czerwiec 02, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: 2

środa, 24 wrzesień 2014 13:51

Jakub Wędrowycz FKGK

Andrzej Pilipiuk publikując w 1996 roku na łamach pisma „Fenix" opowiadanie „Hiena", na pewno nie spodziewał się jaki sukces odniesie jego bohater. Pięć lat później nakładem nowo powstałego wydawnictwa Fabryka Słów ukazał się pierwszy zbiór opowiadań z tytułowym Jakubem Wędrowyczem. „Kroniki..." zapoczątkowały nowy cykl, kontynuowany w kolejnych pięciu zbiorach. Na kanwie nieustannej popularności czołowego polskiego egzorcysty-amatora zaczęto organizować Dni Jakuba Wędrowycza w Wojsławicach, produkować koszulki z wizerunkiem bimbrownika, wydano komiks z ilustracjami Andrzeja Łaskiego, zaś w tym roku ukazała się Fabularyzowana Kolekcjonerska Gra Karciana. Jej autorem jest Artur "ARTUT" Machlowski z serwisu Valkiria, zaś została ona wydana na licencji wydawnictwa Fabryka Słów.

Jako fan pijaczyny Jakuba z uwagą śledziłem pierwsze zapowiedzi dotyczące wydania gry karcianej i z uśmiechem na twarzy oglądałem projekty kart. Jak wielka była moja radość po otrzymaniu przesyłki z oczekiwanym starterem. Poczułem się jak Gollum trzymający w swoich rękach magiczny Pierścień i szepczący „my precious". Dobrej jakości pudełko, w którym zastosowano ciekawy efekt wyciętej, podwójnej okładki, a w nim instrukcja i 60 kart.

Najpierw szybkie spojrzenie na karty. Wszystkie elegancko wykonane, drukowane na wysokiej jakości papierze i lakierowane (dzięki temu wytrzymały m.in. rozlanie chmielowego napoju alkoholowego). Wśród nich znajdziemy jednego herosa, sześć miejsc, sześciu wrogów oraz pozostałe zwane Gratami, Efektami i Fuchami. Twórcą ilustracji na kartach jest Andrzej Łaski, autor wcześniej wspomnianego komiksu „Dobić dziada". Dzięki temu fani jego kreski na pewno nie będą zawiedzeni.

Załączona do karcianki instrukcja jest ładna, czytelna i wzbogacona ilustracjami (m.in. pomocny przy pierwszych rozgrywkach schemat ułożenia kart na stole). Ponadto napisana jest z humorem i językiem, którego nie powstydziłby się sam Andrzej Pilipiuk. Zawarte na dwóch stronach zasady klarownie przedstawiają sposoby rozgrywek.

Po lekturze instrukcji czas na pierwszą rozgrywkę. Potrzeba tylko zaopatrzyć się jeszcze w sześciościenną kostkę, która nie jest dołączona do gry. Nie powinno być to problemem. Koszt kości jest niewielki, a na pewno każdy gracz posiada taką w swoim domu. Plusem JW FKGK, jest możliwość gry wieloosobowej, jak i, co jest nowością wśród kolekcjonerskich gier karcianych, jednoosobowej. Drugi tryb jest oczywiście łatwiejszy (uzależniony tylko od losowości rzutu kostką), ale również idealny do nauki, czy testowania zawartości swojej talii przed wieloosobową grą.

Na początek warto wspomnieć, że autor karcianki chcąc aby gracze bardziej poczuli wiejski klimat prozy Pilipiuka, wprowadził inne nazewnictwo podziały przebiegu gry. Zamiast rund, etapów czy tur, mamy Flaszki, Kolejki i Banie. Kolejny plus.

Grę rozpoczynamy od wybrania z talii karty Herosa, w którego się wcielimy, kart Wrogów z którymi przyjdzie nam się zmierzyć oraz kart Miejsc, czyli lokacji w których będziemy spotykać wrogów. W grze wieloosobowej elementem, który urozmaica grę, jest wymiana kart Wrogów i Miejsc. Nasze karty przekazujemy osobie z siedzącej po naszej lewej stronie. Oczywiście w grze dwuosobowej następuje tylko wymiana tych kart. Pozostałe karty, czyli Graty (ekwipunek), Fuchy (zadania poboczne do wykonania), Efekty (dodatkowe umiejętności) i Trunki (wspomagacze bohatera) tasujemy. Wszystkie karty rozkładamy np. wg schematu przedstawionego w instrukcji. Przed rozpoczęciem uzbrajamy jeszcze naszego Herosa w Graty zgodnie z opisem na karcie. Zatrzymując się w tym miejscu, warto spojrzeć na dół karty bohatera. Znajdziemy tam jego cechy (współczynniki), które określają siłę w walce wręcz, moc w walce z siłami magicznymi, ochronę w trakcie obrony oraz sławę (wartość sukcesu).

