Rezultaty wyszukiwania dla: Kryminał
Odium
Natura nie powinna być świadkiem ludzkiej gwałtowności, a jednak... jednak jest inaczej. W miejskim lasku zostają odnalezione zmasakrowane zwłoki kobiety. Początkowo nie można nawet ustalić, jak ofiara wyglądała. Od razu było wiadomo, że śledztwo nie będzie należało do najłatwiejszych. Może właśnie dlatego przejął je komisarz Jan Bury, mający na swoim koncie kilku odnalezionych sprawców. A jednak czy osobiste problemy nie staną na drodze do złapania mordercy? Jedynym tropem policji jest odnaleziona przy ciele karteczka z rozmazanym napisem. Wszyscy wierzą, że ten mały świstek może naprowadzić ich na trop zabójcy.
Czym jest prawdziwa, głęboka nienawiść? Dowiecie się tego już wkrótce. I pamiętajcie, że wiele osób zapamiętuje krzywdy, jakie im wyrządzono. Nawet wiele, wiele lat temu. A gdy przyjdzie czas zemsty... uważajcie na siebie.
Nie ma nic bardziej intrygującego, jak zmasakrowane zwłoki, na które ktoś natrafił przypadkiem. Sprawca nawet nie starał się ukryć ciała, jakby wystawieniem go na światło dzienne chciał zamanifestować swoją władzę- w końcu sam dla siebie stanowił kogoś w rodzaju boga, czyż nie? Decydował o życiu i śmierci, o tym, kto następny stanie się jego celem. Podróż wgłąb psychiki psychopaty jest dla mnie jednym z najciekawszych elementów thrillerów czy kryminałów. W końcu nigdy nie wiemy, na co natrafimy, prawda? Tym razem wraz z komisarzem Janem Bury ruszamy tropem mordercy, który przy ciele zostawił jedno słowo- ODIUM.
Akcja toczy się dwutorowo, w przeszłości i teraźniejszości; poznajemy Joannę (jak się później okazuje- ofiarę), co daje nam pierwszy trop: kat związany jest z jej osobą. Trzeba więc wysilić wszystkie zmysły, gdyż dostaliśmy poszlakę nieznaną początkowo Buremu. Drugi wątek to oczywiście śledztwo prowadzone przez wspomnianego komisarza. Sam mężczyzna nie jest przedstawiony jako ponadprzeciętny stróż prawa, ot, zwykły człowiek, pracujący w ten a nie w inny sposób. I w sumie to bardzo dobrze, że pani Grzegrzółka nie wykreowała go na jakiegoś polskiego superbohatera.
Powiem tak; książka zapowiadała się bardzo dobrze, choć już w opisie można zauważyć pewne elementy zbliżone do tego, co przez rynek literacki przewijało się wielokrotnie. Ale opis to nie wszystko, treść może nieść ze sobą zupełnie coś innego,niż przekazuje nam ta skrócona forma. A jednak... czegoś tej historii zabrakło. Owszem, czytało się dobrze oraz szybko, nie nudziłam się przy niej, ale mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała do końca potencjału historii, której przecież sama dała życie. Do tego można wyłapać pewne drobne nieścisłości- ofiara ponoć miała tak pokiereszowaną twarz, że w żaden sposób nie można jej było zidentyfikować bez pomocy współczesnej technologii, a i tak pracujący nad jej rysopisem policjanci natrafili na wiele trudności. A mimo to przyjaciółka denatki zidentyfikowała ją bez problemu dzięki... niewielkiej bliźnie na czole.
Nie czułam tutaj charakterystycznego "ducha" thrillerów, a zmasakrowanie ciała Joanny nijak nie wpłynęło na moje emocje. Było trochę...sztucznie? Ponadto zakończenie również nie przynosi nam żadnego zaskoczenia, a wręcz można się spodziewać takiego rozwiązania. Rozumiem, że prawdopodobnie przesłaniem autorki była siła emocji- to, jak długo dana osoba może kryć w sobie nienawiść, która w końcu wybucha, pozostawiając popioły. Nikt przecież nie wie, kiedy zostanie przekroczona granica i jaki będzie to miało wpływ na dalsze losy. Mimo wszystko nie odnalazłam w Odium niczego nowego; niczego, co na dłużej zatrzymałoby mnie przy tym thrillerze. Niestety, niektórzy zapominają, że oparcie wątku wyłącznie na zmasakrowanych zwłokach nie przynosi od razu sukcesu. Ważna jest intryga, dobry powód, emocje. A mimo to wierzę, że nasza polska autorka może tworzyć bardzo dobre książki, ponieważ styl pisania ma bardzo ciekawy. Teraz pozostaje jedynie odnaleźć swoją własną ścieżkę twórczą.
