kwiecień 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: CzyTam

piątek, 07 luty 2020 23:18

Wywiad z Marcinem Mortką

Dzień dobry, nazywam się Katarzyna Abramova i w imieniu swoim oraz czytelników portalu Secretum.pl serdecznie dziękuję za poświęcony mi czas.

Dział: Wywiady
środa, 22 styczeń 2020 16:28

Królestwo Mostu

A gdybyście tak zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?

Gdy książki spod pióra jakiegoś pisarza wywrą na mnie niezwykle pozytywne wrażenie, oczywistą koleją rzeczy wydaje mi się sięgnięcie po kolejne powieści Autora. Taką właśnie pisarką jest dla mnie Danielle L. Jensen, której twórczość pokochałam od pierwszej do ostatniej strony każdej z jej przetłumaczonych na język polski książek. Czy również świeżo wydany w Polsce tytuł „Królestwo mostu” wywarł na mnie tak pozytywne wrażenie?

Księżniczka Lara jest jedną z wielu córek sadystycznego ojca, który lubuje się w prowadzeniu wojen. Jego celem jest zniszczenie sąsiedniej krainy o nazwie Ithicana, która dzięki niesamowitej konstrukcji rozciągającego się nad wyspami Mostu, kontroluje handel między sąsiednimi królestwami. By wygrać wojnę, zgadza się na warunku pokojowego traktatu, a jednym z nich jest wydanie córki za mąż, za króla Ithicany. Lara jednak nie jest zwyczajną, dobrze wychowaną panienką z królewskiego dworu. To świetnie wyszkolona wojowniczka i doskonały szpieg. Jedyna szansa, by obalić Ithicanę i wygrać niemożliwą do wygrania wojnę. Tylko czy dziewczyna nie zawiedzie ojca i swojego królestwa, gdy powoli zaczyna darzyć swojego męża coraz cieplejszymi uczuciami? 

Kocham czytać książki i czytam ich naprawdę wiele, ale mianem porywającej lektury mogę określić najwyżej jedną na pięćdziesiąt przeczytanych powieści. Danielle L. Jensen ma jednak niepodważalny talent i każdy tytuł spod jej pióra zasługuje właśnie na to miano. „Królestwo mostu” to doskonale napisana, porywająca książka, od której stron nie sposób się oderwać.

Zawsze podziwiałam pisarzy, którzy potrafią malować słowem. Tym razem jednak Autorka posunęła się o krok dalej, tworząc wiele niesamowitych imion i nazw krain, takich, które z niczym innym mi się nie kojarzą i jestem pewna, nie słyszałam ich nigdzie wcześniej. Dzięki temu „Królestwo Mostu” czytałam z jeszcze większą przyjemnością.

Lara i Aren to żywi, pełni przeróżnych barw i emocji bohaterowie. Mimo jednak tego, że historia opowiedziana została z ich perspektywy, Danielle L. Jensen nie potraktowała po macoszemu postaci drugoplanowych. One również żyją swoim własnym życiem i mienią się setkami różnych odcieni. 

Co ważne i wcale nie takie oczywiste w przypadku książek fantasty, fabuła „Królestwa Mostu” układa się niczym puzzle, na dodatek takie ze skomplikowanym wzorem i wieloma elementami. Jedne wydarzenia wywodzą się z innych, akcja zmienia się posłuszna decyzjom bohaterów. Kwintesencją książki są intrygi, tajemnice oraz niezwykłe tło niebezpiecznej dżungli, wzbudzonego morza i czerwonej, nieprzebytej pustyni.   

Kolejne spotkanie z twórczością Danielle L. Jensen uważam za bardzo udane. „Królestwo Mostu” to porywająca historia fantasy, z wartką akcją, rozlewem krwi i pełnymi intryg wydarzeniami. Mimo że dopiero co była premiera pierwszego tomu, to ja i tak już niecierpliwie wyczekuję na kolejną część. „Królestwo Mostu” natomiast, wraz z innymi książkami spod pióra pisarki, stanie na półce w gronie ulubionych powieści. 

Dział: Książki
środa, 28 sierpień 2019 17:51

Łowca

„Zapomniana księga” to zdecydowanie jeden z najbardziej intrygujących cyklów dla młodzieży, z jakimi miałam przyjemność. Trylogia ta jest nie tylko fantastycznie wydana, ale i przedstawia niesamowitą historię, pełną niebezpieczeństw, mitycznych stworów i barwnych postaci. „Łowca” jest zwieńczeniem przygody i – ku mojej radości – zakończenie serii wypadło bardzo dobrze!

