czerwiec 17, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki

wtorek, 03 lipiec 2012 12:47

Przybysze z ciemności. Inwazja

Ludzie od dawna fantazjują na temat życia w kosmosie. Czy jesteśmy w nim sami? A jeśli nie, to kim są Oni i dlaczego do tej pory nie wykryliśmy ich obecności? Twórcy pewnego podgatunku science fiction w szczególności upodobali sobie ten temat, oferując nam różne podejścia i teorie. W tyle za autorami z Zachodu nie zostali rosyjscy pisarze, których tradycje space opery sięgają początków XX. wieku, o czym we wstępie do „Inwazji" pisze Paweł Laudański. Przedstawicielem tego nurtu jest właśnie seria „Przybysze z ciemności", dziesięciotomowa saga, której pierwsza część ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Almaz. Każdy zainteresowany z pewnością zada sobie pytanie, czy warto inwestować w kolejny cykl i czy wizja Achmanowa zaskoczy nas czymś nowym?

Ludzkość w roku 2088 doczekała się w końcu spotkania z Obcymi. A raczej na nich „wpadła". Ogromny statek pozaziemskiej rasy, wyposażony w zaawansowane technologie, przejmuje ziemski okręt „Skowronek" wraz z ocalałą załogą. Prowadzone na nich badania mają zweryfikować przydatność Ziemian do przedłużenia egzystencji stworzeń zwanych przez siebie bino faata. Zrezygnowali oni bowiem z naturalnego rozrodu na rzecz przetrwania i nie dopuszczenia do kolejnych katastrof. Niebieska planeta ma być dla nich azylem, źródłem siły roboczej i stacją przystankową do walki z innymi, wrogimi ludami kosmosu. Tej niezbyt przyjemnej wizji ma szansę przeszkodzić Paweł Litwin, jeden z nielicznych ocalałych z zagłady krążownika.

Fabułę obserwujemy z kilku różnych punktów widzenia, co pozwala nam na poszerzyć perspektywę i dowiedzieć się, co o spotkaniu z obcą rasą sądzą ludzie z różnych grup społecznych. Głównym bohaterem jest Litwin i najbardziej emocjonujące są właśnie jego przygody na okręcie kosmitów, w których stara się jednocześnie uratować Ziemię, jak i swoich kompanów. Za pomocą kaffu komunikuje się z quasi-rozumnym mózgiem statku, dzięki któremu może ukrywać się przed obławą. Nie zabraknie tu głębokich filozoficznych rozważań, trafnych spostrzeżeń, a nawet międzygatunkowego seksu. Z drugiej strony mamy obserwatorów na naszej planecie: prasę, ważne persony i zwykłych ludzi, niedowiarków, którzy nie czują, że ta sprawa w ogóle ich dotyczy. Dodatkowo, co jakiś czas odwiedzamy kopalnię na asteroidzie, polskich naukowców, czy mieszkańców Posterunku 13 na Wenus. Wszystko to obok wspomnianego wcześniej nabierania perspektywy, służy również do poznania świata pod koniec XXI w., postępu technologicznego i przemian społecznych, jakie zaszły w ludziach.

Achmanow nie jest zbytnim optymistą, wszak to dopiero za 76 lat ludzkość przestanie być we Wszechświecie osamotniona. Arthur C. Clarke w „Odysei Kosmicznej 2001" prorokował o roku 2001, w którym jak wiemy nic takiego się nie wydarzyło. Wizję rosyjskiego pisarza wyróżnia niezdecydowanie co do stosunku do takiego spotkania. Chociaż kosmici przynoszą ze sobą ewidentnie złe zamiary, to nie sposób przewidzieć, w jakim kierunku potoczą się losy Ziemi i Ziemian w kolejnych tomach. Zresztą podobieństw do prozy Clarke'a uważny czytelnik znajdzie tu więcej – akcja dzieje się w pobliżu Jowisza, z którym wiąże się również starożytny artefakt, o nieokreślonym pochodzeniu i przeznaczeniu.

Zderzenie dwóch kultur autorstwa Achmanowa to wydarzenie podniosłe, które rodzi wiele obaw, ale i daje nadzieje. W kolejnych tomach możemy spodziewać się rozbudowy świata, głębszego poznania obcych ras, a także poszerzania intrygi dotyczącej artefaktu. Niektórym trudno będzie przebrnąć przez początek książki, w którym nic nie jest do końca jasne. Im dalej jednak, tym będzie lepiej. Akcja nabiera tempa, a fani science fiction i space opery mogą się odprężyć i dać się porwać w tę kosmiczną historię. Czy więc warto? Jak najbardziej.

Dział: Książki
środa, 02 maj 2012 12:40

Reguła Dziewiątek

Czy to bohaterowie zwariowali, czy otaczający ich świat jest szalony? Magia nie istnieje, to fakt... no cóż... przynajmniej nie w tej rzeczywistości. Jednak według reguły dziewiątek Alexander Rahl jest jedyną osobą mogącą otworzyć przejście pomiędzy światami, by umożliwić terrorystom przeniesienie przez bramę broni, dzięki której podbiją tamten drugi, nie mieszczący się w granicach ludzkiej logiki i pojmowania, wymiar.

Fani fantastyki dobrze znają sagę Terrego Goodkinda zatytułowaną „Miecz prawdy". „Reguła dziewiątek" nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń dziejących się po rozdzieleniu świata magicznego od tego zwykłego, w którym rozwijała się technika. Alex jest niemagicznym potomkiem rodu Rahlów. Utrzymuje się z malowania obrazów. Pewnego dnia spotyka dziwną i niesamowitą kobietę, Jax Amnell, którą ratuje przed pędzącą ciężarówką. Okazuje się, że dziewczyna przybyła z innego świata, by uchronić oba miejsca przed złym i okrutnym Radellem Cainem. Od tej pory losy bohaterów splatają się nierozłącznie.

