kwiecień 23, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Horror

poniedziałek, 25 styczeń 2016 12:37

Wywiad z Rafałem Cuprjakiem

To prawda, że nawet ty sam masz problemy z zakwalifikowaniem swojej powieści do jednego konkretnego gatunku?

Dział: Wywiady
niedziela, 24 styczeń 2016 16:34

Wiedźmin. Dom ze szkła

„Wiedźmin" to fikcyjna postać stworzona przez polskiego pisarza fantasy Andrzeja Sapkowskiego. Wiedźmini zrzeszeni są w bractwie i zajmują się odpłatnym zabijaniem potworów zagrażających bezpieczeństwu ludzi. Na podstawie książek, których głównym bohaterem jest wiedźmin Geralt z Rivii powstał film, gry komputerowe oraz komiksy. Między innymi właśnie wydany przez Egmont „Dom ze szkła", który przedstawia świetnie nam znaną postać w amerykańskiej interpretacji.

Fabuła komiksu powraca do słynnego bohatera - Geralta z Rivii. Podczas jednej ze swoich wypraw, na skraju Czarnego Lasu, łowca potworów spotyka owdowiałego rybaka. Żona mężczyzny, uznana za martwą, stała się żądnym krwi monstrum i gnieździ się w posiadłości zwanej Domem ze Szkła. Po raz kolejny wiedźmin będzie musiał zmierzyć się z groźnymi przeciwnikami i rozwiązać zagadkę Marty i Jakuba. Czy i tym razem uda mu się przeżyć?

Komiks o Wiedźminie niewiele wspólnego ma z oryginalną historią spod pióra Andrzeja Sapkowskiego. Scenariusz napisał zdobywca Nagrody Eisnera - Paul Tobin, a rysunki wykonał Joe Querio. Grafika klimatem pasuje idealnie, ale sama przedstawiona w komiksie historia kończy się zanim jeszcze zdążyła się na dobre rozwinąć. Komiks za zadanie miał rozszerzyć znane z książek i gier uniwersum o kolejną, emocjonującą opowieść. Owszem, wykonał swoje zadanie, ale niekoniecznie na odpowiednio wysokim poziomie. Rysunki są dobre, ale nie aż tak, żeby miały być zachwycające. Na ich korzyść przemawia to, że są mroczne, zdecydowanym minusem natomiast jest brak szczegółów. Scenariusz wypadł jeszcze gorzej. Chyba Autor zapomniał, że „Wiedźmin" to nie tylko powieść grozy, a przepełniona czarnym humorem, wielowątkowa historia z pogranicza różnych gatunków fantastyki. Wydaje mi się, że panowie Paul Tobin i Joe Querio stworzyli po prostu typowe fanfiction.

Podsumowując - myślę, że gdyby komiks nie miał tytułu „Wiedźmin" to mało kto by się nim zainteresował. Jego fabuła nie jest specjalnie rozbudowana, za to jest dość przewidywalna. Niedopracowane zostały również dialogi. Całość ratuje mroczny klimat, dobre wydanie i słuchowisko radiowe, które opowiada tą samą historię jednak w znacznie lepszy sposób. Zagorzali fani wiedźmina z pewnością chętnie do komiksu zajrzą i może nawet nie będą zbyt mocno rozczarowani, jednak osoby, które po prostu lubią czytać sagę lub grać w gry o wiedźminie mogą się nieco zawieść.

Dział: Komiksy

Wydawnictwo Techland ogłasiło, że dołącza do planu wydawniczego osławiony już, psychodeliczny horror inspirowany malarstwem – "Layers of Fear". Gra będzie dostępna w polskiej wersji kinowej w cenie 59,90 zł. Premiera już 16 lutego 2016 r.

