Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki
Spełnienia/Niespełnienia 2019
Coś się kończy, coś się zaczyna… Początek roku to czas podsumowań – zarówno tych życiowych, jak i kulturalnych. Fajnie tak usiąść, pomyśleć, wybrać książki najlepsze, najgorsze, spojrzeć wstecz na poprzedni rok. Recenzneci Secretum, Dużego Ka i Papierowych Motyli specjalnie dla czytelników wspomnieli o najlepszych i najgorszych książkach, jakie mieli okazje przeczytać w minionym roku. Co osoba to inny gust, więc tytułów również znajdziecie sporo. Może wpadnie wam coś w oko?
Ostatni
W 2020 rok weszłam z przytupem, ponieważ rozpoczęłam go od „Ostatniego”. Powieść Hanny Jameson to niesamowity thriller w klimacie postapo, który fascynuje, przeraża i… zmusza do refleksji. Autorka stworzyła po prostu ciekawą wizję końca świata oraz fenomenalnie zobrazowała nieludzką-ludzką naturę w krytycznych chwilach…
W powieści zatraciłam się od pierwszych stron. Styl pisarki jest zachwycający, a emocje miotające bohaterami wydawały mi się przedziwnie realne. Nie mam pojęcia, jak ja bym zachowała się w takiej sytuacji, ale – jak przypuszczam – wpadłabym w paranoję, podobnie jak Jon, główny bohater „Ostatniego”. Zresztą, ciężko mu się dziwić – jest jednym z dwudziestu ocalałych, a wkrótce dowiaduje się, że wśród jego towarzyszy niedoli jest zabójca i to dopiero zalążek nieszczęść. Samobójstwa, paranormalne zjawiska, zaginięcia, akty kanibalizmu – straszliwych wydarzeń tutaj nie brakuje. Przerażający obraz tego do czego człowiek może być zdolny w skrajnej rozpaczy i zagubieniu…
„Ostatni” dopracowany jest nie tylko pod względem psychologicznym. Jak nie trudno się domyślić, kreacja bohaterów tutaj również jest na naprawdę wysokim poziomie, ale na większą uwagę zasługuje tutaj mistrzowskie budowanie napięcia. Hanna Jamenson po mistrzowsku wprowadza nagłe zwroty akcji, karmi nas tajemnicami oraz silnymi emocjami, a także wprowadza w treść nutkę… humoru. Miejscami jest on dość specyficzny, jednakże idealnie wpasowuje się w nietypową walkę o przetrwanie. Nie zabrakło tutaj miejsca również dla wątku kryminalnego (próba odnalezienia mordercy), choć – jak się pewnie domyślacie – groza wiedzie tutaj główny prym. Można tu nawet wyczuć drobne nawiązania do „Lśnienia” Stephena Kinga, co było dla mnie dodatkowym smaczkiem i zaowocowało jeszcze większą przyjemnością czytania.
Hanna Jameson nabałaganiła mi swoją powieścią w głowie. „Ostatni” to mroczny pamiętnik, który zdaje się kryć w sobie to, co w człowieku najgorsze, choć znalazło się w nim i kilka pozytywnych akcentów. Jeśli chodzi o wady książki, to można się tutaj przyczepić jedynie do literówek w tekście (o zgrozo) oraz mało spektakularnego zakończenia, jednakże radioaktywne tło, dramatyzm wylewający się ze stron i bardzo dobry warsztat pisarski autorki wynagradza to wszystko z nawiązką. Mam nadzieję, że wydawnictwo Czarna Owca pokusi się i o wydanie innych tworów popełnionych przez autorkę, bowiem kapitalnie połączyła thriller psychologiczny z klimatem postapo i – co tu dużo mówić – czytelniczo zadurzyłam się w niej od pierwszej książki. Polecam z całego serca, lektura idealna dla miłośników mocnych wrażeń!