Postacie stworzone przez Terry'ego Goodkinda niewiele się różnią od tych, które były bohaterami cyklu „Miecz prawdy". Alexander to idealna kopia Richarda, a Jax od Kahlan różni się jedynie kolorem włosów. Pytanie tylko czy to dobrze czy źle? Jak dla mnie rewelacyjnie, ponieważ tamtych bohaterów szczerze kochałam. Dla osób sięgających najpierw po „Regułę dziewiątek", nie będzie to miało specjalnego znaczenia, aczkolwiek jestem pewna, że fani, którzy spodziewali się czegoś nowego, podniosą głośny protest. Kolejnym, ostatnim już podobieństwem jest to, że matka Alexandra została uwięziona w szpitalu psychiatrycznym, a chłopak mieszka wraz z Benem (który jest wierną kopią czarodzieja Zeda).

Fabuła rozgrywa się w rzeczywistym świecie przy udziale pistoletów, paralizatorów, samochodów i wybuchów bombowych. Akcja jest wartka i dobrze przemyślana – rodem z książki sensacyjnej z prawdziwego zdarzenia. Do morderstw dołączmy twardą i niezachwianą postawę Alexa oraz wątek romantyczny i odrobinę ciętego humoru (np. gdy Jax nie mogła się nadziwić, dlaczego ludzie sprzedają w sklepach dziurawe spodnie), a otrzymamy mieszankę wybuchową i fantastyczną książkę roku. Może podchodzę do tego subiektywnie, ale jak zwykle, dziełem tego autora jestem zwyczajnie oczarowana. Goodkind wie, jak przemówić do czytelnika, by słowa go porwały i zapadły głęboko w serce i pamięć.

Książka została wydana w twardej oprawie z obwolutą. Jest porządnie szyta i wygląda rewelacyjnie. Zarówno korekta jak i tłumaczenie są również bardzo dobre. Dodatkowo na oficjalnym kanale Youtube Terrego Goodkinda znaleźć można sześciominutowy film oparty na fragmencie powieści (choć aktor grający Alexa nie przypadł mi do gustu). Wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach zarówno przez samego autora jak i polskie wydawnictwo. Do tego, tak jak lubię, mimo że zaplanowane są kolejne części, książka ma wyraźnie zarysowane zakończenie, które jednak pozostawia przyszłość domysłom czytelników. Jest to bardzo sprytna sztuczka, która nie drażni fanów, a jednocześnie daje możliwości dalszego rozwoju akcji. Autor już niejednokrotnie udowodnił jak sprawnie potrafi ją zastosować.

Moja ocena „Reguły dziewiątek" jest daleka od obiektywizmu. Rzeczywistość stworzona przez pisarza jest moim zdaniem genialna, a ja jestem nią zachwycona w każdym calu. Tak jak kocham „Pierwsze prawo magii", tak i ta książka zajmuje miejsce na półce moich ulubionych pozycji. Przygoda, akcja, rewelacyjni bohaterowie – tacy z prawdziwym charakterem, a nie „praworządne elfy z Warhammera". Dla mnie jest to lektura obowiązkowa, więc gorąco ją polecam.

Dział: Książki
czwartek, 12 kwiecień 2012 12:14

Tern

Nik Pierumow, a właściwie Nikołaj Daniłowicz Pierumow, to pisarz fantasy, któremu rozgłos na całym świecie przyniosła kontynuacja „Władcy pierścieni" J. R. R. Tolkiena napisana w 1993 roku. Jego trylogia „Pierścień mroku" zdobyła szereg nagród oraz przyczyniła się do tego, że autor został uznany najlepszym pisarzem na największym konwencie fantastycznym w Europie – Euroconie w 2004r. W 2007 roku, po próbach ze space-operą czy Steampunkiem, Pierumow rozpoczął nowy cykl fantasy „Siedem Zwierząt Rajlegu". Wydany w Polsce przez wydawnictwo Solaris w 2010 roku „Tern" rozpoczyna naszą przygodę w niesamowicie wykreowanym świecie Rajlegu.

Fabuła powieści skupia się wokół podróży dość niezwykłej drużyny. Dlaczego niezwykłej? W żadnej klasycznej fantasy nie spotkało się takiej różnorodności wśród głównych bohaterów, których łączy jeden cel. Tytułowy Tern jest kolczastym dhussem, który za członka tej rasy się nie uważa. Wraz z nim w wędrówce po magicznych krainach Rajlegu uczestniczy zmieniona genetycznie przez nekromantów Gończa Nekropolis – Stein, piękna sidha Neiss, mistrz alchemii Ksarbirus, przyzwany z innego wymiaru demon-poeta, który brzydzi się przemocą - Krojon oraz gnomi łowca demonów – Braber. Pozornie członkowie są indywidualnościami niepasującymi do siebie, na dodatek żywiącymi do siebie nawzajem urazę. W końcu Stein wymordowała cały ród Neiss, a Tern wbrew jego woli przywołał Krojona, na którego poluje Braber. Ostatecznie różne okoliczności, które splotły ścieżki ich historii, sprawiają, że muszą połączyć swoje siły i wyruszyć w podróż, aby zbadać sposób działania Zgnilizny, morderczej plagi gnębiącej Rajleg. Wspólnie muszą stanąć do heroicznej walki ze złem, typowej dla epic fantasy.

Spoiwem łączącym tą niezwykłą drużynę, która w normalnych okolicznościach nie miała by racji bytu, jest postać tytułowego bohatera. Tern jest osobą jakby wyjętą z kontekstu, niepasującą do klimatu. W życiu kieruje się honorem, miłosierdziem i szlachetnością, walka jest dla niego ostatecznością. Wyróżnia się inteligencją i wiedzą na temat całego świata Rajlegu, jego mieszkańców i używanych języków. Używa technik magii, które odeszły w zapomnienie. Ponadto jego przeszłość jest wielką niewiadomą. Nikt nic o nim nie wie. Ta tajemniczość wokół jego postaci jest również elementem, który napędza fabułę.

