Rezultaty wyszukiwania dla: Kobiece
Spełnienia/Niespełnienia 2019
Coś się kończy, coś się zaczyna… Początek roku to czas podsumowań – zarówno tych życiowych, jak i kulturalnych. Fajnie tak usiąść, pomyśleć, wybrać książki najlepsze, najgorsze, spojrzeć wstecz na poprzedni rok. Recenzneci Secretum, Dużego Ka i Papierowych Motyli specjalnie dla czytelników wspomnieli o najlepszych i najgorszych książkach, jakie mieli okazje przeczytać w minionym roku. Co osoba to inny gust, więc tytułów również znajdziecie sporo. Może wpadnie wam coś w oko?
Przyjemność i strach, które splatają się jak pnącza róż
29 stycznia ukaże się nowa powieść Alicji Sinickiej, której wcześniejsze książki: "Oczy wilka", "Winna" i "W jego oczach" pokochały tysiące czytelniczek.
Pokusa, której nie sposób się oprzeć.
Praca u Marka Skalskiego wydaje się Klaudii przepustką do nowego życia. Perspektywy są niezwykle pociągające: z dala od tego, co było, z wizją celu będącego na wyciągnięcie ręki. Szef, który szarmancko łączy talent biznesowy z niepokornym stylem bycia, od razu budzi w niej zainteresowanie. Na tyle, że szybko przekracza kolejne granice.
Życie Ewy Skalskiej upływa w aurze podziwu. Wzorowa żona, idealna matka. Doskonale wie, co fascynuje męża. Układ, który zawarli, także zdaje się być perfekcyjny. Do czasu...
Wiadomość o znalezieniu ciała jednej z dwóch zaginionych młodych kobiet, które odbywały staż u Skalskiego, wstrząsnęła miastem. Klaudia zaczyna obawiać się o własne życie. To, co Ewa miała doskonale zaplanowane, zaczyna rozpadać się jak domek z kart. Gra, którą prowadzili z Markiem, robi się coraz bardziej niebezpieczna.
Zaskakujący, namiętny thriller, który trafia do najgłębszych zakamarków kobiecej duszy.
W złotej klatce
Im dalej w nowy XX wiek, tym głośniej kobiety upominają się o swoje prawa. Czas, gdy były tylko żonami, ozdobami u boku swych mężów, powoli mija. Można się z tym nie zgadzać, można bulwersować, ale jedno jest pewne; zmiana ta jest nieunikniona. Brzmi to szumnie i dumnie, niemniej jednak, zanim kobiety przejmą stery, minie jeszcze trochę czasu. Póki co ważny jest fakt, że coraz więcej się o tym mówi i że kobiety decydują się o siebie zawalczyć.
W ciekawym i obfitującym w przygody życiu Molly Murphy także zza horyzontu nieśmiało wyglądają zmiany. Jednak sama bohaterka nie wie, czy chciałaby je wcielić w życie czy nie. Mowa rzecz jasna o Danielu Sullivanie, kapitanie policji. Ten ostatni po chwilowych niepowodzeniach, wrócił do pracy i nie ma czasu dla narzeczonej. Twierdzi, że oszczędza na dom, do którego wprowadzi Molly jako swoją żonę. Piękne to plany, ale czy tego właśnie chce nasza bohaterka? Zostanie żoną kapitana policji sprowadzi ją do roli pani domu i prawdopodobnie matki, a co z pracą detektywa i samodzielnością, do której kobieta już zdążyła przywyknąć?
Póki co jednak oświadczyn nie było, a Molly, po powrocie do zdrowia, dostaje do rozwiązania kilka spraw, które spędzają jej sen z powiek.
