Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki
Bartłomiej Zaleśkiewicz - Żegnaj
Wszystko zaczęło się od przeprowadzki. Rodzina Skrzypczyńskich zapakowała torby, przewiozła wszystkie kartony, pożegnała się ze swoimi sąsiadami i była gotowa opuścić stare mieszkanie. Wprowadzali się do domku w małej wsi, blisko miejscowości, w której wcześniej mieszkali. Cieszyli się. Mieli powody do radości, ponieważ w tej właśnie chwili spełniały się ich marzenia i plany. Nastrój w dzień przeprowadzki był dość nerwowy. Pożegnanie miejsca, z którym wiążą się miliony wspomnień nie może być łatwe dla nikogo, więc nie ma się co dziwić bohaterom naszej opowieści...
Samochód mijał znane już rodzinie drzewa. Przejeżdżali obok nich wielokrotnie gdy ich dom znajdował się jeszcze w stanie budowy. Teraz była jednak to inna trasa. Nie wrócą już w miejsce w którym spędzili połowę życia. Rozpoczął się nowy okres.
- No to trzeba to dzisiaj jakoś uczcić. Co powiecie na mały rodzinny grill ?- zapytał Pan Skrzypczyński, głowa rodziny, młody mężczyzna mający zaledwie 30 lat.
- Ja zjem hambulgela bo nie lubie kiełbasek hehehe
- Hamburgera Michałku, mówi się hamburgera – poprawiła małe dziecko Julia.
- hehehe hambulgel, hambulgel !!
- Cicho bądź. – powiedział władczo, lecz spokojnie, prawie szeptem drugi z synów Pańswa Skrzyczpczyńskich. W samochodzie zapanowała cisza... Był on dziwnym dzieckiem. Nawet określenie dziwny nie oddawało chociaż w połowie tego kim był Szymon. Budził on niepokój nawet u swoich rodziców. W szkole uważany był za odmieńca, jednak znajomi nie naśmiewali się z niego od momentu w którym jednego z nich spotkało niespodziewane nieszczęście, po którym nie był już tym samym wesołym dzieckiem co przedtem. Szymon nie miał nic wspólnego ze śmiercią jego rodziców, chociaż niektórzy uważali inaczej...
W końcu rodzina dojechała do celu swojej podróży. Rodzice zajęli się rozkładaniem ostatnich rzeczy, a dzieci udały się do swojego pokoju. Po pewnym czasie gdy na dworze zaczęło się ściemniać Skrzyczpczyńscy zawołali dzieci na taras.
- Michałku podaj tacie węgla, leży tam obok schodów.
- Węgiel, węgiel, węgiel !! – zaczął krzyczeć maluch biegnąc wykonać zadanie powierzone mu przez swojego tatę.
W tym samym czasie starsze dziecko, zeszło ze schodów tarasu i ruszyło przed siebie w stronę końca wspólnej posiadłości. Syn Huberta i Julii szedł wyprostowany z uniesioną głową i wzrokiem utkwionym przed siebie. Ta dziwna poza nie pasowała do dziecka. Wydawała się jakby nie na miejscu. Rodzice wymienili spojrzenia. Często spoglądali tak na siebie, kiedy nie wiedzieli co mówić i jak reagować na takie zachowania syna.
- Pójdę po sztućce i jakieś jedzenie- powiedziała Julia i uśmiechnęła się do męża- spróbuj z nim pogadać...
- Tak, tak wiem.
- Tata, tata !! mam węgiel- stwierdził dumny Michał przynosząc dwa przedmioty wyglądające jak czarne kamienie. Był przy tym cały czarny na twarzy i dłoniach.
- hahahaha , dziękuję Ci synku, ale jesteś cały brudny, idź do mamusi poproś żeby Cię wyczyściła.
- Dobzie tatku.
Dziecko zniknęło w domu, a Hubert podniósł wzrok spoglądając na pierworodnego. Stał on do niego tyłem obserwując zachodzące słońce. Ojciec podniósł się z klęczek i ruszył w jego stronę. Stanął za nim i położył mu niepewnie rękę na ramieniu. Szymon odwrócił się i spojrzał na niego TYM wzrokiem. Przestraszony Hubert cofnął powoli rękę.
- Wiedziałeś o nich ?
- O kim wiedziałem synku ?
- O nich. – powiedziało dziecko wskazując ręką przed siebie. Znajdowało się tam tylko pole na którym rosło zboże. Jeszcze dalej widoczny był las, a gdzieś obok jezioro. Nigdzie nie było jednak widać żadnych ludzi, bo to ich postanowił poszukać wzrokiem Pan Skrzeszewski.
- Nikogo tu nie ma Szymon.- Nie zdrabniał imienia swojego syna tak jak robił to w przypadku młodszego chłopca. Wiedział, że starszy tego nie lubi.
- Są tutaj, na razie czekają ...
Hubert miał już dość. Gdy słuchał syna przechodziły go ciarki.
- Chodź już, rozpalisz ze mną grila.
Wieczór minął rodzinie bez dalszych niespodzianek. Szymon milczał. Michał się śmiał. Dorośli cieszyli się swoim towarzystwem i nowym domem. Wspominali młodość i chwile spędzone w dawnym miejscu zamieszkania. Około 22 położyli dzieci spać, a sami udali się do salonu, gdzie włączyli telewizor i obejrzeli film. Po seansie udali się do łóżka. To była ich pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Zgasili światło.
Tymczasem w pokoju dzieci działy się dziwne rzeczy. Został on w jakiś niewytłumaczalny sposób podzielony na dwie części. Nie rozpadł się, nie zniszczył. Podział dotyczył czegoś innego. Przez jego środek zaczęła przewijać się złota linia, która pełzła przed siebie niczym wąż. Pomieszczenie po stronie Szymona pogrążone było w mroku, Michała zaś otaczała jasna, przywodząca na myśl aureole poświata. Dla postronnego obserwatora, gdyby taki istniał, miejsce wyglądało jak pole bitwy dwóch mocy- dobra i zła. Było to piękne i zarazem straszne. W pokoju działy się rzeczy o których zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. To był początek.
Na zegarze wybiła godzina 3.00. Dom był pogrążony w ciszy, która była wręcz namacalna. Można było ją zobaczyć, dotknąć, poczuć...
- Co to za zapach ?- spytała przebudzona nagle Julia – Hubert śpisz ?
-yhyhyh – mruknął mąż.
Pani Skrzypczyńska wstała z łóżka, ubrała ciepłe kapcie i ruszyła przed siebie wiedziona zapachem, który przypominał jej zgniłe jajka, siarkę. Stawiała niepewnie krok za krokiem, nie znając jeszcze dokładnie topografii mieszkania. Dotknęła włącznika światła, ten jednak nie zadziałał. Nie zdziwiło jej to, ostatnio były z tym problemy. Na szczęście wieczorem schowała komórkę do kieszeni szlafroka, więc teraz ją wyjęła i włączyła aplikacje latarki. Szła przed siebie dotykając jedną ręką ściany. Jej bose stopy dotykały posadzki tworząc dziwne echo... Julia stanęła w miejscu. Wstrzymała oddech. Odgłos kroków wciąż było słychać- tup, tup, tup ... Serce zaczęło jej bić szybciej, a w gardle powstała dziwna kulka, której nie dało się przełknąć. Kobieta zamknęła oczy i zaczęła głośno oddychać. Wzięła pięć głębokich wdechów, po czym otworzyła oczy. Stał przed nią jej syn, był blady, bardzo blady. Znajdowali się naprzeciwko siebie patrząc sobie w oczy i nic nie mówiąc. Matka dziecka pierwsza odwróciła wzrok.
- Czemu nie jesteś w łóżku ?
- Poczułem dziwny zapach, chciałem zobaczyć co to.
Kobieta całkiem o tym zapomniała. Teraz jednak zapach zniknął.
- Zdawało Ci się, wracaj do pokoju.