Na uwagę zasługuje wykreowany przez Pierumowa Rajleg. Już we wstępie do „Terna" autor zaprasza nas do swojej krainy wykorzystując mit o drzewie światów. Zabieg ten umacnia nas w przekonaniu, że pisarz profesjonalnie podszedł do zadania. Sam świat uderza różnorodnością i bogactwem, a z umieszczonych w książce dwóch mapek możemy wywnioskować, że w pierwszej części cyklu poznajemy tylko niewielki jego wycinek. Spotkamy w nim wiele znanych nam już ras (m.in. gnomy czy trolle), ale dodatkowo przyjdzie nam poznać masę nowych (dla gatunku fantasy): dhussy, sidhy, aelwy, taengowie. Autor znakomicie przedstawił relacje międzyrasowe, opisał społeczne hierarchie, kulturę, stosunki polityczne czy pozyskiwane umiejętności magiczne.

Na koniec uwaga odnośnie polskiego wydania. „Tern" wydany przez wyd. Solaris zachwyca piękną ilustracją na okładce. W tłumaczeniu znaleźć można kilka literówek, które nie wpływają jednak na przyjemność czytania. Sposób wykończenia książki jednakże przy takiej objętości (500 stron) jest nieco dokuczliwy - przy przewracaniu kartek należy uważać, by nie złamać jej grzbietu.

Czytając „Terna" bardzo często na myśl przychodzą nawiązania do Tolkiena. Już sam pomysł wędrującej drużyny wydaje się nam bardzo dobrze znany. Ponadto sposób opisywania Rajlegu, choć jest o wiele lżejszy, kojarzy nam się ze stylem autora „Władcy pierścieni". Pierumow zachował jednak swoją oryginalność, która powoduje, że jego cykl ma aspiracje do pozostawienia swojego piętna w historii literatury fantastycznej. Pomimo czasami dłużącej się fabuły, lektura sprawia przyjemność, zaś dialogi głównych bohaterów wywołują niejednokrotnie uśmiech na twarzy. Można tylko liczyć, że autor nie wypadnie z dobrego rytmu i pozostałe tomy (w trakcie pisania tej recenzji w Polsce ukazała się czwarta powieść z cyklu Siedem Zwierząt Rajlegu) będą trzymały nadany w pierwszej części wysoki poziom. Podsumowując, żaden miłośnik fantasy nie powinien przejść obojętnie obok najnowszej twórczości Nika Pierumowa.

Dział: Książki
niedziela, 26 luty 2012 12:08

Rozgwiazda

Hard science fiction jako jeden z podgatunków fantastyki szczególny nacisk kładzie na naukowe i techniczne zagadnienia. Rozwój technologiczny w takich dziedzinach jak fizyka, biotechnologia, biologia czy cybernetyka jest elementem istotnym, wokół którego kręci się cała fabuła tej literatury. Dołączając do tego odległą przyszłość oraz przestrzeń kosmiczną uzyskujemy to co fani science fiction lubią najbardziej - ciekawą, pełną wiedzy literaturę. Peter Watts postanowił dogłębnie poruszyć ten temat i to nawet dosłownie, ponieważ w przeciwieństwie do wielu reprezentantów hard science fiction, jego powieść "Rozgwiazda" nie rozgrywa się w kosmosie, lecz na samym dnie oceanu.

Książka jest debiutem literackim Wattsa, napisanym prawe dwanaście lat temu. Jednocześnie jest to druga powieść, po "Ślepowidzeniu", która ukazała się na polskim rynku. Już w jej wstępie możemy dowiedzieć się jak bardzo pisarz ceni czytelników z naszego kraju za ich otwartość na jego twórczość. W swojej przedmowie przyznał, że często korzystał z Google Translatora aby zapoznawać się recenzjami zamieszczonymi na łamach polskich portali internetowych. Z pewnością takie wyznania są bardzo miłym akcentem, przygotowującym nas do zapoznania się z debiutem autora.

Tak jak wspomniałem wcześniej, akcja powieści dzieje się w nieokreślonej przyszłości (sądząc po zaawansowaniu technologicznym, dosyć odległej), na dnie Pacyfiku. Pisarz w ten sposób postanowił nam pokazać świat może nie tak daleki, ale również niezbadany. W głębinach oceanu, w dolinach ryftowych, czyli rowach tektonicznych ograniczonych uskokami skorupy ziemskiej, ludzkość zakłada elektrownie. Do pracy w takich warunkach przygotowywane są odpowiednie osoby. Ówczesny rozwój technologiczny pozwolił na stworzenie mechanicznego płuca umożliwiającego czerpanie tlenu z wody morskiej, nakładek na oczy, które pozwalają widzieć w ciemnościach czy wyprodukowanie enzymu, dzięki któremu ciało ludzkie jest odCENSOREDe na wysokie ciśnienie. Ryfterzy, czyli członkowie załogi pracujący w głębinach, również nie są wybierani losowo. Każdy z nich został w swoisty sposób dotknięty przez życie, które pozostawiło na nich psychiczną skazę. Dzięki temu do jednej z baz na dnie oceanu - Beebe - trafia prawdziwa śmietanka osobistości. Mamy wśród nich między innymi byłego pedofila, który rozmawia z wyimaginowaną przyjaciółką, kobietę mającą uraz po wykorzystywaniu seksualnym przez swojego ojca czy byłego mordercę. Taka gromada wyrzutków społeczeństwa zostaje zamknięta w odosobnieniu mając do dyspozycji klaustrofobiczną przestrzeń podmorskiej bazy czy bezmiar jednego z grzbietów płyty tektonicznej Juan de Fuca, gdzie na każdym kroku czeka niebezpieczeństwo pod postacią podwodnych wulkanów czy olbrzymich, drapieżnych ryb. To właśnie bohaterowie są główną siłą napędową "Rozgwiazdy". Każdy z nich jest postacią złożoną, wielowymiarową, wywołującą skrajnie mieszane uczucia. Czytelnikowi przyjdzie zmierzyć się z ich problemami natury psychicznej, obserwować relacje pomiędzy nimi - od wrogości, poprzez miłość, po braterską przyjaźń.

