Rezultaty wyszukiwania dla: Bis
Daredevil
Czy znasz takie komiksy, które nie próbują ci zaimponować nadmiarem fajerwerków, tylko powoli, metodycznie osaczają cię atmosferą, aż przestajesz myśleć o czymkolwiek innym? Tak właśnie działa Daredevil autorstwa Chipa Zdarsky’ego i Marco Checchetto. To nie jest historia, w której superbohater skacze z wieżowca na wieżowiec i co trzy strony ratuje świat. To opowieść o upadku. O błędach. O odpowiedzialności, która potrafi przygnieść mocniej niż cios w twarz.
Matt Murdock wraca do życia. I do śmierci – bo bycie Daredevilem to nieustanne balansowanie na granicy jednego i drugiego. Po bliskim spotkaniu z kostuchą znów zakłada maskę. Ale ta nie chroni przed poczuciem winy. Gdy jedno z jego działań kończy się tragedią, Matt musi zmierzyć się z pytaniami wykraczającymi poza klasyczne „czy jestem dobrym bohaterem?”. Raczej: „czy mam jeszcze prawo nim być?”.
W międzyczasie Hell’s Kitchen nie śpi. Władza przechodzi z rąk do rąk. Wrogowie ewoluują. Pojawia się też ktoś, kto nie zamierza oddać dzielnicy bez walki.
Zdarsky zaskakuje. Ten komiks to bardziej dramat niż typowa historia o superbohaterach. Nie chodzi tu o efektowne walki – choć te się zdarzają – ale o moralny ciężar decyzji. To opowieść bardziej o Matcie niż o Daredevilu. O człowieku, który przestaje wierzyć, że jego działania mają sens. I który nie tyle szuka odkupienia, co próbuje je na sobie wymusić.
Narracja nie spieszy się. Czasem wręcz celowo zwalnia, by każdy rozdział odczuć jak osobny ciężar. Czy to wada? Zależy, czego szukasz. Dla mnie – ogromna zaleta. Bo każda rozmowa, każde spojrzenie, każdy kadr wybrzmiewa długo po przewróceniu strony.
Rysunki? Przepiękne. Checchetto doskonale oddaje emocje – wystarczy cień pod okiem Matta albo plama światła w ciemnym korytarzu, by poczuć ten charakterystyczny mrok Nowego Jorku. Mrok, który nigdy nie jest całkowity – bo zawsze tli się w nim iskra.
Warto też wspomnieć o postaciach drugoplanowych. Elektra, Foggy, Wilson Fisk… znani bohaterowie, ale ukazani z respektem i świeżością. Zdarsky rozumie, że ci ludzie już żyją w świadomości fanów – on po prostu daje im nową przestrzeń, by znów nas zaskoczyli.
Jeśli lubisz komiksy z duszą, w których nie każda walka kończy się zwycięstwem, a każdy wybór ma swoją cenę – Daredevil od Zdarsky’ego to znakomity wybór. Zamiast superbohaterskiego zgiełku mamy tu ciszę, szept i samotność decyzji.
Znasz historie, które pokazują, że bycie bohaterem to nie kwestia siły, lecz odwagi do przyznania się do błędu? Ten komiks działa właśnie w ten sposób. Nie epatuje efektami. Ale trafia celnie. I zostaje z tobą na długo.
Zapowiedź: Głęboko pogrzebany i inne opowiadania
Naomi Novik zabiera nas w oszałamiającą podróż przez znane z poprzednich jej książek krainy baśni i fantasy, mity i historię.
Kaczogród. Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964
Kolejny tom Kaczogrodu, kolejna podróż do świata kaczek, monet i pechowych pomysłów Donalda. Tym razem Egmont serwuje nam album Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964, czyli zestaw komiksów Carla Barksa z czasów, gdy legendarny autor powoli zbliżał się do końca swojej kaczej kariery. Czy to widać? Cóż… trochę tak. Jednak spokojnie — to wciąż Barks, więc nawet w słabszym dniu potrafił rozbawić, zaskoczyć i wciągnąć.
