Rezultaty wyszukiwania dla: Nowa Ba����
X-Men. Punkty zwrotne. Pieśń egzekutora
Marvel lat 90.? Wiadomo. Neonowe kostiumy, rozbuchane muskuły, fabuły z kategorii „wszystko naraz” i rysunki, które dziś budzą mieszane uczucia — od czystej nostalgii po lekkie zażenowanie. Ale trzeba przyznać jedno — wtedy X-Men byli na ustach wszystkich. I właśnie z tamtych czasów powraca jeden z najgłośniejszych crossoverów mutantów, czyli „Pieśń Egzekutora”, wydany teraz w ramach serii Punkty zwrotne.
Wydaje się, że życie mutantów powoli się układa. Profesor Xavier przygotowuje się do publicznego wystąpienia, relacje między Scott’em a Jean zaczynają się prostować, nawet Wolverine jakby mniej sarkastyczny (chwilowo). Ale… no właśnie — zawsze jest jakieś „ale”. W centrum wydarzeń pojawia się zamachowiec, który wygląda jak Cable. Padają strzały, a Profesor X walczy o życie. Sytuacja błyskawicznie wymyka się spod kontroli. X-Men, X-Factor i X-Force ruszają do akcji — tylko że zamiast współpracować, zaczynają… walczyć ze sobą.
Na scenę wkraczają starzy znajomi i nowi wrogowie: Apocalypse, jego Jeźdźcy, tajemniczy Stryfe i cała masa mutantów z własnymi planami i rachunkami do wyrównania. Akcja pędzi przez całą planetę, zahaczając nawet o Księżyc. Tajemnice się mnożą, tożsamości plączą, a los mutantów po raz kolejny wisi na włosku.
Nie będę udawał — „Pieśń Egzekutora” to komiks, który jest jak solidna porcja comfort food dla fanów mutantów. Nie wszystko tu działa, fabularnie momentami zalatuje klasycznym „za dużo wszystkiego”, ale… właśnie w tym tkwi urok tego tomu.
Zaczynając od plusów — rysunki. Andy Kubert, Jae Lee, Greg Capullo — to ekipa, która w tamtym czasie wyznaczała styl Marvela. Kreska jest dynamiczna, pełna charakterystycznych póz, przerysowanych emocji i wybuchowych scen walki. Szczególnie Jae Lee ze swoim mroczniejszym, bardziej graficznym stylem potrafi przyciągnąć wzrok — choć, jak ktoś nie przepada za takim klimatem, to na dłuższą metę może być ciężko.
Fabuła? Klasyka lat 90. — jest zamach, są porwania, jest wielka tajemnica tożsamości, obowiązkowa drama rodzinna Cable’a, a w tle niepokojące niedopowiedzenia dotyczące przyszłości mutantów. Akcja gna do przodu, postaci jest masa, każdy dostaje swoje pięć minut. Czy to przesadzone? Trochę tak. Czy czyta się to z przyjemnością? Zdecydowanie.
Cieszy też obecność Apocalypse’a i jego ludzi — bez nich żaden większy konflikt mutantów nie byłby kompletny. No i Stryfe, którego motywacje i działania stanowią sedno całej intrygi — chociaż nie każdy fan kupi jego dramatyczne rozterki, ale hej, taki klimat.
Z minusów? Jeśli nie znacie dobrze mutantów i nie ogarniacie kto jest kim — możecie się pogubić. To nie jest komiks, który tłumaczy wszystko od początku. Wchodzicie w środek wielkiej intrygi i albo płyniecie z prądem, albo toniecie. Ale dla fanów X-Men to jak powrót do starego, chaotycznego, ale swojskiego domu.
„X-Men. Punkty zwrotne. Pieśń Egzekutora” to sentymentalna podróż do czasów, kiedy komiksy o mutantach były wybuchowe, przerysowane, momentami nieco absurdalne, ale za to cholernie wciągające. To klasyk dla tych, którzy lubią stare, dobre drużynowe superhero, z domieszką dramatów, kosmicznych tajemnic i niekończących się zwrotów akcji.
