kwiecień 28, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Mag

środa, 26 listopad 2014 03:33

Asteriks i Spółka

"Asterix" to już nie bajka, a część francuskiej kultury i tradycji. Głównym bohaterem historii jest zamieszkujący niewielką osadę Gal, który przy pomocy przyjaciół: Obeliksa, małego pieska Idefiksa, oraz potrafiącego sporządzić magiczny napar druida Panoramiksa, jest w stanie zażegnać każde niebezpieczeństwo. Asterix niesie pomoc również innym (na przykład Brytom), a Galia nigdy nie podda się władzy Imperium Rzymskiego. Asterix pojawia się w komiksach, filmach animowanych oraz fabularnych, posiada swój własny, położony pod Paryżem park rozrywki, a teraz także stał się motywem przewodnim wydanej przed Egmont gry doskonalącej pamięć.

Ilość graczy: 2-8

Wiek: od 6-106 lat

Czas trwania: ok. 15 minut

Strona wizualna

Niewielkich rozmiarów, starannie wykonane pudełko, mieści w sobie instrukcję, 7 kafelków kategorii oraz talię kart. Niektóre obrazki są bardzo pomysłowe, większość jednak to wierna kopia elementów i postaci z bajki. Miłośnicy "Asterixa" z pewnością nie poczują się zawiedzeni.

Cel i zasady gry

Koniec gry następuje gdy wyczerpią się wszystkie karty. Zwycięża gracz, któremu udało się zgromadzić największą ich liczbę. Rozgrywka działa na zasadzie "kto pierwszy ten lepszy". Jeżeli dwie osoby jednocześnie wypowiedzą prawidłową nazwę przedstawionego rysunku, wówczas obie otrzymują po karcie. Gdy wszyscy się mylą, nikt nie dostaje punktów i wylosować można kolejny kolor.

Przebieg gry

Rozkładamy kafelki, a pod nimi zakryte karty, których obrazki wcześniej staramy się zapamiętać. Później z leżącego obok stosu losujemy kolejne (po jednej). Za każdym razem należy powiedzieć co znajduje się na zakrytej karcie leżącej przy kafelku danego koloru (takiego samego jaki w tle ma wylosowana karta). Jeżeli któryś z graczy udzieli prawidłowej odpowiedzi, zabiera leżącą przy kafelku kartę i zastępuje ją tą wyciągniętą ze stosu. Rozgrywka toczy się do wyczerpania kart.

Podsumowanie

Rozgrywka ma proste zasady, ale wcale nie jest taka łatwa na jaką wygląda. Szybko zapomina się co znajdowało się na obrazkach w konkretnych kolorach, zwłaszcza, że bez przerwy są w rotacji. "Asterix i spółka" to tytuł, który w doskonały sposób ćwiczy pamięć krótkotrwałą. Wymusza na dziecku koncentrację i pomaga się rozwijać. To miłe urozmaicenie dla doskonale wszystkim znanej gry "Memory". Ja sama zawsze bardzo lubiłam Asterixa i jego przygody, także z przyjemnością zaczęłam grać w grę. Jeżeli jednak gracze nie znają bajki, proponuję, żeby najpierw ją obejrzeli - znacznie łatwiej będzie im zapamiętać wcale nie łatwe imiona postaci (bohaterowie znajdują się na dwóch z przygotowanych kafelków, reszta to łatwiejsze do nazwania przedmioty). Gra przebiega w ciekawy i sympatyczny sposób, choć wymaga zarówno skupienia jak i refleksu. Zdecydowanie jest to tytuł warty uwagi i polecenia - nie tylko dla miłośników dzielnego Gala.

Dział: Gry bez prądu
środa, 26 listopad 2014 03:31

Nocny Patrol

Współczesna Moskwa, walka między siłami Światła i Ciemności, magowie, wampiry i zmiennokształtni. Taką mieszankę wybuchową serwuje nam Siergiej Łukjanienko w „Nocnym Patrolu", pierwszym tomie swojego najsłynniejszego cyklu urban fantasy.

Anton Gorodecki, pracownik Nocnego Patrolu, szlifuje swoje umiejętności pracy w terenie. Dotąd zajmował posadkę za biurkiem, teraz kierownictwo zleciło mu pilnowanie, czy nocą na ulicach Moskwy nie dochodzi do napaści na ludzi ze strony sił Ciemności. I choć trwa rozejm między jasną a ciemną stroną mocy, już na początku służby Antonowi przyjdzie zmierzyć się z nielicencjonowanym wampirem oraz przekleństwem, które może zmieść z powierzchni ziemi całe miasto.