Dział: Z prądem
sobota, 02 styczeń 2016 09:25

Siódma dusza

Marcin wraz z rodzicami mieszka w starym, ogromnym domostwie, otrzymanym w spadku po wuju Antonim. Otoczony lasem budynek w niejednym może budzić grozę... dlatego gdy rodzice chłopaka muszą ruszyć w kilkudniową podróż, ten decyduje się na zaproszenie do siebie grupki najlepszych przyjaciół- Tymka, Majki i Adama. Alkohol, jedzenie i dobra zabawa to wszystko, co niezbędne w tak ponurym miejscu. Tymoteusz przyprowadza również swoją nową dziewczynę, Nadię, blondwłosą piękność o specyficznych zainteresowaniach. To, co w starym domu dzieje się przez kolejne kilka godzin... nie jest zabawą. Nie jest nawet wielką, grupową, wywołaną alkoholem czy innymi używkami halucynacją, majakiem. To zło w najczystszej postaci.

Na Siódmą duszę czekałam z niecierpliwością, odkąd tylko się o niej dowiedziałam. W naszym kraju wydaje się raczej niewielką ilość powieści grozy (w porównaniu do obyczajówek), więc staram się chwytać każdą okazję by sprawdzić, jak nasi rodacy radzą sobie z tego typu historiami. Przyznaję, że równie pomocną w podjęciu decyzji odnośnie "czytać czy nie czytać?" była... okładka. Nie mogłam (i nie mogę!) się jej oprzeć, a ilekroć mój wzrok skierował się w stronę półki, na której na mnie czekała, spoczywał na niej. Jest mrok, krew i zapowiedź tego, co czeka na nas wewnątrz.

Piątka nastolatków w starym domu gdzieś pośrodku niczego... brzmi znajomo? Oczywiście, że tak! Właściwie większa część horrorów zaczyna się w ten sposób, zmieniają się tylko miejsca przeznaczenia- pusta droga, las czy pustkowie, gdzie grupka bohaterów musi walczyć o życie z siłami nieczystymi. Im więcej postaci, tym więcej sposobów na zaprezentowanie umiejętności oryginalnej eliminacji papierowych ludzi. Opis z tyłu zbił mnie nieco z tropu, do najoryginalniejszych nie należał. I choć już po przeczytaniu literackiego dziecka pana Wardziaka nadal uważam, że otarto się o schemat, to i tak było warto.

Cztery obce osoby, zaintrygowane, co też może skrywać w sobie tak stary dom? Wiadomo, od razu ruszą na poszukiwania. Marcin jako gospodarz chętnie oprowadził przyjaciół po swym nowym miejscu zamieszkania. Jednak... coś złego wisi w powietrzu. Czuje to. Przed oczami przesuwa mu się obraz zmasakrowanych rodziców, lecz po chwili znika. A dobra zabawa dopiero ma się rozpocząć. Z całej grupy najbardziej polubiłam Nadię, nie tylko przez wzgląd na jej ukryte talenty, lecz także przez to, iż to na nią spadł obowiązek uratowania tylu, ile zdoła. A przy okazji jeszcze, jako ta obca i spoza grupy, została najbardziej narażona na niebezpieczeństwo, zewnętrzne czy wewnętrzne.

Podobał mi się fakt, iż to nie jest kolejna historia, powstała wyłącznie po to, by "zatłuc jak najwięcej bohaterów". Nie, to nie krwawa jatka wyłącznie dla "uciechy mordowania". Ludzie giną, lecz ich zgon ma jeden, konkretny cel. Aby odkryć tajemnicę, należałoby sięgnąć głębiej, do młodości właściciela domu. Intrygowało mnie, co też wpuścił do naszego świata wuj Antoni i dlaczego? Czy był po prostu szalonym starcem, opętanym pragnieniem władzy, czy może przyświecał mu jakiś wyższy cel? Spokojnie, wszystko się rozwiązuje. Każda tajemnica ma swój finał, na szczęście. Na uwagę zasługują również fragmenty z policjantem, na 240 stronach jest ich kilka, ale są bardzo ciekawym rozwiązaniem. Ostatecznie już sama nie wiedziałam, co jest jawą, a co makabrycznym snem. Policjant wydawał się taki realny i pasujący do sytuacji...

