś, co poruszyło mnie do głębi, grając na moich emocjach i uczuciach jak na harfie. Uderzając jednak w te struny, które odpowiedzialne są za lęk, dezorientacje i niepokój. Bo właśnie w takim klimacie utrzymana jest cała powieść.
„Matka” zaczyna się w momencie kiedy mężczyzna o imieniu Billi morduje innego, bezimiennego mężczyznę. I na pierwszy rzut oka, nie wiadomo co to wszystko ma do fabuły. Dopiero później, na koniec okazuje się jak kluczowy był ten początek. Autorka następnie płynnie przechodzi do przedstawienia głównego bohatera – Christophera, który w dniu wyjazdu na studia dowiaduje się, że jest adoptowany. Postanawia zrobić wszystko by odnaleźć swoich biologicznych rodziców, bo tak naprawdę czuł, że nigdy nie należał do rodziny, która go wychowywała. Oficjalnymi kanałami udaje mu się odnaleźć Phyllis – kobietę, która go urodziła. I wydaje się, że wszystko powinno być już w porządku, że wszyscy powinni być już szczęśliwi. No cóż, nie koniecznie.
Muszę przyznać, że „Matka” jest jedną z tych powieści, które porwały mnie i wciągnęły do swojego świata właściwie tylko dzięki fabule. Bo główny bohater, nie wzbudził we mnie sympatii. Christopher jest typem zahukanego dzieciaka, który we wczesnych latach szkolnych był dręczony. Jest spokojny, wycofany i wykazuje wręcz chore zainteresowanie Rozpruwaczem, który w tamtych czasach grasuje na ulicach mordując prostytutki (swoją drogą, fajny pomysł na drugoplanową historię, która też nadaje powieści klimatu). Do końca nie można powiedzieć co chodzi mu po głowie i jak zachowa się w danej sytuacji. Po poznaniu swojej biologicznej matki wykazuje też wobec niej dziwne uczucia, jakby był w niej zakochany jak w kobiecie. Ogólnie rzecz ujmując, jest dziwny, śliski. Wzbudzał we mnie raczej same negatywne emocje i jeśli mam być szczera to ani przez chwilę mu nie współczułam.
Tak jak wspominałam wcześniej, cała książka jest utrzymana w dość mrocznym, nieprzyjemnym klimacie co jak dla mnie ma pozytywny wydźwięk. Ta historia tego potrzebowała. Klimatu deszczowego miasteczka, w którym rzadko wychodzi słońce. Dużym plusem jest też fakt, że książka jest opowiedziana z perspektywy osoby trzeciej i na początku nie do końca wiadomo kto to jest, ale tak naprawdę już w połowie można się domyślić, kto opowiada nam to co się wydarzyło.
„Matka” to tak naprawdę prawdziwe studium tego jak ze spokojnego człowieka można stać się szaleńcem i pogubić się we własnych kłamstwach. Pokazuje, że czasem oczywiste wcale nie jest takie oczywiste, a niektóre historie mają drugie dno. Osobiście widzę tutaj też jeszcze jeden przekaz – uważaj na to, czego sobie życzysz, bo może się spełnić. Bo w końcu i Phyllis, i Christopher życzyli sobie odnaleźć biologiczną rodzinę, ale czy wyszło im to na dobre? O tym musicie przekonać się sami.
Czy polecam tą książkę? Jak najbardziej. Ale nie będzie to pozycja dla wszystkich. Pomimo mojego zachwytu nad fabułą i naprawdę dobrze zaplanowaną treścią to książkę czytało mi się dość ciężko, właśnie ze względu na ten mroczny klimat. Również Ci, którzy szukają w książkach lekkich powieści, które nie zostawią śladu w ich psychice powinni sobie odpuścić czytanie „Matki”. Jednak wszyscy Ci, którzy chcą złaknieni historii nieoczywistych polecam sięgnięcie bo tę powieść, bo naprawdę warto.
