kwiecień 20, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: J.

Rodzaje teleportacji

Film to medium niezwykłe. Niemniej także niezwykle skomplikowane. W rękach reżysera i scenarzysty leży, by widz się w tym medium odnalazł. Nie jest to trudne w przypadku produkcji kina klasycznego czy stylu zerowego. Tam, bowiem wszystko musi być możliwie bliskie odwzorowaniu otaczającej człowieka rzeczywistości, a najważniejszy problem stanowi poziom zainteresowania fabułą i/lub jej przesłaniem. Istnieją oczywiście inne elementy produkcji filmowej odpowiadające za jej rynkowy sukces oraz zaintereseowanie bądź zniechęcenie widza, jednakże intrygująca fabuła to już połowa sukcesu.

Dział: Felietony
środa, 18 marzec 2015 23:23

Kłamca

Seria „Kłamca" rozpoczęła literacką drogę Jakuba Ćwieka, ostatecznie włączając go w nie tak znowu liczny szereg polskich pisarzy fantastyki. Debiutancki tom, dwudziestotrzyletniego wtedy autora, nie mógł zwiastować prędkości, z jaką rozwinęła się później jego kariera. Od premiery pierwszego „Kłamcy" minęło już dziesięć lat, a historia Lokiego doczekała się czterech tomów kontynuacji. Pomimo kreacji innych fabuł, Ćwiek nieustannie kojarzony jest przede wszystkim z opowieścią o nordyckim bogu. A zaczęło się tak niewinnie, od niezbyt obszernego zbioru opowiadań.

Za sprawą mniejszych lub większych zbiegów okoliczności oraz szeregu podjętych decyzji i ich konsekwencji, Loki, adoptowany syn Odyna, patron oszustów i zdrajców, zostaje wcielony do armii Niebios. No, może nie do końca. W rzeczywistości bowiem bliżej mu do anielskiego chłopca na posyłki, chociaż niezmiennie charakternego (jak na boga kłamstwa przystało), niż pełnoprawnego uczestnika odwiecznej wojny anielskich i demonicznych sił. Niezależnie jednak od hierarchii Loki staje się najemnikiem aniołów. Niekiedy jednak daleko jego czynom do anielskiej delikatności...

To chyba rodzaj niepisanej umowy, że spora część polskich autorów fantastyki rozpoczęła karierę od wydania zbioru opowiadań. Nie inaczej było z Jakubem Ćwiekiem. Pierwsza odsłona serii „Kłamca" pochwalić się może epizodycznym charakterem, chociaż kolejne opowiadania łączy nie tylko postać głównego bohatera – Lokiego –, ale również porządek chronologiczny, którego obecność wyznaczają kolejne dialogi postaci. Czy uniemożliwia to czytanie kolejnych fragmentów dowolnie? Myślę, że nie, ponieważ całość nie posiada wyraźnej, twardej osi fabuły, do której puenty mogłaby dążyć. Przyznaję jednak, że nie próbowałam rezygnować z podanej przez autora kolejności.

Brak zawiłej intrygi splatającej wszystkie opowiadania tomu rekompensuje kreacja głównej postaci. Loki to bohater wyjątkowo charyzmatyczny, o skomplikowanej moralności i zawiłej konstrukcji psychologicznej. Jest nieobliczalny zarówna dla czytelników, jak i towarzyszących mu na stronicach postaciach. Cięty język, oryginalne riposty i ogromny dystans Lokiego do samego siebie, tworzą mieszankę, która nie tylko wywołuje mimowolny uśmiech u czytelnika, ale także zachęca go do poznawania bohatera i podejmowania próby odkrycia tego, co skrywa się pod fasadą dowcipu i zbudowanego z ironii i sarkazmu muru. A skrywa się sporo.

Same opowiadania cechuje cała paleta różnorodności. Niektóre teksty noszą wyraźniejsze znamiona fantasy i wykorzystują motywy mitologiczne, angelologię i demonologię; w innych „nierealność" zdaje się ledwie namacalna, z pogranicza przywidzenia i snu, nasuwając skojarzenia z realizmem magicznym lub podobną formą o wątpliwym statusie ontologicznym. Większość z nich wykorzystuje motywy znane z popkultury, bardzo często wchodząc na wątłą linię odgradzającą kicz i kamp. Ćwiek zgrabnie lawiruje pomiędzy kolejnymi konwencjami i schematami, dając im drugie życie. Czytelnik dostaje jednocześnie to, co znane i lubiane oraz pełen ładunek kreatywności i odejścia od sztampy.

Język „Kłamcy" odbiega nieco od późniejszych tekstów autora, ale niezmiennie pozostaje lekki i przejrzysty. Kolejne zdania przesuwają się przed oczami, a czytelnik mknie wyznaczoną przez Ćwieka trasą słów z zaskoczeniem obserwując tempo, w jakim nieprzeczytane stronice zamieniają się w minioną lekturę. Barwna opisowość przeplatająca się z kolokwializmami, a nawet wulgaryzmami, dodaje całości kolorytu i czyni ją bardziej realistyczną (jakkolwiek może brzmieć to dość zabawnie w kontekście tekstu fantastycznego).

„Kłamca" przypadnie do gustu nie tylko fanom fantastyki, ale również uważnym obserwatorom codzienności oraz wielbicielom inteligentnego humoru i intertekstualnych nawiązań. Ćwiek rozpoczął najbardziej rozpoznawalną dla siebie serię z wysokiego C, proponując historię, od której nie sposób się oderwać przed skończeniem ostatniej strony. Jeżeli szukacie sposobu na wyrwanie sobie kilku godzin z życia, znacie już receptę.

Dział: Książki
poniedziałek, 16 marzec 2015 23:06

Opal

„Opal" to już trzeci tom serii „Lux", opowiadającej o zamieszkujących Ziemię, świetlistych przybyszach z kosmosu. I chociaż cykl zdecydowanie nie zmierza jeszcze ku końcowi, w tej części dzieje się jeszcze więcej niż w poprzednich.

Katy i Daemon są razem i żadne z nich nie zamierza się przed tym już dłużej bronić. Powrócił zaginiony brat Dee i Daemona - Dawson, ale nie zamierza zaprzestać walki dopóki nie uratuje swojej ukochanej Bethany. Znika coraz więcej osób i nikt nie wie co dzieje się z, oficjalnie uznanymi za zaginionych, nastolatkami. Czy życie Katy jeszcze kiedykolwiek będzie mogło być normalne?

W powieści nie tylko akcja nabiera tempa, ale również pojawia się kilku nowych, interesujących bohaterów, którzy zostali przedstawieni w bardzo udany, pobudzający wyobraźnię sposób. Ani jednak motywy postaci ani sam rozkład wydarzeń nie są stworzone prosto i logicznie. Jeżeli pisarka ma jakiś głębszy zamysł i uzasadnienie całej fabuły i niektórych poczynań, przedstawi swoją wizję w którejś z kolejnych książek, to należą się jej wielkie brawa, jeżeli jednak zostawi wszystko tak niewyjaśnione i podarte na strzępy jak jest w chwili obecnej, poczuję się mocno zawiedziona.

Katy jest bohaterką (ogólnie rzecz biorąc) bardzo pozytywną, ale irytuje mnie z książki na książkę coraz bardziej. Dla własnego widzimisię lub może dowartościowania swojego ego pcha się w każde, możliwe tarapaty i nikt nie potrafi jej powstrzymać, chociaż inne postacie płci żeńskiej w powieści (co ciekawe) zachowują się całkiem rozsądnie. Ktoś powinien jej kiedyś powiedzieć, żeby siedziała na tyłku w domu, bo najczęściej zwyczajnie przeszkadza - nawet gdy bardzo chce pomóc. Jeżeli coś się jej natomiast udaje, to tylko i wyłącznie przypadkiem, a nie dzięki wrodzonym zdolnością czy nadzwyczajnej inteligencji.

Seria „Lux" jest zabawna i wciągająca, tego zdecydowanie nie można jej odmówić, chociaż w „Opalu" zabrakło atmosfery pierwszych dwóch tomów (w końcu Daemon i Katy są wreszcie razem, to nie mogą sobie już na dużą skalę „wrzucać"...). Właściwie książką wywołała we mnie bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony przyjemnie się ją czytało, a z drugiej kompletnie nie widzę w niej sensu, a stworzona przez Jennifer L. Armentrout historia, z punktu widzenia wielbicielki Science Fiction, w ogóle nie trzyma się kupy.

Myślę jednak, że wszystkim wielbicielom gatunku „paranormal romance" i tego typu pozycji, serię „Lux" polecić mogę jako przyjemną odskocznię od dobrze znanych tematów. Przez „Opal" bez trudu przebrnąć można w jedną noc i to z, bezustannie towarzyszącym czytaniu, uśmiechem na twarzy.

Dział: Książki
poniedziałek, 16 marzec 2015 10:04

Czarne jak heban

„Był sobie raz klucz, który leżał w ukryciu.
Lecz podobnie jak w baśniach, w prawdziwym życiu wszystko, co schowane chce zostać odnalezione.
Klucz czekał, by ktoś znów wziął go do ręki i otworzył nim kuferek. Czekał cierpliwie, w miejscu, w milczeniu.
Już wkrótce miał nadejść jego czas".*

Lumikki miała dość gorący okres w swoim życiu, najpierw afera narkotykowa, potem sekta. Liczy, że w końcu zazna trochę spokoju i odkryje rodzinną tajemnicę, która nie daje jej spokoju. Nocne koszmary i niedomówienia ciążą na niej coraz bardziej, a jakby tego było mało ktoś podpisujący się jako Cień wysyła jej anonimowe wiadomości, prześladuje i zna fakty z życia nastolatki, o których nigdy nikomu nie mówiła. Jedyną odskocznią są trwające w szkole przygotowania do wystawienia sztuki Czarne jabłko, w którym dziewczyna gra główną rolę. Kim jest Cień i jaką tajemnicę skrywa rodzina Andersson?

Niecierpliwie wyczekiwałam finalnej części tej fińskiej trylogii, byłam ciekawa czym tym razem uraczy mnie Simukka, bo tego, że będę zaskoczona byłam pewna. Już po przeczytaniu „Czerwone jak krew" wiedziałam, że jej twórczość zapadnie mi w pamięć. W tej chwili mam już za sobą ostatni tom, jakie są moje wrażenia?