Siódma dusza to książka dobra, acz nie do końca oryginalna. Można się przy niej bać, ale nie sądzę, by horroromaniak nie mógł po niej zasnąć. Jest to propozycja dobra dla osób o słabszych nerwach, które dopiero zaczynają swoją przygodę z powieściami grozy. Historia może nie powala na kolana, lecz czyta się ją bardzo szybko, wciąga- chciałam jak najszybciej wiedzieć, co wydarzy się na kolejnych stronach. Był nawet moment, gdy autorowi udało się mnie obrzydzić, co też poczytuję jako plus. Sami sprawdźcie!

Dział: Książki
poniedziałek, 28 grudzień 2015 07:25

Patronat: "Siódma dusza" Andrzej Wardziak

Pod patronatem Secretum oraz nakładem wydawnictwa Videograf ukazała się powieść grozy Andrzeja Wardziaka "Siódma dusza". Kilkoro przyjaciół spotyka się w wiekowej, położonej na odludziu posiadłości. Jej poprzedni właściciel odszedł w niewyjaśnionych okolicznościach, pozostawiając cały swój dobytek w spadku. Lecz to, co w pierwszej chwili wydaje się być spełnieniem marzeń, szybko zamienia się w ponury, absurdalny koszmar.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 14 grudzień 2015 20:11

Hardboiled. Antologia nowel Neo-Noir

"Hardboiled. Antologia nowel Neo-Noir" - ten tytuł na okładce może brzmieć dla niewtajemniczonych w skomplikowaną hierarchię literackich gatunków przerażająco, więc – chociaż zwykle tego nie robię – na początek małe wprowadzenie. Ten rodzaj kryminału i powieści detektywistycznej narodził się w XX wieku w połowie lat 20 w Stanach Zjednoczonych. Na skutek zubażania społeczeństwa, upadków kolejnych fortun, zwiększającego się bezrobocia oraz bezdomności, nieustających informacji o intrygach, przekrętach, korupcji, mafiach i temu podobnych, dotychczasowi literaccy detektywi musieli przejść przemianę, by dostosować się do nowego świata. Superbohaterowie, prawi bez względu na okoliczności ewoluowali w cyniczne i zmęczone życiem bestie, zyskując miano „rycerzy w przybrudzonych zbrojach". Z famme fatale u boku i mizoginią za pasem stawali do walki z najciemniejszymi przejawami okrucieństwa, nierzadko sami się ku niemu skłaniając. Nie bez znaczenia okazała się także naturalistyczna warstwa opisowa, która szczególnie upodobała sobie akcentowanie cielesności. Zwłaszcza, gdy chodziło o brutalne w tę cielesność ingerowanie.

Brzmi bezkompromisowo mrocznie? To dobrze, bo tak brzmieć miało i w takie założenia starali się wpisać twórcy antologii, na którą składają się cztery opowiadania. Wszystkie napisane przez mężczyzn: Roberta Ziębińskiego (autor opowiadania „Śpij, kochanie, śpij"), Juliusza Wojciechowicza (pomysłodawca i autor „Lany"), Marka Zychla („Ambisentencja") oraz Kornela Mikołajczyka („Chińska podróbka"). Dodatkowo zbiór wstępem opatrzył Mariusz Czubaj, przybliżając główne cechy charakterystyczne dla gatunku.

Opowiadań poza wpisaniem się w ten sam literacki nurt pozornie nic nie łączy. Różne miejsca, czasy, bohaterowie i sprawy; różne kobiety w łóżkach, podejście do świata i poziom brutalności. A jednak wszystkie cierpią na tę samą przypadłość – oryginalny pomysł, który ostatecznie okazuje się nie do końca wykorzystany. Niezależnie bowiem od tego, które opowiadanie podobało mi się najbardziej, a które najmniej, to bezwzględnie wszystkie wbijały mi nieprzyjemną szpilę sztampy wraz z wyjaśnieniem kreowanej na kartach zbioru intrygi.

