×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 1942.

Rezultaty wyszukiwania dla: Nowa Ba����

czwartek, 12 styczeń 2012 12:44

Achaja, t.1

„Achaja” to jedna z najgłośniejszych powieści Andrzeja Ziemiańskiego. Pierwszy tom trylogii ukazał się w 2002 roku, a jednak historia ta nadal wzbudza wiele kontrowersji i wywołuje gorące dyskusje wśród czytelników. Choć autor sam klasyfikuje się jako pisarz science fiction, w „Achai” znajdziemy również, a może przede wszystkim, elementy fantasy.

W pierwszym tomie akcja podzielona jest na trzy wątki, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Przeplatają się one na zmianę w kolejnych rozdziałach. W kolejnych tomach wątki te są kontynuowane, jednak rozdziały są dłuższe i wątki się przenikają. Najpierw poznajemy główną bohaterkę, tytułową Achaję, piętnastoletnią księżniczkę, jedyną córkę Archentara, jednego z siedmiu Wielkich Książąt Królestwa Troy. Jest dziewczyną niezwykle inteligentną, piękną, wykształconą i wysportowaną. Mogłoby się więc wydawać, że czeka ją wspaniałe, dostatnie życie. Nic bardziej mylnego. Młodsza od niej macocha dzięki sprytowi i wpływowej rodzinie sprawia, że Achaja najpierw trafia do wojska jako zwykły rekrut, a następnie dostaje się do niewoli. Od tego momentu jej życie zmienia się diametralnie – delikatna księżniczka zostaje niewolnicą z wypalonym na pośladku znakiem, czyli zgodnie z ówczesną mentalnością nikim. W obozie niewolników przechodzi metamorfozę – po kilku latach poznajemy nową Achaję – silną jak kilku mężczyzn, klnącą jak szewc i bardziej niebezpieczną w starciu niż najbardziej jadowity wąż. W końcu ucieka na wolność, ale nie jest jej dane cieszyć się szczęściem. Za każdym razem gdy mogłoby się wydawać, że już je znalazła, coś lub ktoś staje jej na drodze.

Kolejnymi bohaterami jest dość niezwykła para – stary skryba świątynny Zaan i były galernik Sirius. Do ich spotkania dochodzi w momencie, gdy w zasadzie żaden z nich nie ma nic do stracenia i szybko nawiązuje się między nimi prawdziwa przyjaźń. Największym marzeniem Zaana jest, by jego imię zostało zapamiętane przez wieki, a nadzieję na jego realizację widzi w Siriusie. Wspólnie dokonują oszustwa tak wielkiego, że aż nieprawdopodobnego, a które zmieniło losy całego świata.

Trzeci wątek to historia Mereditha, czarownika na dworze Archetara, który po spotkaniu z jednym z bogów, podejmuje się szaleńczej misji i który poszukuje demonów, by w końcu znaleźć jednego w najmniej oczekiwanym miejscu.

Akcja powieści toczy się, jak stwierdzają to sami bohaterowie, w ‘antyku’ na planecie bardzo podobnej do Ziemi. Skąd wiemy, że nie jest to Ziemia? Pojawia się tu motyw Ziemców, czyli innymi słowy nas, mieszkańców innej planety, największe zło wszechświata… Choć jest to powieść zaliczana do gatunku fantasy nie znajdziemy tu ani elfów, ani krasnoludów, jedynie plemię Potworów niewiele różniących się od ludzi, i kilku czarodziejów, których najlepsze lata już minęły. Choć nie ma tu wielu państw, zaskakuje bogactwo kulturowe i różnorodność systemów władzy. Mamy więc Królestwo Troy, składające się z siedmiu Wielkich Księstw, ogromne i potężne Cesarstwo Luan z systemem niewolniczym, haremami i Wielkim Imperatorem, który skojarzył mi się z sułtanem z dalekiego wschodu, maleńkie państwo Luan, gdzie panował matriarchat, a wszelka władza i wojsko spoczywa w rękach kobiet oraz kraj Chorych Ludzi za Wielkim Lasem, ojczyznę wielu niezwykłych wynalazków.

Jak już wspomniałam, akcja powieści toczy się, gdy antyk chyli się ku upadkowi. Sami bohaterowie kilkukrotnie wspominają, że oto kończy się epoka i nic nie będzie takie jak dawnej. Największą rewolucję wprowadziła broń palna – muszkiety, pistolety i armaty, ale możemy też dostrzec inne współczesne przedmioty – gdzieś mieszczanka pcha dziecięcy wózek, weteran jedzie na wózku inwalidzkim, żołnierz pali papierosa, a w trakcie zarazy prowadzi się badania statystyczne.

„Achaja” pełna jest przemocy i okrucieństwa, jesteśmy świadkami nie tylko wojny, ale także tortur, czy wręcz sadyzmu. Również język, jakim posługuje się większość bohaterów wielu razi – jest bardzo prosty i pełen przekleństw. Ma to jednak swoje uzasadnienie – nie usłyszymy nic gorszącego od księżniczek czy czarowników, jednak nie można oczekiwać, że prości żołnierze będą mówić do siebie piękną polszczyzną. Cóż, gdyby usunąć wszystkie przekleństwa, z wielu dialogów niewiele by zostało, na tym jednak polega atmosfera tej książki. Ziemiański udowadnia nam, że świat nie jest idealny, a wręcz przeciwnie, że jest pełen zła, nienawiści i intryg, a władzy nie da się sprawować bez ubrudzenia sobie rąk. Liczą się tylko pieniądze i znajomości, a przysłowiowe „ręka rękę myje” jest jak najbardziej prawdziwe. Wszystko można załatwić, nawet zatuszowanie zabicia na ulicy przy świadkach wrogich sobie ludzi, co widać w przedstawionym poniżej raporcie, który jednocześnie pokazuje humor, z jaką jest napisana powieść:

Pięciu z nich zastrzeliło się z własnych kusz, w tym trzech za pierwszym razem nie wycelowało dobrze i musieli ponownie założyć bełty, by nimi się razić. A jeden to strzelił do siebie aż cztery razy, zanim wycelował dobrze i się ubił... (...)
Jeden natomiast z obcokrajowców musiał czuć do siebie szczególny żal. Najpierw sam raził się z kuszy, chcąc pewnie ugodzić się w samo serce, ale nie wycelował dobrze, raniąc swą nogą od tyłu w łydkę. Następnie zaczął okładać się kolbą kuszy, a potem zadał sobie siedemnaście ciosów własnym nożem, godząc w klatkę piersiową, ale głównie właściwie, to w plecy... (…)
... następnie wyrwał z płotu pozłacaną sztachetę i dalejże się nią okładać okrutnie, co zeznali jak następuje świadkowie...(...)
... następnie zawzięty okrutnie na swój żywot samobójca wdrapał się na mur okalający park i skoczył na trawę oddając ducha...