Jestem nieletnią żoną
W Jordanii kobieta może wyjść za mąż jeszcze będąc tak naprawdę dzieckiem. Mimo iż prawo określa takie sytuacje jako „wyjątkowe przypadki”, to tak naprawdę zdarzają się one codziennie. Teoretycznie, w 2001 roku wiek, w którym dozwolone jest małżeństwo w Jordanii, podniesiono do 18 lat. Tyle tylko, że kodeks cywilny obowiązuje w kraju równolegle z prawem szarijatu, a według tego dziewczynka, która zaczęła miesiączkować. W rezultacie dwunasto-, trzynastoletnie dziewczynki, zamiast bawić się lalkami czy uczyć na sprawdziany wchodzą w kierat małżeńskich obowiązków, rozpoczynają współżycie z nierzadko dużo starszymi od siebie mężami i rodzą kolejne dzieci.
Taki właśnie los spotkał dwunastoletnią Salmę, mieszkającą w Irbid, mieście położonym w północnej Jordanii, w pobliżu granicy z Syrią. Odkąd zobaczyła ona kobietę – lekarkę, jej marzeniem stało się podążenie tą samą drogą. Dlatego też pilnie się uczyła, a mimo trudnych warunków w domu, osiągała na kolejnych sprawdzianach wspaniałe wyniki Środowisko domowe nie sprzyjało jednak nauce. Panująca w domu bieda, nieustanne zagrożenie eksmisją i siedmioro ludzi na niewielkiej powierzchni, a także liczne obowiązki nie pozostawiające zbyt wiele miejsca na naukę, nie przeszkodziły jej marzyć i starać się to marzenie zrealizować.
Niestety rodzice Salmy postanowili inaczej. Chcąc ratować rodzinny budżet, zdecydowali o wydaniu przynajmniej jednej córki za mąż. Niestety najstarsza Rania, nie odznaczała się urodą, zatem szansę na zarobek upatrywali w młodszej Hafsy. Kiedy jednak okazało się, że przyprowadzony do domu kandydat na męża, pochodzący z Ammanu Ahmad, wybrał Salmę, ojciec nie zawahał się przed emocjonalnym szantażem oraz kłamstwem, nakłaniając wraz z żoną dziewczynkę do wyrażenia zgody na ślub. Przekonana iż będzie mogła kontynuować naukę Salma poświęciła się dla rodziny, wychodząc – jak się później okazało – za utracjusza, który myślał tylko o sobie i życiowego nieudacznika, który swoje frustracje odbijał na młodej żonie…
Losy Salmy, które są tak naprawdę losami wielu dziewcząt (dzieci) z tamtych rejonów świata, spisała Laila Shukri. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i s-ka książka pt. „Jestem nieletnią żoną”, to wstrząsający obraz rzeczywistości, która ma miejsce w XXI wieku w rzekomo cywilizowanym kraju. To nie tylko lektura „ku przestrodze” dla kobiet zafascynowanych tamtejszą kulturą (i mężczyznami), ale dla wszystkich, pragnących poznawać i zmieniać świat.
Piętnaście lat starszy od Salmy Ahmad i piekło, które jej zgotował, nie należą do wyjątków. Historia Salmy została bowiem przez autorkę uzupełniona o zwyczaje panujące w Jordanii, kontekst społeczno-historyczny zawieranych małżeństw dzieci, a także wypowiedzi samych młodych kobiet, które padły ofiarą swoich rodziców. Niedojrzałe, zarówno fizycznie jak i psychicznie dziewczynki, stają się towarem do przehandlowania, tanią siłą roboczą, podgatunkiem człowieka, który nie ma żadnych praw, a wyłącznie obowiązki.
W Europie takie historie budzą gwałtowny sprzeciw, stają się przedmiotem dyskusji, ale tak naprawdę na tym się kończy. Ani prawo, ani działanie różnych organizacji, nie jest w stanie stanąć opozycji do lokalnych zwyczajów, ani do panoszącej się biedy, która popycha rodziny do takiego kroku. Mimo iż lektura książki jest trudna – nie tylko z uwagi na temat, ale liczne wtrącenia, zaburzające płynność opowieści o Salmie, to jest to pozycja niezwykle ważna na rynku wydawniczym. To krzyk protestu, którego nie możemy zignorować.
