Rezultaty wyszukiwania dla: Nowa Ba����

poniedziałek, 16 marzec 2020 15:37

Zapowiedź: Miasteczko Rotherweird

Rok 1558: Dwanaścioro dzieci o talentach niewiarygodnych jak na ich wiek zostaje wygnanych przez królową do miasta Rotherweird. Niektórzy uważają je za wyjątkowe, inni za pomiot szatana. Jednak wszyscy zgodnie uznają, że trzeba je traktować z respektem i… obawą.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 16 marzec 2020 06:54

Przeciwnik

W 1996 roku całą Francją wstrząsnęła tak zwana “sprawa Romanda”. Szanowany lekarz i naukowiec z zimną krwią zamordował swoją żonę, dwoje małych dzieci oraz rodziców. Następnie podpalił swój dom i próbował popełnić samobójstwo. Uratowano go, a przeprowadzone śledztwo błyskawicznie ujawniło zaskakującą prawdę - całe życie Jeana-Claude'a Romanda było wyssanym z palca kłamstwem. 

Mężczyzna przez blisko dwadzieścia lat codziennie wychodził z domu, twierdząc, że udaje się do siedziby WHO, gdzie prowadził ważne badania. Wyjeżdżał w delegacje odbywające się w różnych zakątkach świata. Znał osobistości z wyższych sfer i zarabiał całkiem niezłe pieniądze, ale nie obnosił się ani z majątkiem, ani koneksjami. Był skromnym, cichym, trochę oderwanym od rzeczywistości typem naukowca. Jednocześnie był także dobrym ojcem, mężem i synem, który mimo licznych obowiązków zawsze znajdował czas, by odwiedzić starzejących się rodziców, mieszkających w niewielkiej, górskiej wiosce. Takiego Jeana-Claude'a znali wszyscy. Prawda okazała się szokująca. 

Okazało się, że Romand nie tylko nigdzie nie pracował. Nie był lekarzem, nigdy nawet nie skończył studiów. Codziennie wychodził z domu i spędzał ten czas spacerując po okolicznych lasach, bądź przesiadując w kawiarniach lub na parkingach samochodowych. Przez dwadzieścia lat! Pieniądze czerpał z kont rodziców, teściów i kochanki, którzy powierzyli mu swoje oszczędności ufając, że z korzyścią je zainwestuje. A gdy jego kłamstwa miały wyjść na jaw, postanowił wszystkich zabić... 

Sprawa Romanda zaintrygowała Emmanuela Carrere, który postanowił nie tyle przedstawić sam toczący się proces, ale przeanalizować, co doprowadziło do takiego rozwoju wypadków. Jak jest możliwe zbudować całe życie na kłamstwie szytym tak grubymi nićmi? I to z takim powodzeniem, że nie owe kłamstwa nie wzbudzały podejrzeń u nikogo, nawet najbliższej rodziny i przyjaciół.  

Pisarz śledził proces, którym żył cały kraj, nawiązał korespondencję z Romandem, rozmawiał z jego obrońcą i niektórymi świadkami, odwiedzał miejsca związane z mordercą. Swoje odkrycia i przemyślenia zawarł w reportażu z elementami autobiograficznymi, którego tytuł odnosi się do wewnętrznego “przeciwnika”, czającego się we wnętrzu człowieka i ciągnącego go w stronę czystego zła. Nie bez powodu stanowi on również nawiązanie do biblijnego określenia Szatana, bowiem działania Romanda były w prasie określane mianem diabelskich, a on sam nazywany diabłem w ludzkiej skórze. A może jedynie był zabawką w rękach prawdziwego Zła?  

Przeciwnik to krótka książka, licząca niecałe dwieście stron. Pokazuje obraz człowieka zdegenerowanego, prawdopodobnie głęboko chorego, pozbawionego całkowicie empatii. Stanowi też dowód na to, ze zło może przybierać różne postaci, a najgorszą jest prawdopodobnie ta, która ma twarz bliskiej nam osoby, której w pełni ufamy.  

Dział: Książki
sobota, 14 marzec 2020 22:59

Rotmistrz Polonia

Historia lubi zataczać koło. Dzięki temu możemy cieszyć się czymś, co dawniej radość sprawiało naszym przodkom. Można zastanawiać się, czy dawne zwyczaje i sposób myślenia lub postrzegania czegoś sprawdzi się teraz. Warto jednak działać i spróbować połączyć stare z nowym. Czy Rotmistrz Polonia odnajdzie się w nowej rzeczywistości?

