Rezultaty wyszukiwania dla: Dziewczyna z g��r
Premiera: "Dom"
Już 10 kwietnia swoje miejsce będzie miała kinowa premiera filmu "Dom" opowiadającego przygodę pewnego kosmity oraz pewnej małej dziewczynki.
Co lata 70. przyniosły dzisiejszemu kinu Science-Fiction?
Film fantastycznonaukowy jako kino gatunku
Pierwsze produkcje o charakterze fantastycznonaukowym pojawiły się już na początku stulecia, a więc niedługo po powstaniu kina, niemniej wciąż trudno sprecyzować ich cechy reprezentatywne. Być może powodem tego problemu jest brak wyraźnego zarysu i twardo określonych zasad – kino fantastycznonaukowe nie posiada schematu narracji, który sam w sobie określałby przynależność gatunkową; brakuje mu też bohatera, stanowiącego skonkretyzowany zarys dla większej ilości produkcji; kwestia scenerii ograniczona jest jedynie kreatywnością twórcy. Nie zaprzeczam, że ten gatunek filmowy wykazuje pewną powtarzalność motywów i najczęściej stosowanych chwytów – jednostki przejawiające cechy nadprzyrodzone, tragedie rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej, degeneracja ziemskiego środowiska (fauny i flory), różnorodne mutacje, bunt zaawansowanej technologii – są to, jednakże własności, które nie pozwalają stworzyć spójnej i klarownej definicji, a jedynie taką, która opierałaby się na systemie wyliczeń i opisów.
Marta Guzowska w Warszawie
Z okazji premiery najnowszej powieść laureatki Nagrody Wielkiego Kalibru – Marty Guzowskiej, w Warszawie odbędzie się spotkanie autorskie!
SPOTKANIE Z AUTORKĄ 9 KWIETNIA O GODZ. 19.00
Marcin Gryglik - Dziewczyna z Fejsa
Nieznana dziewczyna zaprosiła Marka do znajomych na Facebooku. Jej nazwisko - Justyna Kozak - nic mu nie mówiło. Twarz dziewczyny była mu zupełnie obca. Ale była to bardzo ładna twarz. Okrągła, z dużymi oczami i wydatnymi ustami. Czerń i biel zdjęcia podkreślała ciemny kolor włosów i biel skóry. Z oczu dziewczyny płynęły dwie czerwone, nieco prześwitujące smugi. Jak krwawe, wodniste łzy, będące jednak dziełem photoshopa.
Marek sprawdził jej profil. Żadnych wspólnych znajomych. W ogóle nie było widać, ilu ma znajomych. Dwadzieścia trzy lata. Żadnych informacji o związkach. Studentka socjologii. Ulubione filmy: "Casablanca", "Przeminęło z wiatrem", "Egzorcysta", "Paranormal Activity", "Pulp FIction", "Melancholia". Muzyka: Franz Ferdinand, Beck, Digital Tree (o tym ostatnim zespole Marek nie słyszał, obiecał sobie, że sprawdzi później). Telewizja: "Breaking Bad", "Dexter". Książki: Stephen King, Łukasz Orbitowski. Innymi słowy - zestaw zainteresowań fajnej, inteligentnej dziewczyny, takiej, z która można nie tylko pójść do łóżka, ale nawet i pogadać, kiedy jest już po wszystkim.
Marek uśmiechnął się do własnych myśli. Przewinął profil do góry i jeszcze raz powiększył zdjęcie profilowe - jedyne, jakie było. Położył laptop na łóżku i położył się na bok, wspierając głowę na dłoni. Wpatrywał się w zdjęcie dziewczyny.
Kim jesteś, Justyno Kozak? Kim jesteś, ty cholernie fascynująca piękności?
I jak to się stało, że trafiła na profil Marka? Już nawet nie chodzi o to, że jest zjebem bez pracy. Nie chodzi nawet o zdjęcie profilowe, na którym, jak na każdym zresztą zdjęciu, wygląda jak szczeniak udający dorosłego psa, w tych swoich Ray-banach w czarnej oprawie i z rudą brodą. Ale mniejsza z tym. Jak ona trafiła na jego profil, skoro zupełnie nic ich nie łączyło? Dobra, filmy i seriale lubili te same, ale to nic nie znaczyło. Marek nigdy nie komentował na żadnych fanpage'ach ani pod artykułami. Starał się być niewidoczny. Jak na niego trafiła?
Był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Marek usiadł po turecku i wziął laptopa na kolana. Kliknął na ikonkę „Wiadomość".
„Cześć, znamy się skądś?"
Chwila zastanowienia. I pisał dalej.
„Zupełnie Cię nie kojarzę, co jest dziwne, bo pamięć mam dobrą, zwłaszcza do pięknych dziewczyn."
Wysłał. Zaklął w myślach. Ten tekst o pamięci do pięknych dziewczyn był bardzo słaby. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Dziewczyna wyśmieje go i grzecznie spławi. Cóż, przynajmniej nie będzie sobie wyrzucał, że nie próbował.
Sprawdził pocztę. Nic. Przejrzał oferty pracy dla redaktorów i copywriterów. Nic nowego. Albo nie interesujące, albo próbował i go nie chcieli. Sprawdził stan konta. Szybko obliczył, na ile mu starczy oszczędności. Trochę się uspokoił.
Wszedł na Facebooka. Nowa wiadomość. Od Andrzeja.
„siema"
„Cześć."
„piwko?"
Marek wyobraził sobie, że jest z ludźmi w pubie, sączy piwo, a sytuacja zmusza go do interakcji z innymi. Spojrzał za okno i poczuł ulgę na widok sypiącego śniegu.
„Przepraszam, ale ostatnio trochę choruję. Nie chcę ludzi zarażać".
Andrzej coś pisał, ale Marek nie zwrócił na to uwagi. Dostał nową wiadomość. Od Justyny.
„to miło :) palec mi się omsknął podczas przeszukiwania fejsa :) sorry"
„Spoko, mi też się to czasami zdarza."
„:)"
I nic więcej. Marek zaczął się denerwować.
Pisz coś, durniu, inaczej ją stracisz!
„Fajne zdjęcie."
Cisza. Nic. Zero odpowiedzi. A w końcu: „dzięki "
Palce Marka rwały się, żeby napisać coś w stylu „Jeśli się narzucam, to przepraszam" albo po prostu pożegnać się. Nie. Tego nie mógł napisać. Nie mógł się poddać.
Splótł ręce na piersi i czekał na ciąg dalszy. Nie trwało to długo.
„starałam się, by pokazywało prawdziwą mnie"
„Płaczesz krwią jak LeChiffre z Bonda?"
„hahaha. nie"
„To co?"
„a czemu mam ci wszystko mówić, co? sam się domyśl :p"
„OK."
Znów przyjrzał się jej zdjęciu profilowemu. Potem zaczął pisać. Powoli, ważąc każde słowo. Czuł się jak saper na polu minowym. Ale kiedy wcisnął ENTER, miał wrażenie, że napisał całkiem dobrze.
„Uważam, że jesteś inteligentną dziewczyną ze skłonnością do sarkazmu i ironii. W dzisiejszych czasach każdy dureń ogłasza, jaki to jest ironiczny i sarkastyczny. U Ciebie to prawdziwa broń, twój język jest jak brzytwa. Ale sarkazm to reakcja obronna. W głębi duszy jesteś osobą bardzo poważną, może nawet w pewnym sensie smutną."
Wysłał i dodał: „Nie wiem dlaczego, ale tak mi się wydaje".
Przedłużająca się cisza. Czyżby jednak rozbrajanie pola minowego poszło nie tak dobrze, jak to się wydawało?
Wreszcie odpowiedź: „znasz się na ludziach"
„Dzięki."
„jesteś psychologiem?"
„Copywriterem. Tzn. teraz szukam pracy, ale ogólnie tym się zajmuję. Robię w słowach."
„:)"
I nic więcej. A więc piłeczka znów była po jego stronie.
„Twoja kolej. Powiedz coś o mnie."
„heh, no nie wiem"
„No, dalej. Studiujesz przecież socjologię. Ciekawe, jak znasz się na ludziach ;)"
Brak odpowiedzi. Po chwili w okienku czatu pojawiła się ikonka, że Justyna coś pisze. Marek czekał, czekał, wreszcie się doczekał:
„myślę, że jesteś samotnym, nieco introwertycznym mężczyzną. mieszkasz na Ursynowie w kawalerce 25mkw. nie masz nawet TV, unikasz ludzi. nie masz biurka, leżysz z laptopem na łóżku. i chyba tylko laptop gości w twoim łóżku ostatnio ;)"
Wszystko się zgadzało. Wszystko.
„Bardzo dobrze znasz się na ludziach ;)"
Kurwa mać, pomyślał. Co tu jest grane?
Justyna: „:)"
No tak... Kamerka internetowa wmontowana nad ekranem laptopa. Marek słyszał, że mogą one zostać wykorzystane do szpiegowania ludzi. W sieci zawsze starał się być ostrożny. Widocznie starał się za mało. Wstał i poszedł do kuchni. Znalazł nożyczki i taśmę klejącą. Taśma była przezroczysta, ale kawałek papieru powinien temu zaradzić. Wrócił do laptopa i zakleił obiektyw internetowej kamery.
„zaklejenie kamerki nic nie pomoże"
To już nie było śmieszne.