Na krawędzi otchłani
Technologia coraz bardziej pochłania świat. Na każdym kroku ludzie szukają ulepszenia ich dotychczasowego bytu. Nic w tym dziwnego; każdy chciałby, aby to maszyna mogła wyręczyć go w różnego rodzaju działaniach. Nawet, jeżeli chodzi o podjęcie jakiejś decyzji. Propozycja objęcia stanowiska w Hongkongu to dla młodej Francuzki, Moiry, okazja do awansu. Nie zastanawia się długo, w końcu dla eksperta w dziedzinie sztucznej inteligencji taka oferta to nie lada gratka. Główna bohaterka ma się zająć prototypem wirtualnego opiekunka, którego zadaniem będzie wspieranie ludzi, porady, a także -w niektórych przypadkach- podejmowanie decyzji za swoich "opiekunów". Ów projekt nosi bardzo adekwatną nazwę Deus i początkowo współpraca Moiry i programu przebiega bez najmniejszych problemów. Kobieta wyczuwa jednak, że coś w tej firmie nie gra; współpracownicy szeptem rozmawiają o niedawnym samobójstwie ich koleżanki, a patrząc w oczy kilkorga z nich Francuzka widzi... strach. Obawę o powodzenie projektu? Czy może o własne życie? Ming, właściciel firmy, wydaje się krystalicznie czysty; każda śmierć w jego przedsiębiorstwie uznana zostaje za wypadek. Ale czy na pewno? A może za jego mocarstwem stoi coś więcej niż tylko technologia... ?
Moira wciąż może odejść. Zapomnieć, że kiedykolwiek pracowała w Hongkongu, kupić pierwszy lepszy bilet do kraju i rozpocząć wszystko na nowo. Ale dawno temu obiecała sobie, że nie będzie już uciekać.
Na twórczość pana Bernarda Minier natrafiłam dwa lata temu, zupełnym przypadkiem. Otóż podczas przekopywania biblioteki w oczy rzucił mi się tytuł Paskudna historia. Od razu ta pozycja mnie zaintrygowała, a każda spędzona z nią sekunda zapisała się w mojej pamięci w niezwykle pozytywny sposób. To było coś! Jeszcze w tym roku miałam kolejną okazję, by odświeżyć sobie jego książki, a jednak to spotkanie nie było już tak emocjonujące. No nic, do trzech razy sztuka. Dlatego też w moje ręce trafiło Na krawędzi otchłani. Co prawda z najnowszymi technologiami jestem trochę na bakier, ale byłam bardzo ciekawa, czym tym razem uraczy nas autor.
Nasza bohaterka nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu się poddała; kiedyś obiecała sobie, że nic nie stanie jej na drodze w realizacji marzeń, w realizacji samej siebie. I propozycja od Ming Corporation jawi jej się jako ukoronowanie wszelkich dotychczasowych starań. Co prawda musi porzucić Francję, ale od dawna nic już jej nie trzyma w rodzimym kraju. W Hongkongu witają ją niezwykle ciepło, jakby już od dawna była jedną z nich. Do tego luksusowe mieszkanie w bloku pracowniczym, autokary, które dowożą i odwożą z pracy, wsparcie w każdym aspekcie. Czegóż chcieć więcej? Jedynie sprawa zgonów nieco burzy ten rutynowy porządek dnia, lecz bohaterka wierzy, iż to faktycznie były wypadki. Do czasu, aż dostrzeże w oczach kolegi strach. A już parę dni później, po rozmowie, jaką odbyli, mężczyzna zginie w wypadku samochodowym. Przypadek?