Już na wstępie warto zaznaczyć, że tym razem dostajemy obok klasycznych dziesięciostronicówek również aż siedem dłuższych historii. I to takich, w których pierwsze skrzypce gra nie kto inny, jak Sknerus McKwacz — kaczor, którego portfel jest grubszy niż wszystkie komiksowe tomy razem wzięte, a jego pech bywa równie wielki, co jego skarbiec.
W Ogniu olimpijskim nie brakuje starych znajomych: Bracia Be znowu knują, Magika de Czar próbuje przechytrzyć wszystkich, a Donald… cóż, Donald jak zwykle wpada na genialne pomysły, które kończą się katastrofą. Do tego mamy jeszcze Gogusia, czyli symbol wszystkiego, co irytuje Donalda najbardziej — nieziemskiego szczęścia i wiecznego uśmiechu losu.
Wśród przygód znajdzie się kosmiczna poczta, szalona gonitwa za słoniem, złoto na Księżycu i Sknerus próbujący wyjść obronną ręką z kolejnych absurdalnych sytuacji. Zabrakło tu jednak tych klasycznych, długich, realistycznych wypraw w stylu National Geographic, które kiedyś stanowiły znak rozpoznawczy Barksa. Sam autor w tym okresie uznał, że publiczność woli teraz komedię i groteskę. Sądząc po tym albumie — miał częściowo rację, ale jednak zostawia to pewien niedosyt.
Nie da się ukryć, że to już końcówka złotej ery Barksa. Pomysły są momentami przegięte, historie bardziej komediowe niż przygodowe, a całość bywa mocno absurdalna — jak choćby międzyplanetarna poczta miłosna czy Sknerus, który próbuje przygotować kosztowny świąteczny prezent zgodnie z… przepisem z kolędy.
Czy to źle? Niekoniecznie. Fani humoru i tych bardziej szalonych opowieści będą zachwyceni. Wciąż czuć tu inteligencję Barksa, jego słynny sarkazm i szelmowski uśmiech, który przebija się przez każdą planszę. Jednak jeśli ktoś — jak ja — tęskni za starymi, przygodowymi klimatami i długimi wyprawami po mapach i skarbach, to może mieć po tym tomie lekkie poczucie niedosytu.
Na plus? Zdecydowanie fakt, że większość materiału w tym tomie to rzeczy premierowe, wcześniej niepublikowane po polsku. Dla kolekcjonerów i wiernych fanów to prawdziwy skarb.
Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964 to bardzo solidna część kaczej kolekcji. Może już nie tak świeża i odkrywcza jak wcześniejsze tomy, ale nadal potrafi bawić, zaskakiwać i wciągać. Jeśli szukasz klasycznych przygód w duchu starych czasów — możesz czuć niedosyt. Jednak jeśli lubisz humor, absurd i dobrze narysowane kacze perypetie — ten tom dostarczy Ci wszystkiego, czego trzeba.
Wydanie? Tradycyjnie na medal — kredowy papier, twarda oprawa, świetna jakość druku. Cena może nie najniższa, ale warto. Kacze historie Barksa to kawał popkulturowej klasyki, która — mimo drobnych zgrzytów — nadal się broni. I pewnie długo jeszcze będzie.
Księżycowy Nowy Rok. Historia miłosna
Walentynki od dawna były ulubionym świętem Valentiny. Nazwana na cześć tego dnia i corocznie odwiedzania przez uroczego kupidyna, którego tylko ona może zobaczyć, Valentina kochała Walentynki. Spędziła dzieciństwo, przynosząc miłość wszystkim, a w Walentynki robiąc każdemu spersonalizowaną kartkę. Aż pewnego roku dzień ten przynosi tylko stresujące niespodzianki, które całkowicie wywracają jej życie do góry nogami. Teraz ma rok, aby udowodnić, że może znaleźć prawdziwą miłość lub musi oddać swoje serce, aby nigdy nie poczuć żadnego uczucia, radości czy bólu z powodu miłości. Komu ma je oddać w razie porażki? Duchowi samego św. Walentego.