Dziecko w ciszy wykonało polecenie matki. Kiedy obok niej przechodziło kobieta poczuła ... nie wcale nie poczuła. Odrzuciła od siebie tę myśl. Przeszukała jeszcze cały dom, lecz zapach więcej się nie pojawił. Zmęczona jak gdyby była na nogach już trzy dni, a nie niecałą godzinę, zasnęła przytulona do poduszki.
Słońce powoli pojawiało się na horyzoncie. Na trawie i liściach roślin widać było rosę. Zwierzęta polne wychodziły ze swoich kryjówek. Świat budził się do życia. Tak samo jak rodzina Skrzypczyńskich, otwierająca zaspane oczy po pierwszej nocy spędzonej w nowym miejscu. Były wakacje, więc Szymon i Michał nie chodzili do szkoły. Praca nie mogła ominąć jednak pana domu. Jak powtarzał „Ktoś musi mieć źle, żeby ktoś miał dobrze". Po wyjściu męża, kobieta zajęła się sprzątaniem domu, a dzieci sobą. Michał bawił się zabawkami, śmiejąc się przy tym w ten swój wyjątkowy sposób. Jego śmiech budził u wszystkich sympatie, tego malca nie dało się nie lubić. Szymon albo czytał książki, albo patrzył przed siebie myśląc i obserwując. Jak na 10 letnie dziecko był bardzo inteligentny i ciekawy, czasem zbyt ciekawy. Monotonie dnia przerwało niespodziewane pukanie do drzwi. Julia odłożyła ścierkę, poprawiła włosy i udała się do przedpokoju. Spodziewała się ujrzeć jednego z sąsiadów, który chciałby się przywitać. Nic nie przygotowało jej na to, co zobaczyła. Przed drzwiami stał mężczyzna w wieku około 60 lat. Miał siwe włosy i brodę, brązowe inteligentne i śmiejące się oczy i szczery uśmiech. Uwagę kobiety zwrócił jednak ubiór gościa. Wyglądał on jak starsza wersja filmowego Indiany Jonsa. Miał nawet podobny kapelusz.
- Witam panią bardzo serdecznie, nazywam się Mikołaj Kostka.
- Dzień dobry panie Kostka. W czym mogę pomóc ? – zapytała nieco zmieszana gospodyni.
- Ja...- mężczyzna popatrzył jej głęboko w oczy, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem- jestem architektem. Bardzo spodobał mi się państwa dom czy mógłbym rzucić okiem na plany budowy?
Gość nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę. Kobieta nie widziała nic złego w spełnieniu jego prośby. Według niej na planach nie znajdowało się nic ciekawego, a od dziecka lubiła poznawać nowych ludzi. Zaprosiła więc starszego pana do domu. Przygotowała herbatę i usiadła z nim przy stoliku w salonie. Mikołaj studiował plan pomieszczenia. Od czasu do czasu pociągał nosem. Gospodyni stwierdziła, że to wina kataru.
- Co takiego spodobało się Panu w naszym domu ?
- Spodobało ?- spytał wyrwany z zamyślenia dziadek.
- Wspominał Pan o tym wcześniej...
- A tak, tak. Podoba mi się ...- gość szybko zerknął na plan – rozkład pomieszczeń, naprawdę znakomity wybór. Taa... ale na mnie już czas Pani Julio, dziękuję za udostępnienie mi tych dokumentów. Bardzo mi pomogły. – powiedział tajemniczo po czym ruszył w stronę wyjścia zostawiając niedopitą herbatę. Już naciskał na klamkę, gdy nagle zatrzymał się w bezruchu, wziął głęboki wdech nosem, po czym spojrzał na Julię jakby ze współczuciem i wyszedł. Kobieta stała obok stołu nic nie rozumiejąc.
- Kto to był ?- jak zwykle chłopak pojawił się z nikąd. Chodził bardzo cicho.
- Znajomy. Nie przejmuj się nim.
- On o nich wie... - powiedział Szymon po czym wrócił do swoich poprzednich zajęć.
Kobieta ruszyła w stronę łazienki zamknęła się w środku i dopiero tam zaczęła płakać. Kochała swoje dziecko, przecież była jego matką. Nie rozumiała jednak starszego syna, bała się go. Była z nim u wielu specjalistów lecz żaden nie pomógł. Nikt nie potrafił nazwać problemu, chociaż wszyscy wiedzieli, że takowy istnieje. Małżeństwo stwierdziło, że najlepszym lekarstwem będzie czas i miłość jaką dadzą dziecku, lecz to nie pomagało. Kobieta wciąż płakała. Chciała być szczęśliwa. Czasem bała się, że wina leży w niej i to przez nią dziecko jest tym, kim jest. To było dla niej bardzo ciężkie.
- Mamusia ? Dla po co płaces ? – usłyszała Julia. Otworzyła drzwi łazienki do której od razu wbiegł malec i bez słowa przytulił mamę. Zawsze wprawiał ją w dobry nastrój. Znowu się popłakała, tym razem jednak nie były to łzy smutku, lecz szczęścia. Michał zaczął płakać razem z mamą. Przytulone do siebie osoby były w tym momencie najszczęśliwszymi istotami na całym świecie. Zamknęli oni oczy i wtedy od miejsca w którym stali zaczęła przewijać się złota linia, która pełzła przed siebie niczym wąż. Linia zaczęła rozdzielać się na mniejsze fragmenty. Cały dom został obleczony w żyłki które roztaczały w powietrzu magiczną aurę. Prawie cały dom... Dziwne zjawisko nie docierało tylko w jedno miejsce. W garażu zakopana była pewna drewniana skrzynia. Żyłki nie potrafiły pokonać otaczającego tego miejsca mroku.
Kobieta i dziecko otworzyli oczy a po dziwnym zjawisku nie pozostał żaden ślad. Dom był znów normalny. Julia spędziła czas pozostały do przyjścia męża, czyli do wieczora, z młodszym dzieckiem. Była mu bardzo wdzięczna za to co zrobił. Starszy syn pozostał sam. Zaczął szukać. Tym razem kobieta nie miała mu przeszkodzić, tak jak zrobiła to w nocy. Szymon zdał się na swój zmysł powonienia. Zapach który czuł w nocy był ledwie wyczuwalny. Mieszał się on z innymi, lecz tu był. Chłopak go czuł. Ruszył przed siebie zatrzymując się co kilka kroków by upewnić się, że idzie w dobrym kierunku. Woń była coraz bardziej wyraźna. Chłopak znalazł się w garażu. Było to dosyć ciemne pomieszczenie. Szymon włączył światło i o dziwo zapach zniknął. Znów je wyłączył i zapach się nasilił. Zszedł po schodkach i zaczął szukać. Źrenice dziecka stały się pionowe jak u kota, tęczówki zrobiły się czarne. Chłopiec nie był już chłopcem, lecz czymś innym. Stwór zaczął węszyć. Chodził od jednego kąta do drugiego poruszając się z niezwykłą prędkością. W pewnym momencie zatrzymał się w miejscu i zaczął uderzać rękoma o ziemie. Nagle włączyło się światło. Stwór zatrzymał się.
- Szymon chodź na... Co ty robisz ? – Hubert przyglądał się zaniepokojony swojemu dziecku, które kucało z rękoma położonymi na ziemi. Jego paznokcie były całe we krwi.
- Znalazłem... - powiedziało dziecko z przerażającym uśmiechem i skoczyło na ojca. Szymon nie był już sobą. Zadawał precyzyjne ciosy. Robił to tak by powodować jak największy ból. Hubert wytrzeszczył oczy. Nie wiedział co się dzieje. Na jego twarzy malowało się przerażenie pomieszane z niedowierzaniem. W pewnym momencie nie wytrzymał i zacisnął pięść, by uderzyć potwora. Już miał to zrobić, kiedy istota znów stała się jego synem, który spoglądał na niego ze strachem. Pan Skrzeczewski cofnął rękę, a oblicze Szymona znowu się przekształciło. Spoglądał na najstraszniejszą twarz jaką w życiu wdział. Wyglądała ona jakby tuż pod jej powierzchnią znajdowały się miliardy mikroskopijnych węgli, rozgrzanych do czerwoności. Z głowy wyrastały mu dwa ostre rogi, a usta wyrażały pogardę. Wtedy w głowie Huberta odezwał się niski, zachrypnięty głos.