Odium zdecydowanie polecam tym czytelnikom, którzy rzadko sięgają po ów gatunek. "Zjadacze" thrillerów mogą się lekko na niej rozczarować.
Cienie Nowego Orealnu
-Cthulhu, Katulu, a niech i nawet mu będzie Burek. – Machnął ręką od niechcenia Ducote. – Zmierzam do tego, że proste kultury, kultury magiczne bez względu na miejsce występowania, wiążą religię, obrzędy z reprodukcją warunków bytowych. Kontekst. – Ponownie trącił palcem mackowate oblicze bożka. – Tawaret, egipska bogini chimera: po części hipopotam, lwica oraz Suchos: mężczyzna o łbie krokodyla. W Egipcie nie ma bogów o gębach bizonów, bo bizonów na pustyni brak.
„Cienie Nowego Orealnu” Macieja Lewandowskiego to pozycja łącząca w sobie elementy grozy, horroru i kryminału. Gdzie magia miesza się z ludzkimi sprawami, a bestialskie morderstwa mogą prowadzić do jeszcze większej, bo apokaliptycznej katastrofy. Na pierwszy rzut oka brzmi jak kawał dobrej fabuły, której się spodziewałam i którą tak właściwie dostałam. Ale nie wszystko było takie piękne, jak mi się na początku wydawało, a przyjemność z czytania, pomimo zachwycającej historii była tak naprawdę nikła. Ale o tym później.
Książka zaczyna się w momencie nalotu nowoorleańskiej policji na kryjówkę przemytników, w której niestety oprócz przemytników znajdują również ciało zmasakrowanej czarnoskórej dziewczyny. Sprawą zajmuje się John Legrasse, który jakiś czas temu prowadził podobne śledztwo podczas, którego rozbił szajkę okultystycznych morderców. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo teraz, kiedy ponownie znajdowane są ciała wręcz zaszlachtowanych kobiet, okazuje się, że tamta sprawa mogła być tylko wierzchołkiem góry lodowej o nazwie „pradawna magia i okultyzm”. John wkłada w rozwiązanie śledztwa całe swoje „serce” – czyli ogromne pokłady nienawiści i gniewu do okrutnych oprawców. Wszystko utrudnia fakt, że ktoś wyżej chce ukręcić sprawie łeb jak najszybciej. Jak widać fabuła naprawdę ciekawa. Wartka akcja, świetnie poprowadzony opisy miejsc, walk i wszelkich pojawiających się w książce postaci sprawiają, że historia jest naprawdę wciągająca.
Czy polubiłam głównego bohatera? A i owszem, choć może z tego powodu, że mam słabość do zniszczonych przez życie starszych jegomości. Jednak nie można odebrać Legressowi charyzmy, przenikliwego umysłu i wytrwałości w dążeniu do celu – w tym wypadku znalezienie tego szaleńca, który ubzdurał sobie, że ściągnie do naszego świata jakieś wielkie, złe bóstwo za pomocą kilkunastu martwych czarnoskórych kobiet. Smaczku całej jego kreacji nadają skłonności do agresji, które czasem musi wyżyć na szmacianej lalce.
Kolejnym naprawdę świetnie wykreowanym bohaterem jest sierżant Stuglik – Polak, z którym John walczył na froncie. Chyba jako jedyny w całej komendzie nie boi się powiedzieć swojemu przełożonemu, co myśli o jego poczynaniach . Posiada cięty język oraz naprawdę genialne poczucie humoru, które rozjaśniają od czasu do czasu ponurą aurę, jaka emanuje ze stron książki.
