Rezultaty wyszukiwania dla: M. L Rio
Spaghetti
Kuchnia włoska słynie z potraw szybkich i nieskomplikowanych. Takie właśnie jest spaghetti. Ulubione danie dzieci i studentów. Proste, tanie, pożywne i nieskomplikowane w wykonaniu.
Łatwe zasady przyrządzania tej wspaniałej potrawy, jak również jego „konsumpcji’’ znajdziemy w grze wydawnictwa Granna, pt. „Spaghetti”. Jej autorem jest debiutant Michał Gołębiowski, a apetyczne ilustracje przygotował Bartłomiej Kordowski.
„Spaghetti” przeznaczone jest dla 2 do 4 osób w wieku od 6 lat. Średni czas rozgrywki to 30 min. Myślę, że bez problemu młodsi milusińscy mogą również przyłączyć się do zabawy.
W porządnym, kartonowym pudełku znajdziemy dwa tekturowe talerze (duży i mały), 27 nitek makaronów w różnych „smakach” (kolorach), 4 klopsiki (ping pongi), 12 żetonów z przepisami oraz klepsydrę odmierzającą czas. Oczywiście nie zabrakło instrukcji, która bardzo pomysłowo napisana jest w stylu książki kucharskiej.
Zasady rozgrywki są banalne. Klepsydra odmierza czas 20 sekund, a my musimy zgarnąć z talerza jak największą ilość nitek makaronów, które różnią się długością i kolorami. Przy okazji pamiętamy, aby żadna z kulek mięsa (piłeczka pingpongowa) oraz nitka makaronu (sznurówka) nie zsunęła się na stół. Podczas swojej kolejki nie wolno pomagać sobie drugą ręką oraz dozwolone jest trzymanie kolorowej sznurówki tylko w jednym miejscu. Różnorodność nitek makaronu ma oczywiście wpływ na odpowiednią ilość punktów na koniec gry. Czym dłuższa nitka, tym jest więcej warta. Punkty otrzymujemy również za złapane klopsiki, które nie stykają się z makaronem – zazwyczaj pod koniec rozgrywki.
Gra umożliwia zabawę w trzech różnych wariantach, różniących się nie tylko poziomem trudności. W pierwszym opisanym powyżej wykorzystujemy duży talerz. W drugim, trudniejszym, nasze spaghetti umieszczamy na mniejszym talerzu. W trzecim, najciekawszym, wykorzystujemy sześć losowo dobranych żetonów przepisów. Każdy z nich posiada dodatkową punktację za zebranie odpowiedniej ilości i jakości nitek makaronów i klopsików w pojedynczej turze. Przyznam, iż po wypróbowaniu tego wariantu, nie wróciliśmy już do łatwiejszej wersji.
Po otwarciu kartonowego pudełka byłam zaskoczona: kilkadziesiąt sznurówek i piłeczki pingpongowe. Serio? Dlaczego te banalne pomysły okazują się najlepsze? Ta gra zręcznościowa jest genialna w swojej prostocie. Niby to zwykłe bierki w nowoczesnym wydaniu, ale zabawa przy tym przednia. Zastanawiałam się z mężem, czemu do tej pory nikt tego nie wymyślił. Rozgrywka jest taka oczywista, a jednocześnie tak niesamowicie wciągająca i wyjątkowa. Nitki naprawdę potrafią się porządnie poplątać. Ich wyciąganie to nie lada wyzwanie, a upływający czas tylko wzmaga emocje. Warto również wspomnieć o lekkiej negatywnej interakcji pomiędzy graczami. Mianowicie po każdej nieudanej turze, po tym jak nieudało nam się wyciągnąć makaronu w określonym czasie lub „ubrudziliśmy” stół, mamy prawo do zamieszania spaghetti na talerzu. W ten sposób utrudniamy wyciąganie nitek kolejnemu graczowi.
Podsumowując, „Spaghetti” to gra, która gwarantuje mnóstwo świetnej zabawy i śmiechu. Liczą się w niej nie tylko manualne zdolności, ale i opanowanie oraz mocne nerwy. Idealnie nadaje się dla dzieci oraz na imprezy wśród znajomych. Odbiorcy mogą być niezwykle różnorodni. Małym minusem tego tytułu jest to, iż wraz z kolejnymi rozgrywkami wpadamy w monotonność i częściowe znudzenie. Dlatego dla bardziej zaawansowanych graczy pozycja ta idealnie nadaje się jako rozgrzewka przed grą w poważniejsze tytuły lub jako rozluźniający przerywnik. Jednak jakby nie patrzeć, na półce na pewno nie będzie się kurzyła.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl.