- Czekałem na to dziesięć lat! Dziesięć lat w ciele nędznego człowieczka, którym był Twój syn i wiesz co? Opłacało się...
Dłoń przerażającej istoty zamieniła się w ostry szpikulec, który przebił brzuch Pana Skrzypczyńskiego. Głowa mężczyzny opadła bezwładnie na posadzkę garażu. Ostatnią rzeczą jaką widział była dziura w podłodze z której wystawała stara skrzynia. Z jej wnętrza wyłaniał się mrok i dziwna woń. Hubert zginął otoczony zapachem siarki ...
Stwór ruszył w kierunku skrzynki i zaczął wyciągać z niej jakieś przedmioty. Okazały się one być laską na końcu której widniał czarny jak smoła kryształ. Kiedy przedmiot został złożony, postać podeszła do ciała Huberta. Włożyła małą dziecięcą dłoń w dziurę w jego brzuchu tak by była umazana krwią i zaczęła malować w całym pomieszczeniu niezrozumiałe dla ludzi wzory...
W tym samym czasie obok miejsca pradawnych rytuałów niczego nieświadoma Julia przygotowywała stół do kolacji. Pomieszczenie zostało wypełnione wspaniałym zapachem kurczaka. Przygotowała go specjalnie dla męża, który lubił dobrze zjeść po ciężkim dniu w pracy. Słyszała jak wjeżdżał samochodem na podwórko. Jeszcze się nie pojawił. Pewnie postanowił pomajstrować w garażu, często to robił. Zaraz wyśle Michała, albo Szymona żeby po niego poszli. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk szybko otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do ich mieszkania. Nie był to Hubert była tego pewna. Julia chwyciła za nóż. Ktoś stawiał szybko kroki starając się jednak zachowywać cicho. Instynktownie Julia wiedziała, że nieznajomy chce zrobić jej krzywdę, że wyjdzie z tego cało tylko jedna osoba. Dzieci ! W domu są dzieci! Miłość do nich dodała kobiecie sił i pewności i wyskoczyła ze swojej kryjówki dźgając nieznajomego w plecy. Napastnik zaczął odwracać się do niej przodem. Wtedy Julia cięła go w twarz. W twarz która okazała się być znajoma. Widziała już ją. Właśnie zabiła Mikołaja Kostkę... Zabiła ? Na twarzy i plecach starszego mężczyzny zaczęły pojawiać się złote żyłki które pełzły po jego twarzy niczym wąż. Złoty ślad odnajdywał rany zadane przez kobietę i w jakiś magiczny sposób je leczył. Kobieta wytrzeszczyła oczy. Przed nią wydarzyło się właśnie coś niezwykłego, coś co nie było dane oglądać wielu śmiertelnikom.
- Jak ty, kim ... - Julia złapała się za głowę i już miała zamiar krzyknąć. Mikołaj powstrzymał ją przed tym kładąc jej dłoń na ustach i wzrokiem nakazując milczenie.
- Nie teraz, później... bierz Michała i chodź za mną, zrób to po cichu.
- A co z Szymonem i z Hubertem?
- Później... - Mikołaj spojrzał na kobietę smutnym wzrokiem- powiem Ci o wszystkim później. Teraz nie ma na to czasu.
Kobieta wcale nie musiała się ruszać z miejsca, ponieważ w pokoju pojawił się Michał. Pan Kostka podszedł do chłopca, uklęknął, spojrzał mu w oczy i stało się coś dziwnego. Tęczówki tych dwóch osób stały się nagle Niebieskie. Nie niebieskie. Był to kolor wyjątkowy. Jaśniał on niepowtarzalnym blaskiem. To było coś dobrego. Julia mimo, że była tylko obserwatorem tego zdarzenia poczuła się wspaniale.
Michał wziął głęboki oddech.
- Rozumiem... - powiedział.
- Wiem- rzekł z uśmiechem Mikołaj- a teraz do dzieła musimy dotrzeć na pole zanim Twój brat...
W domu rozległ się potężny huk. Pod nogami trójki ludzi zatrzęsła się ziemia, a niedawno położone posadzki zaczęły pękać. Salon podzielił się na dwie części. Ze szczeliny zaczęły wyskakiwać płomienie. Szklane drzwi prowadzące na taras w jednej sekundzie rozpadły się na miliony drobnych kawałków. Dziadek, Michał i kobieta zasłonili oczy. Gdy odzyskali wzrok, ujrzeli przed sobą przerażający widok. Stało przed nimi dziecko obleczone w czarną szatę jego twarz zasłaniał kaptur, lecz wszyscy wiedzieli kim jest przybysz. W jednej ręce trzymał laskę wyjętą ze skrzyni.
- Synku ? To ty ? Co tu się dzieje ? Co robisz ?- kobieta odsunęła na bok dwójkę towarzyszy i szła do przodu wciąż coś mówiąc. – bałam się o ciebie, już wszystko dobrze, chodź do mnie. Musimy ...
Postać wyciągnęła przed siebie rękę i tym nieznacznym gestem uciszyła Julię. Demon zaczął powoli otwierać dłoń, aż z jej wnętrza wyleciały dwie kulki które potoczyły się w stronę matki i zatrzymały się przy jej stopie. Kobieta opuściła powoli wzrok. Leżały przy niej oczy. Brązowe oczy jej męża które wpatrywały się w nią ze strachem. Kobieta zwymiotowała.
- Co ty zrobiłeś ? Czym jesteś potworze. – Krzyczała zrozpaczona.
Postać poruszyła dłonią od niechcenia w lewą stronę, a kobieta przeleciała przez pokój i uderzyła o ścianę. Zemdlała. Dziecko odwróciło się plecami do Michała i Mikołaja, po czym wyciągnęło przed siebie laskę trzymaną już w dwóch dłoniach. Podniosła ją do góry, a na polu pojawiły się dziesiątki trupów. Żywych trupów. Jednocześnie z lasu znajdującego się za polem wybiegły białe postacie. Zauważywszy to Mikołaj uśmiechnął się.
- Nie spodziewałeś się tego Demonie ?
- Wręcz przeciwnie, czekałem kiedy twoi bracia w końcu się pojawią. – powiedział swoim zachrypniętym głosem- patrz i podziwiaj starcze...
Nie zdążył zrobić więcej niż wypowiedzieć te słowa. Za jego plecami młodsze dziecko zaczęło świecić jasnym blaskiem, a jego oczy stały się złote.
- CO ZROBIŁEŚ MAMIE ?!
Blask wokół dziecka nasilał się coraz bardziej. Rozświetlił on już cały dom. Wojna tocząca na polu ucichła wszyscy patrzyli w jego stronę. Dziecko zaczęło unosić się w powietrze. Blask stawał się coraz silniejszy.
- AAAAAA !! – zaczął krzyczeć Michał i wystrzelił w stronę starszego brata. W dwójkę wylecieli z domu i wylądowali na polu. Wstali, wokół nich zacisnął się krąg trupów i białych postaci którzy z nimi walczyli. Teraz jednak panował rozejm. Wszyscy obserwowali rodzeństwo. Twarz Demona zaczęła się zmieniać.
- Michał ? aaa uciekaj stąd on jest.. aaa nie...- jego głos się przekrztałcił - Nie wyjdziesz stąd żywy bracie, umrzesz, będziesz pierwszą ofiarą tej wojny.
Dziecko przypomniało sobie spojrzenie Mikołaja i zaczęło mówić.