I wszystko wydaje się naprawdę fajne – fabuła, bohaterzy, wątek okultystyczny. Daje szanse na naprawdę świetną książkę, którą powinnam połknąć w jeden wieczór. Niestety Pan Maciej stylizuje całość języka na lata 20 XX wieku, co jest jak najbardziej zasadne, bo fabuła osadzona jest właśnie w tych latach. Ale za sprawą tego książka jest dla mnie tak trudna w odbiorze, że nie byłam w stanie przeczytać na raz więcej niż 50 stron, żeby mój mózg nie stwierdził że ma dość. Dialogi są strasznie ciężkie. Opisy, które jak wcześniej wspomniałam są naprawdę świetne, ale czasem wręcz robią się przytłaczające. A to niestety psuje przyjemność z czytania i to na tyle mocno, że wcześniej wymienione zalety tracą znacznie na sile.
Czy polecam „Cienie Nowego Orleanu”? Mimo wszystko tak, ale nie będzie to książka dla każdego. Odnajdą się w niej fani naprawdę mrocznych klimatów, Ci którzy lubują się w przytłaczających treściach. Ale niestety nie jest to książka dla mnie, pomimo naprawdę dobrej fabuły i świetnej kreacji głównego bohatera, przytłaczający język sprawia, że umiera we mnie radość z czytania.
Siostry
Twórczość Bernarda Miniera pokochałam już lata temu, gdy w Polsce pojawiła się jego pierwsza książka, „Bielszy odcień śmierci”. Ta powieść tak mocno mnie urzekła, że potem z utęsknieniem wyczekiwałam każdej kolejnej pozycji tego autora, a podczas targów książki byłam jedną z pierwszych osób w kolejce po autograf. Mojej radości nie było końca, gdy ujrzałam zapowiedź jego kolejnego dzieła – „Siostry”. Byłam przekonana, że Minier mnie nie zawiedzie. Tak też się stało.
Oto kolejna przygoda i kolejne śledztwo Martina Servaza, ale w nieco innym wydaniu. Dzięki najnowszej powieści Bernarda Miniera mamy okazję poznać początki jego kariery, gdy jako dwudziestoczteroletni chłopak stawiał pierwsze kroki w policji. Nie było mu łatwo – koledzy po fachu za nim nie przepadali, mieli go za przemądrzałego i uznali, że tylko dzięki znajomościom udało mu się tak szybko dostać w ich szeregi. Choć wykazywał się sporą inteligencją, sprytem i dobrze sobie radził w prowadzonym śledztwie, to mimo wszystko wiecie jak się traktuje świeżaków, prawda? Mimo wszystko Servaz się nie poddał, co udowodniły nam inne książki Miniera, ale ta również, bowiem mamy tutaj do czynienia z różnymi czasami akcji.
Akcja pierwszej części książki rozgrywa się w 1993 roku. Policja prowadzi śledztwo w sprawie dwóch sióstr, które zostały znalezione martwe na brzegu Garonny. Były ubrane w pierwszokomunijne sukienki i zostały przywiązane do drzew… Szybko wychodzi na jaw, że młode dziewczyny były fankami słynnego pisarza, Erika Langa, a morderca najwyraźniej również, bowiem w trakcie popełniania zbrodni inspirował się jego twórczością. 25 lat później Erik Lang znajduje zwłoki swojej żony, a śledztwo po raz kolejny przypada w udziale Servazowi. Czy te dwie sprawy, które dzieli ćwierć wieku, są ze sobą w jakikolwiek sposób połączone? Coś z przeszłości nie daje mu spokoju, nie jest pewien, czy jedyną kwestią łączącą te dwie sprawy jest tylko i wyłącznie postać pisarza oraz jego twórczość.
W książkach Bernarda Miniera nic nie jest oczywiste, bowiem największe zaskoczenia spadają na czytelnika znienacka. Autor po raz kolejny w znakomity sposób skonstruował całą historię, równie dobrze poprowadził śledztwo, umożliwiając nam zagłębienie się w pracę policji. Osobiście przepadam za postacią Servaza i cieszę się, że miałam okazję zobaczyć początki jego kariery i to w tak ciekawym i intrygującym śledztwie! Ciężko stwierdzić, która zbrodnia jest tutaj ciekawsza, bowiem mimo wszystko łatwo jest zrozumieć, że są one ze sobą powiązane. Ciężko jednak zrozumieć, w jaki sposób. Chociaż wydaje nam się, że zyskujemy pewność co do pewnych faktów, to mimo wszystko Minier potrafi namieszać w głowie. Rozwiązania są nieoczywiste, bowiem jesteśmy w stanie dostrzec tylko kawałek góry lodowej, a to, co spoczywa dalej, pozostaje tajemnicą do samego końca.