Książka podzielona została na trzy opowieści, których narratorem jest wspomniany Anton. Opowiadają o różnych, luźno powiązanych ze sobą akcji przeprowadzanych przez Nocny Patrol, a każda z nich coraz bardziej wciąga czytelnika w rzeczywistość Zmroku. Magia nie polega tu na machaniu różdżką i szeptaniu sekretnych formuł, magowie nie biegają w pelerynach, a wampiry i zmiennokształtni nie przypominają tych znanych z większości powieści tego typu. Wszystko ma znacznie zwyczajniejszy wymiar, a przez to bardziej przemawia do wyobraźni czytającego.

Łukjanienko stworzył fascynującą wizję świata, w którym magia żyje i ma się doskonale, mimo że przeciętni ludzie jej nie dostrzegają. Niektórzy zostają obdarzeni mocą, która budząc się czyni ich Innymi. Każdy dostaje wtedy możliwość opowiedzenia się po jednej ze stron – Światła lub Ciemności, decyzja ta ukierunkowuje całe ich przyszłe życie. Dzięki zawartemu przed setkami lat Traktatowi siły Dobra i Zła już się nie zwalczają, wypracowały trudny, ale realny kompromis, którego głównym celem jest zachowanie równowagi sił.

Okazuje się jednak, że znany i pozornie oczywisty podział nie istnieje, Jasność nie zawsze równa się dobru, a Ciemność złu. Szlachetny uczynek może wywołać lawinę nieszczęść, a niejeden pozornie zły występek podyktowany jest uczciwymi zamiarami. Światło może kierować się egoizmem i niezamierzonym okrucieństwem, a podążanie drogą miłości może okazać się krokiem w Ciemność. Żaden z bohaterów nie jest tu jednoznacznie dobry lub zły, każdym targają sprzeczne uczucia i emocje, a ich pobudki nie zawsze pokrywają się ze stroną mocy, po której oficjalnie stoją.

Łukjanienko posiada niezwykły dar snucia wciągających opowieści, przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze tomy rozpoczynanych przez niego cykli, bo z kontynuacjami bywa już różnie. Zaczarował mnie „Brudnopisem", a dzięki „Nocnemu Patrolowi" utwierdził mnie w przekonaniu, że należy do grona najlepszych współczesnych rosyjskich pisarzy fantasy.

Bieżące wydanie to najnowsze wznowienie książki nakładem Wydawnictwa MAG. Seria rozrosła się już do pięciu tomów, z których ostatni dopiero teraz ma swoją premierę. Całość prezentuje się więc bardziej niż apetycznie. Pozostaje mieć nadzieję, że w przypadku tego cyklu autor zakończy równie dobrze, co zaczął. A póki co serdecznie polecam Wam lekturę „Nocnego Patrolu", żaden fan fantasy nie poczuje się nim zawiedziony.

Dział: Książki
wtorek, 25 listopad 2014 03:27

Premiera: "Blackout"

Już 28 stycznia swoją premierę będzie miała niezwykła powieść Marca Elsberg "Blackout. Jutro będzie za późno". Książka ukaże się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Dział: Książki
niedziela, 23 listopad 2014 23:41

Zła Krew

W rzeczywistym świecie istnieją czarodzieje, żyją ukrywając się przed zwykłymi ludźmi. Jedni władają białą magią i uważają się za "tych dobrych", drudzy czarną i zostało ich tak niewielu, że bezustannie muszą ukrywać się i uciekać przed nasyłanymi na nich łowcami. Taki porządek rzeczy jest wszystkim dobrze znany. Nikt jednak nie wie co począć, gdy na świecie pojawia się dziecko będące mieszanką krwi białej czarodziejki i czarnego czarodzieja.

"Zła krew" to książka w całości poświęcona życiu głównego bohatera - Natana. Chłopiec jest wychowywany jako niechciane dziecko, pogardzany i źle traktowany nawet przez najbliższą rodzinę. Dobrze traktują go jedynie wiekowa babcia, starszy, zawsze łagodny brat Aran i nadzwyczajne inteligentna siostra Debora. Matka chłopca popełnia samobójstwo niedługo po jego narodzinach. Rada białych czarodziejów nie ma pojęcia co z nim począć - Natan stanowi dla nich problem. Pewnego jednak dnia pojawia się wizja, w której chłopiec uśmierca swojego ojca - potężnego, nie dającego się pojmać czarownika. Wtedy magowie zaczynają snuć wobec niego własne, pełne okrucieństwa plany.