- Szymon jesteś moim blatem. Proszę Cię zapamiętaj mnie ... ja Ci wybaczam, to nie Twoja wina- Michał uśmiechnął się do brata wciąż emanując jasnym blaskiem- Dbaj o mamę i ... - chłopiec był bliski płaczu- pamiętaj, pamiętaj o mnie... to dla mnie najważniejsze, żegnaj – ostatnie słowo powiedział prawie szeptem.
Szymon wyciągnął przed siebie kij z czarnym kryształem. Z jego końca wystrzelił strumień energii. Wtedy młodszy z braci przeniósł otaczający go blask do rąk chwycił strugę czarnej magii którą wypuściło monstrum i zaczął przeciągać ją w swoją stronę. Z oczu demona emanowało przerażenie. Chłopak zabierał energię, wchłaniał ją w siebie, oznaczało to dla niego śmierć. Z łzami w oczach wypełniał swoje ostatnie zadanie. W tle usłyszał krzyk swojej mamy.
- NIEEEEEE
Zacisnął pięści. Z jego ust wydobyło się łkanie. Gdyby teraz się odwrócił nie udało by mu się zrobić tego co zamierzał. Z ciała Szymona wylewał się mrok i ciemność, która w pewnym momencie kształtem zaczęła przypominać jakąś istotę. Próbowała ona ostatkiem sił złapać się ciała biednego chłopaka. Nie dała jednak rady. Dobro Michała było zbyt wielkie. Całe zajście zakończyło się bardzo szybko. Szymon zemdlał, lecz żył. Michał zaczął się odwracać. Wokół niego nie było już żadnego żywego trupa. Tylko same białe postacie. Wszyscy klęczeli dotykając prawą ręką serca. Oddawali mu cześć. Uratował ich. W oddali zobaczył jeszcze zapłakaną Julię i Mikołaja który próbował ją uspokoić. Wyciągnął w jej stronę rękę po czym ostatkiem sił wyszeptał.
- Kocham Cię mamo, żegnaj...
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
Białe jak śnieg
"Białe jak śnieg" to kontynuacja doskonałej, kryminalnej serii spod pióra Salli Simukka, która rozpoczęła się tytułem "Czerwone jak krew". Pisarka urodziła się i mieszka w Tampere. Obecnie jest najpopularniejszą fińską autorką powieści dla młodzieży. To właśnie trylogia o przygodach Lumikki Andersson przyniosła jej międzynarodową sławę.
Wygląda na to, że spokojne do tej pory życie Lumikki już nigdy nie wróci na dawny tor. Od ostatnich wydarzeń minęło kilka miesięcy. Dziewczyna wyjeżdża do Pragi by tam móc wreszcie odpocząć i dojść do siebie. Na miejscu jednak spotyka osobę, która twierdzi, że jest jej starszą siostrą i ma na to całkiem mocne dowody. Nie jest to jedyny problem, który bohaterka musi w jakiś sposób rozwiązać. Natomiast stawką będzie nie tylko jej własne życie.
Tym razem wątek kryminalny dotyczył będzie działalności "Białej Rodziny", zorganizowanej, niebezpiecznej sekty. Ulice Pragi okażą się wcale nie takie spokojne i słoneczne na jakie nadzieję miała Lumikka. Dziewczyna zostanie zmuszona by podjąć kolejne, trudne wyzwanie, a także by zmierzyć się z własną przeszłością, która być może odsłoni przed nią zupełnie nową, niespodziewaną przyszłość.
Powieść, a właściwie cała trylogia, została niesamowicie wydana (trzeci tom co prawda możemy zobaczyć póki co jedynie w zapowiedziach, ale wygląda na to, że nie będzie odbiegał od dwóch pozostałych). Książki posiadają intrygujące, tajemnicze, niekrzykliwe okładki, obiecujące niezwykłą zawartość. Redakcja tekstu, korekta oraz tłumaczenie również stoją na wysokim poziomie. Takie wydania czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Lumikka to bohaterka silna, niezależna i inteligentna. Nie ma w niej żadnych cech oczekującej ratunku księżniczki. Sama kreuje swoją przyszłość i bierze odpowiedzialność za własne działania. Gdy poznajemy ją lepiej, skorupa opada i dowiadujemy się, że to dziewczyna z krwi i kości, która również posiada uczucia i duszę, a osoba, którą czytelnicy poznali w pierwszym tomie ukryta była pod maską. Szczerze przyznam, że Lumikka to jedna z lepszych postaci o których kiedykolwiek czytałam. Nie podlega żadnym schematom czy wzorcom. Jest intrygująca i niepowtarzalna. Z prawdziwą przyjemnością zagłębiłam się w jej świat.
To zaskakujące jak Salla Simukka potrafi zupełnie zmienić sposób pisania i klimat całej historii. Sama idea zostaje dosyć podobna, ale cała reszta jest zupełnie świeża i nowa. Wątek kryminalny wydaje się nieco lżejszy od poprzedniego, ale w dalszym ciągu wysuwa się na pierwszy plan. Zaraz po nim pisarka przywiązuje wagę do prywatnego życia Lumikki, które z pewnością do nudnych nie należy. Nawet gdy już skończymy czytać cały tom, w dalszym ciągu pozostaje wiele pytań, domysłów i niedopowiedzeń oraz oczywiście ogromna ochota, by jak najszybciej poznać historię, którą przyniesie ze sobą tytuł "Czarne jak heban".
"Białe jak śnieg" to, w odróżnieniu od "Czerwone jak krew", już nieco bardziej typowa literatura młodzieżowa. Książkę czyta się szybko i z ciekawością. Fabuła jest nieprzewidywalna i doskonale skonstruowana. Wątek kryminalny potrafi zaintrygować, tak samo zresztą jak i główna bohaterka. Trylogię spod pióra Salli Simukka jak najbardziej wszystkim polecam, zwłaszcza osobom, które lubią książki dla młodzieży, a chciałyby nieco odpocząć od niezwykle popularnej literatury paranormalnej czy też antyutopijnej. Nic dziwnego, że skandynawskie kryminały są uważane za najlepsze na świecie.
Pierwszy Dotyk Ognia
„-Wszyscy jesteśmy czymś więcej niż sumą naszych grzechów".*
Zdarzają się różne wypadki, śmiertelne, groźne, lekkie. Z niektórych można wyjść bez szwanku, a czasem pozostawiają po sobie trwały ślad. Blizne, wspomnienia, trwałe uszkodzenie ciała bądź psychiki, mogą także wywołać jakieś dziwne umiejętności utrudniające normalne funkcjonowanie. I właśnie ciebie spotkało to ostatnie, a co gorsza, ktoś teraz chce wykorzystać twoje zdolności do własnych celów.
Leila Dalton w dzieciństwie uległa wypadkowi, na skutek którego jej ciało było naładowane elektrycznością (dotyk porażał prądem) i potrafiła nawet poprzez zwykłe muśnięcie prawą dłonią poznać przeszłość i przyszłość danej osoby. Nauczyła się z tym żyć, tak by nikogo nie skrzywdzić, może jej sposób przetrwania nie był idealny, ale sobie radziła. Dni mijały jeden po drugim i w ogóle nie spodziewała się, że w pewnym momencie zostanie porwana przez wampirów i zmuszona, by za pomocą swojego dotyku odnalazła innego. Vladislav Basarab Dracula – Vlad – jest bardzo potężny i niebezpieczny, a ona musi go znaleźć i wydać. Jak potoczą się jej losy?
O wampirach napisano setki, a może i więcej książek. Na początku był na nie szał, któremu i ja uległam, ale z czasem te krwiożercze istoty się przejadły i przez dłuższy czas od nich stroniłam. Mało który autor jest w stanie mnie zaskoczyć czy chociaż zaciekawić w tym temacie. „Pierwszy dotyk ognia" miał w sobie jednak coś co nie pozwalało mi pozostać obojętną wobec tej powieści. Czy sięgnięcie po nią było dobrym pomysłem?