Tulipanowy wirus
Do sięgnięcia po książkę „Tulipanowy wirus” zachęciła mnie intrygująca, tajemnicza okładka. Może szata graficzna nie powinna być kryterium wyboru lektur, ale czasem gdy dużo się czyta, to tak właśnie się dzieje. Czy jednak nie pożałowałam swojej decyzji?
Kochamy Hermionę bardziej niż Harry'ego Pottera!
Oto sylwetka polskiego fana serii J.K. Rowling
22 października w księgarniach pojawił się „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” - ósmy tom serii J.K. Rowling, która przygodami trójki czarodziejów podbiła serca czytelników na całym świecie. Merlin.pl, we współpracy z serwisem harry-potter.net.pl przeprowadził własne badanie, aby sprawdzić co najbardziej kręci nas w Harrym Potterze - cyklu, w którym, jak się okazuje, najbardziej pokochaliśmy… Hermionę Granger
Nic oprócz milczenia
Bezpośrednim efektem strachu często jest milczenie, dlatego po dramatycznych wydarzeniach, jakie były udziałem Anny i jej bliskich, główna bohaterka zaszyła się w egzotycznej, barwnej Wenecji i nabrała wody w usta. Nie przyznaje się nikomu, kim jest, ani czym zajmowała się w poprzednim życiu. Pamięć o zamordowanej śpiewaczce Sofii Stiatessi wciąż jest tu żywa i Anna trochę się obawia niezdrowego rozgłosu, który mógłby dotknąć jej osobę.
Nie kontaktuje się z rodziną ani przyjaciółmi, sprawy firmowe prowadzą za nią pełnomocnicy i kobieta może w spokoju zastanawiać się, co powinna zrobić z własnym życiem.
Tak w skrócie przedstawia się początek drugiej części trylogii o komisarz Annie Lindholm, po trochu Szwedce, po trochu Polce.
Anna nie szuka przygód. Zamieszkała u antykwariuszki Lucrezzi Doldano i pomaga jej w wycenie oraz sprzedaży mebli. Zbliża się karnawał, w Wenecji obchodzony wyjątkowo hucznie i barwnie. W dniu jego rozpoczęcia Anna i Lucrezzia znajdują w jednej z uliczek ciało młodego gondoliera, a w rezydencji Marconich na inauguracji balu palona na stosie kukła okazuje się martwą kobietą. W głównej bohaterce budzi się policyjny instynkt, uśpiony od czasów Malmo. Rozpoczyna współpracę z prowadzącym śledztwo commissario Antonio Valle. Szybko okazuje się, że sprawa jest bardziej złożona, niż to się początkowo wydawało. Jej początki sięgają czasów drugiej wojny światowej, a zamieszanych w całą intrygę jest kilka najpotężniejszych w Wenecji rodzin.
Kiedy myślę o książce teraz, zbierając wrażenia, dochodzę do wniosku, że druga część jest lepsza od pierwszej z kilku powodów. Po pierwsze sam klimat Wenecji, jej krętych uliczek, życzliwych, gadatliwych ludzi i długiej historii, odpowiadał mi bardziej niż zimna, surowa Szwecja. Obraz Wenecji w książce jest żywym dowodem, że autorka dokładnie przygotowała kreację świata przedstawionego. Wenecja na kartach książki jest ciekawa i intrygująca oraz tak żywa, że nabiera się chęci, by pojechać tam osobiście.
Po drugie równie dokładnie, żeby nie rzec pieczołowicie, jest zbudowana cała intryga, której początki sięgają II wojny światowej i istniejącego w rzeczywistości frachtowca Niobe, który przewoził belgijskich Żydów. Sprawa odnawia się w l. 90 z udziałem potomków Marconich, Foscarich i Ronsardów, by w 2015 roku znaleźć swój dramatyczny finał. Bardzo lubię tak zbudowane fabuły, a motyw skarbu, który już pochłonął tyle istnień ludzkich, dodatkowo dodaje całej historii głębi i tajemniczości.