Sally Green jest sadystką. W brutalny sposób znęca się nad swoim bohaterem od pierwszych do ostatnich kartek. Bez przerwy dzieje mu się jakaś krzywda - ktoś go torturuje, źle traktuje i obmyśla sposoby na uprzykrzenie mu życia. W tej dziedzinie wyobraźnia pisarki nie zna granic. Zastanawia mnie tylko jakim cudem z tej trwającej lata katorgi Natan wychodzi o zdrowych zmysłach. Jest normalny, a jego psychika nie została złamana czy zniszczona. Nie chce się mścić ani mordować. Jedyne co z tego wszystkiego wyniósł to szkolenie podczas którego nauczył się świetnie bić. Brutalna, bezsensowna przemoc, która z początku tworzyła napięcie, w gruncie rzeczy prowadzi donikąd.

Świat został wykreowany bardzo ciekawie - z całkiem niezłym, dobrze wykorzystanym pomysłem. Biali i czarni magowie szwędający się po angielskich miasteczkach żadną nowością nie są, tak samo jak ich totalitarny system władzy. Za to zdecydowanie nowym i interesującym elementem są ich umiejętności zdobywane w wieku siedemnastu lat poprzez rytuał obdarowania. Czarodzieje nie są wszechmocni, posiadają zaledwie po jednej, wrodzonej umiejętności. Jeżeli chcą się rozwijać, by posiąść cudzą zdolność, muszą kogoś zabić i pożreć jego serce. Jest to niewątpliwie ciekawa alternatywa do nie mających żadnych ograniczeń magów, którzy na prawo i lewo ciskają kulami ognia.

Fabularne powieść jest dopracowana i ciekawa. Styl i język autorki są dobre, tekst płynnie się czyta. Książka mnie zainteresowała, zabrakło w niej jednak czegoś, co określić można jako "porywające". Bez problemów potrafiłam odłożyć ją i wrócić do niej po kilku godzinach. Zabrakło w niej elementów, które wywoływałyby drżenie serca, pochłaniały moją wyobraźnię i kradły myśli. Za to muszę przyznać pisarce, że w jej historii nie zabrakło żadnego istotnego elementu. W powieści jest wszystko co powinno być - przyjaźń, miłość, ból, strata, przygoda i akcja.

"Zła krew" to świetna książka fantasy, z ciekawymi postaciami i doskonale wykreowanym światem. Niecierpliwie czekam na drugą część, by poznać dalsze losy głównego bohatera. Myślę, że niejeden czytelnik znajdzie na stronach powieści historię, z której poznania będzie naprawdę zadowolony.

Dział: Książki
niedziela, 23 listopad 2014 23:35

Premiera: "Lot sowy"

"Los sowy" powieść spod pióra Mercedes Lackey i Larry'ego Dixon swoją premierę będzie miała już 26 stycznia 2015 roku!

Dział: Książki
sobota, 22 listopad 2014 22:20

Premiera: "Czas egzorcystów"

Premiera "Czasu egzorcystów" Konrada T. Lewandowskiego zapowiedziana została przez wydawnictwo Zysk i S-ka już na 24 listopada!

Dział: Książki
czwartek, 20 listopad 2014 15:38

Niesamowite mody hełmu Boby Fetta

Grupa młodych rzemieślników-entuzjastów, chcąc oddać hołd bohaterowi Gwiezdnych Wojen, który ma niemal mikroskopijne ilości czasu ekranowego w oryginalnej wersji trylogii, stworzyła serię niesamowitych modyfikacji jego hełmu. Wszystkie wersje można wylicytować w serwisie aukcyjnym eBay.

Hełmy są efektem pracy kilku tuzinów artystów, którzy zostali zaproszeni przez fundację Make-A-Wish Foundation i organizację The 501st Legion do udziału w projekcie "The As You Wish Project". Zadaniem było stworzenie własnej interpretacji hełmu Boby Fetta, szturmowca Imperium lub klona.

Oto kilka najlepszych wersji hełmu Boby Fetta.

Dział: Miszmasz
czwartek, 20 listopad 2014 00:51

Erivan - Szczurołap

- Thomas Kozlovski - przedstawiłem się skromnej delegacji czekającej na mnie za bramą enklawy. – Szczurołap.

- Tak, tak, czekaliśmy na pana – potwierdził gorliwie niewysoki brunet z mocno już zaznaczonym brzuszkiem, będącym świadectwem całkiem wysokiej pozycji społecznej i coraz rzadziej już spotykanego dobrobytu. – Nazywam się Ezechiel Stone, a to Lavander Cormick i John Ward. Zasiadamy w radzie tej osady.