Kiedyś był legendą. Jego siły obawiał się każdy, kto choć raz miał styczność z opowieściami o wyczynach rotmistrza. Złamało go życie, a z najlepszego żołnierza stał się pijakiem, który na nowo musi odnaleźć w sobie siłę, która była kwintesencją jego dawnych działań. Nadchodzą Reptilianie, a czasu, by odkryć, kto jest w szeregach wroga, jest niewiele. Jego legenda przygasa, a ojczyzna wzywa na kolejną bitwę. Pora na sukces dawnych zdolności, a może koniec pewnej epoki?

Postać, jego historia i cała układanka składająca się na świat, w którym całość zdawać się będzie na rzeczywistą. Tak rozpoczyna się niemal każda przygoda z tworzeniem historii, którą potem czytają tysiące, a nawet miliony. A gdyby tak zamieszać im w głowach i zrobić wszystko, by uwierzyli, że bohater już istniał, a oni patrzą na odświeżone przygody?

Takim sposobem narodził się Rotmistrz Polonia, który jest świetnie spreparowanym żartem, mogącym zmylić niemalże każdego. Artykuł o samej postaci i jego domniemanym twórcy- Janie Marwickim to początek niezwykle dokładnie spreparowanej całości. Autor zachwyca i balansuje na krawędzi między żartem a śmiesznością. Całość pełna jest szczegółów uwierzytelniających przedsięwzięcie.

Tło historyczne, prawdopodobne losy bohatera dawnych lat i ilustracje, które różnią się stylem, wskazującym na faktyczne datowanie w latach, których miały dotyczyć. Niemalże wszystko pasowało jak ulał, a czytelnik czuł klimat miejsc, wydarzeń i potrafił się utożsamić z rotmistrzem. Kogóż nie ruszyłaby historia, która powstała z miłości do postaci z dzieciństwa? Jakież było więc moje zaskoczenie, gdy prawda okazała się bardziej złożona.

Nie zmienia to jednak faktu, że niczym urzeczona przyglądałam się każdej kresce i fascynowałam mnogością szczegółów. Kupiła mnie historia i sposób, w jaki została stworzona. Trzeba przyznać twórcom, że znają się na rzeczy i mają niezwykłe wyczucie w tworzeniu słowem i obrazem. Album z pewnością zainteresuje każdego fana powieści graficznych oraz miłośników historii. Świetnie sprawdza się jako tło przygód dla niejednego bohatera o silnym charakterze.

Dział: Komiksy
środa, 11 marzec 2020 00:46

Fragment II: Żółte Ślepia

 

Przytulił ją mocno, a wiedźma wsunęła miękkie dłonie w rękawy jego koszuli, wysoko, niepotrzebnie wysoko. Trwali w uścisku długą chwilę, również niepotrzebnie długą. Na tyle długą, by Medvid mógł odtworzyć sobie rozmiar piersi Gosławy, prześwitujących pod cienką, lnianą suknią i przypomnieć sobie zapach jej włosów. 

Dział: Książki

Jedna z najpopularniejszych dolnośląskich pisarek powraca z kolejną książką, tym razem dedykowaną nieco starszym czytelnikom. „Płacz” (Wyd. Uroboros) to powieść zamykająca tak zwaną serię wrocławską, na którą składają się także, takie dzieła autorki jak: „Toń” i „Nomen omen”. Główne bohaterki - Panny Stern, tym razem muszą zmierzyć się z pewnymi niewygodnymi wydarzeniami z przeszłości, które okażą się sprawdzianem siły łączących ich więzi. Marta Kisiel w mistrzowskim dla siebie stylu prowadzi czytelnika między rzeczywistością, a światem wyimaginowanym, a wszystko to na tle z malowniczych Gór Sowich.

poniedziałek, 09 marzec 2020 11:51

Prawda i kłamstwa

Jak myślicie, jeżeli osoba pracująca niegdyś jako detektyw policyjny weźmie się za pisanie kryminałów, to ma szansę wyjść z tego coś dobrego? Tak! Szanse są! A w przypadku Caroline Mitchell okazało się, że naprawdę świetnie wypadła również w roli pisarki, choć niegdyś pracowała właśnie w policji. Jej doświadczenie z poprzedniego stanowiska zdecydowanie świetnie wpasowało się w pasję, jaką stało się pisanie – w swoich książkach nie tylko znakomicie pokazuje pracę śledczych, ale też wprowadza niesamowitą atmosferę, snuje wciągające intrygi i wytrąca czytelnika z równowagi za pomocą wielu zabiegów!

