Rezultaty wyszukiwania dla: Bis
Fałszywy Pieśniarz - fragment
Na ich widok kryminalistycy z Wydziału Opętań i Nawiedzeń przerwali cichą rozmowę i zeszli pośpiesznie z ogrodowej ścieżki, robiąc im przejście.
– Mówiłem ci, że jesteś w Firmie sławna, szamanko od umarlaków – szepnął Kruchy. Nie zwolnił kroku i do nikogo nie zagadał, pozdrowił tylko znajomych techników lekki skinieniem głowy. – Niszczycielko lustrzanych piekieł i pogromczyni Kusiciela.
– Kpij sobie, kpij – mruknęła Ida, starannie unikając taksujących spojrzeń. – Sławna czy osławiona?
Łowca uśmiechnął się lekko. Po krótkim zastanowieniu wzruszył ramionami.
– W obu przypadkach jedni będą cię podziwiać, a inni nienawidzić, więc co za różnica?
– W zasadzie żadna.
– No i sama widzisz. Kiedyś im przejdzie, zobaczysz.
Zboczyli ze ścieżki i zaczęli przedzierać się przez bujne zarośla. Przed nimi w plątaninie rachitycznych gałęzi majaczyła pękata sylwetka białego namiotu.
– Co my tu mamy, Szerszeń? – zawołał Kruchy, gdy po wyjściu z gęstwiny zatrzymali się przed taśmą w czarno-czerwone pasy.
Nazwany Szerszeniem technik, który jako jedyny z całej ekipy dochodzeniowo-śledczej nie zwrócił żadnej uwagi na ich przybycie, zerknął przez ramię z osobliwie nieobecną miną, jak gdyby głos łowcy wyrwał go nagle z głębokiego transu. Mężczyzna potrzebował chwili, aby na powrót nawiązać kontakt z rzeczywistością, po czym zamrugał i raptownie poderwał się z klęczek; na kolanach nieskazitelnie białego kombinezonu ochronnego widniały ciemne plamy błota. Podstarzały, przygarbiony, z ogoloną głową i, dla równowagi, sięgającą do pasa srebrzystą brodą przypominał stuletniego druida, lecz kiedy ruszył im na spotkanie, w jego sprężystym i zaskakująco energicznym kroku kryła się pewna młodzieńcza niecierpliwość.
Wszelkie skojarzenia ze statecznym celtyckim kapłanem zniknęły bez śladu w chwili, w której Szerszeń i Kruchy przybili sobie na powitanie skomplikowaną serię piątek i żółwików.
– Ida Brzezińska, szamanka od umarlaków, moja nowa partnerka – przedstawił dziewczynę łowca. – Krzysztof Szerszuła, szef sekcji techników.
Ida uśmiechnęła się lekko, podała mężczyźnie rękę, po czym uśmiechnęła się szerzej, mocno zaciskając usta, zagryzając zęby i z całych sił starając się nie syknąć. Palce Szerszenia, twarde i silne niczym imadło, o mało nie zmiażdżyły jej dłoni.
– Miło mi poznać – huknął na nią z góry, aż podskoczyła.
– Mnie… uch… również… – Niemal westchnęła, gdy wreszcie ją puścił, po czym ukradkiem pokręciła nadgarstkiem, żeby przywrócić krążenie w zdrętwiałym przedramieniu.
Szerszeń nie czekał, aż łowca zacznie go ciągnąć za język, tylko od razu odstąpił na bok i uniósł taśmę, wpuszczając ich na zabezpieczony teren. Na wpół zapraszającym, na wpół niezdecydowanym gestem wskazał namiot i ziejącą pod nim dziurę w ziemi. Sam jednak jakoś się nie kwapił, żeby tam wracać.
– Aż tak źle? – Kruchy także nie ruszył się z miejsca. – Nic nam nie powiesz?
– Nie bardzo jest co mówić – burknął technik. Obejrzał się na rozkopany grób i wydął usta. – Żadnych widocznych obrażeń, a nie mogę przeprowadzić dogłębnej ekspertyzy, bo zwłoki są oplecione potężnymi zaklęciami ochronnymi, które zakłamują odczyty.
– Udało się je chociaż zidentyfikować?