Nie jest to lektura, która zmieni wasze spojrzenie na mutantów. Ale jeśli lubicie klasykę z lat 90., podrasowaną rysunkami Kuberta i spółki — sięgnijcie bez wahania. Czysta, mutantowa rozrywka z obowiązkową dawką nostalgii.
Rządy X. X-Men. Tom 2
X-Men w Nowym Jorku? Brzmi znajomo, ale nie dajcie się zwieść — to już nie te same czasy, co za klasycznych przygód mutantów. Krakoa rozkwita, świat patrzy na mutantów z mieszaniną strachu i fascynacji, a nasza ulubiona ekipa herosów próbuje ogarnąć ten bałagan… i przy okazji powstrzymać kilku bardzo dziwnych złoczyńców. Drugi tom „Rządów X” to powrót do bardziej klasycznej, ale wciąż solidnej rozrywki spod znaku X.
Po wydarzeniach z Hellfire Gala drużyna X-Men przenosi się do Nowego Jorku, żeby bronić mieszkańców, ale też — co nie mniej ważne — reprezentować mutantów jako nową, oficjalną superbohaterską ekipę. Cyclops, Marvel Girl, Rogue, Sunfire, Wolverine, Synch i Polaris — skład zróżnicowany, z potencjałem i starymi wyjadaczami w tle.
Na ich drodze staje Cordyceps Jones — przeciwnik, który wygląda jakby urwał się z sennego koszmaru fana kosmicznego horroru. Jest też Doktor Stasis z Orchis — geniusz z przerażającą wizją przyszłości. A jakby tego było mało, na scenę wchodzi Władca Koszmarów, gotowy rozgrzebać lęki, których nikt nie chciałby oglądać na jawie.
Nie ukrywam — po odejściu Hickmana miałem obawy. Jego wizja mutantów, Krakoa i całego tego nowego świata była świeża, odważna i… cholernie wysoko zawiesiła poprzeczkę. Gerry Duggan? Cóż, gość znany jest raczej z solidnego rzemiosła niż wybitnych rewolucji. Ale wiecie co? W tym przypadku to się sprawdza.
Drugi tom „Rządów X” jest może mniej eksperymentalny niż to, do czego przyzwyczaił nas Hickman, ale nadrabia to tempem, humorem i przyjemnym klimatem klasycznego komiksu superbohaterskiego. Duggan ma serce do tych postaci i to czuć — dialogi płyną, relacje między bohaterami wypadają naturalnie, a pojedynki i intrygi trzymają tempo.
Nie wszystko tu jest złotem — fabularnie to wciąż dość prosta rozgrywka z nieco dziwacznymi przeciwnikami. Cordyceps Jones wygląda tak, że ciężko brać go na poważnie, a Władca Koszmarów, choć klimatyczny, nie wnosi aż tak wiele świeżości. Ale… to nie przeszkadza. Bo ten tom czyta się z przyjemnością — bez zadęcia, bez zbędnego kombinowania, z poczuciem, że twórcy chcą po prostu dostarczyć dobrą, klasyczną zabawę w świecie mutantów.
Na ogromny plus zasługują rysunki. Pepe Larraz i Javier Pina to duet, który wizualnie podnosi tę historię o poziom wyżej. Dynamiczne kadry, świetne sceny akcji, a przy tym dopieszczone detale — dokładnie to, czego oczekuję od nowoczesnego komiksu o X-Menach.
„Rządy X. X-Men. Tom 2” to nie jest komiks, który zmieni wasze postrzeganie mutantów. To nie rewolucja w stylu Hickmana. Ale to porządna, szybka, lekko oldschoolowa przygoda z ekipą, którą — jeśli kochacie X-Menów — i tak chcecie zobaczyć w akcji.
Jeśli szukacie ambitnych eksperymentów narracyjnych — odpuśćcie. Ale jeśli macie ochotę na solidną porcję mutantów, dobrze napisaną drużynę i odrobinę tego specyficznego marvelowskiego humoru — sięgnijcie bez obaw.
Krakoa ma się dobrze. X-Men nie zwalniają. A fani? No cóż… na pewno nie będą się nudzić.
Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach… albo w maskach. Zwłaszcza jeśli nazywasz się Peter Parker, twoją siostrą jest tajna agentka, a na ogonie siedzi ci Kameleon — mistrz manipulacji i zmiany tożsamości. Brzmi jak przepis na kolejne kłopoty? O tak. I dokładnie to dostajemy w komiksie „Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona”, czyli jednej z tych historii, które pokazują, że Spider-Man nie ma ani chwili na złapanie oddechu.
Tym razem fabuła toczy się dwutorowo i, jak to u Spencera bywa, jest tu i sensacja, i rodzinne dramaty, i… nieśmiertelni wrogowie.
Z jednej strony Wilson Fisk, czyli Kingpin, wykorzystuje Tablicę Linii Życia, by wskrzesić swojego syna — co skutecznie psuje jego układy z Normanem Osbornem. Z drugiej strony mamy Kameleona — dawnego przeciwnika, który znów wkracza do gry, a jego plany sięgają o wiele dalej niż kolejny przebieraniec na ulicach Nowego Jorku.
Peter Parker, chcąc nie chcąc, musi połączyć siły ze swoją siostrą Teresą, by powstrzymać nadciągający chaos. A przy okazji zmierzyć się z własnymi dylematami, powrotami z przeszłości (tak, Ned Leeds wraca), no i z prawdą, która — jak się okazuje — może być bardziej elastyczna niż pajęcza sieć.
Nie będę ukrywał — run Spencera nad Spider-Manem wywołuje u mnie mieszane uczucia. To trochę jak oglądanie starego, dobrze znanego serialu: niby lubisz bohaterów, niby coś się dzieje, ale gdzieś z tyłu głowy myślisz sobie „kurczę, to już było”.
Tak jest i tutaj. „Spisek Kameleona” nie zaskakuje fabularnie tak, jak bym tego oczekiwał. Jest poprawnie, jest dynamicznie, ale momentami czułem wtórność — jakby Spencer próbował sięgać po sprawdzone motywy i na siłę odświeżał to, co już znamy. I choć intryga Kameleona miała potencjał, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że została trochę zmarnowana. Zwłaszcza, że Kameleon to przeciwnik z ogromnym potencjałem — mistrz zmiany tożsamości, manipulacji, psychologicznej gry. I choć dostaje swoje pięć minut, to jednak… chciałoby się więcej.
Na szczęście rysunki ratują sytuację. Mark Bagley, Zé Carlos, Marcelo Ferreira, Carlos Gómez — każdy z nich wnosi do tego albumu coś swojego. Dzięki temu komiks wizualnie jest różnorodny, żywy i zwyczajnie dobrze się go ogląda. Bagley to klasa sama w sobie, a jego styl do Spider-Mana pasuje jak ulał.
Na plus zapisuję też relację Petera z siostrą Teresą. Ten duet, choć nietypowy, fajnie balansuje pomiędzy obowiązkiem a emocjami. Ich współpraca pokazuje, że nawet najbardziej poplątane rodzinne relacje mogą być siłą — albo kolejnym źródłem problemów.
„Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona” to poprawny, ale nie przełomowy komiks z Pająkiem. Fani postaci znajdą tu znajome motywy, szybkie tempo i klasyczne pajęcze rozterki. Jest akcja, są powroty z przeszłości, trochę rodzinnych tajemnic i oczywiście — porcja klasycznego humoru Parkera.
Czy to najlepszy moment w historii Spider-Mana? Raczej nie. Czy to przyzwoita, wciągająca rozrywka dla tych, którzy kochają sieciarza? Jak najbardziej.
Jeśli lubisz dynamiczne historie z domieszką rodzinnych zawiłości, lub chcesz zobaczyć Kameleona w nowej odsłonie — sięgnij, ale nie nastawiaj się na komiks, który odmieni twoje spojrzenie na Marvela. To raczej solidna rozgrzewka przed większymi wydarzeniami, niż prawdziwa bomba fabularna.
Zapowiedź: Pokazać świat Dysku Terry’ego Pratchetta
Patronat: Nowa wiosna. Koło czasu
Poznaj opowieść, która dała początek legendzie Smoka Odrodzonego.
Od trzech dni wokół zaśnieżonego wspaniałego miasta Tar Valon toczy się krwawa bitwa.