Fińska powieściopisarka już od pierwszych słów wywołuje w czytelniku niepewność i ekscytację tym, że będzie się dużo działo. Akcja toczy się szybko i zaskakująco. Pojawiają się anonimowe listy oraz sms'y z faktami z życia bohaterki. Wraz z pierwszym listem od Cienia zaczyna się głowienie nad tym kto z otoczenia Lumikki jest prześladowcą. Ktoś dobrze jej znany czy może zupełnie dla niej obcy. Wszyscy automatycznie stają się podejrzani, bo to, że nikomu nie mówiła o przeszłości nie znaczy, że się nie dowiedzieli o niej. Jeśli tylko jest się dość zdesperowanym i sprytnym wszystko można odkryć. Salla Simukka stworzyła zawiłą, ale logiczną i spójną fabułę, całość jest przemyślana i dopracowana. Praktycznie do ostatnich stron wszystko zostaje utrzymane w tajemnicy i pozostaje tylko snuć domysły i być podejrzliwym wobec każdej osoby, bo autorka buduje atmosferę napięcia, niepewności oraz zmyla mylnymi poszlakami.

Nie było dla mnie też zaskoczeniem, że charakterystyka bohaterów i tym razem przypadnie mi do gustu. Szczególnie Lumikki – tutaj znowu muszę się powtórzyć – ponieważ jest osobą z indywidualnym podejściem do świata, zachwyca trzeźwym i analitycznym tokiem rozumowania i ogólnie jest inna niż większość znanych mi postaci. Równie dopracowane i wyróżniające są pozostałe postacie, nawet te drugoplanowe zapadają w pamięć. Widać, że poświęcono im bardzo dużo czasu i zadbano o ich realność.

Ja tej książki nie przeczytałam tylko pochłonęłam za jednym razem, nie mogłam się od niej oderwać, z zapartym tchem przewracałam kolejne strony zachłannie chłonąc zdanie po zdaniu. Od pierwszych stron wciągnęłam się w wir wydarzeń i razem z Lumikki przeżywałam kolejne sytuacje, a przyznać muszę, że trochę się działo. Salla Simukka potrafi budować napięcie, tworzyć atmosferę niepewności, a nawet i obaw. Autorka pisze krótkimi zdaniami, ale język jakim się posługuje jest niezwykle barwny i opisowy.

Cała seria jest dla mnie równa i na bardzo wysokim poziomie. Niesamowity klimat, intrygujący bohaterowie, zawsze coś się działo, ciekawe opisy, dialogi, nieustanne nawiązanie do baśni o Królewnie Śnieżce i ten specyficzny styl pisania. Jestem zachwycona trylogią i nieraz będę do niej wracać oraz polecać komu się da.

„Dostaniesz w prezencie swoją przeszłość.
Dostaniesz w prezencie swoją tajemnicę.
Dostaniesz w prezencie wiedzę, kim naprawdę jesteś.
Dostaniesz w prezencie siebie całą. Nareszcie".**

*Salla Simukka, „Czarne jak heban", s. 19
**Tamże., s. 93

Dział: Książki

W najbliższą środę, tj. 18 marca, do księgarń trafi "Słowo stworzenia", trzeci tom polskiego cyklu fantasy autorstwa Dominika Sokołowskiego. Powieść ukaże się nakładem Domu Wydawniczego Rebis, pod patronatem Secretum. W skład „Kronik arkadyjskich" również wchodzą: "Kwiat paproci", oraz "Adamantowy miecz".

Dział: Patronaty

Już 22 kwietnia nakładem wydawnictwa Insignis, pod patronatem Secretum, ukaże się długo wyczekiwana powieść Roberta J. Szmidta "Szczury Wrocławia". Książkę o apokalipsie zombie w stolicy Dolnego Śląska już teraz można uznać za wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju. Dlaczego? Ponad 2 tysiące osób zgłosiło się, aby zostać uśmierconym przez autora na kartach powieści. Zaszczyt ten spotkał 222 szczęśliwców.

Dział: Patronaty
środa, 11 marzec 2015 16:22

Mechaniczne pająki

Kocham steampunk. Uwielbiam klimat szeleszczących sukien, szum machin parowych i turkot kół zębatych. Połączenie wiktoriańskiej Anglii z wynalazkami inspirowanymi pomysłami Tesli czy Edisona, polane sosem intrygi przeciw koronie, jest pomysłem genialnym, który jeśli tylko dobrze wykorzystać, daje super efekt.
Londyn 1888 rok.
Nastoletnia Violet zamiast swoim towarzyskim debiutem, który pozwoliłby jej znaleźć bogatego kandydata na męża, bardziej interesuje się wynalazkami współczesnej techniki i projektowaniem bardziej wydajnej zmywarki, czy kopuły z błyskawicami. Jej rodzice oczywiście nie mają o tym bladego pojęcia i żyją w błogiej nieświadomości, że ich córka spokojnie śpi, podczas gdy Violet pod baczną opieką majordomusa Alfreda, pokonuje drogę przez kolejne dzielnice miasta, by w zaciszu od ciekawskich oczu prowadzić badania i ulepszać własne projekty.
Tym optymistycznym akcentem rozpoczyna się powieść Coriny Bomann; na samym wstępie otrzymujemy sympatyczną bohaterkę, która jest nie tylko bystra i wścibska, ale też pomysłowa, a w duecie z wiernym majordomusem Alfredem nie ma sobie równych.
W trakcie urządzanego przez rodziców Violet balu na oczach gości umiera jeden z członków parlamentu i to w dość drastyczny sposób. Wydarzenie to nie tylko kładzie się cieniem na reputacji rodziny dziewczyny, ale też budzi jej wątpliwości i ciekawość. Zdecydowana, by uratować dobre imię rodu Adair, a także zwyczajnie ciekawa co takiego się stało, Violet trafia na ślad spisku, zagrażającego samej koronie.
Znalezienie egzotycznego pająka w ciele zmarłego to zaledwie początek góry lodowej. Młoda badaczka szybko zdaje sobie sprawę, że celem tajemniczego zamachowca może być także jej ojciec, a czas umyka.
Fabuła powieści Coriny Bomann umiejętnie lawiruje między pełnym blichtru i przepychu życiem arystokracji, a ukazaniem, jak technicyzacja na to życie wpływa. Niekiedy ma to nawet wydźwięk humorystyczny, gdy na przykład mówi się o pracujących w domu wynalazkach, które są tak głośne, że mimo niewątpliwej wydajności przez tę głośność trudne do zniesienia.
Technicyzacja nie tylko ułatwiła życie i prace związane z domem. Pod względem medycznym też jest lepiej. Utracone w wyniku wypadku kończyny, można zastąpić mechanicznymi protezami, a nawet istnieje możliwość połączenia ze sobą części ciała człowieka i zwierzęcia, czego dowodem jest ukochana dyrektora cyrku dziwadeł, lady Siberia, a prywatnie lady Ośmiornica.
Świat stworzony przez autorkę jest ciekawy i barwny, co głównie jest zasługą postaci. Sympatię budzi nie tylko Violet, która na szczęście nie jest ckliwą pannicą, co to tylko umie wzdychać. Nie się nie lubić gotowego spełnić każde jej życzenie Alfreda, którego przeszłość jest daleka od kryształowej, generała Blacka, który skrywa bolesną tajemnicę oraz członków trupy cyrkowej.
Zagadka, którą skrywa fabuła, nie jest trudna do rozwiązania; gdy na scenę wchodzi jedna z postaci, już wiadomo, kto stoi za całym spiskiem, ale i tak nie psuje to przyjemności czytania.
Powieść jest zabawna, pomysłowa i lekka w odbiorze. Przyznam, że jestem mile zaskoczona lekturą Mechanicznych pająków i chętnie poczytałabym o kolejnych przygodach Violet i jej przyjaciół, gdyby takie miały powstać. Gdyby utrzymać poziom, a nawet nieco go podnieść, mogłoby z tego wyjść naprawdę coś fajnego, tym bardziej, że finał powieści daje niezłą pozycję wyjściową, zarówno jeśli idzie o postaci, jak i możliwości wydarzeń.
Tak czy siak, naprawdę jestem bardzo zadowolona z lektury.
Polecam Mechaniczne pająki, czytelnikom lubiącym pełen przygody steampunk.

Dział: Książki
czwartek, 05 marzec 2015 15:48

Tomasz Limanowski - Zlecenie

Mówili o nim, że przyszedł z Gór Wysokich idąc pewnym krokiem i nie zwracając uwagi na czyhające nań niebezpieczeństwa. W oczach miał ogień pomimo tego, że wokół niego kraina była skuta lodem, a płatki padającego śniegu zasłaniały pole widzenia. Na plecach miał tarczę, a u pasa topór z żarzącymi się runami na jego ostrzu. Zbroje miał wykonaną ze stali, ale gdzieniegdzie  dało się zauważyć złote elementy, które świadczyły iż jest to przybysz z wyższych sfer. Bardzo bogaty. Hełm jego z takich samych materiałów wykonany był co zbroja lecz po bokach przyczepione były srebrne pióra. Nadawało mu to wygląd nie człowieka lecz boga, który zstąpił na ziemię ukarać grzeszników i niewiernych.

Takie historie słyszał karczmarz od miejscowych pijaczków i włóczęgów, którzy gdy tylko mieli jakiś grosz przychodzili do „Zdechłego Anioła", aby się napić i zabawić. Opowieść ta wywoływała w nim duże obawy. Bo i po co taki wojownik miałby zawitać do takiej dziury jaką jest Eldebarn? Jeżeli szuka bogactwa to źle trafił. Nie ma tu bogaczy. Są sami zwykli ludzie, którzy smak chleba porównują do smaku wykwintnego wina, a kilka groszy jest dla nich jak całe skarby naszego Jarla. Być może ów przybysz to Jarl innego klanu zaprzyjaźnionego z naszym? A może wróg, który ukrywa w górach całą armię i chce zająć tereny naszego królestwa poczynając od tej nic nie wartej wioski, która posiada sześciu głodnych, słabo wyszkolonych wojowników?

