Rezultaty wyszukiwania dla: Mag
Catwoman. Rzymskie wakacje
Wakacje w Rzymie? Brzmi jak marzenie. Ale jeśli nazywasz się Selina Kyle i jesteś najlepszą złodziejką w Gotham, to nawet urlop zamienia się w ryzykowną rozgrywkę. „Catwoman. Rzymskie wakacje” to nieformalny spin-off znanych fanom Batmana serii „Długie Halloween” i „Mroczne zwycięstwo” — tyle że bez Batmana na pierwszym planie. Tym razem wszystko kręci się wokół Catwoman i jej osobistej wyprawy do Włoch, gdzie zamiast słońca i spokoju czeka ją mafia, toksyny Jokera i więcej pytań niż odpowiedzi.
Selina opuszcza Gotham — z jednej strony chce odpocząć, z drugiej: ma konkretny cel. Pragnie poznać prawdę o swoim pochodzeniu, a Rzym wydaje się kluczem do rodzinnych tajemnic. W podróży towarzyszy jej Człowiek-Zagadka (Riddler), który równie często przeszkadza, co pomaga. Na miejscu szybko okazuje się, że Włochy też mają swoje cienie: toksyczne relacje z rodziną Falcone, trupy, dziwne sny z Batmanem, płatny zabójca, a do tego Cheetah – złowieszcza i ostra jak brzytwa.
Każdy rozdział odpowiada kolejnemu dniu tygodnia, choć chronologia momentami się rozjeżdża. Mimo to historia ma wyraźny rytm – prowadzona z narracją pierwszoosobową, daje wgląd w myśli i emocje Seliny. To ważne, bo właśnie ten osobisty ton odróżnia „Rzymskie wakacje” od innych komiksów Loeba i Sale’a.
Fabuła jest prosta, momentami przewidywalna – tajemnica pochodzenia Seliny nie zaskakuje szczególnie mocno, a zakończenie nie wywraca stolika. Ale tu nie o twisty chodzi. Największym atutem komiksu jest atmosfera: duszna, elegancka, zmysłowa. I sama Catwoman, która w końcu dostaje przestrzeń, by być sobą – nie tylko jako obiekt fascynacji Batmana, ale jako pełnoprawna bohaterka z własnym konfliktem wewnętrznym.
Jeph Loeb prowadzi narrację lekko, z przymrużeniem oka, balansując pomiędzy pulpą a dramatem. Mamy tu trochę humoru, trochę flirtu, trochę melancholii. A rysunki Tima Sale’a? Rewelacja. To jeden z tych duetów scenarzysta–rysownik, który rozumie się bez słów. Styl Sale’a – miękki, przerysowany, a jednocześnie elegancki – idealnie pasuje do klimatu tej opowieści. Selina wygląda świetnie w każdym kadrze (i wie o tym), ale nie jest to nachalne – to część jej tożsamości. Kadry z Rzymem potrafią oczarować, podobnie jak sekwencje akcji i sceny snów.
Nieco kuleje struktura – pomysł z dniami tygodnia jako tłem rozdziałów wydaje się zbędny, bo nie wnosi realnej konsekwencji w narracji. Na szczęście nie przeszkadza to w czytaniu.
„Catwoman. Rzymskie wakacje” to nie obowiązkowy punkt w batmańskim uniwersum, ale bardzo przyjemna „przerwa od Gotham”. Komiks, który daje Catwoman zasłużony moment w centrum uwagi, a czytelnikom szansę spojrzeć na nią z nowej strony: mniej jako złodziejkę, więcej jako kobietę z pytaniami bez odpowiedzi.
Nie jest to historia, która zostaje na długo, ale na pewno warta przeczytania – szczególnie jeśli lubisz dobrze narysowane opowieści z klimatem noir, lekką dawką intrygi i bohaterką, która wie, czego chce. Albo przynajmniej bardzo się stara to odkryć.
XIII tom 3
Jeśli wiesz, że „XIII” to opowieść o człowieku bez przeszłości, który budzi się z tatuażem „XIII” i próbuje odnaleźć własną tożsamość, trzeci tom to idealny moment, by wskoczyć głębiej w tę sieć spisków. „XIII. Tom 3” to album, który rozwija dotychczasowy wątek, odkrywając kolejne fragmenty przeszłości i ukazując coraz bardziej skomplikowane powiązania między postaciami.