Chociaż Mitchell ma na swoim koncie już całkiem sporo napisanych książek, to na polskim rynku do tej pory pojawiły się zaledwie dwie. Jedna z nich to pojedyncza powieść, Milcząca ofiara, a druga to właśnie Prawda i kłamstwa, stanowiąca pierwszą część cyklu o Amy Winter, komisarz policji i… córce seryjnych morderców. Choć Amy została zabrana do rodziny zastępczej jako mała dziewczynka i wyparła z podświadomości swoje prawdziwe pochodzenie, to przeszłość nagle powraca. Do Amy początkowo nie dociera to, czyją jest córką, ale też wie, że tylko ona może uzyskać od swojej biologicznej matki informacje na temat dawnych zabójstw. Jednak czy będzie w stanie się przełamać i spotkać się z kobietą, którą wszyscy określili mianem bestii?

Przyznam szczerze, że autorka naprawdę znakomicie poprowadziła całą akcję. Z jednej strony pojawia się sprawa zaginionej nastolatki, a z drugiej próba rozwikłania zagadki sprzed lat – gdzie podziały się zwłoki trzech dziewcząt zamordowanych przez rodziców Amy? Od jej ojca nic już nie można wyciągnąć, bo dołączył do swoich ofiar, ale matka od lat odsiaduje wyrok w więzieniu. I postanawia nawiązać kontakt ze swoją córką, mając oczywiście ku temu swoje powody. Poznajemy je jednak stopniowo, podobnie jak Amy. Widać jednak, że bestia, która skrywa się pod skórą jej matki, doskonale bawi się zaistniałą sytuacją. Wodzi Amy za nos, toczy z nią grę, a komisarz musi naprawdę mocno zagryźć zęby. Jestem przekonana, że było to dla niej niesamowicie trudne – przełamanie się, granie w tę grę, dlatego tym bardziej podziwiam ją za odwagę, wytrwałość i konsekwencję.

Obydwie sprawy znakomicie się ze sobą łączą, a zakończenie książki zdecydowanie można uznać za nieprzewidywalne. Śmiało można stwierdzić, że jest to powieść wielowątkowa, ale wszystkie poruszane w niej motywy doskonale ze sobą współgrają – Mitchell doskonale połączyła je ze sobą, dając czytelnikom soczyście wciągającą lekturę. Poza tym, że mamy dobrze zaprezentowane dochodzenie, mamy okazję zapoznać się również z przeszłością biologicznej rodziny Amy – zobaczyć, jak wyglądał koszmar jej dzieciństwa, jak to się odbiło na jej dziecięcej psychice. Chwilami mamy też okazję lepiej zapoznać się z bohaterami drugoplanowymi, a to wszystko dzięki rozdziałom pisanym z ich perspektywy – i wierzcie mi, nie są one tutaj bez znaczenia! Bowiem punkt kulminacyjny to nie tylko rozprawienie się z bestią, odnalezienie zaginionej nastolatki czy porzuconych dawno temu zwłok, to coś o wiele więcej.

Dzięki temu, że czarny charakter toczy pełną intryg grę z główną bohaterką, czytelnik nie ma szansy narzekać na nudę. Stale jesteśmy trzymani w napięciu, a akcja śmiało brnie do przodu, w całkiem dobrym tempie. Sporo się tutaj dzieje, co wynika również ze wspomnianej wyżej wielowątkowości tej powieści. Amy Winter to kobieta, którą naprawdę da się lubić, a biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację oraz wspomnienia z jej dzieciństwa, w człowieku budzi się względem niej jakieś współczucie. Bohaterowie są porządnie wykreowani, nie brakuje tutaj warstwy psychologicznej czy lekkiej prywaty, ale zdecydowanie nie dominuje to nad tym, co w kryminałach najważniejsze. Myślę, że bez przeszkód mogę napisać, że Mitchell idealnie wszystko zrównoważyła i dopracowała. A jej styl też jest jak najbardziej odpowiedni!

Wydaje mi się, że już wystarczająco zaprezentowałam zalety tej książki. Jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczona tą pozycją i mam nadzieję, że na tyle przypadnie ona do gustu polskim czytelnikom, że doczekamy się nie tylko kolejnych tomów tej serii (a jestem przekonana, że będzie się działo!), ale również innych powieści, które wyszły spod pióra tej autorki. To naprawdę wciągający, świetnie napisany kryminał, w którym nie brakuje też elementów thrillera psychologicznego. Zdecydowanie gratka dla fanów gatunku, dlatego z czystym sercem polecam!