Cała ta technologiczna otoczka nie do końca przemawiała do moich czytelniczych uczuć, aczkolwiek projekt Deus sam w sobie był bardzo ciekawy. Nie wyobrażam sobie, że jakaś maszyna/ sztuczna inteligencja miałaby podejmować za mnie najważniejsze decyzje. To już brzmi jak egzystencja w oparciu o coś, co nawet nie ma uczuć. No, może tylko te wgrane, aczkolwiek nadal sztuczne. Wstawki z prywatnego życia właściciela owego przedsiębiorstwa również mnie zaciekawiły. Oczywiście wiele się słyszy o tym, że bogaci mają specyficzne hobby, ale tego się nie spodziewałam. Minga mogłabym określić jako wilka w owczej skórze, który skupiony jest wyłącznie na władzy, pieniądzach i własnych "rozkoszach". Depcze ludzi, mając ich za nic, choć względem swoich podwładnych udaje dobrego ojca- takiego, do którego możesz się zwrócić z najbłahszym problemem. Nic bardziej mylnego.
Oczywiście sprawą licznych zgonów w firmie Minga zajęła się policja, na czele z Chanem, ale miałam wrażenie, że błądzą niczym dzieci we mgle, oczekując na jakiś łut szczęścia. Nie od dziś wiadomo, że bogacz z łatwością może skryć się za pieniędzmi, przekupując wszystkich wokół. I tam, gdzie powinni działać stróże prawa, tak naprawdę działała Moira. To ona, podczas tak krótkiego jeszcze pobytu, zdobyła więcej informacji niż tamtejsza policja po znacznie dłuższej inwigilacji. Może to i utrudniony dostęp do tak strzeżonego królestwa wpłynął na przebieg ich działań, ale po raz kolejny policja jawi się jako nieudolne postacie, stanowiące bardziej tło niż faktycznych bohaterów. Chana poznajemy jako tego, który próbuje uzyskać informacje o Ming Corporation, ale już w toku wydarzeń jego obecność pośród całej tej sytuacji wynika bardziej ze swoistego uczucia, jakie połączyło go z Moirą.
Jeżeli ktoś lubi czytać o nowoczesnych technologiach, wśród których "zatopiony" jest wątek kryminalny, to Na krawędzi otchłani będzie doskonałym wyborem.
„Królestwo Mostu” – Danielle L. Jensen
Danielle L. Jensen to znana autorka dwóch młodzieżowych serii fantasy, w których zakochało się mnóstwo polskich czytelników. Podczas, gdy jej fani przygotowują się na kolejny tom następujący po „Mrocznych Wybrzeżach”, autorka przedstawia nową serię.
Kronika
Nieraz przyszło mi recenzować książki na podstawie gier komputerowych. W zdecydowanej większości są to pozycje bardzo słabe jak na przykład Assasin's Creed Origins. Są jednak wyjątki, a najczęściej są nimi albumy. Po serii niedawno wydanych książek ukazał się album ze świata World of Warcraft, który postanowiłem wam przybliżyć.
Swojego czasu najlepsze publikacje ze swojego uniwersum posiadało Star Wars. Przy prawie każdym zawitaniu na ekrany trafiały albumy omawiające statki kosmiczne, broń czy roboty. Podobnym wydaniem uraczą nas „Kroniki”, które są po prostu przepięknie zilustrowane i robią ogromne wrażenie zarówno pod względem treści, jak i wizualnym.
Sama nazwa albumu wskazuje, czego możemy się spodziewać po wnętrzu wydania. Oto mamy bowiem spis mitów i opowieści niczym w „Silmarillion”, jedynie napisane trochę gorszym językiem. Całość, mimo że prosto napisana potrafi wciągnąć tak, że treść czyta się od deski do deski. Nie jest to powieść, ale przybliża nam nieznane epizody z tego magicznego świata. Przedstawione są losy całej krainy, przebieg bitew i historie bohaterów. Ogromną zaletą jest to, że książkę czyta się bardzo fajnie nawet bez rozległej wiedzy na temat gier. W kronikach znajdziecie wszystko, co dotychczas was nurtowało: przeczytacie o upadku strażników, odkryjecie Erę Stu Królów i prześledzicie Wojnę Satyrów. I tak aż po wydarzenia rozgrywające się na 45 lat przed Mrocznym Portalem. Tom I przenosi czytelnika do czasów najdawniejszych, gdy kształtował się wszechświat, a bezkresny kosmos przemierzała rasa boskich istot zwanych tytanami. Jako uzupełnienie znanych opowieści na światło dzienne wychodzą nieznane do tej pory, a kluczowe dla historii fakty. Tom kończy dzień narodzin Medivha, ostatniego Strażnika Tirisfal, którego historia będzie początkiem kolejnej części Kronik.