Marzyciel
„Marzyciel” to pierwszy tom nowego cyklu „Strange the Dreamer” spod pióra doskonałej, amerykańskiej pisarki Laini Taylor. Serię „Córka dymu i kości” pokochałam całym sercem. Czy tak również stało się i tym razem?
Pewien chłopiec miał marzenie, ale wydaje mu się, że nigdy nie będzie mógł go zrealizować. Nie zamierza jednak stać bezczynnie i przyglądać się, jak ktoś inny otrzymuje od losu szansę, by je spełnić. Dzięki ogromnej determinacji i zdobytej wiedzy rozpoczyna się jego podróż, być może, ku przeznaczeniu.
Powieść jest intrygująca, barwna i niezwykle bogata w szczegóły. Laini Taylor z pewnością nie można odmówić daru opowiadania. Po raz kolejny stworzyła magiczną, przepiękną historię, którą czyta się z zapartym tchem i to niezależnie od wieku czytelnika. Jestem zauroczona jej pomysłami, kreacją postaci i niezwykłą wyobraźnią. W pełni udało jej się wykorzystać potencjał stworzonego przez siebie świata, a to pisarzom niestety rzadko się ostatnio zdarza.
Fabuła rozwija się powoli, niemalże ospale. Czytelnik szczegół po szczególe poznaje misterny plan pisarki i wykreowany przez nią świat. Jednak mimo tego, że akcja nie pędzi na łeb na szyję, to historia intryguje na tyle, że ciężko się od niej oderwać. Tak jak było w „Córce Dymu i Kości” i tutaj pojawia się niesztampowy romans, który po delikatnym, subtelnym wstępie przeradza się w coś znacznie poważniejszego.
W tym wypadku wydanie książki również zasługuje na szczególną uwagę. I nie chodzi mi o szatę graficzną, chociaż i ta niezmiernie przypadła mi do gustu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak pan Bartosz Czartoryski poradził sobie z nietypowym stylem pisania Laini Taylor. Podejrzewam, że tłumaczenie „Marzyciela” stanowiło nie lada wyzwanie. Wyszło znakomicie.
Trylogia „Córka dymu i kości” podobała mi się bardzo, a mimo to uważam, że seria „Strange the Dreamer” jest jeszcze lepsza i zasługuje na szczególną uwagę. Pisarka dopracowała swój warsztat i udoskonaliła pomysły. Nową powieść dopracowała w najdrobniejszych szczegółach. Jestem nią zachwycona (tak powieścią, jak i pisarką).
Drogi czytelniku, jeżeli lubisz fantastykę, nie wahaj się ani chwili. „Marzyciel” to odpowiedź na wołanie o porywającą, niebanalną powieść z oryginalnie wykreowanym światem i dopracowaną fabułą. Mimo że lekturę skończyłam już jakiś czas temu, wciąż pozostaję pod jej urokiem. Polecam gorąco, gdyż naprawdę warto!
Krew Świętego
Kiedy dwa lata temu zaczynałam lekturę powieści Ostrze zdrajcy, nie przypuszczałam, że historia rozrośnie się w 4-tomową serię i że nabierze takiego rozpędu. Pamiętam też, że miałam mieszane uczucia co do książki. Pomysł na opowieść w stylu płaszcza i szpady wydał mi się niezły, miałam za to niemały kłopot w połapaniu się w narracji, toczącej się na dwóch płaszczyznach. Tymczasem okazało się, że niedługo potem pojawiła się część druga, a obecnie jestem już po lekturze części trzeciej. I nadal nie mogę przestać się zastanawiać, czym jeszcze autor zaskoczy swoich czytelników. Bowiem za każdym razem, gdy już pomyślę, że nic przecież się nie wydarzy, że historia się skończyła i nie ma co tego dłużej ciągnąć, okazuje się, że Falcio i jego doborowa drużyna mają jeszcze wiele do powiedzenia i do zrobienia. A potem tak się już człowiek z nimi zżyje, przywyknie do ich wisielczego poczucia humoru, że gdy dociera do ostatniego rozdziału, bardzo chciałby mieć pod ręką kolejny tom.