Marek rozejrzał się po pokoju. Za oknem ściemniało się, w przez ścianę wirującego śniegu widać było światła zapalone w mieszkaniach bloku naprzeciwko. Podszedł do okna i zsunął rolety. W pokoju zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Marek włączył światło i wrócił do laptopa.
Justyna: „dalej cię widzę :)"
Marek przełknął ślinę. Kiedy pisał, drżały mu palce.
„Skąd piszesz?"
„jestem przed twoimi drzwiami"
Dzwonek do drzwi.
Marek czuł, jak krew płynąca w jego żyłach zmienia się w malutkie kostki lodu. Jeszcze trochę, a oszalałe serce wyskoczy mu z klatki piersiowej.
„no otwieraj, dłużej stać nie będę :)"
Marek wstał z łóżka i stanął przed wejściem do przedpokoju. Spojrzał na drzwi do mieszkania, ten portal między światem a jego prywatnością i ekscentrycznością, które uwielbiał bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Zaczął iść. Miał do przejścia raptem dwa metry, ale zdawało mu się, że idzie z Zakopanego na Hel. Gdy znalazł się przy drzwiach, powoli odsunął zasuwkę zasłaniającą wizjer. Nachylił się do judasza.
Przed mieszkaniem stała sąsiadka. Krępa, po pięćdziesiątce, typ polskiej kury domowej. Czasami mijali się na klatce.
Marek oparł się o ścianę. Wypuścił całe powietrze z płuc. Miał ochotę paść na podłogę i śmiać się histerycznie. Wtedy rozległ się drugi dzwonek. Marek otworzył drzwi.
- Dzień dobry. Ma sąsiad sól pożyczyć?
- Nie. – Powiedział Marek i zamknął sąsiadce drzwi przed nosem.
Stał i nasłuchiwał. Sąsiadka najpierw prychnęła, potem poszła do drugiego mieszkania. Zadzwoniła, odczekała chwilę. W końcu druga sąsiadka otwarła jej drzwi. Obie kobiety pogadały, potem pożegnały się i wróciły do swoich mieszkań.
Odetchnął. Jezu, to co właściwie było? Jakaś dziwna akcja. Z tyłu głowy zaświtało mu, że zachował się jak cham. Trudno. Potem przeprosi.
Wrócił do pokoju. Spojrzał na laptop. Sama myśl o powrocie na Facebooka wywoływała w nim mdłości. Poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę. Patrzył, jak woda bulgocze w częściowo przezroczystym czajniku elektrycznym. Powoli się uspokajał. Zalał herbatę wrzątkiem. Poczekał, aż ostygnie. Posmakował. Wypełniające go gorąco podziałało kojąco.
To była najdziwniejsza rozmowa, jaką przeprowadził na Facebooku. Właściwie, to była chyba najdziwniejsza rzecz, jaka przytrafiła mu się w życiu. Może i Marek miał nudne życie, ale od dzisiaj już nie będzie na to narzekał.
Spojrzał na telefon. Dwudziesta. Plan na resztę dnia – obejrzeć jakiś film i położyć się spać. Ale najpierw spokojnie wypije herbatę i coś poczyta. Potem wyłączy fejsa, nawet nie będzie patrzył, co ta dziwka do niego pisze. Po prostu zamknie kartę z Facebookiem i poszuka jakiegoś dobrego filmu w Internecie. Nawet niekoniecznie musi być dobry. Oby tylko zabrał mu czas.
Następną godzinę spędził siedząc na podłodze, oparty plecami o łóżko. Tak jak postanowił, pił herbatę i czytał „Cząstki elementarne" Houllebecqa. Czytał ją czwarty czy piąty raz. Zakończył lekturę wraz z herbatą. Wstał, poszedł do kuchni i wstawił kubek do zlewu. Książkę odłożył na półkę i poszedł do łazienki. Wysikał się, spuścił wodę, zaczął myć ręce. Skupiony był na swoich dłoniach. Potem spojrzał w lustro.
W odbiciu, między drzwiami do łazienki a framugą, widać było dziewczynę. Była blada, miała czarne włosy, a wodniste krwawe łzy leniwie wypełzały z oczu na policzki.
Marek odwrócił się. W drzwiach nie było nikogo.
Kurwa, co się ze mną dzieje? Przewidzenia? Na pewno tak. Przewidzenia. Przez te nerwy. Po takiej dziwnej akcji, kto by nie miał?
Wszedł na łóżko. Wziął laptop na kolana.
„dobre z tym dzwonkiem, co? :)"
Kursor przesunął się w prawy górny róg ekranu.
„czekaj"
„Co?"
„zmieniłam fotkę profilową. ocenisz?"
Marek omal nie wyrzucił laptopa przez okno. Uspokoił się jednak i wszedł na profil Justyny. Nowe zdjęcie, podobnie jak poprzednie, było czarnobiałe, ale obejmowało również ramiona Justyny. Były odsłonięte i można było zauważyć ciemne plamy na białej skórze. Włosy Justyny były rozczochrane, zlepione w grube strąki. Wyglądały jak wyrastające z głowy macki. Albo węże. Oczy były całkowicie czarne, bez białek. Nos krótki, zadarty, trochę jak uświni. Ostre zęby były odsłonięte w czymś w rodzaju uśmiechu. Ale tylko górny rząd. Na zdjęciu Justyna nie miała dolnej szczęki. Długi język zwisał swobodnie przez całą długość szyi. Marek przyjrzał się dobrze. Tak, widział dobrze. Język Justyny zakończony był brzytwą. Była skierowana ostrą stroną do góry, tak że cięłaby podczas lizania.
„i jak? trafiłeś z tą brzytwą ;)"
„Ktoś tu się musiał napracować przy photoshopie."
„to nie photoshop"
„Charakteryzacja?"
„ja naprawdę tak wyglądam"
Wzrok Marka przeskakiwał ze zdjęcia na ostatni komunikat i z powrotem. Co za pojebana laska. Totalnie popierdolona dziwka. Tak. Popierdolona dziwka. Ale myśli to za mało. Potrzebował czegoś mocniejszego.
- Jesteś popierdoloną dziwką – powiedział wolno i wyraźnie. Czuł, że wypowiadając swoją myśl jakoś ją uprawomocnia.
„:( czemu tak brzydko o mnie mówisz? po prostu mi się podobasz. takie ciacho z ciebie. mogłabym cię całego wylizać hihihi"
Znów przesunął kursor w kierunku krzyżyka w górnym rogu ekranu. Zawahał się, gdy zobaczył wiadomość Justyny:
„NAWET NIE PRÓBUJ"
Spróbował. Facebook zniknął. Marek miał przed sobą tylko pulpit z tapetą przedstawiającą jakąś mroczną abstrakcję.
Pukanie do drzwi. Krótkie i stanowcze. Marek odstawił laptop na bok i usiadł na łóżku. Spojrzał w stronę drzwi.
Pukanie. Natarczywe i zdecydowane. Tak puka komornik albo policja. Albo mocno wkurzony sąsiad.
Wstał. Drzwi, zwykłe, najzwyklejsze w świecie, teraz wyglądały jak zrobiony ze sklejki symbol nieuchronnej konieczności. Ruszył w ich stronę. Powoli. Parkiet skrzypiał mu pod stopami. Ręce zwilgotniały od potu. Serce w jego piersi szalało jak naćpana blachara na parkiecie wiejskiej dyskoteki. Nadludzkim wysiłkiem zmusił się do spowolnienia oddechu.
Stanął przed drzwiami. Odsunął zasuwę wizjera. Nachylił się do niego powoli i ostrożnie, jakby to była jakaś pułapka. Czuł, że lada moment, a z judasza wysunie się kolec albo pazur, który przez oko dostanie się do mózgu i położy Marka trupem.
Wyjrzał na klatkę schodową. Pusto.
- Marek.
Powiedziało to kilkanaście głosów naraz. Grubych, cienkich, męskich, kobiecych, nieludzkich. Wszystkie wydobywały się z jednego gardła i wszystkie dochodziły zza pleców Marka.
Odwrócił się powoli. Na drugim końcu korytarzyka stała Justyna. Wyglądała tak, jak na swoim zdjęciu profilowym.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
Damian Rudzik - Gawędziarz
Pierwsze doniesienia na temat rozszarpanych, na wpół zjedzonych ciał pochodziły z Zielonej Góry. Tam również po raz pierwszy zauważono bestie, które tego dokonywały. W tym mieście został także powołany pierwszy oddział Łapaczy. Zadaniem tych ludzi, doskonale przeszkolonych kobiet i mężczyzn, było złapanie i uwięzienie tych stworzeń. Dlaczego nie zabijali Rzeźników? Odpowiedź jest prosta. Ich nie da się zabić.
Gawędziarz siedział właśnie w barze dla Łapaczy, w samotności popijając piwo. Wokół panował wielki ruch i hałas. Wszystkie stoliki były zajęte, niektórzy klienci stali przy barze. Każdy z kimś rozmawiał, z wyjątkiem Gawędziarza. On zawsze siedział sam i do nikogo się nie odzywał. Stąd jego ironiczne przezwisko. Kiedy mężczyzna dopił piwo zostawił na stole pieniądze za trunek i wyszedł z baru. Idąc przez korytarz prowadzący do wyjścia, nazywany przez Łapaczy, "Galą Sław", zaczął oglądać widniejące na ścianach zdjęcia. Na fotografiach przedstawieni byli najbardziej niebezpieczni Rzeźnicy wraz z Łapaczami, którzy ich schwytali.