Włoski Skarbiec tom 5
Jeśli kochacie klasyczne disnejowskie komiksy, ale w nieco bardziej wyrafinowanej, kolekcjonerskiej odsłonie – „Włoski Skarbiec” jest serią właśnie dla was. Piąty tom, poświęcony twórczości Giorgio Cavazzano, to prawdziwa gratka zarówno dla wiernych fanów kaczych przygód, jak i dla tych, którzy po prostu cenią sobie dobrą rozrywkę w wyjątkowej oprawie. Bo tu nie chodzi tylko o fabułę – tu liczy się także styl, forma i pasja, z jaką komiksy zostały stworzone.
Tom piąty Włoskiego Skarbca to zbiór komiksów z lat 2006–2007, w których Cavazzano wchodzi na pełne obroty. Historie są dynamiczne, pełne akcji, humoru i lekkiego szaleństwa – czyli dokładnie to, za co czytelnicy pokochali disnejowskie przygody.
Na kartach tego tomu spotkacie m.in.:
- Kaczora Donalda w kilku niecodziennych rolach – jako superbohatera, agenta specjalnego i oczywiście wiecznie pechowego poszukiwacza pracy.
- Myszkę Miki, który próbuje rozwikłać tajemnicę Władcy chmur – historia z dreszczykiem i nutą science fiction.
- Starego Trotyla – nieco zapomnianego, ale niezwykle barwnego bohatera sprzed lat, który powraca w pełnej krasie.
- Czarnego Piotrusia, któremu ewidentnie nie służą rankingi złoczyńców (i to z humorem!).
- Słynną 313-kę Donalda, która doczekała się własnej fabularnej ody – i słusznie!
Na szczególną uwagę zasługuje też opowieść rozgrywająca się w ukochanej Wenecji Cavazzano. Jest tu nieco nostalgii, trochę czystej fantazji i przepiękne kadry, które aż proszą się o zatrzymanie wzroku na dłużej.
Zastanawialiście się co wyróżnia „Włoski Skarbiec”? Moim zdaniem fakt, że każdy tom to małe dzieło edytorskie. Twarda oprawa, estetyczne wydanie, a przede wszystkim dodatki: teksty krytyczne, ciekawostki, oryginalne szkice i komentarze z warsztatu twórcy. Te detale sprawiają, że czytelnik ma poczucie, że nie tylko obcuje z komiksem, ale także z historią jego powstawania.
Historie w tomie są różnorodne – od szalonych, przez sentymentalne, aż po klasycznie przygodowe. Mnie osobiście najbardziej ujęła opowieść o Donaldzie, która pokazuje go z trzech stron – jako nieudacznika, agenta i superbohatera. Świetnie rozegrany motyw, zabawny finał i lekka autoironia.
Jedyna drobna łyżka dziegciu? Wspomnienie o komiksie Cavazzano inspirowanym „1900: Człowiek legenda” Baricco i Tornatorego, którego – niestety – nie uświadczymy w tym tomie. Po zobaczeniu kilku plansz i przeczytaniu opisu apetyt tylko rośnie. Może kiedyś?
Piąty tom „Włoskiego Skarbca” to hołd złożony kunsztowi Giorgio Cavazzano – jednemu z najważniejszych disnejowskich rysowników wszech czasów. Komiksy tu zebrane to pokaz siły klasycznej narracji graficznej, która łączy pokolenia.
Dla fanów Donalda, Myszki Miki i całej ferajny – pozycja obowiązkowa. Dla miłośników komiksu w ogóle – pięknie wydana perełka, której miejsce zdecydowanie powinno być nie tylko na półce, ale też w rękach. Bo czyta się to z ogromną przyjemnością.
A jeśli jeszcze nie zaczęliście tej serii – spokojnie. Da się to szybko nadrobić. I naprawdę warto!
Zapowiedź: Wojsławicka masakra kosą łańcuchową. Jakub Wędrowycz. Tom 11
Mój dziadek mawiał, że alkohol nie odbiera ludziom rozumu, tylko pokazuje czy się go w ogóle posiada. Ale jest ktoś komu od tego przybywa. Jakub Wędrowycz, kultowy bimbrownik, bezwzględny egzorcysta, domorosły filozof i inseminator.