Krótko dla przypomnienia.
Akcja powieści toczy się w Tristii, kraju, w którym po śmierci króla Paelisa, zapanowały chaos i bezprawie. Doborowy odział rycerzy stworzonych przez władcę, zwany Wielkimi Płaszczami może być szansą na przywrócenie starego porządku i wprowadzenie na tron córki zmarłego władcy, młodej Aline. Sprawa jednak nie jest taka prosta ani oczywista jak mogłoby się wydawać i kiedy w końcu się to uda, okazuje się, że to dopiero początek kłopotów. Umieszczenie księżniczki na tronie jest proste, znacznie trudniejsze będzie utrzymanie jej na tym tronie i zmuszenie do posłuchu rozbite społeczeństwo. Każda z warstw ma bowiem własną wizję przyszłego kraju, a im większy ucisk najuboższych, tym lepiej. Tym razem głównym zagrożeniem są kapłani, którzy zdeterminowani, by doprowadzić do upadku ostatnich praw, powołują do życia nowego boga, którego forpocztami są fanatyczne Boże Igły. Jak można zabić Świętego lub boga i czy można? Odpowiedź na to pytanie okaże się zaskakująco krwawa.
Świat wykreowany przez Sebastiena De Castella jest niesamowicie barwny i zaskakujący. Ogromnym pozytywem jest duża dawka czarnego humoru, zarówno w kreacji bohaterów, jak i warstwie słownej. Pomysły na nazwy trucizn, czy stare słowa - określenia postaw czy zachowań, imiona świętych i bóstw nieustannie przywołują uśmiech na twarzy czytającego. Przyjaciele Falcia, Kest i Brasti uwielbiają się powoływać na Cycki Świętej Lainy czy Jaja Świętego Zagheva.
Bardzo też zaskakują przemiany postaci. Była kurtyzana może stać się Świętą od Miłosierdzia, a ze wszystkiego co nędzne, okrutne i straszne może powstać nowe bóstwo. Niewinna nastolatka może dorosnąć do roli królowej, a przypadkowa śmierć młodego chłopca, poświęcającego się w obronie siostry, może doprowadzić do narodzin najważniejszego dla rycerza bóstwa, mianowicie Bohaterstwa.
Ciągła walka o słuszne ideały, w świecie ogarniętym przemocą i fanatyzmem, jest, łagodnie mówiąc, trudna. Falcio i jego kompani nie raz ulegają zwątpieniu. Czy nie prościej byłoby się poddać i odpocząć? W końcu tyle się już zrobiło i nie wygląda na to, żeby coś uległo zmianie. W kolejnych przygodach bohaterów, autor zawarł wiele mądrych przemyśleń. Odwagi, miłosierdzia czy bohaterstwa nie nabywa się raz na zawsze. Trzeba pielęgnować w sobie ich zalążki i odnajdywać je wciąż na nowo. Trzeba mieć przede wszystkim siłę, by ich szukać. To w tym tkwi klucz do pokonania zła, które niestety łatwiej dostrzec niż ukryte i łagodne dobro.
Jestem pod wielkim wrażeniem powieści Krew Świętego. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest najbardziej pomysłowa i dopracowana ze wszystkich trzech do tej pory przeze mnie poznanych. Autor niczego nie pozostawia przypadkowi. Każdy detal ma tu znaczenie i prędzej lub później wpłynie na bieg akcji. Teraz już wiem, że pomysł na serię o Wielkich Płaszczach, nawiązujący do zapomnianych już ideałów muszkieterowskich, był genialny. Przygodę z serią polecam każdemu, kto lubi przygodę, intrygi i szermiercze dygresje. Jest brawurowo, oryginalnie i zaskakująco. Oby finałowa część serii pojawiła się jeszcze w tym roku.