Historia w „Łowcy” zdaje się zataczać koło, co było dla mnie dość zaskakującym i dziwnym zabiegiem. Miałam wrażenie, że czytam ponownie „Strażnika”, jednakże szybko zaczęłam zauważać różnice i – poza bohaterami – nic nie było takie samo. A bohaterów wykreowanych przez Paulinę Hendel nie da się nie lubić – szczególnie Huberta, który jest sympatycznym i pomysłowym gościem (mimo swoistego „postarzenia”). Po prostu go uwielbiam i nawet w gorszych chwilach czułam bardziej zmartwienie niż złość na niego. Ogromnym atutem jest tutaj również rozmaitość stworów – zarówno pod względem rodzaju, jak i nastawienia do ludzi. Cieszę się, że autorka tak fantastycznie ukazała tutaj naszą rodzimą demonologią i mam nadzieję, że stworzy coś jeszcze w tych klimatach!

„Łowca” - poza Hubertem i demonami – ma również wiele innych zalet. Jest nią przede wszystkim intrygujący postapokaliptyczny świat, szybsza akcja (choć i tutaj miejscami się niestety nieco ciągnie, ale w tym jakoś mi to już nie przeszkadzało – byłam po prostu chyba na to nastawiona) i – oczywiście – sporo humoru. Oczywiście, nie zabrakło tutaj absurdów – m.in. Huberta biegającego z nożem, którym nic tak naprawdę by nie zdziałał czy naprawdę irytujących postaw Izy. Mam stale jednak na uwadze fakt, że jest to debiut autorki, a zakończenie trylogii jest – jak wspominałam wcześniej – naprawdę dobre, a bardzo się go obawiałam. Raczej nikt nie lubi kończyć serii czując niedosyt.

Paulina Hendel stworzyła fascynujący i niebanalną wizję świata, która z pewnością mile zaskoczy każdego fascynata mitologii słowiańskiej i nie tylko. Seria zdaje się być nastawiona bardziej na nastoletniego czytelnika, jednak jestem przekonana, że i dorosły znajdzie w niej coś dla siebie. Jeśli lubicie lekką fantastykę z niecodziennymi nawiązaniami i rozwiązaniami – to pozycja zdecydowanie dla Was! To również znakomity pomysł na prezent – wszak jest przecudownie wydana! Polecam z całego serducha!

Dział: Książki
czwartek, 14 marzec 2019 17:37

Łowcy

Przeprawa przez bezimienną rzekę, w której dwa dni temu o mało co nie utopił nas praprzodek krokodyli, tym razem odbyła się bez problemów i uszczerbków na zdrowiu. Te zafundowaliśmy sobie sami: otarcia, siniaki, nerwy i podwyższone ciśnienie. Szacowałem, że mój puls dochodzi gdzieś tak do dwustu dwudziestu. Kiedy po kolejnych pięciu godzinach zauważyłam w oddali zarys obozowiska, odetchnąłem z ulgą - jakbym wrócił do domu.


Czy ktokolwiek z was zastanawiał się kiedyś, jakby to było cofnąć się w czasie o miliardy lat i zobaczyć dziką prehistoryczną Ziemię? Jakby to było na własne oczy obserwować żyjące dinozaury w naturalnym dla nich środowisku? Jakby to było czuć się malutkim wobec ogromu natury i tego co ówcześnie żyło na naszej planecie? Bohaterowie książki Miroslava Zambocha „Łowcy” dostali od pewnego młodego naukowca właśnie taką szansę. Oczywiście grubo płatną i z dość mocnymi obostrzeniami prawnymi, ale jednak dostali. Tylko chyba żadne z nich nie spodziewało się tego, w jaki sposób przywita ich kształtująca się dopiero Ziemia i jej mieszkańcu. Nie zdawali sobie sprawy jak szybko z tytułowych łowców, sami staną się zwierzyną.