Po spontanicznym udziale w kobiecej paradzie młodych aktywistek, Molly poznaje kobiety, które na studiach miały wiele planów i marzeń, a gdy zostały żonami, musiały z tych marzeń zrezygnować. To właśnie w tej grupie Molly zyskuje kolejne klientki. Jedna z kobiet prosi o odnalezienie informacji o zmarłych w Chinach rodzicach misjonarzach. Druga natomiast chce sprawdzić, czy mąż ją zdradza. Niespodziewanie sprawy przybierają dramatyczny obrót. Oczywiście czujemy podskórnie, że te sprawy mają ze sobą coś wspólnego, jednak długo nie mamy pewności.
Przygody Molly jak zwykle czyta się świetnie, sama uporałam się z nimi w jeden wieczór. Urokliwy klimat początków wieku, obyczajowość zupełnie inna od nam współczesnej, interesujące detale oraz sprawne osadzenie historii w realiach epoki, wszystko to sprawia, że lektura jest przyjemna i mija nad wyraz szybko. A szkoda. Bo nabrałam wielkiej ochoty na kolejną część. Bardzo jestem ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Molly i Daniela oraz jak ułoży się ich wspólne życie. Bycie detektywem dla Molly to już styl życia. Czy i ją dopadnie w końcu tytułowa złota klatka? A może jest szansa pogodzić te dwa życia ze sobą? Och, oby kolejna część pojawiła się jak najszybciej.
Polecam lekturę przygód panny Murphy. To jedyna taka pozycja książkowa na naszym rynku i każdy miłośnik kryminałów retro powinien się z nią zapoznać.
Nowa Ewa. Początek
“Nowa Ewa. Początek” to pierwsza część dystopijnej trylogii, a także pierwsza książka napisana wspólnie przez małżeństwo Giovannę i Toma Fletcherów, choć każde z nich ma na swoim koncie już pewien dorobek pisarski.
Rola kobiet w społeczeństwie to już dość mocno wyeksploatowany w literaturze temat, jednak Fletcherowie postanowili podejść do niego nieco inaczej, niż dotychczas robili to inni autorzy powieści fabularnych. Tym razem czytelnik dostaje historię o znanym mu dotychczas świecie, który nieuchronnie dąży do zagłady. Nie chodzi tu jednak o wojny, choroby, czy katastrofy ekologiczne. W wykreowanej przez nich rzeczywistości po prostu przestają rodzić się dziewczynki. Przez pięćdziesiąt lat na świat nie przychodzi ani jedna, zaś wszyscy już powoli zaczynają tracić wiarę w to, że kiedykolwiek sytuacja się zmieni. Wkrótce jednak nadchodzi ten przełomowy moment i rodzi się ona. Ewa. Dziewczynka, której zadaniem jest uratowanie świata i ludzkości przed wyginięciem.
“Nowa Ewa. Początek” to książka dość oryginalna, która z pewnością spodoba się miłośnikom “Igrzysk śmierci” czy “Niezgodnej”. Główna bohaterka nie nuży czytelnika nieciekawymi wywodami i buntem dla samego buntu, co niestety często zdarza się w przypadku postaci liczących sobie 16 czy 17 wiosen. Ewa pogodziła się ze swoim przeznaczeniem i chce uratować ludzi, dawać im nadzieję i żyć tak, aby cud, jakim były jej narodziny, nie poszedł na marne. Oczywiście wszystko zmienia się, gdy poznaje Brama. Chłopca, który odwiedza ją w postaci hologramu zaprojektowanego przez rząd, by pomóc młodziutkiej Ewie w zaaklimatyzowaniu się w świecie pozbawionym młodych dziewcząt. Jedyne kobiety, z jakimi bowiem ma do czynienia, są już w bardzo podeszłym wieku, dlatego by zminimalizować ryzyko zaburzeń psychicznych, prawdopodobieństwa depresji i innych przykrych konsekwencji braku kontaktu z rówieśnikami, władza stworzyła Holly.