Jak wszystko jest względne, gdy w grę wchodzą pieniądze, dobrze obrazuje także epizodyczna historia chłopa, któremu uprowadzono córkę. Cierpiał okrutnie pokrzykując A córeczka taka dobra, taka robotna była, jednak szybko zmienił zdanie, kiedy dowiedział się, że za jej ratunek musi zapłacić No… Ale córa za dobra to nie była. I do roboty nieskora.

Ziemiański stworzył bardzo ciekawe główne postacie, barwne i wielowymiarowe, mające w sobie wiele dobra, ale równie wiele, a może nawet więcej zła. Każda z nich przechodzi metamorfozę, czy są to przemiany wiarygodne i realne? Niezupełnie (choćby przykład Achai), ale to naprawdę nie ma znaczenia, bo w trakcie czytania po prostu nie zwraca się na to uwagi.

Ponadto „Achaja” ma jeszcze jeden niesamowity plus, a mianowicie „szermierzy natchnionych”. Tego pomysłu muszę autorowi szczerze pogratulować, bo jestem nim zafascynowana. Szczegółów zdradzać nie będę, trzeba to po prostu przeczytać.

No dobrze, czy więc znalazłam w tej powieści coś, co mi się nie spodobało. Otóż tak i to niestety niejedno… Przede wszystkim „Achaja” jest bardzo niespójna. Pierwszy tom czyta się rewelacyjnie, historia jest ciekawa i dynamiczna, budzi naprawdę duże nadzieje. Tom drugi też jest niezły, choć różni się pierwszego stylem, jest zdecydowanie najbardziej wulgarny biorąc pod uwagę słownictwo. Trzeci tom jest zdecydowanie najsłabszy, nie dość, że tempo akcji spada, to jeszcze autor zbyt często wybiega w przyszłość. Był w nim również fragment, który po prostu ominęłam, bo nie byłam w stanie czytać – opis pocisku wchodzącego w ciało, który zajmował kilka stron. Zupełnie niepotrzebny i nie pasujący do reszty tekstu. Jestem także zawiedzona tym, że autor poruszył kilka wątków, jednak potem całkowicie je porzucił, np. wątek Ziemców i Cichych Braci.

Nie spodobała mi się jeszcze jedna rzecz, a mianowicie przedstawienie kobiet w powieści. Owszem mamy tu całą plejadę różnych osobowości, od prostych chłopek, przez żołnierzy, nałożnice, aż po księżniczki. Jedne są odważne, inne tchórzliwe, piękne i brzydkie, bogate i biedne. Wszystkie jednak, niezależnie od inteligencji i wykształcenia, okazują się momentami po prosty głupiutkie. Bo jak inaczej określić oddział elitarnej kobiecej jednostki żołnierskiej, która po wtargnięcia do wrogiego miasta, zamiast wykonywać rozkazy, na widok pięknych sukien rzuca karabiny i zaczyna się wielkie strojenie? No ręce mi opadły…

Zastanowiło mnie także zakończenie losu Achai. Mam wrażenie, że autor zapomniał o pewnym szczególe, który dokładnie opisał w tomie drugim, a na koniec nie dość, że go zignorował, to jeszcze całkowicie mu zaprzeczył. Brzmi to niejasno, nie chcę jednak psuć zakończenia powieści.

Trzeci tom zamyka trylogię o Achai, „ale nie jest to koniec historii jej życia”, jak. czytamy na ostatniej stronie. Ziemiański długo czekał z kontynuacją, jednak już w marcu tego roku ma się ukazać pierwszy tom serii „Pomnik Cesarzowej Achai”, na który czekam z niecierpliwością.

Podsumowując, mimo pewnych niedociągnięć i zgrzytów, powieść uważam za rewelacyjną. Polecam i zapewniam, że lektura „Achai” jest warta tych kilku nieprzespanych nocy.

Dział: Książki
poniedziałek, 12 październik 2009 12:24

Rydwan bogów

Nie trzeba mnie było zachęcać do przeczytania „Rydwanu Bogów” Aleksandra Kowarza. Po pierwsze, książka łączy w sobie gatunki literackie, które od zawsze mi jakoś podchodziły, a więc przygodę, odrobinę horroru i fantasy, z umiłowaną dziedziną nauki – historią. Po drugie – chyba jednak dużo istotniejsze – wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Zanim powieść przepoczwarzyła się w kilkusetstronicową książkę, miałem już za sobą lekturę kilku pierwszych rozdziałów.

Autor, mimo że debiutant, zdążył już zaciekawić mnie swym stylem, publikując „Rydwan…” oraz kilka opowiadań w Internecie. Z niekłamaną przyjemnością więc postanowiłem przypomnieć sobie bohaterów, znajomość przygód których urwała się tak raptownie wiele miesięcy wcześniej, gdy było już pewne, że powstanie książka.

