Rezultaty wyszukiwania dla: Mięta

czwartek, 13 wrzesień 2018 11:51

Aberrations. Bestia się budzi

Pierwszy tom nowej trylogii Josepha Delaney’a, autora bestsellerowej serii Kroniki Wardstone.

Sprytek nie pamięta czasu przed Szolem – tajemniczą plamą mroku zbierającą przerażające żniwo. Ci, którzy zostali uwięzieni w jej wnętrzu, zginęli lub zostali odmienieni w łaknące krwi potwory – aberracje. Sprytek prawie od roku tkwi w piwnicy rodzinnego domu, jedynym bezpiecznym miejscu, gdzie towarzyszą mu tylko szepty zmarłych braci oraz przyjazna aberracja, Królowa Bagien.

Dział: Patronaty
piątek, 07 wrzesień 2018 14:39

Gloom

Gra niefortunnych zdarzeń i śmiertelnych konsekwencji.

Świat Glooma to smutne i ponure miejsce. Niebo jest tam szare, herbata wiecznie zimna, a nowa tragedia czai się za każdym rogiem. Długi, choroby, ból serca oraz grupy zaciekłych mięsożernych myszy – właśnie, gdy wydawało się, że gorzej już być nie może, jest. Jedyne pocieszenie w satysfakcji, że Twoja rzeczywistość jest najbardziej tragiczną ze wszystkich i że opowieść o twoich ponurych nie przygodach przyćmiewa nawet cudze bóle porodowe.

Pierwsze wrażenie...

Grę Gloom wypatrzyłam, przeglądając nowości Black Monk Games. Wydawca ten wrył się boleśnie w naszą rodzinę, przyczyniając się do skurczy mięśni i kilku siniaków, których nabawiliśmy się wielokrotnie podczas rzucania na siebie klątw VuDu. W Gloomie zaintrygowały mnie wizualnie przeźroczyste karty, dlatego też podczas Pyrkonu skrzętnie skorzystałyśmy z Games Roomu. Razem z córką miałyśmy niebywałe szczęście wziąć udział w rozgrywce prowadzonej przez Barnabę (zob. film z zasadami gry), gdyby nie ta rozgrywka, mogłybyśmy nie poczuć tego „blue mood gloom blues”.

Podstawowe informacje:

Wydawca: Black Monk
Projektant: Keith Baker
Ilustrator: Michelle Nephew, J. Scott Reeves
Liczba graczy: 2 - 5 osób
Wiek: od 13 lat
Czas gry: ok. 60 minut

Cel gry:

No cóż, celem gry jest doprowadzenie do upadku i wymarcia rodu, najlepiej w jak najbardziej bolesny, nieprzyjemny i najgorszy sposób. Oczywiście jednocześnie trzeba dbać o jak najlepsze samopoczucie familii innych graczy. Gra kończy się w momencie, gdy cała rodzina zostanie wyeliminowana, a ten ród, który był najbardziej nieszczęśliwy, wygrywa.

Rozgrywka:

Gra rozpoczyna się wybraniem rodu; jednego z czterech. Jeśli gramy w pięć osób, trzeba stworzyć nową familię odmieńców z Postaci odrzuconych przez innych graczy. Ostrzegam, taka patchworkowa rodzina bywa bardzo radośnie gnębiona, dla samej zasady. Po rozdaniu każdemu graczowi pięciu kart zaczynamy od prezentacji rodziny. Każdy z graczy przedstawia swoje postaci, opierając się swobodnie na opisach w dolej części kart Postaci. To w tym momencie zawiązuje się fabuła.

Każdy z graczy w swojej turze ma możliwość dwóch akcji, czyli zagranie karty z ręki. Są trzy typy kart: wydarzeń, modyfikacji i nagłej śmierci. Na kartach znajdują się: NAZWA, PUNKTY SAMOOCENY, SYMBOL OPOWIEŚCI, TEKST FABULARNY, czasem EFEKT. Trzeba się trzymać kilku głównych zasad, które są jasno wyjaśnione w instrukcji. Cały czas należy pamiętać o celu gry, aby być najbardziej beznadziejnie pogrążoną w rozpaczy rodziną, która w bezmiarze rozpaczy doprowadza się do zagłady.