Właśnie ten osobliwy pomysł sprawia, że książka jest bardzo nietypowa, a wątek miłosny niesztampowy. Fetcherowie pokazali tym, że miłość nie zna żadnych granic, a prawdziwym uczuciem można obdarzyć nawet kogoś, kogo nigdy tak naprawdę nie widzieliśmy. Przywiązanie, którego doświadcza główna bohaterka jest absolutnie czyste i nie ma dla niej znaczenia, że mężczyzna, którego darzy sympatią spotyka się z nią tylko w kobiecej powłoce. Dzięki temu powieść jest bardzo dojrzała, a całość nabiera wiarygodności i głębi.
Na uwagę zasługuje również przedstawienie struktury władzy oraz całego świata, w którym praktycznie nie ma już kobiet. Emocji, które targają mężczyznami, gdy po raz pierwszy widzą Ewę. Wszystkie elementy powieści są bardzo dopracowane i przemyślane, co w przypadku dystopii jest nad wyraz wręcz ważne.
Początek tego cyklu jest swego rodzaju nakreśleniem panującej na świecie sytuacji, o której czytelnik z kolejnymi stronami dowiaduje się coraz ciekawszych rzeczy. Obfituje on w wiele intryg i zwrotów akcji, dzięki czemu całość czyta się jednym tchem. Zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, choć jest jednocześnie ciekawym wstępem do kolejnego tomu.
Oko świata
Spokojne życie. Małe miasteczko. Znasz każdego na swojej drodze. Twoje marzenia o niesamowitej przygodzie nie mają prawa się ziścić. Każda tajemnica krążąca w krwiobiegu małego miasteczka zarówno przeraża, jak i fascynuje. Gdy pojawiają się obcy musisz wybrać pomiędzy strachem a chęcią przeżycia przygody. Jesteś gotowy przebyć długą podróż?
Mała senna wieś gdzieś na końcu świata, w której każdy dzień jest podobny do poprzedniego, a jego mieszkańcy znają się na wylot. Pole Emonda. To tu swój monotonny żywot wiodą Rand, Mat i Perrin. Ich los wkrótce się jednak odmieni. Do wioski przybywa tajemnicza kobieta imieniem Moraine, która jest członkinią kobiecego zakonu. Wieści ona, iż wioskę czeka niebezpieczeństwo, a ze snu budzą się złe moce Czarnego. Na potwierdzenie jej słów całą miejscowość atakują trolloki. Kobieta ratuje chłopców, licząc na to, że wśród nich jest ten, który ma w sobie moc Smoka Odrodzonego. Po tym ataku już nic nie będzie jak dawniej. Czy Moraine odnalazła przyszłego wojownika, który pokona zło i ocali świat?
Czasami kusi mnie, żeby związać się z jakimś książkowym światem na dłużej. Przeżywać emocje wolniej, krok po kroku zaprzyjaźniać się z bohaterami i czuć ekscytacje na myśl o nowych odsłonach historii. Seria spod pióra Roberta Jordana wydaje się idealna do przeżycia tej przygody. Oko świata to początek długiej i krętej drogi do celu. Czy wytrwam?
Robert Jordan pisze dobrze, płynnie i z pomysłem na fabułę, której za nic nie dałoby się wcisnąć w dwa lub trzy tomy. Nie musicie jednak obawiać się przesytu treści. Historia niespiesznie nabiera tempa, a pojawiający się bohaterowie tworzą tło dla wydarzeń. Każdy z nich jest inny, lecz pasuje do otoczenia, w którym przyszło mu żyć. Rand, Perinn i Mat to postaci, które bez problemu polubimy i będziemy kibicować ich staraniom. Moraine początkowo wzbudza niepokój, dość długo też nie mogłam jej obdarzyć zaufaniem, lecz powoli się to zmieniało. Zresztą wciąż mam czas na poznanie jej intencji, podobnie jak mam czas na zgranie się z opowieścią, która daje nadzieje na masę emocji i przygód.