Nie wiem jak wy, ale uwielbiam, gdy w literaturze pojawia się motyw… pisarzy. Erik Lang jest naprawdę interesującym człowiekiem, podobnie jak jego twórczość, której zarys mamy okazję tutaj poznać. Minier naprawdę świetnie skonstruował jego postać, a także całą jego historię. Czy był oprawcą, czy może jednak ofiarą? Kto tutaj popełnił tak naprawdę największą zbrodnię i był w stanie się dla niej całkowicie poświęcić? Fakty, które Minier stopniowo ujawnia potrafią naprawdę zbić człowieka z pantałyku, a momentami sprawić, że aż zaniemówi z wrażenia. Choć z początku niektóre z nich mogą się wydać absurdalne, to jednak jak się temu wszystkiemu bliżej przyjrzymy, to widzimy tutaj spójność i logikę. Dodatkowo nie można narzekać na tempo akcji, jest jak najbardziej odpowiednie, podobnie jak i atmosfera, która w powieściach Miniera zawsze jest nieco gęsta i mroczna.
„Siostry” to kolejna bardzo dobra powieść w dorobku autora, która w pełni mnie usatysfakcjonowała, chociaż „Bielszy odcień śmierci” wciąż chyba pozostaje moim ulubionym dziełem Miniera. Trzeba jednak przyznać, że historia, którą nam tutaj zaoferował, jest wciągająca i angażuje czytelnika, dlatego zdecydowanie warto się z nią zapoznać, niezależnie od tego, czy będzie to wasze pierwsze spotkanie z tym pisarzem, czy kolejne.
Kryminalne przypadki Matyldy
Co zwykle robi kobieta porzucona przed ołtarzem kobieta? Może wyruszyć samotnie albo z przyjaciółkami w podróż poślubną? Ma złorzeczyć narzeczonemu i szukać dróg zemsty? A może powinna pogrążyć się w odmętach depresji i już nigdy nawet nie próbować szukać szczęścia? Zapewne każda z nas odpowie na to pytanie inaczej, w zależności od typu osobowości, temperamentu czy życiowych doświadczeń.
Oczywiście proponowane odpowiedzi nie wyczerpują też szeregu możliwości stojących przez porzuconą narzeczoną. Możemy się o tym przekonać śledząc losy Matyldy Dominik, autorki poczytnych kryminałów i malarki, bohaterki fascynującej powieści pt. „Kryminalne przypadki Matyldy”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka książka autorstwa Bożeny Mazalik, to frapująca zagadka godna Sherlocka Holmesa, która wciąga nas bez reszty. Po lekturę sięgnąć mogą zarówno wielbiciele kryminalnych historii, jak i czytelnicy, potrafiący docenić zarówno doskonale skonstruowaną fabułę, jak i wspaniałą kreację bohaterów, ze wspomnianą Matyldą na czele.
Po sromotnej porażce, jaką kobieta poniosła na polu związków, Matylda decyduje się skorzystać z oferty starego znajomego, niejakiego Włodka Zbierackiego i osiąść w jego rodzinnym domu – starym, zrujnowanym zamku zwanym Sarnim Dworem. Ów kolega przebywać ma w tym czasie w Irlandii, zbierając fundusze niezbędne do renowacji i utrzymania budowli, w tym czasie zaś Matylda doglądać ma domu, oddając się twórczej wenie i malowaniu obrazów na nadchodzący wernisaż. Tyle tylko, że jak tu skupić się na artystycznej działalności, kiedy w domu nieustannie coś trzeszczy, skrzypi, rozlega się tajemnicze stukanie, a ktoś bezczelnie wyjada z szafki morele? Na dodatek ów tajemniczy ktoś miał czelność zaatakować zajmującego się oporządzaniem zwierząt parobka, a następnie najlepszą przyjaciółkę Matyldy, panią doktor psychiatrii, Ildefonsę? Co prawda akurat Ilka miała tyle szczęścia, że przeżyła (czego nie można powiedzieć o pierwszej ofierze ataku), ale i tak to, co się dzieje wokół Sarniego Dworu i w jego wnętrzu, jest wielce niepokojące.