– A skąd. Mamy całkowity zakaz dotykania ciała. Fotograf zrobił zdjęcia i posłał je analitykom, ale nie znaleźli w bazie nikogo, kto przypominałby denata…
– Zaraz, chwila. – Kruchy zmarszczył brwi. – Godzinę temu dostałem cynk, że znaleźliście same szczątki, a ty mi tu teraz o jakichś zdjęciach…
– Spodziewaliśmy się szczątków, bo to nam sugerowały sonary, zanim zaczęliśmy ekshumację – wyjaśnił Szerszeń spokojnie, lecz w jego bladoniebieskich oczach błysnęła iskierka irytacji. Najwyraźniej nie należał do ludzi, którzy lubią niespodzianki. – Też byliśmy zdziwieni faktycznym stanem zwłok. Dopiero po odkopaniu wykryliśmy aktywność magiczną, a wtedy dowództwo kazało nam natychmiast wstrzymać oględziny. Nic tu więcej nie zdziałamy bez nakazu przełamania zabezpieczeń ani bez biegłego nekromanty. Ruda ma już prokuratora na linii.
Wszyscy troje zerknęli w kierunku czarownicy, która spacerowała nerwowo w tę i z powrotem z telefonem przy uchu. Bluzką i miedzianymi włosami zaczepiała o kolczaste liście ostrokrzewu.
– Ale znając Maćkowiaka i jego zamiłowanie do papierologii, nie dostaniemy decyzji szybciej niż za kilka dni.
– Pozwolisz nam się tu w międzyczasie trochę pokręcić?
– Sam nie wiem, Kruchy…
Szerszeń, który przez tę całą rozmowę zdawał się zupełnie ignorować obecność Idy, łypnął na nią teraz spod siwych, krzaczastych brwi, mrużąc pomarszczone powieki. Skanował ją z uwagą centymetr po centymetrze, aż w końcu speszona opuściła głowę i również zlustrowała swój ubiór. Nie znalazła niczego kompromitującego, żadnej plamy czy rozpiętego suwaka w najmniej odpowiednim miejscu… Zaraz jednak przyszło jej na myśl, że w szaroburej bluzie z kapturem, powycieranych dżinsach i rozdeptanych fioletowych trampkach nie wygląda zbyt profesjonalnie. Kruchy to co innego, z ponadsześcioletnim stażem i świeżo otrzymanym awansem mógł sobie nosić, co mu się żywnie podobało. W przeciwieństwie do szamanki nie miał już nikomu nic do udowodnienia, a pierwsze wrażenie, jakiekolwiek było, dawno przysłonił serią zawodowych sukcesów.
– Jesteś ekranowana, młoda? – spytał szorstko technik.
– Jestem ekranowana, młody? – Szamanka niepewnie zerknęła na łowcę.
– Jest ekranowana, staruszku. – Łowca uśmiechnął się i klepnął technika w ramię. – Osobiście założyłem na nas zasłony. Nic nam nie grozi.
Ostatnie zdanie wypowiedział z pełnym przekonaniem, a mimo to Ida jakoś nie potrafiła wyzbyć się wątpliwości. Zadrżała lekko, zapewne przez wiatr, który podstępnie wdzierał się pod ubranie.
A może wcale nie przez wiatr.
Bardziej czuła, niż wiedziała, że chodziło o coś więcej – coś znacznie gorszego. Miała wrażenie, że to czyjś lodowaty oddech mroził jej skórę na karku, że w świszczącym szumie kolejnych podmuchów pobrzmiewały strzępki gorączkowych słów.
Potrząsnęła głową i naciągnęła kaptur bluzy aż po same brwi. Nie pomogło. Ogród nie przestawał do niej mówić, nie przestawał się gapić.
– Jak tam sobie chcecie. – Szerszeń zanurkował pod taśmą ze zwinnością, jakiej trudno było oczekiwać po kimś w jego wieku. – Życzę udanej zabawy – rzucił na odchodnym, nie oglądając się za siebie, po czym dołączył do głośnej grupki kryminalistyków, którzy mówili coś jeden przez drugiego i wymachiwali rękami.
Europa o świcie - zapowiedź
Fenomenalne zakończenie cyklu o podzielonej Europie!
W Tallinie Alice, młodsza pracowniczka szkockiej służby dyplomatycznej, zostaje wplątana w niezrozumiałą intrygę, rozciągającą się na dziesięciolecia.
Na Morzu Egejskim młody uchodźca Benno porywa się na desperacką ucieczkę ku wolności i znajduje sobie nowe, niezwykłe życie.
Na angielskich kanałach gromadzą się barki. Rudi, doświadczony coureur, po raz ostatni zostaje oderwany od restauracji, gdy wraz z Rupertem, swoim sojusznikiem, wyrusza w pościg za nieżyjącym człowiekiem.
Psychodeliczna, inteligentna powieść, bardzo ludzka, z dreszczykiem szpiegowskich emocji, snuta w równoległych europejskich światach i opowiedziana z błyskotliwym humorem.