Dział: Książki
niedziela, 08 marzec 2020 20:41

Żółte ślepia

Najtrudniejszą sztuką w życiu każdego człowieka jest bycie sobą. Życie w zgodzie z naturą, własnymi przekonaniami i ludźmi stanowiącymi nasze najbliższe otoczenie nie jest łatwe. Niektórym udaje się zachować siebie w czasach niesprawiedliwości i zmian. Inni muszą dokonać wyboru. Tylko czy można być gotowym na porzucenie siebie?

Medvid to człowiek leśnych kniei, jest bardzo oddany swoim poglądom, ale i przyjaciołom. Choć czuje, że nie nadaje się do życia na dworze królewskim, wspiera króla Bolesława. Niestety dla osoby, która całym sobą wierzy w tradycje słowiańskie, chrystianizacja okazuje się ciężkim czasem. Podporządkowanie się nowym zasadom nie jest łatwe.

W niewyjaśnionych okolicznościach ginie Bolesław i wszyscy dworzanie, również ukochana Medvida. Mężczyzna wyruszy w podróż w celu odszukania zaginionych. Ma przeczucia, że stoją za tym demony i złe duchy Półmroku. Jego towarzyszami w wyprawie staną się Gosława, wiedźma oraz mały domowy skrzat. Świat pełen przygód, przeszkód i nadprzyrodzonych stworzeń staje przed nimi otworem. Czy walka ze złem zakończy się zwycięstwem?

Żółte ślepia patrzą na ciebie ukryte gdzieś w mrocznej części lasu. Obserwują cię nieustannie. Czekają. Ty nie poddawaj się oczekiwaniu i sięgnij po powieść spod pióra Marcina Mortki już teraz. Daj się porwać słowiańskiemu wiatru i rozpocznij przygodę, która zapada w pamięć.

Marcin Mortka zaskoczył mnie już na początku mojej podróży. Piękny, niezwykle plastyczny język, którym tworzy swoją powieść, niemal natychmiast porywa czytelnika i nieustannie trzyma, aż do ostatniej kropki. Żółte ślepia pochłania się bardzo szybko. Tempo akcji niespiesznie wzrasta, a nagromadzenie przygód nie pozwala nawet na moment odłożyć książki na półkę.

To ogromna dawka słowiańskiego ducha, doprawiona humorem i świetną kreacją bohaterów. Niemalże natychmiast obdarzasz ich sympatią i z napięciem wyczekujesz kolejnych zwrotów akcji. Mnie ujęła Gosława. Jej gorący temperament i umiejętności rządzenia mężczyznami zapadają w pamięć. To chodzący sarkazm i worek przekleństw, które całkowicie nie pasują do jej drobnej postawy. Nie można też pominąć skrzata, mistrza narzekania w każdej sytuacji.

Nagle sympatia przepełnia cię od środka, a czytanie jest przyjemne, klimatyczne i często zaskakujące. Marcin Mortka stworzył historię pełną przygód, zwrotów akcji i niepewności. Ludzie wciąż jeszcze wierzą w dawne mary, biesy i stworzenia. Sam chrzest nie wyzwolił ich umysłów z tego, w czym się wychowywali przez pokolenia. To nadaje kolorytu całości, która skonstruowana jest jako zamknięta całość, ale czy na pewno? Niewielka furtka daje nadzieje, na powrót do świata, w którym Medvid poświęca siebie, by odnaleźć przyjaciół.

Walka, z wrogiem i ze samym sobą wykuta w kamiennych tabliczkach. Świetnie napisana opowieść łącząca w sobie historię i fantastykę w czystej postaci. Pierwotne zło i nowa wiara. Natura i życie wśród wygód. Niebezpieczeństwo i humor. Żółte ślepia to niemal idealna mieszanka lęków i pragnień. Spisana natchnionym piórem, zabiera czytelnika w podróż, która nie zawsze jest przewidywalna, ale bardzo często kradnie serce.

Bawiłam się świetnie wśród wierzeń, humoru i sarkazmu. Śmiech i zaciekawienie, radość i zniecierpliwienie. Tak, to lektura warta spędzonego z nią czasu. Szczególnie gdy mity i legendy są twoją drogą w czytelniczym świecie.