Jeaniene Frost bez wątpienia potrafi przykuć moją uwagę od niemal samego początku. Akcja zaczyna się już na pierwszych stronach, a dalej jest tylko coraz lepiej. Stopniowo poznawałam losy głównej bohaterki, jej przeszłość i jak ona wpłynęła na życie kobiety. Obserwowałam świat, w którym żyje, to jak funkcjonuje i sobie radzi. Podobało mi się to jak naturalnie zostały połączone światy, ten magiczny i zwykły. Frost idealnie sobie z tym poradziła, wampiry są mroczne, niebezpieczne, piją krew i posiadają... pewne moce. Może nie są całkowicie inne od tych dotąd opisanych, ale mają w sobie coś takiego, co fascynuje. Vlad jest odrobinę inspirowany słynnym Draculą, ale nie jest jego wierną kopią. Powieściopisarka miała świetny pomysł i go doskonale zrealizowała. Fabuła jest dopracowana i przemyślana, cały czas coś się dzieje i nie ma miejsca na nudę – to jest niewątpliwym atutem książki.
Kolejnym jej plusem są bohaterowie. Vlad to postać pełna kontrastów. Z jednej strony nieufny i brutalny, gotowy zabić bez mrugnięcia okiem, a z drugiej posiadający duszę potrafiącą kochać (chociaż jeszcze tego nie wie). W trakcie czytania poznawałam jego przeszłość i powody jego zachowywania się. Są zrozumiałe i do zaakceptowania, ma w sobie coś takiego, że nie sposób go nie polubić. Leila od czasu wypadku zmaga się z jego konsekwencjami oraz podjętymi przez siebie decyzjami. Musi sobie radzić i robi to jak najlepiej potrafi, chociaż nie jest łatwo gdy nie można dotknąć kogokolwiek bez obawy, że się go skrzywdzi i pozna najgorsze sekrety. Frost poświęciła tej dwójce, jak i pozostałym, dużo czasu. Dzięki temu każdy jest inny i wyróżniający się na tle reszty. Podobała mi się relacja między Leilą i Vladem – to przyciąganie, pasja między nimi, jacy dla siebie są. Nigdy nie było wiadomo czym w danej chwili zaskoczą.
Miałam obawy co do tego tytułu, ale bardzo szybko się rozmyły. Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron i nawet nie wiem kiedy przeczytałam ostatnie zdanie. Strony przewracały się praktycznie same, a ja chłonęłam zdanie po zdaniu i przeżywałam wszystkie wydarzenia. A było co, bo dzieje się dużo. Porwania, tortury, intrygi, nieoczekiwane zwroty akcji, zemsta i masa przeróżnych emocji. Do tego jeszcze burza uczuć między główną bohaterką, a wampirem, ich słowne utarczki, dogryzanie sobie i godzenie się. „Pierwszy dotyk ognia" pochłonął mnie bez reszty i śmiało mogę powiedzieć, że wręcz go połknęłam. Już dawno żadna powieś o wampirach mnie tak nie zafascynowała. Frost pisze lekko i ciekawie, potrafi stworzyć świat, który nie nuży i nie irytuje. Nie mogę doczekać się już kolejnego tomu – oby został wydany! – a tym czasem już zacieram rączki na myśl o lekturze „W pół drogi do grobu".
Pierwszy tom „Nocnego Księcia" spodoba się fanom twórczości Jeaniene Frost, wampirów, szybkiej i nieprzewidywalnej akcji, miłośnikom romansów oraz intryg. Autorka stworzyła opowieść od której nie sposób się oderwać i której nie da się nie przeżywać. Pełna napięcia, namiętności i humoru. Polecam serdecznie!
*Jeaniene Frost, „Pierwszy dotyk ognia", s. 251
Czerwone jak krew
Nigdy nie byłam wielką miłośniczką kryminalnych zagadek czy powieści akcji. Tytuł "Czerwone jak krew" jednak w jakiś sposób mnie do siebie przyciągnął. Może to dzięki temu, że w powieści występują nastoletni bohaterowie, a może dlatego, że spodobało mi się wydanie. Tego nie jestem w stanie określić, za to chętnie opowiem nieco o samej lekturze. Podobno właśnie skandynawskie thrillery należą do najlepszych na świecie.
Lumikki Andersson w szkolnej ciemni odkrywa ubrudzone krwią pieniądze. Instynkt bierze górę i dziewczyna ucieka. Gdy po chwili wraca, banknotów już tam nie ma. Ciekawość wygrywa. Siedemnastoletnia uczennica elitarnej szkoły artystycznej zostaje wplątaną w bardzo niebezpieczny wyścig i kryminalne tango. Czy jednak chodzi w nim tylko o fortunę?
Akcja powieści toczy się wartko, a fabuła trzyma w napięciu. Salla Simukka bez wątpienia potrafi skupić uwagę czytelnika na opowiadanej przez siebie historii. Książka jest mroczna i pełna krwi. Potrafi przyprawić o dreszcze. Padają trupy. Po raz kolejny okazało się, że skandynawscy pisarze naprawdę znają się na rzeczy i posiadają umiejętności w kreowaniu naprawdę świetnych, intrygujących thrillerów.
Pisarka położyła duży nacisk na kreację głównej bohaterki i to ona jest słońcem wokół którego krążą inne planety, ale fabuła przedstawiona została nie tylko z jej punktu widzenia, a narrator jest wszechwiedzący. Wydaje mi się, że dzięki temu konstrukcja powieści zyskała swoje własne, oryginalne elementy.
Lumikki jest postacią ciekawą. Posiada urodę Królewny Śnieżki i swoje zdanie na każdy temat. Dziewczyna jest typem samotnika, outsiderki, która unika problemów. Ma swój własny sposób na życie i konsekwentnie się go trzyma. Wszystko układało się tak jak tego chciała. Dopiero wydarzenia przedstawione w powieści zachwieją posadami jej świata, a czytelnicy powoli zaczynają rozumieć motywy jej działania.
W tym wypadku zwróciłam również uwagę na samo wydanie książki. Niewiele odbiega od typowych standardów, ale jednak. Posiada skrzydełka, wypukłości na ciekawej graficznie okładce i dodające nastroju, grafitowe strony, które oddzielają rozdziały. Niewiele było trzeba by, dzięki ciekawej szacie graficznej, książka stała się niezwykle zachęcająca do czytania.
"Czerwone jak krew" to powieść napisana w lekkim, przyjemnym stylu. Jej treść niejednokrotnie potrafi wywołać wrażenie w czytelniku. Ta książka to świetny kryminał, który ma szansę spodobać się nie tylko miłośnikom gatunku, ale również takim osobom jak ja, które sporadycznie po tego typu literaturę sięgają. Jestem zadowolona, że udało mi się tak dobrze trafić i niecierpliwie czekam na drugą część, noszącą tytuł "Białe jak śnieg".
Circus Maximus
„ - Zagubione dusze... - wyszeptał Charlie. - Słyszę ich wołanie. Mówią...
- Co? Co mówią?!
- Czekaj, słucham... "Oto zbliża się ten, który sprowadza rozpacz; człowiek wielkiej siły, ale próżnego serca... (...) Człowiek, który wierzy, że ultramaryna naprawdę podkreśla piękno jego oczu. Dajcie nam głowę Nathana Wyldera!".
- Zamknij się, Charlie, po prostu się zamknij! To jest rozkaz, słyszysz? Wszyscy mamy jakieś słabostki. Ty nie lubisz koziego sera i niepunktualności, uszanuj więc, jeśli łaska, tę moją jedną drobniutką fobię".*
Czeka cię kolejne zadanie do wykonania, a od jego wyniku zależą losy całej historii. Musisz być uważny i ostrożny, nie możesz dać się ponieść emocjom i zawsze powinieneś stawiać misję ponad wszystko. Sęk jednak w tym, że ty tak nie możesz, nie potrafisz poświęcić przyjaciół dla dobra sprawy, ale zrobisz wszystko by dobrze ją wykonać. Tylko czy to, że dajesz dojść do głosu emocją, nie zniweczy niczego? Czasem chęci nie wystarczają.