CYKL „PĘKNIĘTA EUROPA”:
EUROPA JESIENIĄ
EUROPA O PÓŁNOCY
EUROPA W ZIMIE
EUROPA O ŚWICIE
Tytuł: Europa o świcie
Seria: Pęknięta Europa
Tom 4
Autor: Hutchinson Dave
Tłumaczenie: Jabłoński Mirosław P.
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Język wydania: polski
Język oryginału: angielski
Liczba stron: 488
Numer wydania: I
Data premiery: 2019-10-08
Pandemia
"Dziś nawet uczeń szkoły średniej, wyposażony w powszechnie dostępne odczynniki i odpowiednio poinstruowany, może nauczyć się modyfikowania genotypu żywych komórek, a te przekażą owe zmiany kolejnym generacjom."
Tom jedenasty, ale w tej serii można zacząć od dowolnej odsłony, każda obroni się bez znajomości poprzednich. Przyznam, że szczególnie chętnie rzucam się na thrillery medyczne, a zwłaszcza powieści Robina Cooka, w rewelacyjny sposób oddziałują na wyobraźnię, zapewniają dobrą rozrywkę czytelniczą, a przy tym dostarczają ciekawej wiedzy ze zdobyczy świata nauki.
Fabuła opiera się na niebezpieczeństwie, jakie niesie machinalne i bezmyślne zajmowanie się modyfikacjami genetycznymi, zabawianie w boga decydującego, kto ma żyć i jakim kosztem. Żargon naukowy przedstawiony w czytelnej i zrozumiałej formie, szybko oswajamy i odnajdujemy się w klimacie. Tradycyjnie, autor nakłania czytelnika do zajmujących refleksji, wciąga w świat etycznych dylematów i mrocznej sfery natury człowieka. Przed odpowiedziami na niewygodne pytania trudno uciec, to one kształtują nasz pogląd na wybrane zagadnienia życia. Podoba mi się podejmowanie kwestii powiązanych z tym, co faktycznie dzieje się na scenie medycyny, biznesu i polityki. Momentami dreszcze przechodzą po plecach na myśl, że scenariusz wykreowany na potrzeby powieści może znaleźć wierne odbicie w prawdziwym świecie.
I jak zwykle w powieściach Cooka, wszystko zaczyna się od indywidualnego przypadku, dzięki uszczegółowionemu opisowi zaprzyjaźniamy się z postacią, wczuwamy w jej sytuację, poznajemy okoliczności ciążącego nad nią niebezpieczeństwa, aby za chwilę się z nią pożegnać. Jedna tragedia pociąga za sobą kolejne, a wszystkie cechuje niejasność, zawiłość i podejrzliwość. Zdajemy sobie sprawę, że coś mrocznego czai się za zgonami pozornie zdrowych osób, bynajmniej nie chodzi tu o zjawisko nieoczekiwanej śmierci. Patolog Jack Stapleton dociera do niepokojącej informacji o zadziwiającej zgodności DNA przeszczepionego serca z DNA odbiorcy. Podejrzewa, że śmiercionośny wirus dopiero rozpoczyna działalność, a Nowy Jork staje przed katastroficznym obliczem masowej epidemii. Rozpoczyna się wyścig z czasem, jednak trudno zająć się prewencją, kiedy nikt nie chce uwierzyć w przypuszczenia Jacka, a zwłaszcza Laurie, jego szefowa i zarazem żona, piastująca wysokie stanowisko w służbach medycznych.
Autor zgrabnie miesza ze sobą wątki, wciągająco prowadzi po etapach śledztwa, frapująco przywabia głównego bohatera w niebezpieczne rejony. Nieustannie coś się dzieje, narasta atmosfera grozy, nasila się uczucie wielkiego spisku i zręcznej manipulacji. Jak poznać typ wirusa, z którym przyszło się zmierzyć, jak go wyizolować? I jakie siły stoją za jego uwolnieniem? Także życie prywatne Jacka toczy się wartkim rytmem, nie obce mu perturbacje, wahania i wątpliwości. Z jednej strony to przerywnik od ciężkiej tematyki zgonów, z drugiej ściśle splata się z główną intrygą. Książka zapewnia udany wieczór czytelniczy, w moim odczuciu warto się z nią zapoznać, mam wrażenie, że przy tak atrakcyjnych pomysłach na fabułę i przyjaznej narracji twórczość Robina Cooka jeszcze długo zapewniać mi będzie wyczekiwaną przyjemność czytelniczą.