Wreszcie po trzecie, główny bohater męski jest taki, jak powinien być. Po ciamajdowatych i tylko wzdychających do Anny Leonie i Ingverze, nastała era komisarza Vallego, który jest właściwym facetem na właściwym miejscu. Oprócz tego nie wzdycha, ale też działa i nie boi się podejmować ryzykownych decyzji, zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym.
Być może właśnie w powieściach z solidną bazą historyczną tkwi potencjał autorki i taką drogę powinna kontynuować? Tak, chyba właśnie o to chodzi i właśnie dlatego lektura części drugiej poszła znacznie sprawniej.
Nic oprócz milczenia jest godną kontynuacją swojej poprzedniczki, a nawet lepszą. Widać, że autorka się rozwija, starannie przygotowuje, chcąc dać czytelnikowi naprawdę dobrą opowieść z polskim akcentem. Dobra lektura na jesienną szarugę. Polecam.
Paradoks marionetki: Sprawa Klary B.
Debiutancka książka Anny Karnickiej jest pomysłowa i nie poddaje się schematom, a to zdecydowanie duży plus dla początkującego pisarza. Wykonanie jednak pozostawia trochę do życzenia...
Anna Karnicka — rocznik ’89. Fizycznie spod Łodzi, duszą i sercem z Krakowa. Studiowała na Uniwersytecie Łódzkim. Tłumacz języka angielskiego. Pasjonatka literatury, szczególnie fantastyki, a zwłaszcza Tolkiena oraz powieści dla młodzieży. Lubi się bać. Fascynuje się miejskimi legendami i strasznymi opowieściami krążącymi po Internecie. Uwielbia podróżować, zwłaszcza jeździć pociągiem. Zbiera klucze.
Drogi Martinie,
witamy w progach Kolegium Iluzji i Manipulacji! Nigdy o nas nie słyszałeś? Bardzo dobrze! Nie lubimy przyciągać uwagi. Od wieków sprawujemy władzę zarówno nad waszym światem, jak i nad przylegającymi do niego krainami pogranicza.
Dołącz do nas, a nauczymy Cię kontrolować wszystko i wszystkich. Poznaj naszych adeptów — młodych, zdolnych i bezwzględnych. Poznaj wykładowców — podstępnych, pogrążonych w ponurych knowaniach, uczestniczących w trwających do wieków spiskach.
Stań się jednym z nas! Dołącz do prawdziwych władców!
Erika Ekhart
Jakbyście zareagowali na podobną wiadomość? Dziewiętnastoletni Martin ponad wszystko pragnie pracować w teatrze lalkowym. Zaproszenie na egzamin wstępny do prestiżowej Praskiej Szkoły Lalkarzy wydaje mu się spełnieniem najgorętszych marzeń. Chłopak nie zdaje sobie jednak sprawy, że kiedy tylko osiągnie swój cel, Praga, jego rodzinne miasto, odkryje przed nim swoje mroczne i przerażające oblicze. Spełnienie marzeń nie zawsze jest tym, czym się wydaje…
Książka zaczyna się bardzo ciekawie, muszę przyznać że pierwsze strony naprawdę rozbudziły moją ciekawość, pozytywnie zaskoczyły i bardzo zachęciły do lektury dalszej części. Autorce udało się zbudować nieco mroczny klimat, lekko baśniowy ale jednak realistyczny i wpasowujący się w ramy teraźniejszych czasów. Bohaterowie także zapowiadają się dobrze, są nakreśleni w sposób równie tajemniczy co fabularny początek, mają swoje za kołnierzem, charakterystyczne dla nich cechy i oryginalne zainteresowania — to wszystko na plus. Później niestety powieść nieco traci tej magicznej aury i z każdą stroną notowałem malutki spadek formy.
Anna Karnicka jak dla mnie nieco zbacza z torów fabuły, która jakoś nakreśliła mi w głowie osobisty plan wydarzeń, po pierwszych stronach. Paradoks Marionetki jest tomem pierwszym jakiejś większej całości, więc inne wątki są jak najbardziej wskazane jeśli pani Anna chce kontynuować swoje dzieło, niemniej mi osobiście średnio podoba się reszta. Mimo bardzo fajnej próby zbudowania klimatu, czasami brakuje pisarce zdań czy słów, które czyniłyby to bardziej realistycznie. Mamy mało opisów, mało uczuć, jakimi są targani bohaterowie. To chyba główny powód spadku formy, a książka licząca nieco ponad 250 stron aż prosi się o rozbudowania właśnie w taką stronę.