Jake Jones jest Strażnikiem historii. Co prawda od niedawna, ale ma już za sobą pierwszą misję, a teraz czeka go kolejna. Wraz dwójką przyjaciół musi przenieść się do XVIII Szwecji by odebrać atomium, substancję umożliwiającą podróżowanie w czasie. Zadanie jest bardzo ważne, bo zasoby tej mikstury są prawie na wykończeniu, a bez tego niema mowy o jakichkolwiek działaniach. Misja kończy się niestety niepowodzeniem, a za wszystko obwinia się właśnie Jake. Po powrocie do Punktu Zero chłopak ma szansę zatrzeć złe wrażenie wyruszając na kolejną misję. Jest ona bardzo niebezpieczna, ale tylko on i jego ciotka są w stanie przenieść się do 27 roku naszej ery. Okazuje się, że Agata Zeldt, najstraszniejsza kobieta świata, planuje zniszczyć całą cywilizacje, a ich zadaniem jest to powstrzymać. Czy strażnikom uda się przechytrzyć kobietę? Jak Jake zareaguje na to co spotka na miejscu i czy jego brat, Filip, żyje?
Jakiś czas temu, w sumie nie tak dawno, bo zaledwie kilka dni temu, miałam przyjemność zapoznać się z pierwszym tomem tego cyklu. Jak już wspominałam, przy okazji pisania o „Nadciąga burza", lubuję się w powieściach tego typu. Temat podróży w czasie bardzo mnie fascynuje, a gdy autor zadba jeszcze o detale przepadam z kretesem. Pierwszy tom zapunktował u mnie właśnie tym jak Dibben wszystko starannie dopracował i po jego zakończeniu byłam niezmiernie ciekawa co będzie dalej. Szybko sięgnęłam więc po kontynuację i oto mam ją za sobą. Jakie są moje wrażenia po „Circus Maximus"?
Nie będę trzymała was w niepewności i od razu powiem, że Dibben utrzymał poziom, który był w pierwszej części, a nawet go podwyższył, i to z pozytywnym rezultatem. Po raz kolejny zadbał oto by wszystko do siebie pasowało i ze sobą współgrało. Ze szczegółami opisuje miejsca gdzie wszystko się dzieje, bez zbytniego trudu oddając klimat XVIII Szwecji jak i Starożytnego Rzymu. Zwykłymi słowami zobrazował to tak dobrze, że bez problemu mogłam sobie wyobrazić co widzieli bohaterowie, a przyznać muszę, że było na co patrzeć. I tym razem udowadnia, że zna się na tym co opisuje i to lubi, bo potrafi przedstawić całość tak lekko i interesująco. Oczywiście oprócz barwnych opisów i podłoża pod całą fabułę sprawiającego, że nic nie wzięło się z powietrza autor uraczył mnie zawrotną akcją, której nie dało się przewidzieć.
Od samego początku coś się dzieje, i jest tak już do końca. Wszystko toczy się wartko i w zawrotnym tempie, ale nie da się w tym pogubić. Jak przystało na powieść przygodową o Strażnikach historii, bohaterowie przeżywali mnóstwo przygód. Często niebezpiecznych i zagrażających życiu, pełnych pułapek. Nigdy nie było wiadomo co ich może spotkać, i jak się okazuje, komu ufać. Wierność ideom szybko może się zmienić gdy ktoś nie jest wystarczająco silny i przedstawiają mu ofertę nie do odrzucenia. Jednak gdzieś pomiędzy tym całym galimatiasem było miejsce na żarty, przyjaźnie oraz miłość. Powieściopisarz sprawia tym, że książka jest jeszcze lepsza i ciekawsza. Co ważniejsze swoimi powieściami może sprawić, że potencjalny czytelnik na nowo zainteresuje się historią, postanowi poszerzyć wiedzę zdobytą w tych książkach oraz wybadać co jest w nich fikcją, a co prawdą.
„Circus Maximus" to książka, która wciągnęła mnie od pierwszych stron i trzymała w swoich szponach do samego końca. Nie mogłam się od niej oderwać i tylko z zapartym tchem przewracałam kolejne strony. Dibbem przekazał mi masę wrażeń oraz emocji, dla których nie jestem w stanie znaleźć odpowiednich słów. Jak zafascynowana obserwowałam poczynania bohaterów próbując wraz z nimi rozwikłać zagadkę. Niesamowitą rzeczą był dla mnie to jak mocno wczułam się w całą historię i to, że nie mogłam odłożyć książki póki nie przeczytam ostatniego słowa. Zżyłam się z bohaterami i przeżywałam gdy coś im się działo. Uważam, że Ra część jest o wiele lepsza od swojej poprzedniczki pod wieloma względami cieszę się niezmiernie, że Dibben nie spoczął na laurach tylko zakasał rękawy i stworzył ten oto utwór. Czuję też, że jeszcze nie raz mnie autor zaskoczy.
Już teraz, z czystym sumieniem, mogę napisać, że Strażnicy historii to cykl, który fani podróży w czasie, przygód oraz historii, muszą koniecznie przeczytać. Tego i wiele więcej z pewnością tu nie zabraknie. Czeka was kilka godzin niezapomnianych ważeń, po których będziecie chcieli jeszcze więcej. Ja z pewnością sięgnę po kolejne tomy najszybciej jak się da.
*str.120
Nadciąga burza
„Historia zmienia się nieustannie. Nie jest jak prosta linia. To raczej skomplikowana, wciąż ewoluująca struktura."*
Gdy pewnego dnia twoje normalne życie okazuje się być tylko złudzeniem, rodzice, którzy niby wyjechali w sprawach służbowych znikają, a co najistotniejsze poznajesz całą prawdę o waszej rodzinie wiesz już, że nic nie będzie takie samo. To co ci mówią wydaje się być nieprawdopodobne oraz nie do przyjęcia, ale jeśli jednak tak jest to masz umiejętność, której pozazdrościłaby ci nie jedna osoba.
Nastoletni Jake Djones wraca ze szkoły do ciotki, która opiekuje się nim w czasie nieobecności rodziców. Chłopak nie dociera jednak do domu, bo po drodze porywa go dziwny człowiek, który mówi, że należy do Tajnych Służb Straży Historii, tak jak jego rodzice. Okazuje się, że zaginęli podczas ostatniej misji, a jego i ciotki życie jest w niebezpieczeństwie, dlatego musi wyruszyć do świata, o którym nic nie wie. Wraz z całą resztą udaje się do tajemniczego „Punktu Zero" gdzie poznaje całą prawdę o swojej rodzinie, i choć wydaje się to być snem w jakiś dziwny sposób wydaje mu się właściwe. Gdy grupa agentów udaje się w miejsce gdzie zaginęli jego rodzice wbrew zakazowi ukrywa się na statku by wraz z nimi wyruszyć do Wenecji w roku 1506. Czy chłopak odnajdzie się w nowoodkrytym świecie? Czy wyruszenie na misję bez pozwolenia oraz potrzebnej wiedzy było dobrym pomysłem?
Muszę przyznać, że na początku książka ta w ogóle mnie nie zainteresowała, dopiero z czasem, gdy przeczytałam kilka opinii o niej stwierdziłam, że może jednak się myliłam. Uwielbiam powieści gdzie coś się dzieje, a świat realny jest połączony z tym wymyślonym, a gdy już ostatnio trafiam na książki związane z podróżowaniem w czasie jestem przeszczęśliwa. Po rewelacyjnej „Trylogii Czasu" nabrałam strasznej ochoty na tego typu historie. Czy „Nadciąga burza" mi się podobała? Za chwilę sami to ocenicie.
Damian Dibben stworzył historię, w której niemalże od pierwszej strony zaczyna się dziać, dużo i ciekawie, a z każdą kolejną stroną coraz więcej i więcej. Widać, że autor się postarał w trakcie pisania, bo stworzył wszystko bardzo rzetelnie i z pomysłem. Strażnicy Historii, Punkt Zero, sposób przemieszczania się w czasie, fabuła oraz postacie. Wszystko tutaj ma tak zwane „ręce i nogi", jest opisane barwnie i szczegółowo dzięki czemu wyobraźnia sama z siebie ukazuje obrazy zapierające dech w piersiach. Opisy miejsc i ludzi nawiązujące do różnych czasów w historii są jak niezapomniana przygoda. Wszystko zderza się w jednym punkcie i tworzy coś czego nie da się do końca przewidzieć. Przeniósł mnie on do miejsca, w którym pewne osoby mają w sobie coś co pozwala im podróżować w czasie i choć nie mogą zapobiegać toczącej się historii i zmieniać tak jakby tego chcieli, mogą zadbać o to by ktoś inny tego nie zrobił. Bo w historii wszystko ma swój czas i miejsce, nie można w nią wpychać się buciorami.
Jestem oczarowana światem, który Dibben stworzył. Jest on taki zwyczajny, a zarazem inny i niesamowity. Widać, że bez wielkiego wysiłku porusza się po tym co stworzył i nie ma problemów z powiązaniem poszczególnych wątków w taki sposób by zaciekawić, ale również za dużo nie zdradzić. Dodatkowo muszę wspomnieć o akcji, która nigdy nie ustaje i nie męczy. Cały czas coś się dzieje i każda strona jest pełna wydarzeń. I możecie być spokojni bo cała ta pędząca akcja i nawał wydarzeń nie jest nic nie wnoszącym bełkotem. Autor na wszystko poświęcił tyle czasu i tekstu ile trzeba. To co zwróciło moją uwagę to znajomość historii, tego jak ludzie żyli w danym okresie: strój, zachowanie, poglądy. Każda postać jest inna i wyjątkowa ze swoją osobowością. Mają sekrety, grają kogoś innego na potrzeby swoje lub otoczenia, oszukują, ale i są sympatyczni i szczerzy. Są tu chyba wszystkie typy osobowości jakie istnieją, co tworzy niesamowity splot różnych charakterów.
Jak wspominałam powyżej książka od początku wciąga i intryguje, ale dopiero gdzieś w połowie na dobre z nią przepadam i nie mogę się oderwać od czytanego tekstu. Wszystko toczy się szybko i wiele razy byłam zaskoczona przebiegiem wydarzeń. W całej historii nie zabrakło wrażeń, a co za tym idzie, towarzyszyły temu emocje, raz słabsze, a raz mocniejsze, ale zawsze były. Zaintrygowała mnie fabuła i świat stworzony przez Dibbena, wraz z Jake'm odkrywałam go kawałek po kawałku. Też wraz z głównym bohaterem przeżywałam wydarzenia i choć były niesamowite jego uczucia były bardzo zwyczajne. Czuł nie pewność, lęk, rozdrażnienie, złość ale i radość oraz nadzieję. „Nadciąga burza" czyta się szybko i przyjemnie dzięki wciągającej fabule, dobrze wykreowanym postacią, ale i stylu pisania autora. Lekki i przyjemny, potrafi budować napięcie, ale i rozśmieszać.
Damian Dibben, swoją powieścią "Nadciąga burza", zapoczątkował serię, która jeśli tylko w kolejnych częściach utrzyma poziom pierwszej lub będzie lepsza, stanie się warta uwagi poświęcenia jej czasu. Autor przygotował się do napisania tego utworu i wdać, że sprawiło mu to radość. W tej książce natknęłam się na wiele atrakcji, które niewątpliwie umiliły mi czas z nią spędzony. Polecam miłośnikom podróży czasie, wartkiej akcji i nietuzinkowych postaci.
*cytat pochodzi z książki „Nadciąga burza" D. Dibben
Odwet
"Odwet" to kolejna część cyklu "CHERUB", o nastoletnich szpiegach - osieroconych dzieciach, którymi zaopiekował się brytyjski rząd. Tak zwani "Cherubini" mieszkają i szkolą się w tajnym ośrodku ukrytym na angielskiej prowincji. W wieku dziesięciu lat zaczynają brać udział w przeróżnych, często niebezpiecznych misjach.
Fay Hoyt, od dzieciństwa żyjąca "na granicy", planuje poważną zemstę na człowieku, który zamordował jej matkę. Gdy Ryan i Ning wyruszają na misję by walczyć przeciwko handlarzom narkotyków, to właśnie ona może im pomóc. Problem polega na tym, że dziewczyna chce zrealizować swoje własne plany, a nie mają one nic wspólnego z działaniem zgodnie z prawem. Do czego to doprowadzi oraz czy agenci CHERUB'a i tym razem wykonają swoje zadanie?
Chociaż była to pierwsza część cyklu, którą czytałam, bardzo szybko wciągnęłam się w fabułę powieści. Całe założenie, już na samym początku, zostało bardzo starannie wyjaśnione i jedyne czego mi brakowało to historie niektórych bohaterów (zapewne poznam je, gdy uda mi się sięgnąć po pozostałe tomy). "Odwet" trafił do mnie właściwie zupełnie przypadkiem, ale jestem naprawdę zadowolona, że miałam okazję ten tytuł przeczytać. Robert Muchamore posiada dar tworzenia wciągającej historii, która bez trudu pochłania czytelnika, przenosząc go do zupełnie innej rzeczywistości - pełnej pościgów, bijatyk i niebezpiecznych wydarzeń.
Akcja w książce toczy się wartko, a prowadzona jest ciekawie i pomysłowo. Niczego w niej nie brakuje. Obserwować możemy brutalny, nierzadko przerażający świat, w którym bohaterowie jakoś muszą sobie radzić. Myślę, że "Odwet" (a zapewne również cały cykl "CHERUB") to idealna powieść dla nieco starszej młodzieży. Czyta się ją tak, jakby oglądało się barwny film akcji - tylko fabułę ma znacznie lepiej skonstruowaną. Zdecydowanie jest to pozycja, po którą warto sięgnąć i sądzę, że to właśnie jedna z tych książek, które bez trudu zachęcą do czytania, nawet tych opornych, twierdzących, że tego nie lubią.
Tworząc cykl o młodych, tajnych agentach, Robert Muchamore trafił w dziesiątkę. Mimo że pojawiało się wiele tego typu książek, filmów i seriali, to jednak jedyną dobrą, którą wspominam jest historia "Detektywa Blomkvist" znanej wszystkim doskonale Astrid Lindgren, która jednak z zupełnie innej perspektywy podchodzi do kreowania napięcia i niebezpieczeństwa. "Odwet" znacznie lepiej przemówi do współczesnej młodzieży. Lekturę książki jak najbardziej polecam, a sama chyba będę musiała zaprzyjaźnić się z wcześniej wydanymi tomami.
Istoty Chaosu
„Istoty Chaosu" są już trzecią częścią „Kronik Obdarzonych" autorstwa Kami Garcii i Margaret Stohl – serii, która zapoczątkowana została w restauracji, na zwykłej, papierowej serwetce. Wyobraźnia pisarek szalała, by stworzyć pełen magii, niesamowity i zarazem przerażający świat.
Obdarzeni to istoty magiczne, które wraz z szesnastymi urodzinami zostają naznaczone. Stają się Istotami Światła lub Istotami Ciemności. Dzieje się z nimi to, co zdecyduje za nie los. Jedna z nich jednak dostała szansę wyboru, ale wybór, którego Lena w końcu dokonała, wywołał na świecie chaos. Dziwne, przerażające anomalie pogodowe i inne wydarzenia dzieją się już nie tylko w Gatlin. Czy to właśnie ona jest ich sprawczynią? Czy wszystko zostanie zniszczone? Jak wielkiej ofiary tym razem będzie wymagało powstrzymanie przerażającego kataklizmu?