Konkurs: Kroniki Czarnej Kompani
Ciemność walczy z mrokiem, gdy pokryci bliznami najemnicy z Czarnej Kompanii bezwzględnie wykonują swą robotę. Wszelkie wątpliwości zostają pochowane razem z poległymi towarzyszami broni. Pogrążone w wojnie krainy z nadzieją oczekują wypełnienia pradawnego proroctwa, wieszczącego narodziny Białej Róży, która może odmienić losy świata. W wypełnieniu proroctwa lub w jego zniweczeniu kluczową rolę może odegrać Czarna Kompania. Kogo będzie stać, by zdobyć lojalność ostatniej z odwiecznych Kompanii, i komu zaufa Konował i zgraja jego najemników?
Hawkeye #01: Odmieniony
Clint Barton czyli Hawkeye powraca w drugiej odsłonie cyklu Marvel NOW!. Przypomnę, iż poprzednia seria, której autorami byli Matt Fraction i David Aja, to bezdyskusyjnie jeden z lepszych tytułów Domu Pomysłów, o czym świadczą m.in. przyznane Nagrody Eisnera czy Harveya. Kontynuacja przygód najlepszego łucznika na świecie przeszła jednak do rąk innego scenarzysty – Jeffa Lemire’a. Faktem jest, iż również otrzymał on Eisnera oraz pracował przy takich seriach jak „Staruszek Logan” czy „Extraordinary X-Men”. Czy możemy być spokojni o utrzymanie wysokiego poziomu przygód Bartona? Przekonajmy się.
Zacznę od tego, że Lemire prowadzi swoją opowieść dwutorowo. Początek albumu przenosi nas wprost w sam środek akcji. Clint i Kate Bishop, działając na zlecenie S.H.I.E.L.D. włamują się do tajnej bazy Hydry. Tam muszą odnaleźć tajną broń, nad którą pracuje organizacja. Wszędzie latają strzały, złoczyńcy padają jak muchy. Akcja goni akcję. Wszystko idzie zgodnie z planem, dopóki Kate nie odkrywa w laboratorium tajemnicze inkubatory. Ku zaskoczeniu bohaterów przetrzymywane są w nich zmutowane dzieci. Dziewczyna staje przed koniecznością podjęcia decyzji, która wcale nie jest oczywista co do jej poprawności. Wspierana przez Clinta oraz słuchając głosu sumienia, postanawia uratować z pozoru bezbronne dzieci. Decyzja ta pociągnie za sobą jednak szereg komplikacji.
Na drugim torze prowadzony jest wątek przedstawiający trudne dzieciństwo Burtona. Fabuła skupia się przede wszystkim na jego relacjach ze starszym bratem Barney’em, którego mogliśmy poznać w poprzednim cyklu, w albumie „Rio Bravo”. Chłopcy już w młodym wieku przeszli bardzo wiele. Uciekli od przybranego ojca alkoholika oraz przyłączyli się do wędrownego cyrku. Tam Clint trafił pod skrzydła Swordsman, który jako pierwszy odkrył w chłopcu celne oko i łuczniczy talent.
Obie linie czasowe wzajemnie się przeplatają i uzupełniają, zaś cała historia z przeszłości pokazuje jakie decyzje i problemy miały wpływ na obecne charaktery Clinta i jego brata.
Jeff Lamire w odróżnieniu od swojego poprzednika, w swojej wizji przygód Hawkeye’a postawił bardziej na dramat, niż na akcję. Przez większość fabuły stara się zaangażować emocjonalnie czytelnika, co trzeba przyznać, wychodzi mu bardzo umiejętnie. Mogę nawet śmiało stwierdzić, że opowieść o przeszłości Burtona w pewnym momencie chwyta za serce. Oczywiście scenarzysta znajduje również miejsca na rozluźnienie i stara się kontynuować klimat znany z poprzedniej serii. Widać to szczególnie w relacjach Clinta z Kate i ich językowych docinkach.
Na wysokim poziomie stoi również oprawa graficzna, której autorem jest Ramon Perez. W zależności od danej linii czasowej jest ona zróżnicowana. Współczesna fabuła graficznie jest bardzo podobna do tej, którą pamiętamy z serii Fractiona i nawiązuje do stylistyki Davida Aji. Mamy tutaj grube kontury, prostą kreskę oraz oszczędność w kolorach. Historia z przeszłości Clinta graficznie jest całkiem odmienna. Przypomina zamgloną scenerię utkaną pastelowymi barwami. Wszystko wygląda jak sen, w którym brakuje szczegółów (widać to szczególnie w oczach bohaterów, które wyglądają jak puste, czarne oczodoły). Przyznam, że efekt ten wywołuje pewien niepokój, ale jednocześnie zachwyca.