Podsumowując, książka nie jest zła. Ma swoje mocniejsze i słabsze strony, warsztat wymaga na pewno szlifu, ale widać, że autorka ma bardzo oryginalne pomysły i bogatą fantazję. Mam szczerą nadzieję, że następne dzieła będą nieco bardziej opisowe, budowanie klimatu jest dla czytelnika, według mnie, naprawdę ważnym czynnikiem. Ocena? 6/10
Doris ma dość
Czy zastanawiacie się czasem co myślą i czują wasze dzieci? Jak może na nie wpłynąć dana sytuacja? Rodzicielstwo to nie tylko odpowiedzialność, nakazy i zakazy. To również próba kształtowania młodego człowieka, który jest samodzielnie myślącą istotką, na swój własny sposób postrzegającą świat - niezależnie od tego jak niewiele ma lat.
Doris to mała dziewczynka, która uwielbia swój przyciasny strój marynarski i nienawidzi sukienek. Jest zazdrosna o swojego przyrodniego brata Egona i nie rozumie dlaczego nigdy nie może skończyć kopać tuneli w piasku. Jej krótka, nieco abstrakcyjna przygoda, uświadamia rodzicom, że Doris potrzebuje jednak nieco więcej uwagi - zresztą tak jak każda mała dziewczynka.
Książeczka jest sympatyczna, zawiera elementy fantastyczne, które rozwiajają wyobraźnię, a autorce w doskonały sposób udało się przedstawić tok dziecięcego rozumowania. Wydaje mi się jednak, że przesłanie historii skierowane zostało nie do dzieci, a do rodziców, którzy nie zawsze dysponują odpowiednią ilością czasu, który mogą poświęcić swoim pociechom i również nie zawsze starają się zrozumieć uczucia własnych dzieci oraz ich sposób pojmowania otaczającego ich świata i interpretacji przeróżnych wydarzeń. Naprawdę powinniśmy niekiedy postarać się postawić na miejscu takich maluchów i zrozumieć dlaczego nie podoba im się ta czy inna rzecz.
Tytuł zasługuje na uwagę nie tylko dzięki mądremu przekazowi i fajnej historii, ale także ze względu na świetne ilustracje, które wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Zostały utrzymane w jednej konwencji kolorystycznej i przypominają nieco zwariowane połączenie dziecięcych ilustracji z wizją nieco szalonego, doświadczonego rysownika. Z pewnością nie zabrakło tutaj fantazji. Również jakość wydania stoi na najwyższym, możliwym poziomie.
„Doris ma dość” to sympatyczna, świetnie zilustrowana książeczka dla najmłodszych czytelników. Nie moralizuje, ale pozostawia wiele do myślenia i to nie tyle dzieciom, co przede wszystkim ich rodzicom. Dodatkowo przedstawia krótką, ale ciekawą przygodę, która została napisana z humorem i dużą dozą wyobraźni. Gdy jest się rodzicem małych dzieci, z pewnością warto ją mieć w swojej domowej biblioteczce.
Nowe dodatki do "Labyrinth: Paths of Destiny"
Patronowane przez Secretum trzecie wydanie gry planszowej "Labyrinth: Paths of Destiny" doczeka się nowych dodatków. Zostaną one wprowadzone z okazji ufundowania się gry na platformie Wspieram.to oraz przekroczeniu odpowiednich progów finansowych. Poniżej opisy poszczególnych uzupełnień do podstawowej wersji gry.
Czy Gloria poradzi sobie w dystopijnej Europie przyszłości? Premiera I części nowego cyklu Moniki Błądek 7 września
Wizjonerska dystopia ukazująca Europę niedalekiej przyszłości oraz porywająca opowieść o dojrzewaniu młodej, silnej bohaterki – oto „Gloria”, pierwsza część nowego cyklu „Sprawiedliwi”. Premiera 7 września.