Oko świata to niezły wstęp do czegoś dużego, tajemniczego i trzymającego w napięciu. Najjaśniejszym punktem jest wciąż zagęszczająca się atmosfera i uczucie niepokoju, które towarzyszy bohaterom. Jordan stworzył świat tak doskonale zarysowany, że niemalże rzeczywisty. Walka dobra ze złem rozpoczyna się pełną parą. Autor zadbał o każdy szczegół, by czytelnik został pochłonięty i nawet na chwile nie przestał czuć zainteresowania.
Oko świata to pierwszy tom serii, która ma sporo do zaoferowania. Masa postaci, z których każda ma do odegrania ważną rolę i magia, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni, gdyż dzieli się ona na męską i damską tworząc równowagę. Jako czytelnik lubujący się we wszelkich formach fantastyki jestem pod wrażeniem konstrukcji powieści, tego, jak umiejętnie autor wprowadza nowe elementy i jak płynnie czyta się całość, pomimo sporych gabarytów. Nie miałam problemu ze wsiąknięciem w tę historię. Polubiłam bohaterów, postawiłam pierwsze teorie i z niecierpliwością czekam na dalsze wydarzenia, które, choć początkowo są miarowe, dość szybko nabierają tempa i niejednokrotnie zaskakują.
Jeśli nie boisz się objętości cyklu i uwielbiasz fantastykę, to właśnie rozpoczynasz długą i przyjemną przygodę, która trzyma w napięciu od pierwszej strony. Ja jestem pod wrażeniem.
Marvel: Superbohaterki
Ostatnimi czasy ukazywanie kobiet w miejscach, które są uznawane za domenę mężczyzn, stało się dosłownie jednym z powszechnych trendów. Nic więc dziwnego, że i Marvel wtrącił kilka słów od siebie. Jak dobrze znacie komiksowe superbohaterki? Mimo że istnieją od zawsze, to nigdy dotąd nie było o nich tak głośno.
„Marvel: Superbohaterki” to ślicznie wydane, bogato ilustrowane kompendium wiedzy o kobietach w Universum Marvela. Tak naprawdę nie zawiera tylko i wyłącznie postaci z supermocami, ale po prostu wszystkie istotniejsze bohaterki, które pojawiają się w fabule komiksów (na przykład doskonale znaną czytelnikom Mary Jane). Postacie opisane są bardzo szczegółowo, niekiedy wręcz encyklopedycznie. Każdej z nich towarzyszy przynajmniej jedna doskonała ilustracja autorstwa Alice X. Zhang. Wszystko osadzone zostało w ładnie dopracowanej kompozycji graficznej.
Wydanie takiej książki to z pewnością ciekawy i godny uwagi pomysł. Projekt jest przemyślany, elegancki i przyciągający uwagę. Myślę jednak, że nie stanowi gratki dla fanów Mavela, a raczej swojego rodzaju pokaz kobiecej siły. W skrócie rzecz ujmując: publikacja płynie na fali feminizmu. Ogromnie cieszy mnie fakt, że ukazują się tego typu wydania, ale jednocześnie niepokoi mnie kierunek, w którym ta fala zmierza (przykładowo w stanie Nowy Jork kobieta może zdecydować o aborcji aż do chwili poczęcia dziecka). Może jednak mimo wszystko unikniemy scen rodem z „Seksmisji” i będziemy się po prostu cieszyć ładnie wydaną książką, która przedstawia nam bliżej sylwetki bohaterek Marvela.
Sama publikacja jest świetna, za to do twórców komiksów mam pewne „ale”. Co bardzo mi się nie podoba? Fakt, że większość superbohaterek z Universum Marvela to po prostu odbicia swoich męskich odpowiedników. Naprawdę rysownicy komiksów mogliby pokusić się o coś bardziej oryginalnego. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich historii, ale uważam, że ciekawych, damskich postaci jest w Marvelu zdecydowanie zbyt mało.