Dział: Książki
niedziela, 08 marzec 2020 19:01

Countdown

W cyfrowym świecie trudno już sobie nawet wyobrazić rzeczywistość bez smatfonów czy dostępu do sieci. Przyzwyczailiśmy się być zawsze on-line, korzystać z mobilnych aplikacji ułatwiających co prawda życia, ale też ograniczających nieco naszą swobodę i prywatność. Dotarliśmy też do takiego miejsca, w którym trudno ten rozwój technologiczny, a także uzależnienie od technologii zatrzymać. Nie sposób bowiem już nawet wyobrazić sobie codzienność bez telefonu, bez wyszukiwania w nim informacji, pisania wiadomości, aplikacji umożliwiających dokonywanie płatności czy innych, niezbędnych w codziennych aktywnościach. Mamy zatem aplikacje, które liczą nasze kroki, liczą kalorie, pilnują diety, analizują zakupy, mamy nawet takie , które … przepowiadają datę naszej śmierci.

Tej ostatniej apki, nawet jeśli jeszcze nie mamy, to (jak pokazuje doświadczenie) szybko zainstalujemy. Nawet jeśli wszyscy będą nas przed nią ostrzegać, a my podważać będziemy sens jej posiadania. Tak przynajmniej robią bohaterowie horroru „Countdown”. Obraz, będący reżyserskim debiutem Justina Deca, to doskonały przykład zagrożeń związanych z intensywnością funkcjonowania w sieci oraz z zawieraniem umów bez czytania regulaminu. Zwykle jednak taka niedbałość skutkuje co najwyżej stratami finansowymi bądź utratą dostępności do pewnych funkcji urządzenia czy ograniczeniami w korzystaniu z usługi. W filmie Deca prowadzi natomiast do śmierci. Szczególnie, jeśli nie poddamy się przeznaczeniu, choć trudno wyobrazić sobie, że spokojnie przyjmujemy wyrok śmierci nie próbując odmienić swojego losu…

Zabawa ze śmiercią rozpoczyna się niewinnie, podczas mocno zakrapianej imprezy, w trakcie której grupa przyjaciół postanawia ściągnąć nowa aplikację, dającą im wiedzę o dacie ich śmierci. I może nawet byłoby to dość zabawne (w nieco upiorny sposób), gdyby nie fakt, że jedna z dziewczyn dowiaduje się, że niewiele jej już życia pozostało, a zegar w komórce zaczyna odmierzać ostatnie trzy godziny. Zabawa zabawą, ale Courtney zapewne nie było wesoło, skoro odmawia jazdy samochodem z pijanym chłopakiem. Wybiera spacer do domu, co – jak się okazuje – nie ratuje jej od śmierci. Tyle tylko, że nie ginie w wypadku samochodowym (który rzeczywiście ma miejsce) a we własnym domu, porwana przez nieznaną siłę i porzucona ze złamanym karkiem niczym szmaciana lalka. Niedługo po niej zresztą ginie chłopak, który co prawda przeżył wypadek, ale czeka go stosunkowo prosta operacja. Aplikacja, którą w międzyczasie pobrał, wskazuje jednak na jego śmierć właśnie na bloku operacyjnym. Postanawia uciec śmierci (i to dosłownie) opuszczając szpital. Tyle tylko, że nie udaje mu się nawet opuścić piętra, kiedy rozprawia się z nim demon.

Przed śmiercią zdołał jednak podzielić się swoimi obawami z pewną pielęgniarką, Quinn, prezentując przy tym aplikację. Oczywiście i ona pobiera Countdown, a my mamy wrażenie, że apka roznosi się niczym wirus. Pech chce, że – mając za sobą pierwszy dzień pracy jako pielęgniarka, nie stażystka – dowiaduje się o tym, że zostały jej ostatnie dwa dni życia. Nic zatem dziwnego, że wpada w lekką (delikatnie mówiąc) panikę, szukając pomocy w sieci i rozpaczliwie próbując odinstalować aplikację. Tym bardziej, że im bliżej końca życia, tym dziwniejszych rzeczy jest świadkiem. W podobnej sytuacji jest też poznany w punkcie serwisowania komórek Matt, a także niepełnoletnia siostra Quinn. Mając świadomość rychłego końca jednoczą swoje siły w walce z nieznanym wrogiem, pomocy szukając u księdza. Dość osobliwego, trzeba przyznać, któremu trudno powstrzymać się przed tym, by dając upust emocjom zakląć czy też przyznać z rozbrajającą szczerością, że jego wiedza na temat demonów (bo to Szatan, jak się okazuje, stoi za aplikacją), jest czysto teoretyczna. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig z czasem, wszystko bowiem wskazuje, że – by przeżyć – trzeba oszukać aplikację…