Głównym bohaterem z perspektywy, którego opowiedziana jest cała historia to młody naukowiec – Mark Twilli, który pracuje przy wykrywaniu i badaniu wektorów, za pomocą których, być może kiedyś, uda się umożliwić podróże w czasie i przestrzeni. Całkiem przypadkiem, odkrywa dwustronny wektor, który pozwala wyruszyć w podróż w tę i z powrotem do czasów prehistorycznych. O wszystkim dowiaduje się, jego znajomy ze studiów – Jan Petr i proponuje mu układ. Mark dostanie grube pieniądze jeśli zdecyduje się zorganizować polowanie na dinozaury dla niego i jego obrzydliwie bogatych znajomych. Żaden z nich nie spodziewa się konsekwencji jakie przyjdzie im za to zapłacić. W końcu człowiek jest królem Ziemie, prawda? No cóż, okazuje się że nie koniecznie, bo dinozaury nie do końca chcą się dzielić swoim teren i umierać od nieznanej im broni. A świat jaki zastają na miejscu bardzo chce zjeść ich sobie na śniadanie.

Muszę przyznać, że książka Miroslava Zambocha wciągnęła i pochłonęła mnie w całości i bez reszty. Autor pokazuje w niezwykle piękny i kolorowy sposób świat, którego nigdy nie uda nam się zobaczyć. Pozwolił wyruszyć mojej wyobraźni w niezwykłą przygodę pełną niebezpieczeństw, adrenaliny i zapartego tchu, przy okazji pokazując, że ludzie nie zawsze byli (i być może nie zawsze będą) na szczycie łańcucha pokarmowego. Ponad to Pan Zamboch, tak kreuje wszystkich bohaterów, że nie da się ich nie lubić. Nawet największy dupek w eskapadzie – Henry Wirgan zyskał u mnie trochę sympatii, właśnie za bycie takim, a nie innym człowiekiem. Nie ma tutaj nijakich postaci, nie ma bladych i pustych charakterów. Każdy z członków wycieczki do prehistorii wnosi coś świeżego, coś co daje temu wszystkiego wyrazu i smaczku, dzięki któremu całość jest jeszcze bardziej do schrupania.

Całość oceniam bardzo pozytywnie. Opisy nie były przesadzone, dialogi nie były na siłę, a i sprawy związane z paleontologią zostały przedstawione w dość prosty i zrozumiały sposób. Bardzo przypadło mi do gustu też zakończenie. Daje nadzieje na kolejne części, które mam nadzieję, że powstaną. I które bardzo chętnie przeczytam. Dodatkowo dużym plusem jak dla mnie są zamieszone w książce ilustracje, które umieszczone w odpowiednich miejscach jeszcze bardziej pobudzają wyobraźnie i chęć czytania. Czas spędzony przy tej powieści był niezwykle przyjemnie spędzonym czasem.

Dział: Książki
czwartek, 14 luty 2019 22:19

Cena szczęścia

Motyw inwazji obcych na naszą planetę jest bardzo powszechnym elementem poruszanym między innymi w literaturze science-fiction, ale również w filmach z tego gatunku. Ostatnio jednak coś uległo zmianie – obcy przybysze przestali być przedstawiani jako zła siła, która pragnie unicestwić, ewentualnie podbić, rasę ludzką. Teraz stanowią wizję mądrości i wsparcia, która niesie ze sobą istotne przesłanie i pomoc… Kilkukrotnie już spotkałam się właśnie z takim zaprezentowaniem „ataku” obcych i przyznaję, że to naprawdę ciekawe rozwiązanie, a w przypadku powieści Stevena Eriksona zdecydowanie daje do myślenia!

Uwielbiam takie książki, które niosą ze sobą istotne przesłanie. Przepadam za tymi chwilami, kiedy czytam dobrą lekturę, a ta faktycznie prezentuje sobą coś więcej niż tylko rozrywkę. „Cena szczęścia” należy właśnie do takich powieści, bowiem chociaż to tylko fikcja i na pozór czyste science-fiction, to ukazuje brutalną prawdę o tym, jak gatunek ludzki zaczął traktować Ziemię, swój własny dom. Akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, podczas zwyczajnego, na pozór niczym niewyróżniającego się dnia. Ludzie stale się gdzieś spieszą, na ulicach panuje ruch i gwar, aż nagle na ziemię spada promień jasnego światła, który porywa Samanthę August, znaną pisarkę powieści science-fiction. Nagrania tego wydarzenia szybko trafiają do Internetu, a na Ziemi zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Coś blokuje w ludziach agresję, uniemożliwia im pewne działania, skłania do myślenia… Nadchodzą zmiany. I to wielkie.