Te pytania zadawało sobie wiele ludzi, nie tylko karczmarz, który w wiosce był najbogatszy i stać go było na posiadanie dwóch kur i jednej świni. Wierzcie mi na taki luksus może sobie pozwolić jeden na dwustu, albo i nawet trzystu mieszkańców tej krainy. Jej zmrożone, pokryte śniegiem ziemie nie pozwalają na uprawę roślin i bardzo utrudniają hodowlę zwierząt. Nie ma z czego czerpać pieniędzy. Kilku kobietom, które mają dzieci udało się zatrudnić w pobliskim dworze jako cyrulik. Był to okropny zawód, gdyż możnowładcy z Jarlem na czele mieli zapędy sadystyczne, którym często dawali upust na swoich służących. Dziecko patrząc na matkę, która późną nocą wracała do domu zapłakana, pełna siniaków i z krwią na nosie marzyło o zemście na okrutnych władcach, ale cóż ono mogło zrobić skoro w tych czasach nie tylko mężne serce jest potrzebne, ale i umiejętność przetrwania bólu głodowego z dnia na dzień. Ojcowie, jeżeli oczywiście są dziecku znani, przesiadują całymi dniami we wspomnianej karczmie i pijani wracają do domu, często dając upust swojej agresji poprzez żonę lub swoje dziecko. Czasem jednak nie wracają przez kilka dni, tygodni. Wtedy są dwie możliwości; albo zostali zabici w ciemnej uliczce  i zjedzeni przez wygłodniałe dzikie psy grasujące po ulicach każdego wieczoru, albo leżą w karczmie pod stołem, obślinieni i nieprzytomni.

Lecz ów przybysz był inny. Dlatego tak dziwnie wszyscy na niego patrzyli, jakby podejrzewali go co najmniej o kradzież czegoś drogiego. Drzwi otworzyły się na całą szerokość gdy wchodził. Płatki śniegu na chwilę wleciały do środka szybko się topiąc i zamieniając w kropelki wody na podłodze. Wiatr okrążył stoły i ucichł po zamknięciu wejścia. Nowy gość był tak wysoki, że omal hełmem nie zawadzał o sufit. Musiał być też bardzo ciężki ponieważ każdy jego krok wyrządzał ogromną krzywdę deskom, które skrzypiały pod naporem jego stóp. Gdy szedł, jego toporek wydawał metaliczny wydźwięk obijając się o metalową sprzączkę od pasa. Kilku miejscowych uciekło szybko ze swoich miejsc pod ścianę zwalniając tym samym krzesło, na którym po chwili usiadł nieznajomy. Karczmarzowi pot wystąpił na czoło, a oczy przybrały kształt kulek podobnie jak większości tu obecnych. Zapadła grobowa cisza. Nikt nie wiedział jak się zachować.

Przybysz zdjął powoli hełm odsłaniając swoje długie, białe włosy. Nie był on jednak starcem. Twarz miał młodą, lecz obficie poznaczoną bliznami. Nos garbaty, połamany. Oczy niemal świeciły mu się na kolor ognia, dokładnie tak jak powiadali. Gęsta broda sprawiała, że nabierało się szacunku patrząc na niego. Zarost zawsze był uważany jako cecha wojowników, ludzi mężnych i odważnych lub pijaków. Choć w tym przypadku raczej to pierwsze.

Po paru minutach karczmarz postanowił jednak zareagować jak przystało na porządnego karczmarza, zresztą jedynego w tym mieście. Podszedł więc pewnym krokiem do gościa.

- Czym mogę panu służyć?- zapytał jąkając się ponieważ zawsze to do niego podchodzono i składano zamówienie. Nigdy na odwrót lecz z tym przybyszem lepiej było obchodzić się ostrożnie.

- Nalej mi miodu- odpowiedział nawet nie patrząc w stronę karczmarza. Wzrok miał skierowany przez cały czas w stół, po którym skrobał paznokciem.

Gdy karczmarz przyniósł zamówienie wszystko wróciło do normy. Powróciły rozmowy, siorbanie, mlaskanie oraz głośne wulgaryzmy. Przybysz jednak co chwilę unosił kubek i nie zwracając uwagi na otoczenie popijał trunek. Zdawał sobie sprawę z tego, że nadal wiele par oczu na niego zerka. Gdy do takiej biednej wioski przychodzi ktoś tak bogaty to w większości kończy się to rozlewem krwi. Biedacy chcą zarobić okradając, a bogacz za wszelką cenę się broni, ale bardzo często nie ma szans w starciu z kilku osobową grupką wieśniaków uzbrojonych w noże, widły i widelce.

Kilkadziesiąt lat temu w tej właśnie wiosce pewien wysoko usytuowany możnowładca przyjechał do Jarla w interesach. Już pierwszego dnia, gdy przejeżdżał konno przez brudne ulice do pięknego dworu został zaatakowany przez kilkudziesięciu mieszkańców. To była zaplanowana akcja, a możnowładca nie miał szans na przeżycie tak jak i jego straż, która w wyniku zaskoczenia nie widziała co począć. Od razu po zamachu Jarl we własnej osobie dokonał zemsty zabijając wszystkie dzieci w wiosce i połowę kobiet. Przynajmniej wilki nie chodziły głodne tamtej nocy.

Gdy nieznajomy zaspokoił swoje pragnienie wziął hełm i rzemieniem przywiązał go do skórzanego pasa po czym wyszedł. Na dworze było już ciemno. Biedni, uczciwi ludzie zmierzali do swoich domów, a biedni, chcąc już nie być biednymi wychodzili na ulice z nożami pochowanymi gdzieś po załatanych kieszeniach. Bali się psów, ale chęć zdobycia chociaż kilku marnych groszy pozwoli im przeżyć. Działali najczęściej w grupach cztero-pięcio osobowych. Kryli się po zaułkach, ciemnych uliczkach z kapturami na głowach i wypatrywali ofiary. Po ujrzeniu wielkoluda w pozłacanej zbroi pomyśleli, że tej nocy wszystko może się zmienić. Z ubóstwa do bogactwa. Ze świętości do piekła. Czuli przed nim respekt i bali się go patrząc na runiczny toporek u boku i wielką, okrągłą tarczę na plecach. On jednak był sam, a ich pięciu. Decyzję podjęli szybko. Gdy tylko obcy wszedł w ciemną uliczkę jeden z rabusiów skoczył na niego od tyłu próbując poderżnąć mu gardło. Na daremnie jednak. Został on przerzucony przez plecy. Upadek na twardą nawierzchnię złamał mu kręgosłup. Wrzasnął tylko, co zaalarmowało pozostałych, którzy natychmiast rzucili się na swoją „ofiarę". Wyjęli noże i drewniane pałki. Nieznajomy szedł spokojnie w kierunku nadbiegających napastników nie wyciągając nawet broni. Wyczekał tylko dobry moment i chwycił pierwszego za rękę łamiąc mu ją w łokciu. Skóra pod naporem pękniętej kości uległa i ukazała ją na wierzchu. Kolejny który nadbiegł usiłował zmylić wojownika robiąc dwa susy i atakując nogi rywala. Jednak i to nie pomogło. Dostał on solidnego kopa w twarz, który pozbawił go dwóch ostatnich zębów i złamał mu nos posyłając na swoich krzyczących z bólu, tarzających się w rynsztokowym błocie kolegów. Zostało jeszcze dwóch. Widać było strach w ich oczach, który po chwili ustąpił chęci zarobienia. Rzucili się więc, z trudem mieszcząc w wąskiej uliczce. Nieznajomy chwycił jednego za gardło uniósł wysoko w górę, a drugiego kopnął wykluczając go z walki. Bandyta merdając nogami, nie mogąc znaleźć gruntu pod stopami, spojrzał prosto w oczy niedoszłej ofierze. Krył się w nich żywy ogień. Tak jakby źrenice miały zaraz nim zionąć niczym smoki z dawnych lat. Nic takiego się jednak nie stało i rabuś z impetem uderzył o ścianę rozbijając sobie tył czaszki. Obcy usłyszał jęk wcześniej kopniętego, ale postanowił, że mu daruje. Dobry z niego człowiek, czy kimkolwiek lub czymkolwiek był. Złodziej trzymając się za brzuch i płacząc krzyknął tylko za odchodzącym wielkoludem:

- Zrobiłem to dla swojej córki.

Ten spojrzał przez ramię na rannego i rzucił mu pod nogi brzęczącą sakiewkę.

- Na jedzenie- wytłumaczył i poszedł dalej.

- Witaj w moich skromnych progach Bjornie!

- Witaj Jarle Ragnarze.

Jarl był niski i gruby. Miał małe, niebieskie oczy, długie blond włosy i starannie przystrzyżoną bródkę. Na palcach nosił brylanty, a na szyi złoty łańcuch z herbem swojego rodu. Na plecy miał narzuconą wielką białą skórę, która ciągnęła się za nim po podłodze gdy szedł. Prawdopodobnie była to skóra ogra górskiego. Nieznajomy zwany Bjornem miał już kilka bliższych kontaktów z tymi stworami. Każdy z nich zostawił jakąś pamiątkę po sobie. A to rozerwane plecy, a to rozcięty polik czy dziura w boku po pazurach. To pewnie dlatego Bjorn bywał częstym gościem na dworach Jarla Borga, który cenił sobie jego profesjonalizm i doświadczenie w walce z potworami. Tym razem pewnie wezwał go w celu takim co zwykle. Pójdź, zabij i przyjdź po nagrodę. Niezbyt skomplikowane, aczkolwiek bardzo niebezpieczne.

- Co cię trapi Jarlu, skoroś kazał przejść mi tyle trasy pisząc w liście tylko tyle, iż jest to sprawa niecierpiąca zwłoki i sowicie płatna?

Jarl podszedł do Bjorna, złapał go za ramię i zaprowadził do komnaty obok. Usiedli przy owalnym stole, na którym stały kielich, dzban pełen wina i najróżniejsze jedzenie. Począwszy od wszelakiego mięsa po rzadkie w tych stronach owoce i zioła. Pomieszczenie ogrzewał ogień palący się na środku.

- Otóż jest sprawa najpoważniejsza jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Stado potworów zaatakowało wioskę niszcząc ją i wybijając połowę mieszkańców. Następnie ośmieliło się zaatakować mój dwór skąd porwało mi jedyną córkę w nieznane miejsce.- pociągnął długi łyk wina i kontynuował- Znając twą ogromną wiedzę na temat potworów maści wszelakiej chcę abyś odszukał miejsce pobytu tych stworów i wraz z moimi wojownikami, odszukał moje dziecko i wybił tą zarazę raz na zawsze. Po wszystkim na potwierdzenie tego iż mnie nie oszukałeś oczekuję głów na srebrnej tacy i córki u moich stóp.

Bjorn słuchał uważnie pijąc i jedząc.

- Ile było tych stworów?

- Nie wiemy. Szacuję, że co najmniej tuzin. Zniszczenia były naprawdę ogromne.