Tym co składa się na ogromny sukces albumu, jest jego oprawa graficzna. Przepiękna twarda okładka idealnie się komponuje z wzorowanymi na starych woluminach. Mamy tutaj mapę Azeroth i wiele innych smaczków. To obowiązkowa pozycja dla każdego fana uniwersum, ale także dla każdego, kto kocha klimaty fantasy. Tak dobrych grafik nie widziałem dawno w żadnym albumie. Jako że jest to dopiero tom pierwszy, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kolejne części, a w tym czasie zachwycać się tym wydaniem.
World of Warcraft: Kronika
Najważniejsza i najbardziej wyczekiwana pozycja wydawnicza z uniwersum Warcrafta już w polskich księgarń!
„World of Warcraft: Kronika” to jedyne w swoim rodzaju kompendium w przejrzysty i przystępny sposób ukazujące historię Azeroth. Wydrukowana na uszlachetnionym papierze z wieloma barwnymi ilustracjami i oprawiona w twardą okładkę będzie prawdziwą ozdobą każdej domowej biblioteczki.
Książka z uniwersum Warcrafta jakiej jeszcze nie było. Poznaj Wielką księgę pop-up.
Obok znanej wszystkim fanom „Kroniki”, prezentujemy kolejną niezwykłą świeżynkę: „Wielką Księgę Pop-Up” – prawdziwy majstersztyk papierowych konstrukcji stworzony przez Matthew Reinharta.
Zobacz film, w którym Matthew Reinhart prezentuje swoje dzieło – Wielką księgę pop-up
Czara cieni
Są tacy autorzy, którzy, nawet po jednej przeczytanej ich książce, zapadają w pamięć. Tak było właśnie z Frances Hardinge, gdy dwa lata temu przeczytałam jej Drzewo kłamstw. Chodziło nie tylko o oryginalnie opowiedzianą historię z dreszczykiem, w gotyckich klimatach. Głównie spodobał mi się sposób opowiadania i, choć historia była prosta do odczytania, bo mówiła o sile kłamstwa, które raz puszczone w obieg drastycznie się rozrasta, to snucie tej historii, ten nastrój grozy, przeplatające się ze sobą elementy realistyczne i fantastyczne, urzekły mnie i to bardzo. To dlatego, gdy zobaczyłam okładkę Czary cieni, najlepszą rekomendacją książki było dla mnie nazwisko jej autorki. I powiem od razu. Po raz kolejny się nie zawiodłam. Frances Hardinge naprawdę ma wielki talent.
12-letnia Zgódka, jest niezwykłym dzieckiem. Sama jeszcze za dobrze nie rozumie, na czym ta niezwykłość polega, dobrze jednak wie, że nie jest taka jak inni ludzie. Dziewczynka mieszka z mamą w Topoli, małej osadzie pod Londynem w bardzo purytańskiej i surowej społeczności, która wszystko, co inne, ponadzmysłowe i umykające ramom realności, uważa za wymysł Szatana. Gdy niespodziewanie i tragicznie umiera matka dziewczynki, bohaterka trafia pod opiekę rodziny ojca, którego nigdy nie było jej dane poznać. Rodzina Fellmote’ów to ród bardzo stary i dobrze sytuowany, pozostający w bardzo bliskich kontaktach z samym królem. Źródłem ich mocy i potęgi jest pewien sekret, który wiąże się także z umiejętnościami Zgódki. Dziewczynka szybko zdaje sobie sprawę, że jest dla swoich krewnych tylko pionkiem w wielkie grze, toczącej się od wielu stuleci. Czy uniknie losu innych, podobnych do siebie?