Tom 3 zbiera cztery historie: „Na ratunek Marii”, „El Cascador”, „Trzy srebrne zegarki” i „Proces”.
Część historii przenosi nas do Ameryki Południowej — do fikcyjnego państwka San Miguel, gdzie XIII sprzymierza się z Marią, walcząc o wolność i prawdę. Narracja buduje most między teraźniejszością a wspomnieniami: rozdział „Trzy srebrne zegarki” zabiera czytelników w głąb genealogii bohatera, cofając się do XIX wieku i odkrywając korzenie rodzinnych tajemnic. Całość kończy dynamiczny rozdział „Proces” — dramat sądowy i militarna rozgrywka o życie prezydenta Sheridana.
Fabuła rozwija się warstwowo. Van Hamme dodaje kolejne elementy układanki. Spiski, zdrady, tajne organizacje i polityczne intrygi — to wciąż motor napędowy serii. Choć czasem tempo zwalnia, a momenty retrospekcji wymagają skupienia, nagrodą są kolejki zaskakujących szczegółów i historii bohaterów, którzy zyskują coraz większą głębię.
Narracja wymaga skupienia. Złożoność wątków i liczba postaci potrafią przytłoczyć. Jeśli nie znasz pierwszych dwóch tomów, łatwo się pogubić — ale jeśli jesteś w grze, dostaniesz satysfakcję z logicznego łączenia kolejnych tropów.
Rysunki Williama Vance’a robią tu robotę. Postaci są realistyczne, emocje widoczne na twarzach. Sceny akcji – pościgi helikopterów, wybuchy, dynamiczne kadry — podane są z precyzją i filmowym rozmachem. Vance wie, kiedy spowolnić i zbudować napięcie detalem — półcień, refleks w oku, grymas twarzy – to detale, które zostają z czytelnikiem dłużej.
„XIII. Tom 3” to komiksowy thriller najwyższej klasy. Gęsta intryga, rozwijające się osobiste historie bohatera oraz sceny, które zapierają dech. Niektóre elementy mogą wydawać się przewidywalne, ale wciągająca narracja i realizm wizualny wciąż przyciągają uwagę.
Dla kogo? Dla tych, którzy znają poprzednie tomy i chcą dalej podążać za historią bez pamięci — to must-read. Dla nowych czytelników — warto nadrobić wcześniejsze wydania, zanim zanurzycie się w ten tom.
Plusy i minusy
PLUSY
• Rozbudowana, wielowarstwowa fabuła pełna zaskakujących powiązań
• Precyzyjne, realistyczne rysunki Vance’a, dynamiczne sceny akcji
• Wydanie zbiorcze Egmont – twarda oprawa, dodatki zza kulis, solidna jakość papieru i szata graficzna
MINUSY
• Złożoność wątków i liczba postaci mogą być trudne do śledzenia bez znajomości serii
• Momentami narracja zwalnia i wymaga skupienia — nie dla czytelnika szukającego szybkiej akcji
To komiks, który pokazuje, dlaczego „XIII” przetrwał dekady i zdobył status kultowego. Trzeci tom dalej rozwija ten świat. Dla fanów inteligentnych thrillerów politycznych i opowieści o tożsamości — pozycja obowiązkowa.
Zapowiedź: Czarodziejki W.I.T.C.H. Księga 17
Wielki powrót kultowej serii komiksów o czarodziejkach W.I.T.C.H. Siedemnasty album zbiorczy przygód kochanych przez czytelników czarodziejek!
Dzieciołap
Agnieszka Miela to autorka, która konsekwentnie buduje swoje miejsce w polskiej fantastyce, sięgając po mroczne klimaty, grozę i mitologię w nietuzinkowy sposób. Jej twórczość charakteryzuje się wyraźnym zamiłowaniem do poetyckiego języka, silnych emocji i bohaterów z pogranicza światów – żywych i martwych, ludzkich i nadprzyrodzonych. „Dzieciołap” to kolejna odsłona tego literackiego uniwersum, w którym ciemność nie jest jedynie tłem, ale pełnoprawnym bohaterem.