Wszystko krok po kroku zmierza do łatwego do przewidzenia zakończenia, zapewniając nam całkiem niezłą rozrywkę, choć niestety absolutnie nie strasząc. Kilka pojawiających się demonów w dość przewidywalnych momentach, upiorne dźwięki wydawane przez aplikację to za mało, by zbudować atmosferę grozy, szczególnie że szybko rozgryzamy schemat działania aplikacji (jesteśmy mądrzejsi od bohaterów po obejrzeniu „Oszukać przeznaczenie”). To sprawia, że jeśli szukamy dobrego, trzymającego w napięciu, przerażającego horroru obarczonego ryzykiem „zejścia” na zawał serca, to z pewnością „Countdown” takim filmem nie jest. Jeśli jednak planujecie spokojny wieczór z oderwaniem się od technologicznych nowinek, to ten film z pewnością was do tego zmobilizuje. Podobnie zresztą, jak do czytania regulaminów ...

Dział: Filmy
piątek, 06 marzec 2020 14:22

Skorumpowany

Kiedy Londyn wygrał organizację Igrzysk Olimpijskich, od początku wiedziano, że serce tych igrzysk będzie we wschodniej części miasta. Miało to tchnąć nowe życie we wschodni Londyn, bowiem to najmniej rozwinięta i najbiedniejsza część miasta. Tam gdzie planowano postawić stadion, inne obiekty sportowe i całą infrastrukturę, wcześniej stały opuszczone budynki starych fabryk i nieliczne warsztaty. Zanim rozpoczęto budowę trzeba było nawet oczyścić teren z przemysłowych zanieczyszczeń, a wszystko po to, by wszystkie powstające budowle wykorzystać również po igrzyskach, chociażby na cele mieszkalne.

Nic zatem dziwnego, że skupujący ziemię w tamtych rejonach Komitet Olimpijski płacił duże pieniądze po to, by przejąć cały teren i nie dopuścić do pozostania pojedynczych działek w rękach prywatnych. Organizacja igrzysk wymagała ogromnych środków finansowych, ale też stwarzała okazję do ponadprzeciętnych zarobków. Znaleźli się i tacy, który chcieli zrobić na sporcie złoty interes, potajemnie skupując ziemię, jeszcze zanim odkupywać zaczął ją od właścicieli Komitet. Tym mężczyzną był rzutki biznesmen, Clifford Cullen (w tej roli rewelacyjny Timothy Spall), który – by się stać właścicielem terenów – nie wahał się przed sięgnięciem po ostateczne rozwiązania …

W chwili, kiedy w 2002 roku mały Liam i Sean McDonagh udali się do warsztatu ojca, nie wiedzieli jeszcze, że to, co tam zastaną, determinować będzie ich przyszłość. Samobójstwo ojca położyło się cieniem na ich dorastaniu, obaj wdali się w nieuczciwe interesy, zaś Liam (Sam Claflin) zapłacił za to wieloletnią odsiadką i rozłąką z ukochanym synem. Kiedy wychodzi z więzienia, po dziewięciu latach z czternastu zasadzonych wyrokiem za napad z bronią w ręku, pragnie tylko jednego – zacząć uczciwe życie i odzyskać rodzinę. Nie będzie to jednak takie łatwe, bo nikt nie chce zatrudnić byłego więźnia. Kiedy podczas treningu boksu spotyka Cullena, który pomaga w organizacji baru charytatywnego, a ten proponuje mu walkę dla rozrywki, Liam tylko przez chwilę ma wątpliwości. Jeszcze nie wie, z kim tak naprawdę ma do czynienia…

Jednocześnie, pod jednym z londyńskich mostów. Policja znajduje poćwiartowane zwłoki mężczyzny. Wszystko wskazuje na mafijne porachunki i Rosjan, jako sprawców morderstwa, a właściwie egzekucji. Na miejscu zbrodni zjawia się policjant, Beckett (Noel Clarke) wraz ze swoją partnerką, ale sprawa szybko zostaje im odebrana. Równie szybko zostaje znaleziony sprawca morderstwa, podrzędny przemytnik papierosów, zaś ślady DNA ofiary na jego ubraniu stają się niepodwarzalnym dowodem. Fakt, że aresztowany wiesza się w swojej celi również jest bardzo wygodny, oznacza bowiem bezproblemowe zakończenie sprawy. Jest jednak ktoś, kto zauważył subtelną nić powiązań pomiędzy różnymi osobami w kraju oraz faktami – to dziennikarz Nayan, który swoimi podejrzeniami dzieli się z Beckettem. Rozpoczyna się swego rodzaju wojna podjazdowa, która odsłania prawdziwe oblicze miasta.