Tak zaczyna się „Księżycowy Nowy Rok. Historia miłosna”, przepiękna i emocjonalna powieść graficzna autorstwa Gene Luen Yang z oszałamiającymi ilustracjami LeUyen Pham. Pokazuje, jak rzeczy, które kochamy w dzieciństwie, zaczynają blednąć lub stają się źródłem zażenowania w latach nastoletnich. Zmiana od kochania Walentynek do emocjonalnej posuchy jest tutaj naprawdę rozdzierająca serce, ponieważ uświadamia, że otwarcie się na miłość oznacza również bycie podatnym na złamane serce i zdradę. Doskonale oddaje ją zmiana słodkiego cherubinka w upiornego Świętego Biskupa Walentego.
Jest to piękna, wieloaspektowa historia, która eksploruje znacznie więcej niż romantyczną miłość. Valentine konfrontuje się z rodziną i tożsamością kulturową. Historia pełna jest symboliki i dualizmu. Na przykład sposób, w jaki zaangażowanie Val w koreański taniec lwa Bukcheong zestawia się z historią chrześcijańskich męczenników stawiających czoła lwom, jak życie zestawione jest ze śmiercią, czy jak dwoje potencjalnych obiektów westchnień dziewczyny - kuzyni Leslie i Jae - łączą siły niczym znaki yin i yang (albo raczej koreańskie eum i jang).
To niesamowita powieść graficzna dla młodzieży o dorastaniu, która skradnie twoje serce. Tylko że w tym dobrym tego wyrażenia znaczeniu.
Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach… albo w maskach. Zwłaszcza jeśli nazywasz się Peter Parker, twoją siostrą jest tajna agentka, a na ogonie siedzi ci Kameleon — mistrz manipulacji i zmiany tożsamości. Brzmi jak przepis na kolejne kłopoty? O tak. I dokładnie to dostajemy w komiksie „Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona”, czyli jednej z tych historii, które pokazują, że Spider-Man nie ma ani chwili na złapanie oddechu.
Tym razem fabuła toczy się dwutorowo i, jak to u Spencera bywa, jest tu i sensacja, i rodzinne dramaty, i… nieśmiertelni wrogowie.
Z jednej strony Wilson Fisk, czyli Kingpin, wykorzystuje Tablicę Linii Życia, by wskrzesić swojego syna — co skutecznie psuje jego układy z Normanem Osbornem. Z drugiej strony mamy Kameleona — dawnego przeciwnika, który znów wkracza do gry, a jego plany sięgają o wiele dalej niż kolejny przebieraniec na ulicach Nowego Jorku.
Peter Parker, chcąc nie chcąc, musi połączyć siły ze swoją siostrą Teresą, by powstrzymać nadciągający chaos. A przy okazji zmierzyć się z własnymi dylematami, powrotami z przeszłości (tak, Ned Leeds wraca), no i z prawdą, która — jak się okazuje — może być bardziej elastyczna niż pajęcza sieć.
Nie będę ukrywał — run Spencera nad Spider-Manem wywołuje u mnie mieszane uczucia. To trochę jak oglądanie starego, dobrze znanego serialu: niby lubisz bohaterów, niby coś się dzieje, ale gdzieś z tyłu głowy myślisz sobie „kurczę, to już było”.
Tak jest i tutaj. „Spisek Kameleona” nie zaskakuje fabularnie tak, jak bym tego oczekiwał. Jest poprawnie, jest dynamicznie, ale momentami czułem wtórność — jakby Spencer próbował sięgać po sprawdzone motywy i na siłę odświeżał to, co już znamy. I choć intryga Kameleona miała potencjał, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że została trochę zmarnowana. Zwłaszcza, że Kameleon to przeciwnik z ogromnym potencjałem — mistrz zmiany tożsamości, manipulacji, psychologicznej gry. I choć dostaje swoje pięć minut, to jednak… chciałoby się więcej.
Na szczęście rysunki ratują sytuację. Mark Bagley, Zé Carlos, Marcelo Ferreira, Carlos Gómez — każdy z nich wnosi do tego albumu coś swojego. Dzięki temu komiks wizualnie jest różnorodny, żywy i zwyczajnie dobrze się go ogląda. Bagley to klasa sama w sobie, a jego styl do Spider-Mana pasuje jak ulał.
Na plus zapisuję też relację Petera z siostrą Teresą. Ten duet, choć nietypowy, fajnie balansuje pomiędzy obowiązkiem a emocjami. Ich współpraca pokazuje, że nawet najbardziej poplątane rodzinne relacje mogą być siłą — albo kolejnym źródłem problemów.