Okazuje się, że tajemnicze UFO ma jedno zadanie – chce uświadomić ludziom, że ich planeta umiera, że pora zmienić postępowanie, bowiem zbyt mocno pozwoliliśmy sobie na eksploatację jej zasobów, które – nie okłamujmy się – są ograniczone. Samantha August ma być pośrednikiem pomiędzy obcymi, a dokładniej Delegacją Interwencyjną, a mieszkańcami Ziemi. Przebywa na czymś w rodzaju statku kosmicznego, gdzie komunikuje się ze sztuczną inteligencją, rzecznikiem triumwiratu obcych cywlizacji, których celem jest ochrona i ewolucja ziemskich ekosystemów. Cywilizacje te są znacznie bardziej zaawansowane niż my, dlatego posiadają takie technologie i możliwości, o których ludziom się nawet nie śniło! Stopniowo zaczynają wprowadzać pewne zmiany, a nasz gatunek stawia opór, buntuje się. Zaledwie garstka zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i kryzysu ekologicznego, który osiągnął ogromny poziom. Trzeba podjąć nie tylko jakieś decyzje, tutaj po prostu trzeba zacząć działać!

Gdy spojrzymy na tę powieść jak na zwyczajną fikcję literacką, to zauważymy, że mamy do czynienia z naprawdę porządnie napisaną i skonstruowaną historią. Wydaje mi się tylko dziwny sam motyw tego, że UFO wybrało akurat taką zwyczajną Samanthę na swojego przedstawiciela… Nie ukrywam, to interesująca kobieta, aczkolwiek na świecie żyje ponad 7 miliardów ludzi, więc może dało się to rozegrać nieco inaczej? Chociaż dobrze wiemy, że w przypadku tego typu opowieści zawsze jest ten jeden wybraniec, ewentualnie gruba wybrańców, którzy mają nieść informacje dalej. Tak jest w przypadku Samanthy, aczkolwiek swoją misję wykonuje ona dopiero pod koniec powieści. Wcześniej zaczyna działać triumwirat, wprowadzając ludzi w niezłe zakłopotanie. Całość jest naprawdę świetnie opisana, w bardzo dojrzały sposób, autor na każdym kroku daje nam odczuć powagę sytuacji, w jakiej znaleźli się mieszkańcy ziemi. I dlatego właśnie nie można na tę książkę patrzeć tylko i wyłącznie jak na fikcję, bo ona naprawdę niesie ze sobą mocne przesłanie, daje do myślenia. Wszystkie problemy ekologiczne, o których tutaj mowa, nie są wymysłem autora – to fakty. Smutne fakty. Może faktycznie przydałaby się nam taka inwazja obcych?

Bardzo przypadła mi do gustu interakcja pomiędzy Samanthą a Adamem, czyli sztuczną inteligencją, która przekazuje jej informacje Delegacji. Tak naprawdę oboje się czegoś od siebie uczą, choć wydawałoby się, że sztuczna inteligencja wie wszystko, prawda? Wydaje mi się też, że nadanie tej SI imienia Adam nie było przypadkowe ze strony autora. Biblijne imię pierwszego człowieka na pewno miało swoją rolę do odegrania – w końcu wychodzi na to, że świat należy stworzyć na nowo, a ludzie muszą otworzyć oczy na to, co najważniejsze. Muszą dostrzec prawdę i zrozumieć ją, co dla wielu nie będzie łatwym zadaniem. Choć to Samanthę poznajemy najlepiej, a pozostali bohaterowie przewijają się gdzieś w mniejszym bądź większym stopniu, to mimo wszystko da się wśród nich zaobserwować różnego rodzaju postawy względem zaistniałej sytuacji.

„Cena szczęścia” to naprawdę mocna i poruszająca opowieść, która skłania do refleksji, a co najważniejsze – niesie ze sobą naprawdę mądre przesłanie. To nie tylko dobry kawał fantastyki, to coś znacznie więcej. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co zaoferował czytelnikom Steven Erikson.