Wydanie książki jest zachwycające. Album ma format A4, twardą oprawę, a treść wydrukowana została na grubym, porządnym papierze. Ilustracje autorstwa Alice X. Zhang są prześliczne. Nieco odbiegają od tych komiksowych, ale jednocześnie bez trudu poznamy każdą postać. Z przyjemnością przeczytałabym jakąś powieść graficzną, stworzoną przez Alice X. Zhang. Z pewnością byłaby przepiękna.
Książkę „Marvel: Superbohaterki” szczególnie polecam wszystkim tym, którzy bohaterek Marvela jeszcze nie znają. Jeżeli imiona kobiet z uniwersum, które znasz, potrafisz zliczyć na palcach jednej ręki, koniecznie sięgnij po to kompendium. To bogate źródło wiedzy, które na dodatek zostało naprawdę pięknie wydane.
Onyx & Ivory
Marzycielki
Wciąż pozostaję pod władaniem czaru, który roztoczyła nade mną Jessie Burton swoimi powieściami „Muza” oraz „Miniaturzystka”. Z przyjemnością i zachwytem sięgnęłam więc po kolejny tytuł spod pióra Autorki: „Marzycielki”. Tym razem książka skierowana jest do nieco młodszych czytelników.
Tamtego dnia dziewczynki nauczyły się, że granica dzieląca rozsądek od szaleństwa jest doprawdy wyjątkowo cienka.
W Królestwie Kalii mieszka dwanaście wesołych i mądrych sióstr. Wszystkie dziewczynki są księżniczkami, a każda z nich posiada inny talent i zamiłowania. Pewnego dnia jednak w tragicznym wypadku ginie ich matka. Wówczas ojciec popada w szaleństwo i odbiera im wszystko, co te kochały, by ostatecznie pozbawić je nawet słonecznego światła i wolności. Dziewczynki są pewne, że zwiędną, niczym niepodlewane kwiaty. Wówczas jednak staje się coś cudownego. Odkrywają tajemne przejście do pełnego magii i tańca świata.
Tym razem Jessie Burton w swojej twórczości obrała nieco inny kierunek. Stworzyła mądrą i zabawną baśniową historię o kobiecej sile, determinacji i nadziei, którą dają marzenia. Bohaterki „Marzycielek” mogły się poddać już na samym początku, ale tego nie zrobiły. Najbarwniejszą postacią w książce jest Frida, najstarsza z sióstr, dookoła której obraca się cała akcja. To właśnie ona prowokuje siostry do przeciwstawienia się ojcu i jego radykalnym pomysłom. To ona ostatecznie zostaje ich bohaterką.
Myślę, że na świecie jest wciąż zbyt mało literatury, która podnosi na duchu i pomaga rozwinąć skrzydła. Takie właśnie tytuły kocham najbardziej i taką lekturę proponuje swoim czytelnikom Jessie Burton. Eleganckim językiem i w pięknym stylu opowiada nam o życiu pełnym marzeń, które gdy tylko pozwolimy sobie uwierzyć w nas samych, w końcu się kiedyś ziszczą.
Oczywiście taka ciekawa i wartościowa historia nie mogła zostać byle jak wydana, a Wydawnictwo Literackie i tym razem stanęło na wysokości zadania. Książka ma twardą oprawę i przyjemną szatę graficzną. Została wydrukowana na wysokiej jakości papierze, a tekst bogato zdobią kolorowe ilustracje. Tłumaczenie Łukasza Małeckiego jest znakomite.
Jeżeli szukasz niebanalnej, intrygującej baśni, którą przeczytasz wspólnie z coraz szybciej dorastającą córką, to „Marzycielki” zostały stworzone jakby specjalnie dla Ciebie. To ponadczasowa, mądra historia, w której Autorka w nienachalny sposób pokazuje siłę kobiet. Książkę z całego serca polecam zarówno dużym, jak i małym dziewczynkom. Jest naprawdę śliczna.
Marvel. Superbohaterki. 65 kobiet, które zmieniły losy wszechświata - zapowiedź
NADCHODZI CZAS SUPERBOHATEREK!