W miejscu, gdzie dwie osoby zostały zaatakowane, pod początkowo podejrzewaną o napaść jałówką, Matylda znajduje wejście do starego korytarza kopalni srebra, w zamku pojawia się znienawidzona przez Ilkę i Matyldę Halina vel Wredna, znana jeszcze ze szkolnych czasów, a na dodatek na podwórku pojawia się … trup Seweryna, niedoszłego męża Matyldy.
Sprawę prowadzi przystojny Marek Mleczko, obdarzony anielską wprost cierpliwością, nieustannie wystawianą na próbę przez Matyldę i Ilkę. Jak zakończy się ta historia? Kto grasuje na zamku i kro zaatakował dwie niewinne ofiary w obórce, jedną pozbawiając życia? Kto zasztyletował Seweryna? Czy Seweryn i Wredna się znali? Czy właściciel obiektu, Zbieracki, ma coś do ukrycia? A może w korytarzach zamku ukrywa się morderca, który w sąsiedniej wsi zamordował swoją narzeczoną? Na te wszystkie pytania (i kolejne, pojawiające się w trakcie lektury), znaleźć musimy odpowiedź w fenomenalnej powieści Mazalik, stylem zbliżonej nieco do niezapomnianych powieści Chmielewskiej, budzącej zarówno przerażenie, jak i salwy niepohamowanego śmiechu.
Doskonale skonstruowana fabuła, cała plejada mistrzowsko zbudowanych postaci, niezwykły klimat książki – to wszystko sprawia, że powieść „Kryminalne przypadki Matyldy” pochłaniamy łapczywie będąc przekonanym, że z autorką spotkamy się jeszcze nie raz i żałując, że ta mroczna przygoda tak szybko się kończy.
Halloween Blues- zapowiedź
Zbiorcze wydanie słynnej serii czarnych kryminałów z elementami grozy. Akcja komiksu rozgrywa się w latach 50 XX wieku w USA. W niewyjaśnionych okolicznościach zostaje zamordowana młoda hollywoodzka gwiazda filmowa, Dana Anderson, żona prowincjonalnego inspektora Forestera Hilla. Policjant staje przed sądem, ale ława przysięgłych oczyszcza go z zarzutów. Sęk w tym, że sam Hill wcale nie jest pewny swojej niewinności, gdyż nic nie pamięta z wieczoru zabójstwa. Na dodatek zaczyna widzieć ducha żony, który go dręczy i namawia do rozwiązania zagadki... Tak rozpoczyna się seria noir, w której główny bohater rozwiązuje kilka skomplikowanych zagadek kryminalnych, żeby w końcu zająć się tajemnicą morderstwa własnej ukochanej.
Cykl został napisany przez uznanego scenarzystę komiksów sensacyjnych Mythica (Alpha), a narysowany przez jednego z najbardziej znanych na Zachodzie polskich grafików, Zbigniewa Kasprzaka (Yans, Podróżnicy).
Morderstwo w Hotelu Kattowitz
Pewnej grudniowej nocy w hotelu Kattowitz zostaje zamordowana DJ Dzidzia – rodzima gwiazdka pop, która na skutek zaskakującego zbiegu okoliczności była zmuszona zakwaterować się w podrzędnym hotelu tuż przed swoim niedoszłym koncertem. Rusza dochodzenie, które zaprowadzi detektywa Szymona Solańskiego, dziennikarkę Różę Kwiatkowską oraz psa Gucia w świat szołbiznesu, celebrytów i internetowych hejterów. Przemierzając katowickie ulice, natrafią na ślad mordercy, ale po drodze będą musieli uporać się też z problemami w życiu osobistym.
Nomen omen
Czy można wieść zwyczajne życie mając na imię Salomea Klementyna? A na nazwisko – jakby mało było jeszcze nieszczęść - Przygoda? Ten fatalny start z takim imieniem zapowiada wcale nie lepszą przyszłość, bowiem kogoś o takiej tożsamości mogą spotykać wyłącznie klęski żywiołowe i same tragiczne przypadki. I jeśli wydaje ci się drogi czytelniku, że to tobie pech depcze po piętach, to koniecznie musisz sięgnąć po przygody panny Przygody. Poprawa humoru – gwarantowana.