"Rozgwiazda" nie ogranicza się tylko do przedstawienia losów załogi pracującej na dnie oceanu. Na lądzie toczy się również fabuła mająca ścisły związek z bohaterami podmorskiej bazy. Przedstawiona zostaje rządna zysków korporacja GA, która pod przykrywką badań naukowych realizuje swoje własne cele, mamy w końcu inteligentne żele - sieci neuronowe mające zdolność uczenia się, które stają się powoli autonomiczne.

Peter Watts nakreślił bardzo ciekawy świat, który choć jest bliski, nie został jeszcze do końca zbadany. Czytając można wyczuć fakt, że pisarz posiada doktorat z biologii morskiej. Czerpie on garściami pomysły z naukowych badań i publikacji. Opisy podwodnej geografii ryftów czy zwierząt tam żyjących mają swoje źródła przedstawione przez pisarza na końcu książki. Podobnie rzecz ma się z podjętymi przez autora "Rozgwiazdy" tematami telepatii i psioniki. Zostały one przekazane szerszej opinii publicznej już w 1994 roku. Jak sam stwierdził "Być może będziecie zaskoczeni, dowiadując się, jak wiele z opisanych przeze mnie zjawisk nie jest moim wymysłem. (...) Rozgwiazda celowo przekręca niektóre fakty, a dziesiątki błędów popełniłem zapewne z czystej niewiedzy." Poruszane na kartach powieści wątki związane oceaniczną florą i fauną potrafią pogłębić wiedzę czytelnika, nie raz zmuszając do sięgnięcia do encyklopedii w celu zapoznania się z dokładniejszym opisem gatunków ryb głębinowych.

Z drugiej strony mamy przyszłość znaną z powieści cyberpunkowych: korporacje, cybernetyczne zamienniki ludzkich organów czy sztuczną inteligencję. Tak wykreowany świat przemawia do czytelnika swoim klimatem, mrocznym i tajemniczym.

Od strony technicznej powieść może wydawać się z początku bardzo chaotyczna. Autor rozpoczyna kilka różnych wątków, po których nieustanie się przemieszcza, przeplatając je historiami Ryfterów. Z czasem wszystko zaczyna układać się w spójną całość. Jednak lekki niesmak z tego powodu pozostaje. Czasami doskwiera też nierówność fabuły. Z jednej strony autor w mistrzowski sposób buduje napięcie (którego poszczyciłby się niejeden twórca literatury grozy), z drugiej męczy czytelnika przestojami w akcji pod postacią wewnętrznych monologów bohaterów. Powieść jest i tak lżejsza w odbiorze niż "Ślepowidzenie" - powodem może być w końcu debiut literacki.

Podsumowując "Rozgwiazda" Petera Wattsa jest powieścią ambitną, skierowaną do miłośników mocnego science fiction z elementami cyberpunku. Osoby lubiące mroczny i klaustrofobiczny klimat, teorie spiskowe czy nowinki technologiczne doskonale się odnajdą się w przedstawionej fabule. Mnie osobiście Watts przekonał do siebie. Już nie mogę doczekać się lektury kolejnej części trylogii Ryfterów , którą "Rozgwiazda" rozpoczęła.

Dział: Książki
czwartek, 26 marzec 2009 12:00

Wojny duszków

Sięgając po „Wojny Duszków” myślałem iż mam do czynienia z kolejną powieścią podobną do przygód młodego czarodzieja Harry’ego. Kampania reklamowa książki, hasła reklamowe oraz opis z okładki utwierdzały moje przekonanie. Pod wieloma względami jednak się myliłem. Ale przejdźmy do rzeczy. O czym mianowicie jest owa książka ??

Kraina Duszków to świat magów i demonów, w którym pełno jest intryg i nieustannych wojen pomiędzy dobrem i złem. Nad obydwiema stronami pieczę sprawuję Purpurowy Cesarz. Jego pierworodny syn, młody awanturnik i obrońca zwierząt, Pyrgus Malvae wpada w kłopoty, narażając się największym magnatom ciemnej strony magii oraz największemu z demonów – Belethowi. Ojciec, chcąc ukryć go aż do zakończenia konfliktu, postanawia wysłać go portalem do równoległego świata.

Tymczasem w świecie szarej rzeczywistości, Henry, nastolatek i zapalony modelarz, który nigdy w życiu nie miał problemów nawet w szkole, dowiaduje się o romansie swojej matki z ... sekretarką ojca. Odkrycie, iż matka jest lesbijką jest dla niego bolesne. Chłopak popada w melancholię, a ucieczkę od przygnębiającej rzeczywistości odnajduje pracując u starego paranoika - pana Fogarty. Tam w ogrodzie splatają się ścieżki obydwóch młodzieńców, gdyż Pyrgus w wyniku uszkodzenia portalu przenosi się w inne, niż wcześniej zamierzone miejsce, a na dodatek zostaje zamieniony w małego, skrzydlatego duszka.

"Wojny Duszków" to pierwszy tom powieści, pełnej przygód i magii, która jest skierowana głównie do młodzieży. Książki nie poleciłbym jednak młodszym czytelnikom, ponieważ autor porusza w niej wiele kontrowersyjnych spraw, których mogą nie zrozumieć (np. związki homoseksualne), jak i nie oszczędza drastycznych opisów (np. topienie kociaków we wrzącej masie czy torturowanie przez zanurzenie w gorącej siarce). Podobnych przykładów można w opowieści znaleźć wiele. Inne zastrzeżenie można mieć do polskiego tłumaczenia tytułu książki. „Wojny Duszków” to w oryginale „Faerie Wars”. Angielskiemu wyrażeniu faerie bliżej jednak jest do elfów niż do duszków, często przedstawianych jako małe, opiekuńcze wróżki ze skrzydełkami. Dlatego dość dziwnie brzmi określenie mrocznych i dość nieprzyjemnych magów jako Duszki Nocy, choć zapewne Wojny Elfów za bardzo by się kojarzyły z prozą Tolkiena, a Wojny Wróżek brzmią dość dziwnie.