Fabuła książki przenosi nas do ponurego, brudnego miasta, w którym dzieci giną w tajemniczych i brutalnych okolicznościach. Główny bohater, Samuel – istota balansująca na granicy śmierci i życia – powraca, by wraz z osobliwą towarzyszką Raon stawić czoła tytułowemu Dzieciołapowi. To opowieść przesycona niepokojem, w której nie brakuje odwołań do dawnych wierzeń i legend, a także bardzo fizycznie odczuwalnej grozy. Autorka z wprawą buduje napięcie i prowadzi czytelnika przez miasto pełne przemocy, tajemnic i przeklętej historii, nie bojąc się brutalnych scen i emocjonalnego rozdarcia bohaterów.
„Dzieciołap” to lektura dla tych, którzy lubią, gdy powieść nie tylko opowiada historię, ale też wciąga w duszny klimat i nie pozwala zapomnieć o sobie długo po zakończeniu lektury. Mroczny, sugestywny język i gęsta atmosfera z pewnością przypadną do gustu miłośnikom dark fantasy i grozy. Z drugiej strony, nie jest to książka dla każdego – niektórych może przytłoczyć ciężar emocjonalny, surowość opisu czy specyficzny styl narracji. To powieść wymagająca, ale jeśli dasz jej szansę, odwdzięczy się opowieścią, która drąży pamięć jak cierń w świadomości.
Północny Wiatr
Jak wiele jesteś w stanie zrobić, by ochronić osobę, którą kochasz?
Jedyną istotą, którą z całego serca kocha Wren, jest jej siostra. Ich rodzice nie żyją od dłuższego czasu, a w okolicy nie ma mężczyzny, posiadającego wystarczająco dużo odwagi, by chcieć pojąć kobietę za żonę. Nic dziwnego – Wren nie da sobie w kaszę dmuchać. O wszystko musiała zawalczyć sama, poświęcając swoje jestestwo. Byle tylko jej siostra miała dach nad głową i pożywienie. I chociaż życie Wren to nieustanna walka o przetrwanie, ucieczki przed demonami oraz noce skąpane w winie, to w jakimś stopniu zdążyła już do tego przywyknąć. Wydawałoby się, że gorzej być już nie może... a jednak.
Co kilkadziesiąt lat władający krainą Król Mrozu, o sercu zimniejszym niż lód, wybiera sobie żonę spośród śmiertelnych dziewcząt. Jej krew pomaga wzmocnić barierę pomiędzy krainą ludzi a Martwymi Ziemiami, pełnymi niespokojnych, udręczonych dusz. I tym razem jego uwagę przyciąga siostra Wren.
Tyle że to nie koniec. Wren nie pozwoli, by jej ukochana siostra została wywieziona przez potwora i uwięziona w jego mroźnym zamczysku. Nie byłaby sobą, gdyby i tego nie wzięła na swoje barki.
Tak oto rozpoczyna się jej nowe życie w świecie, gdzie stoły są zawsze suto zastawione jedzeniem, a wokół niej krążą służący, czekający na każde jej skinienie. I mąż, Król Mrozu, którego nienawidzi od pierwszego wejrzenia.
Romantasy czy inne gatunki pochodne od romansu nie należą do kręgu moich czytelniczych zainteresowań. Do sięgnięcia po „Północny Wiatr” zachęciła mnie głównie informacja, jakoby ta pozycja bazowała na motywach „Pięknej i Bestii”. Co jak co, ale „odświeżone” wersje baśni to coś, co zawsze przyciąga moją uwagę. Nie straszna była mi nawet myśl, iż może to być historia, która w niewielkim stopniu ma związek z opowieścią, z której czerpie.