Owa Salomea, Salka – jak wszyscy ją nazywają – to dwudziestopięcioletnia kobieta o bujnych kształtach, z której „bucha erotyzm” (przynajmniej według jej matki). Stojąc na życiowym zakręcie ze zdziwaczałą matką i bratem-nierobem, nicponiem i awanturnikiem, postanawia rzucić wszystko i pomimo swojej paranoi, wyjechać do Wrocławia. Dzięki swojej starej przyjaciółce, która postanowiła szukać szczęścia w Leeds, w Anglii, Salka znajduje zatrudnienie w małej księgarni naukowej mieszczącej się w podziemiach wydziału filologicznego, gdzie (zważywszy na znikomą liczbę klientów) tylko udaje, że pracuje. Nudną pracę rekompensuje za to dosyć osobliwe miejsce zamieszkania, na stancji u ciotki owej przyjaciółki.
Wprowadzając się pod adres, którego nikt nie chciał jej wskazać, do zrujnowanej willi, gdzie wszystko trąci myszką, Salka nie jest nawet świadoma, co ją we Wrocławiu i pod tym osobliwym dachem czeka. Okazuje się, że adres „ulica Lipowa pięć” jest we Wrocławiu dość znany, i to jeszcze z czasów, kiedy miasto nazywano Breslau. Mówiono wówczas o siostrach bliźniaczkach, które ten dom zamieszkiwały, czyli … o czarownicach.
Dziwna gospodyni domu, pani Bolesna, to dopiero początek niezwykłych osób, rzeczy i zdarzeń, które stają się udziałem Salki. Nie dość, że na głowę zwala się jej brat, Niedać, którego właśnie wyrzucono z akademika Roy Keane. Na domiar złego dom wydaje się żyć własnym życiem, zaś z radia i telefonu wydobywają się tajemnicze szepty. I jak tu egzystować w takich warunkach?
Na to pytanie odpowiedzi szukać będziemy w oryginalnej książce autorstwa Marty Kisiel, pt. „Nomen Omen”. Opublikowaną nakładem Wydawnuctwa Uroboros pozycję trudno nawet sklasyfikować, wciąż bowiem zastanawiam się, czy mamy do czynienia z niekonwencjonalną powieścią obyczajową, czy raczej z dość chaotycznym i nieoczywistym kryminałem. Ta wieloznaczność książki sprawia, że z pewnością nie wszyscy czytelnicy będą nią zainteresowani, co więcej, nie każdy będzie poczuwał się w obowiązku, by przedzierać się przez kolejne strony. Będą i ci czytelnicy, którzy zachwyceni pochłoną ją i będą zdruzgotani, że tak szybko się kończy. Ja, choć sceptycznie nastawiona zarówno do stylu narracji, jak i do niektórych bohaterów (w tym brata Salki) przyznać muszę, że czasu spędzonego na lekturze „Nomen omen” nie mogę uznać za czas stracony. Na uwagę zasługuje przede wszystkim sama bohaterka, kobieta wieloznaczna, fascynująca, pomimo ewidentnych skłonności do pakowania się w tarapaty. Osoba głównej bohaterki, w połączeniu z całą plejadą mniej lub bardziej dziwnych postaci, tworzą prawdziwie oryginalną mozaikę, którą pragniemy zrozumieć nawet pomimo tego, iż nie zawsze nam się podoba. Bez wątpienia tę książkę Kisiel można nazwać pozycją nieszablonową - dla wybranych.
Kamienna małpa -zapowiedź
Do wybrzeży Stanów Zjednoczonych zbliża się statek z nielegalnymi chińskimi imigrantami na pokładzie. Przemytem tych ludzi kieruje nieuchwytny Kwang Ang, poszukiwany przez policję wielu krajów. Okręt tonie niedaleko brzegu, ale części imigrantów udaje się dotrzeć do lądu. Kwang Ang znika w Nowym Jorku, a Lincoln Rhyme zostaje poproszony o pomoc w poszukiwaniach przestępcy, który nie zawaha się przed zgładzeniem każdego, kto mógłby go zidentyfikować. Wszystkim ocalałym z katastrofy Chińczykom grozi śmierć. Rhyme musi ująć mordercę, zanim ten do nich dotrze.