Uniwersum Metro 2033: W mrok
"W mrok" stanowi bezpośrednią kontynuację powieści "Do światła". Obie książki powstały w ramach projektu "Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033". Zapoczątkował go sam Dmitry Glukhovsky napisanymi przez siebie powieściami "Metro 2033" i "Metro 2034", a biorą w nim udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033.
Świat po katastrofie atomowej. Od ponad 20 lat życie ludzi toczy się w tunelach rosyjskiego metra, bo tylko w podziemiach jest względnie bezpiecznie. Na powierzchni panuje nie tylko śmiercionośne promieniowanie, ale też prym wiodą wszelkiego rodzaju krwiożercze ludzkie i zwierzęce mutanty, które uparcie polują na ocalałych. Złamani widmem katastrofy ludzie starają się budować swoje życie na nowo. Kwitnie handel lekarstwami, bronią i żywnością. Powstają nowe grupy społeczne, tworzą się zależności polityczne i religijne. Trudno tutaj jednak znaleźć współczucie, czy bezinteresowną pomoc, okazuje się bowiem, że w obliczu zagrożenia każdy myśli tylko o sobie i własnym bezpieczeństwie. Smutne, ale prawdziwe.
Ponownie spotykamy stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba, którzy połączeni ze sobą w dość niezwykłych okolicznościach starają się teraz stworzyć namiastkę rodziny i domu. Nie jest im jednak dane zaznać spokoju, ponieważ społecznością petersburskiego metra wstrząsa wiadomość, że mieszkańcy Moszcznego zginęli w wyniku wybuchu nuklearnego. Pytania o przyczyny i sprawców mnożą się i jak na razie nie ma na nie odpowiedzi. Mieszkańcom metra zostaje postawione ultimatum: w ciągu tygodnia mają znaleźć winnych, albo podzielą los unicestwionej wyspy. Obowiązek przeprowadzenia śledztwa spada na Tarana, który oprócz tego ma dość własnych kłopotów. Okazuje się bowiem, że Gleb zniknął. Zaniepokojony Taran, nękany dodatkowo atakami choroby, wyrusza na poszukiwania. Początkowo priorytetem jest dla niego znalezienie chłopca, z czasem jednak przekonuje się, że obie sprawy mają wiele punktów wspólnych i znalezienie winnych eksplozji doprowadzi go jednocześnie do Gleba.
Lektura "Do światła" dała mi do myślenia, a rzeczywistość Metra 2033 naprawdę zrobiła na mnie duże wrażenie. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po kontynuację losów bohaterów, których zdążyłam już polubić. Miałam sporo nadziei, ale też i obaw; wiadomo przecież jak się sprawa ma z kontynuacjami. Może być ten sam poziom i wtedy będzie zadowalająco. Często zdarza się, że jest po prostu słabiej i krótko mówiąc, gorzej. Ale bywa też, że jest lepiej. W przypadku powieści "W mrok" ma miejsce trzecia opcja - drugi tom znacznie przewyższa pierwszy.
Tym razem autor rozdzielił bohaterów, co dodało akcji dynamizmu, a światu przedstawionemu znacznie poszerzyło horyzont. Razem z Taranem wędrujemy po tunelach metra i przyglądamy się żyjącym tam społecznościom. Wspieramy stalkera w walce ze słabościami jego organizmu oraz poznajemy nowe okazy postatomowej fauny. W tym miejscu naprawdę należy się autorowi pochwała za pomysłowość i siłę wyrazu, z jakimi zostały odmalowane mutanty wszelkiej maści.
Oczami Gleba oglądamy te same tunele (bowiem bohaterowie zwyczajnie się wymijają), spotykamy starych znajomych i poznajemy nowych. Z perspektywy dorastającego chłopca, który jeszcze ma złudzenia i nie stracił wszystkich marzeń, mamy szansę obserwować moralny upadek mieszkańców metra. Tymi ludźmi rządzą potrzeby pierwotne, wśród których dominuje głód i jego zaspokojenie, często nawet kosztem cudzego życia.
Bardzo dobrym zabiegiem było wprowadzenie nowych bohaterów. Najlepiej prezentuje się Aurora, dziewczynka z..., no właśnie skąd? Tego nie zdradzę, powiem jednak, że sam pomysł wprowadzenia wątku dotyczącego miejsca bezpiecznego od skażenia, ukrytego przed wzrokiem zwykłych ludzi, jest naprawdę ciekawy i ma potencjał.
Przez kilka pierwszych rozdziałów, kiedy Taran szuka Gleba, akcja rozwija się dość wolno i przyznam, że już zaczęłam się trochę martwić. Jednak czytelnik odnajduje Gleba szybciej niż Taran i wtedy robi się naprawdę ciekawie, a historia nabiera rozpędu. Atmosferę tajemnicy potęguje dodatkowo postać groźnego Czarnego Sanitariusza, który pojawia się tam, gdzie istnieją ogniska czarnej dżumy. Co wspólnego ma on z wybuchem nuklearnym i kto kryje się pod szczelnym i odCENSOREDym na pociski kombinezonem? Rozwiązanie tajemnicy na pewno zaskoczy.
"W mrok" sprawia wrażenie powieści dojrzalszej i bardziej przemyślanej i choć cała historia w niej opowiedziana jest tylko epizodem z życia mieszkańców metra, to jednak stanowi ważny element większej całości. Bohaterowie są prawdziwi, z krwi i kości, choć nie są też nie wiadomo jaki herosami, po prostu mają swoje mocne i słabe strony. Akcja toczy się sprawnie i bez dłużyzn, a większa czcionka jest przyjazna dla oczu. Zakończenie jest zamknięte i choć w posłowiu autorskim Andriej Diakow zarzeka się, że poprzestanie na dylogii, to jednak nie mówi definitywnego "nie" i twierdzi, że rozważa stworzenie kolejnej powieści. No cóż, pożyjemy zobaczymy.
Polecam nową powieść Diakowa nie tylko miłośnikom cyklu. Każdy, kto szuka dla siebie dobrej powieści z cyklu "po katastrofie", będzie zadowolony z lektury.
Nieśmiertelność. Wieża
Powieść W. Hohlbeina "Nieśmiertelność. Wieża" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że pisarz ten ma na swoim koncie ponad 259 książek z czego ok. 160 stało się poczytnymi bestsellerami. Z fantastyką niemiecką cięższego kalibru również nie miałam do tej pory do czynienia i dlatego z ciekawością zabrałam się do lektury powieści, z tajemniczo brzmiącym opisem treści z tyłu książki oraz z ilustracją na okładce kojarzącą mi się z teledyskiem grupy Disturb "The Land of Confusion" .
Na początku muszę powiedzieć, że książka ta należy do trudniejszych, jakie przyszło mi czytać, nie tylko ze względu na treść, czy język jakim została napisana, ale przede wszystkim na skomplikowaną wizję świata przedstawionego i sposób narracji.
Universum stworzone przez Hohlbeina jest oryginalne i niesamowite. Akcja historii dzieje się w bardzo odległej przyszłości, na planecie, która kiedyś, bardzo dawno temu była Ziemią. Z rozmów prowadzonych przez bohaterów wynika, że doszło do tragicznej w skutkach katastrofy i Ziemia przestała się nadawać do życia z racji braku czystego powietrza, wody pitnej i miejsca. Obecnie już nikt dokładnie nie wie, jak to było, ale zbudowano Wieżę, olbrzymią budowlę, która sięga pięć mil w głąb i drugie tyle w niebo. Wynaleziony surowiec o nazwie Acheron spowodował cywilizacyjny i techniczny bum. Pozwolił on nie tylko na uczynienie Wieży twierdzą nie do zdobycia. Otoczył ją również Ścianą, odgradzającą ją od reszty. Ta reszta to tzw. Oblężenie, czyli osiedla, miasta i krainy powstałe u podnóża budowli.
Mieszkańcy Wieży pod wodzą księżniczki Arion dysponują najnowszymi zdobyczami techniki, nanorobotami, skuteczną bronią, genetycznie modyfikowanymi zwierzętami i roślinami (o wzmocnionej odCENSOREDości i sile), mogą klonować ludzi lub ich rekonstruować w razie potrzeby. Jakby tego było mało, Wieża posiada coś w rodzaju programu sterującego, nadzwyczaj przenikliwej sztucznej inteligencji, która przeprowadza konieczne badania, symulacje wojskowe, itp. R'Achernon, bo tak jest nazywana ta istota, jest wszechobecna i komunikuje się z ludźmi mentalnie. Oblężenie to z kolei barbarzyński lud zgrupowany w klany, snujący plany podboju Wieży. W jego szeregach znajdują się inne istoty, takie jak olbrzymie i silne Quorrle, Finde (coś w rodzaju pająkowatych) oraz cała masa innych dziwactw.
Historia w powieści zaczyna się w momencie, gdy księżniczka Arion przygotowuje się do swojej koronacji. W tym właśnie momencie Craiden, przywódca klanów, wchodzi w posiadanie broni, która może zniszczyć wszystko. Kto mu tę broń udostępnił, bystry czytelnik może się tylko domyślać. Nieświadomy mocy bomby Craiden odpala ładunki i przyczynia się do zniszczenia trzeciej części Oblężenia. Następnie udaje się na rokowania z księżniczką i jej doradcami, przekonany, że to on ma asa w rękawie. Idealistycznie nastawiona, a jednocześnie bardzo dobrze zorientowana w sytuacji politycznej Arion i silny, aczkolwiek krótkowzroczny Craiden (który ciągle kojarzył mi się z Conanem Barbarzyńcą) prezentują dwa odmienne punkty widzenia wielu spraw. Faktem jest, że co jakiś czas Wieża i Oblężenie prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika. Trudno zatem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Akcja powieści toczy się dwutorowo i jest prezentowana z punktu widzenia kilku bohaterów: księżniczki Arion, Craidena, doradcy Arion, senator Rymer, młodej dziewczyny Gei i generała Mardu. Początkowo czytelnikowi trudno się zorientować w sytuacji, gdy na scenę wychodzi młoda władczyni, a jej przybocznym okazuje się być wielki gadający i inteligentny szczur. W dodatku na jednej płaszczyźnie Arion rozmawia z Craidenem. Równolegle śledzimy podróż generała Mardu przez zniszczone wybuchem miasto i jego starania, by dotrzeć do przywódcy klanów. Trzeci wątek dotyczy młodej dziewczyny Gei, która sobie tylko wiadomymi sposobami dostała się do Oblężenia i spotkała Craidena. Dopiero po jakimś czasie elementy fabularnej układanki zaczynają się łączyć w całkiem zgrabną całość i można sobie zacząć spekulować, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Trzeba przyznać autorowi, że zaserwował czytelnikowi niezłą, intelektualną porcję rozrywki, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż dociekanie kto jest kim i dlaczego coś zostało zrobione tak a nie inaczej.
Odbiór powieści znacznie utrudniają opisy działania różnych urządzeń oraz słownictwo typowe dla fantastyki naukowej. Poza tym uważam, że historia zawarta na 600 stronach z powodzeniem zmieściłaby się na 400. Wędrówka Mardu podziemnymi tunelami miała zapewne na celu ukazanie ogromu zniszczeń, dokonanych przez bombę, ale tak naprawdę kończy się ona z tak niespodziewanym wynikiem, że czytelnik zadaje sobie pytanie w stylu: "no i po co to było?". Dziwiła mnie też niesamowita wytrzymałość bohaterów na zmęczenie, zranienia i ból, ale w końcu gdy się jest sztucznie ulepszonym, ma się na sobie osłonę z nanitów i podwójną liczbę niektórych narządów wewnętrznych, to faktycznie wydaje się to dość logiczne.
Pochwała należy się autorowi za zakończenie powieści i nie mam tu na myśli wątku bohaterów, a przyszłosci planety i o ile dobrze zrozumiałam, po tysiącach lat historia zatoczyła koło i znowu wszystko musi ruszyć od nowa.
Mimo trudności w odbiorze, książka mi się podobała, bo autor pozostawił czytelnikowi duże pole do snucia domysłów i własnych teorii. Im dłużej o tym myślę, tym więcej szczegółów dostrzegam. Dlatego, jeśli lubicie fantastykę naukową i świat odległej przyszłości, to jest to książka dla Was. Nie można oczywiście pominąć miłośników prozy tego autora i czytelników lubiących autorskie niedopowiedzenia. Ostrzegam, że nie będzie to łatwa lektura. Jeśli zaś o mnie idzie, mam dużą satysfakcję, że przeczytałam tę książkę, bo takie historie w dobie czytelniczej łatwizny stanowią wartość samą w sobie.