Fabuła jest żywa, nie daje możliwości odsapnięcia choćby przez chwilę. Wciąga czytelnika, niczym wir. Zmusza do wysiłku, każąc mu nieomal wędrować wespół z bohaterami. Czytelnik stopniowo poznaje kolejne postacie, którym będzie towarzyszył nie tylko we współczesnej Polsce, nie tylko w starożytnym Egipcie, ale również w światach alternatywnych, do których wiodą niedostępne zwykłym śmiertelnikom drogi.
Główną postacią powieści jest fotoreporter „Explorera” Andrzej Stawicki. Zanim jednak zdąży się dowiedzieć, jak potężnym siłom przyjdzie mu wyjść naprzeciw, będzie musiał zebrać grupę ludzi, którzy mu pomogą. Odnajdzie ich w Kazimierzu Dolnym podczas zasłużonego urlopu. I niemal natychmiast pochłonie go przygoda. Zmierzy się z magią, strzegącą równowagi pomiędzy dwiema siłami rządzącymi Naturą – Bytem i Niebytem. Zostanie przeniesiony do innego wymiaru, odbywając podróż nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Na koniec zaś dowie się, że uważać powinien nie tylko na wrogów, ale również na towarzyszy podróży, przynajmniej niektórych. Okazuje się bowiem, że tytułowy Rydwan Bogów to pokusa, której nie każdy potrafi się przeciwstawić.

Wnikając głębiej w szczegóły i powtarzając się z lekka, losami Andrzeja i jego towarzyszy kierują dwie walczące ze sobą, ale również wzajemnie się uzupełniające siły – Byt i Niebyt. To od nich wywodzą się największe znane ludzkości religie. Wiara w bogów jest niczym innym, jak uświadomieniem sobie, że istnieje coś, co z grubsza można nazwać Dobrem i Złem, Ładem i Chaosem, Jin i Jang, Horusem i Setem. Lecz nazwy bóstw, to już naprawdę nieistotny szczegół, bo mogą brzmieć tak różnie, jak nieograniczona jest ludzka wyobraźnia. Prawdziwa i niepodważalna jest wiara w Byt i Niebyt, pierwiastki trwające w odwiecznym sporze. Bezsprzeczne jest również to, iż Rydwan Bogów to potężny artefakt, do którego roszczą sobie prawa obie siły. Przez jedną stronę zwany Okiem Horusa, przez drugą – Okiem Seta. I przez obie pożądany. Tymczasowo pozostaje ukryty pod opieką wyznawców Bytu, którego odwieczny protagonista nie spocznie jednak, dopóki nie zawładnie dającym potęgę przedmiotem. Jakie w całym tym galimatiasie szanse ma grupka zwykłych – no, w kilku przypadkach nie tak zwykłych, ale nie uprzedzajmy faktów – ludzi, mierzących się z mocami zbyt potężnymi, aby objąć je rozumem? Na to pytanie trzeba sobie odpowiedzieć samemu, sięgając po książkę Aleksandra Kowarza „Rydwan Bogów”.

Ze swojej strony gorąco polecam. Połączenie żywej, pełnej akcji fabuły z łatwym w odbiorze językiem, nie zatrzymującym czytelnika na każdym zdaniu, jest świetnym prognostykiem dla każdego debiutanta. Dobrze wróży na przyszłość. Oby więcej takich debiutów.

Dział: Książki
piątek, 12 listopad 2010 11:16

Waleczny rycerz

W trakcie lektury pięciuset z okładem stron nie opuszczało mnie zdumiewające przeświadczenie, że czytam historię wymyśloną, że człowiek taki, przepełniony cnotami wszelakimi jak William Marshall, nie miał prawa istnieć. Nawet wtedy, w czasach po stokroć bardziej rycerskich, niż jakikolwiek okres historyczny, który nastąpił potem.

Przecież to samo sedno średniowiecza, epoki opartej na mieczu i krzyżu. Czas krucjat, Ryszarda Lwie Serce i Robin Hooda, działającego „charytatywnie” współcześnie do Williama Marshalla, a o którym autorka niecnie nie wspomniała nawet słówkiem. Czas ideału, cnoty i rycerskości. Lecz nawet sam główny bohater sprawiał momentami wrażenie istoty niemalże boskiej, a przez to nie do końca rzeczywistej. Mężczyzna doskonały pod każdym względem, waleczny, zwycięski, dworny.

William Marshall. W posłowiu autorka zarzeka się, że nie miała na celu stworzenia biografii tej ikony Albionu, a jedynie opowieść, przy której przyjemnie spędziłoby się czas. W pewnym sensie się jej to udało. „Waleczny rycerz” każdą swoją stroną przypomina rasowe przygodowe czytadło, bez złych konotacji z użytym słowem. Bohater przeżywa przygody, zmaga się z problemami, walczy z ludzką zawiścią. W pewnym sensie, bo jednak opowieść dotyczy postaci historycznej, a i miejsca, w których się obraca, oraz bohaterowie drugiego planu są znane z przeszłości. Być może dałoby radę jeszcze bardziej zbeletryzować sir Williama, dodając mu fikcyjnych przygód, ale to już by nie był ten William Marshall, wzór cnót – zmieniłby się, stałby się sztuczny. Rozwijając zaś wątki, książka, i tak spora, urosłaby do mało przyswajalnych rozmiarów. Kształt więc opowieści, złożonej z ciągu krótkich epizodów, opisujących poszczególne etapy życia bohatera, wydaje się opcjonalny, czytelnik zaś ma świadomość, że śledzi żywot osoby, która żyła przed wiekami i naprawdę kochała, nienawidziła, czuła.