Jeffery Deaver - z wykształcenia dziennikarz i prawnik. Przez kilka lat współpracował z dziennikami "New York Times" i "Wall Street Journal". Był także doradcą prawnym jednej z większych firm na Wall Street. Zaliczany jest do grona najbardziej poczytnych pisarzy amerykańskich. Światową sławę przyniósł mu "Kolekcjoner Kości" - pierwsza powieść, w której pojawiła się para detektywów: Lincoln Rhyme i Amelia Sachs. Książkę zekranizowano, a w głównych rolach wystąpili Denzel Washington i Angelina Jolie.
Neverworld Wake
Wiele osób przed wami przechodziło przez Nieświat. I po was również wielu przezeń przejdzie. Ale setki milionów nigdy nie dostanie szansy, którą dostaliście wy. Potraktujcie więc to, co wam się przydarzyło, jako dar. Okazję, by zmienić bieg historii, ponieważ wasz wybór wpływa na miliony przyszłych wydarzeń biegnących ku przyszłości, w nieskończoność. Innymi słowy, istnieje precedens, nie jesteście sami. Musicie polegać na sobie nawzajem. Każdy z was jest kluczem, pozostali zamkiem.
Czy zastanawialiście się kiedyś jak to jest utknąć w Dniu Świstaka? Jak zachowalibyście się kiedy ten sam dzień powtarzałby się w nieskończoność, a wyrwać się z tego koszmaru, może tylko jedna osoba z waszej paczki znajomych? Szukalibyście rozwiązania? A może kompletnie zbzikowali? Beatrice i jej przyjaciele nie musieli się zastanawiać, bo wbrew swojej woli zostali zamknięci w pętli czasu. I tylko jednomyślne głosowanie mogło zakończyć ich koszmar. Jednak czy to na pewno był koszmar? I czy przypadkiem to wszystko nie jest konsekwencją tajemniczej śmierci Jima – chłopaka Bee – i wszystkich sekretów z nią związanych?
Neverworld Wake na pierwszy rzut oka jest thrillerem o zabarwieniu paranormalnym. 5 przyjaciół zamknięta w dziwnym Nieświecie, w którym non stop przeżywają ten sam dzień. Rozwiązaniem ich problemu ma być głosowanie – jednomyślne – na tego, kto jako jedyny przeżyje. W gruncie rzeczy jednak wydaje mi się, że książka ta jest opowieścią o odradzającej się przyjaźni, nawiązywaniu niezniszczalnych więzi międzyludzkich i o przetrwaniu tak naprawdę. Pokazuje, że czasem ci, których braliśmy za wrogów i manipulatorów, są tak naprawdę naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Smaczku temu wszystkiemu nadaje dziejąca się w tle sprawa kryminalna – niewyjaśnione samobójstwo, które być może tak naprawdę nim nie jest. Powieść czyta się niezwykle szybko i przyjemnie. Od razu trafia do czytelnika jej prosty język i nie przerysowane, ale nadal pięknie pokazujące rzeczywistość opisy.
Właściwie w całości mamy tak naprawdę tylko piątkę bohaterów – Beatrice, Kipling’a, Whitley, Cannon’a i Marthę. I tu muszę przyznać, nie polubiłam żadnego z nich. Wydawali mi się straszni płytcy i przewidywalni. Mimo, że każdy z nich miał inny charakter, inaczej przeżywał dramat Nieświata, to byli dla mnie tacy strasznie szarzy, bezpłciowi. Brakowało mi wśród nich osoby, która byłaby kimś charyzmatycznym i wyrazistym. Kogoś, kto nie zlewałby się z tłem.
Warto zwrócić uwagę na wątek kryminalny w Neverworld Wake – śmierć Jima. Przyznaję, że był poprowadzony w bardzo ciekawy sposób, intrygujący. Jednak ostatecznie został rozwiązany w najbardziej oczywisty z możliwych sposobów. Jaki? O tym musicie przekonać się sami. Nie do końca, też rozumiem logikę późniejszego głosowania, które miało uratować jedną z postaci. Brakuje mi tutaj jakiegoś logicznego ciągu, który wyjaśniałby tok myślenia wszystkich bohaterów. Ale na to, można przymknąć oko. Ostatecznie bowiem zakończenie książki jest niezwykle wzruszające – ja osobiście płakałam jak małe dziecko. A to nie zdarza mi się często.