Zadanie nie należało do najłatwiejszych. Tropienie potworów w środku srogiej zimy i częstych burz śnieżnych jest bardzo trudne. Na szczęście Bjorn bywał w tych rejonach często i znał miejsce, które potencjalnie mogło być kryjówką porywaczy.

- Ile dostanę?- Bjorn wiedział, że Jarl dorobił się wielkiego bogactwa żerując na swych poddanych. Lecz był on skąpy. Jak to się mówi apetyt rośnie w miarę jedzenia, a władca myślał, że to dopiero początek jego bogacenia się.

- Mogę dać ci pięćset sztuk złota i zakwaterowanie w wiosce. Będziesz jadł i spał za darmo przez ile tylko będziesz chciał.

Żałosna propozycja.

- Dwa tysiące sztuk złota, zakwaterowanie i wyżywienie, albo sam będziesz sobie musiał poradzić z potworem jak przystało na prawdziwego Jarla, bohatera swoich poddanych.- uśmiechnął się Bjorn. Borg zastanawiał się dłuższą chwilę i dopiero gdy gość udał, że wychodzi gospodarz zawołał:

- Zgoda. Dam ci to o co prosisz, ale musisz zacząć poszukiwania od jutra.

Chata, w której miał się zatrzymać Bjorn była brudna, ciasna z niskim stropem, który chyba najbardziej, pomijając smród, przeszkadzał najemnikowi.

Mieszkała tutaj kobieta z córką i mężem, który rzadko bywał w domu, a częściej w karczmie. Lokatorki były brudne i cierpiały głód. Dostały pieniądze od Jarla, które miały pokryć koszt utrzymania gościa. Dla siebie natomiast nie mogły nic  zachować. Spały na podłodze, podczas gdy dla Bjorna przygotowały słomiane posłanie. Zbroja odbijająca światło małych, pojawiających się i znikających słabych płomyków ognia kontrastowała ze skrajnym ubóstwem tej rodziny. Tego samego wieczora, gdy Bjorn zjawił się u nich, właścicielka pobiegła do karczmy, kupiła chleb i mięso i podała gościowi na kolację. Sama nic nie zjadła. Wiedziała, że taka próba jest karalna ścięciem głowy lub zawiśnięciem na szubienicy. Jest to bowiem sprzeciwianie się woli króla i nieszanowanie jego gości.

Gdy Bjorn jadł kolację kontem oka zauważył, że przez uchylone drzwi do innego pokoiku przygląda mu się mała dziewczynka, zapewne córka właścicielki. Miała rzadkie, jasne włosy i bardzo chudą, pociągłą twarz. Ogólnie mówiąc sama skóra i kości. Patrzyła ona jak obcy mężczyzna z wielkim zapałem je tłuste mięso, przegryzając chlebem i popijając winem, które spływało mu po polikach i kapało na podłogę wsiąkając w drewno. Malutka dziewczynka oblizała się tylko po wargach. Już od wielu dni nic nie jadła. Jak wielki ból musiała znosić matka patrząc na swoje głodujące dziecko, nie mogąc nic zrobić. Nawet nie była w stanie płakać dłużej niż kilka chwil z powodu braku siły. Co tylko zdobyła to oddała córce, sobie zostawiając jedynie okruszki.

To, że Bjorn był najemnikiem nie znaczy, że nie miał serca. Oderwał kawałek mięsa i rzucił je w stronę dziewczynki. Ona nie zwracając uwagi na brudy, które przykleiły się do ochłapu, pośpiesznie go zjadła, mlaskając przy tym strasznie. Bjorn uśmiechnął się zadowolony. Od razu przypomniał sobie swojego psa, który podobnie pożerał rzucone mu jedzenie. Rozmyślając nad tym wspomnieniem postanowił tym razem rzucić jej kawałek chleba. Niech sobie piesek przegryzie. Zrobił jak pomyślał i sytuacja się powtórzyła.

Nagle słychać było trzask drzwi i głośne krzyki. Dziewczynka natychmiast czmychnęła w stronę odgłosów zostawiając gościa samego. Bjorn postanowił zobaczyć co się dzieje i podążył za nią. Uchylił drzwi i ujrzał mężczyznę, bardzo rozweselonego i mówiącego coś niezrozumiale. Kobieta płakała i krzyczała ostatkiem sił na niego.

- Jak możesz marnować pieniądze w karczmie podczas gdy twoje dziecko głoduje? Jesteś potworem! Wyjdź stąd i nie wracaj, albo cię zabiję.- uniosła gruby, zardzewiały nóż grożąc nim. Mężczyzna jednak nie przejmował się tym i dalej się śmiał i zataczał. Zorientował się jednak po chwili, że nie jest tu tylko ze swoją żoną i córką. Wyczuł czyjąś obecność. Czuł, że jest obserwowany. Obrócił się chwiejnie na pięcie i ujrzał wielkiego wojownika. Był to ten sam człowiek, który jeszcze kilka godzin temu dał mu woreczek pełny sztuk złota. Miał być dla córki. Bjorn rozpoznał go od razu i wyjął zza pasa toporek. Runy zaświeciły się ogniem.

- Nie, nie możesz- wyjąkał pijak i wyrwał żonie nóż z ręki gotując się do walki, która była nieunikniona. Złapał go ostrzem do dołu i zaatakował z krzykiem na ustach. Wojownik sprawnie uniknął ciosu ostrzem i szybko ciął po nogach powalając przeciwnika na ziemię, który krzyknął przeraźliwie. Olbrzym zatoczył koło nad swoją ofiarą. Splunął na leżącego i schował broń z powrotem za pas. Odwrócił się i poszedł do stołu dokończyć posiłek. Wieśniak był jednak bardziej odważny za sprawą alkoholu. Podniósł się z podłogi i uniósł nóż nad głowę gotów do zadania ciosu w plecy. Bjorn jednak zareagował błyskawicznie spodziewając się takiego obrotu spraw. Chwycił napastnika za nadgarstek i z całej siły skierował dłoń do jego głowy. Ostrze noża wbiło się w czaszkę. Krew popłynęła i z rany i z ust. Pijak osunął się po ścianie na podłogę, zostawiając krwawy ślad. Matka trzymała córkę w objęciach. Obie były wystraszone na śmierć. Dziewczynka wyrwała się po chwili z objęć matki i padła do ciała swojego ojca przytulając go. Niewiedza jest błogosławieństwem. Bjorn zrobił duży krok przechodząc nad trupem i głową skulonej dziewczynki. Udał się do stołu, dokończył posiłek i położył się spać.

O świcie całe miasteczko spowite było mgłą. Na ulicy w kałużach krwi, leżało kilku zabitych mężczyzn i dwa dzikie wilki, które najprawdopodobniej zostały zgładzone przez straż. Na głównym rynku ceklarze rozstawiali szubienicę, na której miało zawisnąć kilku złapanych przestępców. Choć, jeżeli chciano by zaprowadzić tu porządek to powinno się powiesić wszystkich mieszkańców. Każdy z nich miał bowiem coś na sumieniu. Począwszy od drobnych kradzieży, a skończywszy na morderstwach i gwałtach. Lecz czegóż się spodziewać bo tak biednym mieście? Trzeba jednak pamiętać, że za te wszystkie zbrodnie, za to, że ludzie są do siebie wrogo nastawieni, że  trzeba okradać innych żeby przeżyć jest odpowiedzialny nikt inny jak Jarl. Gdyby nie myślał tylko i wyłącznie o sobie Eldebarn mogłoby być pięknym, rozkwitającym miejscem, a nie siedliskiem zła i chorób, nawiedzanym przez potwory.

Gdy szubienica już stała przyprowadzono skazańców. Było to 3 mężczyzn i jedno dziesięcioletnie dziecko, całe zapłakane. Na podwyższenie wszedł człowiek w szarym stroju, z piórkiem w kapeluszu i zwojem w dłoni. Odchrząknął i zaczął czytać:

- Z rozkazu jego sprawiedliwości Jarla Borga wszystkim, którzy winni są morderstwa należy się śmierć przez powieszenie.- Odwrócił głowę i skinął na kata, który pociągnął za dźwignię. Zapadnie otworzyły się, zabierając jedyną podporę skazanym, którzy zawisnęli bezwładnie. Była to szybka śmierć. Chociaż tyle dobrego.

- Z rozkazu jego sprawiedliwości Jarla Borga wszystkich, którzy dopuścili się kradzieży należy obciąć rękę do łokcia.- Ponownie odwrócił głowę i skinął na kata, który przytachał pieniek i dwóch złodziei. Kopnął jednego w nogę zmuszając do klęknięcia. W prawej ręce trzymał topór, lewą dłonią zmusił ofiarę to ułożenia ręki na pieńku. Mężczyzna oczekując na wyrok zamknął oczy i zacisnął zęby jakby miałoby mu to pomóc w wytrzymaniu bólu. Kat uniósł wysoko nad głowę topór i siłą grawitacji uderzył w łokieć skazanego. Kość błyskawicznie rozdarła skórę i wyszła na zewnątrz. Krew lała się strumieniem, a złodziej krzyczał w niebogłosy. Oprawca uniósł topór ponownie i opuścił go w to samo miejsce. Tym razem udało się. Fragment ręki został oddzielony od ciała. Wyrok wykonany. Zabrano nieprzytomnego na bok, a rękę wrzucono do wiadra. Teraz przyszłą na kolejną osobę, z którą stało się dokładnie to samo co z poprzednią tyle, że już po pierwszym uderzeniu.

Bjorn przecisnął się przez tłum gawiedzi i ruszył ku wyjściu z miasteczka, aby udać się do starożytnych ruin, gdzie według niego ukrywały się potwory odpowiedzialne za atak na wioskę. Po drodze postanowił, że nie skorzysta z oferowanej mu pomocy w postaci kilku słabo wyszkolonych wojowników, gdyż będą go tylko spowalniać. Jarl nalegał jednak, że jeden z jego ludzi musi pójść ponieważ nie ufa najemnikowi na tyle, żeby powierzać mu opiekę nad swoją córką. Tak więc wyruszyli w dwójkę. Towarzysz nazywał się Boffel i był szefem straży przybocznej Jarla. Miał on długie czarne włosy i brodę. Był prawie rónie wysoki jak Bjorn i potężnie zbudowany. Używał tarczy i miecza, w którym ponoć nikt mu nie dorównywał. Wydawał się lojalny i odważny.