Mężczyzna wskazał towarzyszące mu osoby, wysokiego Murzyna i szczupłą kobietę, która bardzo przypominała mi podstarzałą sekretarkę. Uścisnąłem wszystkim dłonie.

- Przejdźmy od razu do rzeczy – postanowiłem nie silić się na dodatkowe uprzejmości. – Ile sztuk?

- Ponad dwa tuziny – odpowiedział szybko Ward. – Spore bydlaki.

- No to nieźle – gwizdnąłem pod nosem. – Będę potrzebował ludzi. Z sześciu silnych chłopaków do pomocy.

"Ale nawet z nimi będzie ciężko" pomyślałem. Wziąłbym więcej ludzi, ale wtedy istnieje spore ryzyko, że połowa zginie. Ze szczurami nie można iść na otwartą wojnę. Za duże straty. Przydałby się oddział złożony z pięciu dobrych szczurołapów. Wtedy sprawa poszłaby gładko.

- Oczywiście – moje rozmyślanie przerwał zmęczony głos Ezechiela. – Wszystkim zajmiemy się z najwyższą starannością. Teraz jednak zapraszam do kwatery, którą dla pana przygotowaliśmy. Niedługo zapadnie noc , więc i tak wiele nie zdziałamy.

- Dobrze – zgodziłem się, choć chciałem jak najszybciej przeprowadzić wstępne rozpoznanie. Trudy podróży i prawie tydzień rozłąki z wygodnym łóżkiem dały jednak o sobie znać. – Niech ktoś podprowadzi mojego quada pod budynek, muszę rozprostować kości małym spacerkiem.

- Oczywiście – czarnoskóry Ward sam wsiadł na pojazd i chwilę później zniknął wśród ciasno zbitych budynków.

- Ja też się już pożegnam, mam jeszcze wiele spraw do załatwienia – Stone skłonił się uprzejmie. – Panna Cormick zaprowadzi pana do budynku, który dla pana przeznaczyliśmy.

***

- To skromne mieszkanko służyło nam kiedyś za magazyn na różne niepotrzebne szpargały – mamrotała Lavander, siłując się z zamkiem niewielkiego budynku położonego, tuż przy północnej części muru oddzielającego enklawę od reszty świata. – Trochę tu posprzątaliśmy, wstawiliśmy najpotrzebniejsze meble i jest. Toaleta oczywiście nie działa, ale przy domu znajdzie pan latrynę. Cholerne żelastwo – mruknęła po raz kolejny usiłując przekręcić klucz w zamku. Chciałem już przejąć pałeczkę i sam spróbować dostać się do środka, gdy usłyszeliśmy cieszący uszy zgrzyt i moja tymczasowa kwatera stanęła przed nami otworem.

- No proszę, jednak się udało – rozpromieniła się kobieta. – Cóż, zostawiam pana i życzę dobrej nocy.

- Oby taka była – odpowiedziałem ze szczerym uśmiechem i wszedłem do lokalu.

Tak jak wspomniała Lavander, pomieszczenie musiało zostać niedawno wysprzątane i odmalowane, gdyż w powietrzu unosił się jeszcze ledwie wyczuwalny zapaszek farby akrylowej. Łazienka zagracona pustymi kartonami, dwa pokoje, z czego jeden przerobiony na sypialnię i kiepsko umeblowana kuchnia. Mieszkałem w gorszych ruderach.

Wróciłem na zewnątrz, aby poszukać quada. Maszynę znalazłem na tyłach w budynku, w zbitej z przegniłych desek szopie. Cud, że to szkaradztwo jeszcze trzymało się kupy. Profilaktycznie wyprowadziłem pojazd z „garażu" i zaparkowałem z przodu domu. Wyjąłem jeszcze ze schowka swoje graty i wróciłem do domu, gdzie po dokładnym oporządzeniu ekwipunku, zażyłem zbawiennego snu.

Ranek przywitał mnie miłą niespodzianką. Deszczem, leniwie nacierającym na świeżo wymyte szyby. Przeleżałem jakiś kwadrans wsłuchując się w miarowe uderzenia kropel wody i układając w głowie wstępny plan rozprawienia się ze szkodnikami. Zjadłem śniadanie złożone z jajecznicy i chleba, któremu daleko niestety było do pierwszej świeżości, ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zadek, czy jakoś tak to szło. W międzyczasie deszcz przestał siąpić, więc mogłem spokojnie ruszyć na poszukiwanie moich pracodawców.

Przed budynkiem czekał już na mnie John Ward.

- Długo czekasz? – zapytałem zobaczywszy czuwającego pod swoimi drzwiami Murzyna.

- Chwilkę – odpowiedział i wyszczerzył białe jak śnieg zęby w prostodusznym uśmiechu. – Gotowy na przejażdżkę.