Zrobił to autor „Śpij, kochanie, śpij", który pretekstem do poprowadzenia historii uczynił niepokojący zbieg okoliczności – piątkę zmarłych na zawał mężów na koncie, których śmierć nie dawała żonie żadnej formy zysku. Pomimo braku dowodów sprawa kobiety trafia do sądu (bo to przecież za dużo na przypadek, prawda?), a główny bohater stara się dowiedzieć prawdy – winna czy nie? Moim zdaniem pomysł naprawdę nietuzinkowy i, co więcej, w pewien sposób realny. Bo czy naprawdę ktoś z nas uwierzyłby, że strata pięciu partnerów w sile wieku w takich samych okolicznościach, to tylko kwestia brutalnego losu? Niestety, zakończenie – nagłe, przygnębiająco nieoryginalne i naciągane – zepsuło tę historię. Nie inaczej dzieje się w „Lanie", która rozgrywa się w fikcyjnym mieście istniejącym w innej rzeczywistości albo jakiejś formie bezczasu, w którym kolejni mieszkańcy zjawiają się nagle, powodując przy tym jego rozrost. Zagubieni pamiętają tylko o brutalnej stracie w „prawdziwym" świecie. Klimat tego opowiadania jest chyba najbardziej dopracowany, duszny i w stylu noir, jednak finał wciska na usta tylko jedno: „serio?". Podobna choroba kiepskiego zakończenia dotyczy „Ambisentencji" (to jest chyba najboleśniej kiczowate) opowiadającej o królowej blokowiska w alternatywnym, pełnym zagrożeń i swoistej magii świecie oraz w „Chińskiej podróbce", która przybliża historię detektywa badającego sprawę zabójstwa sobowtóra w świecie rodem z „Łowcy androidów".

Te potwornie nieprzemyślane zakończenia rekompensuje jednak w jakiś stopniu umiejętne kreowanie klimatu dla swoich opowieści przez wszystkich autorów. Każdy ze światów jest duszny, lepki od potu, zatęchły od przepełnionego biologicznym rozkładem i moralną degrengoladą powietrza, palący jak wątpliwej jakości wódka i gorący jak płynąca z nosa krew. Bohaterowie są mniej („Śpij, kochanie, śpij") lub bardziej („Lana"), ale jednak wulgarni, cyniczni i zmęczeni życiem. Brak poprawności politycznej i ugładzania treści ze względu na możliwą kontrowersję i przeciwdziałania gronu odbiorców, to spory plus. Gatunkowość wydaje się obroniona.

Opowiadania różnią się od siebie znacząco, jeżeli chodzi o styl pisania. To również ogromny atut, ponieważ czytelnik trafia do różnych wersji świata „zepsutego" nie tylko na poziomie samej historii i skrajności głównej postaci, ale również językowej dbałości lub jej metaforyzacji. Jeden z autorów chętniej sięga po porównania, inny celuje w styl bardziej informacyjny; jeden chętniej skupia się na krajobrazie, drugi odciska na nim piętno poprzez obserwację detali. Ciekawym dodatkiem są także stronice z komiksem, wizualnym przedstawieniem jednej ze scen z każdej historii. Najwyższa klasa rysunkowa.

Jeżeli chodzi o moje typy, to kolejność ułożenia opowiadań w tomie odpowiada wysokości moich ocen. Najwyższe noty otrzymuje „Lana", a najniższe „Chińska podróbka". „Ambisentencję", chociaż nie jest moją faworytką, chętnie poznałabym w „długim metrażu", z kolei „Śpij, kochanie, śpij" napisałabym od nowa, wykorzystując jeszcze raz ten sam punkt wyjścia. W ostatecznym rozrachunku antologia „Hardboiled" to mimo wszystko zbiór warty uwagi. Bezkompromisowo ociekający zepsuciem klimat tekstów rekompensuje znaczącą część niedociągnięć fabularnych. Nie można też odmówić autorom talentu i umiejętności władania piórem. Chętnie sięgnęłabym po innego tego typu zbiory. Może tym razem... kobiece?