Powiedzieć, że świat Czary cieni jest magiczny i niezwykły, byłoby zbyt dużym uproszczeniem. On jest tak mroczny i tak niesamowity, że nie można się od niego oderwać. Realia życia przypominają późne średniowiecze. Przeplatający się ze sobą świat żywych i umarłych nie jest tylko biały ani tylko czarny. Duchy są żądne energii, mściwe i przewrotne, a żywi nie ustępują im pola. Czy osamotniona w swej walce nastolatka ma szansę wygrać z tabunem potężnych krewnych? Będzie trudno. A jeśli miałaby do pomocy grupę dziwacznych duchów? Szansa wzrasta, choć i tak łatwo nie będzie.
Czara cieni to świetna powieść przygodowa. Nie da się nudzić podczas czytania, bo wciąż zmieniamy lokalizacje: Topola, zamek Felmotte’ów, podróż do Londynu i znowu zamek. Gdy już wydawało mi się, że przewiduję, co się stanie, autorka tak zawracała akcję, że nie mogłam wyjść z podziwu. Bardzo łatwo polubić główną bohaterkę, która jest zwyczajną, prostą dziewczyną, ma jednak ogromną wolę walki o siebie i głęboko zakorzenione poczucie godności i uczciwości. Jest także bardzo pomysłowa i nie poddaje się bez walki. No i jest jeszcze Niedźwiedź. Nie zdradzę jednak o co chodzi, by nie psuć przyjemności poznawania tej historii, a ten wątek, jest w całej książce jednym z lepszych.
Jeśli ktoś czytał Drzewo kłamstw, to myślę, że nie muszę go specjalnie zachęcać do lektury Czary cieni. Jeśli jednak nie, to polecam lekturę ze szczerego serca. To barwna i zaskakująca historia, opowiedziana w sposób pomysłowy i sprawny.
Dziecko znikąd
Kim Leany wiedzie normalne życie- w Australii, gdzie mieszka, prowadzi warsztaty fotograficzne. Jest osobą raczej wycofaną, niemającą zbyt wielu przyjaciół, wystarcza jej bowiem obecność przyrodniej siostry Amy i ojczyma Deana. Cztery lata wcześniej, po długiej walce z chorobą zmarła jej matka; do tej pory rodzina odczuwa jej brak. Wydawałoby się, że to familia jakich wiele; do czasu, aż bohaterka zostaje zaczepiona przez mężczyznę twierdzącego, iż jest jego zaginioną przed wielu laty siostrą, Sammy Went. Dziewczynka została porwana, gdy miała zaledwie dwa lata. Tradycyjnie w takich sytuacjach nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Pierwszym podejrzanym był Travis i to tylko dlatego, że był członkiem rodziny mającej nieustanne kłopoty z prawem. Sam nikomu nie wadził, parając się normalną pracą. Ma jednak jeszcze jeden sekret, którego ujawnienie mogłoby zniszczyć życie Jack'a Went'a, ojca zaginionej dziewczynki. A może podejrzenia policji poszły w zupełnie złym kierunku i powinni wziąć na celownik matkę małej, Molly? W końcu kobieta jest fanatyczką religijną, należy do sekty, gdzie członkowie mają styczność z różnymi niebezpiecznymi rzeczami. Kim nie wie, czy wierzyć tajemniczemu mężczyźnie; kilka słów, wyrwanych ojczymowi sprawia, że postanawia ruszyć do Mason i poznać prawdę.
Wyobraźcie sobie, że prowadzicie normalne życie, a tu nagle ktoś próbuje Wam wmówić, że Twoja rodzina tak naprawdę nią nie jest. Uwierzylibyście? Ja nie. Przynajmniej dopóty, dopóki nie dostałabym dowodów na potwierdzenie tych domysłów. Wcale nie dziwiłam się głównej bohaterce, że od razu włożyła opowieści jej rzekomego brata między bajki. No bo jak to? Jej mama miałaby ją porwać? Ta spokojna kobieta, która w życiu nie skrzywdziła nawet muchy? Niedorzeczne. Ale gdzieś tam, w tyle głowy wciąż tkwi jakieś przekonanie, że może rzeczywiście jej życie było ułudą, a ona jest kimś zupełnie innym... Oczami wyobraźni widzi małą dziewczynkę, Sammy, która za pomocą czerwonej nitki stara się dotrzeć do widzianego w oddali światła. Wie, że podróż do Mason może być jej jedyną szansą na poznanie prawdy i mimo oczywistego lęku, wyrusza w podróż ze Stu, rzekomym bratem. Mason nie zapomniało o tajemnicy sprzed lat; ktoś chce ukryć prawdę, a pojawienie się w miasteczku Kim może znacznie utrudnić mu sprawę...