Pierwszy dzień wędrówki nie był ciężki. Pogoda sprzyjała, nie natknęli się też na żadne dzikie zwierzęta, czy potwory. Byli jeszcze nisko, a im wyżej w góry tym niebezpieczniej. Do ruin jeszcze kawał. Wiele się może zdarzyć. O zmierzchu znaleźli miejsce na obóz. Rozpalili ognisko, nalali wina do rogów i położyli się z dwóch stron ognia, aby się ograć. Głupio było tak leżeć obok bez słowa, więc Boffel pierwszy podjął temat.

- Skąd jesteś?

- Z królestwa Jarla Ulva. Władcy siedmiu krain i odkrywcy zamorskich terenów.

- Byłem tam kiedyś w interesach. Sprzedawałem skóry na tamtejszym targu. Niemiło wspominam tamtą podróż. Gdy odpływałem, na pełnym morzu zaatakował nas Agir. Pierwszy raz w życiu się z nim spotkałem. Był wielki i każdym swoim ruchem wzniecał ogromne fale, które przykrywały mój statek i wyrzucały cały dorobek w głębię wody. Tamtej nocy straciłem swoich najlepszych ludzi i przyjaciół, a sam uszedłem ledwo z życiem. Gdy statek został doszczętnie ziszczony i zaczął tonąć, złapałem się oderwanej deski i popłynąłem z nią w dal. Następnego dnia jacyś marynarze mnie wyciągnęli i odstawili bezpiecznie na ląd do Jarla Borga, gdzie mieszkam do tego czasu jako jego doradca i najlepszy strażnik przyboczny.- pociągnął łyk wina i jakby oczekiwał komentarza do jego historii.

- Miałeś szczęście. Jeszcze nikt nie przeżył spotkania z Agridem, władcą mórz.

Boffel pokiwał głową

- Od dawna jesteś najemnikiem?

- Można rzec, że odkąd skończyłem trzynaście lat. Wtedy dostałem pierwsze zlecenie. Miałem zabić dzieciaka w moim wieku, który kradł z rynku owce wraz ze swoją bandą kolegów.

Boffel roześmiał się o mało nie wypluwając wina.

- Zabiłeś człowieka mając trzynaście lat?

- Przecież nie za darmo- odwzajemnił uśmiech Bjorn- po robocie miałem dostać pięćdziesiąt sztuk złota, co było zapłatą godną pogardy jak za zabójstwo. Niestety przyłapali mnie na gorącym uczynku i mieli powiesić, ale z pomocą matki udało mi się uciec w góry, gdzie musiałem radzić sobie sam. Gdy już zmężniałem zacząłem podróżować po świecie i starałem zarabiać pierwsze pieniądze podejmując się jednorazowych zleceń. Groźby, zabójstwa, porwania. Z czasem stawałem się coraz bardziej znany w przestępczych kręgach i po kilku latach za jedną robotę dostawałem nawet tysiąc sztuk złota co wystarczało mi na tygodnie jedzenia i picia dobrych trunków. Gdy pieniądze się kończyły ponownie podejmowałem się zleceń i tak do dziś dnia.

- Jednak u Jarla Borga jesteś nie po raz pierwszy.

- Jest bogaty. Jak się go trochę przyciśnie to dobrze płaci choć jest skąpy. Wie jednak, że jestem najlepszy i jeżeli jest jakiś problem to ja na pewno go rozwiążę. Nie ma więc wyboru. Musi płacić.

Wędrowaliśmy jeszcze przez jeden dzień i jedną noc. Przedzieraliśmy się przez ośnieżone szczyty, przerzedzone lasy oraz mroczne jaskinie, zamieszkałe przez dzikie zwierzęta. Po drodze polowaliśmy na sarny i jelenie , wieczorami piekąc je nad ogniskiem i zjadając na kolację. Przez cały czas trzymaliśmy się razem z Boffelem i muszę powiedzieć, że równy był z niego chłop. Pewnego dnia ocalił mi nawet życie przed śnieżnym pająkiem, który przyczaił się na nas w jednej z jaskiń. Miałem wtedy szczęście, a Boffel udowodnił, że jest godnym zaufania towarzyszem i, że mogę na nim polegać nawet w najniebezpieczniejszych sytuacjach. Nie miałem obaw więc, że gdy dojdzie do walki w starych ruinach, gdzie przebywają poszukiwane przez nas potwory, mój kompan nie stchórzy i będzie walczył u mojego boku. To dawało mi pewności siebie, której potrzebowałem ponieważ nie jestem przyzwyczajony do działania z kimś. Zawsze zlecenia wykonywałem sam i mogłem polegać tylko na swoich umiejętnościach i sile, która pozwalała mi unikać śmierci. Teraz jednak mając pomocnika byłem znacznie bardziej groźny, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to zadanie nie będzie zbyt wymagające.

Do ruin doszliśmy o świcie. Skryliśmy się za pobliskim wierzchołkiem, żeby potwory nie mogły nas zobaczyć i uprzedzić swoich o naszej obecności. Chcieliśmy zaatakować szybko i niespodziewanie z pełną siłą.

Rozglądaliśmy się wypatrując wroga. Nagle przy starej, spróchniałej bramie zobaczyłem wielkiego, włochatego stwora. Tak jak wcześniej podejrzewałem ruiny te zamieszkiwały trolle i to one były odpowiedzialne za napad i porwanie księżniczki. Wiem, że te stwory żyją w stadzie dlatego zdziwiłem się, gdy nie zobaczyłem pozostałych w pobliżu. Wydało mi się to dziwne, ale skoro na zewnątrz ich nie ma to pewnie kryją się za bramą.

Dałem znak Boffelowi, który podszedł nieco bliżej potwora i przycupnął w krzakach. Zdjął z pleców łuk, naciągnął strzałę na cięciwę i wystrzelił trafiając prosto w czaszkę stwora. Trafiony ryknął wściekle i począł szukać wzrokiem ukrytego strzelca. Po krótkim czasie nadleciała kolejna strzała, która trafiła w oko trolla, zalewając jego białe futro strużką krwi. Ryk stał się jeszcze silniejszy. Pomimo rany stwór dostrzegł Boffela w krzakach, po czym ruszył na niego. Wtedy przyszła kolej na mnie. Wyskoczyłem zza osłony, wyciągając zza pasa toporek i z pleców ściągając tarczę. Zasłoniłem się za nią i zaszarżowałem. Po chwili za mną ruszył towarzysz z mieczem w ręku. Gdy już byłem blisko trolla zrobiłem wślizg i przeleciałem mu między nogami znajdując się za jego plecami. Wbiłem ostrze w plecy potwora, a mój kompan wykorzystując sytuację zaatakował z przodu, tnąc jedną z nóg bestii, która runęła na ziemię w kałuży krwi. Żyła jeszcze co prawda, ale skróciłem jej męki oddzielając głowę od tułowia jednym sprawnym cięciem.

Boffel i ja spojrzeliśmy po sobie i kiwnęliśmy porozumiewawczo głowami. Podszedłem do bramy. Próbowałem otworzyć wrota, ale ani drgnęły. Musiały być zaryglowane od środka. To był dobry moment na użycie mojej magii. Zamknąłem oczy przywołując wszystkie swoje siły do dłoni, który po chwili zaczęły palić mnie żywym ogniem. Zacisnąłem zęby i wystrzeliłem z rąk wielką kulę ognia która rozbiła bramę, spalając ją na popiół. Nagle zrobiło mi się słabo i podparłem się o mur. Z nosa poleciała stróżka krwi.

- Nic ci nie jest?- spytał Boffel podbiegając do mnie i podtrzymując.

- Nie.- odparłem- magia zużywa dużo energii. Zaraz mi przejdzie.

Weszliśmy na dziedziniec. Nic specjalnego. Tylko pusty plac. Najdziwniejsze było to, że po pozostałych trollach nie było śladu. W murze naprzeciwko dostrzegłem drzwi. Pokazałem je Boffelowi. Podbiegliśmy do nich. Były otwarte i z lekkim skrzypnięciem otworzyły się. Naszym oczom ukazały się prowadzące w dół schody. Byliśmy w zamkowych podziemiach. Na ścianach paliły się pochodzie oświetlając drogę w dół. W kątach i na podłodze było mnóstwo pajęczyn.

Podążyliśmy więc w nieznane, cały czas mając oczy szeroko otwarte, świadomi niebezpieczeństwa, które mogło kryć się za każdym rogiem. Posuwaliśmy się naprzód bardzo powoli. W końcu dotarliśmy do jakiejś sali. Były tam klatki, w których pozamykane były trolle. Obok stał duży stół, przy którym siedziało kilku ludzi w skórzanych zbrojach i z mieczami za pasem. Pili miód i głośno rozmawiali.

- Napędziliśmy im stracha. Trolle dobrze się spisały. Kto by pomyślał, że tak łatwo je oswoić. Głupie bestie.- zaśmiał się pierwszy, rzucając kawałek mięsa do klatki.

- Córkę jarla przyniosły bez skazy. Jak się je nauczy to i łagodne potrafią być. A jak rozkaże to krwiożercze i brutalne.- powiedział drugi.

- Nie można opisać słowami jakim pięknym uczuciem było poderżnięcie jej gardła i poczucie królewskiej krwi na rękach.- skomentował trzeci

- Głupia dziwka już nigdy nie napuści na nas swoich przydupasów. Niech i to będzie przestrogą dla innych bogatych, którzy gardzą takimi biedakami jak my. Ale potrafimy walczyć i stawić czoła tyranii jarla Borga. Niech obawia się kolejnego ataku. Tym razem każę trollom porwać jego.

Wszyscy krzyknęli radośnie i stuknęli drewnianymi kubkami, rozlewając nieco miodu po stole. Wzięli głębokie łyki i odstawili naczynia na stół z głośnym hukiem.

Boffel nie miał zamiaru czekać dłużej i ze złością w oczach strzelił do jedno z nich. Strzała poszybowała i trafiła bandytę prosto w czoło, posyłając go na tamten świat. Pozostali wstali prędko i zaczęli biec w naszą stronę. Boffel jednak zdążył już wystrzelić kolejny raz i trafił napastnika w tors, powalając na ziemię. Wyciągnąłem toporek i pobiegłem naprzeciw wrogom. Pierwszego ciąłem w szyję, przerywając aortę. Krew obficie trysnęła na ścianę, malując ją na czerwono. Drugi zablokował mój cios na nogę i kopnął mnie mocno w brzuch oddalając ja kilka kroków i zyskując czas na wyprowadzenie ciosu. Sparowałem jednak jego uderzenie i wykonałem kontratak na brzuch. Tym razem udało się i mój przeciwnik padł, krzycząc przy tym strasznie.