Kiedy doszedł do swojego jednopokojowego mieszkania dochodziła dwudziesta. Niedługo miała się zacząć godzina policyjna. To właśnie od tej godziny Rzeźnicy wychodzą żerować. Kiedyś godzina policyjna zaczynała się później, lecz te potwory zaczęły polować coraz wcześniej. Łapacz od razu zdjął ubranie i położył się do łóżka. Zasną natychmiast po zamknięciu oczu, jak zawsze.
Śnił, że jest jednym z Rzeźników, ale nie pierwszym lepszym, był przywódcą tych bestii. W śnie rozszarpywał ciało młodej kobiety. W szponiastych, nieludzko powykręcanych dłoniach trzymał wnętrzności. Na ich widok odczuwał przyjemne podniecenie. Czół, że jego penis (jeżeli można nazwać to penisem) zaczynał sztywnieć od ekstazy. Ciało kobiety jeszcze lekko drgało a nadal ciepłe organy parowały.
Łapacz obudził się cały zalany potem. Gawędziarz miał zwyczaj momentalnie zapominać swoje sny, co pozwalało mu szybko brać się w garść. Jednak od niedawna śnił mu się ten sam sen, o którym nie umiał zapomnieć. Mężczyzna wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Dzisiaj był wielki dzień. Jak co roku w Zielonej Górze, miało się odbyć Winobranie. To święto trochę się zmieniło odkąd zaczęli pojawiać się Rzeźnicy. Kiedy skończył poranną toaletę założył uniform Łapacza, szybko coś zjadł i wyszedł na festyn, na którym miał brać udział w końcowym pokazie. Kiedy dotarł już na miejsce dopiero zaczynali rozstawiać scenę. Gawędziarz od razu dołączył do swoich towarzyszy, z którymi przywitał się bez słowa ściskając każdemu dłoń. Jeden z mężczyzn właśnie opowiadał coś gwałtownie gestykulując rękami.
- Wczoraj byłem na polowaniu. Razem ze mną był Lepki, Zebra i Pogo. Przeczesywaliśmy właśnie teren niedaleko ratusza, gdy nagle rzuciło się na nas trzech Rzeźników. Rozumiecie to? Trzech Rzeźników!
- A od kiedy to Rzeźnicy polują w grupach?- zapytał jeden z mężczyzn.- Jesteś pewny, że to nie był twój cień?
Wszyscy Łapacze wybuchnęli śmiechem. Gawędziarz tylko lekko się uśmiechnął. Opowiadający swoją przygodę mężczyzna spojrzał na każdego z pod łba.
- Szkoda tylko, że ten mój cień, który was tak bawi, rozszarpał na strzępy Zebrę i Lepkiego. Szkoda, że oni nie mogą się też pośmiać.
Zapadła chwila ciszy. Przerwał go najwyższy z zebranych Łapaczy.
- Daj spokój Szklany. Dobrze wiesz, wszyscy dobrze wiemy, że to praca, w której się umiera. Jak zawsze wieczorem wypijemy kolejkę za poległych. Ale żyć trzeba dalej.
Wszyscy pokiwali głowami na znak, że się zgadzają.
- Przepraszam, poniosło mnie. Ale jakbyście tam byli. To nie byli zwykli Rzeźnicy. Jeden z nich był wielki jak my wszyscy razem wzięci. Reszta podążała za nim, jakby był ich przywódca.
Słysząc te słowa Gawędziarza przeszły ciarki. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nagły niepokój. Czuł jakby od dawna skrywał sekret, który właśnie miał wyjść na jaw. Jednak niczego nie dał po sobie poznać.
- To było straszne. Widziałem już ludzi rozszarpywanych przez Rzeźników, ale to było coś innego. Ten wielki skurwiel nie wyglądał jakby polował dla pożywienia, tylko dla zabawy. Dzisiaj musze się nawalić, żeby o tym zapomnieć.
Grupa Łapaczy rozmawiała jeszcze przez chwile. Jedynie Gawędziarz nie odezwał się ani słowem. Gdy nadszedł czas żeby przygotowali się na pokaz, mężczyźni udali się do swojego namiotu.
Wystąpienie Łapaczy miało miejsce przed samym zakończeniem festynu. Kiedy zakończono już wszystkie konkursy i koncerty, na scenę wyszedł prezydent Zielonej Góry.
- Dziękuję wszystkim za przybycie i stworzenie wspaniałej, rodzinnej atmosfery.-burmistrz odziany w smoking, wypowiadał dobrze wyuczoną kwestie.- Jednak dobrze wiem, że to na co najbardziej czekacie nastąpi za chwile. Wiem to, ponieważ sam z niecierpliwością tego wyczekuje. Panie i panowie. W roku 2022 na naszą piękną ziemię spadła straszna zaraza. Z pod ziemi wypełzły demony, prosto z czeluści piekła. Nasze serca wypełnił strach.- wszyscy zgromadzeni opuścili głowy delikatnie kiwając nimi na znak, że się zgadzają.- Jednak Wtedy pojawili się oni, nasi dzielni Łapacze. Pokażmy im jak bardzo jesteśmy wdzięczni za ich prace.
Wszyscy jak na komendę podnieśli głowy i zaczęli klaskać. Zza sceny weszli mężczyźni ubrani w jednakowe kombinezony. Każdy z nich trzymał w dłoni łańcuch, który był przymocowany do cielska Rzeźnika, którego szarpnięciami wprowadzili na scenę. Stwór był wielkości i postury dobrze zbudowanego mężczyzny. Jego palce zakończone były długimi na piętnaście centymetrów pazurami. Całe ciało bestii pokryte było skorupą w kolorze zgniłej zieleni. Z gardła Rzeźnika wydobywało się nieludzkie rżenie. Największy z Łapaczy położył na ziemi łańcuch i podszedł do mikrofonu.
- Witajcie Zielonogórzanie. Mówią na mnie Śniady, Jestem Łapaczem od trzynastu lat. Ten przyjemniaczek, którego chcemy wam pokazać został złapany przeze mnie. Pewnie zastanawiacie się dlaczego co roku pokazujemy wam Rzeźnika. Uważacie, że robimy to dla waszej, albo naszej rozrywki? Otóż nie. Robimy to, ponieważ chcemy wam pokazać, że mimo, iż tych potworów nie da się zabić, to nie znaczy, że nie są niezwyciężalni.
Łapacz wyjął z kabury przy pasie pistolet i wymierzył nim w Rzeźnika.
- Mimo, że ich skór nie da się przebić.
Powiedziawszy to mężczyzna wystrzelił do stwora. Rzeźnik jękną jak ranione zwierze. Wśród publiki słychać było dźwięki podniecenia i zaskoczenia.
- To nie są oni niepokonani. Te istoty to zwierzęta. Nie mają rozumu, one tylko chcą się najeść ludzkiego mięsa. I to jest nasza przewaga. My jesteśmy ludźmi. To my polujemy na zwierzęta. I przyrzekam, że dopóki żyję będę szukał sposobu by zabić Rzeźników.
Publika pożegnała Łapaczy, schodzących ze sceny, oklaskami i okrzykami.
Gawędziarz nienawidził tych wszystkich występów przed publiką. Odetchnął z ulgą gdy znalazł się w namiocie Łapaczy. Dochodziła szesnasta więc mężczyźni musieli się szybko uwinąć z odwiezieniem Rzeźnika do więzienia, jeżeli chcieli zdążyć do baru przed godziną policyjną. Nagle Gawędziarz usłyszał przeraźliwy krzykjakiejś kobiety, któremu towarzyszył potworny ryk. Wszyscy mężczyźni wyjęli z kabur swoje pistolety i wychylili się zza kotary ich namiotu. Ludzie w panice uciekali we wszystkie strony wpadając na siebie. Nad ludźmi górował olbrzymi Rzeźnik.
- To on. To on zabił Zebrę i Lepkiego!- krzyknął jeden z Łapaczy.- Na pewno nie jest sam. Dlaczego atakują w ciągu dnia?
- Nie czas teraz na to.- przerwał mu najwyższy mężczyzna.- Gawędziarz idziesz na przynętę. Ja i Siwy łapiemy tego wielkiego skurwiela. Reszta niech opanuje ludzi i bezpiecznie ich ewakuuję. Żwawo panowie.
Wielki Rzeźnik szedł prosto w stronę namiotu Łapaczy. Co jakiś czas zatrzymywał się, by rozszarpać jakiegoś człowieka. Gawędziarz ruszył w jego stronę, cały czas mierząc do olbrzyma z pistoletu. Kiedy stanął naprzeciw Rzeźnika na tyle blisko, żeby być pewnym, że nie zrani żadnego człowieka, oddał pojedynczy strzał. Rzeźnik od razu ruszył za napastnikiem, nie zwracał już uwagi na innych ludzi. Kiedy zbliżył się do Łapacza na długość swojej łapy zastygł w bezruchu. Gawędziarz spojrzał prosto w żółte ślepia stwora i zakręciło mu się w głowie. Mężczyzna zaczął się zataczać, aż w końcu stracił przytomność.
Gawędziarzowi śniło się to, co zwykle. Z tym wyjątkiem, że tym razem zamiast rozszarpywać jakąś nieznaną mu osobę, Trzymał w szponach swoje wnętrzności.