Przejdę jednak do dobrych stron książki. Pierwsze co się rzuca w oczy to ładne wydanie, o które postarało się wydawnictwo Rebis. Twarda oprawa oraz gruby papier wpływają znacznie na estetykę i przyjemność czytania. Jeśli chodzi zaś o fabułę to jest ona typowa dla powieści przygodowo-fantastycznej. Pełna jest zaskakujących zwrotów akcji, trzymających w napięciu wydarzeń. Światy baśniowe i realne zostały umiejętnie ze sobą powiązane, a ich wątki się splatają i uzupełniają. W krainie Duszków siostra Pyrgusa – Holly Blue odkrywa spisek Duszków Nocy przeciw Cesarzowi, zaś w międzyczasie Henry i książę próbują znaleźć drogę powrotną do świata magii. W opowieści nie zabrakło wszelkiego rodzaju postaci władających magią: magów, kapłanów, demonów czy czarnoksiężników. Innym plusem jest to, iż książka została napisana dość prostym i lekkim językiem, choć brak jest rozbudowanych dialogów i szczegółowych opisów.

Podsumowując „Wojny Duszków” to bardzo dobra powieść, przeznaczona raczej dla starszej młodzieży z powodu poruszanych tematów i licznych okrutnych i pełnych krwi obrazów. Wciągająca fabuła sprawia, iż ciężko jest oderwać się od niej nawet na czas obiadu (wiem to po sobie). Bardzo miłym faktem jest również to, iż ukazał się drugi tom, pt. „Purpurowy cesarz”.

Dział: Książki
czwartek, 26 marzec 2009 11:46

Mugole i Magia

Jakże się ucieszyłem kiedy przeczytałem w sieci o planowanym wydaniu wyjątkowego opracowania dotyczącego Harry'ego Poterra, innego niż wszystkie wcześniejszego. Jeszcze większe było moje zaskoczenie, kiedy olbrzymie tomisko wylądowało na moim biurku parę dni przed polską premierą. Choć stary byk ze mnie, przeczytałem wszystkie tomy przygód młodego czarodzieja, postanowiłem jak najszybciej zapoznać się z tą książką. No i nastał moment aby podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Zacznę od autora – George'a Beahma. Ten bardzo aktywny fan literatury fantasy i science fiction do tej pory ma na swoim koncie kilka opracowań dotyczących wielkich pisarzy i najbardziej znanych bohaterów literackich. Najbardziej godne uwagi są m.in. „The Essential J.R. Tolkien Sourcebook” czy „Stephen King from A to Z: An Encyclopedia of His Life and Work” ( mam nadzieje, że te publikacje również doczekają się swojej polskiej edycji).

No ale wróćmy do głównego wątku, czyli nieoficjalnego przewodnika o J.K. Rowling i fenomenie Harry'ego Pottera. Jak wspomniałem wcześniej opracowanie te to naprawdę olbrzymie tomisko. Książka liczy prawie 500 stron, wydana jest w twardej (i pięknej) oprawie, za co ukłon w stronę wydawnictwa Rebis. Duża czcionka, gruby papier oraz liczne kolorowe i czarno-białe ilustracje umilają wgłębianie się w magiczny świat. To tyle co można zobaczyć na pierwszy rzut oka.

Książka została skonstruowana tematycznie, podzielona na sześć głównych części. Na początek czytelnik ma okazje bardziej poznać twórcę całej potteromanii, czyli autorkę J.K. Rowling. W dwóch pierwszych częściach znajdziemy wszytko o jej życiu, począwszy od różnych ciekawostek, skończywszy na odniesieniach w przygodach Harry'ego do jej życia.
Kolejna część to spojrzenie na wszystkie ekranizacje. Znajdziemy tu szczegółowe informacje o trzech pierwszych filmach, łącznie z recenzjami, pełną obsadą i plakatami. Na dodatek autor serwuje nam ciekawe cytaty i dykteryjki filmowe oraz wypowiedzi różnych osobistości (m.in. Stevena Spielberga) dotyczące ekranizacji.
W części czwartej znajdziemy zaś wszelkie informacje dotyczące książek. Zaprezentowane zostały oryginalne okładki z różnych wydań, wszystkie tła powieści, dedykacje, wybrane recenzje, ważne cytaty, a nawet spojrzenie na parodię Harry'ego – powieść Michaela Gerbera - „Barry Trotter”.
Pozostałe dwie części poświęcone są wybranym towarom reklamowym czyli klockom Lego, grom komputerowym i karcianym, pluszowym zabawkom, a nawet artykułom gospodarstwa domowego. Na dodatek znajdziemy przewodnik po głównych stronach internetowych.

„Mugole i magia” to doskonały przewodnik i skarbnica wiedzy dla wszystkich fanów młodego czarodzieja. Każdy „mugol” po przeczytaniu książki może sprawdzić swoją wiedzę w teście o zróżnicowanym stopniu trudności, zawierającym ponad 220 pytań. Choć dla mnie pytania wydawały się trudne, młodym ekspertom raczej nie powinny sprawić problemów.

Więc jeśli uważasz się za prawdziwego fana młodego czarodzieja, Twoje szkolne zeszyty poobklejane są wizerunkami bohaterów serii, na Twoich półkach stoją figurki Harry'ego, najchętniej grałbyś w Quidditcha zamiast w piłkę, a zamiast psa czy kota wolałbyś sowę płomykówkę to Ciebie nawet nie trzeba namawiać. Tą książkę musisz mieć w swojej kolekcji i traktować ją jako lekturę obowiązkową. Jeśli zaś jesteś zwykłym zjadaczem chleba, który zapoznał się z przygodami Pottera, to polecam ten nieoficjalny przewodnik, abyś mógł pogłębić swoją „magiczną” wiedzę.

Dział: Książki
czwartek, 22 listopad 2012 14:19

Legenda. Rebeliant

Po fali romansów paranormalnych, jaka przetoczyła się wśród powieści dla młodzieży, nadszedł czas na nowy trend – dystopie z nastoletnimi bohaterami w rolach głównych. Swego czasu rekordy popularności biła trylogia „Igrzyska Śmierci", zresztą przykłady tego typu literatury można mnożyć – „Nowa Ziemia", „Delirium", seria „Jutro". Już 7 listopada swoją polską premierę będzie miał „Rebeliant", pierwszy tom nowego cyklu, wpisującego się w ten nurt, pt. „Legenda".

