Rezultaty wyszukiwania dla: Novae Res
Konkurs - Skazani
Zapraszamy do udziału w konkursie organizowanym wraz z wydawnictwem Novae Res. Do wygrania dwa egzemplarze powieści "Przed czasem", autorstwa debiutującej pisarki Alice Hill. Życzymy powodzenia i dobrej zabawy!
Czarny, biały, pragnienie i inne odcienie życia
Michał Kuśmierowicz zwiódł mnie okrutnie – poczynając od gatunkowej lokacji swojej powieści w science-fiction, a kończąc na blurbie, który obiecywał studium nad wolnością. I chociaż okładka wcale mnie nie ruszyła, ginąc w morzu innych czernio-bielo-czerwieni, to ruszyło mnie rzucone w opisie wyzwanie. I naprawdę chciałam mazać i podkreślać – a później być może nawet wybrać się na jakieś spotkanie autorskie – tylko tak jakby... nie było czego.
Główny bohater jest jednym z kolejnych korporacyjnych szczurów, chociaż wykonuje zadanie, którego próżno byłoby szukać we współczesnym świecie. W zaciszach swego umysłu, mężczyzna snuje jednak myśli zupełnie nieprzystające do szarości dnia i unifikacji jednostki. Pewnego dnia, gdy przestawia czarne płótna w swoim mieszkaniu, odwiedza go przedstawicielka Kościoła. Wtedy życie bohatera zmienia się na zawsze.
Napisałam, że zostałam zwiedziona w kwestii gatunkowej. I tak też jest. Bo chociaż powieść (nie wiem, czy to właściwie słowo dla 80-stronicowego tekstu, ale będę się go trzymała) ma dystopijny charakter, pozbawionej indywidualizmu bliżej nieokreślonej przyszłości, to nie to jest w niej najważniejsze. Bliżej utworowi do postmodernistycznego, współczesnego, (pół)filozoficznego eseju, gdzie sens pozostaje mglisty, niejasny i wielowymiarowy przez swój brak konkretyzacji. Jeżeli czytelnik w ogóle chciałby ulokować tekst w gatunku science-fiction, to raczej opierając się na rozpoznawanych schematach, które całymi garściami autor wykorzystuje. Dzieje się tu coś na kształt filmowego sjużetu – Kuśmierowicz nie klaruje nam świata, czasu i samej historii, ale kalki wyświechtanych rozwiązań, dają jasno do zrozumienia, co i dlaczego się święci i na tej podstawie dochodzi do ich rekonfiguracji.
Moim zdaniem język powieści pozostawia wiele do życzenia. Początkowo dało się wyczuć w tekście naleciałości fascynacją joyce'owskim strumieniem świadomości. Nieco uproszczonym, niepozbawionym interpunkcji, ale jednak. Z czasem nie mogłam się jednak opędzić od wrażenia, że językowe niezgrabności i powtórzenia, to żaden przemyślany zabieg stylistyczny, a jedynie mierna próba naśladowania postmodernistów i współczesnych autorów, bez samej świadomości powodu ich konceptualnej pracy. A nie można tworzyć czegokolwiek bez świadomość, dlaczego się to robi.
Tekst zawiera wiele wykluczających się elementów rozwoju fabuły, czy sensu w linii dialogowej. W znacznej części jest to kolejny chwyt prozy „post". Lokacje, w których przebywa bohater zmieniają się jak w kalejdoskopie tak, że nierzadko czytelnik ma wrażenie, że coś tu nie gra. Z drugiej zaś strony, opisywane miejsce raz bywają surrealistycznymi przestrzeniami, a raz sztampowymi obrazkami z najtandetniejszych landszaftów.
Jakby dla zespolenia wątpliwej gatunkowości i dziwaczności języka, Kuśmierowicz zdecydował się na wykorzystanie autoteliczności, sporo uwagi poświęcając fizyczności narratora. Fizyczności w sensie namacalności, obecności. Bohaterowie powieści potrafią nad nim rozprawiać, krytykować go, a nawet zachęcać do rozwoju. Ten chwyt ostatecznie do książki mnie zniechęcił, co przyznaję bez bicia, bo równie wyświechtane rozwiązanie nie przystoi komuś, kto kreuje się na megalomana o wzroku ostrzejszym i sercu bardziej emocjonalnym (a wskazuje na tę kreację wszystko, począwszy od blurbu, przez pseudointelektualny tekst, aż samego sensu powieści i sposoby nakreślenia bohaterów).
Samą interpretację książki „Czarny, biały, pragnienie i inne odcienie życia" pozostawiam czytelnikom, wierząc, że zgodnie z założeniami autora oraz samą niejasnością kolejnych dialogów i wydarzeń, może być odbierana wielorako. Pochwalam krytykę współczesnego konsumpcjonizmu, która skrywa się gdzieś pomiędzy stronicami tego cieniutkiego dzieła. Jestem jednak uczulona na podobne nowe-stare teksty, które odkrycie mogą stanowić jedynie dla tych, którzy nie mieli wcześniej literatury postmodernistycznej w rękach. Dużo bardziej wolałabym tę postulowaną przez bohatera, narratora i samego autora wolność i kreatywność. Niech nie ogranicza nas znajomość formy i próba naśladownictwa.
Kamienie Liry. Potomek
Do przeczytania książki skłonił mnie opis i ilustracja okładkowa. Przyznaję, jestem wzrokowcem i skusiła mnie także liczba stron, choć akurat ten czynnik ostatnio bywa łudzący. Kiedyś duża objętość książki oznaczała (i w większości przypadków się to sprawdzało) wciągającą, wielowątkową powieść, od której nie dało się oderwać, dopóki nie przeczytało się ostatniej strony. Dziś pozornie jest tak samo, ale - powiedzmy sobie szczerze - jakoś to już nie jest ta sama. Jak było w przypadku Kamieni Liry? O tym poniżej.
Akcja powieści toczy się dwutorowo. Utrzymany w bardzo tajemniczym tonie prolog sugeruje nam coś niezwykłego. Bohaterowie dostają złe wieści: zło wraca do gry, światu grozi zagłada. Jedynym ratunkiem jest Ona, którą czytelnik pozna niedługo potem. W ten oto sposób przenosimy się do współczesnego Londynu, gdzie w szkole z internatem uczy się Ariel, rudowłosa nastolatka, bez przeszłości, przyciągająca kłopoty niczym magnes. Od tego momentu te dwa wątki będziemy poznawać wymiennie, a z każdym rozdziałem będą one wzbogacane o nowe postaci, szczegóły i pomniejsze wątki.
Początkowo lektura była dość łatwa i przyjemna, z czasem stała się coraz trudniejsza. Dlaczego? Otóż z góry założyłam, że Ariel jest postacią kluczową dla całej fabuły i że to jej osoba może wszystko zmienić. Poznając kolejne rozdziały, już nie byłam taka pewna. Nie wiem, czy od początku zamysł był inny i zmienił się w trakcie powstawania historii, ale mniej więcej po przeczytaniu połowy książki doszłam do wniosku, że Ariel jest raczej jedną z głównych postaci, a nie główną.
Fabuła staje się bardziej rozbudowana, poznajemy kolejne szczegóły, pojawiają się nowe postaci, a i cała akcja staje się bardziej brutalna i krwawa. Przemianom ulega także Ariel, która początkowo jest dystansującą się nastolatką bez wspomnień i przeszłości, potem staje się naiwną i uległą ofiarą manipulacji jednego ze swoich zaciekłych wrogów (których rzecz jasna nie pamięta, bo i skąd?), by w końcu stać się niewolnicą, niezdecydowaną, czy uciekać czy zostać. Przyznam, że naiwność bohaterki wobec kolejno poznawanych mężczyzn graniczy z głupotą. Że była samotna i potrzebowała kogoś bliskiego, to rozumiem, ale żeby nie uczyć się na błędach, tego już nie. Odrobina podejrzliwości nikomu by nie zaszkodziła.
W tej książce wszystkiego jest bardzo dużo, co z jednej strony może świadczyć o pomysłowości autora, a z drugiej o niezdecydowaniu, co wybrać, a z czego zrezygnować, by w konsekwencji wziąć wszystko. Mamy więc zwyczajną nastolatkę, która jednak zwyczajna nie jest, mamy tajemnicze krucze bractwo, wewnętrznie podzielone oraz pradawnego boga, który zbiera armię, by, po odzyskaniu postaci cielesnej, obrócić świat w perzynę. Trudnością było dla mnie podczas czytania, przestawianie się na śledzenie losów jednego bohatera, a zaraz potem drugiego.
To dlatego bardzo trudno mi określić, do kogo właściwie jest skierowana ta książka. Prolog sugeruje, że do miłośników cięższego fantasy, kolejne rozdziały z Ariel w roli głównej, że do nastoletniego czytelnika. Z takiego połączenia trudno dokonać ujednolicenia. Stwierdzenie, że każdy znajdzie tu coś dla siebie także będzie niewłaściwe, bo nie każdy zechce się przedzierać przez rozdziały, które go w ogóle nie interesują.
Biorąc pod uwagę fakt, że o autorze nie można znaleźć żadnej informacji, prawdopodobnie jest to debiut, który na jednym tomie się nie skończy. Czy jednak sięgnę po kolejną część, gdy się już pojawi, tego nie wiem. Iście barokowa mnogość i obfitość wszystkiego trochę zniechęca, bo nie zawsze dużo oznacza dobrze. Czasem mniej i bardziej lakonicznie jest tym, czego czytelnik potrzebuje.
Grobbing
Bizarro fiction to gatunek literacki stosunkowo nowy. Dość szybko znalazło się jednak grono autorów, którzy zaczęli propagować go dość szeroko wśród środowisk miłośników grozy. "Grobbing" Dąbrowskiego to sztandarowy wręcz przykład na zobrazowanie tego gatunku - miłośnicy "horroru inaczej" będą z pewnością zadowoleni. Jak zaś wygląda to z punktu widzenia zwykłych "zjadaczy" fantastyki?
Na wstępie należy zaznaczyć, że "Grobbing", wbrew temu co sugerować może tytuł, to nie opowiadania grozy w klasycznej formie. Owszem, elementy charakterystyczne dla tego gatunku pojawiają się tutaj w całkiem sporej ilości (jak np. plaga zombie), jednak są one podlane ogromną dawką czarnego humoru i absurdu. W efekcie, zamiast straszyć i budować napięcie są raczej formą zabawnego pchnięcia akcji do przodu. I tak jest w pierwszym z prezentowanych opowiadań - tytułowy "Grobbing" to tekst utrzymany w klimatach post-apokalipsy, której przyczyną zagłady stali się żywi martwi. Fabuła to jednak, wbrew pozorom, nie desperacka walka z truposzami, a... próba ich asymilacji ze społeczeństwem. Jak absurdalna i paradoksalna to wizja? Aż nadto.
Powyższa wizja to jednak nie najdziwniejszy obraz Apokalipsy w twórczości Dąbrowskiego. Inne z opowiadań, "Fatland", to jeszcze bardziej zwariowana idea tego, co doprowadzi ludzkość do upadku. A jest ona dość... prozaiczna - widząc szyderstwa dzieci na temat wagi ich koleżanki Bóg uznał, że nie byliśmy warci jego wysiłku i siedmiu dni pracy. Jaka czeka nas więc kara za grzechy? Żaden tam potop i inne klęski żywiołowe - po prostu zaczniemy tyć w zastraszającym tempie, by niedługo zacząć przypominać Jabbę Huta. Podobny w założeniach tekst to "Nagły wzrost. Tutaj jednak autor w zabawny, ironiczny sposób pokazuje, jak bardzo zgubne mogą być marzeń (i dążenia do nich). Tym razem apokalipsa spowodowana zostanie przez jedną osobę. Żeby było zabawniej - karła. Dojrzeć też tutaj można może i przeolbrzymioną, lecz ważną odpowiedź na ważne w dzisiejszych czasach pytanie - co będzie, gdy wzrost demograficzny przekroczy jakiekolwiek normy?
Problem polega jednak na tym, że humor, którego w "Grobbingu" nie zabraknie, jest dość mocno zróżnicowany. Z jednej strony pojawia się tutaj wiele nawiązań do pop-kultury (mniej lub bardziej udanych) i całkiem zabawne sceny (w jednym z opowiadań pojawia się wątek zatrzaśnięcia w łazience, w której... wybiło szambo). Sporo jednak w całej książce elementów, które cechują się humorem bardzo płytkim, przeplatając się z fragmentami lepszymi w każdym z tekstów. Miłośników żartów z wyższej półki należy odesłać do twórców rangi Terry'ego Pratchetta - w prozie Dąbrowskiego takowe stanowią dosłownie kroplę w morzu "dowcipu".
Absurd, będący wizytówką bizarro fiction, przenika prezentowane w książce teksty na najróżniejszych stopniach. Jego objawy znajdziemy zarówno w dawkach niewielkich, cechujących tylko warstwy życia codziennego, jak i w dawkach znacznie większych - obejmujących swoim zakresem ogromne połacie terenu. Na szczęście w tym elemencie Dąbrowski zachował umiar - elementy fantastyczne w jego tekstach zostały odpowiednio wyważone, równoważąc skalę, na której się rozgrywają. Nie widać w "Grobbingu" narzucania na siłę bizarro na każdym kroku. W efekcie czarny humor ma miejsce tylko w temacie, którym zajmuje się autor od początku.
Tragiczna okładka nie przysporzy raczej autorowi przypadkowych czytelników - trudno też takich doszukiwać się wśród tych, którzy idei bizarro fiction nie znają, a nie mają w zwyczaju decydować o zakupie na podstawie okładki. Nie można powiedzieć, że "Grobbing" to kiepski przedstawiciel swojego gatunku - z pewnością jednak dużo bardziej docenią ją ci czytelnicy, zaznajomieni z literaturą tego typu. Bo jest to gatunek, który cechuje się binarnością uczuć doń żywionych - pokochasz lub znienawidzisz.