Dział: Książki
środa, 23 styczeń 2019 16:16

Thorgal. Strażnik Sprawiedliwości

“Strażnik Sprawiedliwości” to ósmy tom z cyklu Thorgal - Kriss de Valnor. Jako, że tom ósmy, to wchodzimy w sam środek opowieści - cesarz Mangus walczy przeciwko wikingom, Jolan próbuje zjednoczyć swój lud przeciwko wrogom. By położyć kres wojnie obaj decydują się na pojedynek na śmierć i życie na arenie Strażnika Sprawiedliwości. W tym czasie Kriss podróżuje na Górę Czasu, by uwolnić swego syna. W tym momencie zaczyna się tom ósmy.

Tom zawiera krótkie, acz ważne dla całości epizody. Dowiadujemy się bowiem, jak kończy się pojedynek i jakie niesie za sobą konsekwencje, oraz to do jakich poświęceń jest gotowa Kriss, by odnaleźć syna. Krew się leje, zdrada goni zdradę, ludzkie słabości ustępują odwadze, by za chwilę znów nad tą zwyciężyć. Gdy rozstajemy się z bohaterami, nadal nie wiadomo jak potoczą się ich losy.

Nie wiem dlaczego, ale po lekturze czuję się rozczarowana. Uniwersum Thorgala czytałam za dzieciaka i wtedy był ten efekt “wow”. W tym tomie tego brakło. I nawet nie chodzi o to, że ja się zestarzałam. Komiksy z dzieciństwa nadal czytam chętnie i te naprawdę dobre, zachwycają mnie pomimo upływu lat. Cykl o Kriss de Valnor zaś mi ewidentnie “nie leży”. Niby kreska ta sama, zamysł całości też w klimacie pierwotnego cyklu, ale jest coś, co sprawia, że to jednak nie to. Cieszyłam się na to spotkanie. Czekałam, że chociaż rysowane współcześnie, będzie miało tamtego ducha. Niestety nie doczekałam się. Komiks jest poprawny i tyle. A na taką klasykę sama “poprawność” to niestety stanowczo za mało. I chociaż komiksy z uniwersum Throgala zawsze będą mi się kojarzyły z godzinami wspaniałej przygody, to jednak wątek Kriss de Valnor pozostanie jako element, który czyta się dlatego, że jest częścią całości. Niestety słabą częścią.

Dział: Komiksy
środa, 10 październik 2018 22:34

Córka złodzieja

Czy zdarzyło się wam, że dopiero drugi tom zdobył wasze serce? Pierwszy nie był niczym szczególny, za to jego kontynuacja okazała się więcej, niż dobra? Bo mnie spotkało właśnie coś takiego. Niech dzieje się magia!

„Córka złodzieja” to drugi tom cyklu Królewskie Źródła. Od akcji opisanej w pierwszej części minęło 9 lat. Owen nie jest już nieśmiałym, przestraszonym chłopcem, ale młodzieńcem piastującym ważną rolę na dworze króla. Szkolony zarówno w wojennym rzemiośle, jak i polityce, nabrał pewności siebie. Zaczął też inaczej patrzeć na swoją przyjaciółkę od dziecięcych zabaw. Jednak król ma wobec dwójki młodych zupełnie inne plany. W pierwszej kolejności chce pokonać pretendenta do swojego tronu. I zrobi to za wszelką cenę, nawet jeśli miałby przy okazji złamać niejedno serce.

Wow! Co to była za książka! Do tej pory jestem pod jej wrażeniem. I wciąż nie mogę uwierzyć, że tak przeciętny pierwszy tom ma taką genialną kontynuację. Bo umówmy się, „Trucicielka królowej” była po prostu... ok. Główny bohater miał niewiele lat i nie tylko mało co rozumiał z otaczającej go intrygi, ale też w niewielu istotnych scenach uczestniczył. Tym razem jest inaczej. Wszystko dzieje się albo z jego udziałem, albo za jego sprawą. Wpływa na przebieg fabuły i przejmuje dowodzenie. Czasem nawet bardzo dosłownie. Nie zabrakło zaskakujących wydarzeń i niespodziewanych sytuacji.

Cała akcja uległa więc zintensyfikowaniu, tak samo, jak pozostałe aspekty powieści. Polityka zrobiła się jeszcze bardziej napięta i niebezpieczna. W tym zakresie wszystko co chwilę się zmienia i nie ma czegoś takiego jak sprawdzeni sojusznicy. Każdy może zdradzić i narazić bohaterów.