Baśń to baśń, a romantasy to romantasy. Owszem, fabuła i w jednym, i w drugim opiera się na tym samym – śmiertelnej kobiecie przymuszonej do małżeństwa z potworem. O ile w „Pięknej i Bestii” mamy to wszystko ubrane w bajkowość właśnie, o tyle w „Północnym Wietrze” czeka nas zderzenie z rzeczywistością. Początkowo nie ma mowy o żadnym pozytywnym uczuciu między dwójką głównych bohaterów, gdyż Wren i Król Mrozu szczerze się nie znoszą. Poza tym nasza kobieca postać nie zamierza przywiązywać się do luksusu i „męża”, gdyż jej plan zakłada zupełnie inne zakończenie. W toku historii okazuje się jednak, że nie warto oceniać książki po okładce i słuchać relacji z drugiej ręki, tylko wyciągać wnioski na podstawie własnych odczuć. Plus dla autorki za to, że kazała czytelnikowi czekać na wybuch prawdziwej miłości między głównymi bohaterami – dzięki temu wydawało się to bardziej szczerze, a my dostaliśmy to, na co czekaliśmy właściwie od początku tej historii.
Choć – jak już wspomniałam – romantasy nie należy do moich ulubionych gatunków i raczej się to nie zmieni, to akurat przy „Północnym Wietrze” spędziłam całkiem przyjemny czas. Co prawda historia nie wchłonęła mnie jakoś mocno, ale nie należała też do najgorszych. Podobały mi się częste zwroty akcji, świat wypełniony lodem, jaki stworzyła autorka, a także demony, czyhające na żywych. Dzięki tym wstawkom ta historia nie była aż tak cukierkowa.
Czy polubiłam jakoś szczególnie któregoś z bohaterów? Nie. Nie znaczy to oczywiście, że są źle stworzeni – po prostu nie zapadają w pamięć. Wren co prawda wysuwa się w tej kategorii na prowadzenie, mimo że ostatnio w literaturze panuje moda na pyskatą, bezczelną i odważną główną bohaterkę.
„Północny Wiatr” to całkiem dobre rozpoczęcie serii; tom pierwszy zaciekawił mnie na tyle, że pewnie sięgnę i po kolejne. Myślę, że ta pozycja przypadnie wielu z Was do gustu. Zaznaczę jeszcze, że ze względu na występowanie scen erotycznych książka jest odpowiednia dla czytelników pełnoletnich.
Powrót Cienia. Historia Śródziemia. Tom 6. Historia Władcy Pierścieni. Część 1
Istnieją książki pisane dla przyjemności. Są takie, które poszerzają horyzonty. I są dzieła, które czyta się z niemal nabożnym skupieniem – bo rejestrują czysty geniusz. Powrót Cienia to przykład tej ostatniej kategorii. To gratka dla fanów Tolkiena, ale też literacka archeologia, która odsłania kulisy powstawania jednego z najważniejszych dzieł XX wieku.
Co znajdziemy w książce?
To pierwsza część szóstego tomu dokumentacji powstawania Władcy Pierścieni, opracowana przez Christophera Tolkiena – syna autora. Znajdziemy tu notatki, szkice, poprawki. Są też alternatywne wersje postaci oraz wydarzeń. Pokazują one, jak długa i złożona była droga do wersji, którą dziś znamy.
Okazuje się, że Władca Pierścieni nie narodził się jako spójna opowieść. Bilbo miał inny pierścień, Frodo nazywał się Bingo, a Czarny Jeździec nie od razu budził grozę. Pojawia się też Trotter – zagadkowa postać, która z czasem zmienia się w Aragorna. Śledzimy ewolucję imion, fabuły i nastroju. Całość dopełniają faksymile rękopisów i map – dziś bezcenne źródła wiedzy o twórczości Tolkiena.
Opinia i refleksje
Powrót Cienia to książka wymagająca. Nie jest powieścią – to dokumentacja, analiza i zapis procesu twórczego. Ale jaka to podróż! Jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak powstaje literacki świat, to właśnie tutaj znajdziesz odpowiedź.
Największą wartością książki jest możliwość „podglądania” Tolkiena przy pracy. Jego poprawki, rozterki i eksperymenty przypominają obserwowanie malarza przy sztaludze. Czytelnik patrzy z pokorą i podziwem.
Lektura wymaga skupienia i znajomości Władcy Pierścieni, ale wysiłek zostaje wynagrodzony. Książka pogłębia znajomość Śródziemia i pokazuje, ile serca i pracy Tolkien włożył w każdą linijkę tekstu.
Wydanie zasługuje na uwagę. Twarda oprawa, przemyślany projekt graficzny i ilustracja Michała Krawczyka sprawiają, że to prawdziwa edytorska perełka. Wydawnictwo Zysk i S-ka naprawdę się postarało.