- Więc się wyjaśniło. Córka jarla nie żyje, a te bestie zostały oswojony przez bandytów.

Pokiwałem głową.

- Musimy je zabić. Zastrzel je.

Boffel nałożył na cięciwę trzy strzały i po kolei zabił wszystkie trolle strzałem w głowę. Ja natomiast zająłem się przeszukaniem pokoju. Nie znalazłem nic co mogłoby się przydać, jedynie kilka sztuk złota i pustą fiolkę, którą schowałem do kieszeni razem z pieniędzmi.

Wiedziałem, że trolle zostały zabite, mimo to jednak usłyszałem dźwięk naciąganej cięciwy za moimi plecami. Odwrócił się powoli. Boffel stał przede mną i celował w moją stronę. Ręce mu się lekko trzęsły. Mrużył oczy, aby nie chybić. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Wcześniej uratował mi życie, narażając swoje po to, żeby teraz mnie zabić?

- Co to ma znaczyć?

- Borg kazał mi cię zabić gdy wykonamy misję. Chce z powrotem swoje pieniądze, które wydał na twoje usługi.

Mogłem się tego spodziewać. To typowe dla takiego człowieka, jak Borg. Wydał na mnie sporo pieniędzy. Szkoda było mi zabijać Boffela, który ocalił moje życie, ale widocznie nie miałem wyboru. Zacząłem więc go zagadywać.

- Boffel, posłuchaj. Wiem, że twoim obowiązkiem jest wykonywanie rozkazów jarla, ale pomyśl ile on sprowadził krzywd na swoją wioskę i jej mieszkańców. Ilu ludzi umiera każdego dnia z głodu i chorób. Tak naprawdę jesteś dla niego niczym więcej jak psem na posyłki. Należysz do tego grona szczęściarzy, którzy mają pracę, dzięki której zarabiają na chleb. Lecz, czy wiesz ile prywatny strażnik jarla zarabia w krainach, z których ja pochodzę? Zarabia tyle, że stać go na własne gospodarstwo, ma kilkanaścioro dzieci, pije najlepsze wino i je najlepsze potrawy. Ty natomiast nic z tego nie masz. Jesteś codziennie wykorzystywany i brudzisz sobie ręce za Borga, a nic za to nie dostajesz. Jedynie tyle, żebyś żył i nie cierpiał głodu. Przynajmniej do czasu.

- Tak to u nas już jest. Pogodziłem się z tym już dawno temu. A teraz wybacz, ale muszę cię zabić, aby móc z czego żyć.

Po tych słowach natychmiast zdjąłem tarczę z pleców i samym jej brzegiem zablokowałem strzałę Boffela, który już dzierżył w dłoni miecz. Ja wyjąłem zza pasa toporek i popędziłem na przeciwnika z okrzykiem na ustach. Byłem wściekły. Uważałem, że należała mu się śmierć za to jak mnie oszukał. Zaatakowałem pierwszy, uderzając z góry na głowę. Zostałem zablokowany i uderzony rękojeścią miecza w nos. Otrząsnąłem się szybko i zasłoniłem przed kolejnym cięciem, które kierowane było w brzuch. Nie czkając długo ponownie zaatakowałem, tym razem w bok. Niestety Boffel odskoczył i pchnął ostrzem w ramię. Piekło niesamowicie. Krew sączyła się spod zbroi cieniutkim strumyczkiem. Wrzasnąłem i zamarkowałem uderzenie na głowę, po czym odepchnąłem przeciwnika tarczą. Uderzył o ścianę i upadł na podłogę. Podniósł się po krótkiej chwili, ale ja już byłem gotów do zadania kolejnego ciosu. Uderzyłem w rękę. Trafiłem perfekcyjnie. Ostrze przecięło włókna mięśniowe i kość, odrąbując ramię. Krew wypłynęła na ziemię tworząc gęstą kałużę. Dłoń nadal ściskał miecz. Boffel miał tylko tarczę. Pozostało dopełnić formalności. Uniosłem wysoko broń i zadałem cios w szyję, odrąbując przeciwnikowi głowę.

Cały we krwi wyszedłem z ruin. Na horyzoncie widać było Eldebarn, a kawałek za nią zamek. Począłem iść w tamtą stronę. Zemsta będzie słodka. Koniec z tyranią. Koniec z głodem. Koniec z Jarlem Borgiem.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
wtorek, 24 luty 2015 14:43