Zapowiedź: Cały ten Marvel
Zdobywca nagrody Eisnera dla najlepszej książki związanej z komiksami.
Pierwszy kompletny przegląd liczącej aż pół miliona stron historii wydawnictwa Marvel Comics.
Cały ten Marvel. Książka autorstwa uznanego eksperta, który przeczytał wszystkie 27 tysięcy komiksów o superbohaterach Marvela już 4 czerwca w księgarniach.
Amazing Spider-Man Epic Collection. Saga klonów
„Saga klonów” to jedno z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych wydarzeń w historii Spider-Mana. Zapoczątkowane jeszcze w latach 70., a rozbudowane i przekształcone w latach 90. XX wieku w wielowątkową, intensywną narrację. Wydawnictwo Egmont Polska zdecydowało się na publikację pierwszego tomu tej historii w ramach serii Amazing Spider-Man Epic Collection. gromadząc w jednym, imponującym objętościowo albumie komiksy pierwotnie wydane w różnych seriach pajęczego uniwersum. Efektem jest pozycja istotna zarówno dla fanów klasyki, jak i dla czytelników pragnących zrozumieć fundamenty, na których zbudowano późniejsze narracje dotyczące Petera Parkera i Bena Reilly’ego.
O czym opowiada „Saga klonów”?
Historia rozpoczyna się dramatycznym spotkaniem Petera Parkera z Benem Reillym – mężczyzną, który jest jego genetycznym bliźniakiem, stworzonym wiele lat wcześniej przez szalonego naukowca Milesa Warrena (znanego jako Jackal). Wydawało się, że klon zginął, tymczasem powraca po pięciu latach nieobecności. Wydarzenie całkowicie burzy emocjonalną i psychologiczną równowagę głównego bohatera. Reilly, przywdziewając strój Scarlet Spidera, podejmuje własną walkę z przestępczością. Jego drogi wielokrotnie krzyżują się ze ścieżkami Petera.
Na tle osobistego kryzysu Parkera rozwija się szereg dramatycznych wydarzeń. Pojawiają się nowi przeciwnicy i dawni znajomi – między innymi Venom, Daredevil czy tajemniczy Judasz Podróżnik (Judas Traveller), który obserwuje i analizuje działania obu Spider-Manów, otaczając się grupą równie enigmatycznych współpracowników. To wszystko prowadzi do stopniowego pogłębiania pytań o tożsamość, człowieczeństwo i sens życia, zarówno w kontekście klona, jak i jego pierwowzoru.
Analiza i refleksje
Narracja komiksowa zawarta w pierwszym tomie Saga klonów stanowi interesujące połączenie intensywnej akcji i introspektywnej, psychologicznie pogłębionej fabuły. Szczególnie zasługuje na wyróżnienie wątek Bena Reilly’ego. Choć genetycznie identyczny z Peterem – zmaga się z fundamentalnym pytaniem o prawo do samostanowienia i pragnieniem stworzenia własnej tożsamości. Prowokuje to do rozważań natury egzystencjalnej: czy bycie klonem oznacza automatycznie bycie „mniej” człowiekiem?
Równocześnie w postaci Petera obserwujemy erozję emocjonalnej stabilności – zderzenie z przeszłością, z narastającym poczuciem dezorientacji i rosnącym ciężarem odpowiedzialności. Autorzy – w szczególności J.M. DeMatteis, znany z „Ostatnich łowów Kravena” – świadomie eksponują napięcia emocjonalne. Prezentują bohaterów jako jednostki zmagające się z własnymi słabościami i dylematami moralnymi.
Graficznie tom stoi na wysokim poziomie. Rysownicy tacy jak Mark Bagley, Sal Buscema czy Steven Butler oferują dynamiczne, a zarazem spójne wizualnie kadry, które dobrze korespondują z wielowątkową strukturą fabularną. Styl lat 90. jest tu wyczuwalny – nieco bardziej ekspresyjny, z charakterystyczną kreską i kolorystyką – lecz mimo tego nadal broni się jako estetyka pełnoprawna i rozpoznawalna.