Czy polecam Nerverworl Wake? Oczywiście. Książka jest na tyle przyjemna i poprowadzona w fajny sposób, że można przymknąć oko na tych kilka wad. Komu ją polecam? Osobom lubiącym połączenie wątków paranormalnych i kryminalnych. Fanom zawiłych teorii na temat czasu i przestrzeni, a także wszystkim tym, którzy kochają thrillery, które czyta się w lekki sposób. Ja pewnie jeszcze nie raz wrócę do rzeczywistości Nieświata, by przeżyć tę historię raz jeszcze.
Złamane dusze
Bardzo lubię historie, które dzieją się na przestrzeni wielu lat. Po pierwsze dlatego, że historia ma wtedy głębię, a po drugie dlatego, że taka zagadka jest bardziej zawikłana i misterna. Lubuję się w stopniowym odsłanianiu tropów, poszlak i nowych aspektów sprawy. To dlatego bardzo zależało mi na przeczytaniu Złamanych dusz. Tak swoją drogą oryginalny tytuł Broken girls także jest świetny.
Vermont w latach 50 ubiegłego wieku i współcześnie w roku 2014.
Wtedy była tu szkoła z internatem dla dziewcząt. Tych niechcianych, z niewłaściwą pozycją społeczną, sprawiających kłopoty, z którymi nie chciano lub nie umiano sobie poradzić. Surowa dyscyplina i spartańskie warunki miały właściwie ukształtować charaktery uczennic. Za każdą z tych dziewczyn stoi dramatyczna, bolesna historia. Każda chce przetrwać, a w głębi duszy marzy tylko o odrobinie miłości i dobrym słowie. Władcza Katie, gadatliwa Cece, milcząca Roberta i cichutka Sonia są tak różne, że aż nieprawdopodobne że się ze sobą zaprzyjaźniły. A jednak. Każda z nich ma swoje sekrety i marzenia, które w obecnych warunkach wydają się niemożliwe do spełnienia. Obecnie dziewczyny nastawiają się na przeżycie, bo gdy po szkole snuje się duch młodej dziewczyny, Mary Hand nie jest to łatwe. Być może nie wszystkie dotrwają do końca szkoły.
Obecnie Idlewild Hall jest ruiną. Gdy zjawia się inwestor, który chce odrestaurować budynek i ponownie otworzyć w nim szkołę, Fiona Sheridan jest wstrząśnięta. To na tym boisku 20 lat temu znaleziono ciało jej siostry Deb. Zabójca co prawda siedzi w więzieniu, ale śmierć siostry i towarzyszące jej okoliczności nie dają Fionie spokoju.
Odbudowa szkoły jest dla kobiety okazją, by nie tylko napisać na ten temat artykuł, ale i zrozumieć pewne sprawy, które cieniem położyły się na dorosłym życiu Fiony.
Przyznam, że atmosfera szkoły dla dziewcząt bardzo mi się podobała. Takie historie nigdy mi się nie znudzą. Autorka wspaniale wykreowała postaci dziewcząt, ale za serce chwyciła mnie zwłaszcza Sonia, która w tak młodym wieku przeżyła już tak wiele. Aż żałuję, że rozdziałów o starym Idlewild Hall nie było więcej.
Równie ciekawie jest zbudowana współczesna zagadka śmierci siostry Fiony oraz jej powiązania z wydarzeniami sprzed ponad pół wieku. Do której z dziewcząt należą znalezione w starej studni szczątki? Czy zabił ją mściwy duch, czy człowiek?
Kim dziś są Katie, Roberta, CeCe i Sonia?
Trzeba bez bicia przyznać autorce, że świetnie wykreowała gotycką, ponurą i przejmującą zimnem do szpiku kości atmosferę miasta i terenu szkoły. Do samego końca nie mogłam się domyślić, czy zawiniła strona nadprzyrodzona czy ludzka, realna. Także Fiona ze swoim maniackim uporem w dążeniu do prawdy może śmiało służyć za wzór płaskim i banalnym bohaterkom. Bo Fiona absolutnie taka nie jest. A na deser jest jeszcze Jamie.
Złamane dusze to bardzo dobra, klimatyczna i zapadająca w pamięć historia. Gdy za oknem niepogoda jest idealną propozycją lektury. Pozwoli zapomnieć o codzienności i z wypiekami na twarzy śledzić rozwiązywanie zagadki.