Wiele zyskały również same postacie. Wydoroślał nie tylko Owen, ale też jego przyjaciółka. O ile wcześniej gadatliwa dziewczynka strasznie mnie irytowała, o tyle teraz stała się moją ulubioną bohaterką. Jej impulsywność została uzupełniona o inteligencję, wiedzę i urok. Zaskoczyć może też przemiana króla, który ujawni przed czytelnikiem swoje kolejne oblicze.

W serii na pierwszy plan wypłynęły też kwestie... miłosne. Tak, nastał odpowiedni czas na pierwsze flirty, uśmiechy i zaloty. Jednak na drodze zakochanym staje polityka. To rozwiązanie bardzo fajnie sprawdza się w praktyce. Nic nie jest ani proste, ani naiwne i dzięki temu wątek zyskuje na pikanterii.

Warto jeszcze wspomnieć, że autor pisząc książkę inspirował się wojną dwóch róż, czyli wydarzeniem ze schyłku średniowiecza. Owszem, opowieść dzieje się w zmyślonym uniwersum, jednak realia świata zostały zachowane i bardzo ciekawie przedstawione. Momentami miałam wrażenie, że czytam powieść... historyczną. Wszystkie dworskie konwenanse, zasady prowadzenia polityki, podległość wobec władczy, czy nawet kwestia relacji między młodymi ludźmi zostały powtórzone i bardzo fajnie wprowadzone do fabuły.

Tak, „Córkę złodzieja” czytałam z zapartym tchem! Naprawdę bardzo dobra książka, która przypadnie do gustu każdemu ceniącemu fantastykę napisaną z dużym rozmachem. Po prostu nie mogę się doczekać tomu trzeciego!

Dział: Książki
poniedziałek, 08 październik 2018 16:00

Wywiad z Chariliem Fletcherem

Charlie Fletcher jest scenarzystą i powieściopisarzem. Mieszka na obrzeżach Edynburga. Zajmował się nie tylko pisaniem – przez jakiś czas był okropnym barmanem (zrzędliwym i nierozmownym), zarządcą pralni w wielkim londyńskim hotelu, sprzedawcą kosmetyków samochodowych w myjni w Reno w stanie Nevada, posłańcem w studiu filmowym w Soho, krytykiem kulinarnym (kiepskim, generalnie wszystko mu smakowało), felietonistą w gazecie krajowej (bo Szkocja to kraj, prawda?) oraz montażystą w BBC. Studiował literaturę na St Andrews University, a dyplom uzyskał na kierunku scenariopisarstwo na USC.

Dużo pływa, dużo myśli o jeździe na rowerze, lubi zapomniane książki, wakacje na Hebrydach Zewnętrznych, teriery, swoją żonę i dzieci – niekoniecznie w tej kolejności.

Notatka pochodzi ze strony Wydawnictwa Fabryka Słów

Dział: Wywiady

Gwiazdy, widział niemalże każdy, a już na pewno o nich słyszał. Pięknie zdobią nam nocne niebo. Rozsiane, połyskujące punkciki. Wydają się wszystkie jednakowe, ale czy aby na pewno takie są? Co można, zobaczyć patrząc ponad głowy, czym są? Do czego nam służą i jak z nich czytać?

Na to pytanie, jak i wiele innych, powstało mnóstwo odpowiedzi, a ile jeszcze nie zostało odkrytych, wiedzą chyba tylko specjaliści. Jednak my, też powinniśmy co nieco wiedzieć. A przynajmniej, dobrze by było. Sama lubię spoglądać w niebo, ale niestety, moja wiedza na temat gwiazd, jest bardzo mała. Rozpoznaję tylko główne gwiazdozbiory i planety. Dlatego sięgnęłam po niniejszą książkę, a czy była tym, czego oczekiwałam?

Książka jest podzielona na główne rozdziały, na początku zostajemy wprowadzeni w temat, by później, przejść do rozróżnianych gwiazdozbiorów. I jeśli myślicie, że zostały one nam tylko ładnie pokazane i podpisane - możecie być w błędzie. Bo tutaj, całość jest bardzo szczegółowo i czytelnie opisana. Tak, aby można było dowiedzieć się, w jakiej części ziemi, można najlepiej wypatrzeć, najciekawsze zjawiska.