Rozgrywka jest prosta, ale najważniejsze, aby była ciekawa. A fascynująca będzie, jeśli gracze będą wyjawiać sekrety rodzinne, tworząc z nich powiązaną fabularnie pajęczynę dramatów rodzinnych. A jeśli jeszcze wydarzenia pozwolą połączyć kilka rodzin, to będzie istna gotycka telenowela.

Gra kończy się natychmiast, gdy jedna z rodzin doszczętnie sczeźnie.

Powodzenia.

Dla kogo jest ta gra?

Zazwyczaj mam przyjemność pisać formułkę, że gra jest dla każdego. W przypadku Glooma tak nie jest.

Po pierwsze jest to gra przeznaczona dla dorosłych i młodzieży. Moja latorośl ma jedenaście lat, czyli poniżej wyznaczonej przez twórców, ale od lat jest geekiem planszówkowym i Pyrkonowym, poza tym ma szczęście, że jej rodzice nie mają nic przeciwko wykańczaniu rodziny przy stole karcianym. Nie każdy rodzic, w szczególności nie wtajemniczony w świat gier, wykaże się otwartością umysłu w sprawie snucia opowieści o eliminowaniu poszczególnych członków familii, depresji i wypadkach bardziej lub mniej szczęśliwych.

Dlatego jest to gra dla prawdziwych pasjonatów gotyckich opowieści, co to kochają Lovecrafta, Poe’go, Stokera, irp. Gra jest pasjonująca, gdy snuje się naprawdę fascynujące historie o niepowodzeniach rodzinnych, a porażki bohaterów tej gotyckiej telenoweli, zamiast przygnębiać, cieszą.

Końcowe wrażenie...

Do napisania tej recenzji zabierałam się wielokrotnie. Czemu? Za każdym razem, gdy ją wyciągałam, by w końcu w spokoju napisać o rodzinnych tragediach, pojawiała się nie wiadomo skąd córka z koleżanką i trzeba było znowu wpaść w ten defetystyczny nastrój i grać. Musiałam poczekać do rozpoczęcia roku szkolnego, aby się szelmy pozbyć. To świadczy o czymś, nieprawdaż?

Gloom nie sprawdził się jako gra rozgrywkowa w gronie ludzi nie-grających. Wiem, bo na zlocie rodzinnym, wielopokoleniowym, próbowaliśmy wykończyć korzystając z okazji, część familii. Trudno, nie udało się, twarde sztuki.

Natomiast tym, co czują „blue mood gloom bluesa”, sprawi ogrom czarnej przyjemności. Jeśli ktoś chce doszukiwać się walorów edukacyjnych, to mogę zapewnić, że snucie skomplikowanych tragicznych i krwawych historii, pozwoli na wzbogacenie elokwencji i jest świetnym ćwiczeniem fabularnym.
Jak cudownie, że nastaje jesień. Deszcze, pluchy i ponure dni, tylko będą sprzyjać gloomowej atmosferze.

Dział: Gry bez prądu
piątek, 07 wrzesień 2018 11:50

Kroniki Drugiego Kręgu. Piołun i miód

Pamiętacie jeszcze przygody Tkacza Iluzji? Przed wami tom numer 4, w którym dzieje się naprawdę sporo i który jest chyba najciekawszym ogniwem całości!

Magowie z Drugiego Kręgu rozdzielili się. Pożeracz Chmur, Gryf, Jagoda oraz rodzina Nocnego Śpiewaka postanowili zaznać spokoju i stabilności w ojczyźnie hajgów. Reszta chłopców wyruszyła w dalszą drogę, by wypełnić misję powierzoną im przez Matkę Świata. Przyjaciele trafili do kraju ogarniętego wojną, w którym słowo „magia” wywoływało mieszaninę strachu i szacunku. Zostali przyjęci przez króla Northlandu, który stara się jak najlepiej wykorzystać niezwykłe umiejętności swych niespodziewanych gości. Magowie również zdają sobie sprawę, że nie trafili na dwór bez powodu – Matka Świata nieustannie daje im sygnały. Czy będą potrafili dobrze je odczytać?