- Zawsze – odparłem zawadiacko.

Ward zawiózł mnie swoim starym cherokee na oddaloną od miasta o jakieś dziesięć kilometrów równinę.

- Skały i karłowate drzewka – mruknąłem wychodząc z samochodu. – I gdzie amerykański złoty sen w pogoni za którym przyjechali tu nasi przodkowie?

- Spłonął osiemnaście lat temu, razem z Putinem, Obamą i połową świata. Tą lepszą połową.

- Ta – ziewnąłem i rozejrzałem się po okolicy. Na wschód prowadziła wąska ścieżka, niemal zarośnięta sucha trawą.

- Musimy podejść jeszcze kawałek – wyjaśnił Ward.

Dróżka prowadziła do sporego występu skalnego, z którego rozciągał się widok na położoną kilkanaście metrów niżej kotlinę. John wskazał palcem odległą, ciemną i poruszającą się niczym mrowisko plamę. Wyciągnąłem z kieszeni płaszcza lornetkę.

Szczury, plaga ocalałego świata. Mięsożerne gryzonie wielkości niedźwiedzia grizzly, pokryte skórą twardszą niż najlepsza kamizelka kuloodporna. Jedne z nielicznych ssaków, którym wojna nuklearna pozwoliła osiągnąć nowy etap ewolucji. Szybsze i wytrzymalsze od człowieka, stanowią realne zagrożenie dla rozsianych po wschodnim wybrzeżu osad.

- Dwadzieścia sztuk, w tym cztery samce, ale kilka samic na pewno poluje w oddaleniu od stada – oznajmiłem chowając lornetkę.

- Dwóch naszych zwiadowców natknęło się na nie dwa tygodnie temu. Bydlaki migrują w stronę naszej osady. Da się coś z tym zrobić?

- Coś wymyślimy – podrapałem się po brodzie.

***

- Bardzo dobrze – pokiwałem z aprobatą głową widząc wkład, jaki włożyli w robotę ludzie przydzieleni mi przez enklawę. Wykopanie prostokątnego dołu, sześćdziesiąt na osiemdziesiąt metrów, o głębokości jednego metra zajęło nam pięć dni. Pięć wielce nerwowych dni. Każdego dnia szczury coraz bardziej zbliżały się do osady. W pobliżu nie ma wiele zwierzyny, więc gdy tylko samice wypatrzą ludzi, całe stado ruszy na żer.

- Teraz brezent i woda. Zresztą wiecie jaki jest plan – kiwnąłem robotnikom głową i poszedłem dopilnować budowy rampy. Czy może raczej wyskoczni? Nigdy nie znałem deskorolkowego slangu. Zresztą, nie ważna nazwa, ważne, żeby działała.

- Mogę jechać zamiast ciebie, mniejsza strata – Ward podał mi manierkę.

- Nie zamierzam nikogo tracić, a siebie w szczególności – odparłem z uśmiechem i wypiłem potężny łyk. Gorzałka była mocna, paliła gardło niczym ogień z zadka Belzebuba. Z oczu poleciały mi łzy. – Aaaaach. Mocne świństwo.

- Sam pędzę – odpowiedział i bez najmniejszego grymasu wychłeptał resztkę trunku.

- No to komu w drogę, temu czas – rzuciłem i wskoczyłem na użyczony mi przez Stone'a motocykl crossowy. Rzuciłem okiem na Murzyna i pozostałych chłopaków, kiwnąłem im głową i ruszyłem w kierunku legowiska szczurów. Profilaktycznie kazałem mieszkańcom zabarykadować się w osadzie. Jakby nie patrzeć, w przypadku niepowodzenia, sprowadzę im na karki całą chmarę wygłodniałych gryzoni. I tak nie zdołają się obronić, ale przynajmniej zyskają parę dni, zanim samice zdołają podkopać się pod mury. To była jednak pesymistyczna wersja wydarzeń. Optymistyczna zakładała trwającą całą noc fetę z mnóstwem alkoholu, jedzenia i młodych dziewczyn, chcących przypodobać się swojemu wybawcy.

Droga minęła bez przygód i w niedługim czasie stanąłem oko w oko z chmarą paskudnych, czerwonookich bestii. Wywęszyły mnie z daleka i próbowały okrążyć. Ja jednak lawirowałem pomiędzy nimi z gracją kierowcy rajdowego.