Łapacz obudził się z krzykiem. Gdy, już uspokoił oddech rozejrzał się dookoła. Znajdował się w ciemnym pomieszczeniu bez okien. W pokoju stało jedynie szpitalne łóżko, na którym leżał, krzesło stojące przy łóżku i szafka nocna, na której stała lampka. Lampka ta była jedynym źródłem światła w niewielkiej sali. Kiedy Gawędziarz usiadł na krawędzi łóżka poczuł lekkie zawroty głowy i mdłości. Gdy opanował już swoje ciało, zaczął przeszukiwać nocną szafkę. Nic w niej nie znalazł. Łapacz ruszył do drzwi. Kiedy chwiejnym krokiem przeszedł połowę dystansu klamka nagle się poruszyła. Drzwi się otworzyły, Gawędziarza oślepiło mocne światło dochodzące zza nich. Do pokoju weszły trzy osoby i dopiero gdy w pokoju znowu zapanował półmrok, Gawędziarz był w stanie stwierdzić, że byli to dwaj mężczyźni i kobieta. Cała trójka była ubrana identycznie. Nagle nogi Łapacza się ugięły, lecz zanim zdążył runąć na ziemie, dwóch mężczyzn złapało go za ramiona i położyli go na łóżku.
- Musisz jeszcze trochę odpocząć.- odezwała się kobieta. Najwyraźniej była tu szefem.- To duży szok gdy po raz pierwszy zobaczy się swojego Rzeźnika.
Gawędziarz nie wiedział o czym kobieta mówi, więc mimiką twarzy dał jej to do zrozumienia. Nieznajoma dobrze rozszyfrowała jego emocje ponieważ powiedziała:
- Pewnie nie rozumiesz o czym mówię, cóż zacznijmy od początku. Nazywam się Agnieszka. Ty nie musisz się nam przedstawiać. Nasi ludzie zdobyli już wszystkie potrzebne nam informacje o tobie.- kobieta mówiła z nieskrywaną dumą.- Będziemy się posługiwać twoim przydomkiem.
Gawędziarz rozciągną się na łóżku i uważnie słuchał Agnieszkę. Kobieta zajęła krzesło stojące przy łóżku. Dwaj towarzyszący jej mężczyźni stanęli po obu stronach krzesła.
- Pewnie się zastanawiasz gdzie jesteśmy, cóż mogę ci powiedzieć tylko, że w bezpiecznym miejscu. Druga sprawa. Co się stało na Winobraniu. Bestia, która zaatakowała ludzi na festynie była niczym innym jak przywódcą Rzeźników. Takim statkiem matką. To od niego się wszystko zaczęło. Wracając do rzeczy, przywódca z dwoma Rzeźnikami przyszli na festyn, w celu uwolnienia jednego ze swoich. Tego, którego pokazywaliście na scenie.
Gawędziarz znowu zaczynał odpływać. Jego powieki stawały się coraz cięższe. Ale nadal starał się uważnie słuchać tego, co mówiła kobieta
- Przykro mi ale jeden z twoich towarzyszy zginął.- Agnieszka na chwile umilkła, ale widząc brak zainteresowania Łapacza faktem, że jego kolega został rozszarpany, kontynuowała.- Kolejną sprawą, która cie pewnie interesuje jest to, kim jesteśmy? Cóż jesteśmy swego rodzaju Łapaczami, z tym, że my naprawdę pomagamy ludziom
Oczy Łapacza były już zamknięte. Lecz zanim zapadł w sen usłyszał:
- Pewnie mi nie uwierzysz, więc zanim zaśniesz chce ci powiedzieć tylko, że Rzeźników da się zabić. Dobranoc
Gawędziarz zasnął.
Pierwszy raz od dawna nie śniło mu się nic. Kiedy wstał czuł się już dobrze. Rozejrzał się po pokoju. Na krześle siedziała Agnieszka, czytała książkę, której tytułu Gawędziarz nie znał. Kobieta zauważając, że Łapacz unosi się na rękach, przerwała lekturę.
- Widzę, że już ci lepiej. To dobrze. Mamy bardzo mało czasu, więc chciałabym ci jak najszybciej wszystko wyjaśnić.
Gawędziarz usiadł na łóżku, naprzeciwko kobiety. Drzwi za jej plecami były otwarte. Jaskrawe światło zza nich oświetlało całą sale. Łapacz teraz mógł się lepiej przyjrzeć kobiecie. Miała na sobie czarny obcisły kostium, co uwydatniało jej smukłą sylwetkę. Wyglądała na silną i wysportowaną osobę. Jej twarz była niezwykle urodziwa, jedynie blizna ciągnąca się przez całą długość prawego policzka, szpeciła jej lico. Cerę miała bardzo bladą, co dodawało jej uroku. Włosy spięte w koński ogon miały barwę lisiej sierści.
- Zanim zasnąłeś- powiedziała Agnieszka.- mówiłam, że Rzeźników da się zabić. Nie wiem czy to dosłyszałeś.- Gawędziarz przytakną głową.- Niestety jest to bardzo trudne. Czy wiesz skąd się wzięły te bestie? – Tym razem Łapacz zaprzeczył. Nigdy go to nie interesowało, ale słuchał.- Otóż, okazuje się, że istnieje nieskończona ilość alternatywnych wszechświatów. W każdym z tych miejsc żyją dziwne stwory. Czasami zdarzają się jednak anomalie, taką anomalią jest właśnie przywódca Rzeźników. Jednak, gdy w jednym wszechświecie rodzi się jakieś stworzenie, to w każdym innym też. Są one ze sobą powiązane. Mamy podstawy podejrzewać, że ty jesteś lustrzanym odbiciem przywódcy Rzeźników. Wszystko się zaczęło w Zielonej Górze ponieważ ty się tu urodziłeś. Wtedy też pojawiła się ta anomalia, pozwalając tym potworom wtargnąć do naszego wymiaru. Jednak ta bestia zaraz po pojawieniu się zaczęła wędrować po całej Polsce, dopiero niedawno wróciła tutaj. Rozumiesz na razie wszystko co mówię?- Łapacz przytaknął. – To jak zbić Rzeźnika odkryliśmy zupełnie przypadkowo. Otóż nasi łapacze byli na polowaniu, gdy zauważyli, że rzeźnik, na którego się zaczaili ruszył na jakiegoś pijanego mężczyznę, który zapomniał o godzinie policyjnej. Gdy bestia była już przy pijaku nagle znieruchomiała, a mężczyzna stracił przytomność. Zupełnie jak ty na festynie. Niefart jednak chciał, że mężczyzna upadając uderzył o śmietnik i złamał kark. Rzeźnik momentalnie runął na ziemie. Umarł. Wtedy pojęliśmy jak tego dokonać. Lustrzane obicie Rzeźnika w naszym świecie musi zginać na jego oczach. To powoduje kolejną anomalie, która uśmierca potwora.
Mężczyzna ocknął się już całkowicie. Wiedział, już dlaczego był potrzebny tym ludziom, i nie podobało mu się to. Mimo, iż Gawędziarz nadal się nie odzywał, kobieta odczuła jego emocje. Czytała z niego, jak z otwartej księgi.
- Nie martw się, nie zrobimy nic bez twojej zgody. Zabraliśmy cię z imprezy, ponieważ chcieliśmy ci wytłumaczyć w jakiej jesteś sytuacji... jakie masz opcje do wyboru. Polujemy na tego bydlaka, już od kilku lat. A uwierz mi, jesteśmy w tym dobrzy. Jego po prostu nie da się złapać. Na Winobraniu mówiliście, że naszą przewagą jest inteligencja. Tylko, że ich przywódca dorównuje nam sprytem. Teraz zaszyje się pewnie na jakiś czas, bo wie, że mamy ciebie. Tobie radze zrobić to samo. Mam propozycje, zostań tu. Dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Najprawdopodobniej wszyscy Rzeźnicy w Zielonej górze będą na ciebie polowali. Tylko tu jesteś bezpieczny.- Nie wiedział czemu, ale Łapacz czuł, że kobieta naprawdę się o niego martwi. Ale był czujny, wiedział, że to mogą być tylko pozory.- No dobra, rozgadałam się trochę. Za chwilę przyniosą ci śniadanie. Może nie jest pyszne, ale jest sycące. Kobieta wstała i ruszyła w stronę drzwi. Kiedy stała już w progu, odwróciła twarz w stronę Łapacza i powiedziała:
-Jesteś nadzieją, która może to skończyć.
Wyszła zamykając drzwi. Łapacz położył się na łóżku, żeby sobie przemyśleć to, co usłyszał.
Cały dzień minął mu na jedzeniu i myśleniu. Kilka razy do jego pokoju, który w myślach nazywał celą, wchodziła Agnieszka i proponowała, żeby się przeszedł. Jednak on tylko przecząco machał głową. Wieczorem jednak musiał iść do toalety. Wyszedł z pokoju. Korytarz, na którym się znalazł był cały pomalowany na biało, a podłoga była wyłożona białymi płytkami. Nigdzie nie było widać okien. Dzięki temu Łapacz był pewny, że znajduje się pod ziemią. W powietrzu unosił się silny zapach środków czyszczących. Łapacz miał problemy ze znalezieniem drzwi do toalety, jednak nie zmierzał pytać ludzi, którzy co chwile wychodzili jednymi drzwiami i znikali za następnymi, o drogę. Kiedy już trafił do toalety szybko z niej skorzystał i jak najprędzej ruszył w drogę powrotną, do swojego pokoju. Jednak po drodze trafił na Agnieszkę. Dziewczyna powitała go szerokim uśmiechem.