Czas na rozlanie pierwszej Flaszki (czyli rundy). Rozpoczynamy pierwszą Kolejkę, która dzieli się na cztery Banie. Aby nie dublować informacji zawartych w instrukcji, nie będę się zbytnio rozpisywać na temat samego przebiegu gry. W skrócie w pierwszej Bani ciągniemy karty, w drugiej odsłaniamy Wroga i Miejsce w którym przyjdzie nam się z nim zmierzyć, w trzeciej dozbrajamy naszego Herosa (w tym mogą nam pomóc również pozostali uczestnicy) oraz wykładamy Fuchy. Najbardziej ekscytującą i losową fazą jest oczywiście ostatnia Bania, czyli potyczka z wrogiem. Podobnie jak w przypadku innych gier karcianych, porównujemy naszą Siłę z Siłą Wroga. Wliczamy wszelkie modyfikatory dla naszego Herosa pochodzące od Gratów (możemy również użyć jednorazowych Efektów) oraz dla Wroga pochodzące od Miejsca. Po tym następuje moment, kiedy pozostali gracze, aby utrudnić nam potyczkę, dozbrajają wroga swoimi kartami. W tym miejscu możemy mieć do czynienia ze złośliwością pozostałych graczy. Aby walka była jeszcze bardziej urozmaicona, rzucamy kostką K6 i dodajemy wynik do Siły naszego Herosa, zaś nasz sąsiad po lewej rzuca kością za naszego Wroga. Ostatecznie możemy wygrać walkę (wtedy zbieramy punkty Sławy Wroga oraz Fuch, który udało nam się przy okazji wykonać), zremisować (w następnej kolejce walczymy dalej z tym Wrogiem, który nas „goni" oraz z nowym), przegrać (obracamy naszego Herosa zaznaczając, że jest „ranny" oraz odrzucamy nasz cały ekwipunek). Jeśli ponownie przegramy w następnej kolejce, a jesteśmy już „ranni", odrzucamy wszystkie nasze trofea, tak aby suma Sławy była dwukrotnie wyższa niż Sława Wroga, którego nie udało nam się pokonać. Na szczęście możemy się wyleczyć pijąc Trunki.

Rozgrywka kończy się wraz z wyczerpaniem Miejsc, w których walczymy. Mając na uwadze ich ilość, możemy rozegrać Małą (6 Miejsc), Dużą (12 Miejsc), Wielką (18 Miejsc) lub Epicką (24 Miejsca) Przygodę. Podstawowy starter pozwala nam na grę w Małą Przygodę. Zwycięzcą całej Przygody zostanie gracz, który zdobędzie największą ilość punktów Sławy. W ten sposób spokojnie może dojść do sytuacji, w której pierwszy uśmiercony gracz zostaje na koniec wygranym.

Kolejnym ciekawym rozwiązaniem, które wyróżnia JW FKGK jest zastosowanie kombosów, czyli układów znanych z Pokera, w trakcie gry. Karty posiadają figury i kolory znane z klasycznych talii, dzięki czemu możemy ułożyć np. Karetę, Trójkę czy Pokera Królewskiego. Użycie kombosów pozwala nam np. otrzymanie większej ilości punktów Sławy po walce, dociągnięcie nowych kart czy wyleczenie Herosa.

"Jakub Wędrowycz Fabularyzowana Kolekcjonerska Gra Karciana", jak sama nazwa wskazuje, jest grą kolekcjonerską. Podobnie jak w przypadku takich tytułów jak: Magic The Gathering czy World of Warcraft, mamy możliwość zaopatrzenia się w zestawy dodatkowe, tzw. boostery. Wydawca na dzień dzisiejszy przygotował dla nas dwa zestawy: mały w skład którego wchodzi 9 kart, oraz duży z 20 dodatkowymi kartami. Zgodnie z zapowiedziami nie będą wprowadzane znane z innych karcianek kolekcjonerskich sezony. Dzięki temu możemy być pewni, że zawsze ze stworzoną przez siebie talią będziemy "w grze". Turniejów zaś nie brakuje. W prawie każdym dużym mieście Polski organizowane są turnieje. Grając choć w jednym z nich można trafić do rankingu Wielkiej Ligi Egzorcystów.

O wrażeniach z gry wieloosobowej niestety dużo nie mogę się wypowiedzieć. Okazję do grania z innymi miałem na konwencie Inne Sfery we Wrocławiu. Choć nie udało mi się wygrać (i gdzie tu szczęście początkującego), przyjemność z rozgrywki była bardzo duża. Wiele czasu spędziłem na grze jednoosobowej (starter nie umożliwia gry dwuosobowej). W ciągu jednego wieczora można samemu rozegrać kilka "turniejów" z losem, ponieważ gra naprawdę szybko się nie nudzi. Jednak na dłuższą metę taka gra to jak picie wódki do lustra. Przyjemność krótkotrwała, a i w alkoholizm można popaść. Dlatego z niecierpliwością czekam na większą ilość turniejów we Wrocławiu.

Czas na podsumowującą ocenę dziecka Artura Machlowskiego. Gra zadziwia prostotą zasad i mechaniki. Po jednokrotnej lekturze instrukcji, w trakcie kolejek nie doświadcza się postojów na wyjaśnienie wątpliwości. Jeśli już się pojawią, a nie zostały wyjaśnione w instrukcji, warto zajrzeć na oficjalną stronę gry i zapoznać się z FAQ. W moim przypadku było tak przy okazji wyjaśnienia działania cechy Ochrona.

Za niecałe 50zł otrzymamy solidny produkt, który nie tylko nie zawiedzie fanów Jakuba Wędrowycza, ale pozwoli na świetną zabawę graczom, którzy nie mieli do tej pory styczności z bohaterem Andrzeja Pilipiuka. Zawarte na kartach cytaty i prosty humor przybliżają wiejską atmosferę. Nie pozostaje potem nic innego, jak zaopatrzyć się w wysokoprocentowy napój alkoholowy (jeśli drogi czytelniku masz poniżej 18 roku życia właśnie przeczytałeś "niesłodzony napój owocowy"), włączyć muzykę, która przybliży wiejski klimat (dla wytrzymałych może być nieśmiertelne disco polo) i wraz z kumplami rozegrać domowy turniej. Ja zaś idę dalej przekonywać moją drugą połowę na kupno kolejnego zestawu. W końcu po co ma tak przyglądać się jak sam gram.

Dział: Gry bez prądu
środa, 24 wrzesień 2014 13:46

Czarne historie. Głupia śmierć

Poszukiwałem gry, która będzie dobrą zabawą dla dwóch osób. Opcji było wiele, lecz moją uwagę przykuły „Czarne historie". Dlaczego akurat ta pozycja? Potrzebowałem czegoś nieskomplikowanego, co pozwoli spędzić czas na dobrej zabawie, a nawet rozbawić. Wydano 6 części tego tytułu, ale mi najbardziej spodobała się odsłona pod tytułem „Głupia śmierć".

„Czarne historie. Głupia śmierć" jest grą zawierającą 50 kart z opisanymi wydarzeniami, które doprowadziły do absurdalnej śmierci. Przód każdej z kart zawiera tytuł, ilustrację i kilka informacji. Jedynie mistrz tajemnic zapoznaje się z pełną historią śmierci będącą na odwrocie karty, która również została opatrzona obrazkiem nawiązującym do tego wydarzenia. Gracze muszą zadawać pytania mistrzowi tajemnic w ten sposób, aby on mógł odpowiedzieć „tak" lub „nie". Poprzez przeprowadzanie wywiadu należy zebrać dane, które pozwolą na rozszyfrowanie zagadki zgonu.

Zawartość pudełka i instrukcja

Najmocniejszą stroną gry jest samo opakowanie. „Głupia śmierć" jest edycją limitowaną, dlatego karty zapakowano do metalowego pudełka. Mamy 100 % pewności, że „Czarne historie" nie zniszczą się poprzez zgniecenie. Znajdujące się w środku karty są w dużym rozmiarze i zostały wykonane z grubego papieru. Składana instrukcja jest jeszcze trwalsza oraz zrozumiała. Jeśli chodzi o ocenę gry pod kątem odporności na uszkodzenia wywołane eksploatacją lub nagłym wypadkiem, to śmiało daję 12 na 10 punktów.

Plusy i minusy

Sceptycy mogą stwierdzić, że jest to gra jednorazowa, gdyż po pierwszym zapoznaniu się z kartą, po raz drugi nie ma sensu nią grać. Niestety jest to prawda, lecz nie do końca. Jeśli znamy już daną historię, to możemy zostać mistrzem tajemnic i zagrać z przyjaciółmi, którzy jeszcze nie mieli styczności z dziełem Niemców. Corinna Harder i Jens Schumacher wyszukali świetne przypadki zgonów i warto kupić tę pozycję żeby choćby po prostu zapoznać się z nimi i odłożyć je na półkę. No i nie sposób nie wspomnieć o Bernhardzie Skopniku, który zilustrował „Czarne historie. Głupia śmierć" nadając im niepowtarzalny klimat.

Wykonanie, frajda z rozwiązywania zagadek, niesamowite opowieści i atmosfera - to wszystko otrzymamy za słuszną cenę od Wydawnictwa G3 Poland. Gra jest bardzo ciekawa i śmiało polecam ją każdemu, a zwłaszcza tym, którzy lubią dochodzić do zaskakującej prawdy. Dawno nie byłem tak zadowolony z zakupu i przypominam - „Czarne historie. Głupia śmierć" to edycja limitowana!

Dział: Gry bez prądu
wtorek, 23 wrzesień 2014 12:36

Czekając na odkupienie

Gdy w życiu człowieka los stawia na drodze siły nieczyste, walka z nimi jest na porządku dziennym. Czy człowiek w tej potyczce ma jakąkolwiek szansę? Jedno jest pewne, gdy w życiu chodzi o zemstę, trudno jest obejść się bez ofiar. Gdy ponadto jedna osoba ma stoczyć walkę ze Śmiercią i Królową Piekła, walka ta ma tragiczny skutek. Lecz czy uczucie inne niż nienawiść potrafi przerodzić się w coś zupełnie przeciwnego?

Cassandra ma burzliwą osobowość. Całe życie czuje, że jej wysoko postawiona społecznie rodzina wstydzi się jej istnienia. Wraz z dojrzewaniem dziewczyna przejmuje inicjatywę. Zaczyna coraz częściej uczęszczać na zakrapiane imprezy i stosować używki. Los pokazuje, że jedna z takich imprez kończy się dla niej tragicznie. Zgwałcona przez mężczyznę o zielonych oczach, długo nie potrafi się pozbierać. Z braku oparcia w ramionach rodziców, postanawia ich porzucić. Wyjeżdża do Nowego Orleanu, gdzie rozpoczyna nowe życie. Niestety przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.

Wkrótce anioły zemsty „ukazują się" nad głową dziewczyny. Cassandra musi podjąć walkę z mężczyzną, który niegdyś wyrządził jej wielkie zło. To jednak nie koniec przygód. Dziewczyna przenosi się w czasie do V wieku, gdzie życie kobiety wcale nie jest łatwe. Mężczyźni bowiem mają je za nic. Jak poradzi sobie w takim otoczeniu dziewczyna, której jedyną bronią jest cięty język? Dlaczego Królowa Piekieł będzie czyhać na jej życie? Kto będzie pełnił w piekle rolę Śmierci i kim ona będzie dla Cass? Czy życie zgotuje dziewczynie jedynie piekło?

Po raz pierwszy miałam przyjemność przeczytać pozycję, która zabiera mnie do piekła. Przygoda ta, powiem szczerze, jest jak najbardziej udana. Zauważyłam nawet, że podziemie jest bardzo pociągające. „Czekając na odkupienie" jest utworem, gdzie dominuje przede wszystkim siła zemsty. Dostrzegamy w niej też, jak ona iskrzy się i dojrzewa, pomimo upływu lat. Niestety dla głównej bohaterki, wędrówka w czasie nie jest czymś dobrym. Czyhające na nią wciąż nowe niebezpieczeństwa dają szybko o sobie znać.

Książka jest bardzo przychylną pozycją, ukazującą wielki potencjał autorki. Katarzyna Łochowska, ma bardzo dobry styl pisania, który dobrze odbierany jest w tej lekturze. Jest to lekki i bardzo potoczny język, nadużywający niekiedy wulgaryzmów. Jednakże muszę powiedzieć, że książka jest dzięki temu, bardziej przyswajalna. Przede wszystkim właśnie dzięki ciętemu językowi bohaterów, nadużywania słów wulgarnych, lektura ta przywodzi na twarz uśmiech i chęć do dalszego zagłębiania się w nią. To, co jeszcze chcę powiedzieć, jeśli chodzi o samą autorkę, to fakt, że ma ona bardzo pozytywnie rozwiniętą wyobraźnię. Taką przygodę mogą wymyślić tylko nieliczni!

Książka ta pochłania od pierwszych stron. Osobiście bardzo cenię sobie, gdy w pozycji akcja szybko posuwa się naprzód, jak i gdy mamy do czynienia z wędrówką w czasie. To wszystko ta lektura posiada, co mnie bardzo cieszy. Czytałam ją z wielkim entuzjazmem od samego początku aż do końca. Nie czułam przy niej nudy ani tego, że mogłabym ją porzucić niedoczytaną. Gdy już zaczęłam się w nią dogłębnie wczytywać, nie potrafiłam się od niej oderwać. Jedyne czego żałuję to fakt, że nie jest ona zbyt objętościowo wielka.

Muszę też nadmienić, że pozycja ta posiada minusy ze strony wydawnictwa. Po pierwsze, chciałabym zwrócić uwagę na samą czcionkę. Niestety ja, jako osoba która ma problemy ze wzrokiem, bardzo nad nią ubolewam - zbyt mała czcionka utrudnia czytanie. Musiałam książkę trzymać bardzo blisko moich oczu, by litery się nie zlewały. Taki właśnie mankament odnalazłam w książce od początku. Niestety, musiałam o tym napisać, gdyż w tym właśnie Wydawnictwo się nie popisało.

Podsumowując, stwierdzam, że przygoda głównej bohaterki jest jak najbardziej godna polecenia. Wszystko, co zawarte w tej pozycji, daje bardzo wiele przyjemności. Istnieje w niej bowiem połączenie kilku gatunków literackich, dzięki czemu pozycję tę odczytać możemy, jak tylko chcemy. Romans, niekiedy erotyk, do tego też pewnego rodzaju akcja i strategia to tylko wyjątki, które rzucają się w oczy od początku. Niewyobrażalnie cieszę się, że tę pozycję polubiłam, ponieważ często pragnę do niej wracać. Pozostaje mi jedynie dodać, że bardzo ją polecam.

Dział: Książki
poniedziałek, 22 wrzesień 2014 10:05

Retrowizja odc. 4 - "Nosferatu" (1922)

Miło mi, że znów tu jesteście żeby przeczytać kolejny odcinek Retrowizji. Tych, którzy już mieli okazję czytać jeden z odcinków, instruować nie trzeba, ale mam nadzieję, że czytają to również nowi czytelnicy. Należy im się słowo wyjaśnienia, czym mam przyjemność zajmować się w tych tekstach. Otóż dotyczą one starych, a ostatnio właściwie bardzo starych filmów science-fiction, fantasy oraz horrorów. Czemu tak? A czemu nie! Nowości w kinie pod dostatkiem, a myślę, że czasem warto zrobić parę kroków wstecz, bo z odległości lepiej widać wszystkie nawiązania i wpływy. Z resztą stali czytelnicy dobrze wiedzą, że przykładam do tego sporą wagę.

Dział: Retrowizja
poniedziałek, 21 lipiec 2014 10:00

28 tygodni później

Oj narobiono mi smaka. "28 dni później" to był jeden z lepszych horrorów jakie pojawiły się ostatnimi laty na ekranach kin. Złożyło się na to nie tylko odświeżenie tematyki zombiaczej, ale i niesamowicie intensywny klimat zagrożenia. Za drugą część odpowiada utalentowany reżyser Juan Carlos Fresnadillo, facet który stworzył bardzo udane dzieło "Intacto" będące nieszablonowym spojrzeniem na tematykę szczęścia. Czyli podwaliny pod udany film były, jednak czy sprostały mym wymaganiom, o tym w dalszej części tekstu.

28 tygodni po ataku wirusa w Wielkiej Brytanii po woli życie stara się wrócić do normy. Ludzie zasiedlają Londyn, na razie tylko jedna dzielnicę, gdyż tylko ona jest w pełni zabezpieczona i bezpieczna. Wszystko ot dzieje się pod czujnym okiem amerykańskich służb wojskowych mających czuwać nad bezpieczeństwem wyrwanego zombiakom odcinka miasta. Zostaje także odnaleziona kobieta, która przeżyła ugryzienie zombiaka, gdyż ma naturalna odporność na toczącą ich chorobę. Jest niczym światełko w tunelu, możliwością ratunku dla wielu, ale czy na pewno?

Z wielką chęcią wrzuciłem na swój kinowy ruszt drugą odsłonę zmagań z szybkimi zombie. Od razu muszę rzec, że na "28 tygodni później" ciąży piętno większości sequeli - czyli jest jako całość gorsza od poprzedniego odcinka. Jednak nie musimy całkiem załamywać rąk, gdyż kilka momentów ma w sobie pokłady jakże fajnego w swej ciężkości klimatu. Nie trzeba długo szukać, gdyż pierwsza scena daje ostro po garach, gdy do schowanych w zabitym dechami domu na uboczu koś dobija się do drzwi błagając o pomoc. O ludzka naiwności... Bardzo milo komponuje się scena ucieczki Dona przed zombiakami. Ta muzyka pięknie oddaje całą sytuację, jest nieco inna niż można by się spodziewać w tak dynamicznym momencie, co nie znaczy że gorsza. Zawód przychodzi dopiero w środkowej części filmu. Tutaj niestety Juan Carlos Fresnadillo nie do końca sobie poradził (a może to tylko wina scenariusza). Trochę wszystko traci na jakości i dynamice, a i trafia się wiele tak beznadziejnie oczywistych zwrotów akcji, że chyba nawet wyłączenie mózgu nie wzbudziłoby w nas zaskoczenia co do dalszego biegu głównego wątku. Do tych bardzo udanych scen należałoby jeszcze doliczyć: schronienie się mieszkańców odzyskanego Londynu, ostrzał snajperski i scena z noktowizorem w podziemiach.

Od momentu, gdy na ekranie pojawił się mały chłopiec syn głównego bohatera zacząłem kibicować zombiakom coby go wreszcie dopadły i skończył ten irytujący występ. By nie spoilerować nie powiem jak sie skończył ten pojedynek chłopczyk kontra zombie. Za to ciekawie wypadł Robert Carlyle, w dwóch scenach byłem pozytywnie zaskoczony tym co zaprezentował, gdyż kojarzył mi się raczej z rolami lżejszymi gatunkowo o mniejszej sile wyrazu aktorskiego.

Trzeba przyznać, że brak tu głupiego bohaterstwa prowadzącego do zgonu (w większości scen), mamy tu raczej obraz w pełni prawdziwych reakcji - każdy woli zadbać najpierw o własną dupę niż przejmować się obcymi osobami w momentach totalnego zagrożenia. Wiadomo instynkty rodzicielskie są bardzo silne, ale nikt się chyba nie spodziewał, że aż tak silne jak pokazano w tym filmie (oczko puszczone do tych, którzy już ten film widzieli). Pomimo, że mamy tu do czynienia z armią amerykańską nie będzie tych nieszczęsnych i wkurzających gadek o walce za kraj, prezydenta, rodzinę, kota, rybki oraz psa.

Fani mięsnej uciechy w wykonaniu zombiaków mogą się poczuć ukontentowani, gdy dochodzi do starć pomiędzy zarażonymi, a resztą ludzkości.

Dział: Filmy
wtorek, 22 lipiec 2014 09:56

2001: Odyseja kosmiczna

Do recenzji tego filmu podchodziłem już wielokrotnie, jednak zawsze coś lub ktoś przeszkadzało w tej czynności. Tym razem mam nadzieję, iż uda mi się dokończyć dzieła.

"2001 - Odyseja kosmiczna" to genialne dzieło. Efekty, których wtedy użyto do dziś robią niesamowite wrażenie realności. Wykorzystanie fenomenalnych zdjęć trikowych wytyczyło nową drogę w historii kina, nie tylko tego spod flagi science-fiction.

Fabuła filmu oparta jest na książce pod tym samym tytułem Arthura C. Clarka, który notabene brał udział przy tworzeniu tego dzieła. Na księżycu zostaje odkryty tajemniczy czarny monolit. Kilka lat po tym zdarzeniu zostaje wysłany krążownik kosmiczny sterowany przez nieomylny komputer "Hal". Gdy pojazd dociera w okolice monolitu sztuczna inteligencja "Hala" zaczyna się zmieniać i przejawiać złośliwe cechy. Pod pozorem obłudnych i pokrętnych tłumaczeń komputer uśmierca prawie całą załogę.

Ten film pod wieloma względami zasługuje na same oklaski. Zdjęcia trikowe, fenomenalnie przełożony język książki na ekran, wspaniałe połączenie otchłani kosmicznej i dramatu. Także pod względem błędów nie mamy, do czego się przyczepić - tutaj jest tylko realizm, prawdziwe dobę kino sf - np. brak dźwięku w próżni oraz pełne zachowanie praw fizyki, chemii i biologii. Co bardziej dociekliwi i szukający dziury w całym mogą oglądać to dzieło mistrza Kubricka nawet poklatkowo i nie znajdą tu żadnego uchybienia.

Należy też wspomnieć, iż jest to kino specyficzne i inteligentne. Czyli nie, dla popkornożerców, a dla prawdziwych fanów sf i kinematografii. Tutaj linia fabularna toczy się swoim tempem, jednak zawiera drugie i trzecie i piąte dno. Brak tu dynamizmu, poza kilkoma scenami, a całość wymaga skupienia i 100% uwagi by móc w pełni docenić geniusz twórców.

Muszę przyznać, że najpierw widziałem film (w bardzo młodym wieku) i zrobił na mnie ogromne wrażenie i dopiero potem przeczytałem książkę. Widać w tym wypadku dokładnie, że ścisła współpraca z pisarzem przyczyniła się do osiągnięcia tej genialności, jakiej odmówić "2001 - Odysei kosmicznej" nie można.

Film podzielony jest na cztery epizody, w których Kubrick opowiada dzieje ludzkości. Scena otwarcia, gdy praprzodkowie homo sapiens stykają się z monolitem uzyskując dzięki temu ogień, ukazuje kilka z możliwych interpretacji niezwykłego obiektu. Na uwagę zasługują dziesiątki scen z tego filmu, a w szczególności - triumfalnie rzucona w powietrze broń przekształca się w nowoczesny prom kosmiczny, pojedynek maszyna kontra człowiek, wędrówka kosmonauty przez hipnotycznie błyskający korytarz gwiezdny, aż do nieznanych wymiarów czy istny majstersztyk - połączenie muzyki klasycznej i majestatu kosmosu podczas "tańca" stacji kosmicznej przy dźwiękach walca i doskonała pod względem dramatycznym wstawka "Tako rzecze Zaratrusta" Straussa. Mi do dziś z ujęciami kosmosu kojarzy się walc Straussa (notabene wielokrotnie kopiowana i wyśmiewana scena, choćby w świetnej "porąbanej" komedii "Czy leci z nami pilot?").

Kolejne przejawy geniuszu to mnogość interpretacji dotycząca monolitu. Podczas seansu człowiek zadaje sobie pytanie: "czym jest to coś?". Sam z siebie doszedłem do wielu różnych wytłumaczeń, które pokrótce postaram się streścić poniżej.

-Jedną z nich może być uznanie tego obiekty kwintesencją boskości. Od zarania dziejów towarzyszą nam wszelkiej maści bogowie i bożkowie i pomimo, iż nie zdajemy sobie z tego sprawy ciągle krążymy gdzieś wokół tego tematu.

-Możemy też spojrzeć na to jako zasobnik życia -obiekt, który przeniósł "drobinki życia" na naszą planetę. Istnieje szereg teorii, tego pozaziemskiego zaszczepienia, zapłodnienia Matki Ziemi przez "coś" spoza naszego układu słonecznego. W gruncie rzeczy przemawia za tym obecność wirusów, które trudno umieścić w jakiejkolwiek grupie istot żywych (gdyż przejawiają oznaki życia tylko i wyłącznie dopiero po przeniknięciu do innego organizmu).

-Kolejną możliwością jest uznanie monolitu za obcego. Zupełnie obcą nam, nie zrozumiałą formę życia, która próbuje nas poznać/skontaktować się z nami, a może nawet spowodować naszą eksterminację. Wierzę w istnienie pozaziemskiego życia (wręcz nieprawdopodobne jest by nigdzie poza naszą planetą nie powstało życie), jednak nie są to żadni "szarzy" czy "alieny". Sądzę, że może być to tak abstrakcyjne i niepojęte, że jedynie bliskie sedna sprawy domysły na ten temat wysnuł Lem w "Solaris". Obca forma życia tak obca naszemu pojmowaniu, że równie dobrze moglibyśmy jej nie zauważyć.

-Monolit może też być kwintesencją początku i końca. Tak abstrakcyjnym "czymś", że nasze za małe, filozoficzne umysły nie mogąc tego pojąć odrzucają w głębokie pokłady podświadomości obok traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Obiekt ten pojawił się jakoby z chaosu i w chaos wszystko obróci. Z biegiem lat zanikłby w momencie, gdy historia zatoczyła pełne koło znów się objawić zwiastując koniec tego co znamy, a zarazem początek następnego czasu.

-Także przyjęcie, że jest to artefakt obcych zdaje się mieć logiczne uzasadnienie. Doskonale wykonany prostokąt z czarnego materiału o bliżej nam nieznanym znaczeniu. Czy jest to list powitalny, kawałek obcej istoty, nadajnik, podsłuch czy tylko część kosmicznej spłuczki? Pytania się mnożą i rozmnażają przez pączkowanie, z jednego powstaje kilka kolejnych, a nie ma jak ściąć głów tej myślowej hydrze. Im więcej razy oglądamy ten film, tym więcej teorii się nam objawia.

-A może jest to tylko naturalnie powstały kawałek skały tworzący tak idealny głaz? Przecież natura znana jest ze swej ogromnej siły twórczej. Tworzy tak doskonałe i jednocześnie niepowtarzalne struktury jak płatki śniegu. Lecz przyroda lubi swego rodzaju powtarzalności, nie sztampową i kserograficzną, jednak mogącą wystąpić w wielu miejscach, nie tylko jeden niepowtarzalny raz.

-Znak od Boga. Tysiące lat każda z ludzkich grup doszukiwała się głębszego sensu w swoim istnieniu i życiu. Na swoje nieszczęście przed nauką wynaleźliśmy religię, co do końca trwania istot ludzkich będzie nam się odbijać czkawką.

-Może to też być prawdziwe oblicze stwórcy, albo przejaw jego boskich sił i możliwości, a może tylko wpuszczanie nas w maliny?

-Także humorystyczny, Pratchetowski trop może nas poprowadzić ku "prawdzie". Może w firmie budowlanej, która tworzyła nasz glob i układ słoneczny znalazł się jakiś dowcipniś i zostawił nam tego buraka, zagwozdkę, żeby najtęższe umysły wyprostowały sobie na nim zwoje.

Powyższych kilka teorii to ledwie czubek góry lodowej, jaka może się pojawić przed każdym oglądającym ten film. W gruncie rzeczy każdy kolejny seans czy też i kontakt z książką tworzy kolejne interpretacje. Można powiedzieć, że ten proces myślowy nigdy się nie kończy.

Przełomowy, kamień milowy dla kina na nadchodzące dziesięciolecia, po prostu genialny. Tylko i wyłącznie takimi przymiotnikami można spróbować opisać ten film łączący w sobie wszystko co najlepsze z kinematografii i literatury science-fiction. Każdy szanujący się fan kina i/lub fantastyki powinien zwrócić swe oczy na to dzieło. Zdecydowanie należy się tym dziełem delektować w ciszy i spokoju, aby nic nie zmąciło naszej percepcji podczas odbierania wizji nie z tego świata, a ze wszechświata...

Dział: Filmy
piątek, 22 sierpień 2014 09:22

Andrew Fukuda – "Zdobycz"

Już 29 sierpnia swoją premierę będzie miała "Zdobycz" - kontynuacja powieści "Polowanie" Andrew Fukady. Gene i jego przyjaciele myślą, że są w końcu bezpieczni. To jednak tylko pozory. Wkrótce okazuje się, że polowanie dopiero się zaczyna. Książka ukaże się pod patronatem Secretum.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 07 listopad 2011 08:47

A New Beginning: Odrodzenie

Są gry, które budzą w Tobie Sherlocka Holmesa. Ten we mnie chyba zapadł w sen zimowy lub jest po prostu w śpiączce, gdyż ciężko mi było wydobyć go z siebie. A może to nie moja wina? „Alpha Polaris", to gra typu point & click, która wymagała rozwikłania wielu zagadek. IQ Publishing wydało „A New Beginning: Odrodzenie", które o wiele bardziej zmusza do główkowania i to na wyższym poziomie. Tak, więc wina nie leży po mojej stronie i tak też będę sobie powtarzał.

O co tam chodzi? Otóż grupa naukowców żyjąca w 2500 roku musi egzystować w świecie, gdzie ludzkość została zdziesiątkowana przez matkę naturę (nie każda mamusia jest tak kochana). Nawiasem mówiąc całe szczęście, że wśród ocalałych znalazły się tak wielkie umysły, zapewne moje prapra(dużo pra)wnuki w przeciwnym razie już dawno wszyscy by wyginęli. Niestety ich obecność nie uchroni mieszkańców Ziemi przed masywnym wybuchem Słońca, dlatego zostaje powołany zespół pilotów, którzy wykonują skok w czasie do przeszłości, aby zapobiec katastrofie. Rach - ciach i pojawiają się w roku 2050. Niestety już wtedy źle się działo. Sydney płonie, Londyn tonie, a Moskwa tak zmrożona, że cała wódka zamarzła. Dwaj piloci na szczęście przetrwali i odkrywając, co jest przyczyną zmian klimatycznych wykonują kolejną podróż w czasie. Teraz reszta należy do was. Musicie uratować naszą planetę, gdyż Kapitan Planeta sobie nie poradził!

Wcześniej wspomniana przeze mnie „Alpha Polaris" jest pierwszą grą point & click, z którą miałem styczność i dlatego do niej będę się odnosił. „A New Beginning: Odrodzenie" jest o dwa poziomy wyżej, jeśli chodzi o całokształt. Pozycja wydana przez Just A Game jest idealna na początek przygód z tego typu grami i warto po nią sięgnąć zanim zainstaluje się dzieło stworzone przez Daedalic Entertainmen.

130 ręcznie rysowanych lokacji, to coś, co cieszy oko. Zwłaszcza fani komiksów będą zadowoleni między innymi z dialogów, które są właśnie w tej formie. Otoczenie zostało wykonane starannie, z dbałością o szczegóły, dlatego na każdej z plansz mamy multum interaktywnych punktów, które możemy obejrzeć, zabrać czy zajrzeć do środka. Szafy, szuflady, półki i masa przeróżnych rzeczy kryje w sobie wiele przedmiotów, a wszystko, co nas otacza jest niezwykle istotne i na pozór największy bubel czy śmieć może okazać się niezwykle przydatny, nawet do tego stopnia, że uratuje nam życie.

Każda rzecz jest tyle warta, na ile może się nam przydać. Nie wystarczy pozbierać wszystkiego, ale trzeba umieć to wykorzystać i to jest ogromny plus gry - oprócz Sherlocka Holmesa trzeba mieć w sobie MacGyvera. Od samego początku rozgrywki uczymy się kombinować. Umysł pracuje na najwyższych obrotach, oczy są rozbiegane i skanują otoczenie w poszukiwaniu czegoś przydatnego, a uśmiech gości na twarzy z każdą rozwiązaną zagadką. Łamigłówki nie są błahe, dlatego kilkakrotnie musiałem sięgać po poradnik.

„A New Beginning: Odrodzenie" otrzymało nagrody między innymi za muzykę i fabułę. Czy słusznie zostało docenione? Ratuję Ziemię przed zagładą i jeszcze się pytam? Pomysł jest naprawdę dobry, gdyż nie walczymy z obcą cywilizacją czy innymi przyczynami potencjalnego unicestwienia naszej planety. Wrogo nastawieni kosmici są fajni, ale już trochę oklepani. Zmiany klimatyczne, to coś oryginalnego i bardziej realnego (nie uwłaczając ufoludkom). Jeśli chodzi o muzykę w tle, to współgra z apokaliptycznym klimatem i dodatkowo soundtrack został udostępniony dla każdego z graczy. Warto robić obiad czy oczekiwać na wizytę duszpasterską przy odpowiednich dźwiękach.

MacGyver i Holmes już przeszli „A New Beginning: Odroczenie". Ja miałem nieco więcej problemów. Doceniając fabułę, łamigłówki oraz kunszt rysowniczy śmiało polecam tę grę. Chyba możecie opuścić kilka odcinków ulubionego serialu, aby ocalić Ziemię?

Dział: Gry z prądem
poniedziałek, 22 wrzesień 2014 08:13

Retrowizja odc. 3 - "Gabinet doktora Caligari" (1920)

Witam Was w kolejnym odcinku „Retrowizji", w której zajmujemy się już nieco zakurzonymi filmami fantasy, science-fiction oraz horrorami. Dzisiaj zajmiemy się szerzej tym ostatnim gatunkiem. Cofniemy się do początków kina grozy aż do roku 1920, w którym twórcy nie wiedzieli jeszcze jak połączyć głos aktora z obrazem, ale już umieli sprawić, by widzom przechodziły ciarki po plecach. I nawet nie potrzeba było do tego potworów, zjaw czy dużej ilości krwi i okrucieństwa. Wystarczył odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

Dział: Retrowizja
poniedziałek, 22 wrzesień 2014 08:10

Retrowizja odc. 2 - "Metropolis" (1927)

Witam Was z drugim odcinku cyklu „Retrowizja". Ci, którzy czytali mój poprzedni tekst już wiedzą o co chodzi, a tym, którzy trafili na ten tu po raz pierwszy wyjaśniam – mam zamiar pisać dla Was kilka słów od siebie na temat starych, a czasami bardzo starych filmów S-F, fantasy. Co jakiś czas zdarzy się też horror. Redaktorzy „Secretum" dwoją się i troją, by przekazywać Wam jak najświeższe informacje ze świata filmu, a ja odnoszę się do może już nieco zakurzonego archiwum. Tak jak napisałem dzieła, które mam zamiar tutaj opisywać są stare lub bardzo stare. „Podróż na księżyc" z odcinka pierwszego i dzisiejsze „Metropolis" kwalifikują się do tej drugiej kategorii.

Dział: Retrowizja