Z każdą kolejną sceną przekonujemy się, że korupcja sięga szczytów władzy, nie ominęła także policyjnych szeregów, co jest zrozumiałe, bowiem tylko w ten sposób pewne rzeczy mogą być „zamiecione pod dywan”. Niestety okazuje się też, że brat Liama (w roli Seana wystąpił Joe Claflin) siedzi w tym bagnie, za co przyjdzie mu zresztą słono zapłacić. Jest świadomy, że pragnąc się zrehabilitować (również w oczach brata) i zostając informatorem Becketta ściąga na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo, dlatego przygotowuje przesyłkę dla Liama, zawierającą nie tylko duże pieniądze, ale i dowody przeciwko Cullenowi i współpracującym z nim ludźmi z różnych kręgów. Tym samym wydaje również wyrok na Liama i jego rodzinę …

Jak zakończy się ta historia, oparta zresztą na prawdziwych wydarzeniach, przez co jeszcze bardziej emocjonująca? Przekonamy się o tym dzięki filmowi „Skorumpowany” w reżyserii Rona Scalpello. Scenariusz do filmu stworzył Nick Moorcroft, niemal w pełni wykorzystując potencjał tkwiący w opowiadanej historii. Sam fakt korupcji na szczytach władzy elektryzuje, ale też nie jest niczym zaskakującym. Tu jednak wszystkie te powiązania możemy oglądać niejako od wewnątrz, dzięki czemu odsłonięte zostało prawdziwe oblicze władzy, a także policji. Utrata zaufania do przedstawicieli wszystkich służb i polityków, to efekt uboczny obejrzenia filmu.

Mimo iż można odnieść wrażenie, że akcja filmu toczy się leniwie (ten brytyjski spokój…), to w rzeczywistości wiele się dzieje. Mamy brawurowe pościgi, trup ściele się gęsto, mamy wreszcie atmosferę luksusu i wystawne kolacje eleganckich mężczyzn, którzy bez wahania wydają wyroki śmierci. I choć fabuła jest dość schematyczna, to w żaden sposób nie umniejsza to wrażenia, które film na nas robi. A że po obejrzeniu pozostaje pewien niedosyt … cóż, musimy pogodzić się z tym, że życie nie jest doskonałe i nie każdy płaci za swoje winy.

 

Dział: Filmy
czwartek, 05 marzec 2020 13:59

Poryw

Żeby opowieść kryminalna była udana, musi zawierać kilka elementów. Na pewno ważna jest dopracowana fabuła i wprawnie uknuta intryga – bez tego ani rusz. Czytelnik usatysfakcjonowany to czytelnik zadziwiony, zbity z tropu, wpuszczony w maliny. Element zaskoczenia po prostu musi się pojawić i koniec. Równie ważne jest umiejętnie stopniowane napięcie. To coś, co wywołuje nieodpartą chęć przeczytania kolejnych kilku stron… Znakiem rozpoznawczym kryminałów jest towarzyszący odbiorcy niepokój i poczucie, że błądzi niczym we mgle w poszukiwaniu odpowiedzi i rozwiązań. Kolejnym istotnym elementem są ciekawi, niebanalni bohaterowie, a także sposób ich przedstawienia na kartach powieści. Autor powinien znaleźć miejsce na rozwinięcie głównych postaci, nakreślenie ich osobowości, stanu emocjonalnego, ważnych zdarzeń z przeszłości, doświadczeń oraz relacji z innymi. Czy Kinga Wójcik o tym wszystkim pamiętała? Czy jej kryminalny debiut – „Poryw” – faktycznie porywa?

Komisarz Lena Rudnicka rozpoczyna śledztwo w sprawie zaginięcia i, jak się później okazuje, morderstwa Klemensa Chmielnego, księgowego i współwłaściciela łódzkiego hotelu. Policjantka dostaje pod swoje skrzydła młodego sierżanta Marcela Wolskiego. Kobieta nie jest zadowolona z decyzji komendanta. Musi jednak schować w kieszeń uprzedzenia, bo z pozoru banalna sprawa okazuje się dużo bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać. Na światło dzienne wychodzą nowe fakty, pojawiają się kolejni podejrzani i świadkowie, a dochodzenie wciąż stoi w miejscu. Tajemnice mnożą się, uniemożliwiając śledczym rozwikłanie zagadki. Lena i Marcel nie odpuszczają i próbują doprowadzić sprawę do końca. Czy uda im się dotrzeć do prawdy? Jak ich skomplikowana relacja wpłynie na przebieg śledztwa?