- Widzę, że jednak zapragnąłeś popodziwiać naszą bazę.- powiedziała.- Zapraszam ze mną, zaraz ci wszystko pokażę.
Gawędziarz po powrocie do pokoju od razu rzucił się na łóżko. Musiał przemyśleć wiele rzeczy. Po pierwsze to, co pokazała mu Agnieszka. Większość sal, które widział były bardzo podobne do sal Łapaczy i nie robiły na nim wrażenia. Jedynie biblioteka go oczarowała. Gawędziarz uwielbiał czytać, a wielki zbiór książek, które ci ludzie posiadali, zrobiła na nim nie małe wrażenie. Kolejną salą, która zapadła mężczyźnie w pamięci było jedno z wielu laboratoriów. Jednak to pomieszczenie wyróżniało się tym, że na stole operacyjnym, na środku sali, leżał martwy Rzeźnik. Gawędziarz słuchając historii o martwym potworze, wątpił w jej prawdziwość. Jednak gdy zobaczył truchło bestii momentalnie uwierzył we wszystko co mówiła Agnieszka. Poza tym czuł się dobrze w jej towarzystwie, co było dziwne, bo z reguły jest nieufny. Mężczyzna rozebrał się do bokserek i położył się w oczekiwaniu na sen. Ten jednak nie przychodził. Łapacz był za bardzo podniecony tym, co dzisiaj zobaczył i czego się dowiedział. Zanim zapadł w fazę rem postanowił, zostanie tutaj, zrobi wszystko o co poprosi go Agnieszka. Ostatni obraz jaki przytoczyły mu jego myśli przed snem to twarz kobiety.
Kolejne trzy miesiące upłynęły Gawędziarzowi na ćwiczeniu na strzelnicy, czytaniu i przebywaniu z Agnieszką. Podczas tych spotkań, albo ona mówiła, a on słuchał. Albo oboje milczeli. Zwierzała mu się ze swoich tajemnic, śmiejąc się, że nie boi się, że komuś się wygada. Ani razu jednak nie poruszyła tematu Rzeźników i tego jak zabić ich przywódcę. Przez te trzy miesiące nie nawiedzały go już koszmary. Cały jego świat pozostawiony na powierzchni przestał się dla niego liczyć. Jeżeli miał jeszcze wątpliwości, że odda życie jeżeli Agnieszka go o to poprosi, to tej nocy zniknęły.
Gawędziarz leżał już w łóżku i czekał na sen. Gdy nagle drzwi do jego pokoju otworzyły się, a do środka weszła Agnieszka. Mężczyzna zapalił lampkę, jednak kobieta szybko ją zgasiła. Rozebrała się, w milczeniu, do naga i weszła pod kołdrę. Kochali się bardzo powoli i cicho. Kiedy skończyli, leżeli chwilę przytuleni do siebie. Jednak nie trwało to długo, gdyż kobieta wstała i zaczęła się ubierać w ciemnościach.
- Dziękuję - odparła - Za wszystko.
Kiedy już założyła swój strój, ruszyła w stronę drzwi. Gawędziarz już miał się odezwać, żeby ją zatrzymać, lecz nie zdążył.
- Do zobaczenia jutro.- powiedziała dziewczyna znikając za drzwiami.
Mężczyzna zasnął momentalnie, gdy światło za drzwiami zniknęło.
Koszmar wrócił. Był przywódcą Rzeźników i właśnie gonił swoja ofiarę. Nie wiedział kim jest osoba, która biegła przed nim, lecz czuł podniecenie na samą myśl tego, co się zaraz stanie. Kiedy ofiara znalazła się wystarczająco blisko, zamachnął się raniąc ją pazurami w nogę. Teraz już wiedział, że jest to kobieta. Chwile stał nad nią obserwując jak się wije po ziemi. Obrócił swoja ofiarę na plecy i spojrzał jej w twarz...
Obudził się zalany potem, jak zawszę po koszmarach. Na krześle, przy jego łóżku siedziała Agnieszka. Na kolanach trzymała plastikową tackę, na której leżały dwa talerze jajecznicy, kilka kromek chleba i dwie filiżanki kawy. Odkąd się tu znalazł, jadł codziennie to samo. Kobieta spojrzała na Łapacza współczującym wzrokiem.
- Koszmary wróciły?- zapytała- Lepiej zjedz śniadanie i napij się kawy. Potem będziemy musieli porozmawiać.
Spełnił jej życzenie i nieśpiesznie jadł. Ręce jeszcze mu się lekko trzęsły. Gdy skończył jeść, już całkowicie oprzytomniał. Odstawił talerz na tackę i zabrał się za kawę. Agnieszka już zjadła i przyglądała mu się uważnie. Kiedy Gawędziarz opróżnił kubek i położył go przy talerzu, Agnieszka wyprostowała się na krześle. Jej mina była tak samo oschła i rzeczowa jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz.
- Nie będę cię oszukiwać.- zaczęła- sytuacja wygląda następująco. Sny, w których widzisz oczami Rzeźnika przychodzą tylko, gdy ten, którym jesteś połączony, jest blisko. Nie muszę ci tłumaczyć co oznacza twój sen. Chciałabym tylko, żeby wszystko było jasne. Nie mam prawa o nic cię prosić... Nie chce cię o to prosić. Jednak uważam, że bardzo byś nam się przydał w walce z nim. Jako żołnierz, nie ofiara. Wchodzisz w to?
Łapacz przytaknął kiwnięciem głowy.
- Dobrze cowboyu- głos kobiety zmienił ton na mniej oficjalny- Dziś wieczorem wyruszamy na łowy. Przyszykuj się. Pamiętaj, że przywódca Rzeźników może nadal na ciebie polować.
Agnieszka zabrała tacę z naczyniami i wyszła z pokoju. Gawędziarz rozłożył się na łóżku, ręce włożył za głowę i myślał. Miał wiele spraw do przemyślenia. Nie bał się spotkania z bestiami. Bał się natomiast, ich spotkania z Agnieszką. Jeżeli Rzeźnicy na niego polowali, to nie była z nim bezpieczna. Mimo to chciał iść, chciał ją chronić, zaopiekować się nią tam, na górze. Postanowił, że się trochę zdrzemnie, potem pójdzie na strzelnice i do pokoju ćwiczeń.
Mimo, iż nie miał w pokoju, ani okien, ani zegarka wiedział, że zbliża się wieczór, że zaraz wyruszą. Leżał w swoim pokoju i czekał, aż Agnieszka po niego przyjdzie. Nagle drzwi otworzyły się. To nie była ona, tylko jeden z jej ludzi. Młody chłopak, miał może dwadzieścia jeden lat.
- Szefowa kazała cię zawołać na strzelnicę.-odezwał się młodzieniec.- niedługo wyruszamy.
Łapacz odpowiedział mu kiwnięciem głowy. Chłopak wyszedł zamykając za sobą drzwi. Gawędziarz nieśpiesznie wstał z łóżka, założył ciężkie, wojskowe buty i wyszedł. Na strzelnicy wszyscy już byli gotowi. Szybko przydzielono mu broń. Wśród ludzi, którzy wybierali się na polowanie ujrzał Agnieszkę. Ich spojrzenia się spotkały. Obdarzył ją szerokim uśmiechem, jednak ona tylko odwróciła wzrok. Kiedy już wszyscy byli wyposażeni nastąpił podział na grupy. Na razie wszystko wyglądało tak jak u łowców, z tą różnicą, że tu wszyscy byli zdyscyplinowani. Można było się odezwać dopiero, gdy pozwalał na to przywódca grupy. Gawędziarzowi ta zasada nie przeszkadzała. Łapacz został przedzielony do grupy Agnieszki, z czego był zadowolony. Kobieta jednak nie wyglądała na ucieszoną tym faktem. Gawędziarz miał wrażenie, że kobiecie ciąży jakaś tajemnica.
Wyruszyli. Szli tyloma ciemnymi i krętymi korytarzami i schodami, że gawędziarz nawet nie próbował zapamiętać drogi. Kiedy wyszli już na zewnątrz Łapacz poczuł na twarzy chłodny, wieczorny wiaterek. Był niezwykle przyjemny. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za świeżym powietrzem. Kiedy rozdzielili się już na trzyosobowe grupy, Gawędziarz podszedł do Agnieszki i złapał ją za ramie. Wyrwała się spod jego dłoni i podeszła do młodego mężczyzny, który dziś przyszedł po Gawędziarza. Szepnęła mu na ucho jakiś rozkaz. Chłopak uniósł broń i ruszył przed siebie. Schował się za rogiem najbliższego budynku. Wtedy Agnieszka podeszła do Łapacza.
- Przyszedł do mnie dowódca.- powiedziała tym oficjalnym tonem, którego nienawidził.- Dał mi rozkaz. Jeżeli nadarzy się okazja, mam zniszczyć przywódcę Rzeźników.
Gawędziarz słuchał jej z kamienną twarzą. Spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. To było nie uniknione.
- Uciekaj.
Rzuciła krótko kobieta. Łapacz uniósł jedną brew.
- Nie stój tu jak kołek. Uciekaj. Dopóki nikt nie widzi. Powiem wszystkim, że groziłeś mi bronią.
Gawędziarz nie ruszał się jednak z miejsca. Stał nieruchomo, cały czas ze zdziwiona miną.