Podsumowanie
Powrót Cienia to książka dla wtajemniczonych. Dla tych, którzy kochają Władcę Pierścieni i chcą wiedzieć, jak powstawał. Dla tych, którzy chcą zajrzeć za kurtynę i zrozumieć proces twórczy.
To również piękny hołd syna dla ojca. I wyjątkowy prezent dla fanów. Czyta się ją powoli, z namysłem – jak list od dawnego przyjaciela. Dla mnie – pozycja obowiązkowa. Polecam każdemu, kto wierzy, że Śródziemie to coś więcej niż fikcja.
Bo to nie tylko książka o książce. To opowieść o twórczości, pasji i geniuszu.
Zapowiedź: Głęboko pogrzebany i inne opowiadania
Naomi Novik zabiera nas w oszałamiającą podróż przez znane z poprzednich jej książek krainy baśni i fantasy, mity i historię.
Kaczogród. Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964
Kolejny tom Kaczogrodu, kolejna podróż do świata kaczek, monet i pechowych pomysłów Donalda. Tym razem Egmont serwuje nam album Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964, czyli zestaw komiksów Carla Barksa z czasów, gdy legendarny autor powoli zbliżał się do końca swojej kaczej kariery. Czy to widać? Cóż… trochę tak. Jednak spokojnie — to wciąż Barks, więc nawet w słabszym dniu potrafił rozbawić, zaskoczyć i wciągnąć.
Już na wstępie warto zaznaczyć, że tym razem dostajemy obok klasycznych dziesięciostronicówek również aż siedem dłuższych historii. I to takich, w których pierwsze skrzypce gra nie kto inny, jak Sknerus McKwacz — kaczor, którego portfel jest grubszy niż wszystkie komiksowe tomy razem wzięte, a jego pech bywa równie wielki, co jego skarbiec.
W Ogniu olimpijskim nie brakuje starych znajomych: Bracia Be znowu knują, Magika de Czar próbuje przechytrzyć wszystkich, a Donald… cóż, Donald jak zwykle wpada na genialne pomysły, które kończą się katastrofą. Do tego mamy jeszcze Gogusia, czyli symbol wszystkiego, co irytuje Donalda najbardziej — nieziemskiego szczęścia i wiecznego uśmiechu losu.
Wśród przygód znajdzie się kosmiczna poczta, szalona gonitwa za słoniem, złoto na Księżycu i Sknerus próbujący wyjść obronną ręką z kolejnych absurdalnych sytuacji. Zabrakło tu jednak tych klasycznych, długich, realistycznych wypraw w stylu National Geographic, które kiedyś stanowiły znak rozpoznawczy Barksa. Sam autor w tym okresie uznał, że publiczność woli teraz komedię i groteskę. Sądząc po tym albumie — miał częściowo rację, ale jednak zostawia to pewien niedosyt.
Nie da się ukryć, że to już końcówka złotej ery Barksa. Pomysły są momentami przegięte, historie bardziej komediowe niż przygodowe, a całość bywa mocno absurdalna — jak choćby międzyplanetarna poczta miłosna czy Sknerus, który próbuje przygotować kosztowny świąteczny prezent zgodnie z… przepisem z kolędy.
Czy to źle? Niekoniecznie. Fani humoru i tych bardziej szalonych opowieści będą zachwyceni. Wciąż czuć tu inteligencję Barksa, jego słynny sarkazm i szelmowski uśmiech, który przebija się przez każdą planszę. Jednak jeśli ktoś — jak ja — tęskni za starymi, przygodowymi klimatami i długimi wyprawami po mapach i skarbach, to może mieć po tym tomie lekkie poczucie niedosytu.
Na plus? Zdecydowanie fakt, że większość materiału w tym tomie to rzeczy premierowe, wcześniej niepublikowane po polsku. Dla kolekcjonerów i wiernych fanów to prawdziwy skarb.
Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964 to bardzo solidna część kaczej kolekcji. Może już nie tak świeża i odkrywcza jak wcześniejsze tomy, ale nadal potrafi bawić, zaskakiwać i wciągać. Jeśli szukasz klasycznych przygód w duchu starych czasów — możesz czuć niedosyt. Jednak jeśli lubisz humor, absurd i dobrze narysowane kacze perypetie — ten tom dostarczy Ci wszystkiego, czego trzeba.