Znaczenie edytorskie i wydawnicze
Wydanie przygotowane przez Egmont Polska jest solidne i skierowane do kolekcjonerów oraz miłośników klasyki. Zawartość obejmuje zeszyty „Web of Spider-Man” #117–119, „Amazing Spider-Man” #394–396, „Spider-Man” #51–53, „Spectacular Spider-Man” #217–219 i „Spider-Man Unlimited” #7. Są to kluczowe epizody wprowadzające tytułową sagę. Budują podwaliny pod jej dalsze rozwinięcie, które w oryginalnych wydaniach amerykańskich liczy kilkadziesiąt zeszytów.
Czytelnik otrzymuje więc esencję wydarzeń, ale także pretekst do zadania pytania o kontynuację – zarówno w kontekście publikacji kolejnych tomów Epic Collection, jak i możliwości wydania całości Clone Saga w oparciu o pełne, jedenastotomowe wydanie amerykańskie.
Podsumowanie
Amazing Spider-Man Epic Collection: Saga klonów to publikacja, która ma bardzo atrakcyjną formą wizualną. To komiks dla prawdziwych miłośników Spider-Mana. Wydanie ma charakter wprowadzający, lecz jednocześnie wystarczająco treściwy, by stanowić samodzielny punkt wyjścia dla dalszego poznawania jednego z najbardziej złożonych okresów w historii pajęczego uniwersum. Warto, by znalazł się na półce każdego czytelnika, który zdaje sobie sprawę, że również komiksy mogą przekazywać głębsze historie.
Pola kwiatów
Dla tych, co uwielbiają wiosnę i pięknie wydane gry, z pomocą przychodzi wydawnictwo Nasza Księgarnia z ich nową grą „Pola kwiatów".
„Pola kwiatów" jest to gra kafelkowa, której celem jest stworzenie jak najlepszego pola kwiatów, a wygrywa ta osoba, która zdobyła największą liczbę punktów. Cała rozgrywka trwa około godzinę i może w niej brać udział od jednego do czterech graczy. To, że w grę można grać samemu, uważam, za duży atut, ponieważ nie zawsze można znaleźć chętnego kompana lub kompanów do gry, a tak można zagrać w każdej chwili, gdy najdzie nas ochota.
W skład zestawu wchodzi jak zwykle instrukcja gry, 4 plansze, 50 pszczółek, 12 małych i 52 dużych płytek kwiatów, 6 pięciopszczółek, 3 żetony i po jednym notesie, woreczku, słońcu, znaczniku gracza rozpoczynającego oraz polance. Wszystkie te elementy są wykonane z największą starannością. Nigdzie nie ma jakiś niedomalowanych elementów.
Jeśli chodzi o zasady gry, na pierwszy rzut oka mogą wydawać się trochę skomplikowane, jednak są to tylko pozory, a wszystko jest bardzo dobrze wyjaśnione w instrukcji. Sama rozgrywka jest dość spokojna, wymaga od gracza trochę zastanowienia się przy wyborze kafelków, a to za sprawą ograniczonej liczby pszczółek. Trzeba podjąć decyzję, czy warto zaryzykować i przeczekać rundę, czy lepiej od razu zdecydować się na dostępny kafelek. Cała rozgrywka jest podzielona na 3 sezony i dopiero po ich zakończeniu sumowana jest liczba punktów. Grę wygrywa ten, co ma największą liczbę punktów, a jeśli dochodzi do remisu, to zwycięża osoba, która ma większą liczbę pszczółek w ulu.
„Pola kwiatów" mają kilka kombinacji rozgrywki, więc nie jest to gra, w którą zagra się raz i nie ma po co do niej później wracać.
Podsumowując, „Pola kwiatów" są idealną grą dla całej rodziny, jak i dla osób, które wolą grać samemu. Gra łączy w sobie trochę strategii, trochę chęci rywalizacji, ale raczej cała rozgrywka przebiega w spokojnej atmosferze. Wizualnie „Pola kwiatów" bardzo cieszą oko. Liczę na to, że w przyszłości będę trafiała na same tak dopracowane gry.