Może „Poryw” nie jest idealny, lecz z pewnością zasługuje na uwagę miłośników gatunku. Autorkę cechuje lekkie pióro i umiejętność snucia historii. W powieści nie uświadczymy dłużyzn, a proporcja wydarzeń z życia codziennego postaci w stosunku do opisów prowadzonego śledztwa jest odpowiednia. Akcja toczy się wartko, trzymając czytelnika w napięciu, a dialogi wypadają dość naturalnie i niekiedy wywołują lekki uśmiech.

Autorka bardzo realistycznie opisuje przebieg całego śledztwa. Widać, że policyjne procedury i poszczególne czynności wykonywane w toku dochodzenia nie są jej obce. Co zresztą wcale nie powinno nikogo dziwić, bo Kinga Wójcik pochodzi z rodziny policyjnej.

Kolejnym plusem jest wprawnie nakreślone tło obyczajowe. Autorka koncentruje się nie tylko na śledztwie, ale i na życiu poszczególnych postaci. Wątek kryminalny przeplata się z charakterystyką szarej codzienności łodzian. Nie brakuje też sprawnie nakreślonych, barwnych opisów miasta i jego różnych zakątków. Polska sceneria wydaje się idealna dla toczących się wydarzeń i pozostawia w głowie odbiorcy przyjemne obrazy.

Mieszane uczucia wywołała we mnie kreacja bohaterów. Kinga Wójcik stworzyła postacie realistyczne, posiadające swoje historie, wady i zalety, pragnienia i słabości. Osoby z krwi i kości, które czytelnik bez trudu mógłby umiejscowić w rzeczywistym życiu. Problem w tym, że autorka nie uniknęła powielenia pewnych schematów. Lena i Marcel do bólu przypominają inny kryminalny duet, tyle że zamiast togi noszą policyjny mundur.

Komisarz Lena Rudnicka to bohaterka skomplikowana, o silnym charakterze, inteligentna i wykazująca specyficzne podejście do wielu spraw. Jest zimna, bezkompromisowa, obcesowa, czasem wręcz wulgarna. Początkowo trudno ją polubić. Z kolei Marcel jest zupełnym przeciwieństwem pani komisarz. Nieśmiały, wrażliwy, spokojny i zdecydowanie za mało asertywny. Zapatrzony w Lenę jak sroka w gnat. Brzmi znajomo? No właśnie. Na szczęście autorce udaje się z tego trochę wybrnąć. W pewnym momencie pisarka ujawnia co nieco z prywatnego życia pani komisarz. Okazuje się, że arogancja i surowość to tylko maska, która pozwala kobiecie przetrwać w męskim świecie i ukryć czułe punkty. Im więcej odbiorca dowiaduje się o Lenie, tym bardziej ją rozumie i w rezultacie patrzy na nią przychylniejszym okiem. W dalszych rozdziałach policjantka odrobinę mięknie, a między nią i odbiorcą pojawia się coś, co można nazwać nicią sympatii.

Jeśli chodzi o zakończenie, powiem krótko. Nie jestem detektywem, a mimo to trafnie wytypowałam sprawcę. W sumie powinnam się cieszyć, a jednak czuję niedosyt. Według mnie zabrakło kilku dodatkowych niedopowiedzeń, mylnych tropów, by finał stał się zaskakujący dla przeciętnego czytelnika. Niemniej do samego końca dobrze się bawiłam, odkrywając motywy mordercy i poznając wszystkie okoliczności sprawy. Finał nie jest więc całkiem nieudany – po prostu mógłby być lepszy. Zabrakło tego czegoś, co sprawia, że czytelnika wbija w fotel.

„Poryw” to przyjemna lektura na wieczór lub dwa, która zadowoli fanów lekkich kryminałów. Wartka akcja, brak dłużących się opisów i ciekawie nakreślone tło obyczajowe stanowią największe atuty tej książki. Powieść wciąga i trzyma w napięciu. Jak na debiut – całkiem nieźle. Życzę jednak autorce i czytelnikom, by kolejne części cyklu o komisarz Lenie Rudnickiej były jeszcze lepsze. By losy głównych bohaterów nie biegły utartymi szlakami, lecz skręcały w te nieodkryte dotąd ścieżki.

 

Dział: Książki