Gatlin jest moim zdaniem niezbyt przyjemnym miejscem i ani trochę nie zasługuje na ratunek. To samo dotyczy mieszkającego tam społeczeństwa (choć oczywiście nie wszystkich osób). Książka napisana jest z dużym wyczuciem, a autorkom w niezwykły sposób udało się przedstawić panujący w miasteczku klimat. Powieść jest nieco mroczna, z posmakiem gotyku, ale mnie wydaje się być jednocześnie niezwykle wręcz baśniowa, choć przyznam, że wizja zbliżającej się apokalipsy została przedstawiona nad wyraz barwnie.
Autorki rozkręcają się, z tomu na tom pisząc coraz lepiej. Przyznam szczerze, że „Piękne Istoty" nieco mnie nudziły, ponieważ w powieści nie udało się uniknąć dłużyzn. W przypadku „Istot ciemności" wyglądało to już znacznie lepiej – tak samo jest i tutaj. Nie zabrakło również niezastąpionego, ironicznego poczucia humoru, towarzyszącego nam przez cały tom tuż obok wizji apokalipsy. Przyjaźń, miłość, przygoda, poświęcenie i fantastyczny świat – uważam, że książka zawiera wszystkie elementy dobrej młodzieżówki.
Lubię również sposób w jaki w powieści wykreowani zostali bohaterowie. Mienią się setkami barw. Zmieniają się wraz z biegiem fabuły, są interesujący i nieprzewidywalni. Postacie nie są czysto czarno-białe, a los został przedstawiony w niezwykle ciekawym ujęciu. Kartki książki nie są puste, a każdy bohater ma swoją własną historię i wpływ na dalszą fabułę. „Sztywny" i „płaski" to pojęcia, które z pewnością nie przyjdą nam do głowy przy lekturze „Istot chaosu".
Również wydanie serii jest dość niezwykłe – choć mnie osobiście nie podoba się tłumaczenie nazw. W Polskich tytułach wszędzie pojawiają się „istoty" podczas gdy w oryginale mamy powtarzające się słowo „beautiful". Póki co jednak wydawnictwu udało się z tego wybrnąć obronną ręką, zobaczymy jak potoczą się dalsze losy tytułów, bo naprawdę niezwykle ciekawi mnie tłumaczenie „Beautiful Redemption". Czarne, dopasowane do siebie okładki, wypukłe, pisane ozdobną czcionką litery. Dość dobre tłumaczenie i edycja tekstu. Skrzydełka, dzięki którym nie zaginają się rogi, a po wewnętrznej stronie okładki – z przodu przypomnienie poprzednich tomów, z tyłu informacje o autorkach. Wszystko to ładnie wyglądało będzie na półce, jako cała, przeczytana już seria.
I tym razem zakończenie jest smutne, pozostawiające miejsce na kontynuację. Pisarki nie pozamykały wielu wątków i tylko możemy domyślać się co będzie dalej. Zapewne przy swojej szalonej wyobraźni jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczą. Kto wie, może nawet pojawią się jeszcze jacyś nowi bohaterowie... Kolejny, czwarty tom sagi:„Beautiful Redemption" ciągle przed nami, a póki co, zniecierpliwieni czytelnicy, cykl mogą zacząć oglądać na ekranach kin i własnych telewizorów.
Istoty Ciemności
Ponieważ poprzednia część „Kronik Obdarzonych" – „Piękne Istoty" skończyła się nie odkrywając przed czytelnikami wszystkich tajemnic, z niecierpliwością czekałam na kolejny tom. I oto, dokładnie rok później, również w maju, powieść pojawiła się, a ja nareszcie trzymałam ją w rękach. Autorki wpadły na pomysł stworzenia „Kronik Obdarzonych" podczas lunchu. Ponieważ nie miały na czym pisać, zanotowały wszystko na papierowej serwetce. Kiedy wychodziły z restauracji, świat „Pięknych Istot" i „Istot Ciemności" został powołany do życia. Sam ten fakt mówi nam już o tym, z jak szalonymi i pełnymi pasji twórczyniami mamy doczynienia.
W drugim tomie, wracamy do mrocznego Gatlin, poznając dalsze losy głównych bohaterów oraz ich przyjaciół i rodzin. Prawdziwa, rzeczywista akcja, rozwija się dość późno, bo niemal po 1/3 książki, ale nic straconego, ponieważ wprowadzenie jest naprawdę dobrze skonstruowane i wciągające. Na pozór zwyczajne, spokojne miasteczko staje się polem bitwy dla sił nadprzyrodzonych. Nic nie jest już takie samo. Niemożliwe staje się możliwym i żadna rzecz nie jest już prosta czy oczywista. Życie przestało być nudne i zmieniło się nie do poznania. Kiedy Ethan, wraz z przyjaciółmi wchodzi do tuneli, akcja zaczyna pędzić na łeb na szyję, a powieść staje się naprawdę rewelacyjna.
Drugi tom powieści wyszedł w Polsce bardzo późno, bo czekaliśmy na niego równo rok. Na szczęście w książce znajdziemy całe morze retrospekcji, tak, że łatwo się zorientować o co w tym wszystkim chodzi, nawet jeżeli nie pamiętamy za dobrze pierwszej części. Jest to jednak minusem i lekkim zanudzaniem czytelnika, który postanowił sobie przed zabraniem się do lektury odświeżyć w pamięci „Piękne Istoty".
Książka wywołuje dreszczyk emocji. Jest pełna zwrotów akcji i niespodzianek. Niestety zakończenie wszystko zepsuło. Było łatwe i zbyt przewidywalne, a rozwiązania na pozór nierozwiązywalnych problemów, wyskakują niewiadomo skąd. Dalej jednak czuje się pewien niedosyt i chce się więcej. Na listę marzeń i pobożnych życzeń, wędruje następne – przeczytać kolejną część „Beautiful Chaos" przed majem 2012 roku.
Podoba mi się też motyw bardzo mądrych i pomocnych zwierząt. W pierwszej części mamy psa – Boo Radleya, w drugiej kotkę – Lucillę. Są to bardzo specyficzni towarzysze, o których czyta się z prawdziwą przyjemnością. Świat Gatlin wciąga na długie godziny, a czasami naprawdę warto być w takie miejsce wciągniętym. Znaleźć się zupełnie gdzie indziej, porwanym ze zwykłej rzeczywistości. Kto wie? Może nasze zwyczajne i nudne miejsce, wcale nie jest takie, jakim je widzimy?
Bardzo ucieszył mnie dalszy udział w przygodach Linka i Ridley, która ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, do drugiego tomu również powróciła. I to w znacznie rozszerzonej formie niż opisana była w pierwszym. Książka z pewnością dorównuje kunsztem pisarskim i poziomem swojej poprzedniczce. Fabułą, akcją i zawartością fantastyki, zdecydowanie ją przewyższa.
Cieszy mnie to, że narratorem książki ponownie, tak jak w „Pieknych Istotach" jest Ethan. To prawdziwa rzadkość czytać tego typu powieść, widzianą z perspektywy dorastającego chłopaka, co samo w sobie może przyciągać czytelników. Szkoda tylko, że mimo wzniosłości jego decyzji i zachowań, wychodzi na to, że Ethan tak naprawdę bardzo niewiele rozumie i wie. To lekkie niedociągnięcie ze strony autorek, nie przeszkadzało jednak osobom czytającym „Harrergo Pottera" nie może przeszkadzać więc i tutaj.
Książkę szczerze polecam. Wielbiciele pierwszej części na pewno się nie zawiodą i zapewne każdy, po przeczytaniu „Istot Ciemności" niecierpliwie czekał będzie na „Istoty Chaosu" czy jakkolwiek tytuł „Beautiful Chaos" na nasz język zostanie przetłumaczony.
(Nowy) Wywiad ze Stefanem Dardą
Jakiś czas temu pojawił się u nas na stronie wywiad z twórcą powieści grozy - Stefanem Dardą. Z okazji objęcia patronatem medialnym książki "Opowiem ci mroczną historię" poprosiliśmy pisarza o kolejną rozmowę. Poprzedmi wywiad przeczytać można tutaj.