„Amazing Spider-Man. Spisek Kameleona” to poprawny, ale nie przełomowy komiks z Pająkiem. Fani postaci znajdą tu znajome motywy, szybkie tempo i klasyczne pajęcze rozterki. Jest akcja, są powroty z przeszłości, trochę rodzinnych tajemnic i oczywiście — porcja klasycznego humoru Parkera.
Czy to najlepszy moment w historii Spider-Mana? Raczej nie. Czy to przyzwoita, wciągająca rozrywka dla tych, którzy kochają sieciarza? Jak najbardziej.
Jeśli lubisz dynamiczne historie z domieszką rodzinnych zawiłości, lub chcesz zobaczyć Kameleona w nowej odsłonie — sięgnij, ale nie nastawiaj się na komiks, który odmieni twoje spojrzenie na Marvela. To raczej solidna rozgrzewka przed większymi wydarzeniami, niż prawdziwa bomba fabularna.
Włoski Skarbiec tom 5
Jeśli kochacie klasyczne disnejowskie komiksy, ale w nieco bardziej wyrafinowanej, kolekcjonerskiej odsłonie – „Włoski Skarbiec” jest serią właśnie dla was. Piąty tom, poświęcony twórczości Giorgio Cavazzano, to prawdziwa gratka zarówno dla wiernych fanów kaczych przygód, jak i dla tych, którzy po prostu cenią sobie dobrą rozrywkę w wyjątkowej oprawie. Bo tu nie chodzi tylko o fabułę – tu liczy się także styl, forma i pasja, z jaką komiksy zostały stworzone.
Tom piąty Włoskiego Skarbca to zbiór komiksów z lat 2006–2007, w których Cavazzano wchodzi na pełne obroty. Historie są dynamiczne, pełne akcji, humoru i lekkiego szaleństwa – czyli dokładnie to, za co czytelnicy pokochali disnejowskie przygody.
Na kartach tego tomu spotkacie m.in.:
- Kaczora Donalda w kilku niecodziennych rolach – jako superbohatera, agenta specjalnego i oczywiście wiecznie pechowego poszukiwacza pracy.
- Myszkę Miki, który próbuje rozwikłać tajemnicę Władcy chmur – historia z dreszczykiem i nutą science fiction.
- Starego Trotyla – nieco zapomnianego, ale niezwykle barwnego bohatera sprzed lat, który powraca w pełnej krasie.
- Czarnego Piotrusia, któremu ewidentnie nie służą rankingi złoczyńców (i to z humorem!).
- Słynną 313-kę Donalda, która doczekała się własnej fabularnej ody – i słusznie!
Na szczególną uwagę zasługuje też opowieść rozgrywająca się w ukochanej Wenecji Cavazzano. Jest tu nieco nostalgii, trochę czystej fantazji i przepiękne kadry, które aż proszą się o zatrzymanie wzroku na dłużej.
Zastanawialiście się co wyróżnia „Włoski Skarbiec”? Moim zdaniem fakt, że każdy tom to małe dzieło edytorskie. Twarda oprawa, estetyczne wydanie, a przede wszystkim dodatki: teksty krytyczne, ciekawostki, oryginalne szkice i komentarze z warsztatu twórcy. Te detale sprawiają, że czytelnik ma poczucie, że nie tylko obcuje z komiksem, ale także z historią jego powstawania.
Historie w tomie są różnorodne – od szalonych, przez sentymentalne, aż po klasycznie przygodowe. Mnie osobiście najbardziej ujęła opowieść o Donaldzie, która pokazuje go z trzech stron – jako nieudacznika, agenta i superbohatera. Świetnie rozegrany motyw, zabawny finał i lekka autoironia.
Jedyna drobna łyżka dziegciu? Wspomnienie o komiksie Cavazzano inspirowanym „1900: Człowiek legenda” Baricco i Tornatorego, którego – niestety – nie uświadczymy w tym tomie. Po zobaczeniu kilku plansz i przeczytaniu opisu apetyt tylko rośnie. Może kiedyś?
Piąty tom „Włoskiego Skarbca” to hołd złożony kunsztowi Giorgio Cavazzano – jednemu z najważniejszych disnejowskich rysowników wszech czasów. Komiksy tu zebrane to pokaz siły klasycznej narracji graficznej, która łączy pokolenia.
Dla fanów Donalda, Myszki Miki i całej ferajny – pozycja obowiązkowa. Dla miłośników komiksu w ogóle – pięknie wydana perełka, której miejsce zdecydowanie powinno być nie tylko na półce, ale też w rękach. Bo czyta się to z ogromną przyjemnością.
A jeśli jeszcze nie zaczęliście tej serii – spokojnie. Da się to szybko nadrobić. I naprawdę warto!
Amazing Spider-Man Epic Collection. Saga klonów
„Saga klonów” to jedno z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych wydarzeń w historii Spider-Mana. Zapoczątkowane jeszcze w latach 70., a rozbudowane i przekształcone w latach 90. XX wieku w wielowątkową, intensywną narrację. Wydawnictwo Egmont Polska zdecydowało się na publikację pierwszego tomu tej historii w ramach serii Amazing Spider-Man Epic Collection. gromadząc w jednym, imponującym objętościowo albumie komiksy pierwotnie wydane w różnych seriach pajęczego uniwersum. Efektem jest pozycja istotna zarówno dla fanów klasyki, jak i dla czytelników pragnących zrozumieć fundamenty, na których zbudowano późniejsze narracje dotyczące Petera Parkera i Bena Reilly’ego.
O czym opowiada „Saga klonów”?
Historia rozpoczyna się dramatycznym spotkaniem Petera Parkera z Benem Reillym – mężczyzną, który jest jego genetycznym bliźniakiem, stworzonym wiele lat wcześniej przez szalonego naukowca Milesa Warrena (znanego jako Jackal). Wydawało się, że klon zginął, tymczasem powraca po pięciu latach nieobecności. Wydarzenie całkowicie burzy emocjonalną i psychologiczną równowagę głównego bohatera. Reilly, przywdziewając strój Scarlet Spidera, podejmuje własną walkę z przestępczością. Jego drogi wielokrotnie krzyżują się ze ścieżkami Petera.
Na tle osobistego kryzysu Parkera rozwija się szereg dramatycznych wydarzeń. Pojawiają się nowi przeciwnicy i dawni znajomi – między innymi Venom, Daredevil czy tajemniczy Judasz Podróżnik (Judas Traveller), który obserwuje i analizuje działania obu Spider-Manów, otaczając się grupą równie enigmatycznych współpracowników. To wszystko prowadzi do stopniowego pogłębiania pytań o tożsamość, człowieczeństwo i sens życia, zarówno w kontekście klona, jak i jego pierwowzoru.
Analiza i refleksje
Narracja komiksowa zawarta w pierwszym tomie Saga klonów stanowi interesujące połączenie intensywnej akcji i introspektywnej, psychologicznie pogłębionej fabuły. Szczególnie zasługuje na wyróżnienie wątek Bena Reilly’ego. Choć genetycznie identyczny z Peterem – zmaga się z fundamentalnym pytaniem o prawo do samostanowienia i pragnieniem stworzenia własnej tożsamości. Prowokuje to do rozważań natury egzystencjalnej: czy bycie klonem oznacza automatycznie bycie „mniej” człowiekiem?
Równocześnie w postaci Petera obserwujemy erozję emocjonalnej stabilności – zderzenie z przeszłością, z narastającym poczuciem dezorientacji i rosnącym ciężarem odpowiedzialności. Autorzy – w szczególności J.M. DeMatteis, znany z „Ostatnich łowów Kravena” – świadomie eksponują napięcia emocjonalne. Prezentują bohaterów jako jednostki zmagające się z własnymi słabościami i dylematami moralnymi.
Graficznie tom stoi na wysokim poziomie. Rysownicy tacy jak Mark Bagley, Sal Buscema czy Steven Butler oferują dynamiczne, a zarazem spójne wizualnie kadry, które dobrze korespondują z wielowątkową strukturą fabularną. Styl lat 90. jest tu wyczuwalny – nieco bardziej ekspresyjny, z charakterystyczną kreską i kolorystyką – lecz mimo tego nadal broni się jako estetyka pełnoprawna i rozpoznawalna.
Znaczenie edytorskie i wydawnicze
Wydanie przygotowane przez Egmont Polska jest solidne i skierowane do kolekcjonerów oraz miłośników klasyki. Zawartość obejmuje zeszyty „Web of Spider-Man” #117–119, „Amazing Spider-Man” #394–396, „Spider-Man” #51–53, „Spectacular Spider-Man” #217–219 i „Spider-Man Unlimited” #7. Są to kluczowe epizody wprowadzające tytułową sagę. Budują podwaliny pod jej dalsze rozwinięcie, które w oryginalnych wydaniach amerykańskich liczy kilkadziesiąt zeszytów.
Czytelnik otrzymuje więc esencję wydarzeń, ale także pretekst do zadania pytania o kontynuację – zarówno w kontekście publikacji kolejnych tomów Epic Collection, jak i możliwości wydania całości Clone Saga w oparciu o pełne, jedenastotomowe wydanie amerykańskie.
Podsumowanie
Amazing Spider-Man Epic Collection: Saga klonów to publikacja, która ma bardzo atrakcyjną formą wizualną. To komiks dla prawdziwych miłośników Spider-Mana. Wydanie ma charakter wprowadzający, lecz jednocześnie wystarczająco treściwy, by stanowić samodzielny punkt wyjścia dla dalszego poznawania jednego z najbardziej złożonych okresów w historii pajęczego uniwersum. Warto, by znalazł się na półce każdego czytelnika, który zdaje sobie sprawę, że również komiksy mogą przekazywać głębsze historie.
Konkurs: Pirackie Oświecenie albo prawdziwa Libertalia
Historia o magii, bitwach morskich, porwanych księżniczkach, buntach niewolników, fikcyjnych królestwach i fałszywych ambasadorach, szpiegach, złodziejach klejnotów, trucicielach, kulcie diabła i seksualnej obsesji, która leży u początków nowoczesnej wolności.
Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy
Brawurowa fantastyka w najlepszym wydaniu? Jeżeli taką lubicie, to koniecznie przeczytajcie dzisiejszą recenzję! „Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy” to książka, która przypomina miks „Szóstki Wron” i „Gry o tron”, ale z własnym, intrygującym twistem. Świat inspirowany kulturą azjatycką, spiski, zdrady, magia w tle i bohaterowie, których nie sposób nie pokochać (lub znienawidzić). Brzmi dobrze? To dopiero początek.
O czym jest ta książka?
W królestwie Yusanu nastały mroczne czasy. Królem jest Joon – władca i bóg. Nieśmiertelny, bezlitosny, oderwany od cierpienia swoich poddanych. Bogaci się bawią, biedni umierają z głodu. Nadzieja? Garstka nieznajomych, z których każdy ma swój powód, by pozbawić króla życia. Wśród piątki wybrańców mamy m.in. najemnika z przeszłością, zabójczynię marzącą o wolności, księcia, który zapłacił za własne błędy wygnaniem. Każdy z nich jest wyjątkowy, nieprzewidywalny, śmiertelnie skuteczny. Każdy kłamie i skrywa sekrety. Mają jeden cel – zabić króla. Jednak ostatecznie tylko jedna osoba sięgnie po koronę…
Moja opinia i przemyślenia
Początek? Trudny. Naprawdę, miałam chwilę zwątpienia, bo sześć różnych perspektyw na starcie może człowieka zmęczyć. Wystarczyło jednak trochę cierpliwości, żeby nagle powieść stała się porywająca. Kiedy bohaterowie zaczynają się spotykać, a fabuła nabiera tempa, wciąga jak wir.
Ogromnym plusem jest moim zdaniem pierwszoosobowa narracja, zmieniająca się zależnie od postaci. Styl pisania różni się subtelnie między rozdziałami, co daje bardzo autentyczne wrażenie. Każdy bohater myśli inaczej, mówi inaczej, działa inaczej – i to widać.
Uwielbiam moment, w którym drużyna się kompletuje. Chemia między postaciami jest wyraźnie wyczuwalna. Mamy tu wszystko — od wrogów, którzy zaczynają coś do siebie czuć, po byłych kochanków z bagażem emocjonalnym. Tych relacji nie da się przewidzieć – i właśnie to jest najlepsze. Plot twisty są rozsiane po całej książce, nie tylko na sam koniec. To oczywiście sprawia, że naprawdę trudno oderwać się od lektury. A zakończenie? Z jednej strony byłam zadowolona, że coś przewidziałam, z drugiej wielu elementów naprawdę się nie spodziewałam.
Czy wszystko mi się podobało? Nie do końca. Aeri – jedna z postaci – działała mi na nerwy od pierwszych stron i nawet wyjaśnienie jej zachowania nie do końca mnie przekonało. Jednak reszta ekipy zdecydowanie nadrabiała te minusy.
Podsumowanie
„Five Broken Blades” to książka, która nagradza cierpliwego czytelnika. Początek może być wyzwaniem, ale warto się przez niego przebić, ponieważ dalej robi się naprawdę intensywnie. Świetnie skonstruowani bohaterowie, napięcie, intrygi i świat, w którym łatwo się zanurzyć. Jeśli lubisz powieści w stylu „Szóstki Wron” to śmiało sięgaj. A ja? Z niecierpliwością czekam na drugi tom. Bo czuję, że ta historia dopiero się rozkręca.
Ofiara
„...zrozumiał lepiej… jak działa sieć koneksji oplatających świat służb, biznesu i polityki”.
Żałuję, że nie miałam okazji poznać pierwszego tomu zatytułowanego „Kat”, zdecydowanie do nadrobienia z mojej strony. Odnoszę wrażenie, że lepiej poznałabym głównego bohatera i zrozumiała w aspekcie dramatycznych osobistych wydarzeń. Tomasz Branicki wydaje mi się interesującą postacią, z ciekawą zawodową przeszłością i splątanymi prywatnymi nićmi losu. Przychylnie go odbieram, mocny rys osobowościowy, silna determinacja wobec realizacji stawianych przed nim wyzwań, aczkolwiek nieco zmącona hierarchia systemu wartości. Jednak autorka nie trzyma w konsekwentnych ryzach jego portretu. Tomasz jako były komandos i snajper stosunkowo orientuje się w funkcjonowaniu świata przestępczego, w tym mafijnego biznesu handlu ludźmi. Trudno mi uwierzyć, że nie wie, na czym ten biznes polega i w jakim zakresie działa. Gdyby inna postać wzięła na siebie udział w wyjaśnieniu czytelnikowi podłoża gangsterskiej aktywności w metodach i skali wykorzystywania kobiet, brzmiałoby bardziej wiarygodnie. Innych zastrzeżeń do kreacji Branickiego nie wysuwam, w ogólnym odbiorze jestem pozytywnie nastawiona.
Anna Potyra zręcznie żongluje naprzemiennością teraźniejszości i przeszłości. Zgrabnie opisuje to, co doprowadza do eskalacji przemocy i nienawiści. Wątek zemsty frapująco rozłożony na poszczególne elementy, a w finałowej odsłonie logicznie i przekonująco łączący nici pajęczyny złożonej z mrocznych cieni dawnych uczynków. Pojawiają się motywy seryjnego mordercy, ludzi, którzy nie dają drugiej szansy, przedzierania się przez nierozliczone grzechy. Entuzjastycznie przyjmuję głębokie ukrycie tożsamości czarnego charakteru wśród dynamicznie następujących incydentów związanych z poszukiwaniem porwanej siedemnastolatki. Również mieszanie bieli z czernią, niejednoznaczność interpretacyjna postaw i zachowań, jak najbardziej na plus dla odbioru powieści. Styl narracji przyjemny, udane zrównoważenie opisów i dialogów, wszystko zachęcająco brzmi. Anna Potyra mocno wciąga czytelnika w intrygującą historię, energicznie miesza w fabule, zmyślnie podtrzymuje atmosferę zagrożenia, niepewności i presji czasu. Z zapałem podchodzi się do poznawania tego, co dalej dzieje się w scenariuszu zdarzeń, do jakich brzydkich sekretów docierają bohaterowie, z czym zmuszeni są zmierzyć się, zarówno od strony zewnętrznych czynników, jak i wewnętrznych wątpliwości i walk.