65 kobiet, które zmieniły losy wszechświata
Dzielne dziewczyny, kosmiczne babki, nieustraszone damy, brawurowe bohaterki. W lutym br. wydawnictwo Egmont przygotowało wielką gratkę dla wszystkich fanów Uniwersum Marvela, ale i każdej kobiety, która codziennie pokazuje swoje superbohaterstwo. Do księgarń trafiła bardzo kobieca książka - Marvel. Superbohaterki, przedstawiająca uniwersum osobowości, moce i legendarne historie niezliczonych superbohaterek od lat inspirujących całe pokolenia czytelników.
Biały Kruk
Jak to jest mieć rodzinną tajemnicę, która na zawsze odmieni nasze życie, zapędzając nas w zupełnie obcy, nieznany nam do tej pory świat? Taką właśnie historię przedstawia swoim czytelnikom bestsellerowa autorka „USA Today” J.L. Weil w swojej powieści dla młodzieży, noszącej tytuł „Biały kruk”.
Matka Piper i TJ’a zostaje zamordowana. Po tej tragedii ojciec rodzeństwa załamuje się i bez wahania korzysta z propozycji teściowej, która zaprosiła dzieci na wakacje do swojej rezydencji na tajemniczej wyspie u wybrzeży Nowej Anglii. Piper i TJ jednak nigdy nie mieli okazji poznać swojej babci i wyjazd jest dla nich zesłaniem i karą, a nie wybawieniem. Kiedy jednak Piper spotyka rodzeństwo Hunterów, przymusowe wakacje zaczynają być niezwykle ciekawe.
Powieść jest dobrze napisana, ale z początku historia w ogóle do mnie nie przemówiła. Nie potrafiłam się w nią wciągnąć. Myślę, że miało to wiele wspólnego z główną bohaterką, która zupełnie nie przypadła mi do gustu. Rozumiem, że w zamyśle autorki przeżyła tragedię, ale to nie usprawiedliwia jej niegrzecznego, niekiedy wręcz wulgarnego zachowania oraz zupełnej lekkomyślności. Piper to źle wychowana, zadufana w sobie pannica, a nie jak głosi zajawka o preferencjach pisarki „dziewczyna z ikrą”.
Druga połowa książki to zupełnie co innego. Wciąga czytelnika w wir wydarzeń i już nawet wzdychane do cudownego Zane nie jest takie uciążliwe. Gdy jednak ostatecznie dałam się porwać, to powieść po prostu się skończyła. Na szczęście jestem w posiadaniu drugiego tomu, po który sięgnę z prawdziwą przyjemnością, jak tylko skończę pisać notkę na temat pierwszego.
J.L. Weil wykreowała ciekawą fabułę i w cudowny sposób oddała klimat tajemniczej wyspy. Wątek fantasy okazuje się pewnym zaskoczeniem, dlatego nie będę zdradzała, kim są owiani cieniem bohaterowie. Podoba mi się styl pisarki i nie przeszkadza mi język, którym się posługuje (ona lub tłumaczka, bo z tym to tak do końca nigdy nie wiadomo). Nie jestem natomiast zadowolona z relacji Piper z babcią, bo dziewczyna, która ma zostać dziedziczką, zupełnie jej nie poznała. Tak naprawdę wszystkie tajemnice musi odkrywać sama (może dlatego, że była taka niemiła?) parokrotnie omalże nie przypłacając tego życiem.
Podsumowując - J.L. Weil miała świetny pomysł na fabułę powieści fantasy, jednak nie udało jej się dopracować paru wątków. Mimo to książkę czytałam z przyjemnością, a teraz, wciąż zaintrygowana, z miłą chęcią sięgnę po drugi tom. Polecam wszystkim miłośniczkom romansów paranormalnych i młodzieżowej fantastyki. Myślę, że bez trudu wciągnie ich lektura „Białego Kruka”, a z rozwoju akcji będą bardzo zadowolone.