Podsumowując, Lamire wzniósł Hawkeye’a na inny, wyższy poziom. Wybrał swoją ścieżkę na rozwój tej postaci, skupiając się bardziej na przedstawieniu tego, co ukształtowało aktualny wizerunek bohatera. Efekt tego eksperymentu fabularno-wizualny według mnie jest zadowalający. Mam nadzieje, że kolejne zeszyty przyniosą kolejne zaskoczenia i będą trzymały wysoki poziom. Choć nie jest to komiks typowo superbohaterski, fani graficznych opowieści na pewno będą zadowolenia. Dla miłośników Marvela jest to pozycja obowiązkowa.
Pani Dymu
Gdy osiągasz dno przeciwnik zaczyna powoli odpuszczać i wycofywać wszystkie siły. To twoja przewaga. Nagle odnajdujesz w sobie siłę, którą latami tłamszono, ale ucieczka spod władzy to dopiero początek trudnej drogi ku wyzwoleniu. Był popiół, jednak teraz wyraźnie widać dym. Gotowi, by odkryć siłę drzemiącą w Pani Dymu?
Theodosia jest prawowitą władczynią Astrei, która niegdyś była krainą spokojną i pełną magii pochodzącej z przepięknych klejnotów. Jako sześciolatka była świadkiem brutalnej śmierci swojej matki z rąk Kalovaxianów, by kolejne lata spędzić w niewoli z mianem Księżniczki popiołów. Musiała patrzeć na cierpienie swojego ludu, wtedy poprzysięgła, że zmieni ich los. Teraz gdy jest daleko od własnej ojczyzny musi stworzyć armię, z której pomocą uwolni Astreianów. Porwanie Prinza Sorena i ucieczka to początek trudnej drogi do wolności, którą według ciotki dziewczyny osiągnąć można tylko zawierając sojusz przez małżeństwo. Komu zaufać? Utracić siebie w zamian za niepewny sukces? Czy ożenek jest potrzebny?
Pani Dymu nadchodzi, a wraz z nią recenzja. Czy historia poznana w poprzednim tomie pochłonęła mnie i tym razem?
Laura Sebastian stworzyła powieść pełną dworskich intryg, niebezpieczeństwa i przygód, w których księżniczki nie potrzebują siły męskiego ramienia, by walczyć o dobro ludu. Nasza bohaterka nabiera barw z każdym porywem wiatru smagającym jej włosy. Tworzenie armii, szukanie rozwiązań, które będą najlepszym z możliwych rozwiązań, a nie jedynym, jakie posiada. Tak, ten tom mocno skupia się na postaci Theo, jej przemianie i woli walki o swoich ludzi.
Pani Dymu odznacza się świetnie skonstruowaną fabułą i napięciem, które autorka buduje od pierwszych stron. Zmienia się trochę nastrój, czuć w powietrzu nadchodzące zmiany, ale i zaciętość w dążeniu do nich. Bez problemu powracamy do wydarzeń, które urwały się wraz z końcem poprzedniego tomu. Wiemy, kto jest kim i czego możemy się spodziewać. Do czasu, aż na scenie pojawiają się kolejne postaci, które nieźle namieszają w głowach i planach.
To jedna z takich powieści, których stajemy się częścią. Obdarzamy bohaterów sympatią i liczymy na rozwiązania, które pokryją się z naszym wyobrażeniem historii. Laura Sebastian nie pozwala na chwilę oddechu. Akcja nabiera rozpędu, wydarzenia kolorów, a bohaterowie głębi, jakiej czasem brakowało mi podczas pierwszego spotkania z nimi. Pierwszoosobowa narracja podkreśla nagromadzenie emocji i otwiera nas na bohaterkę. Powieść przesycona jest intrygami, miłością i kłamstwem. Theodosia dosięga dna, by na nowo odnaleźć w sobie siłę do działania. Uczy się siebie, równocześnie walcząc o innych.
Kreacja bohaterów świetnie wpisuje się w tematykę powieści. Każdy odgrywa inną rolę, ma do zaoferowania inny charakter i jest naturalny, ale i nieprzewidywalny. To sprawia, że przez powieść się płynie, a każda postać tworzy spójną całość i daje mnóstwo przyjemności.
Jesteś miłośnikiem mocnych, charakternych kobiet? Stawiasz akcje ponad romantyzm, a może lubisz połączenie obu wątków? Pani Dymu świetnie wpisuje się w twoje gusta porywając cię w podróż, której koniec jeszcze nas zaskoczy.