Akcja toczy się w dalekiej przyszłości na terenie obecnych Stanów Zjednoczonych. Trwa zbrojny konflikt między Republiką, totalitarnym państwem położonym na zachodnim wybrzeżu, a Koloniami, ziemiami na wschodzie. Władzę w Republice twardą ręką sprawuje armia, którą dowodzi Elektor. Wyraźnie rzucają się też w oczy nierówność społeczna i podział mieszkańców miast na nastawione do siebie antagonistycznie klasy. Bogata elita, w skład której wchodzą osoby związane z wojskiem oraz urzędami publicznymi, zamieszkuje eleganckie dzielnice i ma dostęp do wszelkich dóbr. Z kolei w dzielnicach biedy brakuje nie tylko jedzenia i pracy, ale też ich mieszkańcy nieustannie padają ofiarami tajemniczych epidemii, które rokrocznie zbierają krwawe żniwo.

O przyszłości każdego mieszkańca Republiki decyduje wynik Próby, którą przechodzi się w wieku dziesięciu lat. Od liczby zdobytych na niej punktów zależy, czy dane dziecko będzie miało szansę kontynuować naukę i zdobyć wykształcenie, czy też zostanie wysłane do obozu pracy. Do tej pory tylko jednej osobie, June Iparis, udaje się zdobyć maksymalny wynik, dzięki czemu w wieku piętnastu lat, dziewczyna kończy już uniwersytet i szkolenie na agenta. Gdy jej starszy brat zostaje zabity przez nieuchwytnego do tej pory złodzieja i buntownika, wroga publicznego numer jeden, Daya, jej zadaniem jest wytropienie go i aresztowanie. Kiedy dochodzi do ich spotkania, oboje dość szybko przekonują się, że stanowią niejako swoje lustrzane odbicie – każde z nich jest chodzącą legendą w swoim świecie. Wkrótce June przekonuje się, że przez wiele lat była karmiona kłamstwami, a świat wygląda inaczej, niż chciałaby tego państwowa propaganda.

Gdy zaczynałam lekturę „Rebelianta", spodziewałam się pasjonującego pojedynku dwóch geniuszy, stojących po przeciwnych stronach barykady. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że mam do czynienia z dosyć typową dystopią dla młodzieży. A jednak, dosyć nieoczekiwanie, książka niesamowicie mnie wciągnęła i przeczytałam ją w jeden wieczór. Historia jest interesująca i nie pozwala się oderwać od lektury.

Bardzo dobrym rozwiązaniem, które pozwala poznać te same wydarzenia z różnej perspektywy jest użycie podwójnej narracji. Książka podzielona jest na krótkie, kilku lub kilkunastostronicowe rozdziały, w których rolę narratora pełnią na zmianę June i Day. Ciekawym zabiegiem jest użycie odmiennej czcionki do fragmentów opisujących historię każdego z głównych bohaterów.

„Rebeliant" to trzecia powieść dla młodzieży o charakterze dystopijnym, jaką miałam okazję czytać. Wiele zawartych w niej elementów fabularnych nasunęło mi skojarzenie z „Delirium" autorstwa Lauren Oliver. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z dwojgiem nastolatków pochodzących z dwóch różnych światów: ona - wierząca w szerzoną propagandę i żyjąca w dostatku, on – wyrzutek i rebeliant, żyjący na marginesie społeczeństwa. Jednak w tym porównaniu powieść Marie Lu wypada znacznie korzystniej – zawiera więcej interesujących wątków i nie skupia się jedynie na rozkwitającym pomiędzy bohaterami uczuciu, a na ich walce z systemem i próbie odkrycia tajemnic z przeszłości. Cieszę się, że autorka nie uczyniła ze swojej książki kolejnej historii miłosnej dla nastolatków i mam nadzieję, że w kolejnych tomach się to nie zmieni.

Z niecierpliwością czekam na kolejny tom i jestem niezmiernie ciekawa dalszych losów Daya i June. Książkę polecam przede wszystkim młodym czytelnikom. Jeśli podobają Wam się powieści Lauren Oliver czy Suzanne Collins, "Rebeliant" to książka dla Was!

Dział: Książki

Robert E. Howard to powszechnie znany amerykański pisarz. Zasłynął nie tylko z opowieści o Chtulhu, ale przede wszystkim z historii o Conanie Barbarzyńcy. Jego książki z tej serii uznawane są za najlepsze, a przygody te kontynuuje naprawdę wielu autorów. Nawet jeżeli ktoś nie czytał powieści, z pewnością zna filmy na podstawie prozy Roberta E. Howarda, w których w rolę główną wcielił się Arnold Schwarzenegger. Niewielu jednak wie, że pisarz był przyjacielem Howarda Phillipsa Lovecrafta, a znajomość ta wywarła duży wpływ na jego twórczość.

„Królestwo cieni" to zbiór dziesięciu krótkich opowiadań, osadzonych w świecie mitów Cthulhu. Pierwsze z nich przedstawia historię Amerykanina, który skuszony lekturą „Nienazwanych kultów", postanawia wybrać się na Węgry w poszukiwaniu tajemniczej „Czarnej skały". Ponieważ nie wierzy w legendy, nie wychodzi na tym najlepiej. Sam tytuł, który tak zwabił żądnego przygód podróżnika, przewijał się będzie przez niemal wszystkie kolejne utwory. Przyznam, że opowiadanie jest naprawdę świetne i z całego zbioru podobało mi się najbardziej. To spełnienie marzeń każdego miłośnika mitologii Cthulhu.

Kolejną dobrą historią jest tytuł „Płomień Aszurbanipala". Przedstawia jedną z licznych przygód pary awanturników – Steve Clarneya i Pasztuna Yar Ali. Towarzysze, wiedzeni legendą o zaginionym mieście, w którym kryć mają się bezcenne skarby, udali się na wyprawę w głąb pustyni. U celu odkryli znacznie więcej niż by chcieli. Redaktor, dla urozmaicenia, postanowił również do zbioru dodać opowiadanie o Conanie Barbarzyńcy. Bohater idealnie wtopił się w świat tajemniczej, mrocznej mitologii.