- Nie zgubiliście czegoś – ryknąłem w kierunku największego samca i cisnąłem w niego głową młodej samicy, którą upolowaliśmy wczoraj z Johnem. To wystarczyło by zainteresować sobą nawet leniwe z natury osobniki płci męskiej. Stado ruszyło na mnie skomasowanym natarciem, a ja poczułem, że najwyższa pora się stad zbierać. Z wielkim impetem wyminąłem dwie nadbiegające z przeciwnej strony samice, przez co o mało się nie przewróciłem i dla zachowania równowagi musiałem ratować się podparciem motocyklu nogą. Jęknąłem, gdyż kostka zabolała przeraźliwie i byłem pewny, że coś sobie w nią zrobiłem. Udało mi się jednak wymknąć z zamykającej się wokół sieci szczurzych pysków i znów śmigałem zakurzoną drogą w kierunku zastawionej przez nas pułapki. Tabun kurzu unoszący się kilkanaście metrów za mną świadczył, że nie podążam tam sam. Zwolniłem trochę. Nie chciałem przecież, aby szczury myślały, że zdobycz im się wymyka i zaprzestały pogoni. Prawie zapomniałem o bólu nogi, zmęczeniu i niebezpieczeństwie. Teraz liczył się jedynie plan.

Gdy tylko zobaczyłem rampę, przyśpieszyłem ponownie. Wjechałem na nią z pełną prędkością. Szczury biegły tuż za mną, słyszałem dobrze ich podniecone piski. Rampa, w przeciwieństwie do szopy, w której miałem zaszczyt trzymać quada, była bardzo porządną konstrukcją. Długa na trzydzieści metrów wyskocznia, zbita z heblowanych desek pokrytych smołą, aby zapewnić gładkość, niezbędną do rozwinięcia odpowiedniej prędkości przed skokiem. Szkoda tylko, że nie było czasu jej przetestować. Nie był to jednak odpowiedni czas na roztrząsanie ryzyka jakie niósł skok. Bardziej realne zagrożenie deptało mi po piętach.

Dodałem gazu i skoczyłem. Kurde, co to był za skok.

W założeniu miał mnie on przenieść, aż na drugą stronę zamaskowanego folią i piaskiem dołu z wodą. Szczury nie cierpią wody, dlatego dobrowolnie by w nią nie wlazły, cały plan w dużej mierze opierał się na jak najdokładniejszym zamaskowaniu pułapki. I teraz, przelatując na motorze kilka metrów ponad sztucznym podłożem, po raz kolejny mogłem pochwalić robotę swoich ludzi. Jeśli nie wiedziałbym o tym, że pode mną rozpościera się ogromny rów z wodą, to przypadkowo sam mógłbym się do niego wpakować.

Chyba źle obliczyłem długość rampy, prędkość motocykla, albo cokolwiek innego, bo zamiast wylądować już na twardym gruncie, załapałem się prosto na darmową kąpiel. Nie zdołałem zapanować nad maszyną i z całym impetem grzmotnąłem na prawy bok. Pociemniało mi w oczach i na moment pochłonęła mnie woda. Na szczęście szybko ochłonąłem i wydostałem się spod motocykla. Do gruntu, przezornie zaznaczonego kamieniem, było tylko kilka metrów. Mimo bólu w kostce, do którego dołączyło rypanie w żebrach, zacząłem jak najszybciej kuśtykać w stronę suchego lądu. Szczury tymczasem dotarły już do brzegu naszego sztucznego jeziorka. Część dopadła rampy i próbowała powtórzyć mój skok, jednak z ich tuszą i niezgrabnością, przypominały uczące się latać świnie i od razu klapnęły ciężko w brudną wodę. Pozostałe również wbiegły w pułapkę i piszczały nienawistnie w moim kierunku brodząc krótkimi nóżkami w wodzie. Nie dały jednak za wygraną. Choć po mutacji zatraciły zdolność pływania, to niski poziom wody pozwalał im na skuteczny pościg.

Wygramoliłem się na brzeg, dosłownie w ostatniej chwili. Szczury były już kilka metrów za mną. Dokładnie widziałem ich lśniące w popołudniowym słońcu kły i chytre czerwone oczka.

- Teraz – ryknąłem. Ward włączył zasilanie i dwa tysiące woltów czystej, zabójczej energii popłynęło przewodami prosto do zatopionych w naszym bajorku elektrod. Powietrze rozdarł charakterystyczny trzask uwalnianej energii i słodki dla moich uszu pisk kilkunastu konających w mękach szkodników. Potworki mogły mieć pancerną skórę, mogły być odporne na większość znanych ludzkości trucizn i mogły wytrzymywać bez jedzenia wiele tygodni, ale po podłączeniu do prądu ich mózgi smażyły się tak samo jak u każdej innej istoty.

- Dobra wystarczy – krzyknąłem ponownie do Johna, gdy upewniłem się, że wszystkie gryzonie przeniosły się już do szczurzego raju. Z trudem dźwignąłem się na nogi i szybko przeliczyłem truchła.

- Kilka sztuk nam uciekło. Pewnie polują, albo były zbyt leniwe by ruszyć w pomoc swoim pobratymcom. Niech chłopaki zabiorą sprzęt, trzeba kuć żelazo póki gorące.

Pozostałą część dnia zajęło nam uganianie się za pozostałościami stada. Nie było tego dużo. Trzy polujące samice i jeden wyleniały samiec. Wyłuskiwaliśmy je jednego po drugim, dźgając paralizatorami i włóczniami. Nie było to zajęcie łatwe, ale pod moją komenda uniknęliśmy większych wypadków. Choć jeden z chłopaków będzie teraz uboższy o dwa palce.

Miasto, jak przypuszczałem, hucznie świętowało nasze zwycięstwo. Uważam, że lekkim nietaktem było podanie pieczeni ze szczura, jako głównego dania, ale udało mi się grzecznie wymówić od posiłku. Nie lubiłem mięsa gryzoni. Nigdy nie wiadomo czym, a może kim pożywiały się przez ostatnie tygodnie. Nie odmawiałem natomiast trunków. Ostatnim co pamiętam był Ward dźwigający z piwnicy sporą beczułkę gorzałki. Ach, jak ja kocham moją robotę.


Opowiadanie nagrodzone w konkursie z trylogią Inny Świat.

Korekta opowiadania: PanR

Dział: Opowiadania
czwartek, 20 listopad 2014 00:24

Story Cubes

Niewielkie pudełko, a w nim dziewięć kości. "Story Cubes" właściwie ciężko określić mianem gry, ponieważ nikt tutaj nie wygrywa. To zabawa w snucie opowieści - idealne narzędzie do rozwoju wyobraźni. Nadaje się zarówno dla młodszych jak i starszych, którzy niejednokrotnie muszą przełamać swój opór by wciągnąć się w układanie historii. To dobry pomysł by urozmaicić różnego rodzaju zajęcia, treningi, lekcje języków obcych. "Story Cubes" mają setki różnych zastosować i oczywiście przy każdym zapewniają dobrą zabawę.

Liczba graczy: 1 - bez ograniczeń

Wiek: od 6 lat

Czas gry: ok. 2 - 20 minut

Wydawca: REBEL.pl

Projektant: Rory O'Connor

Strona wizualna

W zestawie podstawowym otrzymujemy 9 kości sześciennych, czyli razem 54 obrazki. Do mnie trafiły jeszcze trzy dodatkowe pudełeczka, po 3 kości każde, do dyspozycji więc miałam aż 108 zmieniających się rysunków. Kości są starannie wykonane, rysunki czytelne, pomarańczowe pudełko zestawu podstawowego jest doskonale skonstruowaną skrzyneczką. Nieco gorzej zostały zrobione pojemniczki na sześciany z zestawów dodatkowych - miejsce jest, ale kartoniki nie zawsze chcą się domykać. Właściwie to niewielki, mało istotny mankament, ale pudełka jakościowo się od siebie różnią. Obrazki na kościach są dobrze wykonane, ciekawe i niejednoznaczne - tylko od graczy zależy o czym będzie ich historia.

Cel i zasady gry

Podczas trwania rozgrywki dążymy do stworzenia jak najciekawszej historii, korzystając z pomocy obrazków na kościach, którymi rzucamy. Zasad właściwie nie ma. Ważna jest kreatywność, abstrakcyjne myślenie i dobra zabawa.

Przebieg gry

Gracze rzucają kośćmi poczym układają historie z widocznych na nich rysunków. Wariantów jednak można stworzyć setki. Każdy może mieć własną opowieść, możemy się jednak nią również podzielić i wymyślać fragmenty naprzemian. Zadanie wydaje się banalnie proste, obrazki są jednak narysowane w ten sposób, że wcale nie musi takie być. Poza tym nie zawsze łatwo jest się przełamać i odsłonić przed innymi. Nawet opowiedzenie takiej wymyślonej historii może sprawić nam spory problem.