Maria Feldek - W stronę Światła

Ciemność - to jedyne, co zobaczył Tymon gdy otworzył oczy.
- Gdzie ja jestem? – Pomyślał i zerwał się na równe nogi, wyciągając przy tym swój ogromny miecz.
Szukał ręką czegoś o co mógłby się oprzeć plecami by czuć się bezpieczniej. Jak każdy bał się ataku od tyłu. Był co prawda wojownikiem i codziennie narażał życie, jednak teraz znajdował się w gorszym położeniu. Ciemność, chłód oraz wilgoć wzbudzają niepokój i strach. Gdy w końcu oparł się o ścianę i poczuł pewniej, zaczął zastanawiać się nad swoim położeniem. Trzymał się zasady: „Najpierw pomyśl, potem zrób", dlatego wolał w spokoju obmyślić plan działania. Chciał przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia i wywnioskować z nich gdzie się teraz znajduje. Przeszkadzała mu w tym boląca głowa. Dotknął jej ręką i wyczuł, że jest mokra. W ciemnościach nie mógł dostrzec czy to od krwi czy wilgoci. Nie miało to jednak dla niego dużego znaczenia. Jakikolwiek ból nie był w stanie przeszkodzić mu w wydostaniu się z tego okropnego miejsca. Nagle zrobiło się jasno. Tymon zakrył rękami bolące oczy i usłyszał, że ktoś się do niego zbliża. Była to kobieta, której piękne, długie i złociste włosy sięgały bioder, a cudowna twarz o idealnej cerze przypominała oblicze anioła. Zbliżała się do niego powoli, zaglądając mu głęboko w oczy. Jej ruchy były powabne, a z każdym krokiem suknia, którą miała na sobie opadała coraz bardziej z ramion. Najpierw ukazała się długa, smukła szyja, a potem duże i krągłe piersi. Tymon stał na baczność, jednak jego dłoń mocno ściskała rękojeść miecza. Kobieta nie bała się go, pewnie wiedziała, że prawdziwy wojownik nie skrzywdzi słabszej, bezbronnej istoty, za którą się uważała.
- Kim jesteś? Jak się tu znalazłaś? – Na pytania Tymona nie padła żadna odpowiedź. - Proszę, odejdź! – Mimo, że powiedział to ostro i stanowczo, kobieta podchodziła coraz bliżej, cudownie się przy tym uśmiechając.
Gdy stanęła naprzeciwko i zaczęła wyciągać do Tymona rękę, on zamachnął się i jednym cięciem odciął jej głowę. Trysnęła krew. Bezwładne, piękne ciało opadając, zamieniło się w obślizgłe, zielone i cuchnące mięso. Szczupłe, gładkie ręce i nogi były teraz szorstkimi mackami.
Wojownik słyszał już kiedyś o tych istotach, jednak dziś, po raz pierwszy ujrzał jedną z nich na własne oczy. Był to Occulo.
Znów zrobiło się ciemno. Gdy nic nie widzimy zmysł powonienia wyostrza się, dlatego Tymon nie mógł znieść smrodu nieżywego stwora. Pobiegł więc przed siebie, w głąb ciemności. Nagle przystanął, zdał sobie sprawę, że niebezpiecznie jest biegać po omacku w nieznanym, strasznym miejscu. Oparł się o ścianę i wrócił do swoich rozmyślań. Pamiętał jedynie feralny dzień, gdy wracając do domu z wieczornej warty w lesie, usłyszał przerażający krzyk żony i synka. Popędził wtedy co tchu w kierunku hałasu. Gdy wybiegł zza drzew, w oddali zobaczył swojego syna zakneblowanego i związanego oraz swoją ukochaną, którą ktoś ciągnął po ziemi. Wspomnienie tego zdarzenia sprawiło, że ciało Tymona przeszył dreszcz. Przypomniał sobie jeszcze, że gdy chciał pobiec rodzinie na pomoc, został mocno uderzony w tył głowy.
- To stąd ta rana. – Dotknął jej jeszcze raz i zasyczał z bólu.
Znów pojawiło się światło. Długo czekał na ten moment. Szedł powoli przed siebie, przygotowując się do walki. Po spotkaniu z Occulem nie miał już żadnych wątpliwości, że znajduje się w labiryncie Perenisów. Nic dobrego nie mogło go tu spotkać. Gdy jasność przestała razić Tymona, zobaczył przed sobą małego, grubego mężczyznę, który wyglądał na śmiertelnie przerażonego. W ręce niedbale trzymał miecz, zdecydowanie za ciężki do jego postury. Wojownik opuścił swoją broń i czekał na reakcję przeciwnika. Ten jednak z krzykiem i niebywałą werwą rzucił się na niego. Tymon bez wysiłku odparł pierwszy atak, potem drugi i każdy następny. Sam nie atakował. Był prawdziwym wojownikiem, nie krzywdził słabszych.
- Dlaczego chcesz mnie zabić?- Nie mógł opanować śmiechu przy wypowiadaniu tych słów.
- Nie drwij ze mnie potworze! Nie zginę bez walki.
- Potworze? – Tymon był zszokowany, zawsze uważano go za obrońcę słabszych i bohatera. – Jestem wojownikiem! Nie zrobię ci krzywdy.
Mężczyzna dalej atakował i zdawał się w ogóle nie słyszeć co się do niego mówi. Tymona zaczęło to wszystko denerwować, więc zamachnął się i wytrącił miecz z ręki mężczyzny. Biedak natychmiast opadł na ziemię, skulił się i zasłonił głowę rękami.
- Nie zrobię ci krzywdy. – Powtórzył Tymon i wyciągnął do niego swoją dłoń. – Wstań i nie bój się. Jestem tutaj, bo Perenisi porwali moją żonę i synka.
- Co ty mówisz?! Niedawno zaginęła moja piękna córka. Ludzie z wioski mówili mi, że widziano, jak jacyś dziwni, obrzydliwi ludzie, których skóra jest czarna i pokryta wielkimi brodawkami ciągnęli ją do lasu. Zacząłem jej szukać, ale nie udało się, zamknęli mnie w tym labiryncie i nie wiem co mam teraz robić. Jestem w rozpaczy!
- To nie czas ani miejsce na łzy. Wstawaj, za niedługo pewnie zgaśnie światło. – Nim Tymon skończył zdanie tak się właśnie stało.
- Nie potrafię znaleźć mojego miecza.
- Nie martw się, mój w zupełności nam wystarczy.
Mimo, że Tymon miał teraz towarzysza, nie czuł się z tym lepiej, nie ufał mu. Zastanawiał się dlaczego światło „kazało" im się spotkać. Czuł w tym jakiś podstęp ale mężczyzna nie wyglądał na groźnego, więc na razie musieli działać razem.
- Myślisz, że moją córkę porwali ci sami ludzie co twoją rodzinę?
- Nie nazwałbym ich ludźmi, ale tak. Z twojego opisu wynika, że byli to Perenisi.
- Nigdy o nich nie słyszałem. Opowiedz mi.
- Yyyy, no dobrze. – Tymon był zdziwiony, że mężczyzna nic nie wie na ich temat. Byli postrachem wiosek od paruset lat. - Są to stwory zajmujące się czarną magią, dzięki której odkryli tajniki długowieczności. Porywają ludzi, rzucają na nich zaklęcia i zamykają w lochu. Trzymają tam dopóki się nie zestarzeją, a potem nakłuwają ich ciało i zlewają całą krew, z której tworzą miksturę odmładzającą duszę i ciało. Starzec umiera podczas tych zabiegów w wielkich cierpieniach. Porywają zazwyczaj dzieci i osoby młode, bo im dłużej ktoś siedzi w lochu owiany zaklęciem, tym lepsze właściwości ma jego krew. Jestem jednym z wojowników, którzy chronią wioski przed takimi jak oni. Jest nas dużo i każdy ma przydzielony swój teren. Perenisi, są słabi i łatwo ich pokonać w walce.
- Skoro była taka ochrona, to jak im się udało porwać twoją rodzinę? – Głos mężczyzny drżał ze strachu.
- Sam do końca nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że Perenisi chcąc dostać się do wioski, wysłali przed sobą Occule, które z łatwością pozbyły się któregoś z naszych wojowników.
- Kogo wysłali? Occule?!
- Perenisi tworzą te stwory za pomocą swojej czarnej magii. Łowią w oceanie zielone potwory i sprawiają, że wyglądają jak piękne kobiety, które uwodzą mężczyzn, a ich dotyk sprawia, że człowiek umiera. Zawsze było mi żal tych istot. Posiadają one bowiem uczucia. Nie wiedzą kim są, nie wiedzą, że zabijają, pragną tylko zbliżyć się do mężczyzny. Swoją drogą, natchnąłem się niedawno na takiego stwora.
- Serio?! Naprawdę wyglądają jak piękne kobiety? Trudno im się oprzeć?
- Bardzo trudno. Jednak jestem doświadczonym wojownikiem i nigdy nie zapominam o niebezpieczeństwie. Odkąd usłyszałem o tych stworzeniach podchodzę nieufnie do każdej ładnej pani.
- Zobacz, znów pojawiło się światło! – Wystraszony mężczyzna chwycił się kurczowo ręki Tymona.
- Puść mnie! – Wrzasnął wojownik odtrącając go. – Muszę mieć dużo swobody by chronić nas obojga.
Ich oczom ukazała się wielka komnata w stylu barokowym, wszędzie było złoto i pełno biżuterii. W rogu, ogromna sterta ludzkich kości, która sięgała czterech metrów, nadawała wnętrzu złowrogiego uroku. W jednej ze ścian była wielka, ciemna jama, z której nagle buchnął ogień.
- Tego tylko brakowało, zbudziliśmy smoka. – Tymon zwrócił się do mężczyzny. – Musimy obmyślić plan działania zanim do nas wyjdzie. Te stworzenia mają kiepski wzrok, za to słuch i węch niebywały. Robimy tak: Podbiegnę pod otwór, żeby mnie wyczuł. Gdy zbliży się do mnie bardzo blisko, ty odwrócisz jego uwagę rzucając kamieniem, którym on się zainteresuje i odwróci głowę. Wtedy ja wskoczę na niego i będąc już poza zasięgiem ognia, wbiję miecz głęboko w jego szyję. Skubaniec padnie zanim zdąży się do ciebie zbliżyć. Jeżeli wszystko zrobimy tak jak powiedziałem, na pewno nam się uda.
Wojownik podbiegając pod jamę, obejrzał się przez ramię na mężczyznę. Odkąd pojawiło się światło ten nie odezwał się ani słowem, ale na szczęście stał teraz na wyznaczonej pozycji i czekał. To dodało Tymonowi otuchy, postanowił, że zrobi wszystko, by nic się nie stało temu człowiekowi. Smok już wyszedł i był coraz bliżej, ale mężczyzna nie reagował. Tymon spojrzał na niego, dawał mu znaki, jednak na nic się to zdało. Zrobiło się niebezpiecznie, zwierzę było już na wyciągnięcie miecza i przygotowywało się do ziania ogniem. Wojownik zaczął uciekać. Nie lubił gdy coś krzyżowało mu plany, jednak teraz nie miał wyboru. Straszny ból i pieczenie w prawej ręce, świadczyło o tym, że nie zdołał całkowicie umknąć płomieniom.
- Czemu stoisz durniu?! Miałeś odwrócić jego uwagę!
- Przepraszam, boję się. – Mężczyzna spuścił głowę.
- Nie wierzę! – Wojownik był zażenowany. – Uciekaj, będzie ział w naszą stronę!
Rozdzielili się, a smok skierował się w stronę Tymona i na nim skupił całą swoją uwagę.
- Głupi ma zawsze szczęście. – Pomyślał wojownik o swoim towarzyszu, który stał w rogu komnaty i nie ruszając się z miejsca, oglądał całe zajście.
Smok biegał za Tymonem i ział ogniem, trwało to dość długo. Wojownik w takiej sytuacji, mógł tylko robić uniki. Gdy dotarł do swego towarzysza, było widać, że ten nie jest z tego zadowolony. Zwierzę zwróciło się w ich stronę i zamierzało podpalić. Tymon szykował się już do ucieczki gdy nagle usłyszał gwizdnięcie. Smok jak zahipnotyzowany położył się na ziemi i schylił głowę. Wojownik nie zastanawiając się nad tym co zaszło, wykorzystał ten moment. Wyciągnął zza paska nóż i rzucił nim trafiając prosto w oko zwierzęcia. Przerażający krzyk cierpiącej istoty zawsze nim wstrząsał, dlatego chciał jak najszybciej zakończyć tę sprawę i dobić smoka. Drogę zagrodził mu jego towarzysz, który miał łzy w oczach.
- Nie dobijaj go, proszę. – Rzekł z trudem tłumiąc szlochanie.
- Zdrajca!
- Nie mów tak. Nie mogłem przecież ci powiedzieć prawdy, zabiłbyś mnie.
- A kto by nie zabił wysłannika Perenisów?! – Tymon podniósł miecz.
- Poczekaj! Już nie musisz mnie zabijać.
- A to niby dlaczego?
- Moje serce i jego – wskazał na zwierzę – to jedno. On teraz umiera, czuję to całym sobą. Gdy przestanie oddychać- ja także. Pozwól mi się chociaż z nim pożegnać.
Mężczyzna nie czekając na reakcję Tymona, przywarł do szyi smoka głośno zawodząc. Osłupiały Tymon nie wiedział co ma zrobić. Ciężko byłoby mu teraz zabić tego płaczącego mężczyznę.
- Słuchaj, byłem dla ciebie dobry, chroniłem cię, chciałem pomóc. Powiedz mi, czy z tego labiryntu jest jakieś wyjście? – Zapytał wojownik.
- Masz racje, zaufałeś mi, pomimo tego, że nie powinieneś. – Mężczyzna podniósł głowę ale rękami dalej obejmował zwierzę. Każde pojawienie się światła może oznaczać wyjście, jednak nie musi. Gdy wykażesz się męstwem, wtedy Perenisi cię wypuszczą.
- Czyli nie wiadomo ile to może trwać?
- Nie wiadomo.
Światło zgasło. Tymon słyszał jeszcze przez jakiś czas płacz mężczyzny i jęki smoka. Oparł się o ścianę i zaczął rozmyślać. Jego sytuacja nie była najlepsza, poza tym martwił się o rodzinę. Poczuł się senny, nie pamiętał kiedy ostatnio spał, nie był też w stanie powiedzieć jak długo się tutaj znajduje. Gdy jego oczy zaczęły się zamykać, a jedną nogą był już w krainie Morfeusza, oślepiło go światło. Czy to już wyjście? A może następna pułapka? Tymon sam nie wiedział, więc przygotowany na jedno i drugie, pobiegł z uśmiechem na ustach i mieczem w dłoni ku światłu.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
wtorek, 24 luty 2015 14:40

Roksana Grzybowska - Wybaczenie

W tamtej chwili pragnęłam tylko śmierci. Siedziałam w kącie swojego pokoju. Wszystko miałam już idealnie zaplanowane. Wcześniej zamknęłam drzwi i zasłoniłam wszystkie okna. Całe pomieszczenie skąpane było w ciemności. Czerwone ściany przybrały kolor czerni, a meble rzucały ledwo widoczne, ale przerażające cienie. Od rana nie wychodziłam z domu i nie odbierałam telefonów. Na sobie miałam satynową sukienkę ze srebrnymi zdobieniami u dołu. Kupiona na specjalną okazję.
Dochodziła 22:00. Godzina, w której śmierć zabrała mi sens mojego życia. Przy sobie miałam jedynie żyletkę i telefon, który po chwili wyłączyłam i pchnęłam mocno przed siebie. Wiele razy czytałam, że samobójcy w najbardziej krytycznym momencie pod impulsem dzwonią po pogotowie. Wiedziałam, czego chcę i nie miałam nic do stracenia.
W tle snuła się delikatna jak jedwab melodia Sonaty księżycowej Beethovena. Jej ciche dźwięki koiły moje skołatane myśli.
Prawą dłonią wymacałam żyletkę. Przytknęłam ją sobie do nadgarstka lewej ręki. Poczułam zimno metalu. Przez moją głowę przebiegły wszystkie wspomnienia, te złe i te dobre. Zobaczyłam swoich rodziców i wszystkie osoby kiedyś bliskie mojemu sercu. Popłynęły łzy.
Delikatnie nacisnęłam na ostrze, które wbiło się w skórę z niezwykłą szybkością. Zaczęłam powoli przesuwać żyletką w prawą stronę, tworząc ranę, pełną krwi. Gdy stwierdziłam, że rana jest już wystarczająco duża, odłożyłam ją na podłogę.
Z anielskim spokojem przyglądałam się wypływającej krwi. Przyzwyczajałam się do jej widoku, Poczułam, że to koniec. Koniec mojego cierpienia.