- Nadal nie rozumiesz co? Kazali mi cię uwieść. Kazali mi przekonać cię do pomocy nam... Kazali mi przespać się z tobą.- Agnieszka oderwała od niego wzrok, ale nie przestawała mówić.- Oni kiedyś mnie uratowali.- mówiąc to, odruchowo, dotknęła swojej blizny na policzku.- Jestem im winna wykonywanie ich poleceń... Uciekaj
Gawędziarz posłał jej jeszcze jedno obojętne spojrzenie i ruszył w stronę trzeciego członka ich grupy. Agnieszka stała jeszcze przez chwile, po czym dołączyła do nich. Resztę drogi przebyli milcząc. Do czasu.
Na początku szła Agnieszka, za nią był Gawędziarz, a na końcu maszerował młody. Szyli przez pół godziny w niczym nie zagłuszonej ciszy. Łapaczowi naglę zakręciło się w głowie. Agnieszka zerknęła na niego przez ramie. Wiedziała równie dobrze jak on, co znaczą te zawroty głowy. W pobliżu znajdował się przywódca łapaczy. Potwór zapewne też już wyczuł obecność gawędziarza. Nagle zza rogu najbliższego budynku wyłonili się dwaj Rzeźnicy. Bestie od razu ruszyli na trójkę ludzi. Gawędziarz stanął dokładnie naprzeciw biegnących potworów, z kieszeni wyjął specjalny granat dymny. Wyją zawleczkę i rzucił go przed szarżującymi Rzeźnikami. Bestie wbiegając w chmurę paraliżującego dymu, zaczęli na ślepo wymachiwać szponiastymi rękami. Aby jeszcze bardziej osłabić przeciwników Łapacz wyjął z kabury pistolet i władował w nich cały magazynek. W tym czasie Agnieszka z młodym chłopakiem rozciągnęli między sobą specjalną stalową linę i opletli nogi, oślepionych Rzeźników. Bestie przewróciły się. Wtedy cała trójka podbiegła do nich i zaczęła ich obezwładniać. Podczas tych standardowych czynności, jeden Rzeźnik nagle się wyrwał z otępienia i pazurem zranił Gawędziarza w nogę. Ten jęknął z bólu. Rana była głęboka i obficie krwawiła. W tej samej sekundzie z ciemności doszło do ich uszu nieludzkie, ale i nie zwierzęce, ryknięcie.
- Jest tu.- Krzyknęła Agnieszka, wskazując ciemność przed sobą palcem.- Uciekamy... Gawędziarz uciekaj.
Zanim jednak zdążyli wykonać jakikolwiek ruch, z ciemności przed nimi wyłonił się ogromny Rzeźnik. Ten sam, który zaatakował przy Winobraniu. Przywódca ich wszystkich. W oczach potwora widać było szał. Jeszcze nigdy nie został ranny. Gawędziarz zwrócił uwagę na czarną ciesz cieknącą z rany na nodze bestii.
- Powiedziałam: Uciekamy. Maciek to rozkaz.
Jednak młody chłopak znieruchomiał ze strachu. Upuścił na ziemię broń i tępo gapił się na przywódcę Rzeźników. Monstrum ruszyło, kulejąc na ranną nogę, w stronę Agnieszki. Agnieszka wyciągnęła broń przed siebie. Nie strzeliła. Wiedziała, że nie ma to sensu. Miała tylko nadzieję, że Gawędziarz to przeżyje. Zamknęła oczy. Śmiertelny cios jednak nie nastąpił. Gdy podniosła powieki zobaczyła Gawędziarza, stojącego pomiędzy nią a potworem. W ręku trzymał pistolet, którego lufę przytykał do swojej skroni.
- Niee!- Krzyknęła z całych sił kobieta- Nie rób tego. Nie musisz tego robić.
Jednak Gawędziarz wiedział, że to musi się tak skończyć. Już się nie bał. Robił to dla niej. Odwrócił jeszcze tylko głowę w jej kierunku i powiedział:
- Dziękuje.
Wystrzał wydawał się Agnieszce niezwykle głośny. Jakby ktoś strzelił z armaty przy jej uchu. Zobaczyła jak Gawędziarz upada. A zaraz po nim upada przywódca Rzeźników. Kobieta podbiegła do zwłok Łapacza, upadła przed nim na kolanach i zaczęła płakać.
Pierwsze doniesienia na temat rozszarpanych i na wpół zjedzonych ciał pochodziły z Zielonej Góry. Tam również zaczęto zwyciężać nad przekleństwem jakim byli Rzeźnicy. Mieszkańcy nie wiedzą dlaczego te bestie przestały nawiedzać ich miasto. Wszystko zaczęło, wracać do normy.
Na jednym z Zielonogórskich cmentarzy znajduje się nagrobek, na którym wygrawerowano jedno słowo: GAWĘDZIARZ. Czasami można spotkać przy nim kobietę, która w milczeniu przygląda się literom wyrytym w kamieniu.
KONIEC.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
"iZombie" - premiera nowego serialu stacji CW
17 marca zostanie wyemitowany przez amerykańską stację The CW premierowy odcinek nowego serialu "iZombie". Jest to adaptacja komiksu o tym samym tytule autorstwa Chrisa Robersona oraz Michaela Allreda, wydawanego przez DC Comics' Vertigo. Za produkcję odpowiadają takie studia jak: Warner Bros. Television, DC Comics oraz Table Six Productions.
Czarne jak heban
„Był sobie raz klucz, który leżał w ukryciu.
Lecz podobnie jak w baśniach, w prawdziwym życiu wszystko, co schowane chce zostać odnalezione.
Klucz czekał, by ktoś znów wziął go do ręki i otworzył nim kuferek. Czekał cierpliwie, w miejscu, w milczeniu.
Już wkrótce miał nadejść jego czas".*
Lumikki miała dość gorący okres w swoim życiu, najpierw afera narkotykowa, potem sekta. Liczy, że w końcu zazna trochę spokoju i odkryje rodzinną tajemnicę, która nie daje jej spokoju. Nocne koszmary i niedomówienia ciążą na niej coraz bardziej, a jakby tego było mało ktoś podpisujący się jako Cień wysyła jej anonimowe wiadomości, prześladuje i zna fakty z życia nastolatki, o których nigdy nikomu nie mówiła. Jedyną odskocznią są trwające w szkole przygotowania do wystawienia sztuki Czarne jabłko, w którym dziewczyna gra główną rolę. Kim jest Cień i jaką tajemnicę skrywa rodzina Andersson?
Niecierpliwie wyczekiwałam finalnej części tej fińskiej trylogii, byłam ciekawa czym tym razem uraczy mnie Simukka, bo tego, że będę zaskoczona byłam pewna. Już po przeczytaniu „Czerwone jak krew" wiedziałam, że jej twórczość zapadnie mi w pamięć. W tej chwili mam już za sobą ostatni tom, jakie są moje wrażenia?
Fińska powieściopisarka już od pierwszych słów wywołuje w czytelniku niepewność i ekscytację tym, że będzie się dużo działo. Akcja toczy się szybko i zaskakująco. Pojawiają się anonimowe listy oraz sms'y z faktami z życia bohaterki. Wraz z pierwszym listem od Cienia zaczyna się głowienie nad tym kto z otoczenia Lumikki jest prześladowcą. Ktoś dobrze jej znany czy może zupełnie dla niej obcy. Wszyscy automatycznie stają się podejrzani, bo to, że nikomu nie mówiła o przeszłości nie znaczy, że się nie dowiedzieli o niej. Jeśli tylko jest się dość zdesperowanym i sprytnym wszystko można odkryć. Salla Simukka stworzyła zawiłą, ale logiczną i spójną fabułę, całość jest przemyślana i dopracowana. Praktycznie do ostatnich stron wszystko zostaje utrzymane w tajemnicy i pozostaje tylko snuć domysły i być podejrzliwym wobec każdej osoby, bo autorka buduje atmosferę napięcia, niepewności oraz zmyla mylnymi poszlakami.
Nie było dla mnie też zaskoczeniem, że charakterystyka bohaterów i tym razem przypadnie mi do gustu. Szczególnie Lumikki – tutaj znowu muszę się powtórzyć – ponieważ jest osobą z indywidualnym podejściem do świata, zachwyca trzeźwym i analitycznym tokiem rozumowania i ogólnie jest inna niż większość znanych mi postaci. Równie dopracowane i wyróżniające są pozostałe postacie, nawet te drugoplanowe zapadają w pamięć. Widać, że poświęcono im bardzo dużo czasu i zadbano o ich realność.
Ja tej książki nie przeczytałam tylko pochłonęłam za jednym razem, nie mogłam się od niej oderwać, z zapartym tchem przewracałam kolejne strony zachłannie chłonąc zdanie po zdaniu. Od pierwszych stron wciągnęłam się w wir wydarzeń i razem z Lumikki przeżywałam kolejne sytuacje, a przyznać muszę, że trochę się działo. Salla Simukka potrafi budować napięcie, tworzyć atmosferę niepewności, a nawet i obaw. Autorka pisze krótkimi zdaniami, ale język jakim się posługuje jest niezwykle barwny i opisowy.
Cała seria jest dla mnie równa i na bardzo wysokim poziomie. Niesamowity klimat, intrygujący bohaterowie, zawsze coś się działo, ciekawe opisy, dialogi, nieustanne nawiązanie do baśni o Królewnie Śnieżce i ten specyficzny styl pisania. Jestem zachwycona trylogią i nieraz będę do niej wracać oraz polecać komu się da.
„Dostaniesz w prezencie swoją przeszłość.