Utwory, jak to bywa, są i lepsze, i gorsze, ale ogólnie tom oceniam bardzo wysoko. Jego czytanie sprawia przyjemność i nie zawodzi zagorzałych fanów Cthulhu. Pisarz nie używa archaicznego języka. Łatwo się go czyta, wszystko stworzone jest w dobrym, plastycznym stylu. Odpowiednio budowany nastrój nadaje historiom niezwykłego smaku. Każdy tytuł czyta się z ciekawością, a towarzyszy temu przyjemny dreszczyk emocji oraz chęć dowiedzenia się, co będzie dalej. Tłumaczenie i edycja tekstu również są bez zarzutu. Przyjemną niespodziankę stanowił również dodatek - w załączniku znajdują się fragmenty opowiadań nawiązujących do mitologii Lovecrafta. Zachęca to do odnalezienia i przeczytania ich dalszych części. Chyba największą wadą całości jest kiepska jakość okładki – klejenie wygląda dość niepewnie i sugeruje, że nie wytrzyma zbyt gorliwego czytania.

Przyznam szczerze, że żyję w świecie mitologii Cthulhu i gdy zobaczyłam tytuł, ani chwili się nie wahałam. Sięgnięcia po zbiór z pewnością nie żałuję i jestem niezwykle zadowolona, że trafił w moje ręce. Nawet ilustracja na okładce jest odpowiednio niepokojąca i buduje nastrój. Wydawnictwo Agharta stworzyło dzieło obowiązkowe – pozycję „must read" dla każdego, kto śmie się nazywać miłośnikiem prozy Lovecrafta i przede wszystkim samego Cthulhu; dla każdego kto oczekuje lub lęka się chwili, „gdy gwiazdy ułożą się w odpowiednim porządku".

Nie pozostaje mi nic innego, jak książkę gorąco polecić. To gratka dla fanów fantastyki oraz każdego, kto przygodę z wielkimi przedwiecznymi chciałby dopiero rozpocząć. „Królestwo cieni" to lektura naprawdę dobra; taka, na którą nie szkoda czasu, a spędzone z nią chwilę z pewnością narobią czytelnikom smaku na więcej. Po przeczytaniu niektórych opowiadań nikt już nie zakwestionuje sensu wiary w pradawne legendy. Szkoda, że tego typu pozycji jest w Polsce tak mało.

Ps. Książki nie polecam osobom z ofidofobią – zdecydowanie nie nadaje się dla nich.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2012 00:00

Klątwa tygrysa. Wyprawa

„Wyprawa" to już trzeci tom przygód Kelsey i dwóch towarzyszących jej tygrysów. To historia natchniona sagą „Zmierzchu", którą autorka postanowiła wydać na własną rękę, ponieważ nie udało jej się znaleźć żadnego zainteresowanego wydawcy. I tym razem wydawnictwa popełniły poważny błąd, ponieważ powieść szybko trafiła na listy bestsellerów, po drodze zdobywając setki tysięcy fanów.

Po tym jak książę Ren (biały tygrys) został porwany przez Lokesha, dzieją się z nim dziwne rzeczy. Przede wszystkim nie pamięta swojej ukochanej, przyjaciółki i wybawczyni – Kelsey. Na dodatek sam dotyk dziewczyny sprawia mu fizyczny ból. Za to uczucie Kishana (czarnego tygrysa) rozkwita. Chłopak staje się dojrzalszy, mądrzejszy, a dla ukochanej jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Mimo dziwnej sytuacji, bohaterowie decydują się podjąć przerwaną przygodę i rozwiązać zagadkę, a dziewczyna postanawia, że jeżeli Ren jej już nigdy więcej nie pokocha, to przynajmniej odzyska jego przyjaźń.

Wydawało mi się, że przeczytałam gdzieś informację o tym, że „Klątwa tygrysa" ma być trylogią. Jeżeli tak jest rzeczywiście, to będzie mi bardzo przykro z tego powodu, ponieważ książka tak naprawdę się nie kończy. Nawet epilog to jedynie wstęp do ciągu dalszego. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, co ostatecznie stanie się z bohaterami... Cóż, „Wyprawa" w każdym razie nie rozwiązuje tego dylematu.

To samo co w pierwszym tomie „Klątwy tygrysa" podobało mi się bardzo, w drugim i trzecim zwyczajnie mi przeszkadza. Wyprawy w stylu Indiany Jonesa niestety stały się motywem nudnym i oklepanym, ponieważ przez ile tomów może dziać się ciągle to samo? Nie podobało mi się również to, że Kelsey się w ogóle nie zmieniła. Przez cały czas zachowuje się dokładnie tak samo. Podczas gdy Ren i Kishan przeszli wewnętrzną przemianę ona jest tą samą, chaotycznie postępującą dziewczynką, która ma swój własny, dość nierzeczywisty, pogląd na świat. Naprawdę liczyłam na to, że coś w tej kwestii się w końcu zmieni.

Pomysł fabularny jest ciekawy i innowacyjny. Autorka pisze dość dobrze, jej największym problemem jest jednak sztuczność niektórych sytuacji. Na przykład kiedy chce coś przedstawić czytelnikowi, najczęściej Kelsey pyta o to pana Kadama, a on jej w dość nużący sposób różne rzeczy opowiada. Sądzę, że można było to zrobić znacznie bardziej interesująco.

Największą zaletą książki są relacje między głównymi bohaterami. Trójkąt miłosny, Ren – Kelsey – Kishan, wyszedł autorce perfekcyjnie. Postacie przekomarzają się ze sobą w naturalny i przyjemny sposób. Ich uczucia to naprawdę spora część fabuły. Obok przygód właśnie to w tej powieści stało się najważniejsze i do opisywania takich scen Colleen Houck ma prawdziwy talent. Jestem niezmiernie ciekawa ekranizacji i tego, w jaki sposób ukaże to reżyser.