Melodie ... usłyszałam, jak ktoś przywoływał mnie do rzeczywistości.

Gwałtownie zerwałam się z łóżka. Rozejrzałam się po pokoju. Było jeszcze ciemno. Budzik wskazywał drugą w nocy. Zaświeciłam lampkę stojącą na szafce obok. Jej światło pomogło mi otrząsnąć się ze snu. Snu, który odwiedza mnie od przeszło dwóch lat. Obejrzałam swoją lewą rękę. Na nadgarstku widniała cienka, jasnoróżowa blizna.
Przetarłam ręką spocone czoło i znowu się położyłam. Spróbowałam zasnąć. Nie było to jednak takie proste. Przewróciłam się na drugi bok. Za oknem drzewa poruszały się w rytm niesłyszalnej melodii i szeptały tajemnicze opowieści. Księżycowe światło wdzierało się do pokoju przez cienkie zasłony.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. W mojej głowie pojawiły się wspomnienia chwil spędzonych z moja przyjaciółką Jessie. Kiedyś byłam normalną nastolatką z normalnymi problemami. Śmiech i spotkania z przyjaciółmi towarzyszyły mi każdego dnia. Byłam naprawdę bardzo szczęśliwa. Miałam wszystko, czego tylko mogłam zapragnąć: kochających rodziców, grupkę wspaniałych przyjaciół. Byłam dobrą uczennicą i miałam wiele talentów.
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Pewnej nocy, dwa lata temu wracałam z rodzicami z kina. Pogoda była piękna, w powietrzu czuć było zimę. Szosę pokrywała cienka warstewka lodu. Tata zawsze bardo pewnie czuł się za kierownicą, więc często się do mnie odwracał. W pewnym momencie na jezdnię wyskoczył duży jeleń. Jedyne co pamiętam to krzyki mamy, poczułam uderzenie, które prawie wyrwało mnie z fotela, a potem była już tylko cisza i nicość.
Następnego dnia obudziłam się w szpitalu. Nade mną pochylała się moja przyjaciółka. Płakała. Zrozumiałam, że tylko ja przeżyłam.
Po całym zdarzeniu wysłano mnie do psychologa. Nigdy nie wierzyłam, że te psychoanalityczne bzdury mogłyby komuś pomóc, ale obiecałam Jessie, że spróbuję. Od samego początku miałam do tego negatywne nastawienie. Pani Jones była długonogą brunetką o szarych, wręcz stalowych oczach. Zawsze ubierała się w żakiet i wełniane spódnice. Bił od niej chłód. Nienawidziłam, gdy się we mnie wpatrywała tym paraliżującym wzrokiem. Czułam się tak, jakby mogła przejrzeć mnie na wylot. Mówiła mi, że bardzo mi współczuje utraty rodziców i że czas goi rany, więc muszę tylko trochę poczekać. Mówiła coś jeszcze. Nie słuchałam. Siedziałam nieruchomo, wpatrując się w drzewo za oknem. Obserwowałam jak jego liście zmieniają kolor, spadają, a na ich miejscu pojawiają się pąki, a potem nowe, zielone listki.
Codziennie w nocy nie mogłam spać. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Pomimo, zaświeconej lampki przy łóżku, nikogo nie widziałam. Dni mijały strasznie wolno. Kładłam się bardzo późno, a wstawałam bardzo wcześnie. Większość czasu przesiadywałam w ciemnym kącie swojego pokoju, wpatrując się w jeden punkt. Prawie nic nie jadłam. Z pokoju wychodziłam tylko do toalety i na posiłki. Wiele razy widziałam zmartwione spojrzenia Jessie. Chciałam móc jej się wypłakać, powiedzieć co czuję, ale nie potrafiłam. Nie chciałam aby się o mnie jeszcze bardziej martwiła, miała już wystarczająco dużo kłopotów ze mną. Kilka razy próbowałam ją przekonać, że wszystko jest dobrze, a moje zachowanie wywołane jest złym samopoczuciem. Nie wierzyła. Z resztą, za każdym razem brzmiało to tak, jakbym próbowała przekonać do tego bardziej siebie samą niż ją.
Moje rozmyślania przerwał pewien głos w mojej głowie:
Dzień dobry.
Boże, znowu on. pomyślałam.
- Wynoś się z mojej głowy ! - warknęłam, choć nie chciałam go urazić. Tylko on wiedział, co tak naprawdę czułam, jaka byłam. Że na co dzień nosiłam maskę obojętności, pod którą skrywałam całe swoje cierpienie i wyrzuty sumienia.
Spokojnie.
- Czego znowu chcesz ?
Tylko pomóc. - odpowiedział po chwili ciszy.
- Nie potrzebuję twojej pomocy! - Po mimo tego, ile mu zawdzięczałam, nie chciałam, aby mi pomagał. Nawet nie wiedziałam, dlaczego siedzi w mojej głowie.
Zamknęłam oczy, próbując usnąć. Gdy w końcu mi się udało, wcale nie poczułam się lepiej. Sen wcale nie zwalczył bólu, z powodu pustki, przyniósł tylko odrętwienie pomieszane z obojętnością. Sprawił, że ból stał się tyko mniej odczuwalny i bardziej znośny. Jak środek przeciwbólowy.
Już po chwili przed oczami stanął mi dziwny obraz.
Znajdowałam się w ciemnościach. Nie widziałam nic. Byłam zdezorientowana i przerażona. Po chwili pojawiło się oślepiające, białe światło, z którego wyłoniło się coś na kształt człowieka. Gdy staną przede mną okazało się, że był to młody mężczyzną. Jego oczy przywodziły na myśl bezchmurne niebo w lecie lub czyste wody oceanu. Włosy czarne jak bezgwiezdna noc lśniły jak satyna. Światło podkreślało dobrze zarysowane kości policzkowe i kwadratową szczękę. Wziął mnie za rękę. Jego dotyk był delikatny, jak muśnięcie skrzydeł motyla. Swoje idealnie pełne wargi wykrzywił dla mnie w lekkim uśmiechu. Patrzył tak, jakby chciał przejrzeć moją duszę. I wiedziałam, że mu się to udało. Był . . . . Nie, tego nie da się opisać.
- Kim jesteś ? - wydukałam z zachwytem i zadziwieniem, bo zauważyłam dziwny kształt za jego plecami. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że to skrzydła. Śnieżnobiałe i długich piórach.
I jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń, odpowiedział:
- Twoim Aniołem. - Przyłożył dłoń do mojego policzka. Od razu poznałam ten ciepły, przyjazny głos. Po całym ciele przeszły mnie ciarki i ciepło, co sprawiło, że nie miałam ochoty mu się przeciwstawić. - Przysłali mnie twoi rodzice. Mam ci pomóc, nie utrudniaj mi tego.
Spojrzał w lewo, a ja podążyłam za jego wzrokiem. Zobaczyłam wielki ekran, jak w kinie, na którym rozgrywała się przerażająca scena. Samochód znajdował się w rowie. Przód pojazdu był całkowicie skasowany. Niedaleko stała młoda dziewczyna, wpatrująca się w całą tą sytuację. W ostatniej chwili udało jej się wydostać z dymiącego samochodu. Całkowicie ignorowała mocno krwawiące rany na skroni i rękach. Ostatniej, bo sekundę później stary Ford stanął w płomieniach. Stałam sparaliżowana tak, jak ona, a z każdej strony otaczał mnie ogień i duszący dym. W powietrzu unosił się zapach benzyny i palonego metalu. Wszystko wyglądało tak, jak wtedy. Chciałam ich uratować, ale nie mogłam, coś mi nie pozwalało. Jakby ktoś stał z tyłu i trzymał mnie za ramiona, abym nie zrobiła nic pochopnego. Po chwili zrozumiałam, że tak naprawdę nic nie mogę, że to tylko moje własne wspomnienia. Wspomnienia, przez które nie mogłam spać, które towarzyszyły mi w każdym aspekcie mojego życia. O ile można tak nazwać próbę przetrwania z dnia na dzień. Istnieć nie znaczy żyć. A ja już nie pamiętałam, jak powinno wyglądać prawdziwe życie.
Nagle nastała ciemność i głucha cisza, która doprowadziła mnie do bólu głowy.
Spojrzałam na niego wyczekująco. Po policzku płynęły chłodne łzy.
- Wiem, że obwiniasz się za to co się wydarzyło, ale tak nie można. Musisz zrozumieć, że nie była to twoja wina. Musisz w końcu zacząć żyć dniem dzisiejszym. Dobrze wiesz, że gdybyś spróbowała im pomóc, sama byś zginęła. A ta próba samobójcza? To był najgłupszy pomysł na jaki mogłaś wpaść. Nie bez powodu przeżyłaś ten wypadek. Masz przed sobą jeszcze całe życie, wiele chwil cierpienia, ale będą także szczęśliwe momenty. Musisz to zrozumieć i wziąć się w garść.
- Mówiłeś, że przysłali cię moi rodzice. Czy oni... - głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Cieszą się, że żyjesz i chcą, abyś zaczęła żyć normalnie. I kochają cię. Dlatego tu jestem, żebyś to zrozumiała.
Uśmiechnął się blado i odszedł.
Chciałam go zatrzymać, zapytać, jak się czują, poprosić, aby im powiedział, że też ich kocham, ale było za późno. Zniknął i zabrał całe światło ze sobą.
Obudził mnie budzik. Powoli zeszłam z łóżka, cała obolała i zmęczona, ale czułam, że coś się zmieniło, jakby z serca spadł mi ciężki głaz. otworzyłam okno i wychyliłam się przez nie. Dawno tego nie robiłam. Czułam się tak, jakby do mojego serca zawitała radość. Miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, jaka byłam szczęśliwa, a widok, który ujrzałam po prostu mnie oczarował. Słońce muskało delikatnie drzewa i kwiaty, a przy okazji także moją twarz. Słychać było ptasi śpiew. Ogród aż tętnił życiem. Miałam chęć opowiedzieć o tym mojemu Aniołowi, ale się nie odzywał. Po prostu zniknął.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania