kwiecień 24, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Albatros

czwartek, 14 luty 2019 19:57

Sklepik z marzeniami

„Każdy chciałby dostać coś za nic, nawet jeśli przyszłoby mu zapłacić wszystkim”.

Wartość rzeczy jest oceniania przez pryzmat, jak bardzo ktoś jej pragnie. Ma tego świadomość stary handlarz, Leland Gaunt. On dobrze wie, co komu w duszy gra i potrafi to skrzętnie wykorzystać. Tym razem postanowił zawitać w Castle Rock, miasteczku sennym i z pozoru nieciekawym. Co naprawdę będzie sprzedawał Gaunt? Jaką przyjdzie mieszkańcom zapłacić za to cenę?

W miasteczku takim jak Castle Rock, otwarcie nowego sklepu to spore wydarzenie. Każdy mieszkaniec jest ciekaw, co będzie oferował, każdy ma też swoją teorię na ten temat. Właścicielem tego intrygującego przybytku jest Leland Gaunt, starszy mężczyzna o niezwykłych oczach. Niebawem ma się okazać, że jego urok jest tak wielki, że wręcz hipnotyzujący.

Wkrótce po otwarciu, drzwi „Sklepiku z marzeniami” się nie zamykają. Dziwnym trafem, dostojny pan Gaunt ma na sprzedaż akurat to, o czym zawsze marzyłeś. Nie musi to być nic drogiego, czy luksusowego. Wystarczy, że jest to coś, co na przykład kojarzy ci się z beztroskimi chwilami błogiego dzieciństwa. Ile mieszkańcy Castle Rock są w stanie zapłacić za coś dla nich bezcennego? Okazuje się, że cena jest bardzo atrakcyjna, pod warunkiem, że prócz pieniędzmi, zapłacisz za wymarzony przedmiot spłataniem komuś z pozoru niewinnego figla.

Wraz z każdym „nieszkodliwym” żartem, napięcie w mieście rośnie. Nad miasteczkiem „coś” wisi. Nieustannie odczuwa się to podczas lektury. King przygotowuje nas do tego powoli, naciąga wszystkie możliwe struny, a my zastanawiamy się, która pęknie jako pierwsza. Niby nic się nie dzieje, jednak towarzyszy nam oczekiwanie na to, co ma nadejść, a z pewnością nie będzie to nic przyjemnego. Oliwy do ognia dolewa rosnąca obsesja klientów Sklepiku na punkcie zakupionych przedmiotów. Zniewoleni i zaślepieni przez chciwość ludzie popadają w paranoję. Boją się, że stracą przedmiot ich pożądania, do tego stopnia, że ukrywają go przed wścibskim wzrokiem i brudnymi łapskami zazdrośników. Ironicznie, sami nie mogą cieszyć się zakupem troskliwie schowanym i zamkniętym na klucz. Czy szeryf Pangborn zapanuje nad wymykającą się spod kontroli sytuacją? A może sam ulegnie pokusie posiadania?

Powieść jest dość długa, więc bohaterów mamy pod dostatkiem. Mamy okazję ich poznać, odkryć ich prywatne demony. Akcja rozwija się powoli, czasem nawet bardzo, na szczęście King dawkuje nam na przemian wzrost napięcia i ochłodzenie atmosfery. Jak to ma w swoim zwyczaju, od czasu do czasu rzuca piorunujące uwagi o zbliżającej się śmierci danego bohatera. Robi to tak zręcznie, że nie psuje to lektury, wręcz przeciwnie, zaciekawia i sprawia, że chętniej przewracamy kolejne strony. Nie zabraknie też krwawej jatki oraz tak lubianych przez autora wzmianek z innych utworów spod jego pióra. Jednym słowem King w całej okazałości.

„Sklepik z marzeniami” to ciekawa lektura z morałem, pokazująca niezbyt ładną ludzką naturę wymieszaną ze światem nadprzyrodzonym. Myślę, że nie tylko fani kingowskiej twórczości będą zadowoleni z lektury. Przekonajcie się sami.

 

 

 

 

Dział: Książki
środa, 23 styczeń 2019 16:21

Prawda o sprawie Harry'ego Queberta

Historia na pozór banalna. Romans dorosłego faceta i nastolatki, nastolatka ginie, zaś trzydzieści lat później jej zwłoki zostają odnalezione na posesji jej dawnego ukochanego. Wszystkiemu dodaje smaczku fakt, iż Harry to światowej sławy pisarz.

Początkowo opowieść zdaje się wręcz naiwna. Otóż na ratunek przyjacielowi rusza Marcus Goldmann - autor jednego książkowego hitu, aktualnie w wielomiesięcznej niemocy twórczej. Mamy tu klasyczny schemat: liczne tajemnice, niechętny detektywowi amatorowi policjant, sekrety, niedomówienia, kłamstwa. I gdy już czytelnikowi się wydaje, że wie wszystko, następuje zwrot akcji. A potem kolejny. I następny. Aż w końcu nie pozostaje nic innego, jak przetrzeć oczy ze zdumienia po finale.

Powieść prowadzona jest dwutorowo - w czasach współczesnych, kiedy toczy się bój o dobre imię tytułowego Harry’ego Queberta, oraz jako retrospekcja zdarzeń, gdy Nola żyła. I chociaż sam wątek romansu jest dość naiwny, to stopniowe dozowanie napięcia, kolejne pojawiające się wątki sprawiają, że i tak książki odłożyć nie sposób. Autor wspaniale przedstawia zależności rządzące małomiasteczkową społecznością, aspiracje zwykłych ludzi do świata tych, których uważają za “wielkich”. I, co znamienne, właśnie opisy tych międzyludzkich relacji są, w mojej ocenie, największym atutem opowieści.

Czy jest to książka, do której będę wracać po latach? Nie sądzę. Czy zmarnowałam czas na jej czytanie? Absolutnie nie. To po prostu jedna z tych pozycji, które można przeczytać. A potem obejrzeć nakręcony na jej podstawie serial.

Dział: Książki
czwartek, 10 styczeń 2019 13:27

Cujo

“Cujo” to powieść, którą Stephen King napisał w 1981 roku, a która to w Polsce ukazała się 13 lat później. Określa się ją jako horror, choć z gatunkiem tym nie ma zbyt wiele wspólnego.

Z pozoru jest to intrygująca historia o psie zarażonym wścieklizną i panice, jaką wywołał u mieszkańców małego miasteczka, lecz w praktyce to niewiarygodnie nudna, przewidywalna i kiepsko napisana powiastka.

Przez większą część książki nie dzieje się absolutnie nic. Czytelnik otrzymuje zlepek nieistotnych wydarzeń i informacji, które nie zachęcają do kontynuowania lektury. “Cujo” to jedna z tych historii, której potencjał został całkowicie pogrzebany. Nie można odmówić Stephenowi Kingowi fenomenalnych i bardzo oryginalnych pomysłów, a także mistrzowskiego ukazania psychiki psa oraz zmian zachodzących w jego zachowaniu. Cujo to jedyny bohater, który ciekawi i intryguje, a przy tym wywołuje ogrom emocji. To jedna z niewielu zalet ukończonej 37 lat temu powieści.

Z żadną z pozostałych postaci nie można się w jakikolwiek sposób zżyć czy utożsamić, choć Stephen King uraczył swoich fanów naprawdę ogromnym wachlarzem charakterów. Znajdzie się tu mechanik ze skłonnościami sadystycznymi; kobieta dotknięta przemocą domową; małżeństwo z problemami; a nawet mężczyzna, który nie może i nie chce wyrwać się ze szponów nałogu. Ta różnorodność została jednak zabita przez zbyt wielką ilość problemów, która dotyka absolutnie każdego bohatera. Nie ma tu postaci, która w jakikolwiek sposób cieszyła się życiem, przez co całość staje się lekko monotonna i mało wiarygodna.

Największą wadą “Cujo” jest język, którym posługuje się autor. Skrajnie ordynarny, wręcz rynsztokowy. Niestety kompletnie nie pasuje on do kontekstu, zwłaszcza gdy czytelnik ma do czynienia z historią opowiedzianą z perspektywy narratora trzecioosobowego. Nieustanne powtarzanie niesmacznych i obelżywych sformułowań sprawia, że nawet najbardziej wytrwali miłośnicy literatury mogą nie dotrą do zakończenia, które jest niebywale wręcz przewidywalne i niesatysfakcjonujące.

Niewiele znaleźć tu można z horroru. Klimat został zniszczony po kilkudziesięciu stronach, brakowało również elementu, który wzbudzałby u czytelnika dreszcz emocji lub lęku. Całość ocenić można jako bardzo podrzędną opowieść, której nie warto poświęcać swojego cennego czasu.

Dział: Książki
poniedziałek, 07 styczeń 2019 23:34

Nie odpuszczaj

Echa przeszłości są ledwo słyszalne, ale nigdy do końca nie milkną.

Noc może skrywać wiele tajemnic. Ukryte gdzieś w mroku przerażają, kuszą i nagle tracą na wyrazistości. Po latach jednak mogą wypełznąć z ukrycia i na jawie niszczyć to, co latami próbowałeś zbudować. Czy warto odkrywać każdą tajemnicę, szukać przyczyn zdarzeń sprzed lat, sprawdzać hipotezy, które zaprowadzą nas wprost w środek niebezpieczeństwa?

Detektyw Napoleon „Nap” Dumas jeszcze w czasach szkoły średniej stracił brata. Leo i jego dziewczyna Diana zostali znalezieni na torach kolejowych. Ta sama noc zaowocowała również zaginięciem Maury, którą Nap uważał za miłość swego życia. Gdy po latach od tych wydarzeń śledczy w samochodzie podejrzanego o morderstwo odnajdują odciski palców zaginionej Maury, Napoleon rozpoczyna gorączkowe śledztwo, które przynosi mu nowe niewiadome, nie rozjaśniając dotychczasowych tajemnic. Jedyne czego detektyw może być pewien to brak wiedzy zarówno na temat swojej ukochanej sprzed lat, jak i własnego brata i jego dziewczyny. Jakie tajemnice skrywa przeszłość Napoleona? Co wspólnego ze śmiercią jego brata ma opuszczona baza wojskowa, znajdująca się niedaleko jego rodzinnego domu? Czy jest gotowy na prawdę, która jest o wiele mroczniejsza i nieprzewidywalna niż można przypuszczać?

Choć może to kogoś oburzać, życie toczy się dalej, tak jak powinno. Kiedy obchodzi się żałobę, wiadomo przynajmniej, czego się trzymać. Co zostaje, kiedy żałoba mija? Trzeba się pogodzić z faktami, a ja nie chciałem się z nimi pogodzić.

Kiedy przychodzi czas na to, by się bać, szukam książek, które od pierwszych stron wciągną mnie w wir wydarzeń i pozwolą na przeżywanie całej gamy emocji bez przerwy, aż po ostatnią kropkę. Jeśli decyduje się na thriller, bardzo często mój wybór pada na Harlana Cobena, który swymi powieściami nigdy mnie nie zawiódł. Jak jest tym razem?

Wpadłam, w bezbrzeżną dziurę i bez ostrzeżenia. Nie pomyślałam, żeby poznać opis, sprawdzić opinię i tak oto poznałam kolejne oblicze mistrza thrillerów. Nie odpuszczaj od pierwszych stron dostarcza nam jedno uczucie, niepokój. Krok po kroku odkrywamy elementy układanki, która dostarcza nam nie lada wrażeń. To pełna tajemnic, podwójnych tożsamości, niewyjaśnionych zaginięć i rodzinnych sekretów powieść na wysokim poziomie. Idealnie trafiłam z jej lekturą, dostając mrożącą i niesamowicie wciągającą powieść, którą pochłonęłam w kilka godzin.

Nie odpuszczaj to powieść w stylu Cobena, pełna napięcia, tajemnic i lekkości słowa, jakim została spisana. Autor z gracją rysuje przed nami intrygę, mąci i plącze, poddając co rusz błędne wskazówki, by na samym końcu udowodnić czytelnikowi, że obrał zły kierunek. Jego powieści zawsze kojarzyły mi się z grą ciepło-zimno, czytelnik musi zmierzyć się z pozornie prostym zadaniem, które ostatecznie tłamsi go swoją nieprzewidywalnością.

Tacy są ludzie. Chcą poznać szczegóły nie tylko z upiornej ciekawości - choć ona też odgrywa pewną rolę - ale przede wszystkim, by się upewnić, że im się to nie przydarzy.

Bardzo przypadła mi do gustu postać detektywa Dumasa, który czasami trochę chaotycznie zabierał się do rzeczy, jednak zwalam to na karb życiowych doświadczeń. Całość napisana jest z pazurem i niezwykłą lekkością, która pozwala naiwnie wierzyć, że rozwiązanie zagadki jest niezwykle banalne. Cóż nie jest tak, ale zabawa w odnajdywanie poszlak i szukanie ukrytego sensu jest przednia. Coben serwuje nam ciekawy scenariusz, dając bardzo dużo akcji i niewiele rozwiązań. Nie ma nic lepszego niż napięcie, chaos i z niczego pojawiające się możliwości.

Na kilka ciepłych słów zasługuje również sama konstrukcja thrillera, w której autor łączy ze sobą wydarzenia z przeszłości i teraźniejszości, nie powodując u czytelnika zamętu czy uczucia zagubienia się w zbyt dużej ilości wydarzeń. Pomimo niewielkich niedociągnięć powieść przeczytałam jednym tchem i czekam na więcej Cobena. Dla kogo jest ta powieść? Myślę, że fani pióra pisarza będą zadowoleni z kolejnej odsłony jego twórczości, a i zyska on szersze grono zwolenników. Na pewno mogę ją polecić fanom thrillerów i powieści z wątkiem kryminalnym i masą tajemnic.

Dział: Książki
środa, 26 grudzień 2018 18:25

Uniesienie

Stephena Kinga nie trzeba nikomu przedstawiać. Nie ważne czy jesteś jego fanem, czy nie cierpisz jego twórczości, znasz to nazwisko. Często autor kojarzony jest głównie z horrorem lub ostatnio kryminałem, jednak nie wolno zapominać, że Król ma w swoim repertuarze bardzo różne rodzaje powieści czy opowiadań. „Uniesienie” doskonale nam o tym przypomina.

Castel Rock, miasteczko dobrze znane fanom Stephena Kinga, tym razem jest tłem niedługiej historii o, wydawałoby się, przeciętnym mężczyźnie z raczej nieprzeciętnym problemem. Scott Carey, bo o nim tu mowa, to dość świeży rozwodnik z widocznym brzuszkiem. Wiedzie spokojne, nudnawe życie w towarzystwie kota. Pewnego dnia Scott spostrzega, że systematycznie traci na wadze, mimo że jego wygląd się nie zmienia. Świetnie, prawda? Nie martwi go to zbytnio, tym bardziej że je co chce, a czuje się wyśmienicie. Dopiero „dziwna sprawa z ubraniami” skłania go do zwierzeń u starego przyjaciela, emerytowanego dr. Boba. Nieważne co mężczyzna ma na sobie i jak bardzo wypycha kieszenie, waga wskazuje dokładnie tyle samo.

Scott, wraz z utratą wagi, otwiera bardziej oczy na problemy miasteczka, na które do tej pory nie zwracał uwagi. Jego sąsiadki, małżeństwo lesbijek, zmagają się z małomiasteczkowym, ciasnym myśleniem. On sam musi się nieźle napocić, aby próby pojednania nie przynosiły odwrotnych skutków. Jego dziwna przypadłość nabiera tempa i staje się jasne, co go czeka, ale mimo tego Scott czuje się coraz lepiej. „Dzień zero” zbliża się coraz szybciej, a on, jak człowiek chory na nieuleczalną chorobę, wydaje się pogodzony ze swoim losem i stara się naprawić, co się da, oraz poczuć prawdziwe szczęście.

„Uniesienie”, ukazuje problemy społeczne – problem z akceptacją odmiennej formy rodziny – małżeństwo lesbijek otwarcie mówiące o swoim związku wśród dość zamkniętej, żeby nie powiedzieć ograniczonej społeczności. Jako że utwór jest dość krótki, nie daje szansy, żeby zżyć się z bohaterami, jednak zdecydowanie można ich polubić.

No właśnie. Książka została wydana jako powieść jednak... Jest to trochę dłuższe opowiadanie, wydane nienaturalnie jako coś obszerniejszego. To, co od razu rzuciło mi się w oczy, to ogromne marginesy z udziwnieniami – linie z nazwiskiem autora i tytułem – sztuczne zapychacze, aby nas trochę oszukać, co do objętości. Dodatkowo spora czcionka i rysunki, które może i są urozmaiceniem, jednak według mnie zbędnym.

Podsumowując, King zafundował nam obyczajowe opowiadanie z elementami fantastyki, coś przyjemnego do poczytania w jeden wieczór. Krótka historia z morałem, podczas której nawiedzą nas różne emocje, od zdziwienia przez radość po smutek czy wzruszenie. Jeśli czekacie na mocne uderzenie w stylu Króla Grozy, niestety możecie się nie doczekać. Doczekacie się natomiast tradycyjnie kilku smaczków z kingowskiego świata. „Uniesienie” to raczej spokojna lektura, niekoniecznie lekka, ale jak dla mnie przyjemna, mimo że byłam na początku sceptyczna, co do przypadłości głównego bohatera. Uważajcie, bo niespodziewanie może wycisnąć z Was kilka łez.

Dział: Książki
środa, 19 grudzień 2018 19:16

Mroczna połowa

Świat funkcjonowałby o wiele sprawniej, gdyby wszyscy jego mieszkańcy pochodzili z dzieł literatury popularnej, pomyślał Thad. Ludziom w powieściach zawsze udaje się panować nad myślami, gdy przenoszą się gładko z jednego rozdziału do następnego.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że „Mroczna połowa” nie jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Stephen’a King’a i na pewno nie ostatnią. I szczerze powiedziawszy, miałam pewne wątpliwości sięgając po akurat tę pozycję – bałam się, że nie będę do końca obiektywna w swojej ocenie, Stephen King jest jednym z moich ulubionych autorów. W tym lekkim jak na jego pióro thrillerze King pokazuje kunszt swojego talentu, oraz przekazuje pewnego rodzaju morał, naukę – nie wszystko co powołamy do życia da się tak łatwo uśmiercić, a także, że należy uważać, czego sobie życzymy. Bo nie wszystko to co powinno być martwe, chce takim pozostać. Ale może od początku.

Powieść zaczyna się w momencie, kiedy Thad Beaumont postanawia zrobić wielki „coming out” i ujawnić, że to on tak naprawdę jest George’m Stark’iem – popularnym autorem książek, które swoją sławę zdobyły przez to, że były dość mocno brutalne i kontrowersyjne. Thad urządza swojemu alter ego symboliczny pogrzeb chcąc skończyć raz na zawsze z jego istnieniem. Problem zaczyna się, kiedy ktoś zaczyna mordować ludzi odpowiedzialnych za ujawienie się Thada. Oczywiście pierwsze podejrzenia padają na samego zainteresowanego, jednak szybko okazuje się, że Thad ma żelazne alibi. Tym razem policja musi mieć nieco bardziej otwarty umysł, bo czasami to co nie możliwe staje się rzeczywistością i nawet byty, które teoretycznie nie mają prawa istnienia zostają powołane do życia.

Muszę przyznać, że „Mroczną połowę” czyta się dość lekko i przyjemnie, zwłaszcza jak na King’a, który potrafi mieć naprawdę ciężkie i przytłaczające pióro. Akcja dzieje się dość szybko, ale mimo wszystko nie jest to jakiś niezwykły pęd, a jednocześnie nie ma momentów, w których czytelnik mógłby się nudzić. Dialogi są poprowadzone w taki sposób, że prawie nie ma pustych wypełniaczy, których jedynym zadaniem jest zapchanie jak największej liczby stron. Niezwykle podobał mi się motyw bliźniąt, który został wpleciony w fabułę oraz mistycznej relacji jaka między nimi zachodzi. Ogromnym plusem jest też to, że nie da się nie lubić którejkolwiek z postaci – nawet tego złego i okropnego Georg’a Stark’a. King wykreował taki wachlarz bohaterów, że nawet Ci drugo i trzecioplanowi wnoszą coś do historii i nie są tylko tłem dla dziejących się wydarzeń. Każda z postaci ma swoją rolę do odegrania i naprowadzenie czytelnika na odpowiednie tory. Choć muszę przyznać, że mimo wszystko najbardziej polubiłam Thada i George’a, którzy mimo, że prawie tacy sami są kompletnie różnymi jednostkami. Ot, taki paradoks.

Podsumowując – „Mroczna powoła” jest tak naprawdę dla wszystkich fanów thillerów. I dla tych, którzy z twórczością Kinga spotkali się już wcześniej, jak i dla tych, którzy chcieli by ją dopiero poznać, ale nie wiedzą, za którą powieść mistrza grozy się zabrać najpierw. Jest ciekawa, trzymająca w napięciu i dość lekka w porównaniu do innych, kultowych, powiedzmy książek tego autora. Jak dla mnie przyjemna pozycja na aktualne, zimowe, długie wieczory.

Dział: Książki
niedziela, 23 wrzesień 2018 16:16

Bardzo złe miejsce

Leonard Franks to szanowny były policjant, który po przejściu na emeryturę przeprowadza się na odludne wrzosowiska, by wieść tam spokojne życie wraz z ukochaną żoną, z dala od zabójstw, którymi się zajmował. Idylla ta jednak nie trwa długo, gdyż pewnego dnia Franks po prostu znika. Sprawa jest bardzo dziwna, a policji przez długi czas nie udaje się trafić na konkretny trop. Tutaj do akcji wkracza David Raker, były dziennikarz, a obecnie detektyw zajmujący się odszukiwaniem zaginionych osób. Czy jego niekonwencjonalne metody doprowadzą do rozwiązania zagadki zniknięcia lubianego i szanowanego Leonarda Franksa?

Raker zdążył już zyskać opinię wśród lokalnej policji. Jego sposób działania bywa w większości przypadków skuteczny, jednak nie koniecznie zgodny z prawem. Nie jednemu stróżowi prawa nacisnął na odcisk, w tym samej Melanie Craw, córce Franksa, która chwytając się ostatniej deski ratunku, wynajmuje Rakera, by odnalazł jej ojca. Raker szybko odkrywa, że uznany były policjant miał swoje tajemnice. Na dodatek, im dalej David posuwa się w swoim dochodzeniu, tym bardziej ktoś stara się mu to utrudnić. Prywatny detektyw stąpa po polu minowym, a to, co odkrywa, coraz bardziej go zaskakuje.

„Bardzo złe miejsce” to piąta części serii z Davidem Rakerem. Przyznam szczerze, że nie czytałam poprzednich części i być może to sprawiło, że nie potrafiłam odpowiednio wczuć się w fabułę. Nie zrozumcie mnie źle, Weaver stara się ułatwić czytelnikom rozeznanie w sytuacji, powoli wprowadza w temat zarówno nowego czytelnika, jak i odświeża pamięć zapominalskim, którzy serie już znają. Myślę, że mimo wszystko utrudniło mi to dość dobre poznanie bohaterów. Brakowało mi zagłębienia się w ich życie osobiste, poznania ich tajemnic, trosk życia codziennego. Może właśnie spowodowane jest to tym, że ich losy autor przedstawił we wcześniejszych tomach? Tutaj nie mamy niestety zbyt wielu okazji, by poznać ich bliżej. Ogólny zarys niestety sprawił, iż wypadli trochę blado i bez wyrazu.

Fabuła powieści nie powala tempem akcji. Rozwija się dość powoli i miałam wrażenie, że dopiero w okolicach dwusetnej strony zaczyna się coś dziać. Mimo że książka jest dość obszerna, nie uważam to za dobry wynik. Co jakiś czas autor serwuje nam fragmenty opowiadające historię nieznanej kobiety, cierpiącej po utracie dziecka. Z czasem odsłaniamy strzępki informacji, które jedynie zapalają żarówkę, ale nie wyjaśniają zbyt wiele. Mamy się jeszcze poddusić w niepewności. Zwykle lubię takie zabiegi, ale ta poboczna historia nie zaciekawiła mnie tak, jakbym tego oczekiwała. Trzeba przyznać, że ożywiła fabułę, jednak to nie było to.

Jak już wypomniałam, lektura jest nieco dłuższa, więc aż prosi się o coś mocniejszego, coś, co wstrząśnie do szpiku i pozostawi czytelnika z rozwartą paszczą. Przykro mi, ale mnie tu nic nie porwało. Nie zaintrygowałam się na tyle, by nie móc się oderwać i obejrzeć po raz enty kolejnego odcinka swojego ukochanego serialu. Chyba niezbyt dobrze to świadczy o moim zaangażowaniu w historię. Być może wpadłam w pułapkę – klimatyczna okładka, zachęcający tytuł i ciekawe opisy – wygórowane oczekiwania sprawiły, że czekało mnie rozczarowanie.

Nawet zakończenie nie zrobiło na mnie aż takiego wielkiego wrażenia. Nie wiem, czy jest to wynik tego, że trochę zmęczyła mnie fabuła, czy samego pomysłu. Stawiałabym na to pierwsze, bo jednak takiego finału się nie spodziewałam. Jestem ciekawa, jak odebrałabym tę książkę, gdybym znała wcześniejsze tomy. Teraz nie jestem pewna czy sięgnę po poprzednie epizody.

Dział: Książki
wtorek, 07 sierpień 2018 11:29

Chłopiec, który widział

“Chłopiec, który widział” to druga książka z cyklu “Salomon Creed”. I naprawdę warto sięgnąć po pierwszą część (“Salomon Creed”), by w pełni móc docenić część drugą.

Tym razem autor przerzuca nas do Francji, gdzie Salomon Creed chce spotkać i uratować krawca, który uszył mu jego biały garnitur. Dla samego krawca przybywa jednak za późno. Nie pozostaje zatem bohaterowi nic innego, jak uratować jego najbliższych. Tytułowy chłopiec, który widział, to prawnuk krawca - dziecko obdarzone szczególnym darem - widzi emocje, jako kolory otaczające osoby, które ich doświadczają. To sprawia, że pomiędzy Salomonem - poszukującym swojej tożsamości, ale też i historii - a chłopcem nawiązuje się szczególna nić. Nić, dzięki której matka chłopca nie tylko dowiaduje się prawdy o swoim pochodzeniu, ale także zaczyna doceniać dar swego dziecka.

“Chłopiec, który widział” to kolejna książka o poszukiwaniu swojej tożsamości. Tożsamości o tyle trudnej, że zakłamanej dziejami II wojny światowej i losami zarówno jej ofiar, jak i oprawców. Stawia czytelnikowi trudne pytania. Na ile zbrodniarz może odkupić swe winy? Na ile ofiara ma prawo do zemsty? Na ile zemsta po latach ma sens? Czy zgodne z prawem stanowionym i moralnym życie zbrodniarza po latach może odkupić jego winy w czasie zbrodni? To także przestroga przed odradzającymi się coraz silniej w Europie ruchami nacjonalistycznymi i przypomnienie, że to już się kiedyś zdarzyło. To już kiedyś było i przyniosło tylko zło. Jednocześnie to dobry i wciągający thriller.

Książkę polecam każdemu, kto szuka dobrej, inteligentnej rozrywki z zapowiedzianym równie dobrym ciągiem dalszym. I koniecznie sięgnijcie wcześniej po “Salomona Creed”.

Dział: Książki
sobota, 28 lipiec 2018 11:33

Krew Manitou

Kiedy doktor Frank Winter po raz pierwszy ujrzał Susan Fireman, był pod wrażeniem jej "mimowego" pokazu. Chwilę później dziewczyna zaczęła wymiotować krwią, a tajemniczy mężczyzna przyglądający się całemu pokazowi z uśmiechem oznajmił, iż już jest jedną z "bladych". Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że na miasto spadło przekleństwo o wiele gorsze niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić...

Liczba chorych w zastraszającym tempie rośnie; jeszcze gorszym jest fakt, iż zakażeni nie wymiotują własną krwią, lecz swoich ofiar. Epidemia wampiryzmu zbiera coraz większe plony, szpitale są przepełnione, a ulice zasłane trupami. Nikt nie wie, co ją wywołało, ani jak ją powstrzymać. Harry Erskine, przy pomocy swojego duchowego przewodnika Śpiewającej Skały, musi rozprawić się z tym, co trapi jego miasto. Razem z nim do walki staje były żołnierz Gill, na wpół przemieniony w wampira doktor Winter oraz Jenica Dragomir, córka najsławniejszego naukowca, badającego temat wampiryzmu. Czy czwórka ludzi może pokonać to, co narodziło się w Piekle... ?

Kolejne spotkanie z Grahamem Mastertonem i jego serią Manitou za mną (choć chyba gdzieś umknął mi tom trzeci) i muszę Wam powiedzieć, że tym razem ów poczytny autor grozy dał z siebie znacznie więcej, niż w poprzednich tomach. 

W całą historię wprowadza nas niejako postać doktora Wintera, który to jako pierwszy zetknął się z krwistą epidemią. Jako lekarz ma wpojone zasady- za wszelką cenę ratować ludzkie życie, nie oceniać. Ma traktować na równi tak mordercę, jak i niewinnego człowieka. Susan jawi mu się właśnie jako zupełnie niewinna osoba, do czasu, aż poznaje prawdę. Wówczas jednak nie ma już czasu na zastanawianie się nad moralnością- trzeba ratować, kogo się da. Harry Erskine nie wiedział o wydarzeniach toczących się pod szpitalami; zajęty był wciskaniem bajeczek zamożnym, starszym paniom. Złe wieści przynosi mu młody mężczyzna, skarżący się na okropne sny i nieustanne uczucie niepokoju. Do Erskine'a skierowała go Amelia, bardzo silne medium, a prywatnie znajoma Harry'ego z dawnych lat. Okazuje się, że najsilniejszy szaman jaki chodził po tej ziemi, zwany Misquamacusem, znów odnalazł sposób, aby zemścić się na białym człowieku...

Kilka lat temu byliśmy zalewani literaturą wampiryczną, acz kierowaną głównie do młodzieży. Wampiry w takowych książkach były potulnymi barankami, w imię miłości gotowi pić zwierzęcą krew, etc. etc. U Mastertona są to z kolei oszalałe z żądzy krwi bestie, płonące bez życiodajnego płynu. I choć literackie wampiry nijak mnie nie przerażają (wiem, w życiu byłoby zupełnie inaczej) to z rozkoszą czytałam książkę, w której krwiopijcy żadnych wyższych uczuć nie mają. I tu tkwi największy plus tej części- Harry nie walczy już bezpośrednio z indiańskim szamanem (którego jakoś nie może się pozbyć), lecz z jego demonicznym poplecznikiem. Misquamacusa tak naprawdę jest niewiele w tym tomie, i bardzo dobrze. Czas na jakąś odskocznię. 

Akcja wartko pędzi przed siebie, a zarażeni coraz liczniej pokrywają ulice miasta. Ci, którzy zdążyli się narodzić na nowo, szukają pożywienia. Bohaterowie mają początkowo problemy z rozwiązaniem zagadki- jak dochodzi do zarażenia? Ostatecznie jednak łączą siły, a to, kto za tym całym armagedonem stoi, okazuje się niezłym zaskoczeniem...

Czytacie Mastertona? Na Waszej półce nie może zabraknąć czwartego tomu serii Manitou!

Dział: Książki
poniedziałek, 23 lipiec 2018 11:00

Na szlaku trumien

“Na szlaku trumien” jest książką z gatunku “początek nudny, ale się nie zniechęcaj”, z każdym bowiem kolejnym rozdziałem atmosfera się zagęszcza i stopniowo, choć powoli, akcja nabiera tempa, by ostatecznie wszystko zakończyło się spektakularnym ujawnieniem spisku, zagrażającemu życiu ludzi. A całe to zamieszanie dotyczy może i niepozornego, ale ważnego owada. I w ten dość niecodzienny sposób czytelnik poza dozą rozrywki, otrzymuje również porcję wiedzy ekologicznej.

Peter May zastosował przy tym narrację dwojakiego rozdziału. W pierwszej osobie opowiada o sobie bohater z amnezją. W osobie trzeciej przedstawiona jest historia śledztwa w sprawie morderstwa w latarni oraz wątek Karen Fleming. I chociaż nie jest żadnym zaskoczeniem, iż historie te muszą ostatecznie się ze sobą połączyć, to sposób w jaki robi to autor, zasługuje w pełni na uznanie. Nie wiem na ile to moja awersja do narracji pierwszoosobowej, ale stanowczo to ona przeszkadzała mi najbardziej. Najciekawszymi zaś były rozdziały, w których pojawiała się Karen. Sposób w jaki autor oddał ducha zbuntowanej nastolatki, robi wrażenie, zaś jej droga "do rozumu" wleje nadzieję w serce każdego rodzica. Bo i skoro Karen zrozumiała...

May ma talent do mieszania wątków, rzucania fałszywych tropów, takiego prowadzenia narracji, by ostatecznie czytelnik z niechęcią stwierdził “a tak tego bohatera lubiłem”. To niewątpliwy atut całej powieści, bowiem z pozornie banalnej historii, czyni całość naprawdę zaskakującą. I chociaż momentami pojawiają się sceny dość naiwne, to bądźmy szczerzy - który thriller nie ma w swojej treści fragmentów w stylu “zabili go i uciekł”.

Bohaterowie zaskakują. Nagromadzenie osób, które okazują się nie być tymi, za których się podają, jest większe niż w większości przeczytanych przeze mnie thrillerów, ale to nie razi. W zasadzie powiedzieć należy, że  fabuła wręcz takie rozwiązania wymusza. Co jednak ważne - proces odzyskiwania pamięci przez głównego bohatera robi wrażenie. 

Podsumowując “Na szlaku trumien” spełnia swoją funkcję. Ma być książką, dzięki której się odprężymy i taką właśnie jest. Jeśli szukacie czegoś lekkiego, a zarazem ostatecznie mocno wciągającego - to polecam.

Dział: Książki