Piołun i miód to czwarty tom cyklu, który stał się bestsellerem wśród fantastyki młodzieżowej w Polsce. Co więcej, autorka zapowiada jeszcze w tym roku zwieńczenie całej historii i wyczekiwany od bardzo dawna tom 5, co mnie niezmiernie cieszy, patrząc na to, w jakim kierunku i jak rozwija się fabuła książki. Piołun i Miód to z pewnością tom najbardziej dojrzały jeśli chodzi o przygody naszych bohaterów, czy nawet literacką konstrukcję. Z powieści dla młodzieży tworzy nam się naprawdę wciągająca historia, pełna zwrotów akcji, napięcia i nuty grozy. Dzieje się tak głównie dlatego, że tutaj poznajemy dalsze losy naszych przyjaciół z perspektywy Iskry. Wojna, która trwa w najlepsze, przynosi wiele ofiar, a największymi poszkodowanymi - jak to bywa w rzeczywistości - są cywile. Opisy bitew, chaos i śmierć, to coś nowego w cyklu Białołęckiej. Coś nowego, ale strasznie intrygującego, cała seria wkracza na nowe tory, co jest olbrzymim plusem z perspektywy całości. Piołun i Miód wyrasta chyba na najlepszą część cyklu!

Cieszę się, że Wydawnictwo Jaguar wznawia tę świetną serię. Jest to z pewnością powrót świeżości na rynek, ale też szansa na przeczytanie wartościowej lektury dla młodzieży, która promuje zwyczajne lecz cenne wartości, jakimi są miłość, odwaga, oddanie. Polecam!

Dział: Książki
środa, 05 wrzesień 2018 20:59

Chyba śnisz!

Umysł to bardzo zdumiewające miejsce. Pewnie zdajecie sobie z tego sprawę – jesteście przecież siłami, które się w nim kłębią! Wasz człowiek myśli o różnych dziwnych rzeczach przez cały dzień. Jednak dopiero gdy zaśnie, zaczyna się prawdziwa zabawa. Sny są NIESAMOWITE! Przeplatanie przypadkowych symboli i pomysłów oraz łączenie ich w niewiarygodne opowieści? Świetna sprawa! Niestety ludzie tak szybko zapominają o Waszych arcydziełach... ale nie tym razem! Dzisiejszej nocy pomożecie swojemu człowiekowi wyśnić najwyrazistszy sen, a potem przypomnieć go sobie w najdrobniejszych szczegółach. Może wtedy w końcu zrozumie, jak jego umysł marnuje się na co dzień?

Pierwsze wrażenie...

Mieliśmy kiedyś okazję grać w „Krainę Snów”, dlatego „Chyba śnisz!” skusiła nas, a przede wszystkim tę młodszą część rodziny, do ponownego zagłębienia się w oniryczny stan. Najlepsze wrażenie robi pudełko, którego ilustracja przykuwa wzrok fantazyjnymi marzeniami sennymi, wrysowanymi na wierzchniej części opakowania.

Podstawowe informacje:

Liczba graczy: 2-8 osób
Wiek: od 7 lat
Czas gry: ok. 15-20 minut
Wydawca: Rebel / CMON
Autor gry: Julien Prothière i Alexandre Droit
Ilustracje: Valentina Moscon

Cel gry:

Świetna zabawa i dobra współpraca. A jak to osiągnąć? Należy ze sobą dobrze współpracować, słuchać innych uważnie i wykazać się dobrą pamięcią, aby otrzymać jak najwyższy wynik, opowiadając na zmianę wspólny sen.

Rozgrywka:

Rozgrywka składa się z dwóch FAZ.

Pierwsza, to ta, w której gracze wspólnie śnią sen. Dlaczego wspólnie? Ponieważ po położeniu karty na stole przez pierwszego gracza, który niejako rozpoczyna tym ruchem oraz opowieścią o tej karcie, grę, a następnie śniący gracze mogą dowolnie zagrywać karty ze swojej ręki zrzucając je na stos i kontynuując sen. Każdy gracz powinien mieć na ręce trzy karty z fragmentem marzenia sennego. Sen trwa tak długo, aż przesypie się piasek w klepsydrze. Gdy piaskowemu dziadkowi zabraknie magicznego pyłu, gracze budzą się i próbują przypomnieć sobie śniony sen. Następuje druga faza.