Coraz częściej mamy do czynienia z thrillerami psychologicznymi; autorzy "chwytają" się tematów od stalkingu, poprzez małżeństwo, aż po porwania dzieci. Pan White postawił właśnie na tę ostatnią kategorię, kusząc czytelnika obietnicą próby rozwikłania zagadki sprzed lat. W końcu dwuletnie dziecko to nie igła w stogu siana, żeby tak po prostu mogło zniknąć. A jednak...
Pierwszym pozytywnym aspektem tejże książki jest fakt, iż autor przywołuje wydarzenia z 1990 roku, nie skupiając się wyłącznie na samej sprawie zaginięcia dziewczynki Went'ów, lecz opisując wszystkie wydarzenia, które mogły (ale niekoniecznie musiały) do niego doprowadzić. Tę rodzinę można podzielić na dwa obozy- matki Molly, która prawdziwe szczęście osiągała wyłącznie podczas spotkań sekty, do której przynależała i ojca Jack'a, mającego własne tajemnice, nie mniej przyjemne. Oboje już od dawna nie mogli dojść do porozumienia, łączyły ich właściwie tylko dzieci: Emma, Stu i Sammy. Choć nie jestem jakoś pozytywnie nastawiona do rozwodów, to w przypadku tej rodziny mógłby on wiele zmienić, i to na lepsze. W tej jednej rodzinie autor "umieścił" tyle niedopowiedzeń i sekretów, że nie mogłam przejść obojętnie obok tej historii. Właściwie każdy mógł być winny, mieć w porwaniu Sammy swój własny cel. Zresztą, z każdą kolejną stroną zbliżamy się coraz bardziej do rozwikłania tajemnicy; na światło dzienne wychodzą coraz to nowe fakty, w dużej mierze obciążając obydwoje rodziców. Możecie śmiało obstawiać, kto tak naprawdę jest winny- i tak nie sądzę, że traficie. Dałam się tak wplątać w tę intrygę, że postawiłam na -wydaje się- najbardziej realną opcję. Cóż, pudło.
Akcja toczy się wartko (czego z łatwością możecie się domyślić), Kim jest nastawiona na poznanie prawdy, aczkolwiek policja nadal nie wie, kto mógł stać za uprowadzeniem. Co ciekawe, ktoś spośród jej bliskich zna prawdę. Kiedyś ów bohater znajdował się zaledwie na obrzeżach familii Went'ów i prawdopodobnie nikt nigdy nie spodziewał się, że może mieć jakikolwiek wpływ na życie ich członków. Zastanawiam się, czy w tym wypadku porwanie Sammy nie wpłynęło dobrze na jej późniejsze życie- owszem, porwanie samo w sobie jest złe, aczkolwiek ktoś zabrał ją ze środowiska, które łatwo można określić jako patologiczne. Matka, która obojętnie podchodzi do kwestii bezpieczeństwa dziecka, skupiając się wyłącznie na religijnej ekstazie i ojciec szukający miłości i zrozumienia poza domem. Dorośli tak bardzo skupieni na sobie, iż zapominali o swoich pociechach. Starsze dzieci potrafiły sobie jakoś z tym poradzić, dwuletnia dziewczynka- nie. W końcu dzieci w tym wieku potrzebują okazywania uczuć, bliskości rodzica.
Dziecko znikąd to thriller psychologiczny przykuwający uwagę od pierwszych stron. Dla mnie największym atutem lektury było wprowadzenie do niej tajemniczej sekty religijnej, opisywanie stosowanych tam praktyk. Na pewno nie będziecie się nudzić!