Dział: Książki
wtorek, 17 listopad 2015 19:18

Jacek Piekara - spotkanie autorskie

19 listopada 2015 w salonie Empik Łódź Manufaktura odbędzie się spotkanie z Jackiem Piekarą. 

Wszystko zaczyna się od wyprawy po serce morskiego potwora. Zaborcza i wyniosła królowa (Salma Hayek) gotowa jest poświęcić niejedno życie, żeby osiągnąć swój cel – urodzić upragnionego syna. Popadający w szaleństwo nieobliczalny król (Toby Jones) oddaje rękę swojej pięknej i niewinnej córki zdeformowanemu olbrzymowi. Dwie tajemnicze siostry zabiegają o względy lubieżnego władcy (Vincent Cassel). Stawką są wieczna młodość i nieustające piękno, ale wygrać może tylko jedna z nich. W każdym człowieku kryje się potwór. A miłość, piękno i marzenia mają swoją wysoką cenę.

Dział: Kino
czwartek, 29 październik 2015 16:15

"Hardboiled" - fragment i zwiastun

Od kilku dni w sprzedaży dostępna jest już antologia opowiadań "Hardboiled", która ukazała się nakładem wydawnictwa Gmork.

Dział: Patronaty
niedziela, 25 październik 2015 21:06

Crimson Peak. Wzgórze krwi

Tylko po dwóch filmach w życiu odczuwałam fizyczny ból zawodu. Pierwszym z nich był „Prometeusz", drugim okazało się „Crimson Peak". Po ciosie ze strony Ridleya Scotta czekałam kilka dni nim napisałam recenzję. Dałam sobie czas na żałobę, na przetworzenie wszystkich złych emocji. Pozwoliłam sobie cierpieć i opowiadać o swoim cierpieniu. Chciałam być mniej emocjonalna w swoim tekście, chciałam wszystko sobie poukładać i możliwie najobiektywniej opisać to, co zobaczyłam. Nie powtórzę tego błędu w przypadku „Crimson Peak". Egoistycznie zamierzam przelać ten ból na innych. Wlać w tę recenzje wszystkie moje oczekiwania i nachalne wtłaczanie do umysłu podczas seansu mantry: to nie jest takie złe, to nie jest takie złe, to nie jest takie złe, to nie jest...

Edith Cushing (Mia Wasikowska) jest początkującą młodą pisarką, wiodącą dostatnie życie. Gdy wkracza w nie Thomas Sharpe (Tom Hiddleston) wszystko staje na głowie. Jednak ojciec (Jim Beaver) nie jest przychylny temu związkowi – kawaler nie ma bowiem nic do zaoferowania. Dla skazanego na porażkę związku przychodzi ratunek w najtragiczniejszej z form. Kiedy ginie ojciec dziewczyny, para pobiera się i wyprowadza do włości Sharpe'a i jego siostry. Zrujnowany dom okazuje się skrywać wiele tajemnic, tak jak i jego właściciele. Wkrótce Edith odkrywa najmroczniejsze z jego sekretów.