Kandydatka
Nogi się pode mną ugięły i ześlizgnęłam się na podłogę, przyciskając kolana do piersi. Moja skóra była lepka i trzęsły mi się ręce, gdy wzięłam od Blayne’a buteleczkę. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie sześcioletniego Darrena w kałuży własnej krwi, kopanego, bitego i smaganego biczem z ostrzami przez człowieka, którego nazywał ojcem. Mały chłopiec próbował uratować brata.
Zabierając się za „Kandydatkę” autorstwa Rachel E. Carter byłam pełna sceptycyzmu. Drugi tom serii „Czarny Mag” zawiódł mnie odrobinę tym, że więcej w nim było romansu i ślepego miotania się głównej bohaterki, niż samej fantastyki. Muszę jednak przyznać, że trzeci tom mnie zaskoczył i to pozytywnie. Bo ta część, moi mili, jest pełna intryg, walki o władze i szukania powodów przez Koronę do wszczęcia wojny. Sama główna bohaterka Ryiah, gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim tomem przeszła niewyobrażalną przemianę i z dziewczyny strzelającej oczami za księciem, stała się prawdziwą maginią bojową, która nie boi się wyrażać swojego zdania, i która dzielnie walczy o to by pokazać, że nie jest tylko książęcą ozdobą.
Ale od początku. „Kandydatka” zaczyna się kiedy paczka naszych przyjaciół rozdziela się – każdy jedzie do fortu, który wybrał po egzaminach. Ryiah wybrała fort wysunięty najbardziej na północ – Ferren Keep, podczas gdy jej narzeczony Darren musiał został w pałacu. Główna bohaterka nie została zbyt dobrze przyjęta przez współtowarzyszy, którzy uważali, że swój tytuł i pozycję zdobyła tylko i wyłącznie dzięki narzeczeństwu z księciem. Motywem przewodnim całej książki jest przygotowanie się przez magów i maginie do naboru Kandydatów, czyli turnieju który ma wyłonić nowego Czarnego Maga oraz magów frakcji Uzdrawiania i Alchemii. W tle głównej fabuły rozwija się również wątek zbliżającej się wojny z Caltoth’em oraz szukaniem sojuszy, które mogłyby dać zwycięstwo Jerar’owi.
Muszę przyznać, że czytając ten tom serii odczuwałam dużo większą satysfakcję i przyjemność z tego. Autorka postawiła na rozwijanie intryg, szlifowanie talentu głównej bohaterki oraz pokazaniu jej bardziej z tej walecznej strony. Natomiast sam romans między Ryiah i Darrenem stał się wątkiem pobocznym, drugoplanowym, który nadawał tylko całości smaczku, co jak dla mnie, jest ogromnym plusem. Niestety, autorka dalej stosuje straszne przeskoki czasowe, przez co czasem trudno jest poznać czym bohaterzy zajmują się w poszczególnych momentach książki.
Co do kreacji bohaterów. Tak jak mówiłam – rozwój Ryiah jak najbardziej na plus. Z nastolatki z burzą hormonów i rozchwianym sercem stała się kobietą, gotową bronić swojego kraju, nawet za cenę osobistych poświęceń. Natomiast odniosłam wrażenie, że drugi główny bohater – Darren - został strasznie spłycony i potraktowany trochę jako taka postać dodatkowa, która niewiele wnosi do fabuły. Brakowało mi również postaci drugoplanowych, którzy byli obecni w drugim tomie – Alex’a i Elli – jednak rozumiem, że nie dało się dać im „więcej czasu antenowego”. Z czystym sercem jednak mogę powiedzieć, że nienawidzę postaci Króla Luciusa i jego pierworodnego syna Blayne’a. Tak złych postaci, dla których dobro królestwa jest tak właściwie nie ważne, dawno nie widziałam. Ale dzięki temu mamy naprawdę świetnych antagonistów.
Czy Ryiah uzyskała tytuł Czarnego Maga? I czy wybuchła wojna między Jerarem i Caltoth’em? Tego nie zdradzę, żeby nie zabierać radości z czytania. Czy polecam „Kandydatkę”? Oczywiście, ale na pewno najpierw trzeba przebrnąć przez dwa poprzednie tomy. Bo potem jest już tylko lepiej. I mam nadzieję, że ta tendencja zostanie zachowania i czwarta część będzie już totalnym majstersztykiem, na który czekam ze zniecierpliwieniem.
Stephen King. Instrukcja obsługi
Jestem ogromną fanką twórczości Stephena Kinga. Przeczytałam wiele jego książek i obejrzałam większość ich ekranizacji, jednak poza zaglądaniem do social mediów króla horroru, niewiele na jego temat wiedziałam. Dopiero Robert Ziębiński uzmysłowił mi, jak wiele smakowitości mnie ominęło, zarówno w kwestii mniejszych dzieł, jak i życia wspomnianego mistrza grozy. Powiem więcej - „Stephen King: instrukcja obsługi” to zdecydowanie najlepsze opracowanie dorobku, z jakim kiedykolwiek się spotkałam!
Zacznę może od tego, że nieco obawiałam się tej książki, ponieważ dotychczas trafiłam na kilka koszmarnie nudnych opracowań – gorszych nawet od podręczników do historii. Mam na myśli te, które przedstawiają jedynie suche fakty, bez opisów czy nawiązań – jednym słowem, bałam się lektury skrajnie nudnej. I wiecie co? Dostałam absolutną przeciwność wszystkiego, co znałam. Robert Ziębiński z jajem prowadzi nas przez twórczość i działalność Stephena Kinga, ciekawiąc i bawiąc. Krok po kroku, zagłębiałam się w świecie Kinga, rozsądnie dawkując sobie lekturę, aby od razu nie poznać wszystkiego i… wiecie co? Choć książka ma przeszło sześćset stron (no dobra, tekstu jest trochę mniej), to… czuję niedosyt! Matulu, gdyby każdy „przewodnik” o znanych osobistościach był taki znakomity, to czytałabym tylko je… Robert Ziębiński ma po prostu niespotykany talent do opowiadania, gawędziarstwo we krwi, a ono w połączeniu o nietuzinkową wiedzę o Stephenie Kingu, horror oraz całej reszcie, tworzy mieszankę wręcz wybuchową!
W książce „Stephen King: instrukcja obsługi” w przystępny – i często zabawny – zostają omówione wszystkie książki tytułowego powieściopisarza (nawet te, których nie napisał, ale chciał!) oraz wszystkie adaptacje filmowe. Nie zabrakło również niuansów z samego życia Kinga, anegdot, genez powstawania tworów, inspiracji oraz… sławnych osobistości. Muszę przyznać, że wiele informacji tutaj zawartych mnie wręcz powaliło, ale nic nie zdradzę, aby nie popsuć Wam lektury. KONIECZNIE musicie przeczytać tę książkę, nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami mistrza grozy. Ubawicie się i dowiecie się wielu niesamowitości!
Sam kapitalny tekst Roberta Ziębińskiego to nie wszystko. Książka została również fenomenalnie wydana. Jest doskonale przemyślana pod każdym względem, niesamowicie czytelna, estetyczna i nie brakuje w niej również zdjęć. Nie można zapomnieć o tym, że w książce znajdują się również wypowiedzi na temat Kinga, m.in. Wojciecha Chmielarza (tego pisarza też kocham), a nawet… Remigiusza Mroza. Fantastyczne jest w tej pozycji to, że poznajemy tytułowego bohatera z mnóstwa punktów widzenia, a każdy coś w nosi, jest wyjątkowy i… agh! Aż jestem zła na siebie, że nie mogę nic złego o tej książce powiedzieć!
„Stephen King: instrukcja obsługi” to nie lada gratka dla fanów Stephena Kinga i to do tego napisana przez naszego rodaka! Jeśli lubicie króla horroru to pozycja, po którą po prostu MUSICIE sięgnąć, nie ma przebacz. Absolutnie zakochałam się w stylu Roberta Ziębińskiego i mam zamiar dorwać i pożreć wszystkie wcześniejsze twory tego Pana. Polecam z całego serducha!
Aleja potępienia
Roger Zelazny jest dla mnie absolutnym mistrzem science fiction i nie ma lepszego pisarza w tym gatunku niż on. Gdy tylko wydawnictwo Rebis rozpoczęło wydawanie cyklu Wehikuł Czasu, to od razu wiedziałam, że jego dzieł w nim nie zabraknie, bo – najzwyczajniej w świecie – nie może zabraknąć! Moją radość na tę wiadomość pomnożył również fakt, że choć „Aleja potępienia” to kultowa powieść autora, tak nie miałam z nią dotychczas szansy się zapoznać.
„Aleja potępienia” ma zaledwie dwieście stron, jednakże jest niewielka jedynie rozmiarem. Ta książka to postapokaliptyczna bomba, od której nie można się oderwać! Powieść przepełniona jest akcją, napięcie nie opada, bowiem bohater stale walczy z czasem. Co więcej, przechodzi nietuzinkową zmianę, bowiem z najprawdziwszego dupka (to naprawdę łagodne określenie Hella, zresztą nie bez powodu nosi takie imię) przepoczwarkowuje się w… bohatera. Bohatera, który pragnie uratować to, co zostało z Ziemi oraz liczne życia. Muszę przyznać, że miejscami to przeistoczenie zdawało mi się nieco naiwne, jednakże nie przeszkadzało mi w lekturze, a tym bardziej nie było złe – po prostu… było zbyt nagłe? Zabrakło mi nieco głębszej psychologii postaci, niemniej cała reszta wynagrodziła mi to niedopracowanie.
Świat wykreowany przez Rogera Zelaznego jest mało subtelny – to niebezpieczne miejsce, pełne paskudnych i zmutowanych form życia, które stają na drodze głównego bohatera. Tytułowa aleja nie bez powodu nosi miano potępionej. Na szczęście Hell ma swojego Harleya, którego kocha nad życie. Nie opuszcza go również czarny humor, którymi autor sypie niczym czarodziej z rękawa. Uwielbiam dowcipy, przez które czasem można poczuć wstyd, gdy się zaśmieje, a… tych tu nie brakuje. Niesamowita jest również atmosfera książki, bo choć można się przy niej zaśmiać, tak przez większość lektury atmosfera jest duszna, wręcz dusząca, bowiem nie brakuje w niej śmierci, a liczy się jedynie przetrwanie…
„Aleja potępienia” to mała książka, która robi na czytelniku ogromne wrażenie swoją treścią. Jeśli lubicie ścielące się trupy, zmutowane stwory i fenomenalny klimat grozy – jest to lektura stworzona dla Was. Poza oryginalnym bohaterem, miejscami chamskim humorem oraz całą resztą, niesie ze sobą również wiele refleksji – na temat ludzkości oraz tego, do czego w przyszłości może doprowadzić Ziemię w przyszłości. Mocna lektura, która daje popalić i szybko nie opuszcza. Polecam serdecznie.
Ostatnia misja Asgarda - zapowiedź
Pierwsza polska space opera wydana w USA z rekomendacjami
Davida Webera, Nancy Kress, Mike’a Resnicka, Jacka Campbella, Kevina J. Andersona
Asgard cudem unika zniszczenia podczas ataku na Ziemię. Podczas lotu w nadprzestrzeni narusza horyzont zdarzeń potężnej czarnej dziury i przenosi się w czasie o ponad sto pięćdziesiąt lat. Załoga admirała Rutty pojawia się w normalnej przestrzeni długo po zakończeniu exodusu ludzkości, po którym w Galaktyce pozostały jedynie niezliczone pola przegranych i dawno zapomnianych bitew.
Na pokładach okrętów należących do eskadry ostatniego rdzeniowca jest jednak wystarczająco wielu ludzi, by nasza cywilizacja mogła się odrodzić. Aby było to możliwe, Asgard musi wykonać ostatnią misję: wyruszyć szlakiem zagłady i odkryć wszystkie tajemnice Obcych, zarówno ma’lahn, jak i tych, którzy przybyli, by ich pomścić.
Robert J. Szmidt (ur. 1962) pierwsze teksty i tłumaczenia opublikował w połowie lat osiemdziesiątych. Przez kolejne dziesięć lat wydawał czasopisma dla branży filmowej, następnie przerzucił się na gry komputerowe, by w 2001 roku wrócić do korzeni i stworzyć "Science Fiction", ukazujący się nieprzerwanie przez jedenaście lat magazyn literacki, na którego łamach zadebiutowała większość znaczących pisarzy ostatniego pokolenia. Twórca
portalu http://www.fantastykapolska.pl
Napisał szesnaście powieści i ponad dwadzieścia opowiadań, przetłumaczył ponad osiemdziesiąt książek, odpowiadał za spolszczenie jedenastu gier komputerowych. Jego powieść Metro2033: Otchłań została przetłumaczona na język rosyjski. Zdobywca tytułu Wrocławianin Roku 2015, w 2017 roku otrzymał srebrną, a w 2018 złotą Odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Dolnośląskiego.
We współpracy z Domem Wydawniczym REBIS wydał: Apokalipsę według Pana Jana, Samotność Anioła Zagłady, Toy Land, Polowanie (kroniki Jednorożca) oraz - w ramach cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew" - Łatwo być Bogiem, Ucieczkę z raju, Na krawędzi zagłady i Zwycięstwo albo śmierć. Łatwo być Bogiem (Easy To Be A God) jest pierwszą polską space operą, która została wydana w USA z rekomendacjami mistrzów amerykańskiej SF: Nancy Kress, Mike'a Resnicka, Davida Webera, Kevina J. Andersona i Jacka Campbella.
Dom Wydawniczy Rebis
ISBN: 978-83-8062-540-2
Data premiery tego wydania: 2019-09-17
Liczba stron: 336