W drugiej fazie zwanej Przypominaniem, ostatni gracz, który zrzucił kartę rozpoczyna odtwarzanie snu. Odwraca cały stos kart i próbuje sobie przypomnieć pierwszy fragment snu. Jeśli dobrze opowiedział, kładzie kartę koło karty punktacji oznaczonej „+2” i przekazuje stos dalej. Jeśli jednak trochę tylko pamięta i inni współśniący mu podpowiedzą, karta ląduje koło „+1”, a jeśli twardo spał i nic, a nic przypomnieć sobie ze snu nie może, kartę kładzie koło „-1”. I tak każdy gracz musi wyśnić fragment, aż do ostatniej karty. Na koniec podlicza się karty i mnoży przez liczbę punktów.

Warianty:

Instrukcja takowych nie uwzględnia, aczkolwiek możemy podpowiedzieć dwa.
Przećwiczyliśmy wariant, wymagający elokwencji, bogactwa wyobraźni, a co za tym idzie, również pamięci. Schodzi wtedy mniej kart, ale historia jest ciekawsza.

Jednak najbardziej przypadł nam do gustu styl a la „Dobble”. Szybkie zrzucanie kart opowiadając krótki fragmenty snu, ma swoje fantastyczne zalety. Po pierwsze osoby mniej kreatywne nie będą czuły się skrępowane tym, że wymusza się na nich coś, w czym nie są najlepsze. Po drugie tempo narzuca na graczach pomysłowość w tworzeniu powiązanych ze sobą krótkich historii. Po trzecie jest przy tym pełno śmiechu, gdy pod presją czasu powstaje wyjątkowo absurdalny sen. Po czwarte znacznie łatwiej w takim wariancie zdobyć dużą ilość punktów.

Dla kogo jest ta gra?

Uwzględniając wariant szybki w stylu „Dobble”, to dla każdego. Szybka rozgrywka, bez zbytecznego fabularyzowania sprawdzi się podczas imprez i w towarzystwie mało rozegranym. Wersja, w której stawia się na opowieść i snucie snu, będzie się sprawdzała, jako gra edukacyjna dla dzieci

Końcowe wrażenie...

Gra jest bardzo prosta. Może być rozwijająca wyobraźnię, refleks i pamięć, może być edukacyjna lub imprezowa. Generalnie wszystko zależy od samych graczy. Wykonaniu elementów nie można niczego zarzucić. Jeśli weźmiemy pod uwagę rozgrywkę szybką, to karty przygotowane przez Valentinę Moscon są idealne, jednak do rozgrywki polegającej na bogatym śnieniu i opowiadaniu historii, wydają się zbyt proste, wtedy skłaniałabym się za kartami w stylu „Dixita” lub „Krainy Snów”. Podsumowując – sympatyczna gra karciana dla każdego towarzystwa, które ma w sobie choć trochę z Morfeusza. Wystarczy oniryczna dusza, pamięć absolutna i chęć słuchania innych.

Dział: Gry bez prądu

Gwiazdy, widział niemalże każdy, a już na pewno o nich słyszał. Pięknie zdobią nam nocne niebo. Rozsiane, połyskujące punkciki. Wydają się wszystkie jednakowe, ale czy aby na pewno takie są? Co można, zobaczyć patrząc ponad głowy, czym są? Do czego nam służą i jak z nich czytać?

Na to pytanie, jak i wiele innych, powstało mnóstwo odpowiedzi, a ile jeszcze nie zostało odkrytych, wiedzą chyba tylko specjaliści. Jednak my, też powinniśmy co nieco wiedzieć. A przynajmniej, dobrze by było. Sama lubię spoglądać w niebo, ale niestety, moja wiedza na temat gwiazd, jest bardzo mała. Rozpoznaję tylko główne gwiazdozbiory i planety. Dlatego sięgnęłam po niniejszą książkę, a czy była tym, czego oczekiwałam?

Książka jest podzielona na główne rozdziały, na początku zostajemy wprowadzeni w temat, by później, przejść do rozróżnianych gwiazdozbiorów. I jeśli myślicie, że zostały one nam tylko ładnie pokazane i podpisane - możecie być w błędzie. Bo tutaj, całość jest bardzo szczegółowo i czytelnie opisana. Tak, aby można było dowiedzieć się, w jakiej części ziemi, można najlepiej wypatrzeć, najciekawsze zjawiska.

Bardzo ciekawe jest, że rozpoczynamy naszą naukę, od zupełnych podstaw. Dlatego, zanim przejdziemy do zapoznawania się z gwiazdozbiorami, czy innymi ciałami niebieskimi, najpierw musimy odświeżyć wiedzę na temat ruchu ziemi, tego, jak się obraca, pod jakim kątem i osią. Niby coś tam wiemy, ale kiedy zaczniemy czytać, okazuje się, że nie wszystko było do końca wiadome.

Książka jest bardzo estetycznie i pięknie wydana. Okładka to jedno, ale wnętrze, naprawdę wywiera wrażenie, bo do niesamowicie dokładnych opisów, otrzymujemy cudne ilustracje, obrazujące to, o czym czytamy. Dzięki temu wiedza jest łatwiej przyswajana. Bo nie oszukujmy się, astronomia, nie jest dzieciną łatwą, która wchodzi do głowy, ot tak. Gwiazdy robią wrażenie, ale gdy zechcemy dowiedzieć się czegoś więcej, tutaj możemy trafić na wysoką poprzeczkę, informacje, które trzeba przyswoić, niekiedy mogą wydać się trudne.

Dlatego ten tytuł, to nie jest książeczka, aby tylko przeczytać. Jeśli ktoś, naprawdę chce rozpocząć o pogłębienie swoje czy dziecka wiedzy w tej dziedzinie, powinien sobie dawkować, czasem wracać do tego, co przeczytał, by pójść dalej. Oczywiście mówię o zupełnych laikach. Osoby mające większe pojęcie, będą mogły lepiej zweryfikować poziom tej lektury.

"Co widzimy w gwiazdach" została dobrze napisana oraz zilustrowana, myślę, że często będę do niej zaglądać, bo nie sposób wszystkiego zapamiętać. A mam jeszcze problem, aby rozpoznać niektóre gwiazdozbiory. Polecam tę publikację, myślę, że osoby interesujące się tematem, będą zadowolone.

Dział: Książki
poniedziałek, 03 wrzesień 2018 20:16

Star Wars. Phasma

Jako zdeklarowany fan Gwiezdnych Wojen z lekkim przerażeniem stwierdzam, że jakoś nigdy nie miałam tyle samozaparcia, by przebijać się przez tę całą literaturę zatwierdzoną przez kanon. Kilka pozycji przeczytałam - m.in wyśmienite “Cienie Imperium” Steve’a Perry’ego, ale przyznaję się, że te z grubsza licząc 11 parseków pozycji, mnie po prostu przeraża i zawsze odkładam to na “kiedy indziej - może na emeryturze”. Jednak “Phasmie” Delilah S. Dawson po prostu nie mogłam się oprzeć, ponieważ tytułowa bohaterka jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci, jakie pojawiły się w ostatnich ekranizacjach. Oczekiwałam po tej pozycji wyjaśnienia zagadki Kapitan i trzeba przyznać, że moja ciekawość została całkowicie zaspokojona, a na samą Phasmę, już nigdy nie spojrzę z jakąkolwiek sympatią i całkowicie jestem wstanie zrozumieć Finna nienawiść do niej .

Sama powieść ma konstrukcje szkatułkową i o historii oraz losach Phasmy dowiadujemy się z drugiej, lekko torturowanej, ręki Vi Moradi, szpiega Ruchu Oporu. Kapitan Kardynał, zazdrosny o Phasmę - pomimo że sam wiedział, ile ma z nią wspólnego - czuł się doskonalszym dziełem nieżyjącego Brendola Huxa. Phasma nie tylko odebrała mu połowę jego pracy i przejęła szkolenie starszych rekrutów, ale co chyba najważniejsze, zastąpiła go na miejscu Osobistego Strażnika Brendola, którego Kardynał uważał prawie za ojca i wielbił ponad wszystko. Kiedy w jego ręce wpada Vi, przesłuchuje ją w tajemnicy, aby dowiedzieć się o Phasmie brudnych sekretów i pozbyć się jej na zawsze z szeregów Najwyższego Porządku. Bo trzeba przyznać, że Kardynał, jak mało kto, wierzy w Najwyższy Porządek i jego “ideały”, a Phasmę traktuje jak nowotwór, którego należy się jak najszybciej pozbyć. To czego dowiadujemy się o Pani Kapitan, do czego jest zdolna i w jaki sposób zdobyła swoją słynną chromowaną zbroję, sprawia, że na pewno nie jest to osoba, z którą poszłabym na kawę i ploteczki :) Niemniej na pewno jest fascynująca, choć nie chciałabym ją spotkać w ciemnej uliczce. Jej konsekwencja w docieraniu do celu po stosach trupów na pewno robi wrażenie. Trudno tu też mówić o jakieś przemianie samej Phasmy... ta kobieta zawsze wiedziała czego chce i do czego dąży, wszelkimi sposobami. Na pewno należy jej się bać... a sama lektura “Phasmy” potwierdza to tylko w 100%.

Już w “Przebudzeniu Mocy” mieliśmy okazję się przekonać dzięki wspomnianemu przeze mnie wcześniej Finnowi, że pod hełmem i zbroją szturmowca jest prawdziwa istota ludzka, która ma swoją historię, swoje poglądy i marzenia. I właśnie postać Kardynała, który pomimo lat propagandy i prania mózgu nadal zachował w sercu zwykłą ludzką przyzwoitość, jest chyba najważniejsza w całej tej opowieści zwłaszcza w opozycji do samej Phasmy. Na pewno z przyjemnością dowiedziałabym się o jego dalszych losach i o tym czy jego postrzeganie Najwyższego Porządku przejdzie przemianę czy nadal pozostanie tym słodkim naiwniakiem. Naprawdę szkoda by było takiej fajnej postaci, bo jest świetnie wykreowana i daje wiele fabularnych możliwości. Najważniejsze jest, by zawsze pamiętać, że nikogo nie wolno lekceważyć zwłaszcza osób zdesperowanych i zdolnych do największych poświęceń w imię “idei”.

“Phasma” na pewno odchodzi lekko od świata, jaki miałam dotychczas możliwość zakosztować, dzięki Gwiezdnym Wojnom. Rodzinna planeta Phasmy, to nie sterylna piękna połać ziemi, ale miejsce, gdzie, by przeżyć ludzie są zdolni do wielkich poświęceń i zapomnienia o przyzwoitości. Gdzie mięso to po prostu mięso, które można zjeść, a ludzie nie giną od sterylnych blasterów bez krwi i na miejscu. Gdzie każda kropla wody jest na wagę złota i szkoda jej nawet na łzy. Przeżycie ponad wszystko - ponad sentymenty i tematy tabu. I gdzie, podobnie jak w Australii, wszystko chce Cię zabić.

Książkę można bez problemu polecić nie tylko wielkim fanom Gwiezdnych Wojen, choć tych jak sądzę nie trzeba będzie zachęcać, ale także i tym, którym tak jak mnie zafascynowała postać tej silnej tajemniczej kobiety. Jej historia, choć trochę sztampowa, nie odbiega jakościowo od żadnej innej i bez problemu można czytać “Phasmę” osobno nie sięgając po jakieś inne pozycje z tej serii. Jest to bardzo ciekawie i dobrze napisany “One Shot”, choć osobiście liczę na więcej - głównie ze względu na postać Kardynała. Co ciekawe to pierwsza wydana w Polsce książka tej autorki, a przeglądając jej dorobek stwierdzam, że z przyjemnością przeczytałabym też i inne pozycje.

Dział: Książki
czwartek, 16 sierpień 2018 14:29

Brama

Czołowy naukowiec z Projektu Rho, profesor Donald Stephenson, został uwięziony za zbrodnie przeciwko ludzkości. Świat odetchnął z ulgą, mając nadzieję, że zagrożenie wywołane przez technologię obcych wreszcie zostało zażegnane.

Świat się myli.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 06 sierpień 2018 09:44

Do zobaczenia w piekle

PREMIERA 29 SIERPNIA!

Mówią, że kto sieje wiatr, zbiera burzę. Kola powinien był o tym pamiętać. Gdyby nie zapomniał może nadal by żył, podobnie jak wszyscy pozostali członkowie jego kompanii.
Zona nie wybacza błędów, nie przymyka oka na niedociągnięcia i nie okazuje cierpliwości byś miał czas nauczyć się co i jak. Jeśli nie wypatrujesz wystarczająco bystro- giniesz. Jeśli nie idziesz wystarczająco ostrożnie- giniesz. Jeśli nie biegasz wystarczająco szybko- giniesz. Za to każdy kończący się dzień to jeden wróg mniej i kolejny powód do świętowania- bo jednak Ty nadal żyjesz.
Ostatnia część cyklu o Rybinie, Jusupowie i innych "zwykłych" ludziach Zony. 

Dział: Patronaty
piątek, 03 sierpień 2018 20:45

Początek

Nory Roberts, amerykańskiej pisarki, autorki ponad 225 romansów, wielokrotnej zdobywczyni RITA Award i wielu innych nagród, nie trzeba przedstawiać. A recenzje książek z cyklu Oblicza śmierci, pisane pod pseudonimem J. D. Robb , futurystycznych romansów kryminalnych, pojawiały się kilkakrotnie na łamach Secretum.pl. Nora Roberts jest poniekąd gwarantem, lekkiej, ale nie infantylnej, przyjemnej i wciągającej lektury. Dlatego, gdy pojawił się Początek, tom pierwszy nowego cyklu Kroniki tej jedynej, z przykuwającą wzrok okładką, sięgnęłam po nią bez wahania, licząc na przyjemną odmianę w bądź co bądź, dość ciężkim kanonie moich lektur. A powieść swoim opisem zaintrygowała mnie, tym bardziej, że pisarka podjęła się nowej, jak dla siebie tematyki - postapokaliptycznej.

Akcja powieści rozpoczyna się w Dumfries w Szkocji, gdzie rodzina MacLeodów spotyka się, by uczcić koniec roku. Przypadkowe polowanie, rodzinne spotkanie wieńczące rok, zamienia się w ogólnoświatową pandemię. Tajemniczy wirus przyniesiony przez jednego z członków rodziny MacLeodów, przyczynia się do śmierci większości ludzkości. Ci, co nie ulegli chorobie muszą przetrwać w nowej rzeczywistości, w której grasują Najeźdźcy i Wojownicy Czystości, a pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami zaczynają pojawiać się magiczne istoty, osoby obdarzone mocami, a także czarownicy. Świat musi, jak feniks z popiołów ponownie się odrodzić, a od ludzi zależy, w jakiej postaci.

Postapokalipsa, gdyby nie fakt, że traktuje o zagładzie, jest tematem romantycznym. Uwodzi, bowiem czytelnika swym czarem tworzenia świata na nowo, ma coś w sobie z robinsionady, a że współczesny świat odarty jest już z tajemnic, bo nawet jeśli nie stać nas na podróż w odległe krainy, to wystarczy włączyć Internet, Instagram, Google Earth i wszystko jest, powiedzmy, że na wyciągnięcie ręki. Nic nie pozostało do odkrycia, a zatem też nie ma miejsc, gdzie można by coś tworzyć na nowo. Dlatego też postapokalipsy są tak uwodzicielskie dla czytelników, a jak widać na przykładzie pani Roberts, również dla pisarzy.

A jak poradziła sobie pani od romansów i kryminałów ze zgładzeniem znakomitej większości ludzkości? No cóż, nie należy spodziewać się cudów. Jest to taka apokalipsa w wersji soft. Owszem pisarka opisuje od czasu do czasu okrucieństwa i bestialską naturę człowieka, ale wszystko wydaje się być złagodzone, powierzchowne i nie sięga głębiej. Bohaterowie są świadkami tragedii, brutalnych napaści, niesprawiedliwości, które dotykają ich również osobiście, a jednak relacje z ich przeżyć odbiera się, jak przesuwające się kadry z filmu, bez większej refleksji, ot, takie scenki rodzajowe akcentujące wynaturzenie ludzi. Poza tym zdecydowanie bardziej Nora Roberts skupia się na indywidualnych postaciach i ich perypetiach, niż nad samym światem i tym, co się z nim dzieje w trakcie pandemii. Fabuła Początku rozgrywa się dokładnie tak, jak spore gro książek tego gatunku; tajemnicza epidemia dziesiątkuje ludzkość, która popada w chaos i dzieli się na obozy DOBRA i ZŁA. Czytelnicy, którzy mają za sobą lekturę Bastionu Stephena Kinga mogliby rzec wręcz, że jest to skrócona, uproszczona i ubaśniowiona wersja, a nawet, że jest kalką powieści Kinga. Tworzenie się obozów DOBRA i ZŁA, dziwne moce, zakładanie nowego osiedla dla tych, co przetrwali, to wszystko już zostało napisane w Bastionie. Czym więc różni się Początek pod względem fabularnym od Bastionu? Po pierwsze proweniencją wirusa i magicznych mocy. U Kinga wirus “uciekł” z wojskowego laboratorium, a siły DOBRA i ZŁA mają raczej swe biblijne źródło, u Nory Roberts zarówno wirus, jak i siły nadnaturalne odwołują się do Tuatha Dé Danann.

Początek niestety rozczarowuje. Po pierwsze został najprawdopodobniej źle przetłumaczony, a z pewnością nie włożono odpowiedniej ilości czasu na prace redakcyjne. Czytałam książki Nory Roberts i nie pamiętam tak topornych dialogów, jakie niestety pojawiają się w tej pozycji. Pierwszą połowę książki czyta się z wielkim bólem, śledząc sztuczne rozmowy pomiędzy bohaterami. Możliwe, że autorka nie czuje się jeszcze zbyt pewnie w tym gatunku, ale jednak raczej skłaniam się ku teorii słabego tłumaczenia. Po drugie fabuła, która przewidywalna jest do bólu, a wielu będzie kojarzyła się po prostu z Bastionem.

Czy zatem warto sięgnąć po tę powieść? Jeżeli czytelnicy przymkną oko na niedoróbki redakcyjne i należą do tej grupy osób, która nie miała styczności z postapokalipsą lub twórczością Kinga, to jak najbardziej. Pomimo siermiężności dialogów można przywiązać się do bohaterów, a czar, jaki rzuca na czytelnika podróż ludzi, zdanych na własne siły, pomysłowość i zaradność w trudnych warunkach, zawsze uwodzi mocno. Jest również nadzieja, że mityczna tajemnica o dziecku, tej Jedynej, w następnych tomach pchnie fabułę na nowe tory i Nora Roberts wybije się na niepodległość literacką. Może z większym pietyzmem też Wydawnictwo przyłoży się w następnych tomach do tłumaczenia i redakcji, dzięki czemu większe grono czytelników będzie usatysfakcjonowane.

Dział: Książki
poniedziałek, 30 lipiec 2018 12:40

Wspólna orbita zamknięta

27 sierpnia nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka ukaże się drugi tom z cyklu Wayferers.

Lovelace była kiedyś zaledwie sztuczną inteligencją statku. Kiedy po całkowitym wyłączeniu i zresetowaniu systemu budzi się w nowym ciele, nie pamięta, co się działo wcześniej. Ucząc się poruszania po wszechświecie i odkrywając, kim jest, Lovelace zaprzyjaźnia się z Papryką, wybuchową inżynier, która bardzo chce jej pomóc w nauce i rozwoju. Papryka i Lovelace przekonają się, że bez względu na ogrom przestrzeni kosmicznej dwie osoby mogą razem wypełnić ją bez problemu...

Dział: Książki