Bardzo ciekawe jest, że rozpoczynamy naszą naukę, od zupełnych podstaw. Dlatego, zanim przejdziemy do zapoznawania się z gwiazdozbiorami, czy innymi ciałami niebieskimi, najpierw musimy odświeżyć wiedzę na temat ruchu ziemi, tego, jak się obraca, pod jakim kątem i osią. Niby coś tam wiemy, ale kiedy zaczniemy czytać, okazuje się, że nie wszystko było do końca wiadome.

Książka jest bardzo estetycznie i pięknie wydana. Okładka to jedno, ale wnętrze, naprawdę wywiera wrażenie, bo do niesamowicie dokładnych opisów, otrzymujemy cudne ilustracje, obrazujące to, o czym czytamy. Dzięki temu wiedza jest łatwiej przyswajana. Bo nie oszukujmy się, astronomia, nie jest dzieciną łatwą, która wchodzi do głowy, ot tak. Gwiazdy robią wrażenie, ale gdy zechcemy dowiedzieć się czegoś więcej, tutaj możemy trafić na wysoką poprzeczkę, informacje, które trzeba przyswoić, niekiedy mogą wydać się trudne.

Dlatego ten tytuł, to nie jest książeczka, aby tylko przeczytać. Jeśli ktoś, naprawdę chce rozpocząć o pogłębienie swoje czy dziecka wiedzy w tej dziedzinie, powinien sobie dawkować, czasem wracać do tego, co przeczytał, by pójść dalej. Oczywiście mówię o zupełnych laikach. Osoby mające większe pojęcie, będą mogły lepiej zweryfikować poziom tej lektury.

"Co widzimy w gwiazdach" została dobrze napisana oraz zilustrowana, myślę, że często będę do niej zaglądać, bo nie sposób wszystkiego zapamiętać. A mam jeszcze problem, aby rozpoznać niektóre gwiazdozbiory. Polecam tę publikację, myślę, że osoby interesujące się tematem, będą zadowolone.

Dział: Książki
czwartek, 09 sierpień 2018 10:18

World of Warcraft: Cisza przed burzą

Z “Ciszą przed burzą” Christie Golden tracę podwójne dziewictwo - jest to pierwsza książka na podstawie jakiekolwiek gry, jaką czytam i jest to książka o World of Warcraft. WoWie, w którego nigdy nie grałam - jako jedno z niewielu mmo omijałam je szerokim łukiem ze względu na płacenie co miesiąc całkiem sporego abonamentu. Osobiście wolę mmo z worka f2p - free to play, z system item mall, gdzie sama decyduję na co moje ciężko zarobione pieniążki idą i czy idą w ogóle. Do tego docierały do mnie wstrząsające urban legends krążące po sieci, o ludziach którzy zapomnieli, że studiują, że mają dom i rodzinę, a nawet, że należy się myć... bo kolejny rajd i przygotowania do niego były ważniejsze. WoW zawsze więc kojarzył mi się z grą społecznie, finansowo i higienicznie niebezpieczną, zwłaszcza przy łatwości z jaką uzależniam się od gier.

Postanowiłam więc do tej recenzji podejść dwubiegunowo i lekko eksperymentalnie, bo to, że ja nigdy nie grałam w WoWa, nie oznacza wcale, że większości moim znajomym ta gra jest obca. I tak, do wspólnego czytania zaprosiłam więc WoWca znającego tę grę od podszewki, co by tłumaczył mi zawiłości i niuanse fabuły (sic! - źle wybrałam, ale o tym za chwilę) oraz ocenił “Ciszę przed burzą” razem ze mną - totalnym newbie w tej tematyce - z perspektywy gracza/użytkownika. Co prawda mój wybór towarzysza nie był do końca trafny, bo się okazało, że to ten typ, co idzie ubić moby na spocie nie zwracając uwagi po co tylko co i gdzie, ale razem przedzieraliśmy się przez kolejne strony komentując na bieżąco, poczyniając stosowne notatki oraz sprawdzając na necie co ciekawsze kwestie. Z resztą jestem chyba ostatnią osobą, która może rzucać kamieniem o brak czytania dokładnie questów - bo tak naprawdę co mnie obchodzi, że z mobów, z których dropię itemki np. oczka ma być napój dla ciężko chorej córki kuzynki drugiej żony ojca wieśniaka z sąsiedniej wsi, co to zraniła się w nogę ratując z bagna konika sąsiadki, tej o tam pod lasem za studnią. Dawaj expa autochtonie, kasiora i next one. No chyba że to jest “Wiedźmin”, ale o tej grze wieść gminna mówi, że najpierw był chyba jakiś serial, a dopiero potem gry i książki ;) ...

Jak się okazało ku mojemu zdziwieniu sama Christie Golden nie jest mi także całkowicie obca, bo jest to pisarka, która lubuje się w tworzeniu powieści transmedialnych - a więc w jej dorobku jest prawie 50 książek z uniwersum Star Wars/Trek/Craft, Assassin's Creed czy D&D. No i oczywiście kilkanaście pozycji związanych z World of Warcraft. Ja miałam okazję czytać wcześniej “Wampira z mgieł” osadzonego w Ravenloft - czyli jednym ze światów z D&D - i wspominam tę książkę jako przyjemne czytadło w gotycko wampirycznym klimacie.

Sama “Cisza przed burzą” to tak naprawdę prolog do siódmego już dodatku do World of Warcraft - “Battle for Azeroth”, który premierę swoją będzie miał 14 sierpnia. Po dwóch stronach barykady naprzeciw siebie stoją Sylwana Bieżywiatr - aktualny wódz Hordy oraz młody Anduin Wrynn, bardzo naiwnie-idealistyczny król Wichrogrodu. I jako, że młodość rządzi się swoimi prawami, Anduin wierzy i dąży do pokoju z Hordą, a pierwszym krokiem ma być spotkanie między Porzuconymi, a ich ludzkimi żywymi rodzinami. I jak to się mówi, i to bardzo mądrze - dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a kobiecie nigdy się ufać nie powinno. Książka, więc traktuje o uprzedzeniach, dyskryminacji, nienawiści i strachu przed odmiennością oraz bólu odrzucenia i niezrozumienia. To ważne i ciężkie tematy, więc każda pozycja, która o nich mówi mądrze i z różnych punktów widzenia, jest na pewno lekturą wartościową. Na pewno nie spodziewałam się czegoś takiego po książce dotyczącej gry, więc jak najbardziej w trakcie czytania byłam pozytywnie zaskoczona. Choć język jest raczej prosty i nieskomplikowany, a niektóre zdania brzmią lekko trywialne, to jednak dzięki poruszeniu takiej tematyki książka na pewno bardzo zyskała w moich oczach jak i w odbiorze.
Głównym jednak wątkiem “Ciszy” jest tajemnicza substancja - Azeryt o zadziwiających właściwościach i właśnie o niego będzie się walczyć na nowo wprowadzonych battlegroundach w dodatku. W powieści poznajemy jego pochodzenie i dowiadujemy się dlaczego żadna z frakcji nie chce, by ten materiał dostał się w ręce opozycji. A jest o co walczyć - uwierzcie mi. Wiele wskazuje także na to, że Horda i Przymierze w niedługim czasie będą musiały znowu współpracować.
Minusem tej książki, co zauważyliśmy oboje, jest na pewno to, że występują w niej albo dobre, albo złe postacie, zabrakło nam tej “szarej strefy”, niejednoznaczności i jakichś poważniejszych intryg. Książka jest zdecydowanie przeznaczona dla dość młodych czytelników i w większości, niestety moim osobistym zdaniem, zbyt “przegadana”, ale swoje zadanie, jako prologu, jak najbardziej spełnia w 100%.

O WoWie, jak wspominałam już na początku, wiem niewiele, ale praktycznie bez większych problemów i bardzo gładko zostałam wprowadzona w całą historię i poza kilkoma początkowymi wątpliwościami szybko udało mi się w niej odnaleźć. Książkę może więc bez problemu czytać ktoś, kto z WoWem, tak jak ja, nie miał nic wspólnego, ale myślę że jest to głównie pozycja skierowana dla grających fanów. Jedyne co, to mój czytelniczy towarzysz nie mógł zrozumieć dlaczego oryginalne anglojęzyczne nazwy uległy spolszczeniu zwłaszcza, że WoW nie ma przecież nakładki w języku polskim. Ja za to ze zdziwieniem odkryłam, że nawet z ciekawości mam ochotę sięgnąć po kolejne książki tej autorki - nie tylko, by uzupełnić sobie bardziej chronologicznie całą historię ze świata World of Warcraft, ale i po inne pozycje związane z uniwersum Star Wars.

Dział: Książki