Kronika najmężniejszego spośród rycerzy XII- i XIII-wiecznej Anglii rozpoczyna się gdy ma zaledwie pięć lat i staje się zakładnikiem króla Stephena w bitwie o Newbury. Brzmi groźnie i nie bez powodu. Król Stephen bowiem zapowiedział, o czym dowiadujemy się z historii, co jednak autorka nam oszczędziła, że w razie nie oddania zamku przez ojca, mały William wróci do domu, wystrzelony z katapulty. Na szczęście obyło się bez tragedii, a samo zdarzenie pod Newbury Castle było jedynie złym początkiem wspaniałej kariery. Oddany władcy przez ojca, otrzymuje o wiele większe możliwości niż jego rodzeństwo. Obrasta w godności u samego źródła władzy, w nie byle jakim otoczeniu. Stopniowo z podrzędnego, młodego rycerza staje się ulubieńcem Eleonory Akwitańskiej, wychowawcą jej dzieci ze związku z Henrykiem II Plantagenetem, lordem a w decydującym momencie książki sędzią, sprawującym rządy w imieniu bawiącego poza granicami kraju kolejnego władcy. Postaci, wśród których się obraca, są nietuzinkowe. Prócz wcześniej wspomnianych, to również Henryk, zwany Młodym Królem, ale i Ryszard Lwie Serce i Jan bez Ziemi, złączeni tą samą krwią i niczym innym, toczący ze sobą ustawiczne boje. W tym kręgu ciągłych wojen, ale i knowania ludzi z królewskiego otoczenia musiał się odnaleźć William. Jak niezwykłą był postacią, że dając odpór intrygom, zdołał przetrwać, nie sprzeniewierzając się wyznawanym wartościom, a jednocześnie składając przysięgę wierności następującym po sobie władcom, z których każdy kolejny szczerze nie cierpiał swego poprzednika, po koronowaniu zaś wprowadzał na dworze nowe porządki, łącznie z nowymi ludźmi. A intryganci wytaczali przeciw rycerzowi najcięższe działa – wiemy o tym z kart historii. Niesłuszne podejrzenie o romans z królową Małgorzatą, małżonką Henryka Młodego Króla… Podejrzenie o targnięcie się na życie Ryszarda, przyszłego króla Anglii… Knucie przeciw zwierzchności, ktokolwiek by nią nie był, wysysane za każdym razem z resztą z palca…

Niezwykła postać i świetna o niej opowieść, która w pełni oddaje jak żyło się niegdyś i jakim wartościom składano hołd. Polecam szczerze.

Dział: Książki
wtorek, 12 luty 2013 08:00

Zaprzysiężeni

„Zaprzysiężeni" to pierwszy tom cyklu „Polegli Królowie" (wydane przez „Copernicus Corporation"), którego autorką jest amerykańska pisarka Gail Z. Martin. Cykl jest kontynuacją innej serii, znanej w Polsce pt. „Kroniki Czarnoksiężnika". Ja sama niestety „Kronik" wcześniej nie czytałam, w ręce wpadł mi od razu tom pierwszy drugiej sagi. Powieść zapewniła mi rozrywkę na kilka zimowych wieczorów.

Dla czytelników, którzy dopiero od „Zaprzysiężonych" zaczynają swoją wizytę w Zimowych Królestwach, książkę zaopatrzono w mocno skoncentrowany prolog, dający pewien wgląd w wydarzenia poprzedzające powieść i prezentujący główne postacie.

W Zimowych Królestwach nadal panuje pewien nieład. Choć główne bitwy niedawnej zawieruchy zostały wygrane, to koszt zwycięstwa był olbrzymi. Wszędzie panuje głód, ludzie padają ofiarą plagi, która nie oszczędza nawet koronowanych głów. Bohaterowie związani przez los w „Kronikach Czarnoksiężnika" teraz toczą własne potyczki.

Tris Drayke – obdarzony magicznymi zdolnościami nowy król Margolanu omal nie traci żony w trakcie ciężkiego porodu swego syna. Los dziecka jest ciężki do przewidzenia – nie wiadomo, czy nie zaszkodziła mu trucizna, którą podczas ciąży zaatakowano jego matkę. Wydaje się, że malec odziedziczył magię swych rodziców, ale runy milczą na temat jego zdolności. W dodatku posiadanie tylko jednego dziedzica spowoduje wzrost napięcia w i tak już niełatwych kontaktach z Isencroftem – ojczyzną żony Trisa, Kiary.

Jonmarc Vahanian panuje w Mrocznej Ostoi. Jego majątek staje się azylem dla vyrkinów i vayash moru - winionych przez ludzi za zarazę i ściganych przez przedstawicieli odradzającego się mrocznego kultu. Lord musi poradzić sobie z napływem uchodźców, konfliktami oraz tajemniczą siłą sprawiającą, że umarli opuszczają swoje groby.

Cam wraca na chwilę do swego rodzinnego domu, z którego kiedyś go wygnano. Dowody zdrady jego starszego brata każą mu jednak znów ruszyć w drogę – musi ostrzec swojego króla, gdyż zbliżające się niebezpieczeństwo jest niewyobrażalnie większe niż wszystkie przypuszczenia na jego temat.

Tymczasem w fanatycznym Nargi pewne umówione spotkanie kończy się bardzo nieszczęśliwie dla Aidane – widmowej dziwki. Los nie tylko pozbawi ją domu i oszczędności, ale da też do odegrania rolę w zbliżającej się wojnie. Na szlaku Zaprzysiężonych ktoś bezcześci kurhany. W starożytnych grobowcach budzi się pradawne zło oraz jego strażnicy – Straszni. Po czyjej staną stronie, gdy rozpocznie się wojna zagłady?

Świat „Zaprzysiężonych" jest zamieszkały przez fantastyczne, ale znane już z innych utworów rasy i stworzenia: zmiennokształtne vyrkiny – wilkołaki, nieśmiertelne krwiopijne vayash moru – wampiry, duchy, demony, potwory, a także powstałe na skutek nieznanej klątwy żywe trupy. Tytułowi Zaprzysiężeni – nomadyczne plemię strzegące kurhanów, ma swoje zwyczaje i swoją szamańską magię, przez które bardzo przypominają mi Indian. Książka obfituje w opisy magicznych pojedynków, wizji i podróży, a akcja toczy się w wielu bardzo różnych miejscach - bogatym pałacu, surowej warowni, przydrożnej karczmie, na szlaku kurhanów. Ekranizacja takiej powieści musiałaby być fascynującą mieszaniną najmodniejszych trendów kina komercyjnego z nieco zaśniedziałymi hitami sprzed kilkunastu lat – czy wyobrażacie sobie ten miks „True blood", „Walking dead" i „Tańczącego z wilkami" osadzony w średniowiecznym świecie „Gry o tron"?

Książkę przyjemnie się czyta, choć prolog naładowany faktami początkowo utrudnia pełne „nawiązanie kontaktu" z głównymi postaciami powieści. Każda z nich ma już swoją historię i charakter, na tym etapie trochę brakuje ewolucji głównych bohaterów. Dlatego też chętnie sięgnę po „Przywoływacza dusz" (pierwszy tom „Kronik Czarnoksiężnika"). W „Zaprzysiężonych" mocno czuć, że to dopiero początek zabawy, że czytelnika czeka coś większego. Mam nadzieję, że autorka nie zawiedzie tej nadziei.