Podsumowanie

"Story Cubes" to przede wszystkim narzędzie. Jak uda się je wykorzystać, zależy wyłącznie od pomysłodawcy. Z pewnością jednak gra rozwija wyobraźnię i zmusza uczestników do kreatywnego, niejednokrotnie abstrakcyjnego myślenia. Pomaga rozwinąć się dzieciom, a dorosłym przełamać lody. "Story Cubes" stworzył Rory O'Connor z Irlandii, trener kreatywności i twórczego rozwiązywania problemów. Pomysł miał doskonały, ponieważ to naprawdę działa. Zamiast rywalizacji gra uczy współdziałania, słuchania siebie nawzajem i dostrzegania elementów, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka. "Story Cubes" zyskało uznanie nie tylko wśród graczy - zabawka jest zdobywczynią wielu międzynarodowych nagród i wyróżnień.

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 20 listopad 2014 00:18

Gang Wiewióra

W ostatnich latach pojawiają się setki filmów animowanych o podobnej szacie graficznej i tym samym schemacie fabuły. Dzięki możliwością dzisiejszej komputerowej animacji taki film to żaden problem - wystarczy pomysł i nieco wyobraźni. Czym więc kierować sie w wyborze i jak wybrać akurat tą bajkę, którą warto dać dziecku do oglądania?

Mieszkańcy Parku zbierają zapasy na zimę. Są to różnych gatunków, niewielkie zwierzęta, które stworzyły prężnie działającą społeczność. W wyniku jednak zbiegu nieszczęśliwych wypadków całe zapasy spłonęły, a o wszystko zostaje oskarżony Wiewiór (który właściwie niczemu nie jest winny). I tak żył na granicy społeczeństwa, ale teraz niemalże jednogłośnie zostaje wygnany do miasta. Podąża za nim wierny przyjaciel Szczurek. Przez przypadek znajdują sklep z orzechami i w głowie bohatera rodzi się wielki, samolubny plan. Obok jednak rozterek małych zwierzątek dzieje się również coś w świecie ludzi - sklep jest jedynie przykrywką dla bandytów, którzy bardzo starannie i szczegółowo planują napad na bank.

"Gang Wiewióra" to jedynie odrobinę odbiegający od schematów film animowany. Jest bohater, jest dziewczyna, ważne zadanie, dużo akcji i "ten zły". To co wyróżnia historię na tle innych to fakt, że Wiewiór jest sceptycznie nastawiony do życia, bywa gburowaty i wcale nie jest altruistyczny - wynika to natomiast ze złych, życiowych doświadczeń. Nie wiesz na kogo liczyć? Licz na siebie. Gdy natomiast zrobi coś dobrego, w blasku chwały pozwala tonąć mało inteligentnemu osiłkowi (a'la Johny Bravo), który jest dość sympatyczny i łatwo daje sobą manipulować, zadowolony z każdego obrotu sytuacji. Nie ma tutaj również nachalnych scen romantycznych (mimo występowania ślicznej wiewióreczki) - przekaz opowieści nastawiony jest typowo na przyjaźń i wzajemne wsparcie.

Bajka oczywiście jest nasiąknięta dobrym (nie zawsze), nieco czarnym humorem. Nie ma w niej niesmacznych elementów (jak to niekiedy bywa) i całość jest lekkostrawna. To zdecydowanie przemawia na jej korzyść. Dwutorowa fabuła była moim zdaniem całkiem niezłym pomysłem, choć z tej perspektywy wydaje mi się, że ważniejszy element to głodujące zwierzęta niż jakiś tam bank, który mógłby stracić nieco gotówki. Sądzę, że w podobny sposób widziała to będzie również ta młodsza publiczność. Polski dubbing jest całkiem dobry i choć należę do gatunku tradycjonalistów, którzy wolą słuchać lektora lub w ogóle oglądać filmy w oryginalne, to tutaj dźwięk w ogóle mi nie przeszkadzał (choć przyznaję, piesek był irytujący, ale chyba takie właśnie miał założenie).

Graficznie film jest świetny. Postacie są baśniowe i sympatyczne, ale nie przesłodzone. Akcja toczy się wartko i tą dynamikę fabuły widać także w animacji. W żadnym momencie nie wieje nudą, jednak gdy próbowałam oglądać bajkę jednocześnie robiąc coś innego, to później nie wiedziałam co działo się w pierwszych scenach i musiałam zacząć od początku (mimo że zazwyczaj mam taką podzielność uwagi i w ten sposób właśnie oglądam filmy familijne). Także "Gang Wiewióra" wymaga od widza nieco zaangażowania.

Film jak najbardziej polecam. Jest to świetna historia dla dzieci powyżej piątego roku życia (młodsi niech lepiej pozostaną przy "minionkach"). Nie jest tak zabawna jak niektóre inne produkcje, jest za to znacznie ciekawsza od wielu najnowszych, animowanych bajek. Idealna propozycja dla małych wielbicieli kina akcji.

Dział: Filmy