Trylogia „Klatwy tygrysa" to pełna przygód, fantastyczna powieść. Ma swoje braki i niedociągnięcia, ale i tak bardzo przyjemnie się ją czyta. Z ciekawością śledzi się losy Kelsey i dwóch tygrysich braci. Sama autorka ze swoich książek jest bardzo dumna, a na Facebooku śledzą ją setki fanów. Książka reprezentuje sobą coś nowego. Jest inna od setek takich samych historii i choćby dlatego warto ją przeczytać. Myślę, że każda dziewczyna o romantycznym sercu i duszy, ucieszy się z poznania pełnej uczuć, dzielnej i dobrej Kelsey. Nie wspominając już o dwóch zabiegających o jej względy książętach. Jeżeli szukasz czegoś, co pomoże Ci oderwać się od szarej rzeczywistości, ta książka jest właśnie dla Ciebie.

Dział: Książki
czwartek, 22 marzec 2012 13:49

Klątwa tygrysa

Indie to ciekawy kraj, a Hindusi są narodem, którego kultura jest bardzo stara i złożona. W pamięci przechowują niezwykłe legendy i mity. To właśnie na tych historiach opiera się fabuła „Klątwy tygrysa”.

Wszystko zaczyna się ponad trzysta lat wcześniej. Młody książę zostaje zdradzony przez własnego brata, gdyż ten zakochał się w jego narzeczonej. Potem nadszedł czas klątwy. Wracamy do teraźniejszości, choć w dalszym ciągu jest nietypowo. Główna bohaterka – nastoletnia Kelsey Hayes – szuka pracy, znajduje ją bez problemu, tylko, że… w cyrku. Właściwie dziewczyna nie ma nic przeciwko sprzątaniu po zwierzętach – byleby nie były to słonie. W nowym miejscu pracy natychmiast czuje się jak u siebie, tam też zaczyna się jej fascynacja. Poznaje białego, indyjskiego tygrysa, z którym – dosłownie – się zaprzyjaźnia. Rozmawia z drapieżnikiem, czyta mu i poświęca na przebywanie w jego towarzystwie każdą wolną chwilę. Pewnego dnia trafia się kupiec, który chce tygrysa zabrać z polecenia swojego pracodawcy do rezerwatu w Indiach, a do dbania o jego wygodę i bezpieczeństwo w podróży, zatrudnia naszą młodą bohaterkę. Mimo, że książka wciąga już od pierwszych kartek, to dopiero tam, w obcym kraju, rozpoczyna się prawdziwa przygoda.

Colleen Houck swoją powieść pisała natchniona twórczością J.K. Rowling i Stephenie Meyer. Jednak stworzeni przez nią bohaterowie są postaciami interesującymi, nie powielającymi wzorców, a przygody oparła na mitach i legendach. Podczas czytania poznajemy wierzenia i kulturę hinduską. Kelsey wciela się w rolę Indiana Jones’s, co niestety odbiera powieści sporą dawkę wiarygodności, tym niemniej jest naprawdę ciekawe. Opisy autorka tworzy bardzo barwne, czasem aż nazbyt, jeżeli wziąć pod uwagę współczesną, konkurencyjną twórczość, jej stylowi i trafnemu doborowi słów oraz języka nie można jednak niczego zarzucić.

„Klątwa tygrysa” to właściwie przeplatanie się wartkiej akcji, która trochę nasuwała mi na myśl grę komputerową, ze scenami romantycznymi. Na nich autorka skupiła się bardzo mocno, co stworzyło ciekawy efekt – jakby świat stawał w miejscu. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana i opiera się głównie na przygodach bohaterów. Postaci książka również nie zawiera zbyt wiele – poza tymi pobocznymi, o których właściwie nic nie wiemy, te główne, są tylko cztery. Kelsey, która zdecydowanie typową dziewczyną nie jest, książę Ren – biały tygrys, książę Kishan – czarny tygrys, oraz ich opiekun, przyjaciel i sługa pan Kadam. Są one szczegółowo opisane, każda ma swój specyficzny charakter i odpowiednią motywację. Nadziwić się jednak nie mogę jak autorce udało się stworzyć tak grubą powieść tylko z czterema postaciami? Na dodatek pomimo tego, książka jest naprawdę udana.

Księcia Rena i Kelsey łączy zamiłowanie do poezji oraz literatury klasycznej. Czują wzajemne przyciąganie fizyczne i wiedzą, że są sobie przeznaczeni, a mimo to, dziewczyna ma tak niską samoocenę, że odpycha mężczyznę swoich marzeń. To irytowało mnie w powieści najbardziej. Wydawało się, że ma silną osobowość, a jednak – jak w przypadku Belli z powieści „Zmierzch” S. Meyer - nie potrafiła uwierzyć w siebie. Jednak literatura nie byłaby dobra, gdyby nie wywoływała w czytelniku żadnych – choćby takich negatywnych - emocji.

Oprawa graficzna książki jest cudna. Wreszcie powstała powieść, która nawet tym się wyróżnia! Już samo to (i oczywiście cudowny tygrys) zachęca, żeby po nią sięgnąć. Pierwszy tom – „Klątwa tygrysa” – jest wyjątkowo długi. Liczy sobie ponad 350 stron pisanych drobną czcionką. Zwykle ciekawe książki czytam w ciągu jednej nocy, a tą, mimo, że była bardzo wciągająca, musiałam rozłożyć na trzy wieczory. Błędów edytorskich nie zauważyłam. Pani Martyna Tomczak (tłumaczka) moim zdaniem spisała się znakomicie przekładając dość kwieciste zdania autorki na język polski. Ogólnie całe wydanie należy do tych urokliwych, estetycznych i wzorowych.

Jeżeli chcesz poznać romantyczną historię inną niż wszystkie, to „Klątwa tygrysa” jest właśnie dla Ciebie. Wartka akcja, ciekawa fabuła, niebezpieczeństwo i przygoda. Zazdrość i wielka miłość. Oraz oczywiście Indie, które autorka również bardzo zgrabnie czytelnikom przedstawia. To jedna z tych książek, po przeczytaniu których z pewnością sięgnie się po następną część.

Dział: Książki