Dostaniesz w prezencie swoją tajemnicę.
Dostaniesz w prezencie wiedzę, kim naprawdę jesteś.
Dostaniesz w prezencie siebie całą. Nareszcie".**
*Salla Simukka, „Czarne jak heban", s. 19
**Tamże., s. 93
Królowa Tearlingu
Lubię historie o księżniczkach. Ale nie tych ufryzowanych, co to martwią się tylko o swoje pantofelki i falbanki. Lubię księżniczki, które nie boją się ubrudzić, a ich rządy nie opierają się na żyrandolowej kadencji, a na prawdziwej znajomości rzeczy i spraw dotyczących kraju, który przecież jest w życiu każdej królowej najważniejszy. Moją ulubienicą z tego tytułu jest Raisa ana Mariana, główna bohaterka sagi Siedmiu Królestw autorstwa Cindy Williams Chimy. Ideał to co prawda niedościgniony, ale zawsze można przecież poszukać czegoś, co próbowałoby ten ideał doścignąć.
Królowa Tearlingu autorstwa Eriki Johansen otwierająca powieściową trylogię może być taką właśnie próbą, choć rzecz jasna, droga przed nią jeszcze długa.
19-letnia Kelsea wychowała się w ukryciu, pod opieką dwójki zaufanych dworzan jej matki, z dala od blichtru dworu, pokus jakie niesie za sobą władza i niebezpieczeństw, jakie generuje bycie jedyną następczynią tronu. Takie wychowanie i dorastanie ma zasadniczo wiele plusów, ale są też i minusy. Wychowana wśród książek Kelsea, tak naprawdę niewiele wie o świecie poza małym domem, w którym dorosła. Jej opiekunowie byli surowi, bo starali się przygotować ją do trudnej roli królowej, uczulić na pewne kwestie i niczego nie sugerować, jakby mieli nadzieję, że takie właśnie postępowanie sprawi, że dziewczyna będzie inną władczynią niż jej matka i może przyniesie swojej Ojczyźnie wielką odmianę. Czy tak będzie? To się okaże.
Początek powieści to moment, w którym Kelsea szykuje się do opuszczenia bezpiecznej kryjówki i miejsca, które przez tyle lat było dla niej domem. Po śmierci matki Kelsea ma wrócić do ojczystego Tearlingu i objąć tron. Sytuacja jest o tyle poważna, że już na samym początku nie wiadomo, czy księżniczka w ogóle dotrze tam żywa. Obecnie władzę w kraju sprawuje wuj dziewczyny regent, w którego interesie jest oczywiście, by Kelseę skutecznie uśmiercić. Jedyną jej ochroną jest grupa gwardzistów, służących matce dziewczyny. Są to zaprawieni w boju żołnierze pod wodzą twardego i butnego Lazarusa, znanego także jako Buława. Droga do stolicy Tearlingu będzie najeżona niebezpieczeństwami ze strony ogromnych kruków oraz organizacji płatnych najemników zwanej jako Caden.
Im bliżej domu, tym więcej Kelsea będzie dowiadywać się na temat nie tylko własnej matki i jej sposobu rządzenia, ale i na temat własnego kraju, o którym, pomimo wielu przeczytanych książek, w sumie wie bardzo mało. Prawda nie będzie przyjemna. Tearling od wielu lat znajduje się pod jarzmem swojego sąsiada Mortmesne, rządzonego przez wiecznie młodą czarownicę zwaną Szkarłatną Królową. Wyniszczony i ubożejący kraj płaci co miesiąc wysoki trybut w postaci losowo wybieranych obywateli, którzy w klatkach pojadą do Mortmesne, by tam niewolniczo pracować w kopalniach, zakładach, itp.
Widok klatek wypełnionych otępiałymi ludźmi wstrząsa Kelseą na tyle mocno, że dziewczyna w nagłym odruchu powstrzymuje zsyłkę i zakazuje kolejnych. Jest to pierwszy krok na długiej drodze do tego, by dźwignąć swój kraj z dna, zyskać uznanie zwykłych obywateli oraz wrogość, tych, którym do tej pory układało się całkiem nieźle. To także przyczynek do wojny i zachęta dla Szkarłatnej Królowej do interwencji zbrojnej na Tearling.
Czy Kelsea dożyje do koronacji i powstrzyma kolejne zsyłki? Czy jej kraj sprosta groźbie wojny i jaką rolę odegrają w tym wszystkim dwa rodowe kamienie, które księżniczka nosi na szyi? Kim tak naprawdę jest Szkarłatna Królowa? Na te i inne pytania spróbuje odpowiedzieć część pierwsza, choć póki co informacje są skąpe i raczej dowiemy się bardzo mało.
Akcja powieści toczy się powoli, co może zniechęcać czytelników nawykłych do nagłych zwrotów akcji. Mnie jednak od samego początku historia księżniczki wciągnęła. Po części dlatego, że próbowała sprostać sytuacji, choć nie było jej łatwo, po drugie dlatego, że spodobał mi się klimat opowieści, która, podejrzewam, jeszcze wiele może czytelnikowi ofiarować. Do gustu przypadli mi także bohaterowie: uparta księżniczka, kochająca książki, zamknięty w sobie, wierny Buława oraz tajemniczy, sprzyjający zamiarom młodej księżniczki, przywódca bandytów, Duch.
Nie można nie zwrócić uwagi na świat przedstawiony, którym wyglądem i scenerią przypomina nasze średniowiecze, ale nastąpiło ono tuż po upadku cywilizacji i procesie zwanym Przeprawą. Z dawnego świata pozostało bardzo niewiele, a na jego gruzach gniazda umościli sobie nowi tyrani i wyzyskiwacze. Czy w świecie, w którym nadal panuje wyzysk i bieda, a ludzie żyją w beznadziei i analfabetyzmie, jest miejsce dla księżniczki, która ma zupełnie inny punkt widzenia? Mam nadzieję, że tak!
Królowa Tearlingu przypadła mi do gustu i bardzo chętnie zapoznam się z kolejnymi tomami o młodej władczyni.
Polecam czytelnikom lubiącym historie o dzielnych księżniczkach, osadzone w średniowiecznych, magicznych realiach.
Premiera: "Nad Brzegiem Rzeki"
Miasto Tounshou w prefekturze Chiba. Licealistka Shoko ma napisać sztukę o zwaśnionych rodach na podstawie dawnych opowieści. By dobrze wykonać zadanie, pragnie przenieść się do epoki Edo i poznać jej bohaterów. Niespodziewanie rozbłyska światło, a dziewczyna cofa się w czasie. Powoli staje się częścią świata wojowników i zawiera nowe przyjaźnie. Nie ustaje jednak w poszukiwaniu drogi do domu. Czy powrót w ogóle jest możliwy? Premiera już 10 marca! Obecnie mangę można zamówić w pre-orderze.
Roksana Grzybowska - Wybaczenie
W tamtej chwili pragnęłam tylko śmierci. Siedziałam w kącie swojego pokoju. Wszystko miałam już idealnie zaplanowane. Wcześniej zamknęłam drzwi i zasłoniłam wszystkie okna. Całe pomieszczenie skąpane było w ciemności. Czerwone ściany przybrały kolor czerni, a meble rzucały ledwo widoczne, ale przerażające cienie. Od rana nie wychodziłam z domu i nie odbierałam telefonów. Na sobie miałam satynową sukienkę ze srebrnymi zdobieniami u dołu. Kupiona na specjalną okazję.
Dochodziła 22:00. Godzina, w której śmierć zabrała mi sens mojego życia. Przy sobie miałam jedynie żyletkę i telefon, który po chwili wyłączyłam i pchnęłam mocno przed siebie. Wiele razy czytałam, że samobójcy w najbardziej krytycznym momencie pod impulsem dzwonią po pogotowie. Wiedziałam, czego chcę i nie miałam nic do stracenia.
W tle snuła się delikatna jak jedwab melodia Sonaty księżycowej Beethovena. Jej ciche dźwięki koiły moje skołatane myśli.
Prawą dłonią wymacałam żyletkę. Przytknęłam ją sobie do nadgarstka lewej ręki. Poczułam zimno metalu. Przez moją głowę przebiegły wszystkie wspomnienia, te złe i te dobre. Zobaczyłam swoich rodziców i wszystkie osoby kiedyś bliskie mojemu sercu. Popłynęły łzy.
Delikatnie nacisnęłam na ostrze, które wbiło się w skórę z niezwykłą szybkością. Zaczęłam powoli przesuwać żyletką w prawą stronę, tworząc ranę, pełną krwi. Gdy stwierdziłam, że rana jest już wystarczająco duża, odłożyłam ją na podłogę.
Z anielskim spokojem przyglądałam się wypływającej krwi. Przyzwyczajałam się do jej widoku, Poczułam, że to koniec. Koniec mojego cierpienia.
Melodie ... usłyszałam, jak ktoś przywoływał mnie do rzeczywistości.
Gwałtownie zerwałam się z łóżka. Rozejrzałam się po pokoju. Było jeszcze ciemno. Budzik wskazywał drugą w nocy. Zaświeciłam lampkę stojącą na szafce obok. Jej światło pomogło mi otrząsnąć się ze snu. Snu, który odwiedza mnie od przeszło dwóch lat. Obejrzałam swoją lewą rękę. Na nadgarstku widniała cienka, jasnoróżowa blizna.
Przetarłam ręką spocone czoło i znowu się położyłam. Spróbowałam zasnąć. Nie było to jednak takie proste. Przewróciłam się na drugi bok. Za oknem drzewa poruszały się w rytm niesłyszalnej melodii i szeptały tajemnicze opowieści. Księżycowe światło wdzierało się do pokoju przez cienkie zasłony.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. W mojej głowie pojawiły się wspomnienia chwil spędzonych z moja przyjaciółką Jessie. Kiedyś byłam normalną nastolatką z normalnymi problemami. Śmiech i spotkania z przyjaciółmi towarzyszyły mi każdego dnia. Byłam naprawdę bardzo szczęśliwa. Miałam wszystko, czego tylko mogłam zapragnąć: kochających rodziców, grupkę wspaniałych przyjaciół. Byłam dobrą uczennicą i miałam wiele talentów.
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Pewnej nocy, dwa lata temu wracałam z rodzicami z kina. Pogoda była piękna, w powietrzu czuć było zimę. Szosę pokrywała cienka warstewka lodu. Tata zawsze bardo pewnie czuł się za kierownicą, więc często się do mnie odwracał. W pewnym momencie na jezdnię wyskoczył duży jeleń. Jedyne co pamiętam to krzyki mamy, poczułam uderzenie, które prawie wyrwało mnie z fotela, a potem była już tylko cisza i nicość.
Następnego dnia obudziłam się w szpitalu. Nade mną pochylała się moja przyjaciółka. Płakała. Zrozumiałam, że tylko ja przeżyłam.
Po całym zdarzeniu wysłano mnie do psychologa. Nigdy nie wierzyłam, że te psychoanalityczne bzdury mogłyby komuś pomóc, ale obiecałam Jessie, że spróbuję. Od samego początku miałam do tego negatywne nastawienie. Pani Jones była długonogą brunetką o szarych, wręcz stalowych oczach. Zawsze ubierała się w żakiet i wełniane spódnice. Bił od niej chłód. Nienawidziłam, gdy się we mnie wpatrywała tym paraliżującym wzrokiem. Czułam się tak, jakby mogła przejrzeć mnie na wylot. Mówiła mi, że bardzo mi współczuje utraty rodziców i że czas goi rany, więc muszę tylko trochę poczekać. Mówiła coś jeszcze. Nie słuchałam. Siedziałam nieruchomo, wpatrując się w drzewo za oknem. Obserwowałam jak jego liście zmieniają kolor, spadają, a na ich miejscu pojawiają się pąki, a potem nowe, zielone listki.
Codziennie w nocy nie mogłam spać. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Pomimo, zaświeconej lampki przy łóżku, nikogo nie widziałam. Dni mijały strasznie wolno. Kładłam się bardzo późno, a wstawałam bardzo wcześnie. Większość czasu przesiadywałam w ciemnym kącie swojego pokoju, wpatrując się w jeden punkt. Prawie nic nie jadłam. Z pokoju wychodziłam tylko do toalety i na posiłki. Wiele razy widziałam zmartwione spojrzenia Jessie. Chciałam móc jej się wypłakać, powiedzieć co czuję, ale nie potrafiłam. Nie chciałam aby się o mnie jeszcze bardziej martwiła, miała już wystarczająco dużo kłopotów ze mną. Kilka razy próbowałam ją przekonać, że wszystko jest dobrze, a moje zachowanie wywołane jest złym samopoczuciem. Nie wierzyła. Z resztą, za każdym razem brzmiało to tak, jakbym próbowała przekonać do tego bardziej siebie samą niż ją.
Moje rozmyślania przerwał pewien głos w mojej głowie:
Dzień dobry.
Boże, znowu on. pomyślałam.
- Wynoś się z mojej głowy ! - warknęłam, choć nie chciałam go urazić. Tylko on wiedział, co tak naprawdę czułam, jaka byłam. Że na co dzień nosiłam maskę obojętności, pod którą skrywałam całe swoje cierpienie i wyrzuty sumienia.
Spokojnie.
- Czego znowu chcesz ?
Tylko pomóc. - odpowiedział po chwili ciszy.
- Nie potrzebuję twojej pomocy! - Po mimo tego, ile mu zawdzięczałam, nie chciałam, aby mi pomagał. Nawet nie wiedziałam, dlaczego siedzi w mojej głowie.
Zamknęłam oczy, próbując usnąć. Gdy w końcu mi się udało, wcale nie poczułam się lepiej. Sen wcale nie zwalczył bólu, z powodu pustki, przyniósł tylko odrętwienie pomieszane z obojętnością. Sprawił, że ból stał się tyko mniej odczuwalny i bardziej znośny. Jak środek przeciwbólowy.
Już po chwili przed oczami stanął mi dziwny obraz.
Znajdowałam się w ciemnościach. Nie widziałam nic. Byłam zdezorientowana i przerażona. Po chwili pojawiło się oślepiające, białe światło, z którego wyłoniło się coś na kształt człowieka. Gdy staną przede mną okazało się, że był to młody mężczyzną. Jego oczy przywodziły na myśl bezchmurne niebo w lecie lub czyste wody oceanu. Włosy czarne jak bezgwiezdna noc lśniły jak satyna. Światło podkreślało dobrze zarysowane kości policzkowe i kwadratową szczękę. Wziął mnie za rękę. Jego dotyk był delikatny, jak muśnięcie skrzydeł motyla. Swoje idealnie pełne wargi wykrzywił dla mnie w lekkim uśmiechu. Patrzył tak, jakby chciał przejrzeć moją duszę. I wiedziałam, że mu się to udało. Był . . . . Nie, tego nie da się opisać.
- Kim jesteś ? - wydukałam z zachwytem i zadziwieniem, bo zauważyłam dziwny kształt za jego plecami. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że to skrzydła. Śnieżnobiałe i długich piórach.
I jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń, odpowiedział:
- Twoim Aniołem. - Przyłożył dłoń do mojego policzka. Od razu poznałam ten ciepły, przyjazny głos. Po całym ciele przeszły mnie ciarki i ciepło, co sprawiło, że nie miałam ochoty mu się przeciwstawić. - Przysłali mnie twoi rodzice. Mam ci pomóc, nie utrudniaj mi tego.
Spojrzał w lewo, a ja podążyłam za jego wzrokiem. Zobaczyłam wielki ekran, jak w kinie, na którym rozgrywała się przerażająca scena. Samochód znajdował się w rowie. Przód pojazdu był całkowicie skasowany. Niedaleko stała młoda dziewczyna, wpatrująca się w całą tą sytuację. W ostatniej chwili udało jej się wydostać z dymiącego samochodu. Całkowicie ignorowała mocno krwawiące rany na skroni i rękach. Ostatniej, bo sekundę później stary Ford stanął w płomieniach. Stałam sparaliżowana tak, jak ona, a z każdej strony otaczał mnie ogień i duszący dym. W powietrzu unosił się zapach benzyny i palonego metalu. Wszystko wyglądało tak, jak wtedy. Chciałam ich uratować, ale nie mogłam, coś mi nie pozwalało. Jakby ktoś stał z tyłu i trzymał mnie za ramiona, abym nie zrobiła nic pochopnego. Po chwili zrozumiałam, że tak naprawdę nic nie mogę, że to tylko moje własne wspomnienia. Wspomnienia, przez które nie mogłam spać, które towarzyszyły mi w każdym aspekcie mojego życia. O ile można tak nazwać próbę przetrwania z dnia na dzień. Istnieć nie znaczy żyć. A ja już nie pamiętałam, jak powinno wyglądać prawdziwe życie.
Nagle nastała ciemność i głucha cisza, która doprowadziła mnie do bólu głowy.
Spojrzałam na niego wyczekująco. Po policzku płynęły chłodne łzy.
- Wiem, że obwiniasz się za to co się wydarzyło, ale tak nie można. Musisz zrozumieć, że nie była to twoja wina. Musisz w końcu zacząć żyć dniem dzisiejszym. Dobrze wiesz, że gdybyś spróbowała im pomóc, sama byś zginęła. A ta próba samobójcza? To był najgłupszy pomysł na jaki mogłaś wpaść. Nie bez powodu przeżyłaś ten wypadek. Masz przed sobą jeszcze całe życie, wiele chwil cierpienia, ale będą także szczęśliwe momenty. Musisz to zrozumieć i wziąć się w garść.
- Mówiłeś, że przysłali cię moi rodzice. Czy oni... - głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Cieszą się, że żyjesz i chcą, abyś zaczęła żyć normalnie. I kochają cię. Dlatego tu jestem, żebyś to zrozumiała.
Uśmiechnął się blado i odszedł.
Chciałam go zatrzymać, zapytać, jak się czują, poprosić, aby im powiedział, że też ich kocham, ale było za późno. Zniknął i zabrał całe światło ze sobą.
Obudził mnie budzik. Powoli zeszłam z łóżka, cała obolała i zmęczona, ale czułam, że coś się zmieniło, jakby z serca spadł mi ciężki głaz. otworzyłam okno i wychyliłam się przez nie. Dawno tego nie robiłam. Czułam się tak, jakby do mojego serca zawitała radość. Miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, jaka byłam szczęśliwa, a widok, który ujrzałam po prostu mnie oczarował. Słońce muskało delikatnie drzewa i kwiaty, a przy okazji także moją twarz. Słychać było ptasi śpiew. Ogród aż tętnił życiem. Miałam chęć opowiedzieć o tym mojemu Aniołowi, ale się nie odzywał. Po prostu zniknął.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