Wydanie? Tradycyjnie na medal — kredowy papier, twarda oprawa, świetna jakość druku. Cena może nie najniższa, ale warto. Kacze historie Barksa to kawał popkulturowej klasyki, która — mimo drobnych zgrzytów — nadal się broni. I pewnie długo jeszcze będzie.
Zapowiedź: Pokazać świat Dysku Terry’ego Pratchetta
Błogosławieństwo Niebios
Czasem trafia się książka, na którą się czeka latami. Dla wielu fanów chińskiego fantasy, „Błogosławieństwo niebios” było właśnie takim tytułem. Kiedy wreszcie pojawiło się polskie wydanie – i to tłumaczone bezpośrednio z języka oryginału! – emocje sięgnęły zenitu. Czy było warto czekać? Oj, było. Jednak zanim wzniesiemy się z bohaterami ku niebiosom (a potem z impetem z nich spadniemy), zapraszam Cię do świata pełnego magii, tajemnic i... rewelacyjnej chemii między postaciami.
O czym jest książka?
Głównym bohaterem jest Xie Lian, książę królestwa Xianle, który wniebowstępuje nie raz, nie dwa, ale... trzy razy. I tak samo często z niebios spada. To już samo w sobie zapowiada niezły chaos. Gdy po ośmiuset latach tułaczki pojawia się ponownie wśród bogów, jego obecność – delikatnie mówiąc – nie spotyka się z entuzjazmem.
Wkrótce trafia na ziemię, gdzie podczas Święta Duchów poznaje tajemniczego Sanlanga – pewnego siebie, nieco zuchwałego chłopaka, którego tożsamość owiana jest mgłą sekretów. Ich wspólna podróż obfituje w zagadki, paranormalne zjawiska i dziwne zbiegów okoliczności, które sugerują, że nic – i nikt – nie jest tym, czym się wydaje. To opowieść pełna duchów, demonów, bogów i... ciepła.
Moja opinia i przemyślenia
To książka, która wciąga jak wir. Jest lekka w formie, ale bogata w treści, które odkrywa się powoli – jak warstwy cebuli (albo masek, które noszą bohaterowie). Na pierwszy rzut oka fabuła może wydawać się prosta, a styl – zbyt potoczny. Jednak kiedy wiesz, że historia ma swoje korzenie na chińskim odpowiedniku Wattpada, wszystko zaczyna mieć sens. To nie ma być wysoka literatura – to ma być dobra zabawa. I tak właśnie jest.
Ogromnym plusem jest tłumaczenie bezpośrednio z języka chińskiego. Tak, bywa czasem surowe, nieco zbyt proste w brzmieniu – ale jest bliższe oryginałowi. A ja to bardzo doceniam. Czuć, że tekst nie został wygładzony pod gust zachodniego czytelnika. To uczciwe, momentami dziwaczne – ale przez to autentyczne.
Jeśli chodzi o wydanie – ilustracje wewnątrz książki to perełki. Motyle, rysunki postaci, ładne wklejki – aż chce się przystanąć i po prostu popatrzeć. Oczywiście nie mogło zabraknąć również barwionych brzegów.
Postacie? Cudowne. Xie Lian, skrywający swoje traumy za uśmiechem i niegroźnym szaleństwem. Sanlang – tajemniczy, przebiegły, a przy tym pełen nieoczywistej troski. Chemia między nimi? Czuć ją już teraz, choć romantyczny wątek dopiero majaczy gdzieś na horyzoncie.
Podsumowanie
„Błogosławieństwo niebios” to książka specyficzna – nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak jeśli masz ochotę na coś innego, świeżego, z nutą absurdu, magii i emocji – daj jej szansę. To idealna lektura na wieczory, kiedy nie chcesz niczego zbyt ciężkiego, ale też nie masz ochoty czytać byle czego. Dla fanów xianxia – obowiązkowo. Dla wszystkich innych – być może zaskoczenie sezonu.
A ja? Czekam na kontynuację. Bo drugi tom tej historii zapowiada się jeszcze lepiej.