Tym, którzy mają za sobą lekturę „Kronik Czarnoksiężnika" „Zaprzysiężonych" nie trzeba reklamować. A ja z pewnością sięgnę jeszcze po prequel „Poległych królów", jak i po kolejne części sagi.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 lipiec 2013 07:43

Jad

„(...) przed światem zakładamy różne maski i nigdy nie pokazujemy swojej prawdziwej twarzy."*

Wiedziesz spokojne życie, masz mamę - trochę inną niż pozostałe matki, ale co z tego? Masz przyjaciółki, właśnie się zakochałaś, w szkole też nie pojawiają się najmniejsze problemy. Wszystko jest tak, jak powinno, ale do czasu. Bo może się okazać, że zjawi się ktoś, kto będzie chciał ci to odebrać, krok po kroku, patrząc jak się miotasz i cierpisz. I będzie czerpał z tego wielką radość.

Katy jest właśnie taką dziewczyną. Gdy wszystko zaczyna się układać, w życiu szesnastolatki pojawia tajemnicza Genevieve, łudząco podobna do bohaterki. Ich przypadkowe spotkanie przemienia życie Katy w koszmar. Nowa dziewczyna zapowiada szesnastolatce, że zrobi wszystko, by odebrać jej życie - przyjaciół, chłopaka, a nawet sympatię nauczycieli. Szybko okazuje się, że nie są to tylko puste słowa i Gen sprawia, że życie bohaterki zmienia się na gorsze, a ona nie wie początkowo, jak sobie z tym poradzić. Jednak do czasu, bowiem wraz z przyjacielem z dzieciństwa rozpoczyna śledztwo, którego wyniki przechodzą jej najśmielsze oczekiwania. Kim jest tajemnicza Genevieve i czemu obrała sobie za cel właśnie Katy? Co takiego odkryła nastolatka w trakcie poszukiwań?

Już dawno nie miałam okazji czytać żadnego thrillera psychologicznego, dlatego bardzo chętnie sięgnęłam po „Jad" Hayes. Ten gatunek literacki cechuje się głównie dziwnymi i trudnymi do wyjaśnienia wydarzeniami oraz wgłębieniem w zawiłą ludzką psychikę, zarówno ofiary, jak i napastnika. Dziwne, czasem straszne, nie do przyjęcia wydarzenia. Czy „Jad" sprostał moim oczekiwaniom?

Muszę przyznać, że S. B. Hayes miała bardzo ciekawy pomysł na fabułę książki. Tajemnica, która ciągnie się przez całą opowieść, odkrywana kawałek po kawałku, jest największym jej atutem. I choć w połowie tej historii mogłam się już domyśleć, kim są dla siebie te dwie dziewczyny, to nadal nie rozgryzłam, czemu stało się tak, a nie inaczej. Ciekawym posunięciem było według mnie wodzenie czytelnika za nos w związku z dziwnymi sytuacjami, które aż się proszą o powiązane z magicznymi umiejętnościami. Autorka nie podaje wyjaśnień na tacy, tylko wymaga, byśmy sami doszli do właściwych wniosków. Fabuła jest przemyślana, akcja powieści toczy się dość szybko, a postaci nie są szablonowe. S. B. Hayes próbuje pokazać, co może się stać, gdy ktoś podejmuje decyzje pochopnie i pod wpływem chwili oraz ilu ludzi może przez to ucierpieć.

Dużym plusem było opisanie relacji między Katy a Genevieve, przedstawienie ich psychiki oraz motywów postępowania. Ciekawiła mnie postać tej drugiej dziewczyny, jej tajemnicza aura i to coś, co miała w sobie - przez chwilę naprawdę byłam gotowa uwierzyć, że nie jest zwykłym człowiekiem. Z kolei główna bohaterka nie wzbudzała we mnie jakichś głębszych emocji. Było widać jej przemianę w biegu wydarzeń, ale czasami jej zachowanie było bardzo irytujące. Ogólnie widać, że autorka starała się przy tworzeniu postaci, szczególnie tych grających pierwsze skrzypce.

Jeśli mam być szczera, mimo zalet książka nie wzbudziła we mnie żadnych wielkich emocji. Odkładałam ją bez żalu, gdy musiałam, a wracałam do czytania, bo nie lubię porzucać rozpoczętych powieści. Nie mogłam wczuć się w sytuacje bohaterów i jakoś szczególnie nie przejmowałam się tym, co akurat się dzieje. Przez większą część książki czytałam, aby przeczytać. Fakt, ciekawiło mnie to, czy moje podejrzenia co do rozwiązania sprawy były słuszne i jak autorka zamierza to zakończyć. Okazało się, że miałam rację, ale mimo wszystko samo zakończenie zaskoczyło mnie i to bardzo, bo takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Jednak, jak widać, ciekawa fabuła i w miarę dynamiczna akcja to nie wszystko, by stworzyć coś naprawdę dobrego. Zabrakło mi tu emocji i strasznie drażnił mnie styl pisania Hayes, który momentami był sztuczny, a nawet trochę i dziecinny.

Książka jest dobra pod wieloma względami, ale do mnie niestety nie do końca trafiła. Co nie znaczy, że w przypadku innych czytelników będzie tak samo. Jest skierowana do młodszego grona czytelników i to, co mi wydaje się być mankamentem dla innych może okazać się plusem. Ogólnie mówiąc uważam iż „Jad" mimo wielu niedociągnięć spodoba się niejednemu nastolatkowi, ale liczę też na to, że kolejna książka autorki będzie o wiele lepsza.

*str. 394

Dział: Książki
piątek, 06 kwiecień 2012 07:40

Lot Nocnych Jastrzębi

"Lot Nocnych Jastrzębi" to najnowsza powieść Raymonda E. Feista, będąca jednocześnie pierwszym tomem kolejnego cyklu pt. "Saga wojny mroku". Akcja powieści rozgrywa się w znanym nam już z cyklu "Imperium" uniwersum Kelewanu i Midkemii, tym razem jednak w większości w drugiej z krain. Zdarzenia opisane w "Locie..." mają miejsce wiele lat po wydarzeniach "Władczyni Imperium".

Oto z nocnego koszmaru budzi się Pug, którego poznaliśmy już w czasach Mary Acoma. Pug nie jest już jednak młodym adeptem - jest starym, doświadczonym magiem, więc wizję zagrażającej Midkemii inwazji z innego świata bierze jak najbardziej poważnie. Pug musi przygotować do wojny cały midkemijski świat, co wiąże się również z koniecznością dopilnowania, by do czasu inwazji władza w midkemijskich krainach spoczęła w odpowiednich rękach. Pug przewodzi tajemniczej organizacji zwanej Konklawe Cieni. Wraz z przyjaciółmi i współpracownikami ze stowarzyszenia musi udaremnić spisek, w który zamieszany jest klan zabójców - śmiertelnie niebezpiecznych Nocnych Jastrzębi, wytropić wroga z dawnych czasów i dowiedzieć się, jak opanować ukryte na Midkemii tysiące lat temu i na pewno związane ze zbliżającą się inwazją zabójcze artefakty - Talnoye. W sam środek tych wydarzeń trafiają Tad i Zane - przybrani bracia z dalekiego miasta Stardock. Bardzo młodych i bardzo naiwnych, nieprzyuczonych do żadnego zawodu chłopców bierze pod swoje skrzydła kochanek ich matki - Caleb. Ich wspólna podróż komplikuje się na skutek nieprzewidzianych wydarzeń, które sprawiają, że chłopcy będą musieli wziąć udział w bardzo niebezpiecznej misji.

Akcja powieści rozkręca się bardzo wolno. Autor nie szczędzi nam informacji na temat niemal każdego z bohaterów. Niestety przywołuje często minione zdarzenia, o których czytelnik na podstawie tych wzmianek ma raczej mgliste pojęcie. Przez cały czas ma się wrażenie, że książce przydałby się solidny "prequel". Nie należy jednak zapominać, że to dopiero pierwsza część opowieści. Niektore wątki dopiero się rozpoczynają.

Zdecydowanie na plus liczę wątek szpiegowski. Pug jest tu niczym M z filmów o Jamesie Bondzie, choć jego uczestnictwo w akcji jest nieco bardziej rozbudowane. Jest on doświadczonym weteranem wielu wojen i potyczek, w przeszłości poniósł na rzecz zwycięstw kilka bolesnych osobistych ofiar. Jego organizacja jest dość tajemnicza - posiada rozbudowaną siatkę licznych agentów, natomiast nie wiadomo skąd czerpie inspirację i środki do działania. Jednego z przyjaciół Puga - Nakora porównałabym do Q - choć jego mocną stroną nie są gadżety dla agenta 007. Niepozorny Nakor jest badaczem, filozofem i myślicielem oraz, zdaniem Puga, jednym z najniebezpieczniejszych magów świata, choć sam siebie nazywa szulerem, a swą magię "kilkoma sztuczkami". Rolę Bonda podzieliłabym w powieści między dwóch synów Puga - aroganckiego maga Magnusa i zupełnie pozbawionego magicznych talentów łowcę, Caleba. To właśnie życiowe wybory tego drugiego włączają do akcji dwóch zupełnie zielonych młodzików, którzy będą musieli w szybkim tempie wiele się nauczyć by w ogóle przeżyć.

Powieść mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim fanom fantasy, choć jak wcześniej napisałam akcja rozkręca się powoli. "Lot Nocnych Jastrzębi" jest jednak dobrą zapowiedzią dalszego ciągu sagi. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom.

Dział: Książki
niedziela, 11 marzec 2012 14:47

Władczyni Imperium

„Władczyni Imperium" to ostatnia część trylogii „Imperium" Raymonda E. Feista i Janny Wurts. W zakończeniu drugiej części autorzy pozostawili swoją bohaterkę - Marę Acoma w bardzo mocnej pozycji. Dziewczyna wyrosła na silną kobietę i groźnego przeciwnika w Rozgrywce Rady. Pokonała swoich wrogów, przejęła ich majątek i pozyskała tytuł „sługi Imperium", który daje jej przywileje równe członkom rodziny cesarskiej. Stała się także motorem zmian w polityce i obyczajowości Kelewanu.

Niestety musiała też odesłać ukochanego do jego ojczyzny, a kolejny mężczyzna w jej życiu, choć jest dobrym mężem i przyjacielem, nie potrafi jej dać namiętności, którą przeżywała przy Kevinie. Zmiany polityczne, które zapoczątkowała nie wszystkim się spodobały. Stronnictwo tradycjonalistów rośnie w siłę, a nie jest jedynym przeciwnikiem z jakim musi zmierzyć się Acoma. Już na początku powieści bohaterka przeżywa tragedię - w zamachu w nią wymierzonym ginie jej pierworodny syn, Ayaki. Mara w rozpaczy popełnia błąd, który może ją wiele kosztować. Nieoczekiwanie do gry włączają się także Magowie - silną pozycję Mary uważają za zagrożenie dla równowagi Imperium. Mara przystępuje do rozgrywki o najwyższe stawki z wrogiem, który wydaje się być nie do pokonania i któremu nikt dotąd nie ośmielił się stawić czoła. Bardzo pomocny w snuciu intryg okaże się jej mistrz wywiadu - Arakasi. Czy jednak jego pani nie wyznaczyła mu tym razem zadania ponad siły zwykłego człowieka? Nad jego siatką szpiegowską zbierają się tymczasem czarne chmury - ktoś chce zniszczyć jej struktury i doprowadzić do upadku Acoma. Życie samej Mary również przez cały czas jest w niebezpieczeństwie - autor pierwszego zamachu wciąż ponawia starania...

„Władczyni" nie była łatwą lekturą. Drugi tom skończył się tak dobrze, że właściwie mogłoby to zamknąć historię Mary. Niemal nie miałam ochoty czytać trzeciej części, by nie zburzyć tego sielankowego spokoju. Poza tym kelewańska sceneria nieco już spowszedniała, a rozpoczęcie trzeciego tomu mocnym akcentem w postaci śmierci synka Mary budziło we mnie jakiś wewnętrzny sprzeciw - czemu to wszystko zmierza w takim kierunku? Przeszkadzało mi również coraz większe spowolnienie akcji. Autorzy zastosowali identyczny jak w tomie drugim zabieg - wydarzenia ważne odzielane są okresami względnego spokoju skracanego opisowo do jednego zdania np. „minęły dwa lata". Akcja części trzeciej obejmuje grubo ponad dziesięciolecie, a epilog wybiega jeszcze dalej w przyszłość, kiedy Mara jest już starszą panią (i tak oto zdradziłam, że bohaterka jednak przeżyje wszystkie skrytobójcze ataki na swoje zycie:)).

Mnie osobiście najbardziej z całego cyklu podobała się część pierwsza. Druga była jej naturalnym rozwinięciem. Jeżeli ktoś przeczytał dwa pierwsze tomy, z pewnością przeczyta i trzeci, choćby z ciekawości jak zakończy się cała historia. Jednak wyczyn ten wymaga już pewnej wytrwałości i myślę, że niestety nie wszystkim jej starczy.

Dział: Książki
niedziela, 12 luty 2012 14:41

Sługa Imperium

„Sługa Imperium” to drugi tom trylogii „Imperium” autorstwa Raymonda E. Feista i Janny Wurts. Poznajemy w nim dalsze losy Mary Acoma, która po śmierci swojej rodziny staje się głową rodu, odpowiedzialną za jego przetrwanie.

W poprzednim tomie Mara zdołała pokonać głównego wroga swego rodu i znacznie umocnić swoją pozycję. W tym celu nauczyła się nie tylko świetnie wykorzystywać sztywne, tradycyjne prawa rządzące Kelewanem, ale także naginać je dla korzyści własnych i rodowych.

Jednak pokonany wróg zostawił spadkobierców, a zawiązując sojusze Mara stworzyła także nowych przeciwników. Rozgrywka Rady toczy się dalej. Dziewczyna zdobyła już doświadczenie, ale nic nie przygotowuje ją na spotkanie z jeszcze jednym zagrożeniem – miłością. Na swoje nieszczęście Mara źle lokuje uczucia – zakochuje się w człowieku, którego może wziąć do łóżka, ale nie może się z nim legalnie związać. Kevin jest niewolnikiem, pochodzącym z dalekiej Midkemii, z którą Kelewan stale toczy wojnę. Krainy te są tak sobie obyczajowo dalekie, jak dalekie są geograficznie (o tym za chwilę). Mara uczy się powoli rozumieć i szanować Kevina i jego zwyczaje, dostrzega też absurdalność niektórych praw rządzących jej krajem, dojrzewa do walki z nimi i podjęcia próby przeprowadzenia zmian. Może to jednak ściągnąć zgubę nie tylko na jej ród, ale także na cały porządek rządzący Kelewanem. Tymczasem spadkobiercy wrogiego rodu Minwanabi nadal dybią na każde potknięcie Mary i intrygują by doprowadzić do zniszczenia Acoma.

Sceneria powieści nadal jest barwna. Egzotykę świata Kelewanu podkreśla zderzenie z obyczajowością i swojsko brzmiącymi nazwami Midkemii. Midkemijczycy nazywani przez Tsurani barbarzyńcami (o mało egzotycznie brzmiących imionach: np. Kevin, Brian, Patrick) to klasyczni przedstawiciele średniowiecznego świata fantasy - w swojej krainie mają zamki, smoki, krasnoludy i elfy, „zwykłe” czworonożne konie i bydło. Nie wyznają honoru ponad wszystko i walczą z przeznaczeniem. Czy Kelewan nad którym władzę przejmuje młody, postępowy cesarz zawrze pokój z tym obcym światem?

W „Słudze Imperium” autorzy przemycają kilka informacji na temat historii i budowy tworzonego w powieści świata. Niektórych czytelników nurtuje pytanie – gdzie leży Midkemia? Czytając pierwszy tom myślałam, że Midkemia jest odległym kontynentem. Tymczasem w „Słudze…” pojawia się koncepcja Riftu – magicznego mostu między światami. Wzmianka o tym, jak przodkowie Tsurani muszą opuścić swój stary świat zaatakowani przez tajemniczego i potężnego Wroga i przybywają na planetę Kelewan, sugeruje, że Midkemia to nie kontynet, a obca planeta, może inny wymiar… Zatem czym jest Rift i kto jest jego budowniczym? Kim jest Wróg i czy jeszcze o nim usłyszymy?

Na uwagę zasługują też fragmenty opisujące igrzyska – ze skojarzeń z Dalekim Wschodem gładko przechodzimy do nawiązań do starożytnego Rzymu. Mamy przecież także Radę, a więc swoiste ciało demokratyczne i sięgającego po władzę dyktatorską cesarza.

„Sługę Imperium” przeczytałam z ciekawością. Jak dalej potoczą się losy Mary? Czy uda jej się wyjść obronną ręką z zastawionych pułapek? Akcja powieści jest jednak nieco bardziej rozwlekła niż w tomie pierwszym i obejmuje kilka lat. Statycznie rozgrywana wyprawa do pustynnej Dustari, poza kilkoma dynamicznymi momentami (bitwy), zajmuje w powieści niemal trzy lata. Są też momenty kwitowane krótko – „całymi miesiącami…” lub „minął rok”. Mimo to polecam tę powieść zwłaszcza tym, którzy mają już za sobą lekturę tomu pierwszego. „Słudze Imperium” brakuje może świeżości „Córki Imperium”, ale egzotyka powieści rozkwita i stanowi miła odmianę od klasycznego świata fantasy.

Dział: Książki
środa, 11 sierpień 2010 14:17

Dom na wyrębach

Domek na wsi to marzenie niejednej osoby. Prawie każdy chciałby mieszkać w cichym, spokojnym i zarówno pięknym miejscu. Taka sceneria może być fantastyczna w dzień, jednak w nocy, gdy pomyślimy o zupełnej ciszy, zapalonych świeczkach, słyszalnych ruchach wiatru albo przebiegającej zwierzyny, nasza wyobraźnia zaczyna pracować. Stefan Darda w powieści „Dom na wyrębach” główną akcję umiejscowił w niewielkiej wiosce na Lubelszczyźnie.

Głównym bohaterem jest doktor prawa Marek Leśniewski. Po rozstaniu z żoną postanawia zacząć życie od nowa, w nowym miejscu i w nowej pracy. Z Wrocławia gdzie spędził wiele lat przeprowadza się do rodzinnych stron - na Lubelszczyznę. Kupno małego domku w Wyrębach jest pierwszym etapem nowej stabilizacji. W bliskim sąsiedztwie znajduję się tylko jedno gospodarstwo, w którym zamieszkuje „dziwny” mężczyzna budzący respekt wielu osób. Jak później dowiadujemy się, ten niesympatyczny sąsiad okazuję się podejrzanym mordercą, któremu nigdy nic nie udowodniono. Akcja przenosi się często do okolicznego miasteczka oraz do Lublina, gdzie posadę wykładowcy otrzymuje Leśniewski. Obrazek pięknego miejsca z przytulnym domkiem, zaczyna się zmieniać w tajemniczą okolicę, gdzie pojawiają się różne paranormalne zjawiska.

Fabuła na pierwszy rzut oka zdaje się być wyraźnie zaznaczona, jednak na czytelnika czekają liczne niespodzianki. Autor umiejętnie steruje tempem akcji między opisem zwykłych, codziennych czynności bohatera, a momentami, w których dreszczyk emocji się pojawia. Na okładce czytamy: powieść utrzymana w klimacie prozy Stephana Kinga”. Okazuje się, że nie jest to tani chwyt marketingowy, tylko słuszne porównanie. Bohaterowie Dardy to barwnie scharakteryzowane postacie. Interesującymi osobami są: sąsiad Leśniewskiego Antoni Jaszczuk, który jest najbardziej tajemniczą personą oraz przyjaciel Marka- Hubert.

Książkę czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Klimat powieści, kreacja bohaterów, narracja, umiejscowienie w konkretnym czasie i miejscu to plusy, które decydują, że „Domy na Wyrębach” zasługują na miano kapitalnej książki, którą po prostu trzeba przeczytać. Gratuluję udanego debiutu, z niecierpliwością czekam na więcej!

Dział: Książki
wtorek, 11 maj 2010 14:14

Czarny Wygon. Słoneczna Dolina

Kolejna książka Stefana Dardy - autora wysoko ocenianej przez krytyków i czytelników powieści grozy „Dom na wyrębach”. Książka została nominowana do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla oraz do Nagrody Sfinks 2008. Zdobyła również tytuł Najlepszej Książki na Lato w plebiscycie portalu literackiego Granice.

Bohaterem powieści jest redaktor Witold Uchmann, który pisuje do jednej z warszawskich gazet. Szef degraduje go i przenosi do działu zajmującego się brukowymi plotkami. Witold jest nielubianym ze względu na swoją polityczną przeszłość podstarzałym kawalerem, którego działką są zjawiska paranormalne. Postanawia skończyć z dotychczasowym życiem i przejść na przedwczesną emeryturę. Jednak pewnego dnia dostaje dziwnego, a zarazem intrygującego maila. Nie waha się ani przez chwilę i wyrusza na Roztocze, by rozwiązać zagadkę lub zdemaskować oszusta. Tak czy inaczej, jest pewien, że przyda mu się odpoczynek i czas na przemyślenie kilku spraw. Lecz jego redakcyjny kolega, Adam, odradza mu tą podróż, ostrzeżony przez tajemniczy sen. Sen, w którym ukazała mu się jego zmarła żona. Witek udaje się do Guciowa, małej, z pozoru nudnej mieściny, akcja zaczyna nabierać tempa, atmosfera gęstnieje i okazuje się, że z pozoru spokojna okolica kryje w sobie więcej zagadek, niż można było przypuszczać. I gdy Witold spotyka się ze swym informatorem, Rafałem, a w ręce Uchmanna trafia maszynopis opisujący owianą legendą wioskę Starzyzna impreza zaczyna się na całego. Pozornie sprawa wydaje się zwykłym żartem, lecz z każdą chwilą spędzoną w tamtych rejonach Witek coraz bardziej zaczyna wierzyć w prawdziwość historii…

„Słoneczna dolina” jest pierwszym z dwóch tomów „Czarnego Wygonu” zatem opowiedziana jest tylko część historii naszego redaktora. Może prowadzić to do pewnego uczucia niedosytu po zakończeniu książki. Jednakże druga część powinna pojawić się jeszcze w tym roku.

Jedną z cech szczególnych tej powieści jest perspektywiczność narracji. Historia opowiedziana jest oczami trzech bohaterów: Adama, Witolda i Rafała. Pomysł naprawdę świetny, dzięki temu poznajemy historię kawałek po kawałku, od innej strony, innego oblicza, coraz bardziej zagłębiając się w tą psychogeniczną rozrywkę. Jednym z ciekawszych elementów książki są opisy przyrody. Są długie, lecz nie obszerne, proste, lecz nie prymitywne, barwne lecz nie przekoloryzowane. Idealnie komponują się w tło utworu, nadając klimat i powagę całej powieści.

Darda udoskonalił swoje środki wyrazu, rozwinął się, nie gubiąc tego, co jest siłą jego twórczości, czyli prostoty przekazu. Wielu pisarzy sili się na sztuczną oryginalność, a Darda po prostu opowiada historię, jak naoczny świadek koledze. I jest to właśnie książka dla lubujących się w mrocznych gawędach, wysłuchiwanych przy akompaniamencie strzelającego iskrami ogniska

„Słoneczna dolina” to książka o przemyślanej fabule, stopniowo przyśpieszającej akcji, bogatą w mroczne opisy świata przedstawionego, która zaciekawi każdego, nawet najwybredniejszego czytelnika. A miłośnicy grozy po prostu zakochają się w tej powieści.

Dział: Książki