To kostiumowy melodramat czy po prostu film kostiumowy? Kostiumowy dramat psychologiczny pełen omamów? A może jednak horror tak, jak zapowiadał to Guillermo del Toro? Gdyby zdecydować się na pierwszą z propozycji i ukierunkować fabułę zupełnie inaczej, pozbawiając ją horrorowego wątku i sekretów rodzeństwa, który stanowi dla widza jedynie tajemnicę Poliszynela, jakże oczywistą od pierwszych minut intrygę, może dałoby się rzecz uratować. Najlepszą bowiem sceną „Crimson Peak" jest romantyczny dramat z początków obrazu. W obecnej formie to po prostu kiepskie kino o niejasnej gatunkowości, w którym stracono wszystkie z szans i zmarnowano solidny potencjał – aktorski, scenograficzny, fabularny a nawet klimatyczny. Nielogiczna, zupełnie nieskomplikowana, a na domiar wszystkiego nudna historia, to jednak tylko kropla w morzu łez, jakie chciałoby się wylać nad tą produkcją.

Niełatwo powiedzieć, czemu przyznać pałeczkę pierwszeństwa, gdy chodzi o zadawanie ciosów i wydzieranie widzowi serca. Z pewnością trudno przełknąć niewykorzystaną przestrzeń kadrów, które mogłyby nawet odwrócić uwagę od niedoskonałości scenariusza, gdyby zamiast zepchnąć je na najdalszy z planów pozwolić im w filmie faktycznie zagrać. Zrujnowane zamczysko pośrodku niczego; pełne mrocznych, gotyckich zdobień i kolców; ukryta pod nim kopalnia, stanowiąca niemal odrębny, miękki i kleisty byt, sugerujący rozkład; przeciągi ożywiające ogień; trzeszcząca złowieszczo winda oraz pomieszczenia o nietypowej konstrukcji ścian, które przypominają ogromnych rozmiarów trumnę i, największy z niewykorzystanych atutów, śnieg barwiony miedzią na krwistoczerwony kolor. Tymczasem dobrych i klimatycznych efektów działań operatora można naliczyć raptem kilka. Nastrój, który powinien stworzyć się sam, bez szczególnej ingerencji ekipy filmowej, skonał na moich oczach.

Nie pomogła mu także, mająca zwykle władzę nad życiem niczym dosercowa adrenalina, muzyka, opierająca się właściwie na powtarzaniu jednego tylko, krótkiego utworu. Idealnie pasowałby on może do kina kostiumowego o średnim budżecie, kolejnej ekranizacji Jane Austen lub innego romansu. Tutaj, gdy te same nuty rozbrzmiały po raz kolejny, miałam wrażenie, że oglądam rodzaj skeczu; że ktoś sobie ze mnie żartuje; że właściwe „Crimson Peak" dopiero się rozpocznie.

Podobne uczucia budziła we mnie gra aktorska, zwłaszcza Toma Hiddlestona, który sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Szczególnie tragiczna w sensie beznadziejności okazała się scena zbliżenia bohaterów, gdy ostatecznie poddałam się zażenowaniu i goryczy. Nie tylko ja. W kinowej sali dało się słyszeć na siłę tłumiony chichot. Nie popisała się także Mia Wasikowska, której rozwinięcie skrzydeł z pewnością utrudniła stylizacja, łudząco podobna do tej, jaką zaprezentowała w „Alicji z krainy czarów". Wszyscy jednak aktorzy z miejsca skazani byli na porażkę. Dialogi były bowiem tak sztywne, tak nienaturalne i tak przekombinowane, że ostateczny efekt należy uznać za sukces.

„Crimson Peak" to produkcja przewidywalna i rażąca kiczem w stylu „Zamczyska w Otranto". Być może w XIX wieku ktoś wziąłby ją na poważnie, jednak teraz da się o niej myśleć jedynie jako o niewypale. Ogrom zmarnowanego potencjału sprawia fizyczny ból i zostaje z widzem długo po seansie. Wielomiesięczne oczekiwanie i pozytywne nastawienie, brutalnie zduszone już w pierwszych minutach, to kolejna szpila prosto w serce. Niestety, najwyraźniej ostatni walc Guillermo del Toro z kampem, kiczem i pastiszem, musiał dać efekty uboczne. Oto i one, w całej swojej okazałości, czyli „Crimson Peak".

Dział: Filmy